„Boznańska”
Non finito
Angelika Kuźniak
Autorka/ (ur. 1974 w Słubicach) – polska
reporterka, pisarka, z wykształcenia kulturoznawczyni (studiowała także
lingwistykę na Universita degli Studi di Macerata we Włoszech). Od 2000 roku
współpracuje z Gazetą Wyborczą, publikuje głównie w magazynie reporterów Duży
Format. Jej reportaże ukazywały się także poza granicami kraju, w Niemczech,
Rumunii, na Węgrzech, na Słowacji.
Tytuł oryginału/ pl „Boznańska”
Tematyka/ Panuje przekonanie, że wielcy twórcy byli
zwykle też wielkimi nieszczęśnikami. A to trawiły ich choroby, a to bieda, brak
miłości lub uznania. Bywali za bardzo porywczy, to znów nazbyt melancholijni.
Biografia Boznańskiej zdaje się ów fatalistyczny wizerunek wzmacniać. Choć na
pozór nie miała najgorzej. Sława, zamówienia na kolejne portrety, nagrody, wystawy…
Spokojny żywot w Paryżu, w którym tuż obok głodem przymierali lub topili życie
w alkoholu wielcy malarze. Ale były i cienie: samotność, kłopoty finansowe oraz
skomplikowane relacje z mężczyznami. A w końcu postępujące na starość
dziwactwo. Teoretycznie wiele jest przekazów dotyczących jej życia i autorka
biografii pieczołowicie je zebrała. A mimo to trudno pozbyć się wrażenia, że
życie Boznańskiej skrywa mgła jakiejś niemożliwej do rozszyfrowania tajemnicy.
Główny motyw/ „Boznańska. Non finito” to historia
malarki niezwiązanej z konkretnymi nurtami artystycznymi czy koteriami,
predestynowanej do sztuki. Kobiety obracającej się nieustannie wśród
znamienitych osobistości, jak i zwykłych ludzi. Pozostającej w pewnym
dystansie, za niewidzialną granicą nieprzekraczalną dla kogokolwiek, w związku
z tym w specyficzny sposób samotnej. Bohaterki żyjącej na przestrzeni
najważniejszych wydarzeń historycznych: zaborów, odzyskania niepodległości
Polski, I i II wojny światowej, bezsprzecznie jednak zupełnie nierozumiejącej
polityki.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„(…) pianino, nieodzowny rekwizyt mieszczańskiego domu”.
„Do Krakowa, >klaustrofobicznego miasta<, którego mieszkańcy
>pokryci patyną wieków<, snują się >w melancholijnym zaduchu<, panie
Boznańskie wracają po kilku tygodniach”.
„Dla Boznańskiej charakter, emocje i uczucia, >moralna osobowość<
będą zawsze ważniejsze niż uroda modeli”.
„Każda ręka ma swój wyraz, swój temperament i charakter. Jest ona
dopełnieniem psychologicznym twarzy”.
„Jakżebym chciała wydostać Ciebie i Izę z tego Krakowa, gdzie należy być
zawsze smutnym i zatroskanym”.
„Duchy chyba naprawdę nie lubią przepychu”.
„Narodowość nie ma dla mnie znaczenia. Są tylko nieszczęśliwi”.
„Dwa nazwiska aż do śmierci będą dla mnie źródłem słodkich, smutnych i
szlachetnych wspomnień. Jedno z nich to Boznańska”.
„Można o polityce nie mówić. Udawać, że nieciekawa. Ale polityka i tak Olgę
dopada”.
„Znamy wszyscy przewrotne i okrutne instynkty artystów! Nie na darmo ich
patronem jest Neron!”.
„Kto zbyt długo żył tylko z samym sobą, traci zdolność kochania innych”.
Tam, gdzie wszyscy widzieli brak, ona dostrzegała
obfitość. Olga Boznańska swoją twórczością i życiem nadała słowu
„niedokończony” nowy sens. Z daleka jej obrazy wydają się ledwie szkicem,
zarysem myśli. Z bliska to dzieła – głównie portrety – które opowiadają
najrozmaitsze historie i zapraszają widza do interpretacyjnej gry, mieniącej
się kunsztownymi barwami. Nie inaczej z biografią artystki obchodzi się
Angelika Kuźniak, która portret ekscentrycznej mistrzyni pędzla tworzy z
rozbudzających wyobraźnię niedopowiedzeń, czasem trudnych do odczytania
wspomnień czy wykluczających się wzajemnych relacji. Nie oznacza to jednak, że
autorka porzuca dociekliwość i swój zmysł uważnej dokumentalistki, które można
było dostrzec w poprzednich znakomitych biografiach. W nowej książce, nie bez
powodu nazwanej „Non finito”, dostajemy garść niekiedy zaskakujących faktów czy
anegdot, a także pocztówek z podróży śladami malarki. Chciałoby się po tej
lekturze stwierdzić, że bohaterka książki to sentymentalna, broniąca swojej
niezależności portrecistka i hodowczyni myszy ze skłonnością do dziwactw,
ekstrawagancji i nieudanych romansów. A jednak Boznańska wciąż pozostaje nieodgadniona.
Na początku musimy zdać sobie sprawę, w jakiej epoce
przyszło żyć i tworzyć Oldze Boznańskiej. Połowa lat osiemdziesiątych
dziewiętnastego wieku to czas, w którym wykształcenie kobiet wielu nadal uznaje
za zbyteczne. „Dopóki kobieta jest przeznaczona do rodzenia dzieci i karmienia
niemowląt, jak na to wskazuje sama budowa jej narządów, to stanowczo ani mowy
być nie może o równouprawnieniu z rodzajem męskim – pisze w <<Przeglądzie
Lekarskim>> w 1895 roku Ludwik Rydygier, profesor Uniwersytetu
Jagiellońskiego i Uniwersytetu Lwowskiego. – Tak już w całej przyrodzie Pan Bóg
rzeczy ułożył, albo kto woli, niech powie, tak już w całej przyrodzie rzeczy
się ukształtowały, że role są podzielone nie tylko u ludzi, ale i u zwierząt, a
nawet roślin”. Od 1846 roku Kraków znajduje się w granicach cesarstwa
austriackiego. 6 maja 1878 minister wyznań i oświaty Karl Ritter von Stremayr
wydaje rozporządzenie, w którym, pod pewnymi warunkami, dopuszcza kobiety do
studiowania na wyższych uczelniach. Kształcić się mogą tylko za zgodą profesora
i władz szkoły. Poza tym muszą przebywać w osobnych salach. Egzaminy – owszem,
niech zdają. Ale po ukończeniu studiów nie dostaną dyplomu.
Olga i jej młodsza o trzy lata siostra Iza od początku
są nierozłączne. Wraz z matką jeżdżą do Zakopanego, Eugenia Boznańska „leczy
się klimatem”, ma gruźlicę. Razem szkicują. Grają na pianinie, nieraz na cztery
ręce. Pianino stoi w pokoju w domu na piętrze kamienicy przy ulicy Wolskiej
(dzisiaj Piłsudskiego) w Krakowie. Z tyłu posesji Boznański każe wybudować
piętrową oficynę i przeznacza ją na wynajem. Boznańscy nie są zamożni, ale
dobrze się im żyje. Iza od zawsze ujmująca „dziecięcym wdziękiem i żywością
usposobienia”. Olga zastanawia „bladziutką twarzyczką, spokojem i powagą”. Po
matce wychowanej na francuskich romansach odziedziczyła skłonność do
melancholii. Przepisuje do sztambuchów poezje Juliusza Słowackiego, Adama
Asnyka. Wiersze układa też sama. Jest w jej spuściźnie kilka kartek z poezją.
