27 maja 2018

Opowieść o miłości i mroku


„Opowieść o miłości i mroku”

Amos Oz



Autor/ (ur. 4 maja 1939 w Jerozolimie jako Amos Klausner) – izraelski pisarz, eseista i publicysta tworzący w języku hebrajskim. Współzałożyciel organizacji Szalom Achszaw (Pokój Teraz). Jest również wykładowcą literatury na Uniwersytecie im. Ben-Guriona w Beer Szewie.
Amos Oz jest uważany za najwybitniejszego żyjącego pisarza izraelskiego. Od kilku lat wymieniany jest, jako jeden z głównych faworytów do otrzymania literackiej Nagrody Nobla.

Tłumaczenie/ Leszek Kwiatkowski


Tematyka/ Książka jest autobiografią pisarza, opowiadającą o jego dzieciństwie i późniejszym życiu w izraelskim kibucu, mniej więcej do czasu poślubienia swojej żony.  Zasadniczo jednak skupia się na czasach dzieciństwa, swojej relacji ze światem i rodzicami, a przede wszystkim z matką. W powieści snuje zarówno wielkie historie życia członków swojej rodziny, ale też maleńkie opowieści o sąsiadach, przyjaciołach, ludziach, którzy na niego wpłynęli. 

Główny motyw/ „Opowieść o miłości i mroku” Amosa Oza to historia kilku pokoleń jego rodziny na Litwie i Ukrainie oraz po przybyciu do Palestyny. Tłem sagi jest dramatyczny okres w historii narodu żydowskiego; druga wojna światowa, mandat brytyjski nad Palestyną, narodziny Państwa Izrael. Przede wszystkim jest to jednak opowieść o latach dzieciństwa autora na przedmieściach Jerozolimy. Ojciec, pedantyczny racjonalista i tajemnicza, sentymentalna matka stanowili nie najlepiej dobraną parę. Miłość rodziców ginęła w mroku wzajemnych rozczarowań i frustracji, nostalgii za Europą. To opowieść - wyznanie. Amos Oz po raz pierwszy odsłania niezabliźnioną ranę, jaką było dla niego samobójstwo matki. To także opowieść o życiu w kibucu; tam ukształtował się światopogląd pisarza, tam podejmował pierwsze próby literackie i poznał swoją przyszłą żonę. Jest to jedna z najważniejszych książek Amosa Oza, klucz do zrozumienia całej jego twórczości.
 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Tam w świecie, wszystkie ściany pokryte były nienawistnymi napisami: >Żydki precz do Palestyny<, i oto gdy przenieśliśmy się do Palestyny, cały świat podniósł larum: >>Żydki precz z Palestyny<<”.
„Miało się wrażenie, że ludzie przychodzą i odchodzą, rodzą się i umierają, a książki są nieśmiertelne. Gdy byłem chłopcem, miałem nadzieję, że kiedy dorosnę, zostanę książką. Nie pisarzem, tylko właśnie książką. Ludzi można wybić jak mrówki, nawet pisarzy nietrudno zabić. W wypadku książki wszakże, nawet gdyby ją zniszczyć metodycznie, pozostaje szansa, że jakiś egzemplarz ocaleje i przez wieki całe dalej będzie wiódł swój cichy żywot na regale, na półce w zapominanej bibliotece gdzieś na uboczu, w Rejkiawiku, Valladolid czy w Vancouver”.
„A książki w owych czasach naprawdę były o wiele bardziej seksowne niż dzisiaj: było co powąchać, popieścić i pogłaskać”.
„I w gruncie rzeczy, ów niezwykły impuls, który powodował mną w dzieciństwie- pragnienie, by dać ponowną szansę czemuś, co już jej nie ma i mieć nie będzie- jest jedynym z motorów mojego działania także teraz, za każdym razem, gdy zasiadam do pisania nowej opowieści”.
„Jerozolima jest podstarzałą nimfomanką, która wyciska ostatnie soki ze swych kolejnych kochanków, zanim zrzuci ich z siebie, ziewając szeroko; samicą pająka, co pożera spółkujące z nią samce, gdy te jeszcze tkwią w jej odwłoku”.
„Kiepski czytelnik to taki kochanek-psychopata: rzuca się na kobietę, która mu wpadła w ręce, zrywa z niej ubranie, a gdy jest zupełnie nago, obdziera ją ze skóry (…)”.
„Kto sedna sprawy doszukuje się w przestrzeni pomiędzy utworem a tym, kto go napisał- ten błądzi. Szukać należy nie miedzy dziełem a autorem, lecz raczej pomiędzy tekstem a jego odbiorcą”.
„Może nie należy odnosić się do plotki z lekceważeniem: jest ona pospolitą kuzynką literatury pięknej”.
„Tylko ktoś, kto nigdy nie zasmakował uroków plotki, wstanie i pierwszy rzuci w nią kamieniem”.
„Nikt nie jest samotną wyspą, każdy jest przynajmniej półwyspem (…)”.
„Jako piętnastolatek, postanowiłem opuścić dom i żyć w kibucu. Miałem nadzieję zostać śniadym, silnym kierowcą ciągnika, pionierem-socjalistą pozbawionym kompleksów i raz na zawsze uwolnić się od bibliotek, erudycji i marginaliów”.
„Ogólnie zaś rzecz ujmując, można powiedzieć, że każdy wielki twórca musi nosić w sobie iskrę bożą, proroczego ducha: czyż Turgieniew w swej sztandarowej, wspaniałej powieści >>Ojcowie i synowie<< nie odmalował postaci nihilisty Bazarowa, zanim jeszcze nihilismus pojawił się w Rosji? A Dostojewski? Czyż jego >>Biesy<< nie zapowiadają z niezwykłą, iście proroczą przenikliwością nadejścia bolszewismusu?”.
„Przecież żadne zwierzę nie jest złe. Zwierzę nie jest do tego zdolne. Zwierzęta jeszcze w ogóle zła nie odkryły. My, ludzie stojący na szczycie drabiny stworzenia, mamy na nie wyłącznie monopol. Może jedna w raju zjedliśmy jabłko z niewłaściwego drzewa? Może między drzewami życia i poznania rosło sobie jeszcze jedno, jadowite, o którym Tora nie wspomina (…)”.
„Lecz czymże jest piekło? Czym niebo? Wszak wszystko to mieści się w środku. W domu. I piekło, i niebo można znaleźć w każdym pokoju. Za każdymi drzwiami. Pod każdą małżeńską pierzyną. To jest tak: odrobina podłości- i człowiek dla człowieka jest piekłem. Odrobina miłosierdzia, wielkoduszności – i człowiek jest dla człowieka niebem”.
„Nikt o nikim nic nie wie-mówiła mama.-Nawet o najbliższym sąsiedzie. Nawet o mężu albo żonie, o własnych rodzicach czy dzieciach. Nic a nic. Nawet o samym sobie. Nic nie wiadomo. A jeśli czasami człowiekowi wydaje się, że mimo wszystko coś wie, to jeszcze gorzej- bo lepiej jest żyć, nic nie wiedząc, niż żyć w błędzie. Chociaż w gruncie rzeczy, kto to wie? Jeśli się nad tym zastanowić, to może akurat dużo lepiej jest żyć w błędzie niż w ciemności?”.
„W ogóle myślę, że istnieje o wiele więcej kolorów i zapachów niż słów”.
„Papa mówił, że bogactwo to grzech, a bieda to kara, ale Bóg chyba nie chce, żeby między winą a karą nie było żadnego związku. Jeden grzeszy, a drugi jest karany. Tak jest urządzony ten świat”.
„Przede wszystkim, takie było jego zdanie, trzeba wreszcie przekonywać świat, że krzywda i ucisk są chorobą ludzkości, a na to jedynym lekarstwem jest sprawiedliwość (…)”.
„Uczucia to taki ogień na ściernisku: płonie chwilę, a potem zostaje tylko sadza i popiół”.
„(…) dzisiaj przyzwoitość, moim zdaniem, jest jeszcze ważniejsza niż dobroć: przyzwoitość to kromka chleba. Dobroć to już masło. Albo miód”.
„Każda tragedia jest po trosze komedią, a w każdym nieszczęściu zawsze tkwi małe ziarenko radości dla tego, kto stoi z boku”.
„Goje tak o nas mówili: dyplom-oto religia Żydów. Nie bogactwo ani złoto. Dyplom”.
„Tak wiele spraw jest >albo, albo<”.
„Prawdziwy morał z baśni Andersena o nowych szatach króla jest taki, że prosty lud jest równie głupi jak król i książęta (…).
„Każdy człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże, nawet jeśli stale o tym zapomina”.
„(…) jedyna wyprawa, z której człowiek nie zawsze wraca z pustymi rękami, to podróż do wnętrza. W duszy przecież nie ma granic ani cła i można dotrzeć choćby do najdalszych gwiazd. Albo przechadzać się po miejscach, których już nie ma, spotkać ludzi, którzy już nie żyją. Nawet odwiedzać okolice, które nigdy nie istniały, może nawet nie mogły istnieć, ale dobrze się w nich czuję. Albo przynajmniej-nie jest mi w nich źle”.
„Każdy wszechświat jest ziarenkiem, a każde ziarenko wszechświatem”.
„Kiedy świat pogrąża się człowiekowi w mroku, wtedy ten czyta książkę i widzi inny świat”.
„A może też nieświadomie zazdroszczę kobietom ich seksualność, która jest znacznie bogatsza, subtelniejsza i bardziej złożona od męskiej- ma się do niej jak skrzypce do bębna”.
„Obojętność jest tym, co najlepiej charakteryzuje całą rzeczywistość”.

    

                            „Opowieść o miłości i mroku” to pierwsza autobiograficzna powieść Amosa Oza, która przyniosła mu liczne nagrody, m.in. Goethe Cultural Award i nominację do literackiej Nagrody Nobla. Książka zaczyna się w chwili narodzin Oza, a kończy samobójczą śmiercią jego matki trzy miesiące przed bar micwą chłopca. Autor opowiada historię swego dzieciństwa i młodości, życia swoich rodziców oraz korzeni rodziny. Ta osobista fabuła, obejmująca pięć lat pokoleń rodziny pisarza, jest w mistrzowski sposób wpleciona w obszerniejszą historię, która przedstawia losy wschodnioeuropejskich Żydów od XVIII do XX wieku, ruch syjonistyczny, sprawowanie władzy na palestyńskim terytorium mandatowym przez Brytyjczyków, oblężenie Jerozolimy, wojnę o niepodległość Izraela oraz utworzenie państwa izraelskiego.

                      Główny wątek, który spina dziesiątki pomniejszych, to historia matki Amosa, Fanii. Sprawa jej samobójstwa jest systematycznie poruszana w książce. Autor podejmuje bolesny wysiłek, by przełamać zakaz poruszania emocji obecny w rodzinie od pokoleń: „Od dnia, kiedy zmarła moja matka, do dnia śmierci mojego ojca dwadzieścia lat później, nie rozmawialiśmy o niej ani razu. Nie padło nawet jedno słowo. Jak gdyby nigdy nie żyła”. Dopiero w ostatnich partiach tego „pamiętnika” uda się Ozowi unicestwić „tysiące ciemnych lat, które rozdzielały wszystkich” i zrelacjonować ostatnie dni życia matki. W tej wzruszającej chwili ujawnia się w pełni literacka pomysłowość Amosa Oza. Opierając się na własnych wspomnieniach, relacjach wujka i ciotki, rejestruje obraz śmierci swej matki „jak gdyby stary księżyc odbijał się w szybie, od której odbijał się w jeziorze, z którego pochodzą wspomnienia, a nie samo odbicie, które już nie istnieje, lecz widać tylko jego zbielałe kości”.

                   Książka Amosa Oza „Opowieść o miłości i mroku” przepełniona jest różnymi anegdotami dotyczącymi jego najbliższych, znajomych i sąsiadów. Mały Amos wraz z rodzicami chodził do apteki na rozmowę telefoniczną z rodziną jego matki w Tel Awiwie.  Przygotowywali się do tego jak do święta. Już w niedziele ojciec mówił do matki: „Fania, pamiętasz, że to w tym tygodniu dzwonimy do Tel Awiwu?”. W poniedziałek matka mówiła do ojca: „Arie, nie wracaj zbyt późno pojutrze, bo będzie niewypał”. We wtorek zaś oboje zwracali się do syna: „Amos żebyś nam tylko czegoś nie wywinął, słyszysz żebyś nam tylko nie zachorował, nie przeziębił się ani nie przewrócił aż do jutra do po południu”. Ostatniego wieczoru udzielali mu wskazówek: „Połóż się wcześnie spać, żebyś miał jutro siłę przy telefonie, nie chcę, żeby sobie pomyśleli, że nic nie jadłeś”. W ten sposób budowali napięcie. Mieszkali w Jerozolimie przy ulicy Amosa, a apteka znajdowała się w odległości pięciu minut marszu, przy ulicy Sofoniasza, ale już o godzinie trzeciej ojciec mówił do matki: „Nie zaczynaj już nic nowego, żebyś nie musiała się potem śpieszyć”. Oto Amos będąc pięcio-czy sześciolatkiem, dźwigał już na swoich barkach odpowiedzialność dziejową. Zegarka na rękę nie miał ani nie mógł mieć, toteż, co chwila biegał do kuchni, żeby zobaczyć, co wskazuje tykający tam zegar ścienny, i ogłaszał, jakby miał wysłać rakietę w kosmos: jeszcze dwadzieścia pięć minut, jeszcze dwadzieścia, piętnaście, dziesięć, pięć i pół minuty- a gdy wypowiadał słowa „dziesięć i pół minuty”, wszyscy troje wstawali, zamykali dom na cztery spusty i wyruszali w drogę do apteki pana Heinemanna, gdzie był jedyny aparat telefoniczny w okolicy.
                      
               Amos bez trudu sobie wyobrażał ten samotny przewód łączący Jerozolimę z Tel Awiwem, a przez niego z całym światem. Ta właśnie linia była zajęta, i dopóki się nie zwolniła, dopóty byli odcięci od świata.  Drut wił się przez pustkowia, pośród kamieni, plątał się wśród gór i dolin, a mały Amos uważał to za istny cud. I truchlał, zastanawiając się nad tym, co się stanie, jeśli w nocy przyjdą dzikie zwierzęta, i ten drut przegryzą? Kiedy już nastąpiła chwila rozmowy przez telefon przebiegała ona mniej więcej tak: „Halo, Cwi? -Przy telefonie. -Tu Arie. Z Jerozolimy-Tak, Arie witaj, tutaj Cwi jak się macie?- U nas wszystko w porządku. Mówimy do was z apteki- My też. Co nowego? –Wszystko po staremu. A jak u was, Cwi? Co powiesz?”. I to była cała rozmowa. To jednak nie było zabawne: życie wisiało na włosku. Po latach Amos zrozumiał, że oni wcale nie byli pewni, czy rzeczywiście kiedyś jeszcze się spotkają czy porozmawiają. Co chwile wybuchały zamieszki, Arabowie i Brytyjczycy wspólnie spiskowali przeciwko Żydom, w każdej chwili mogła wybuchnąć woja. I wybuchła… Ta pusta rozmowa przez telefon bynajmniej nie była pusta- była tylko uboga.

                 Te rozmowy telefoniczne pomagają Amosowi teraz zrozumieć coś ważnego, mianowicie, z jakim trudem przychodziło im- wszystkim, nie tylko jego rodzicom- wyrażenie osobistych uczuć. Z wyrażaniem uczuć zbiorowych nie mieli żadnego kłopotu- byli ludźmi wrażliwymi i umieli mówić. Oho, jeszcze jak umieli. Przez bite trzy, cztery godziny potrafili gorączkowo dyskutować o Nietzschem, Stalinie, Freudzie i o Żabotyńskim, angażując się w to bez, popadania w rzewny patos, śpiewając pieśni, mówili o kolonializmie, o antysemityzmie, o sprawiedliwości, o „kwestii gruntów”, o „kwestii kobiecej”, o „kwestii sztuki wobec życia”. Ale kiedy próbowali wyrazić własne uczucia, zawsze wypadało to nieco sztywno, sucho, może nawet bojaźliwie, bo od wielu wieków musieli je tłumić w sobie i przestrzegać „zakazów”. „Zakazów dwojakich, dwóch układów hamulcowych: dobre maniery europejskiej burżuazji potęgowały siłę zahamowani właściwych małemu miasteczku ortodoksyjnych Żydów. Słowo >nie wolno<, >nie jest przyjęte<  albo >nie wypada< dotyczyły niemal wszystkiego”.

                     Za „Górami Mroku” leżał ówczesny Tel Awiw, kipiące życiem miasto, z którego przybywały do Jerozolimy gazety, wieści o teatrze, operze i balecie, o kabarecie i sztuce nowoczesnej, o stronnictwach politycznych, echa burzliwych sporów, a także strzępy plotek. Tam w Tel Awiwie, byli wielcy sportowcy, i było tam morze, plaże pełne opalonych Żydów, którzy umieją pływać. Kto umiał pływać w Jerozolimie? Kto w ogóle słyszał kiedykolwiek o pływających Żydach? To były całkiem „inne” geny. Mutacja.

                 Większość sąsiadów rodziny Klausnerów stanowili drobni urzędnicy, handlowcy detaliczni, kasjerzy banków czy kin, nauczyciele pracujący w szkołach bądź udzielający prywatnych lekcji albo dentyści. Nie byli to ludzie religijni, do synagogi chodzili tylko w Jom Kipur, sporadycznie pojawiali się na obchodach Simchat Tora, mimo wszystko jednak zapalali w piątkowe wieczory świece szabatowe, ażeby zachować jakiś klimat judaizmu, a może też z przezorności, na wszelki wypadek, bo nigdy nie było wiadomo, co się mogło zdarzyć. Wszyscy byli mniej lub bardziej wykształceni, ale odczuwali w związku z tym nijaki dyskomfort. Mieli wyrobione zdanie na temat mandatu brytyjskiego, przyszłości syjonizmu, klasy pracującej, życia kulturalnego w Izraelu oraz sporu między Marksem a Duhringiem.  Prawie wszyscy sąsiedzi gromadzący się w sobotnie popołudnie na podwórzu przy herbacie po rosyjsku, byli ludźmi życiowo nieporadnymi. Gdy trzeba było wymienić przepalony bezpiecznik albo uszczelkę w kranie bądź wywiercić niewielki otwór w ścianie, zawsze śpieszyli szukać Barucha, jedynego człowieka w dzielnicy, który umiał dokonać takich cudów. Wszystko było jak w opowiadaniach u Czechowa również poczucie zaściankowości; są takie miejsca na świecie, w których toczy się prawdziwe życie, lecz Jerozolima w roku 1947 wiodła własną egzystencję.

                    W odległości pół godziny drogi dziecięcego marszu znajdowały się dwie szkoły podstawowe- jedna była zbyt socjalistyczna, a druga zanadto religijna. Na dachu jednej powiewała flaga klasy robotniczej. Do dyrektora zarówno nauczyciele, jak i uczniowie wracali się „towarzyszu”. Latem wychowawcy zawsze nosili krótkie spodenki khaki oraz sandały jak w czasach biblijnych. Druga szkoła charakteryzowała się tym, że uczęszczali do niej wyłącznie tylko chłopcy. Pochodzili w większości z ubogich rodzin, z wyjątkiem nielicznych potomków sefaradyjskiej arystokracji, mieszkający w Jerozolimie od pokoleń, a zepchniętej na margines przez napływowych, bardziej asertywnych Aszkenazyjczyków. Każdego ranka odmawiano tam najpierw modlitwę, a potem następowały lekcje Pięcioksięgu. Rodzice Amosa, aby ochronić go od mroków średniowiecza i stalinowskim potrzaskiem postanowili, zatem wysłać syna do szkoły pani Izabeli Nachalieli: wielką zaletą tej domowej szkoły pełnej kotów było to, że od domu państwa Klausnerów znajdowała się na odległość krzyku. Dwadzieścia dwa stopnie schodów, stojący na warcie biało-czarny kot, który miałczał z okna na przybysza, by zasygnalizować jego przyjście. Najmniejsza szkoła w Jerozolimie: dwie klasy, dwie nauczycielki, ze dwunastu uczniów, a do tego dziewięć kotów.

                      A teraz wypadałoby napisać parę słów o rodzicach Amosa. Matka była „skażona” jakimś fatalnym, romantyczno-trującym pierwiastkiem, łączącym muzy ze śmiercią. Coś było w nazbyt wyrafinowanej diecie w gimnazjum w Równym, z którego pochodziła Fania. A może jakieś mieszczańsko-słowiańskie piętno melancholii, z którym kilka lat po śmierci matki znów spotkał się Amos na stronicach Czechowa, Turgieniewa, których Fania uwielbiała czytać. Ojciec miał skłonność do rzeczy wzniosłych, matkę natomiast urzekały tęsknota, apatia i nostalgia. Ojciec był gorącym wielbicielem Abrahama Lincolna, Louisa Pasteura i przemówień Churchilla. Matka z kolei lubiła spędzać wieczory, siedząc w rogu łóżka przebranego za kanapę, boso, z podwiniętymi nogami, przygarbiona, głowę pochylała nad trzymaną na kolanach książką i całymi godzinami snuła się po ścieżkach rozmaitych jesiennych ogrodów z opowiadań rosyjskich pisarzy.

                 W ciągu pierwszych tygodni i miesięcy po śmierci matki ani przez chwilę dwunastoletni Amos nie pomyślał o jej psychicznym cierpieniu. Zamknął się na bezgłośne wołanie, które po niej zostało i być może przez wszystkie te dni rozlegało się w pokojach. Nie miał do tej całej sytuacji w sobie odrobiny litości. Ani tęsknoty. Nawet żalu po zmarłej matce. Była w nim tak wielka uraza i złość, że nie starczyło już miejsca na jakikolwiek inne uczucie. Kiedy, na przykład, jego wzrok padał na kraciasty fartuszek matki, który jeszcze przez kilka tygodni po jej śmierci wisiał na haczyku za drzwiami w kuchni, ogarniała go złość, jak gdyby ten fartuszek celowo jątrzył rany. Kosmetyczka matki, puderniczka i szczotka do włosów na zielonej półce w łazience go raniły, jak gdyby zostały tam tylko po to, by z niego szydzić. Jej kącik z książkami. Puste buty. Jej zapach, przez pewien czas nadal owiewający mu twarz za każdym razem, kiedy otwierał drzwi szafy po stronie półek matki- wszystko to przeprawiało go o bezsilną wściekłość.  Był na nią zły, że odeszła bez pożegnania, uścisku czy bodaj słowa wyjaśnienia: przecież nawet obcych, listonosza czy domokrążcy sprzedającego pasmanterię, który trafił do ich drzwi, matka nie potrafiła odprawić bez uśmiechu, przeprosin albo paru miłych słów, czy choćby nie proponując szklanki wody. Przez wszystkie lata jego dzieciństwa nigdy nie zostawiła go w sklepie, na cudzym podwórzu ani w parku. Jak mogła? Był też na nią zły za ojca, tak poniżonego przez żonę. Wystawiła go do wiatru, jak w komediach filmowych- po prostu ni stąd, ni zowąd zniknęła, zupełnie jakby uciekła z innym mężczyzną. Gdyby on kiedykolwiek przez wszystkie lata dzieciństwa zniknął bez słowa choćby na dwie, trzy godziny, zaraz by mnie zrugali i ukarali. Obowiązywała w domu żelazna zasada:, kto wychodzi, ten zawsze mówi, dokąd się wybiera, na jak długo i kiedy wróci albo przynajmniej zostawia kartkę w stałym miejscu, pod wazonem.

                    Po upływie kilku tygodni złość opadła. Wraz z nią Amos stracił nijako warstwę ochronną, ołowianą osłonę, która w pierwszych dniach nie dopuszczała go do rozpaczy i bólu. Odtąd był jak „bezdomny”. W miarę jak przestawał odczuwać nienawiść do matki, zaczął gardzić sobą. Niemniej jednak nie złościł się na nią, przeciwnie, obwiniał samego siebie: gdyby tylko był lepszym, bardziej oddanym synem i nie rozrzucał rzeczy po podłodze, nie męczył i nie nudził, odrabiał lekcje o właściwej porze, co wieczór chętnie wynosił śmieci. Gdyby miał, choć trochę więcej zrozumienia dla jej migreny albo przynajmniej starał się zgodnie z jej wolą wyglądać mniej anemicznie i blado, jeść wszystko, co ugotowała, nie sprawiać jej tyle kłopotów, być przez wzgląd na nią chłopcem bardziej towarzyskim, a nie takim samotnikiem, nie takim wątłym i chucherkowatym, ale opalonym i sprawnym, tak jak ona by chciała!

                Po upływie roku czy dwóch po śmierci matki Amos opuszcza dom i w charakterze „dziecka z zewnątrz” zamieszkał w kibucu Chulda. Tam zaczął powoli dostrzegać także ją samą. Jego matka zmarła w kwiecie wieku. Umierając, miała trzydzieści osiem lat. Życie jej było krótkie i nieszczęśliwe. Całe dnie spędzała w domu, nigdzie z niego nie wychodząc. Nie odwiedzały jej koleżanki ani sąsiadki, ojciec też nie zapraszał własnych znajomych. Dom trwał nieruchomo w przygnębieniu, a jego drzwi nie otwierały się dla obcych. Matka leżała, prawie nic nie mówiąc. Amos bardzo kochał jej głos. Wielokrotnie otwierał drzwi, aby pytała, kto idzie. Taka była dziecinna. Kim jednak była owa kobieta, jego kochana matka, o której marzył przez większą część swojego dzieciństwa, którą wciąż ratował w swoich snach z rozpalonego pieca, zyskując w zamian jej miłość? A może to pytanie należy postawić inaczej: jakież to przerażające, niewiarygodne przeczucie zrodziło się w dumnym sercu małego, bujającego w obłokach głuptaska? Kazało się czegoś domyślać, lecz nie wyjaśniło wszystkiego do końca, posłało znak, nie dając szansy na rozszyfrowanie zawczasu niejasnej zapowiedzi tego, co pewnej zimowej nocy miało się przydarzyć jego matce? Bo przecież już, jako pięciolatek wciąż wyobrażał obie, że jest niebywale dzielnym, nieustraszonym strażakiem, który we wspaniałym galowym mundurze i hełmie, narażając życie, ratuje ją omdlałą z pożaru, (podczas gdy jego wątły, gadatliwy ojciec stoi bezczynnie, oszołomiony i bezradny, i z przerażeniem wpatruje się w ogień). Od wielu lat Amos Oz „tropi tego sędziwego mordercę [matki], przebiegłego starca-uwodziciela, nikczemnego dziada, co –choć powykręcany wiekiem- wciąż jeszcze udaje tryskającego świeżością księcia z krainy marzeń. To sprytny łowca złamanych serc, zalotnik-wampir, którego słodko-gorzki głos w samotne noce przypomina stłumiony dźwięk wiolonczelowej struny. Aksamitny, wytworny oszust, wirtuoz podstępu, zaklinacz, graniem na czarodziejskim flecie wabiąc pod swój jedwabny płaszcz zrozpaczonych i samotnych. Odwieczny, seryjny morderca dusz pozbawionych nadziei”.

                    Książka jest zbudowana z wielu warstw. Jedną z nich jest dziejąca się historia. Nic dziwnego. Jest tuż po Holokauście. Na uchylenie zakazu i pozwolenie wjazdu do Palestyny czekają na statkach i w obozach przejściowych na Cyprze setki tysięcy żydowskich imigrantów. Za chwilę w ONZ zdecyduje się sprawa istnienia państwa Izrael. Izraelczycy czekają w najwyższym napięciu. Dowiadujemy się sporo o kulisach targów przed głosowaniem w ONZ. Polityki jest mniej, niż można by się spodziewać. Z diabelskim humorem Oz kreśli kapitalne sylwetki Ben Guriona i Begina. Stosunki z Arabami punktowane są ważnymi w życiu autora zdarzeniami. Tylko czasem, gdy polityka staje się ludzkim losem, autor używa najmocniejszych środków, by to wyrazić. Tak jest z opisem dnia, gdy w ONZ decydowała się sprawa powstania Izraela. Ze względu na różnicę czasu w Jerozolimie była noc, gdy na ulicy Amosa przez jedyny odbiornik radiowy w okolicy transmitowano głosowanie. "Ludzie stali nieruchomo, w żółtawym świetle latarni, stłoczeni i milczący, istny las cieni, na naszym podwórku i u sąsiadów, na chodnikach, jezdniach i balkonach. Wyglądali jak zgromadzenie duchów. Stali w absolutnej ciszy". W powietrzu wibrował głos amerykańskiego spikera. Spiker wyliczał, jak głosowały kolejne państwa. Wreszcie ogłosił wynik: 33 za, 13 przeciw. Propozycja przyjęta. "A wtedy jego głos zatonął w dochodzącym z radia ryku radości, a po chwili, w której wszyscy stali w osłupieniu, również nasza ulica rozbrzmiała przenikliwym wrzaskiem. [...] Nie był to okrzyk triumfalny, brzmiał raczej jak okrzyk zgrozy, dramatyczny, kruszący skały i mrożący krew w żyłach krzyk, jak gdyby wszyscy zmarli i ci, co dopiero zostaną zabici zawołali przez niewidzialne okno, które otworzyło się dla nich na mgnienie oka". Ale radość u Oza podszyta jest tragicznością. "W siedem godzin później - napisze - Arabowie rozpętają wojnę, w której zginie, co setny z radujących się tej nocy na ulicach". Znany, jako działacz na rzecz pokoju i pojednania nie cofa się jednak przed prawdą. Opisuje okrucieństwa armii arabskich i zamachów oraz kilkumiesięczne oblężenie Jerozolimy, które przeżył, jako dziecko. Wojna zakończyła się militarnym zwycięstwem Izraela. Zawarte porozumienia o zawieszeniu broni wyznaczyły przebieg nowej wojskowej granicy Izraela.

                        „Opowieść o miłości i mroku” to książka-biografia człowieka, rodziny i narodu. Występują w niej rodzice autora, dziadkowie, przyjaciele rodziny, życzliwi sąsiedzi, rozmaite umalowane ciotki, przywódcy polityczni i cały szereg postaci z życia Amosa. Książkę napisaną w 2001 roku możemy bez obaw nazwać chyba ostatnią wielką powieścią XX wieku. Korzystając w kompozycji ze swobody formalnej nowej literatury, Amos Oz próbuje jednak ująć całość pewnego ludzkiego doświadczenia. Biograficzny podkład jest tu zaletą. Podstawą wiarygodności. Książkę naprawdę polecam oraz nagrany przez Natalie Portman film. Jeżeli czegoś Natalie Portman nie można odmówić, to z pewnością ambicji i odwagi. "Opowieść o miłości i mroku“,  reżyserski debiut w pełnym metrażu, powstał według jej scenariusza i to właśnie ona wcieliła się w główną rolę-Fanię, matkę Amosa. Co więcej, postanowiła się zmierzyć z tekstem bardzo osobistym, jakim bez wątpienia są pamiętniki cenionego izraelskiego pisarza i eseisty Amosa Oza.


                 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz