24 maja 2019

Kaiken


„Kaiken”


Jean-Christophe Grangé




Autor/ (ur. 15 lipca 1961 roku w Boulogne-Billancourt) dziennikarz, pisarz i scenarzysta. Jest jednym z niewielu francuskich autorów tworzących thrillery, który zdobył popularność w Stanach Zjednoczonych, (choć sam zaprzecza, by był tam szeroko znany). Po uzyskaniu tytułu magistra na francuskiej Sorbonie został publicystą. Mając 28 lat, zdobył międzynarodową sławę, jako reporter, pracując zarówno dla „tytułów” francuskich, jak i zagranicznych, m.in. Paris Match, Sunday Times i National Geographic. Współpracował z różnymi agencjami prasowymi, a jego reportaże, znane w różnych zakątkach świata, stały się później istotnym źródłem inspiracji dla jego twórczości literackiej. Ma na swoim koncie łącznie 12 powieści, spośród których aż 4 zostały sfilmowane.

Tłumaczenie/ Wiktoria Melech

Tematyka/ W tej powieści ogromną rolę odgrywa kultura japońska, będąca dla bohatera czymś tak odległym, egzotycznym i fascynującym, że aż idealnym. Obok wstrząsającego aktu dekapitacji drugim symbolem kulturowego wyzwania jest tytułowy kaiken – sztylet, którym samobójczą śmierć zadawały sobie honorowo żony samurajów, podcinając własne gardło.  Powieść jest tym samym areną zderzenia dwóch jakże odmiennych dziedzictw kulturowych- Wschodu i Zachodu, Japonii i Francji. Takie też jest małżeństwo głównego bohatera, Passana. W tym jednak przypadku autor przewrotnie odwraca role. Policjant, z urodzenia Francuz, jest totalnie zafascynowany Japonią, jej kulturą, wartościami i ideami życiowymi. Jego małżonka, Naoko, z pochodzenia i wychowania Japonka, ucieka właśnie od swojego wschodniego dziedzictwa, chłonąc w siebie wolność i otwarcie zachodniej kultury. Na skrzyżowaniu swojej rodzimej przeszłości i aktualnego wyboru innych wartości rodzi się dramat nie tylko rodzinny.

Główny motyw/ Bohaterem „Kaikena" jest policjant Olivier Passan, prowadzący śledztwo w sprawie seryjnego mordercy, który w wyjątkowo bestialski sposób morduje kobiety w ciąży. Dla Passana ukaranie sprawcy jest sprawą życia i śmierci, nawet, jeżeli może przez to ucierpieć jego policyjna kariera. Wkrótce okazuje się, że policyjne działanie „wkroczyło z buciorami” w osobiste życie gliniarza, które i tak nie należało do najłatwiejszych. Policjant, pozbawiony wsparcia wymiaru sprawiedliwości musi obronić swoje dzieci, a także przede wszystkim uporać się z własną mroczną przeszłością.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Glina to nikt inny jak złodziej, któremu się nie udało”.

„I ich miłość niczym opalenizna znikła stopniowo zanim zdołali sobie z tego sprawę”.

„Miłość żywi się uczuciem tego drugiego”.

„Prawda o człowieku jest jak tatuaż-można ją obejrzeć na łóżku lub w kostnicy”.

„Każdy ma prawo do swoich iluzji”.

„(…) jedynie lekarze sądowi wiedzą coś o życiu ludzi”.

„Dziesięć lat wspólnego życia, żeby usłyszeć tylko banały”.

„Miłość nie istnieje. Są jedynie dowody miłości”.

„Kobiety nie żartują w kwestii macierzyństwa”.

„Oszczędzanie jest dobre dla ludzi, którzy mają przed sobą jakąś przyszłość”.

„Kiedy nic już nie jest pewne w życiu, co pozostaje? Ziemia pod nogami”.

    

Kryminał to gatunek pełen paradoksów. Z jednej strony uważany jest za literaturę popularną, z drugiej coraz bardziej docenia go krytyka z najwyższej półki. Mówi się o jego wielkiej pojemności, ale także o ograniczeniach, jakie nakłada mu konwencja. Współcześni autorzy stają, więc przed nie lada wyzwaniem. Dzisiaj dobry kryminał nie może, bowiem ograniczać się jedynie do świetnie skonstruowanej intrygi lub opisu pościgu za zbrodnią. Musi zawierać coś więcej. Co konkretnie?          

Nie w ofiarach kryje się siła książek kryminalnych.  Bez ciekawej postaci prowadzącej śledztwo nie istnieje dobry kryminał. Bez względu na to czy jest to prywatny detektyw/policjant/prokurator/dociekliwa staruszka, to „musi mieć charakter”, styl, klasę i coś, co go odróżnia od reszty dochodzeniowego świata. Ja osobiście w książkach bardzo cenię wszelkie wartości poznawcze. Między innymi, dlatego tak lubię powieści, których fabuła skonstruowana jest na tle historycznym, bo oprócz ciekawej akcji, mogę się czegoś nowego nauczyć. Tak samo lubię, kiedy kryminał jest napisany przez osobę, która co najmniej zrobiła dobry reaserch. Kiedy pokazana w książce rzeczywistość faktycznie ma jakieś odbicie w realnym świecie. Współcześni autorzy kryminałów często robią ten błąd i starają się opisywać ohydę zbrodni jak najdosadniej. Nie lubię tego i uważam, że jest to (z pewnymi wyjątkami) niepotrzebne. Napięcie buduje się inaczej – odpowiednio pisząc sceny, stosując suspens czy używając odpowiedniego języka. „Flaki” na wierzchu nikomu do niczego nie są potrzebne. Kryminał ma się opierać na tajemnicy, zagadce i dedukcji, a nie „na flakach!”.

Głównym bohaterem kryminału „Kaiken” jest Olivier Passan, oficer francuskiego wymiaru sprawiedliwości, prowadzący śledztwo w sprawie brutalnych morderstw kobiet w ciąży i ich nienarodzonych dzieci. Sposób zadawania śmierci jest bardzo okrutny, choć tym razem autor nie skupiał się na opisach makabrycznych wydarzeń, co było bardzo istotnym elementem jego poprzednich książek. W tym przypadku Grangé jest delikatniejszy; zredukował krwawe elementy do minimum pozwalając czytelnikowi na rozeznanie się w sytuacji. Autor skupia się na elemencie rozgrywki pomiędzy głównym bohaterem a mordercą zwanym „Akuszerem”. Surowy, ale pełen szczegółów styl pisarza wraz ze świetnie nakreśloną linią fabularną sprawiły, że ciężko oderwać się od lektury. Co ciekawe autor skupia swoją uwagę także na życiu osobistym bohatera w tym na jego problemach małżeńskich. Oliver Passan zafascynowany jest kulturą Japońską do tego stopnia, że staje się bardziej „Japoński” od swojej żony Naoko, która jest Japonką.

Na ścianach swojego domowego gabinetu Passan rozwiesił portrety swoich japońskich idoli. Yukio Mishima, który w 1970 roku w wieku czterdziestu pięciu lat popełnił samobójstwo. Renato Taki, japońskiego Mozarta, który zmarł na gruźlicę w 1903 roku, mając dwadzieścia cztery lata. Akira Kurosawy, który ledwie przeżył po próbie samobójczej w 1971 roku z powodu niepowodzenia pierwszego filmu. Naprawdę niezbyt zabawne towarzystwo. Słuchał muzyki kompozytora Akiry Ifukubego, którego we Francji z pewnością słuchał tylko on. Passan pasjonował się japońską muzyką symfoniczną XX wieku, absolutnie nieznaną w Europie i niezbyt popularną w Japonii. Popijał herbatę z urządzenia, które kiedyś kupił w Japonii, w którym woda zachowywała temperaturę dziewięćdziesięciu stopni. Czekał jak się zaparzy -zawsze trzydzieści sekund- i zapalał kadzidełka.

Odkrywając Japonię, odkrył samego siebie. Pierwsza podróż do Japonii natychmiast przewróciła jego życie do góry nogami. Urodził się w Katmandu w 1968 roku. Jego rodzice po zapaleniu chilomu poczęli go na pełnym haju u stóp posągu Buddy. Ojciec zmarł rok później wskutek utraty krwi, którą sprzedawał, żeby kupić opium. Matka zniknęła kilka miesięcy później, nie zostawiając adresu. Ambasada Francji w Nepalu zrobiła, co było konieczne. Zawieziono go do Francji i został podopiecznym państwa. Przez piętnaście lat był sierotą przerzucaną od jednej rodziny zastępczej do drugiej. Mieszkał zarówno u ludzi bardzo życzliwych, jak i łajdaków. Po zakończeniu edukacji, przerywanej niepowodzeniami, obrał złą drogę. Kradzieże samochodów, handel fałszywymi dokumentami, rozboje… Udawało mu się jednak unikać problemów z policją. Opamiętał się, gdy skończył dwadzieścia lat. Opuścił przedmieścia Nanterre, i wytrząsnąwszy ze skarbonki forsę z czasów, gdy kradł wynajął służbówkę. Zapisał się na wydział prawa na Sorbonie, która znajdowała się niedaleko jego mieszkania. Trzy lata przeżył w niskiej, siedmiometrowej klitce, wkuwając, zapychając się żarciem z McDonalda i czytając na głos notatki z wykładów. Pasjonował się sztuką, filozofią, muzyką klasyczną. Prawdziwa kuracja odwykowa. Wydał na to całe oszczędności.

Po zrobieniu licencjatu zdecydował się wstąpić do Wyższej Szkoły Policyjnej. Kiedy się nad tym zastanawiał, uznał to za jedyną drogę powrotu do dawnego świata. Dochodził do tego jeszcze jeden osobisty powód- być policjantem znaczy służyć krajowi. A on miał wobec kraju dług. To państwo francuskie ocaliło go, wyżywiło i wykształciło. W chwili promocji przyszedł mu do głowy dziwny pomysł. Zamiast myśleć o pracy w ministerstwie lub intratnym stanowisku w jakimś prestiżowym wydziale w policji, zasięga informacji o możliwości pracy za granicą-, jako łącznik, instruktor, oficer wywiadu. Został asystentem oficera łącznikowego w Tokio. Kiedy przybył do Japonii, jego życie odmieniło się na zawsze.

Odtąd Japonia miała się stać krajem jego oczekiwań, pragnień, nadziei. W jakimś psychologicznym sensie Japonia miała zastąpić mu rodziców i rodzinę, której nigdy nie miał. Uwielbiał ten kraj, czyste ulice, miejsca publiczne, toalety. Wyrafinowane jedzenie. Surowość zasad. Do tego dochodziło kultywowanie tradycji. Kodeks honorowy samurajów. Fascynacja dobrowolną śmiercią, piękno kobiet na malowidłach ukiyo-e. Idealizacja tego skraju sprawiła, że reszty nie chciał widzieć. Obłędnego materializmu. Obsesji na punkcie nowoczesnej technologii. Ogłupienie narodu, który pracuje dziesięć godzin dziennie. Poczucie wspólnoty, a jednocześnie samotność i wyobcowanie. Udawał również, że nie widzi estetyki komiksów, których nie znosił, tej obsesji wielkich czarnych oczu, podczas gdy on lubił te w kształcie migdałów. Wolał nie dostrzegać zafascynowania gadżetami, automatową grą pachinko, durnymi sitcomami i grami wideo…

Przede wszystkim zaś Passan ignorował fakt, że Japonia podupada. Sytuacja stale się pogarszała. Kryzys ekonomiczny. Chroniczne zadłużenie. Bezczynność młodej generacji… Na ulicach wypatrywał ludzi pokroju Toshira Mifunego, ulubionego aktora Kurosawy, z mieczem w dłoni, i nie dostrzegał zniewieściałych nastolatków zafascynowanych komiksami, ludzi drzemiących w metrze w drodze do pracy… Całe pokolenie, które nie odziedziczyło siły swoich przodków, przeciwnie- popadało w śmiertelne, wyniszczające zmęczenie. Dekadenckie społeczeństwo zatrute zachodnim rozkładem.

W miarę upływu lat, mimo iż poślubił na wskroś nowoczesną Japonkę, Passan nadal marzył o Japonii ponadczasowej, nierealnej, z której czerpał spokój i równowagę ducha. Co ciekawe, nigdy nie ćwiczył japońskich sztuk walki, pozostając na technikach walk poznanych w szkole policyjnej, nigdy też nie zrozumiał, na czym polega medytacja zen. Stworzył ten świat rygoru i estetyki, żeby lepiej radzić sobie z pracą, ale także Japonia wypełniała lukę po rodzinie, której nigdy nie miał. „Ziemia obiecana”, w której mógł znaleźć oparcie.

Żona Passanta, Naoko przed wyjazdem do Paryża nie wiedziała o jednej istotnej rzeczy- o próżności Francuzów. Teraz, kiedy ich poznała, zrozumiała, że z idiotycznym uśmiechem i frywolnym wzrokiem popisują się swoimi wyimaginowanymi zdobyczami. Passan nie dotykał jej już od dwóch lat. Najpierw pojawiło się wzajemne znużenie, rozdrażnienie, potem nienawiść i wreszcie całkowity brak kontaktu. Był świetnym policjantem, ale beznadziejnym mężem. Na tym polu kompletnie mu się nie udawało, i nie mogła mieć o to do niego żalu, sama, bowiem doszła do tego samego punktu, z którego nie było powrotu. Zastanawiała się, jak to się stało, dlaczego miejsce miłości zajęła ta irytująca obojętność? Miała na to własną odpowiedź- z powodu seksu. A dokładniej, z powodu braku seksu.

Przyjaciele przyglądali się im z niedowierzaniem. Olive i Naoko- modelowa, idealna miłość wykraczająca poza wszelkie granice! Przykład budzący zazdrość u innych, ale jednocześnie dający nadzieję. Potem pojawiły się pierwsze oznaki kryzysu. Znajomi naiwnie przypisywali tę klęskę dzielącym ich różnicom kulturowym. Tymczasem nawet te różnice nie wystarczały, żeby ocalić ich związek od nudy. Naoko śledziła rozwój ich związku w sposób niemal naukowy, odnotowując każdą zmianę, każdy szczegół. Kiedy się poznali, Passan był w nią wpatrzony „jak słonecznik w słońce”. W tamtym okresie miała wrażenie, że jest jego krwią, jego światłem. Zadowolona i rozpromieniona, wcale nie była wyniosła. Jednak z czasem dla jej męża ważniejsza stała się praca w policji. W tym czarno-białym świecie, w którym mogli być tylko zwycięzca i zwyciężeni, sprzymierzeńcy i wrogowie, brakowało dla niej miejsca.

Naoko Akutagawa przeszła przez zwykłe piekło, jakiego doświadczają japońskie dzieci. Surowe wychowanie oparte na biciu pasem, lodowatym prysznicu, pozbawieniu snu i jedzenia… Terror. Jej rodzice byli wychowywani tak samo. W Europie dyskutowano o dziedziczeniu skłonności do przemocy, uważano, że bite dziecko często samo staje się brutalnym rodzicem. W Japonii mówiono po prostu, że bicie po twarzy jest wręcz wskazane. Jej ojciec, profesor historii w Tokio, był tego żywym przykładem. Do koszmaru w rodzinnym domu dochodził koszmar systemu szkolnego. Musiała być najlepsza w liceum i jednocześnie przygotowywać się do egzaminu konkursowego na uczelnię. Jednocześnie- to jeden z licznych paradoksów Japonii- Naoko była rozpieszczana przez matkę. Spała z nią do ósmego roku życia. Jako piętnastolatka nie chciała nocować poza domem. Do osiemnastego roku życia sama nie podjęła żadnej decyzji. W 1995 roku nastąpił w życiu Naoko kolejny zwrot. Pewien fotograf zaczepił ją w metrze i zaproponował próbne zdjęcia. Naoko nie posiadała się ze zdumienia. Miała dwadzieścia lat. Do tej pory nikt nie wspominał o jej urodzie. W Japonii żadnemu rodzicowi nie przyszłoby na myśl, żeby chwalić za to swoje dziecko. A Naoko była piękna. Od pierwszej próbnej sesji zdjęciowej codziennie otrzymywała tego potwierdzenia. Przeszła pomyślnie przez pierwsze castingi i zaczęła zarabiać pieniądze, które jej wydawały się niebotyczne. Nie powiedziała tego rodzicom, kontynuowała studia, oszczędzając po kryjomu, by móc uniezależnić się od ojca. Uciec na zawsze z tego świata. W wieku dwudziestu trzech lat z dyplomem w kieszeni poleciała do Stanów Zjednoczonych, następnie do Europy. Idealnie pasowała do powszechnego na Zachodzie wyobrażenia o Japonce- gładkie, czarne włosy, wydatne kości policzkowe, mały, lekko zakrzywiony nos. W końcu z powodów czysto finansowych zamieszkała na stałe w Paryżu. Zrealizowała marzenie, ale nie swoje, tylko matki. Jej matka to prawdziwa wielbicielka wszystkiego, co francuskie.

Kontrast między wyidealizowanym przez matkę Paryżem a nieprzyjaznym miastem, w którym przyszło mieszkać Naoko, był zaskakujący. Nie poznawała niczego. Błądziła po brudnych ulicach. Dawała się oszukiwać kierowcom taksówek. Przede wszystkim była zaszokowana arogancją Francuzów. Otwarcie kpili z jej akcentu. W szpitalu Sainte- Anne jest specjalny oddział Paris shokogun (syndrom Paryża). Rocznie setka Japończyków rozczarowanych tym miastem popada w depresję i paranoję. Są tam leczeni, a potem wracają do kraju. Naoko była twarda, z góry nie wiązała z Paryżem romantycznych nadziei.

Po dwóch latach, kiedy jej francuski stał się do przyjęcia, zrezygnowała z pracy, jako modelka – nie znosiła tego zajęcia, tego środowiska. Zajęła się tym, do czego była naprawdę przygotowana- finansami. Pewnego dnia ukradziono jej torebkę. W Japonii kradzieże nie istnieją. Udała się na komisariat. Torebki od Gucciego nie odnaleziono, ale za to poznała Passana. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nic nie rzucało cienia na ich szczęście. Nie mieli wątpliwości, że są dla siebie stworzeni.

Jednak z czasem Naoko zauważyła, że Passen kocha Japonię a nie ją. Kocha iluzję idei. Coś, co nie ma nic wspólnego z nią. Uczucie, jakim ją darzył, było zawsze abstrakcyjne. Na początku wierzyła, że zainteresował się nią, jako kobietą. Wyszło zupełnie odwrotnie. Passen pogrążał się w swojej obsesji. W dalszym ciągu nocami oglądał filmy o samurajach, czytał książki o Japonii, których tytułów nawet ona nie znała. Słuchał starych kompozycji na koto, których w Japonii nikt już nie pamięta. Odnosiła wrażenie, że żeniąc się z nią, i posiadając z nią dwóch synów dopełnił tego, kim zawsze chciał być- Japończykiem. Ich ślub tak naprawdę był jak pasowanie wojownika przez króla na rycerza. A wspólne posiadanie dwóch synów to „połączenie” Wschodu z Zachodem. Passan podziwiał japońskich wojowników, tych ludzi, którzy nie bali się śmierci. Dla których obowiązek i honor były wszystkim, dla których nie liczyła się banalna radość życia „ludzi szczęśliwych”. Naoko nie cierpiała tego chorobliwego podziwu. Według niej był to jeszcze jeden sposób piętnowania jej narodu. Wciąż ten sam refren tragicznej kultury, oscylującej między perwersją seksualną a dobrowolną śmiercią. Banały, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością i które wyprowadzały ją z równowagi.

Książka „Kaiken” oprócz tego, że jest świetnym kryminałem opisuje też konsekwencje braku rodziców w dzieciństwie lub braku z nimi kontaktu.  Dzieciństwo to okres, w którym bardzo często decydują się sprawy tak ważne, jak kształt naszych relacji z bliskimi w dorosłym życiu. Szczęśliwy start, dorastanie w poczuciu akceptacji i miłości jest najlepszym, co możemy dostać od rodzinnego otoczenia. Niekochane dzieci wyrastają często na niepotrafiących kochać (również siebie) dorosłych. To „nieumiejętne kochanie” unieszczęśliwia i sprawia, że bardzo trudno im ułożyć sobie życie. Główny bohater książki to elementarny przykład dziecka wychowanego bez rodziców. Także jego żona Naoko, chociaż miała rodziców „fizycznie” nie posiadała ich emocjonalnie. Passen próbował wypełnić pustkę po rodzicach kulturą japońską, gdzie honor i odwaga samurai symbolizował w jego życiu psychicznym ojca, człowieka, który chroni swoje potomstwo, który daje poczucie bezpieczeństwa. Ta idealizacja Japonii sprawiała, że często w oczach swojej żony Japonki wyglądał śmiesznie wręcz komicznie. Natomiast niedostępność emocjonalna rodziców Naoko sprawiła, że z czasem zaczęła „gardzić” swoją kulturą. Niedostępni emocjonalnie rodzice, wzbudzali w niej poczucie odrzucenia. Dorastając bez uwagi i miłości, zaczynała mieć problemy z poczuciem własnej wartości. Nie wierzyła, że jest wystarczająco dobra, mądra, inteligentna, piękna, żeby zasłużyć na zainteresowanie ukochanej osoby. Stała się niepewna siebie, co z czasem przejawiało się w agresywną i arogancką postawę wobec Passenta, który symbolizował w jej życiu psychicznym niedostępnych rodziców.

Nie chcę zdradzać kryminalnego wątku książki wyjawię tylko, że śledczy stopniowo zaciskają pętlę wokół podejrzanego, ale brak jednoznacznych dowodów utrudnia wymierzenie sprawiedliwości. Tymczasem zabójca czuje się bezkarny i swobodnie „pogrywa” sobie z kolejnymi ofiarami. Niespodziewanie jego celem staje się najbliższa rodzina Passanta. Czy dojdzie do bezpośredniej konfrontacji policjanta z nieobliczalnym szaleńcem? Jaką rolę w tym wszystkim odegra tytułowy kaiken, sztylet należący do japońskiej żony Oliviera? Japonia odgrywa w książce znaczącą rolę. Autor pokazuje bohatera, który zamiast zastanawiać się nad prawdziwymi problemami, snuje rojenia o azjatyckim edenie, japońskim ideale, pełnym spokoju i równowagi. Wiele ludzi staje się ofiarami takiego podejścia do życia. Książka wyjaśnia także różnice kulturowe. Dlaczego lud japoński zaakceptował stare zasady, tak jak Żydzi przyjęli dziesięcioro przykazań? Bo i jedni i drudzy mają te zasady w sobie. Od stuleci. Od zawsze. Rodzimy się z ciała ludzkiego, geny mają wpływ na to, jacy jesteśmy, ale sięgając jeszcze głębiej, jesteśmy tworzeni przez idee.


18 maja 2019

Jak lody w słońcu


„Jak lody w słońcu”


William Boyd




Autor/ (ur. 7 marca 1952 roku, w Ghanie) – współczesny pisarz szkocki. Dzieciństwo spędził w Ghanie oraz w Nigerii, gdzie jego matka pracowała jako nauczycielka, a ojciec jako lekarz. Brutalna wojna w Nigerii wstrząsnęła nim i wpłynęła na jego twórczość. Z Afryki Boyd przeniósł się do Wielkiej Brytanii, gdzie studiował w Oksfordzie.

Tłumaczenie/ Maryla Topaczewska-Metelska

Tematyka/ Gdy miliony ludzi zabijają się na froncie zachodnim, w Afryce Wschodniej toczy się śmieszna i mało doniosła kampania - wojna, którą ludzie kontynuowali po zawieszeniu broni, ponieważ nikt nie rozkazał im przestać walczyć. Książka „Jak lody w słońcu” to przede wszystkim porywająca historia mężczyzn i kobiet ogarniętych namiętnościami miłości i bitwy, niezwykle zabawna powieść Williama Boyda pokazuje także okrutną daremność, bezsens i tragedię tego wszystkiego. Książka balansuje na „huśtawkach” niewinności i przemocy, rozsądku i obłędu, wesołości i przerażenia.

Główny motyw/ Akcja książki „Jak lody w słońcu” toczy się podczas I wojny światowej w Afryce Wschodniej. Wojnę widzimy oczami sześciu bohaterów: amerykańskiego osadnika Temple'a Smitha, niemieckiego małżeństwa von Bishopów, Anglika Gabriela Coboa, jego młodej żony Charis i jego brata Feliksa. W tym czasie dojrzewają, wstępują w związki małżeńskie, przeżywają rozczarowania i inicjacje seksualne. Ich losy w większym lub mniejszym stopniu są związane z Afryką Wschodnią. Na tym nieważnym froncie przestrzegane są prawa, których nikt już nie szanuje w Europie. Wroga traktuje się z galanterią i wierzy obietnicom poręczonym żołnierskim słowem honoru. Tym większe wydaje się okrucieństwo i bezsens wojny, co William Boyd oddaje z dużym wyczuciem.

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) stopimy się wszyscy jak lody w słońcu”.

„(…) doszedł do takiego punktu w życiu, w którym czekała go już tylko coraz większa nuda i rozczarowanie”.

„Piękno przyrody, sukces przedsięwzięcia nie mogły zrekompensować codziennej nudy”.

„Nie można znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Życie toczy się po szynach. Nie zawsze zmierza tam, dokąd by człowiek chciał”.


„(…) stopimy się wszyscy jak lody w słońcu”- to jeden z cytatów z książki „Jak lody w słońcu”, który trafnie opisuje bezsens wojny. Z tego krótkiego zdania możemy wywnioskować kolejną myśl: wojna i lody to absurdalne zestawienie. Bo ta powieść pełna jest absurdów życia, a także „losowości” istnienia. Skutki wojny są głównym zbiegiem tej przypadkowości: kto jest zabijany, a kto ginie w nieoczekiwanych lub śmiesznych albo ironicznych okolicznościach; kto jest oszczędzany w równie przypadkowych wydarzeniach. Odkryłem też, że powieść jest pełna dysfunkcji: rodziny, narodów, społeczeństwa i armii. William Boyd przenosi nas z pozornie „szczęśliwej” rodziny mieszkającej w nowoczesnym Londynie przed wybuchem I wojny światowej do zakurzonej, brudnej, zacofanej i pełnej sprzeczności Afryki. Jednym z rezultatów I wojny światowej była utrata przez wszystkie potęgi kolonii i ich zasobów. W porównaniu z Flandrią czy Sommą, afrykańskie bitwy były „spacerami po parku”: parne, niewygodne, ale do zniesienia. Wojna w Afryce była niewielka, mało znacząca i generalnie pozbawiona znaczenia w strategii politycznej przywódców wielkich mocarstw, na pewno mniej znacząca niż walki, które rozgrywały się we Francji lub na froncie wschodnim, gdzie straty były mierzone w milionach. To, że Niemcy straciły skromne kolonialne zasoby we wschodniej Afryce, miało niewielki wpływ na wynik wojny, traktaty wersalskie lub ostateczne wydarzenia w powojennych Niemczech lub Europie, ale dla tych, którzy walczyli w Afryce, walka na życie i śmierć z żywiołami była tak samo niebezpiecznym wrogiem jak gazy bojowe użyte podczas europejskich bitew. Malaria lub karabiny maszynowe... nie ma to znaczenia dla zmarłych.  „Jak lody w słońcu” jest to także odkrywcza opowieść o innym aspekcie wojny, wojny, która trwa w ludzkich sercach i duszach. Z tych powodów warto przeczytać tę książkę, ponieważ rozpoczęcie działań wojennych podczas I wojny światowej ostatecznie ukształtowało XX i XXI wiek. Dziękuję autorowi za ujawnienie tych globalnych wydarzeń w tak interesującym i tak ludzkim kontekście!

Pierwsze rozdziały powieści są opisem życia kolonialnego w czerwcu 1914 r., w Afryce Wschodniej. Jest to opis serdecznych relacji Amerykanina Waltera Smitha z Erichiem von Bishopem, jego niemieckim sąsiadem zza miedzy, któremu Smith zaraz po wybuchu I wojny światowej z „dumą” oddaje w ramach zarekwirowania swój nowy dekomperator - maszynę do produkcji włókien na liny z roślin.  Następnie William Boyd „przenosi” akcję do Anglii, do braci Gabriela i Feliksa Cobbów, których życie wojenne przeplata się z życiem Smitha i von Bishopa w Afryce. Mamy tu zastosowany „Efekt Motyla”. Każda z historii bohaterów książki „Jak lody w słońcu” zaczyna się od innego na pozór nic nieznaczącego zdarzenia. Jak się później okaże te nieistotne zdarzenia uruchamiają lawinę kolejnych i tak otrzymujemy różne wersje tej samej opowieści. Zmieniają się nie tylko losy bohaterów, ale i całego otoczenia. Przyznajcie, bowiem, że stwierdzenie o relacji między czymś zupełnie nieznaczącym z czymś bardzo spektakularnym jest konceptem bardzo interesującym. Gabriel jest oficerem z rodziny wojskowej, przyjechał na urlop do domu, aby poślubić Charis Lavery, natomiast jego młodszy brat Felix jest estetą, który z powodu wady wzroku nie został zmobilizowany do armii i wybrał się na studia do Oksfordu.

 Wojna w Afryce przedstawiona jest przez Williama Boyda troszkę komediowo, na przykład skraca miesiąc miodowy Gabriela i Charis, czego efektem są problemy z „konsumowaniem” małżeństwa. Gabriel zostaje oddelegowany do oddziałów wojsk indyjskich, których pierwszym zadaniem jest atak morski na miasto portowe Tanga w niemieckiej Afryce Wschodniej. Ale po trzech miesiącach podróżowania na statkach żołnierze z powodu choroby morskiej nie nadawali się do przeprowadzenia ataku, a kiedy już ten atak zaczynają okazało się, że wylądowali na nie tej plaży, na której powinni. Żołnierze zachowywali się tak, jakby byli na wycieczce krajoznawczej, a nie w drodze do natarcia. Następnym problemem był problem z godziną przystąpienia do ataku. Żołnierze o godzinie 15.10 mieli przystąpić do ataku, ale nie mogli, ponieważ dowódcy przestał działać zegarek i nie wiedzieli, która jest godzina. Należy podkreślić, że wojna w Afryce w przeciwieństwie do działań wojennych w Europie nadal była prowadzona zgodnie z zasadami. W czasie „zawieszenia broni” przerywano ostrzał, zbierano rannych z pola bitwy, rozmawiali ze sobą żołnierze obcych armii, częstowali się papierosami. Na przykład podczas jednej z takich przerw angielski lekarz czyścił uszy z woskowiny oficerowi niemieckiemu. Sami żołnierze zadawali sobie pytanie. Co to za wojna? Ani śladu nieprzyjaciela, ludzie umierają powoli śmiercią głodową, stojąc na straży kupy krytych trawą chat w środku rozmokłej dżungli. Gabriel wyobrażał sobie, że tak musieli wyglądać Izraelici po czterdziestoletniej wędrówce przez pustynię Synaj. Ogromna liczba ludzi wszelkich wyznań, skupiona na dużym terenie, bez domów, instytucji, urządzeń sanitarnych, ale ze wszystkimi ludzkimi dramatami.

Kiedy armia brytyjska przystąpiła do zdobycia jednego ze wzgórz i ruszyła pędem przez trawy sięgających im po kolana, żołnierze zauważyli, że w ich kierunku „posypał” się grad pocisków. Gabriel Cobb wiedział, że jest to wyświechtany frazes, ale nie spodziewał się, iż może wiernie oddawać rzeczywistość: miał przed sobą czarne kropki i cętki przeszywające ze świstem powietrze. Żołnierze poczuli nagle piekący ból na szyi. Myśleli, że dosięgły ich kule. Próbowali zatamować krew, ale pociski nadal brzęczały i huczały w powietrzu, ale zaraz, zaraz, okazało się, że nie są to pociski, że nikt nie krwawi, to był tylko rozwścieczony rój pszczół. Wszyscy zaczęli podskakiwać, wili się na ziemi jak epileptycy- atakowały ich miliardy pszczół. Gabriel z przerażeniem zobaczył, że rozproszone resztki jego oddziałów podrywają się z ziemi i na łeb na szyję biegną w stronę kałuży z błotem. Wszyscy zaczęli tarzać się w mulistej mazi. Niemcy przerwali ostrzał i zaczęli się wpatrywać w tych świeżo „ulepionych” z gliny przeciwników.

            Jednak kartka po kartce, wydarzenia komiczne zmieniają się w historie dramatyczne. Autor, Anglik, który urodził się w Ghanie, ma rzadką umiejętność uchwycenia „zdezorientowanego doświadczenia” żołnierza w bitwie, nie wprowadzając jednocześnie w błąd czytelnika. W książce mamy pokazane przykłady bezsensownego okrucieństwa, kiedy Amerykanin Walter Smith powraca po wielu nieudanych próbach do swojego domu na farmie, zastał go prawie w nienaruszonym stanie, jednak, kiedy przechodził przez pomieszczenia w domu -od kuchni do sypialni- wszystkie sprzęty domowego użytku jak kuchenka do gotowania, zlew, szafki były ubrudzone ludzkimi ekskrementami. Kiedy wyszedł na podwórko zobaczył zbezczeszczony grób swojej malutkiej córeczki. Kamienie z kopca były rozwalone, a szczątki małej trumienki i jej zawartość rozrzucone bezładnie, jakby jakieś wielkie zwierzę ryło tu pyskiem. Na drewnianym krzyżu wisiała mała czaszka wielkości jabłka. Walter zebrał bez słowa szczątki- kruche żebra cienkie jak szpony, kręgi wielkości zębów trzonowych- i włożył je do grobu. Wziął do ręki czaszkę. Zbielała i wyschła na słańcu, wydawała się lekka jak piórko, mógł ją porwać leciutki podmuch wiatru. Umieścił ją w grobie. Butami zgarnął ziemię, a potem obłożył grób kamieniami.

Książka „Jak lody w słońcu” jest też doskonałym opisem ludzkiego nieszczęścia w innym wymiarze, którego przyczyną jest wojna. Kiedy Gabriel wyruszył na front w Afryce jego brat Feliks rozpoczął romans z jego świeżo poślubioną żoną Charis. W tym samym czasie w skutek odniesionych ran Gabriel trafia do niewoli, do wojskowego lazaretu, w którym pracuje Liesl, żona Ericha von Bishopa. Gabriel i Liesl także nawiązują ze sobą romans. Charis zaczyna odczuwać wyrzuty sumienia z powodu romansu z Feliksem. Powiadomiła Feliksa, że napisała list do Gabriela, w którym przyznała się do romansu. Jednak nie wyjawiła nazwiska swojego kochanka. Popełniła samobójstwo topiąc się w przyogrodowym stawie. Feliks pod wpływem lęku, że Gabriel dowie się z listu o jego romansie z Charis, postanawia zgłosić się na ochotnika na wojnę w Afryce. Jego celem było „przechwycenie” listu Charis do Gabriela. Droga Feliksa do niemieckiej Afryki Wschodniej nie jest bezpośrednia, ale po wielu latach i wielu bocznych trasach spotyka Amerykanina Waltera Smitha. Walter poszukuje niemieckiego oficera Ericha von Bishopa, który jego zdaniem jest wyłącznie odpowiedzialny za zniszczenie farmy Waltera, natomiast Feliks poszukuje swojego brata. Walter i Feliks wkrótce odkrywają, że ich cele mają wiele wspólnego i łączą siły w swoich poszukiwaniach. Spotkanie Waltera i Feliksa łączy wszystkie główne postacie, które były do tej pory oddzielne przez dłuższą część powieści. 

Feliks zrozumiał, że od początku wojny nic w jego życiu nie przebiegało tak, jak zaplanował. Oksford, romans z Charis, poszukiwania Gabriela, pościg za von Bishopem. Zdał sobie sprawę, że jest żołnierzem blisko dwa i pół roku- od lipca 1916- i nie oddał ani jednego strzału do wroga. Co to za wojna, w której może się zdarzyć coś tak niedorzecznego? Mimo to przeszedł chorobę, zaznał głodu, śmiertelnego znużenia, zobaczył ciało brata, na którym dokonano ohydnego mordu, dzielił mieszkanie z portugalskim syfilitykiem, który nie znał angielskiego, o włos uniknął śmierci od pocisku wystrzelonego przez Anglika. Wiedział, że nie jest odpowiedzialny za bieg wypadków, że nie ma sensu oczekiwać od życia, aby układało się według oczekiwań, ale chyba człowiek ma jakiś choćby, minimalny wpływ na bieg wypadków? Przysiągł sobie, że przed opuszczeniem Afryki, zanim skończy się ta zwariowana, bezsensowna wojna, dokona czegoś na własny rachunek i przynajmniej jeden strzał odda w słusznym gniewie. Miał zamiar strzelić w łeb von Bishopowi. Dopiero wtedy dla niego zakończy się wojna.

Narracja obraca się wokół bardzo różnych postaci, z których wszystkie mają to samo przeznaczenie - ich życie jest dotknięte przez konfrontację wojenną. Główny nacisk autor położył na angielską rodzinę wyższej klasy Cobb i amerykańskiego rolnika Temple Smitha, który mieszka w brytyjskiej Afryce Wschodniej. Powieść składa się z czterech części: „Przed wojną” (I), „Wojny” (II), „Wojny o >lody<” (III) i „Po wojnie” (IV). W książce I wielka wojna światowa funkcjonuje, jako podstawowa siła napędowa, a cztery części powieści obejmują cztery lata trwającego konfliktu, od 1914 roku do 1918 roku. Część I służy głównie do przedstawienia bohaterów i przypisania ich do odpowiedniego życiowego scenariusza. Części II i III dotyczą właściwej wojny i zajmują dwie trzecie powieści. Jednak książka powoli zmienia się z „prawdziwej” wojny na osobistą „wojnę” każdego z bohaterów o przysłowiowe „lody”, czyli tak naprawdę o „nic”. W części III znikają ostatnie ślady heroizmu i wierzeń w słuszną wojnę, a motywacje prywatne stają się pierwszorzędne. W części IV żołnierze opuszczają linię frontu i szukają własnej sprawiedliwości. Ponadto autor przedstawia prolog i epilog. Pierwszy składa się z rzekomo autentycznego listu żołnierza napisanego w 1914 r., w brytyjskiej Afryce Wschodniej, a w epilogu widzimy, jak ocalały brat Gabriela Cobba Feliks opuszcza Afrykę i tym samym kończy powieść.

Powieść Williama Boyda jest pełna czarnego humoru, ukazuje bezsens wojny i armii, jako instytucji, wyśmiewa społeczne mechanizmy rządzące się logiką absurdu. Jej bohaterowie to zbiorowisko dziwaków, fanatyków, oportunistów, ale nade wszystko ludzi, którzy pragną jednego – by przeżyć. Koncentrując się na powieści, jako satyrycznej krytyce brytyjskiej armii i społeczeństwa wiktoriańskiego, William Boyd pokazuje, że to zwykły szary człowiek, a nie politycy i generałowie, tworzyli wielką historię. W książce „Jak lody w słońcu” możemy poczuć wszystkimi zmysłami okrucieństwo i bezsens wojny. Poznajemy zapach prochu i smak wojennej miłości. Bierzemy udział w samobójczym natarciu, stajemy przed zbuntowanym batalionem i odwiedzamy burdel.

„Jak lody w słońcu” to książka, w której piękno i smutek wojny pokazany jest w unikatowy sposób, a historia I wojny światowej w Afryce w czterech krótkich rozdziałach, które posiłkują się także prawdą historyczną. William Boyd w mistrzowski sposób połączył barwną, niemal literacką narrację z historyczną erudycją godną największych mistrzów. Ta „rewolucyjna” książka stawia pod znakiem zapytania sposób, w jaki do tej pory pisano książki, w których akcja dzieje się podczas I wojny światowej. To jedna z pierwszych powieści Williama Boyda i według mnie jedna z jego najlepszych.Tkanie” fikcyjnej opowieści przy pomocy prawdziwych wydarzeń tworzy barwną „przędzę” niesamowitej historii, która nie rozumiem, dlaczego nigdy nie trafiła na ekrany kin!!! Umiejscowiona podczas pierwszej wojny światowej, ale w Afryce, a nie w Europie, prezentuje całą gamę wyróżniających się postaci w cudownej fabule. Boyd jest tak dobry w nadawaniu swoim postaciom głębi i koloru, a także przerażający w chwili, kiedy przypomina czytelnikom wpływ wojny na losy ludzkie, że zaczynamy rozumieć rzeczy oczywiste. Bo czy jesteś żołnierzem, czy tylko farmerem, który chce mieć spokój i chce tylko uprawiać swoją ziemię, wojna i tak cię „dopadnie”.














11 maja 2019

Wspomnienie Babilonu


„Wspomnienie Babilonu”


David Malouf




Autor/ (ur. 20 marca 1934 roku w Brisbane) to australijski pisarz zajmujący się historią i przyrodą swojego kraju. Pochodzi z rodziny o libańsko-angielsko-żydowsko-portugalskich korzeniach. Przez pewien czas mieszkał w Anglii i Toskanii.

Tłumaczenie/ Joanna Jabłońska-Bayro

Tematyka/ Powieść Maloufa opowiada o stykaniu się kultur, miedzy którymi nie może dojść do prawdziwego kontaktu. Któraś ze stron musi ponieść klęskę. I będą to oczywiście zawsze ci słabsi cywilizacyjnie.  Dziwny przybysz witany jest, więc z podejrzliwością. Jest tym, który poznał tajemnice czarnych ludzi, ale może też być ich szpiegiem, może sprowadzić nieszczęście na młodą osadę. Jego obecność musi prędzej czy później doprowadzić do konfliktu. Pojawienie się Gemmy’ego w tej małej społeczności jest takim wstrząsem dla obu stron, a jego wiedza o „innych” tak mała, że osadnicy zmuszeni są postawić sobie pytanie o wrodzony „zmysł wyższości”. Mieszkańcy, którzy stają się sprzymierzeńcami chłopca, szybko zostają wykluczeni ze społeczności. Jest to lekka proza. Dla nas może trochę egzotyczna poprzez swoją australijskość, ale z drugiej strony bardzo bliska. Mówi, bowiem o człowieku w ogóle, o człowieku w sensie antropologicznym. O człowieku, któremu pomieszały się języki, a teraz próbuje odzyskać ich dawny sens, by móc na nowo nazwać „wodę”, nazwać „świat”, nazwać „miłość”.


 Główny motyw/ Najsłynniejsza powieść australijskiego pisarza rozpoczyna się „pewnego dnia w połowie dziewiętnastego wieku”, kiedy to troje bosych dzieci spotyka dziwacznego przybysza znikąd. Ni to białego, ni czarnego nędznego człowieka, który odmienia życie ich, a także mieszkańców osady, w której zamieszkał. Jest Brytyjczykiem. Został wyrzucony za burtę przepływającego u wybrzeży Australii statku, mając zaledwie trzynaście lat. Wycieńczonego znaleźli na brzegu Aborygeni. Pozostał w ich plemieniu przez kilkanaście następnych lat. Przez drugą połowę swojego życia. Nie był jednak jednym z nich, choć poznał ich język, zwyczaje, mimo że przyjął ich sposób rozumienia świata. Gdy powraca do świata białych osadników, nie jest również taki jak oni. Jest dziwnym tworem: czarnym białym człowiekiem. Nie pamięta ojczystego języka. Jego mowa przypomina bełkot będący mieszaniną słów Buszmenów i Europejczyków. Kim więc jest człowiek żyjący w dwóch różnych, nierozumiejących się kulturach? Czy przynależność do którejś z nich wyznacza istotę człowieczeństwa?

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Czuł smutek, jak głód, lecz był to głód serca, nie brzucha (…)”.

„(…) prawdziwe życie, gdy już kogoś dopadnie, nigdy nie jest takie, jak to z wyobraźni”.

„Śmierć była w tych stronach o wiele bardziej samotna, życie też”.

„Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że istnieją obszary poznania, do których nie ma dla niego wstępu”.

„Ludzie miewają czasem dwie natury”.

„Odkąd zaczął kochać i trochę o sobie zapomniał, świat i wszystko wokół ukazało mu się w innym świetle”.

      

Francuski socjolog Alain Touraine podkreśla, że świadomość własnej tożsamości nigdy nie jest świadomością teraźniejszości, ale przede wszystkim świadomością przeszłości. Najbardziej znaczącą wspólnotą, w której formowana jest nasza społeczna tożsamość, jest naród. Dlatego mówiąc o tożsamości narodowej, należy zastanowić się nad tym, czym w rzeczywistości jest naród i jakie czynniki go tworzą. Tak, więc w pojęciu tożsamości ważne są dwa aspekty. Pierwszy z nich to pamięć własnej przeszłości i świadoma antycypacja przyszłości, tworzące poczucie ciągłości istnienia. Drugi aspekt ma związek z postrzeganiem odmienności i dotyczy świadomej różnicy między kategorią  „my” a kategorią  „inni”.

Aby rozpocząć recenzje na temat książki „Wspomnienie Babilonu” Davida Malouf musimy zapoznać się z historią zaanektowania Australii. Przeciętny Aborygen prawdopodobnie do dzisiaj nie pojmuje, jak to się stało, że przez postawienie stopy na australijskim lądzie kapitan Cook automatycznie zajął cały kontynent dla korony brytyjskiej, nie pytając nikogo o zdanie. Chociaż miał wyraźny rozkaz, „jeżeli spotkasz tam krajowców, twoim obowiązkiem jest uzyskać ich zgodę tak na lądowanie, jak i na waszą obecność na tamtym lądzie”. Jednakże rozkazy rozkazami, a życie życiem. Na przywitanie były strzały z muszkietów, a potem już nikt o nic nikogo nie pytał. Ten precedens występuje do dziś i przestał być precedensem — jest po prostu kolonialną, postkolonialną i neokolonialną rzeczywistością. W styczniu 1788 roku kapitan Artur Phillip przywiózł do Australii pierwszy transport zesłańców i utworzył pierwszą kolonię karną w miejscu, gdzie obecnie jest Sydney. Rocznica wetknięcia przez niego brytyjskiej flagi 26 stycznia 1788 roku jest do dziś świętem narodowym Australii. Tak naprawdę współcześni Australijczycy świętują moment rozpoczęcia masowej eksterminacji Aborygenów oraz rabunku i eksploatacji ich kraju.

Biali kolonizatorzy, zdobywając kolejne Nowe Światy, narzucali podbitym lu­dom swoje postrzeganie rzeczywistości. To inne postrzeganie zawierało się nie tylko w sposobie myślenia, ale także w materialnej formie, którą nadaje się myśli, by móc się nią podzielić z członkami swojej społeczności. Dla Europejczyków czas ma postać linearną. Waż­ne dla nich wydarzenia umieszczane są, więc symbolicznie na osi czasu, która „przyrasta" od lewej strony do prawej, co ułatwia chronolo­giczne porządkowanie faktów. Z takim postrzeganiem rzeczywistości Euro­pejczycy wyruszyli na podbój świata. W wielu miejscach natknęli się na społeczności, które nie znały pisma, co według białych świadczyło o niskim poziomie tych kultur. Przykładem ta­kiego lądu jest Australia, której pierwszymi mieszkańcami byli Aborygeni[1] nie posługiwali się pismem, a co więcej - początkowo nie mogli w ogóle zrozumieć tego systemu znaków. Wiązało się to między innymi z odmiennym odczuwaniem czasu, historii, ale także przestrzeni.

W książce „Wspomnienie Babilonu”, czytelnicy są „zaproszeni” na pogranicze dwóch kultur- Aborygenów i Europejczyków, skolonizowanych i kolonizujących, ludzi postrzeganych, jako prymitywni i cywilizowani. Powieść jest historią chłopca o imieniu Gemmy, który zostaje przyjęty przez Aborygenów po tym, jak został wyrzucony za burtę statku do morza, a po 16 latach życia wśród tubylców wraca do „cywilizowanego” społeczeństwa europejskich osadników w Australii. W książce widzimy nie tylko powracanie Gemmy'ego do świata „białego człowieka”, ale także jego dwuznaczne uczucia zarówno wobec osady, jak i Aborygenów.  Także rodzina McIvora jest w powieści bardzo ważna, ponieważ to właśnie dzieci z tej rodziny znalazły Gemmy'ego. Ich rodzice zgodzili się na zamieszkanie u nich odnalezionego chłopca. Z tego powodu rodzina doświadcza ostracyzmu na skutek strachu innych osadników, który czują wobec chłopca „hybrydy” wrogość. W pewnym momencie rodzina zaczyna się „oddzielać” od innych w osadzie, ale pod koniec książki, kiedy Gemmy odejdzie, ponownie stają się częścią społeczności. Narracja rozpoczyna się od umieszczenia Gemmy’ego, „nieznanego stworzenia”, w osadzie i początkowo wszyscy mieszkańcy są ciekawi jego osoby, ale wkrótce po jego przybyciu osadnicy zaczynają być podejrzliwi, co do „dzikiej” mentalności Gemmy’ego i zadają sobie pytanie, czy może mieć kontakty z „czarnymi” z buszu. Wielu osadników próbowało zdobyć informacje od Gemmy'ego o miejscu pobytu czarnych, a ich obawy osiągają szczyt, gdy dwóch Aborygenów spotyka się razem z Gemmy na podwórzu domu McIvora.

Kiedy Gemmy przybył do wioski miejscowy pastor i nauczyciel postanowili spisać historię „dzikiego” chłopca. Na siedmiu kartkach papieru zmieściło się całe życie chłopaka. Wiedział, czym jest pismo, choć nigdy nie nauczył się go używać. Trzymając kartki w dłoniach, obracając je to w jedną, to w drugą, poczuł ich dziwny zapach, całe życie jakby utkwiło mu w gardle- łzy i trochę śmiechu- i wypełniła go potężna wdzięczność. Przekazał im, kim był. Gdyby pozwolono mu zatrzymać te kartki, żeby mógł nad nimi rozmyślać i wąchać je, wtedy odzyskałby siebie z przeszłości, utracony Gemmy wróciłby do niego. Wówczas właśnie zaczął zastanawiać się, jak wykraść swoje życie z kieszeni pastora. Nie dziwiło go- taka jest przecież istota magii-, że wszystko, co mu się przydarzyło, jego losy, dobry i zły, pot i ból, przebyte mile, obolałe kości, nocne znaczone lodowatą rosą sny, tak wiele snów- wszystko, co opowiedział, ujrzał i rozpoznał podczas tego długiego popołudnia, i to, co chciał opowiedzieć, choć mu się nie udawało, skurczyło się do rozmiarów czegoś, co można chwycić w dłonie i schować do kieszeni. Zastanawiał się czy był to zapach jego życia, jego duszy, czarna „krew” atramentu, która wsiąknęła w kartki papieru. Wszystkie wydarzenia jego życia- te opowiedziane i te przemilczane, i inne, które dopiero teraz zaczął sobie przypominać- spisane były na kartce zwinięte niby skóra węża. Teraz obudziły się i stały się świadome.
Przygarnęli go McIvorowie, rodzina dzieci, które go znalazły; pozwolili mu spać pod czerwonym kocem na werandzie przy domu. W zamian za to pomagał Jackowi McIvorowi w pracy na farmie. Był chętny do pracy, przynajmniej na początku, ale nie potrafił się skupić i brakowało mu wytrwałości; był też zbyt słaby, nie mógł wykonywać najcięższych prac.  Pomiędzy nim a dziećmi od samego początku istniała więź, która miała źródło w pierwszym spotkaniu przy płocie. Czuły, że mają do niego prawo, bo zobaczyły go pierwsze, a on, wiedziony instynktem przetrwania, starał się wykorzystać swoją słabość, dostrzegał zalety ich opieki. Pozwalał im się prowadzić jak pies- pies też go zresztą polubił- wysłuchiwał ich tajemnic, oglądał drobiazgi, które były dla nich cenne. W zamian za to przekazał im trochę z tego, co sam umiał. Nauczył dziewczynki splatać trawę i robić z niej koszyczki, drążyć tykwę, wykopywać białe i żółte korzenie, które po otrząśnięciu z nich resztek ziemi można było upiec w popiele. Nauczył je zbierać jagody, które pękały na języku wilgocią i słodyczą. Gemmy starał się przypodobać dziewczynkom, był ich uczniem, gdy chciały być nauczycielkami, lalką, gdy chciały go ubierać.
Od samego początku byli w osadzie ludzie, dla których jedyną metodą postepowania z Aborygenami była przemoc. Lecz byli też inni, bardziej umiarkowani mieszkańcy osady, którzy sugerowali, że warto by spróbować uciec się do łagodniejszych metod. Marzyli o bezpiecznej przestrzeni, w której, nie łamiąc zasad dobrego wychowania, zajęliby się w spokoju budową tego, co mogliby nazwać domem, a przy odrobinie szczęścia może nawet miastem. Było tam też miejsce dla tubylców, pracowaliby, jako robotnicy albo służący.
Jednak pewnej nocy po wcześniejszych oskarżeniach o spotykanie się z Aborygenami i „spiskowanie” z nimi, Gemmy zostaje porwany z łóżka i pobity przez niektórych ludzi z osady, a Jack McIvor był tym, który uratował go od śmierci. Po tym incydencie Jack postanawia, że najlepiej byłoby, gdyby Gemmy zamieszkał z panią Hutchence, ale Gemmy nie zostaje tam długo i wkrótce ucieka do buszu. Zanim jednak opuści osadę na dobre, udaje się do pastora, aby odzyskać i zniszczyć papiery, które zawierały historię jego życia.
            Pewne terminy i pojęcia wyłaniają się ze świata przedstawionego w tej powieści, takie jak: hybrydyzm, trzecia przestrzeń czy stereotypy. Pojęcie hybrydy weszło do użytku w języku angielskim już w XVII wieku, podczas gdy jego powszechniejsze użycie sięga XIX wieku. Jego pochodzenie pochodzi od łacińskiego słowa „hybrida”: „potomstwo oswojonej lochy i dzika, dziecko człowieka wolnego i niewolnika”, ta hybrydyzacja w literaturze znajduje się, już w „Burzy” Williama Szekspira w szlachetnym dzikusie Kalibanie. Wskazanie na słowo „hybrydyzacja” w dawnym użyciu, czyli krzyżowaniu dwóch różnych zwierząt, które ostatecznie tworzą trzeci gatunek, w konsekwencji przeszły do ludzkiej kultury, gdzie skrzyżowanie dwóch kultur tworzy coś na kształt „trzeciej przestrzeni”.
Pobicie Gemmy’ego potwierdziło tylko obawy Jacka McIvora. Po tym wydarzeniu zdał sobie sprawę, że ma tyle powodów, by bać się swoich „cywilizowanych” sąsiadów, tak samo jak bali się ich Aborygeni. Mamy tutaj przykład uniwersalnego lęku, podobnego do tego, jaki przeżywali Polacy ukrywający w swoich domach Żydów. Prawie wszyscy „Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata” najbardziej obawiali się swoich polskich sąsiadów. Innym źródłem cierpień dla Polaków ratujących Żydów były powojenne rozstania ukrywających się z ukrywanymi. Polscy rodzice zżywali się z żydowskimi dziećmi, które przechowywali. Zestawienie obu grup obala poglądy czytelnika dotyczące tego, kto wydaje się być „dziki” a kto wydaje się „cywilizowany” i opiekuńczy.
Gemmy, chociaż jest już dojrzałym mężczyzną jest kilkakrotnie opisywany, jako dziecko ze względu na swoje zachowanie, a mimo to ci - rzekomo „cywilizowani” mężczyźni, którzy próbowali pobić Gemmy'ego na śmierć, cały czas podsycają swoje irracjonalne obawy i zachowują się zgodnie z instynktem agresywnych kolonizatorów. W przeciwieństwie do podstępnych zachowań białych osadników, Aborygeni odwiedzający Gemmy zachowują się bardzo refleksyjnie. Aborygeni przychodzą do Gemmy’ego w ciągu dnia, ponieważ nie czują, że muszą ukrywać swoje działania w sposób, w jaki robią to osadnicy, kiedy na przykład przyszli zabić chłopca w nocy. Jeden z robotników na farmie sąsiada będąc świadkiem tych odwiedzin myśli sobie, dlaczego nie zadają sobie trudu i nie przychodzą w nocy tylko przychodzą w dzień, przecież można ich zobaczyć? Aborygeni pozostają w ogródku McIvora, by nie „obrażać” żadnego z innych osadników, a jednocześnie dbają o Gemmy’ego przynosząc mu to, czego potrzebuje w życiu. Możemy postrzegać zachowanie sąsiadów, jako pewną formę maskowania. Nosząc maskę cywilizacji, są w stanie ukryć swoje prawdziwe uczucia, ale gdy maska zostanie usunięta, przeraża nas ich prawdziwa twarz. Jak już wspomniałem, jednym z podstawowych motywacji w kolonializmie było „cywilizowanie” „dziczy”. Nasz biedny bohater Gemmy jest prekursorem. Nie jest już białym człowiekiem ani Europejczykiem, niezależnie od tego, że urodził się biały. Jest prawdziwym dzieckiem tego miejsca, chociaż nie jest genetycznym Aborygenem czuje się nim, ponieważ przyjął ich myślenie, zachowania, kulturę oraz emocje.
W książce istnieje także sugestia, że sam Bóg „wybrał” Gemmy’ego, ponieważ jest człowiekiem z prostego ludu. Łatwo jest znaleźć inne przykłady z Biblii, gdzie Bóg wybiera jednego z najsłabszych, aby dawał świadectwo moralności. Gemmy posiada cechy, które mają „moralni ludzie”, którzy ustalają standardy w Biblii: są oni biedni, społeczni wyrzutkowie, słabi i do pewnego stopnia chorzy, przychodzą „skądś”. W pewnym sensie Gemmy przypomina tych „wybrańców” z Biblii. Jeśli w rzeczywistości Gemmy może być postrzegany, jako przykład „wybranego”, wówczas całkowicie odwraca on biblijną reprezentację podziału, o której mówiłem wcześniej. Ostrzeżenie przed „łączeniem” wspomniane w Księdze Kapłańskiej obraca się, gdy Pan Frazer przedstawia Gemmy'ego, jako hybrydę, jako prekursora i prawdziwe dziecko boże. Gemmy, jako hybryda wzbudza różne lęki, także lęk, że jest demonem. Mężczyźni wielokrotnie ostrzegają McIvora, który przygarnął chłopca pod swój dach, że „ten dzikus” może bałamucić jego żonę, że może „wchodzić” jej do łóżka. Jest to przykład lęku białego mężczyzny przed utratą seksualności, płodności a co za tym idzie władzy patriarchalnej. Lęki o seksualność wśród białych mężczyzn nie wygasły i są często przywoływane podczas sesji terapeutycznych, w których pojawia się rasizm i agresja do mężczyzn o innym kolorze skóry. Przedmiotowe traktowanie siebie zaczyna się już od samego penisa, który według ogromnej ilości mężczyzn jest zbyt mały, a jednym z ulubionych męskich żartów jest opisywanie jego gigantycznej wielkości. Do dziś pamiętam wiążącą się z tym jedną historię, gdzie pewien mężczyzna nie mógł przeboleć, że jego partnerka miała kilka lat wcześniej partnera pochodzącego z Afryki. Nie interesowało go, że była z nim znacznie mniej szczęśliwa, również w życiu erotycznym. Że tamten nie zaspokajał jej potrzeb i po rozstaniu chciała jak najszybciej o nim zapomnieć. Nic nie mogło w jego wyobraźni usunąć tego, że tamten miał większego penisa od niego. W końcu sam podjął decyzję o rozstaniu, gdyż stwierdził, że to dla niego za dużo, by mógł to kiedykolwiek zaakceptować.
„Wspomnienie Babilonu” jest książką, która zadaje wiele pytań:, co to znaczy być Człowiekiem? Pyta także o współczucie i skąd pochodzą źródła ludzkiego strachu przed „innym”? Ludzie, którzy przyjmują do siebie Gemmy’ego i otaczają go opieką i troską a także ci niezliczeni osadnicy o zamkniętych umysłach, wszyscy tworzą oszałamiającą mozaikę Australii w latach 40. XIX wieku, w którym może zobaczyć swoje odbicie człowiek współczesny.
            

[1] Aborygeni australijscy (łac. Aborigines, od ab origine – „od początku”, czyli „ci, którzy byli tu od początku”) – rdzenni mieszkańcy Australii. Przybyli do Australii wg różnych źródeł od ok. 125 do 50 tys. lat temu prawdopodobnie z południowo-wschodniej Azji, przez pomost wyspowy dzisiejszej Indonezji i wyspę Nową Gwineę

05 maja 2019

Kraina wód


„Kraina wód”


Graham Swift




Autor/ (ur. 4 maja 1949 w Londynie) – brytyjski prozaik. Studiował w Queens’ College na Uniwersytecie Cambridge oraz na uniwersytecie w Yorku. W latach 1974-1983 pracował, jako nauczyciel. Jest członkiem Królewskiej Akademii Literatury.

Tłumaczenie/ Aleksandra Ambros

Tematyka/ W swojej powieści „Kraina wód”, Graham Swift wyjawia swoje zainteresowanie naturą wieloznaczności i paradoksu, co jest wyraźnie widoczne już w samym tytule jego powieści (ang. Waterland). Graham Swift wyjaśnia, iż ta podstawowa dychotomia Wody/Lądu leży w naturze Fenów gdzie woda i ląd jednoczą się, scalają, oraz okazjonalnie kolidują ze sobą. W powieści, poza podziałem Woda/Ląd, zachodzą jeszcze dwa równie ważne, splecione paradoksem konflikty, mianowicie, Natura kontra Człowiek oraz Baśń kontra Historia.

Główny motyw/ „Kraina wód” Grahama Swifta, wydana w 1983 roku, to najbardziej znana powieść tego pisarza. Jej narratorem jest Tom Crick, nauczyciel historii, który zostaje zmuszony do wcześniejszego przejścia na emeryturę z powodu skandalu wywołanego przez żonę. Decyzja dyrektora szkoły, by zredukować liczbę godzin historii, spotyka się ze sprzeciwem Toma, który postanawia ukazać swoim uczniom rolę historii w ich życiu. Ostatnie lekcje Tom prowadzi, więc w sposób nietypowy: opowiada uczniom o swoim życiu oraz o miejscu, w którym się urodził. Powieść Swifta jest nie tylko historią życia Toma, lecz także refleksją na temat przekazu historycznego oraz autorefleksją na temat procesu opowiadania każdej historii, w tym historii narratora. 

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nie zapominaj (…) choćbyś nie wiem, czego dowiedział się o ludziach, choćby okazali się najgorsi, że każdy z nich ma serce i że każdy był kiedyś maleńkim dzieckiem ssącym mleko matki…”.

„Co rozpoczął szlam, kontynuował człowiek”.

„(…) coś w naturze dąży do powrotu”.

„Praktyczne odniesienie do dzisiejszego realnego świata”.

„Dzieci, zło nie jest czymś, co wydarza się daleko- ono nagle dotyka twojego ramienia”.

„(…) historia to cienka opończa, łatwa do przekłucia ostrzem noża zwanego Teraz”.

„(…) radość nigdy nie stworzyła historii”.

„Deszcz jest dobry na pogrzeb: kryje łzy ludzkie, sugeruje niebiańskie”.

„Ostatnia rzecz, w jaką chce wierzyć, to to, że znajduje się w krainie baśni”.

„Są ci, którzy tworzą historię, i ci, którzy ją kontemplują, są ci, którzy powodują wydarzenia, i ci, którzy pytają, >dlaczego<?”.

„Ciekawość rodzi aktywność, wiedza rodzi sceptycyzm”.

„Są mity postępu i mity upadku”.

„Nigdzie jednak nie jest powiedziane, że nie może nas pociągać, a nawet wzbudzać naszego pożądania to, na myśl, o czym się wzdragamy…”.


            W „Krainie wód” Graham Swift opowiada historię Toma Cricka, nauczyciela historii, który zmuszony jest przejść na „wcześniejszą” emeryturę. Od najwcześniejszych stron zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to wykład, prawie kazanie, a także opowieść w naglącej potrzebie zdania relacji o trudnych okolicznościach życia nauczyciela historii „odchodzącego” w stan spoczynku, Toma Cricka. Po 32 latach pracy, jako nauczyciel historii, a teraz w obliczu zamknięcia wydziału historii w swojej szkole i kataklizmu w jego małżeństwie - po tym, jak jego dotychczasowa niezłomna żona „otrzymała” dziecko „przez Boga”. (W tym samym czasie jego niestabilna psychicznie żona Mary porywa dziecko z supermarketu). Mary przed wielu laty zapadła na chorobę psychiczną po tym, kiedy dowiedziała się, że jest bezpłodna z powodu aborcji, którą zmuszona była wykonać we wczesnych latach swojej młodości. Po porwaniu dziecka, żona Cricka zostaje zabrana do szpitala psychiatrycznego. Kiedy Tom zabiera niemowlę od Mary i zwraca ją matce, Mary staje się „umysłowo wytrącona z równowagi” i prosi Toma, by wyjaśnił jej obłęd i przyczyny jej choroby. Nie mając nic do stracenia, Tom opowiada swoim uczniom różne historie z własnego dzieciństwa z lat 40. XX wieku i życia swoich przodków, sięgające XVIII wieku. Wszystkie te historie mają tę samą scenerię, mianowicie Norfolk, naturalnie bagnisty region, który leży we wschodniej części Anglii. Na pierwszy rzut oka „Kraina wód” jest przykładem tradycyjnej regionalnej konwencji literackiej, ale w rzeczywistości prawie każdy aspekt tej powieści jest przemyślany i przedstawiony czytelnikowi przez „obiektyw” osobistych doświadczeń.

            Sam tytuł powieści (Waterland), która składa się z dwóch antagonistycznych elementów: wody i ziemi paradoksalnie połączonych w jedno słowo graniczne, ujawnia niejednoznaczną naturę torfowisk. Cała historia zawiera wiele paradoksów i dychotomii, które spotykają się w formacjach liminalnych. Feny, w których rozgrywa się akcja książki, były prawie całkowicie pod wodą, po wiekach ludzkiego drenażu, stały się bardzo rozległym, płaskim, bagnistym regionem o bogatym życiu wodnym. Na początku powieści Swift przedstawia proces rekultywacji terenu, który jest punktem wyjścia dla wszystkich ekologicznych i dekonstrukcyjnych aspektów opowieści. Wraz z tym opisem pojawia się pierwsze, podstawowe zderzenie człowieka z naturą. Zaczyna się w XVII wieku od konfliktu między „ludźmi z wody” (przodkowie Cricka) i „ludźmi ziemi” (ludzie holenderskiego inżyniera Corneliusa Vermuydena, którzy zaczęli osuszać ziemię). Tubylcy byli tak ściśle związane z Fenami i ich wodnistą naturą, że sabotowali rekultywację, a nawet mordowali „lud ziemi” w imię autonomii tego regionu. Swift robi charakterystyczną cezurę w języku, którego używa do opisywania obu walczących stron, mianowicie, nawiązuje do różnych aluzji, które są implikowane w dychotomicznych wyobrażeniach starych ludzi Cricksa i Vermuydena. Przedstawiając ludzi z „wody”, Swift używa obrazów zwierzęcych. Podczas jednej ze swoich lekcji Tom Crick porównuje swoich przodków do zwierząt, kiedy mówi, że Cricksowie w przeszłości „żyli jak szczury wodne”. Sytuacja wydaje się odwrotna, gdy Swift opisuje ludzi z „lądu”. Mężczyźni Vermuydena są związani z cywilizacją, dążeniem do postępu, ciężką pracą i swoimi osiągnięciami. Tom Crick przedstawia Holendrów, jako „praktycznych i wybiegających w przyszłość”, ludzi, którzy przynoszą postęp dzikim Fenom przez ciągłe kopanie wałów lub rowów i osuszanie ziemi. Co więcej, zaczynają buntować się przeciwko naturalnym siłom Fenów, które rozpalają konflikt między człowiekiem a naturą. Kiedy przodkowie Toma Cricka porzucają swoją wodnistą przynależność i wodny styl życia i stają się ludźmi lądowymi, podobnie jak Holendrzy zamieniają się w „budowniczych śluz, grobli, kanałów oraz strażników zamków i wiatraków”. Jak można zauważyć, Cricksowie nie tylko stali się nowoczesnymi istotami ludzkimi, które zdecydowały się bardziej polegać na konstrukcjach cywilizacyjnych niż na ich pierwotnym, dobrze znanym środowisku, ale całkowicie zmieniły walczące strony i zdradzili swoją „pierwotną przynależność” rodową.

Tom Crick, jako nauczyciel historii wykorzystuje dwa różne tryby opowiadania historii, jeden zgodny z jego profesją, a drugi, w którym łamie surowe nakazy programowe. Te dwa wzajemnie się wykluczające tryby można nazwać historycznym profesjonalnym stylem opowiadania historii oraz tradycyjnym bajkowym stylem przekazywania opowieści. Co więcej, Crick używa ich zamiennie, opowiadając tę samą historię, co czyni cały dyskurs jednocześnie wiarygodnym i nieprawdopodobnym. W pierwszym trybie oratorskim Tom Crick opisuje wszystko, co jest związane z ludźmi na lądzie, których osiągnięcia są pieczołowicie udokumentowane w rocznikach i kronikach. Wspomina postacie historyczne, takie jak „inżynier Cornelius Vermuyden, zatrudniony […] przez króla Charlesa”, a także kluczowe wydarzenia z zapisów historycznych, na przykład: „w 1713 roku śluza w Denver ustąpiła”. Ten styl opowiadania jest zorientowany racjonalnie i stanowi relację ściśle historyczną. Drugi styl opowiadania historii polega na opisie elementów nadprzyrodzonych, baśniowych i niewiarygodnych takich jak: czarownice, duchy i zjawy. Interpretacja przeszłości zawiera implikacje wadliwości historii, jako ludzkiej konstrukcji, a mianowicie jej subiektywności w interpretowaniu zdarzeń i krótkowzroczności w wyjaśnieniach. W tym rozumowaniu historii nie można ufać i przyjmować za pewnik, a w mitach, oprócz elementów fikcyjnych, można znaleźć pewną wiedzę, autentyczność i archetypy.

            Jest to fascynująca historia, wciągająco opowiedziana, obejmująca całą historię Fenlandów Wschodniej Anglii, ale szczególnie dotyczy rodziny Atkinsona - rolników, piwowarów i spedytorów w Fens w ciągu czterech pokoleń - i ich skromnych sąsiadów, Cricksów. (Narrator, sam nauczyciel historii, to Crick i syn stróża śluzy na rzece Leem, Henrego Crick i jego zmarłej żony Helen Atkinson.) To tajemnicza opowieść w gotyckiej kolorystyce i niezwykłym napięciu: godna uwagi, zwłaszcza, że wcześnie powiedziano nam, „kto to zrobił”, ale niesie ze sobą żarliwość nauczyciela historii w dążeniu do wyjaśnień na temat smutnych, następczych wydarzeń. Narracja prowadzi nas wraz z panem Crickiem od powstania rodziny Atkinsonów, którzy chcieli zyskać rozgłos w lokalnym biznesie (byli właścicielami browaru produkującego piwo o wyraźnym, a czasem magicznym smaku) i sprawach obywatelskich (osuszanie ziem i utrzymanie dróg wodnych) - poprzez różne dygresje do czasu geologicznego i cyklu życia europejskich węgorzy słodkowodnych - do ostatecznego upadku imperium brytyjskiego, do tragicznych wydarzeń morderstw i samobójstw, które mają miejsce podczas II wojny światowej i tuż po niej, które podsycają dreszczyk w powieści.

            Czytelnik „Krainy wód”, odkąd przeczyta pierwszą stronę książki, zastanawia się nad znaczeniem dwóch myśli Henry’ego Cricka: „Nie zapominaj (…), choćbyś nie wiem, czego dowiedział się o ludziach, choćby okazali się najgorsi, że każdy z nich ma serce i że każdy był kiedyś maleńkim dzieckiem ssącym mleko matki…” oraz „Czy wiecie, czym są gwiazdy? Są srebrnym pyłem bożego błogosławieństwa. Odłupanymi kawałeczkami nieba. Bóg spuścił je na nas. Ale kiedy zobaczył, jacy jesteśmy niegodziwi, rozmyślił się i rozkazał gwiazdom się zatrzymać. Dlatego wiszą na niebie, ale wyglądają, jakby miały w każdej chwili spaść…”. Pierwsza strona powieści stawia pytanie o granice wybaczenia (Bóg nie zdołał wybaczyć ludzkiej niegodziwości, człowiek ma tymczasem nakaz, aby pamiętać o pierwotnej niewinności drugiego, być może właśnie po to, by móc wybaczyć). Poznając dramatyczne losy rodziny Cricków i Atkinsonów, krok po kroku czytelnik może sprawdzać hipotezę o wartości imperatywu wybaczenia i o nieobecności Bożej opieki w świecie. Dlatego też książka „Kraina wód” ma w sobie tyle analogii do Biblii: jest woda (Potop), zbrodnia (Kain i Abel), gwałt (Amon i Tamar), bezpłodność (Sara), kazirodztwo (Lot i jego córki). 

            Książka kończy się wspomnieniami Toma o jego opóźnionym umysłowo (termin używany w latach trzydziestych, a nawet 1980) starszym bracie, Dicku, kiedy płyną w łodzi w dół rzeki z Tomem i jego ojcem. Jest to pocieszający obraz, ale pod spodem kryje się przemoc: wyśmiewany, Dick zakochuje się w Mary, (która prowokuje go seksualnie), a kiedy arogancki typ Freddie Parr, twierdzi, że jest kochankiem Mary, Dick morduje go w sprytny i podstępny sposób sugerując przypadkowe utonięcie. Dick uważa, że ​​dziecko, które on, Dick, powinien był spłodzić, zostało spłodzone przez Parra. Tom przyznaje, że obawia się brata. Dick nigdy nie uważał się za sprawcę śmierci Parra, ale my wiemy, że jego życie w izolacji jest dla niego i tak już wystarczającą karą.

 Wielokrotnie w powieści pojawiają się zdarzenia nie do końca wyjaśnione: pożar browaru Atkinsona w 1911 r., czy śmierć kolegi z dzieciństwa Cricka Freddiego Parra w lipcu 1943 r. Wyjaśnienia, które można uznać, jako fakt (w obu przypadkach „wypadek”) wyjaśniają, w rzeczywistości bardzo mało. To tylko mgliste przypuszczenia, a plotki zaczynają zapewniać poczucie kontekstu dla tych działań. Nauczyciel historii Crick, z tymi przypowieściami, sugeruje, że narracje, które ukrywają się za „mgiełką” niedomówień, mogą być rzeczywiście pouczające, o ile nie oczekuje się, że będą czymś więcej niż opowieściami. Crick opowiada te wszystkie historie dzieciom na lekcji historii - a przede wszystkim sprytnemu, lekceważącemu uczniowi o imieniu Price, który jest wyraźnie „zastępczym” synem Cricka, – który nigdy nie przestaje zadawać pytań, „dlaczego?”.

Dla Toma Cricka te incydenty to przede wszystkim traumy z jego własnego życia, które, dotykają go w średnim wieku. Jego żona, ostatnia ofiara szaleństwa, która wydaje się zbyt ważna w tej powieści, została „zaszufladkowana” do roli porywaczki, która ukradła dziecko innej kobiecie w supermarkecie. Mniej więcej w tym samym czasie i być może ze względu na jego małżeńskie kłopoty, Crick zaczął rezygnować ze standardowego programu nauczania historii, by opowiedzieć swoje historie o swoim dzieciństwie na wschodzie Anglii. W tym kontekście możemy przypomnieć, że już Freud po raz pierwszy wspomina o przymusie powtarzania. Służy on ożywianiu traumatycznych przeżyć w celu ich związania i odreagowania pobudzenia, które zalewa straumatyzowanego. Znosi zasadę przyjemności. Tak, więc, jak na ironię, próba wyjaśnienia przez Cricka problemów własnego życia, pogarsza tylko jego sytuację.

W „Krainie wód” nie sposób przewidzieć, na jakie konsekwencje bohaterowie są narażeni, na jakie reakcje, na jakie reperkusje, jakie „wieże murować i obalać” będą, do jakiego stopnia zmuszeni będą „kręcić się za własnym ogonem”, na jaki chaos będą przystawać, byle tylko upewnić siebie, że przecież coś się dzieje, że też tworzą jakąś historię. Nie sposób przewidzieć, jakiej mocy „wywary” są gotowi przyrządzić, jakie interpretacje, mity, manie uznać za swoje, byle tylko przekonać siebie, że rzeczywistość nie jest próżnym naczyniem. Crick brnie dalej na przekór swoim przełożonym, faktycznie ryzykując całą swoją karierę, że to, co robi nie jest wyjaśnieniem. Ponieważ sięgnął już kresu swoich możliwości wyjaśniania, tak jak jego żona (niegdyś wytrwała i cierpliwa kobieta) zatraciła poczucie rzeczywistości- zatraciła przynależność do rzeczywistości. Ponieważ właśnie „Niepojęte” zmusza go do wyplatania, do uciekania coraz dalej w przeszłość. Ponieważ kiedy nie ma drogi w przód, jedyną drogą jest…

Gdzie zaś historia nie podkopuje samej siebie, nie zastawia na siebie pułapek w sposób tak otwarcie przewrotny, tam budzi owo zdradzieckie pragnienie powrotu. Rodzi się wtedy nieprawe, ale rozpieszczone dziecię-Nostalgia. Jakże tęsknimy, jak, być może, tęsknić będziemy my pewnego dnia w późnym wieku swojej starości, jeśli ten dzień nadejdzie, za czasami, nim historia nas zagarnie, nim sprawy przybiorą zły obrót. Jakże tęsknimy za złocistością lipcowego wieczoru. Jak marzymy o „Raju”. O „mleku matki”. O tym, by rozsunąć zasłonę, która zapadła się między nami a „Złotym Wiekiem”.