Boznańscy dużo podróżują. Rok 1878 to podróż
„dla zaspokojenia wyobraźni”. W Paryżu trwa wystawa światowa prezentująca nowe
technologie. W Kunsthistorisches Museum w Wiedniu (podróż, „by córki świat
większy widziały”) w roku 1881 Olga po raz pierwszy widzi obrazy nadwornego
malarza hiszpańskiego Diega Velázqueza. Być może wtedy właśnie postanawia, że
„całą duszą będzie żyć malarstwem”. Boznańscy opłacają jej nauczycieli i naukę
na Wyższych Kursach dla Kobiet im. A. Baranowskiego. Oraz, to już później,
studia w Monachium. Nie w akademii, kobiety nie mają tam wstępu. Olga uczy się
malarstwa w prywatnych pracowniach. Iza ma większy talent muzyczny
(chwali ją sam Ignacy Paderewski), więc Boznańscy wysyłają ją na naukę do
Lipska, a potem do Wiednia. Oceny ma wysokie, ale nie chce grać na egzaminie.
Nie zostaje pianistką. Publiczność ją paraliżuje.
Kiedy w listopadzie 1892 roku gruźlica zabija Eugenię
Boznańską, ojciec obiecuje córkom, że dopóki żyje, „krzywdy nie doznają na
świecie. Ja prócz ojca jestem Waszym opiekunem aż do śmierci, i nic mnie nie
odrzuci z mojej drogi raz wytkniętej w moim życiu”. Miesiąc po śmierci żony
Adam Boznański sporządza pierwszy testament. Córki w spadku dostaną między
innymi kamienicę na Wolskiej w Krakowie.
Iza zamieszkała z Olgą w Paryżu, ponieważ ojciec od
1898 roku wynajmował tam Oldze pracownię. Adam Boznański zaczyna mieć dużo
zmartwień. Córka Olga wprawdzie dużo malowała, ale najczęściej za darmo. Iza
jest alkoholiczką i narkomanką. Kiedy wpadała w ciąg, leżała rozebrana na łóżku
i piła. Bez umiaru, do dna kolejnej butelki. W Paryżu palarni opium było bez
liku. Kokainę lekarze przepisywali, jako lekarstwo na zmęczenie i katar. Jako
antidotum na uzależnienie od morfiny. Tylko, po co z morfiny rezygnować, skoro
można wybrać zastrzyk o ulubionym zapachu. W eleganckich lokalach morfinę
wstrzykują lekarze. Tylko w pośladki, łatwiej ukryć ślady po igle. Iza
zastrzyki robiła sobie sama. W 1903 roku powódź niszczy kamienicę na Wolskiej.
Woda stała do pierwszego piętra. Boznański pisze do Olgi: „Siły mi opadły do
tego stopnia, że w nocy z soboty na niedzielę dwa razy zemdlałem i byłem bez
duszy, nie wiedząc, co się dzieje naokoło mnie”. Olga za radą lekarza zabiera
ojca do siebie. Kamienicą opiekuje się administrator.
U Izy zdiagnozowano „nerwicę histeryczną”. Pierwsze symptomy zaburzenia psychicznego pojawiły się u niej już w 1888 roku. Leczą ją elektrowstrząsami oraz „gorącymi tuszami”. Jeden z lekarzy zaleca korzystanie z wód leczniczych. Siostry kłócą się stale o to samo. Że „Olga głupio wydaje pieniądze”. „Olunię tak ludzie wykorzystują, że prawdopodobnie wpadnie w nędzę”. Świadek Marcin Samlicki wspominał po latach: „Prawie wszystkie [kobiety] wykorzystywały ją przy zapłacie. Nawet najbogatsze, mogące dobrze zapłacić, targowały się o cenę możliwie najniższą. Artystka nie lubiła i nie umiała negocjować , więc zawsze stawała się ofiarą, tym bardziej, że stale potrzebując pieniędzy, godziła się na narzuconą cenę. Prym w wykorzystywaniu malarki prowadziły niestety Polki, one zresztą stanowiły większość jej klientek […]. Swój wyzysk osładzały szaloną serdecznością słów, uścisków i całusów oraz bardzo głośnym wychwalaniem talentu i dobroci artystki. […] Utkwiła mi w pamięci Cichowiczowa, żona notariusza z Poznania. Zamówiła wielki portret. Naturalnie za wywalczoną, niską cenę. […] "Często przychodziłem w czasie pozowania i rozmawiałem z matką i córką, panną już w starszym wieku. Obie były bardzo uprzejme i wiele przynoszące nowin z terenu Wielkopolski”. Jak jednocześnie wynika z wypowiedzi świadków, Boznańska nie rozumie świata, nie pojmuje wrogości otoczenia i tego, „dlaczego ludzie tacy są”. Dla „usterek natury ludzkiej” ma dużą wyrozumiałość. Uważała, że „oglądanie się na opinię innych napełnia człowieka lękliwością”. Raz czy dwa razy zapytała jedynie: „Czy u mnie naprawdę tak brudno, jak powiadają?”.
Pewnego dnia w czerwcu 1934 roku Iza nie przyszła do
Olgi. Nie pojawiła się następnego dnia. Ani trzeciego też nie. W archiwum
nie ma protokołu z sekcji zwłok. Policja na pewno zrobiła na miejscu oględziny.
Zabezpieczyła ślady, pobrała próbki tkanin. Przeszukała. Przesłuchała świadków.
Nie wiadomo, kto znalazł ciało. Wiadomo, że truciznę przygotowała sama. Według
dokumentów ciało kobiety, lat 66, przewieziono do „trupiarni miejskiej”.
Budynek stoi nad brzegiem Sekwany. Kiedy jej ciało leżało w trumnie, na wysokim
katafalku, obok w staromodnej, pocerowanej sukni z trenem stała Olga. Ma 69
lat. Patrzy na siostrę w trumnie. I krzyczy: „To Murzynka jakaś – to przecież
nie jest moja Iza!”. Ciało Izy Boznańskiej było „czarne jak węgiel”. Trucizna
zżarła jej oczy, nos, uszy, piersi.
Jest 1939 rok. Olga Boznańska skończyła 74 lata. Od
dwóch lat nie wychodzi z pracowni. Stawała się coraz bardziej nieufna wobec
ludzi. Zaczęła się ludzi bać. Świadek Szymański pisał w liście do administratora
kamienicy w Krakowie: „P. Olga Boznańska to jedna dziś już wielka życia
tragedia”. Wymienia trzy przyczyny: odosobnienie, sklerozę i śmierć Izy. W 1912
roku w Krakowie Zygmunt Pusłowki zapytał Olgę: „Czy lubi Pani bajki o wróżkach?
[…]. Wróżki owe, zawezwane w dniu narodzin pewnej dziewczynki, powiedziały:
<<Będziesz dobrym psychologiem, dobrą i wielką artystką, i będziesz
rasową kobietą>>. Jak w każdej bajce, oprócz wróżki dobrej musi być i
zła. Zła wróżka, o której zapomniano, przybyła również i rzekła:
<<Będziesz nieśmiała, nieśmiała jedynie wobec kobiet ci podobnych,
będziesz zdolna uchwycić na portrecie wyłącznie ich wygląd zewnętrzny, nie zaś
duszę. Pozostawiam ci dar przenikania dusz kobiet zupełnie różnych od ciebie,
jeśli zaś chodzi o te pierwsze, nawet sama siebie zrozumieć nie potrafisz i
malując własny portret, będziesz siebie przedstawiała niby jakąś
mieszczkę>>. Co Pani sądzi o tej historyjce? […] Powtarzam Pani, niech
Pani przezwycięży nieśmiałość, a otworzą się przed Nią nowe możliwości”.
Malarz Jean-Etienne Liotard w swoim Traktacie o
zasadach i regułach malarstwa pisze, że plamy to „brzydki i wulgarny sposób
malowania, który głosi chwałę niecierpliwości, lenistwa, interesowności i
ignorancji”. Takie mazaje „nie pozwalają pokazać delikatnych i lekkich uroków
natury, które okraszają wszystkie przedmioty i stanowią ich najpiękniejszą
ozdobę”. Malowania plamami należy więc unikać. Bo „najpiękniejsze cechy
malarstwa to wyrazistość, czystość i jedność”. Ciekawe, co na to Tycjan, który
kładł czasem farbę rękami i specjalnie zostawiał na płótnie ślady pędzla lub
paznokcia. Co najmniej dwa ze swoich największych dzieł, Apolla i Marsjasza oraz
Złożenie do grobu, namalował techniką pittura di macchia (malarstwo
złożone z plam). Olga Boznańska kilka ze swoich prac także namalowała w ten
sposób. Liotard chyba zapomniał – tę teorię potwierdzają badania – że mózg
potrafi dokończyć dzieło. Doprowadzić to, co ludzkie oko nie widzi. Dzięki
pracy oka i mózgu plama na obrazach Boznańskiej i Velázqueza zmienia się w
kwiat. Z oddalenia obraz nabiera spójności. Oglądany z bliska jest abstrakcją.
Trzeba więc podejść do obrazu, żeby „posmakować”. I oddalić się, aby ocenić.
Wyjątkiem był niestety Kraków, gdzie niektórzy krytycy uznawali jej obrazy za
brzydkie, kompletnie ich nie rozumiejąc. To dowód na letarg tego miasta, do
którego wtedy nie docierały jeszcze żadne artystyczne nowości.
Na przekór „szalonym czasom”, jej tryb życia niemal
się nie zmieniał. Nadal malowała całymi dniami, nadal kręcili się u niej
goście, a do starych bywalców pracowni dołączali nowi. Coraz rzadziej
wychodziła, najbezpieczniej czując się we własnym domu, wśród swoich obrazów i
zwierząt. Od dawna lubiła otaczać się czworonożnymi i skrzydlatymi pupilami,
razem z nią mieszkały między innymi pieski Bobi i KiKi, kanarek Maciuś oraz
papuga Jacquot. Nie mogłam patrzeć na krzywdę żadnego stworzenia, więc nawet
myszki w jej pracowni miały się dobrze. Wieczorami ustawiała na podłogach
lampy, nie chcąc przypadkiem zranić któregoś z tych kruchych stworzonek.
Malując konsekwentnie, rozwijała interesujące ją
zagadnienia. W portretach skupiała się już głównie na twarzy, a zwłaszcza
oczach, gdzie koncentruje się wszystko, co najważniejsze w człowieku. Resztę
postaci ledwo zaznaczała, pozostawiając coraz więcej niezamalowanych miejsc.
Kontury i kształty zacierały się – bynajmniej nie przez dym papierosowy i kurz,
które unosiły się w jej pracowni. Lubiła malować w takim otoczeniu, przy nieco
przytłumionym, ale zawsze naturalnym świetle. Nigdy natomiast nie malowała w
plenerze, obawiając się przypadkowych gapiów, którzy mogliby zakłócić jej
pracę. Coraz częściej miewała jednak kłopoty finansowe. Przed swoją śmiercią to
Adam Boznański zapewniał córkom bezpieczeństwo finansowe, regularnie wspierając
Izę i Olgę. Później o wszystko musiała troszczyć się sama. Jedynym ratunkiem
były wtedy dochody z czynszu krakowskiej kamienicy przy ul. Wolskiej. Niestety
w czasie wojny praktycznie wcale do niej nie docierały, a później były
nieregularne. Nie był to też czas sprzyjający sprzedaży obrazów.
W Paryżu całkiem już sama, myśli o powrocie do swojej,
nieco już podupadłej kamienicy w Krakowie. Pyta o radę żyjących tam przyjaciół.
Ludwik Puget, krakowski oryginał, malarz, rzeźbiarz, baron „herbu własnego”,
nie radzi. Miasto przygnębia brudem, ludzie też niemyci, szarzy, z twarzami z
kurzu i łoju. Dusi duch wszechobecnej stęchłej podeszwy, duszą wąskie ulice z
pretensjonalną architekturą, warstwą kurzu i śmieci. Ktoś inny pisze jej o
Żydach, są wszędzie, ich sklepy, ich cały handel hurtowy. Kuźniak przypomina tu
nieszczęsnego Matejkę, który też ma swoją cegiełkę w poczcie myśli polskich:
„Wy hebrajczycy, żyjąc w naszym kraju od wieków, nie poczuwacie się do
szlachetniejszych dla kraju uczynków, wynoście się!”. W Kronikach
tygodniowych dzielnie wtóruje mu potem Bolesław Prus: „Żydostwo nie tyle
oznacza pochodzenie i religię, ile raczej: ciemnotę, pychę, separatyzm,
próżniactwo i wyzysk”.
Olga mówi niewiele. Z roku na rok coraz mniej. Jedno
zdanie, najwyżej kilka. Trochę ploteczek, żadnego gadania bez potrzeby.
Mieszkanie tonie w brudzie, nie widzi tego. Ma siedemdziesiąt cztery lata, z
domu nie wychodzi prawie od dwóch lat. Śmierć Izy, samotność i postępująca
skleroza żrą ja od środka jak korniki szafę. Ma lęki, boi się ludzi, dźgają ją
każde kroki na schodach, każde skrzypnięcie drzwi. Myśli, że to Francuzi chcą
ja wyrzucić z kraju lub idą po nią Polacy, żeby podstępnie wywieźć do Krakowa.
Kiedy choruje lub jest przeziębiona, wtedy śpi w ubraniu z kapeluszem na
twarzy. W nogach łóżka nowy pies i świnka morska. Nad łóżkiem lata kanarek i
papuga, pod łóżkiem myszy – to byłby obraz. Gaśnie jej życie jak papieros,
podpala go ogniem z pieca, patyczkiem z papieru, raz jest to tysiąc franków,
nie widzi, nie pamięta, że to pieniądz. Życie to zły sen, z którego wybawia
śmierć, tak uważa. Śmierć to kres cierpień, wprowadza w nicość, a nicość to
prawdziwa ojczyzna. No i gaśnie, sama w szpitalu sióstr miłosierdzia. Ciekawe,
co stało się z tymi zwierzętami w jej mieszkaniu, podobno sąsiedzi skarżyli się
na szczekanie psa.
Po dziś dzień Boznańska należy do najbardziej znanych polskich
malarek, a jej dzieła cieszą się niesłabnącą popularnością. I słusznie, bo w
historii polskiej sztuki niewiele było równie wybitnych indywidualności. Jej
twórczość jest niezwykle oryginalna i wymyka się wszystkim kategoriom,
wskazując zarazem na bardzo różnorodne inspiracje. Stosując wypracowaną przez
siebie technikę, Boznańska osiągała prawdziwą wirtuozerię w posługiwaniu się
kolorem. Jej głęboko psychologiczne, melancholijne portrety nadal nie pozwalają
przejść obok siebie obojętnie. Uprawiała malarstwo przez ponad pół wieku,
wystawiała swoje prace w największych centrach kulturalnych Starego Kontynentu,
a nawet w Stanach Zjednoczonych, zdobywając przy tym uznanie i liczne nagrody.
Najbardziej znanym obrazem Olgi Boznańskiej jest obraz Dziewczynka z
chryzantemami z 1894 olej, tektura, 88,5 × 69 cm, który znajduje się w Muzeum
Narodowym w Krakowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz