„Opowieść o
miłości i mroku”
Amos Oz
Autor/ (ur. 4 maja 1939 w Jerozolimie jako
Amos Klausner) – izraelski
pisarz, eseista i publicysta tworzący w języku
hebrajskim. Współzałożyciel organizacji Szalom Achszaw
(Pokój Teraz). Jest również wykładowcą literatury na Uniwersytecie
im. Ben-Guriona w Beer Szewie.
Amos Oz jest uważany za najwybitniejszego żyjącego pisarza izraelskiego. Od kilku lat wymieniany jest, jako jeden z głównych faworytów do otrzymania literackiej Nagrody Nobla.
Amos Oz jest uważany za najwybitniejszego żyjącego pisarza izraelskiego. Od kilku lat wymieniany jest, jako jeden z głównych faworytów do otrzymania literackiej Nagrody Nobla.
Tłumaczenie/ Leszek Kwiatkowski
Tematyka/ Książka jest autobiografią
pisarza, opowiadającą o jego dzieciństwie i późniejszym życiu w izraelskim
kibucu, mniej więcej do czasu poślubienia swojej żony. Zasadniczo jednak skupia się na czasach dzieciństwa, swojej relacji ze światem
i rodzicami, a przede wszystkim z matką. W powieści snuje zarówno wielkie
historie życia członków swojej rodziny, ale też maleńkie opowieści o sąsiadach,
przyjaciołach, ludziach, którzy na niego wpłynęli.
Główny motyw/ „Opowieść o miłości i mroku” Amosa Oza to
historia kilku pokoleń jego rodziny na Litwie i Ukrainie oraz po przybyciu do
Palestyny. Tłem sagi jest dramatyczny okres w historii narodu żydowskiego;
druga wojna światowa, mandat brytyjski nad Palestyną, narodziny Państwa Izrael.
Przede wszystkim jest to jednak opowieść o latach dzieciństwa autora na
przedmieściach Jerozolimy. Ojciec, pedantyczny racjonalista i tajemnicza,
sentymentalna matka stanowili nie najlepiej dobraną parę. Miłość rodziców
ginęła w mroku wzajemnych rozczarowań i frustracji, nostalgii za Europą. To
opowieść - wyznanie. Amos Oz po raz pierwszy odsłania niezabliźnioną ranę, jaką
było dla niego samobójstwo matki. To także opowieść o życiu w kibucu; tam
ukształtował się światopogląd pisarza, tam podejmował pierwsze próby literackie
i poznał swoją przyszłą żonę. Jest to jedna z najważniejszych książek Amosa
Oza, klucz do zrozumienia całej jego twórczości.
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Tam w świecie,
wszystkie ściany pokryte były nienawistnymi napisami: >Żydki precz do
Palestyny<, i oto gdy przenieśliśmy się do Palestyny, cały świat podniósł
larum: >>Żydki precz z Palestyny<<”.
„Miało się wrażenie,
że ludzie przychodzą i odchodzą, rodzą się i umierają, a książki są
nieśmiertelne. Gdy byłem chłopcem, miałem nadzieję, że kiedy dorosnę, zostanę
książką. Nie pisarzem, tylko właśnie książką. Ludzi można wybić jak mrówki,
nawet pisarzy nietrudno zabić. W wypadku książki wszakże, nawet gdyby ją
zniszczyć metodycznie, pozostaje szansa, że jakiś egzemplarz ocaleje i przez
wieki całe dalej będzie wiódł swój cichy żywot na regale, na półce w
zapominanej bibliotece gdzieś na uboczu, w Rejkiawiku, Valladolid czy w
Vancouver”.
„A książki w owych
czasach naprawdę były o wiele bardziej seksowne niż dzisiaj: było co powąchać,
popieścić i pogłaskać”.
„I w gruncie rzeczy,
ów niezwykły impuls, który powodował mną w dzieciństwie- pragnienie, by dać
ponowną szansę czemuś, co już jej nie ma i mieć nie będzie- jest jedynym z
motorów mojego działania także teraz, za każdym razem, gdy zasiadam do pisania
nowej opowieści”.
„Jerozolima jest
podstarzałą nimfomanką, która wyciska ostatnie soki ze swych kolejnych
kochanków, zanim zrzuci ich z siebie, ziewając szeroko; samicą pająka, co
pożera spółkujące z nią samce, gdy te jeszcze tkwią w jej odwłoku”.
„Kiepski czytelnik to
taki kochanek-psychopata: rzuca się na kobietę, która mu wpadła w ręce, zrywa z
niej ubranie, a gdy jest zupełnie nago, obdziera ją ze skóry (…)”.
„Kto sedna sprawy
doszukuje się w przestrzeni pomiędzy utworem a tym, kto go napisał- ten błądzi.
Szukać należy nie miedzy dziełem a autorem, lecz raczej pomiędzy tekstem a jego
odbiorcą”.
„Może nie należy
odnosić się do plotki z lekceważeniem: jest ona pospolitą kuzynką literatury
pięknej”.
„Tylko ktoś, kto
nigdy nie zasmakował uroków plotki, wstanie i pierwszy rzuci w nią kamieniem”.
„Nikt nie jest
samotną wyspą, każdy jest przynajmniej półwyspem (…)”.
„Jako piętnastolatek,
postanowiłem opuścić dom i żyć w kibucu. Miałem nadzieję zostać śniadym, silnym
kierowcą ciągnika, pionierem-socjalistą pozbawionym kompleksów i raz na zawsze
uwolnić się od bibliotek, erudycji i marginaliów”.
„Ogólnie zaś rzecz
ujmując, można powiedzieć, że każdy wielki twórca musi nosić w sobie iskrę
bożą, proroczego ducha: czyż Turgieniew w swej sztandarowej, wspaniałej
powieści >>Ojcowie i synowie<< nie odmalował postaci nihilisty
Bazarowa, zanim jeszcze nihilismus pojawił się w Rosji? A Dostojewski? Czyż jego
>>Biesy<< nie zapowiadają z niezwykłą, iście proroczą
przenikliwością nadejścia bolszewismusu?”.
„Przecież żadne
zwierzę nie jest złe. Zwierzę nie jest do tego zdolne. Zwierzęta jeszcze w
ogóle zła nie odkryły. My, ludzie stojący na szczycie drabiny stworzenia, mamy
na nie wyłącznie monopol. Może jedna w raju zjedliśmy jabłko z niewłaściwego
drzewa? Może między drzewami życia i poznania rosło sobie jeszcze jedno,
jadowite, o którym Tora nie wspomina (…)”.
„Lecz czymże jest
piekło? Czym niebo? Wszak wszystko to mieści się w środku. W domu. I piekło, i
niebo można znaleźć w każdym pokoju. Za każdymi drzwiami. Pod każdą małżeńską
pierzyną. To jest tak: odrobina podłości- i człowiek dla człowieka jest
piekłem. Odrobina miłosierdzia, wielkoduszności – i człowiek jest dla człowieka
niebem”.
„Nikt o nikim nic nie
wie-mówiła mama.-Nawet o najbliższym sąsiedzie. Nawet o mężu albo żonie, o
własnych rodzicach czy dzieciach. Nic a nic. Nawet o samym sobie. Nic nie
wiadomo. A jeśli czasami człowiekowi wydaje się, że mimo wszystko coś wie, to
jeszcze gorzej- bo lepiej jest żyć, nic nie wiedząc, niż żyć w błędzie. Chociaż
w gruncie rzeczy, kto to wie? Jeśli się nad tym zastanowić, to może akurat dużo
lepiej jest żyć w błędzie niż w ciemności?”.
„W ogóle myślę, że
istnieje o wiele więcej kolorów i zapachów niż słów”.
„Papa mówił, że
bogactwo to grzech, a bieda to kara, ale Bóg chyba nie chce, żeby między winą a
karą nie było żadnego związku. Jeden grzeszy, a drugi jest karany. Tak jest
urządzony ten świat”.
„Przede wszystkim,
takie było jego zdanie, trzeba wreszcie przekonywać świat, że krzywda i ucisk
są chorobą ludzkości, a na to jedynym lekarstwem jest sprawiedliwość (…)”.
„Uczucia to taki
ogień na ściernisku: płonie chwilę, a potem zostaje tylko sadza i popiół”.
„(…) dzisiaj
przyzwoitość, moim zdaniem, jest jeszcze ważniejsza niż dobroć: przyzwoitość to
kromka chleba. Dobroć to już masło. Albo miód”.
„Każda tragedia jest
po trosze komedią, a w każdym nieszczęściu zawsze tkwi małe ziarenko radości
dla tego, kto stoi z boku”.
„Goje tak o nas
mówili: dyplom-oto religia Żydów. Nie bogactwo ani złoto. Dyplom”.
„Tak wiele spraw jest
>albo, albo<”.
„Prawdziwy morał z
baśni Andersena o nowych szatach króla jest taki, że prosty lud jest równie
głupi jak król i książęta (…).
„Każdy człowiek
został stworzony na obraz i podobieństwo Boże, nawet jeśli stale o tym
zapomina”.
„(…) jedyna wyprawa,
z której człowiek nie zawsze wraca z pustymi rękami, to podróż do wnętrza. W
duszy przecież nie ma granic ani cła i można dotrzeć choćby do najdalszych
gwiazd. Albo przechadzać się po miejscach, których już nie ma, spotkać ludzi,
którzy już nie żyją. Nawet odwiedzać okolice, które nigdy nie istniały, może
nawet nie mogły istnieć, ale dobrze się w nich czuję. Albo przynajmniej-nie
jest mi w nich źle”.
„Każdy wszechświat
jest ziarenkiem, a każde ziarenko wszechświatem”.
„Kiedy świat pogrąża
się człowiekowi w mroku, wtedy ten czyta książkę i widzi inny świat”.
„A może też nieświadomie
zazdroszczę kobietom ich seksualność, która jest znacznie bogatsza,
subtelniejsza i bardziej złożona od męskiej- ma się do niej jak skrzypce do bębna”.
„Obojętność jest tym,
co najlepiej charakteryzuje całą rzeczywistość”.
„Opowieść o miłości i mroku” to pierwsza
autobiograficzna powieść Amosa Oza, która przyniosła mu liczne nagrody, m.in.
Goethe Cultural Award i nominację do literackiej Nagrody Nobla. Książka zaczyna
się w chwili narodzin Oza, a kończy samobójczą śmiercią jego matki trzy
miesiące przed bar micwą chłopca. Autor opowiada historię swego dzieciństwa i
młodości, życia swoich rodziców oraz korzeni rodziny. Ta osobista fabuła,
obejmująca pięć lat pokoleń rodziny pisarza, jest w mistrzowski sposób
wpleciona w obszerniejszą historię, która przedstawia losy
wschodnioeuropejskich Żydów od XVIII do XX wieku, ruch syjonistyczny,
sprawowanie władzy na palestyńskim terytorium mandatowym przez Brytyjczyków,
oblężenie Jerozolimy, wojnę o niepodległość Izraela oraz utworzenie państwa
izraelskiego.
Główny wątek, który spina
dziesiątki pomniejszych, to historia matki Amosa, Fanii. Sprawa jej samobójstwa
jest systematycznie poruszana w książce. Autor podejmuje bolesny wysiłek, by
przełamać zakaz poruszania emocji obecny w rodzinie od pokoleń: „Od dnia, kiedy zmarła moja matka, do dnia
śmierci mojego ojca dwadzieścia lat później, nie rozmawialiśmy o niej ani razu.
Nie padło nawet jedno słowo. Jak gdyby nigdy nie żyła”. Dopiero w ostatnich
partiach tego „pamiętnika” uda się Ozowi unicestwić „tysiące ciemnych lat, które rozdzielały wszystkich” i
zrelacjonować ostatnie dni życia matki. W tej wzruszającej chwili ujawnia się w
pełni literacka pomysłowość Amosa Oza. Opierając się na własnych wspomnieniach,
relacjach wujka i ciotki, rejestruje obraz śmierci swej matki „jak gdyby stary księżyc odbijał się w
szybie, od której odbijał się w jeziorze, z którego pochodzą wspomnienia, a nie
samo odbicie, które już nie istnieje, lecz widać tylko jego zbielałe kości”.
Książka
Amosa Oza „Opowieść o miłości i mroku” przepełniona
jest różnymi anegdotami dotyczącymi jego najbliższych, znajomych i sąsiadów.
Mały Amos wraz z rodzicami chodził do apteki na rozmowę telefoniczną z rodziną
jego matki w Tel Awiwie. Przygotowywali
się do tego jak do święta. Już w niedziele ojciec mówił do matki: „Fania, pamiętasz, że to w tym tygodniu
dzwonimy do Tel Awiwu?”. W poniedziałek matka mówiła do ojca: „Arie, nie wracaj zbyt późno pojutrze, bo
będzie niewypał”. We wtorek zaś oboje zwracali się do syna: „Amos żebyś nam tylko czegoś nie wywinął,
słyszysz żebyś nam tylko nie zachorował, nie przeziębił się ani nie przewrócił
aż do jutra do po południu”. Ostatniego wieczoru udzielali mu wskazówek: „Połóż się wcześnie spać, żebyś miał jutro
siłę przy telefonie, nie chcę, żeby sobie pomyśleli, że nic nie jadłeś”. W
ten sposób budowali napięcie. Mieszkali w Jerozolimie przy ulicy Amosa, a
apteka znajdowała się w odległości pięciu minut marszu, przy ulicy Sofoniasza,
ale już o godzinie trzeciej ojciec mówił do matki: „Nie zaczynaj już nic nowego, żebyś nie musiała się potem śpieszyć”. Oto
Amos będąc pięcio-czy sześciolatkiem, dźwigał już na swoich barkach
odpowiedzialność dziejową. Zegarka na rękę nie miał ani nie mógł mieć, toteż,
co chwila biegał do kuchni, żeby zobaczyć, co wskazuje tykający tam zegar
ścienny, i ogłaszał, jakby miał wysłać rakietę w kosmos: jeszcze dwadzieścia
pięć minut, jeszcze dwadzieścia, piętnaście, dziesięć, pięć i pół minuty- a gdy
wypowiadał słowa „dziesięć i pół minuty”,
wszyscy troje wstawali, zamykali dom na cztery spusty i wyruszali w drogę do
apteki pana Heinemanna, gdzie był jedyny aparat telefoniczny w okolicy.
Amos bez trudu sobie wyobrażał
ten samotny przewód łączący Jerozolimę z Tel Awiwem, a przez niego z całym
światem. Ta właśnie linia była zajęta, i dopóki się nie zwolniła, dopóty byli
odcięci od świata. Drut wił się przez
pustkowia, pośród kamieni, plątał się wśród gór i dolin, a mały Amos uważał to
za istny cud. I truchlał, zastanawiając się nad tym, co się stanie, jeśli w
nocy przyjdą dzikie zwierzęta, i ten drut przegryzą? Kiedy już nastąpiła chwila
rozmowy przez telefon przebiegała ona mniej więcej tak: „Halo, Cwi? -Przy telefonie. -Tu Arie. Z Jerozolimy-Tak, Arie witaj, tutaj
Cwi jak się macie?- U nas wszystko w porządku. Mówimy do was z apteki- My też.
Co nowego? –Wszystko po staremu. A jak u was, Cwi? Co powiesz?”. I to była
cała rozmowa. To jednak nie było zabawne: życie wisiało na włosku. Po latach
Amos zrozumiał, że oni wcale nie byli pewni, czy rzeczywiście kiedyś jeszcze
się spotkają czy porozmawiają. Co chwile wybuchały zamieszki, Arabowie i
Brytyjczycy wspólnie spiskowali przeciwko Żydom, w każdej chwili mogła
wybuchnąć woja. I wybuchła… Ta pusta rozmowa przez telefon bynajmniej nie była
pusta- była tylko uboga.
Te rozmowy telefoniczne
pomagają Amosowi teraz zrozumieć coś ważnego, mianowicie, z jakim trudem
przychodziło im- wszystkim, nie tylko jego rodzicom- wyrażenie osobistych
uczuć. Z wyrażaniem uczuć zbiorowych nie mieli żadnego kłopotu- byli ludźmi
wrażliwymi i umieli mówić. Oho, jeszcze jak umieli. Przez bite trzy, cztery
godziny potrafili gorączkowo dyskutować o Nietzschem, Stalinie, Freudzie i o
Żabotyńskim, angażując się w to bez, popadania w rzewny patos, śpiewając
pieśni, mówili o kolonializmie, o antysemityzmie, o sprawiedliwości, o „kwestii
gruntów”, o „kwestii kobiecej”, o „kwestii sztuki wobec życia”. Ale kiedy
próbowali wyrazić własne uczucia, zawsze wypadało to nieco sztywno, sucho, może
nawet bojaźliwie, bo od wielu wieków musieli je tłumić w sobie i przestrzegać
„zakazów”. „Zakazów dwojakich, dwóch
układów hamulcowych: dobre maniery europejskiej burżuazji potęgowały siłę
zahamowani właściwych małemu miasteczku ortodoksyjnych Żydów. Słowo >nie
wolno<, >nie jest przyjęte< albo >nie wypada< dotyczyły niemal
wszystkiego”.
Za „Górami Mroku” leżał
ówczesny Tel Awiw, kipiące życiem miasto, z którego przybywały do Jerozolimy
gazety, wieści o teatrze, operze i balecie, o kabarecie i sztuce nowoczesnej, o
stronnictwach politycznych, echa burzliwych sporów, a także strzępy plotek. Tam
w Tel Awiwie, byli wielcy sportowcy, i było tam morze, plaże pełne opalonych
Żydów, którzy umieją pływać. Kto umiał pływać w Jerozolimie? Kto w ogóle
słyszał kiedykolwiek o pływających Żydach? To były całkiem „inne” geny.
Mutacja.
Większość sąsiadów
rodziny Klausnerów stanowili drobni urzędnicy, handlowcy detaliczni, kasjerzy
banków czy kin, nauczyciele pracujący w szkołach bądź udzielający prywatnych
lekcji albo dentyści. Nie byli to ludzie religijni, do synagogi chodzili tylko
w Jom Kipur, sporadycznie pojawiali się na obchodach Simchat Tora, mimo
wszystko jednak zapalali w piątkowe wieczory świece szabatowe, ażeby zachować
jakiś klimat judaizmu, a może też z przezorności, na wszelki wypadek, bo nigdy
nie było wiadomo, co się mogło zdarzyć. Wszyscy byli mniej lub bardziej
wykształceni, ale odczuwali w związku z tym nijaki dyskomfort. Mieli wyrobione
zdanie na temat mandatu brytyjskiego, przyszłości syjonizmu, klasy pracującej,
życia kulturalnego w Izraelu oraz sporu między Marksem a Duhringiem. Prawie wszyscy sąsiedzi gromadzący się w
sobotnie popołudnie na podwórzu przy herbacie po rosyjsku, byli ludźmi życiowo
nieporadnymi. Gdy trzeba było wymienić przepalony bezpiecznik albo uszczelkę w
kranie bądź wywiercić niewielki otwór w ścianie, zawsze śpieszyli szukać
Barucha, jedynego człowieka w dzielnicy, który umiał dokonać takich cudów. Wszystko
było jak w opowiadaniach u Czechowa również poczucie zaściankowości; są takie
miejsca na świecie, w których toczy się prawdziwe życie, lecz Jerozolima w roku
1947 wiodła własną egzystencję.
W odległości pół godziny
drogi dziecięcego marszu znajdowały się dwie szkoły podstawowe- jedna była zbyt
socjalistyczna, a druga zanadto religijna. Na dachu jednej powiewała flaga
klasy robotniczej. Do dyrektora zarówno nauczyciele, jak i uczniowie wracali
się „towarzyszu”. Latem wychowawcy zawsze nosili krótkie spodenki khaki oraz
sandały jak w czasach biblijnych. Druga szkoła charakteryzowała się tym, że
uczęszczali do niej wyłącznie tylko chłopcy. Pochodzili w większości z ubogich rodzin,
z wyjątkiem nielicznych potomków sefaradyjskiej arystokracji, mieszkający w
Jerozolimie od pokoleń, a zepchniętej na margines przez napływowych, bardziej
asertywnych Aszkenazyjczyków. Każdego ranka odmawiano tam najpierw modlitwę, a
potem następowały lekcje Pięcioksięgu. Rodzice Amosa, aby ochronić go od mroków
średniowiecza i stalinowskim potrzaskiem postanowili, zatem wysłać syna do
szkoły pani Izabeli Nachalieli: wielką zaletą tej domowej szkoły pełnej kotów
było to, że od domu państwa Klausnerów znajdowała się na odległość krzyku. Dwadzieścia
dwa stopnie schodów, stojący na warcie biało-czarny kot, który miałczał z okna
na przybysza, by zasygnalizować jego przyjście. Najmniejsza szkoła w
Jerozolimie: dwie klasy, dwie nauczycielki, ze dwunastu uczniów, a do tego
dziewięć kotów.
A teraz wypadałoby
napisać parę słów o rodzicach Amosa. Matka była „skażona” jakimś fatalnym,
romantyczno-trującym pierwiastkiem, łączącym muzy ze śmiercią. Coś było w
nazbyt wyrafinowanej diecie w gimnazjum w Równym, z którego pochodziła Fania. A
może jakieś mieszczańsko-słowiańskie piętno melancholii, z którym kilka lat po
śmierci matki znów spotkał się Amos na stronicach Czechowa, Turgieniewa,
których Fania uwielbiała czytać. Ojciec miał skłonność do rzeczy wzniosłych,
matkę natomiast urzekały tęsknota, apatia i nostalgia. Ojciec był gorącym
wielbicielem Abrahama Lincolna, Louisa Pasteura i przemówień Churchilla. Matka
z kolei lubiła spędzać wieczory, siedząc w rogu łóżka przebranego za kanapę,
boso, z podwiniętymi nogami, przygarbiona, głowę pochylała nad trzymaną na
kolanach książką i całymi godzinami snuła się po ścieżkach rozmaitych
jesiennych ogrodów z opowiadań rosyjskich pisarzy.
W ciągu pierwszych tygodni i
miesięcy po śmierci matki ani przez chwilę dwunastoletni Amos nie pomyślał o
jej psychicznym cierpieniu. Zamknął się na bezgłośne wołanie, które po niej
zostało i być może przez wszystkie te dni rozlegało się w pokojach. Nie miał do
tej całej sytuacji w sobie odrobiny litości. Ani tęsknoty. Nawet żalu po
zmarłej matce. Była w nim tak wielka uraza i złość, że nie starczyło już
miejsca na jakikolwiek inne uczucie. Kiedy, na przykład, jego wzrok padał na
kraciasty fartuszek matki, który jeszcze przez kilka tygodni po jej śmierci
wisiał na haczyku za drzwiami w kuchni, ogarniała go złość, jak gdyby ten
fartuszek celowo jątrzył rany. Kosmetyczka matki, puderniczka i szczotka do
włosów na zielonej półce w łazience go raniły, jak gdyby zostały tam tylko po
to, by z niego szydzić. Jej kącik z książkami. Puste buty. Jej zapach, przez
pewien czas nadal owiewający mu twarz za każdym razem, kiedy otwierał drzwi
szafy po stronie półek matki- wszystko to przeprawiało go o bezsilną
wściekłość. Był na nią zły, że odeszła
bez pożegnania, uścisku czy bodaj słowa wyjaśnienia: przecież nawet obcych,
listonosza czy domokrążcy sprzedającego pasmanterię, który trafił do ich drzwi,
matka nie potrafiła odprawić bez uśmiechu, przeprosin albo paru miłych słów,
czy choćby nie proponując szklanki wody. Przez wszystkie lata jego dzieciństwa
nigdy nie zostawiła go w sklepie, na cudzym podwórzu ani w parku. Jak mogła? Był
też na nią zły za ojca, tak poniżonego przez żonę. Wystawiła go do wiatru, jak
w komediach filmowych- po prostu ni stąd, ni zowąd zniknęła, zupełnie jakby
uciekła z innym mężczyzną. Gdyby on kiedykolwiek przez wszystkie lata
dzieciństwa zniknął bez słowa choćby na dwie, trzy godziny, zaraz by mnie
zrugali i ukarali. Obowiązywała w domu żelazna zasada:, kto wychodzi, ten
zawsze mówi, dokąd się wybiera, na jak długo i kiedy wróci albo przynajmniej
zostawia kartkę w stałym miejscu, pod wazonem.
Po upływie kilku tygodni
złość opadła. Wraz z nią Amos stracił nijako warstwę ochronną, ołowianą osłonę,
która w pierwszych dniach nie dopuszczała go do rozpaczy i bólu. Odtąd był jak
„bezdomny”. W miarę jak przestawał odczuwać nienawiść do matki, zaczął gardzić
sobą. Niemniej jednak nie złościł się na nią, przeciwnie, obwiniał samego
siebie: gdyby tylko był lepszym, bardziej oddanym synem i nie rozrzucał rzeczy
po podłodze, nie męczył i nie nudził, odrabiał lekcje o właściwej porze, co
wieczór chętnie wynosił śmieci. Gdyby miał, choć trochę więcej zrozumienia dla
jej migreny albo przynajmniej starał się zgodnie z jej wolą wyglądać mniej
anemicznie i blado, jeść wszystko, co ugotowała, nie sprawiać jej tyle
kłopotów, być przez wzgląd na nią chłopcem bardziej towarzyskim, a nie takim
samotnikiem, nie takim wątłym i chucherkowatym, ale opalonym i sprawnym, tak
jak ona by chciała!
Po upływie roku czy dwóch po
śmierci matki Amos opuszcza dom i w charakterze „dziecka z zewnątrz” zamieszkał
w kibucu Chulda. Tam zaczął powoli dostrzegać także ją samą. Jego matka zmarła
w kwiecie wieku. Umierając, miała trzydzieści osiem lat. Życie jej było krótkie
i nieszczęśliwe. Całe dnie spędzała w domu, nigdzie z niego nie wychodząc. Nie
odwiedzały jej koleżanki ani sąsiadki, ojciec też nie zapraszał własnych
znajomych. Dom trwał nieruchomo w przygnębieniu, a jego drzwi nie otwierały się
dla obcych. Matka leżała, prawie nic nie mówiąc. Amos bardzo kochał jej głos.
Wielokrotnie otwierał drzwi, aby pytała, kto idzie. Taka była dziecinna. Kim
jednak była owa kobieta, jego kochana matka, o której marzył przez większą
część swojego dzieciństwa, którą wciąż ratował w swoich snach z rozpalonego
pieca, zyskując w zamian jej miłość? A może to pytanie należy postawić inaczej:
jakież to przerażające, niewiarygodne przeczucie zrodziło się w dumnym sercu
małego, bujającego w obłokach głuptaska? Kazało się czegoś domyślać, lecz nie
wyjaśniło wszystkiego do końca, posłało znak, nie dając szansy na
rozszyfrowanie zawczasu niejasnej zapowiedzi tego, co pewnej zimowej nocy miało
się przydarzyć jego matce? Bo przecież już, jako pięciolatek wciąż wyobrażał
obie, że jest niebywale dzielnym, nieustraszonym strażakiem, który we
wspaniałym galowym mundurze i hełmie, narażając życie, ratuje ją omdlałą z pożaru,
(podczas gdy jego wątły, gadatliwy ojciec stoi bezczynnie, oszołomiony i
bezradny, i z przerażeniem wpatruje się w ogień). Od wielu lat Amos Oz „tropi tego sędziwego mordercę [matki],
przebiegłego starca-uwodziciela, nikczemnego dziada, co –choć powykręcany
wiekiem- wciąż jeszcze udaje tryskającego świeżością księcia z krainy marzeń. To
sprytny łowca złamanych serc, zalotnik-wampir, którego słodko-gorzki głos w
samotne noce przypomina stłumiony dźwięk wiolonczelowej struny. Aksamitny, wytworny
oszust, wirtuoz podstępu, zaklinacz, graniem na czarodziejskim flecie wabiąc
pod swój jedwabny płaszcz zrozpaczonych i samotnych. Odwieczny, seryjny
morderca dusz pozbawionych nadziei”.
Książka jest zbudowana z
wielu warstw. Jedną z nich jest dziejąca się historia. Nic dziwnego. Jest tuż
po Holokauście. Na uchylenie zakazu i pozwolenie wjazdu do Palestyny czekają na
statkach i w obozach przejściowych na Cyprze setki tysięcy żydowskich
imigrantów. Za chwilę w ONZ zdecyduje się sprawa istnienia państwa Izrael.
Izraelczycy czekają w najwyższym napięciu. Dowiadujemy się sporo o kulisach
targów przed głosowaniem w ONZ. Polityki jest mniej, niż można by się
spodziewać. Z diabelskim humorem Oz kreśli kapitalne sylwetki Ben Guriona i Begina.
Stosunki z Arabami punktowane są ważnymi w życiu autora zdarzeniami. Tylko
czasem, gdy polityka staje się ludzkim losem, autor używa najmocniejszych
środków, by to wyrazić. Tak jest z opisem dnia, gdy w ONZ decydowała się sprawa
powstania Izraela. Ze względu na różnicę czasu w Jerozolimie była noc, gdy na
ulicy Amosa przez jedyny odbiornik radiowy w okolicy transmitowano głosowanie. "Ludzie stali nieruchomo, w żółtawym
świetle latarni, stłoczeni i milczący, istny las cieni, na naszym podwórku i u
sąsiadów, na chodnikach, jezdniach i balkonach. Wyglądali jak zgromadzenie
duchów. Stali w absolutnej ciszy". W powietrzu wibrował głos
amerykańskiego spikera. Spiker wyliczał, jak głosowały kolejne państwa.
Wreszcie ogłosił wynik: 33 za, 13 przeciw. Propozycja przyjęta. "A wtedy jego głos zatonął w
dochodzącym z radia ryku radości, a po chwili, w której wszyscy stali w
osłupieniu, również nasza ulica rozbrzmiała przenikliwym wrzaskiem. [...] Nie
był to okrzyk triumfalny, brzmiał raczej jak okrzyk zgrozy, dramatyczny,
kruszący skały i mrożący krew w żyłach krzyk, jak gdyby wszyscy zmarli i ci, co
dopiero zostaną zabici zawołali przez niewidzialne okno, które otworzyło się
dla nich na mgnienie oka". Ale radość u Oza podszyta jest
tragicznością. "W siedem godzin później
- napisze - Arabowie rozpętają wojnę,
w której zginie, co setny z radujących się tej nocy na ulicach".
Znany, jako działacz na rzecz pokoju i pojednania nie cofa się jednak przed
prawdą. Opisuje okrucieństwa armii arabskich i zamachów oraz kilkumiesięczne
oblężenie Jerozolimy, które przeżył, jako dziecko. Wojna zakończyła się militarnym
zwycięstwem Izraela. Zawarte porozumienia o zawieszeniu broni wyznaczyły
przebieg nowej wojskowej granicy Izraela.
„Opowieść o
miłości i mroku” to książka-biografia człowieka, rodziny i narodu. Występują w niej
rodzice autora, dziadkowie, przyjaciele rodziny, życzliwi sąsiedzi, rozmaite
umalowane ciotki, przywódcy polityczni i cały szereg postaci z życia Amosa.
Książkę napisaną w 2001 roku możemy bez obaw nazwać chyba ostatnią wielką
powieścią XX wieku. Korzystając w kompozycji ze swobody formalnej nowej
literatury, Amos Oz próbuje jednak ująć całość pewnego ludzkiego doświadczenia.
Biograficzny podkład jest tu zaletą. Podstawą wiarygodności. Książkę naprawdę
polecam oraz nagrany przez Natalie Portman film. Jeżeli czegoś Natalie
Portman nie można odmówić, to z pewnością
ambicji i odwagi. "Opowieść o miłości i mroku“, reżyserski debiut w pełnym metrażu, powstał według jej scenariusza
i to właśnie ona wcieliła się w główną rolę-Fanię, matkę Amosa. Co więcej,
postanowiła się zmierzyć z tekstem bardzo osobistym, jakim bez wątpienia są
pamiętniki cenionego izraelskiego pisarza i eseisty Amosa Oza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz