25 maja 2025

Wyspa pingwinów

 

„Wyspa pingwinów”

Anatole France

Autor/ Urodzony 16 kwietnia 1844 roku we Francji (Paryż) jeden z liderów francuskiej prozy, uznawany za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli tego gatunku swojej epoki. Poeta, powieściopisarz, krytyk literacki, bibliofil i historyk, przedstawiciel postawy racjonalistycznej oraz sceptycznej. Od 1896 r. był członkiem Akademii Francuskiej. W swoich utworach poruszał problematykę społeczną, związaną z polityką, religią i filozofią. Początkowo jego głównym środkiem wyrazu była inteligentna i wyrafinowana satyra, służąca krytyce rzeczywistości. Cechowała go pogodna, ironiczna postawa sceptycyzmu, za którą krył się głęboki humanizm. Laureat Literackiej Nagrody Nobla za rok 1921. Z uzasadnienia Komitetu Noblowskiego: „za błyskotliwe osiągnięcia literackie wyróżniające się wykwintnością stylu, głębokim humanizmem i prawdziwie galijskim temperamentem”.

Tłumaczenie/ Jan Sten

Tytuł oryginału/ fr L'ile des Pingouins

Tematyka/ „Wyspa Pingwinów” Anatole’a France’a to rzeczywiście wyjątkowe dzieło literackie, które łączy satyrę z głęboką refleksją nad naturą ludzką i mechanizmami społecznymi. Autor z niezwykłą przenikliwością ukazuje absurdy życia społecznego i politycznego, nie stroniąc od ironii ani krytyki. Jego cynizm i pesymizm wobec przyszłości ludzkości mogą skłaniać do zastanowienia nad tym, na ile zmieniły się nasze społeczne zachowania od czasów, gdy powstawała książka. Podobieństwa do historii Francji, zwłaszcza sprawy Dreyfusa, są oczywiste dla uważnego czytelnika, ale uniwersalność problematyki sprawia, że dzieło wykracza poza ramy konkretnej epoki i miejsca. France porusza kwestie związane z władzą, moralnością, manipulacją opinią publiczną oraz absurdem społecznych norm, co czyni książkę zaskakująco aktualną. Styl autora, pełen finezji i elegancji, nadaje całości lekkości, mimo że pod powierzchnią humoru kryje się głęboka analiza ludzkiej natury. To jedna z tych książek, które pozostawiają czytelnika z mieszanką refleksji, uśmiechu i być może pewnej melancholii. Jeśli lubisz literaturę, która łączy rozrywkę z wyzwaniem intelektualnym, „Wyspa Pingwinów” to doskonały wybór.

Główny motyw/ Historia „Wyspy Pingwinów” to niezwykle ironiczna i zarazem błyskotliwa parodia mitów założycielskich, w której Anatole France demaskuje ludzki egoizm, hipokryzję i dążenie do władzy. Książka rozpoczyna się od absurdalnej pomyłki świętego Maëla, co prowadzi do groteskowego chrztu pingwinów. Autor w satyryczny sposób ukazuje teologiczne absurdy, przedstawiając Boga i świętych jako uwikłanych w abstrakcyjne rozważania o moralności i duchowości, które finalnie prowadzą do pragmatycznego rozwiązania – przemiany pingwinów w ludzi. Ta metaforyczna transformacja to zaledwie początek opowieści, która szybko przenosi się na grunt społeczny i polityczny. Pingwiny, teraz ludzie, wchodzą w znane od wieków konflikty o ziemię i władzę. France celnie komentuje naturę ludzką, wskazując na nieuchronność przemocy, manipulacji i niesprawiedliwości w każdym systemie społecznym. Wprowadzenie postaci Krakena, buntownika i samotnika, dodaje opowieści element alegoryczny. Jego działania w przebraniu smoka symbolizują opór wobec opresji i wyśmiewają strach oraz przesądy, które łatwo kontrolują społeczeństwo. Kraken reprezentuje głos sprzeciwu wobec niesprawiedliwości, choć jego samotność wskazuje na trudności w rzeczywistej zmianie układów sił. „Wyspa Pingwinów” to doskonały przykład, jak France za pomocą groteski i humoru potrafi tworzyć głęboką, wielowymiarową satyrę, która wciąż zaskakuje aktualnością i trafnością swoich obserwacji.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Pierwszymi księgami ludzi były kamienie.”

„Bogatsi jesteśmy poczynając od XIII wieku, bogatsi, ale nie szczęśliwi.”

„(…) starożytna Klio uchodzi dziś za plotkarkę opowiadającą brednie.”

„Jak powiedział pewien wielki pisarz z Alca, życie narodu utkane jest ze zbrodni, nędz i szaleństw.”

„Zauważono, że we Francji krytycy muzyczni najczęściej są głusi, a krytycy w dziedzinie sztuk plastycznych ślepi.”

„Tak to ci, co ściśle przestrzegają praw przyrodzonych, przygotowują się do przyjęcia prawd objawionych.”

„Sakrament chrztu – odrzekł święty Patryk – udzielony ptakom jest nieważny, tak jak nieważny jest sakrament małżeństwa dany eunuchowi.”

„Bo aż nazbyt prawdą jest, że na wszystkich soborach odbywanych pod wezwaniem Ducha, czy to w Europie, czy w Azji lub Afryce, ojcowie Kościoła wyrywali sobie brody i wydrapywali oczy.”

„(…) był bowiem bohaterem, a bohaterowie nie znają nigdy tajemnic swych żon.”

„(…) dopuszczony został do raju za to, że tkwiąc w błędzie miał przeczucie prawdy.”

„Życie w piekle jest niezmiernie uszczuplone: nie odczuwa się tu ani radości, ani smutku; tak jak gdyby się nie istniało.”

„Powiedziałem bożemu posłańcowi, że nie zasługuję na zaszczyt, jaki mi przynosi, i że wierszom moim przypisuje się myśli, której w nich nie ma wcale.”

„Nie trzeba żądać od poety, by zbyt ściśle trzymał się doktryn filozoficznych czy moralnych.”

„Zmarli mają jedynie żywot przypisywany im przez żyjących.”

„(…) katolicy mordowali reformowanych, reformowani mordowali katolików; takie były pierwsze postępy wolności myśli.”

„Każdy ustrój państwowy wytwarza niezadowolonych.”

„Dowody! Bez wątpienia, dobrze jest mieć dowody, ale może lepiej ich nie mieć.”

„Z naszymi poglądami na miłość, jest tak samo jak z poglądami na resztę rzeczy; wypływają z dawnych nawyknień, o których nawet pamięć już się zatarła.”

„Zdaje mi się, że Pingwinkom okropnie przewróciło się w głowie od czasu, gdy dzięki przemianie, za sprawą świętego Maëla, nie znoszą jajek.”

„Pingwini przypominają mi dawnych Egipcjan! Jak mówi Taine opierając się na Klemensie z Aleksandrii, którego tekst zmienił zresztą, Egipcjanie ubóstwiali krokodyle, które ich pożerały; Pingwini ubóstwiają automobile, które ich miażdżą.”

„Podziwiam, do jakiego stopnia brzydoty może dojść nowoczesne miasto.”

„Odkąd nie ma monarchy do rozdawania łask, każdy bierze, co może, a te grabieże, ograniczone grabieżami innych, redukują się do skromnych rozmiarów.”

„Paweł Visire [premier] i jego koledzy pragnęli reform i aby reform nie skompromitować, nie przekładali ich; byli bowiem prawdziwymi politykami i wiedzieli, że reformy są skompromitowane z chwilą, gdy się je przedłoży.”

„(…) kobieta działa na cywilizowanego mężczyznę erotycznie wtedy tylko, jeśli noga jej styka się z ziemią pod kątem dwudziestu pięciu stopni. Jeśli styka się pod kątem trzydziestu pięciu stopni, wrażenie erotyczne jest bardzo silne.”

„Przykład działa, gdy idzie z góry.”

„Ponieważ mieszkańcy tego miasta całą inteligencję zużywali na interesy, nie szukali już przyjemności umysłowych.”

„Ale miejsce kochanków-światowców zajmowali po cichu silni masażyści lub lokaje.”

„Człowiek był najpierw myśliwym, potem pasterzem, rolnikiem, przemysłowcem…”

„Najprzykrzejsze w cywilizacji jest to, że pozbawia nas światłości dziennej.”

            Jak na stosunkowo krótką powieść – w wydaniu, które czytałem, liczącą 300 stron – „Wyspa Pingwinów” Anatole’a France’a (1908, fr. L’Île des Pingouins) jest niezwykle gęsta od metafor. Nie można się temu dziwić w przypadku dzieła fikcyjnego, które porusza fundamentalne pytanie, zadawane przez Francuzów od wieków: co czyni nasz naród wyjątkowym? Co to znaczy być Francuzem i co mówi o nas nasza historia? Czy bycie Francuzem różni się od przynależności do jakiejkolwiek innej grupy etnicznej? Laureat Nagrody Nobla mógłby po prostu napisać obszerny esej na temat historii Francji, ale nie byłoby to tak zabawne i przewrotne jak powieść, w której zamiast tego kreśli obraz wyimaginowanego narodu stanowiącego metaforę Francji. Ten fikcyjny lud ma dość osobliwy mit o pochodzeniu: po przypadkowym chrzcie przez niedowidzącego misjonarza celtyckiego w średniowieczu kolonii pingwinów, która zamieszkiwała niewielką wyspę w pobliżu koła podbiegunowego (biorąc pod uwagę współrzędne geograficzne, France mógł mieć na myśli alki zwyczajne) zostaje przemieniona przez Boga w istoty ludzkie, a ich wyspa przeniesiona w pobliże wybrzeża Bretanii.

Następnie Anatole France, wcielając się w narratora-badacza, opisuje historię pingwinów. Wykorzystywanie rzekomo neutralnego obcokrajowca do komentowania spraw francuskich było szczególnie popularne w literaturze francuskiego Oświecenia, czego najlepszymi przykładami są powieści epistolarne, takie jak „Listy perskie” Monteskiusza czy „Listy Peruwianki” Françoise de Graffigny. Podobnie jak jego poprzednicy, France pragnął skłonić swoich rodaków do zakwestionowania szeroko rozpowszechnionych założeń dotyczących dumy narodowej, rozumu i teologii, które w jego epoce wydawały się oczywiste.

            Na początku powieści „ślepy mnich Maëla ze słabym wzrokiem wyrusza samotnie w rejs, tylko po to, by przez pomyłkę wylądować w Penguinii. Po krótkiej wędrówce po okolicy, dostrzega swoim niewyraźnym wzrokiem grupę dziwnych dwunożnych stworzeń, które uważa za pogan. Wydawało mu się, że się go nie boją, a on ich nie dostrzega. Robi więc to, co zrobiłby każdy szanujący się mnich i chrzci ich na miejscu, jednego po drugim, przez trzy dni bez przerwy. To nie są ludzie. To pingwiny.” To stawia Boga w prawdziwym kłopocie, ponieważ tylko ludzie powinni być ochrzczeni. Bóg zwołuje Radę Niebios, składającą się z głównych teologów i świętych wszystkich czasów, aby przedyskutować sprawę i jej teologiczne implikacje. „Sakrament chrztu – odrzekł święty Patryk – udzielony ptakom jest nieważny, tak jak nieważny jest sakrament małżeństwa dany eunuchowi”. Bóg zastanawia się co w takiej sytuacji zrobić, przecież lekarstwo może okazać się gorsze od choroby. „Gdyby w regułach zbawienia treść przeważała nad formą, byłoby to ruiną kapłaństwa”. „Obyczaje ptaków są w wielu punktach sprzeczne z przykazaniami Kościoła”. Święty Ireneusz podkreślił, że „Na szczęście jest to kłopot przejściowy. Pingwiny są ochrzczone, ich jaja jednak nie są ochrzczone i zło ograniczy się do obecnego pokolenia”. Rada Niebios musiała zdecydować o losie ochrzczonych pingwinów nie przekraczając boskiego prawa i zgodnie z dziesięcioma przykazaniami. Ponieważ dyskusja przeciągała się nie rozjaśniając sprawy i święci ciągle powtarzali to samo, zdecydowano zasięgnąć zdania świętej Katarzyny z Aleksandrii. Czyniono to zawsze w trudnych wypadkach. Święta Katarzyna zawstydziła już na ziemi swą wiedzą pięćdziesięciu uczonych. Znała filozofię Platona równie dobrze jak Pismo Święte, nieobca też jej była retoryka. Na przedłożone pytanie przemówiła w te słowa: „Panie, by rozważyć zagadnienie, które mi przedłożyć raczyłeś, nie będę badać obyczajów zwierząt w ogólności ani ptaków w szczególności. Pozwolę sobie tylko zwrócić uwagę zgromadzonych tu uczonych, wyznawców i prałatów, że rozdział między człowiekiem a zwierzęciem nie jest zupełny, skoro istnieją potwory pochodzące jednocześnie od obojga. Do nich należą chimery, półninfy i półwęże; trzy gorgony, kozłonogi, wreszcie scylle i syreny śpiewające w morzu. Mają one tułów kobiety, a ogon rybi. Potem centaury: mężczyźni do pasa, poniżej konie. Szlachetna to rasa potworów. Jeden z nich, jak o tym wiecie, wiedziony jedynie światłem rozumu, potrafił osiągnąć wiekuistą szczęśliwość i niekiedy widzieć możecie, jak na złotych obłokach unosi swą pierś bohaterską. Centaur Chiron swymi ziemskimi pracami zasłużył na przebywanie w siedzibie błogosławionych”. Tym przykładem święta Katarzyna dowiodła, że wystarczy mieć niektóre części ludzkie, byleby były szlachetne, ażeby dojść do wiekuistej szczęśliwości. 


W końcu Bóg postanawia przemienić pingwiny w istoty ludzkie z duszą, ponieważ jest to najprostsze wyjście z dylematu. W swojej nieskończonej mądrości decyduje, że prawdopodobnie najlepiej będzie po prostu zmienić pingwiny w humanoidalne stworzenia, którym pozostawi kilka lekko ornitologicznych cech, bo dlaczego nie. Tak więc Bóg, żeby uniknąć kompromitacji z powodu nadgorliwego mnicha, pozwala, aby lud pingwinów założył swoje własne pingwinie katolickie społeczeństwo, jak to mają w zwyczaju czynić ludzie. Historia Pingwinii zaczyna się tworzyć. „Bóg przewidywał, że pingwiny otrzymawszy ludzkie cechy odziedziczą też kilka niedogodności. Wiele z tych ludzi-pingwinów popadnie w grzechy, których nie mieliby jako pingwiny. Zaiste, skutkiem tej zmiany los ich będzie mniej godny zazdrości, niżby nim był bez chrztu i bez wcielenia do rodu Abrahama. Pingwiny natychmiast przemieniły się. Ciało ich rozszerzyło się i głowa zaokrągliła. Owalne ich oczy szerzej otwarły się na świat; mięsisty nos wyrósł nad dwiema szczelinami nozdrzy, dziób przemienił się w usta i z ust tych wyszło słowo. Pozostały im jednak niektóre ślady ich pierwotnej natury. Skłonni byli do patrzenia z boku, kołysali się na swych za krótkich biodrach; ciało ich było pokryte lekkim puszkiem. Ale to nie wszystko, gdy byli ptakami, kłócili się tylko w porze miłości i godów. Po przemianie w ludzi zaczęły sprzeczać się o każdej porze i szukały kłótni latem i zimą. Jakże wiele stracili z tego cichego majestatu, które zgromadzenie pingwinów „czynił podobnym do senatu mądrej rzeczypospolitej!”. Co więcej, tuzin Pingwinów-mężczyzn biło się nawzajem łopatami i motykami, którymi powinni raczej uprawiać ziemię. Kobiety, okrutniejsze od mężczyzn, paznokciami rozdrapywały twarze swych wrogów. Walcząc obrzucały się złorzeczeniami i groźbami. W taki oto ludzki sposób Pingwiny walczyły o własność, stwarzały prawo, ustanawiały zasady cywilizacji, podstawy społeczeństwa, fundament państwa.

Pierwsze pokolenie szybko angażuje się w walki o posiadanie, zwłaszcza ziemi. Oszustwa, kradzieże i morderstwa są powszechną praktyką, dopóki największy i najsilniejszy z Pingwinów nie przejmie władzy i nie ustanowi rządów bogatych i potężnych w oparciu o prawa, które im sprzyjają. Jest jednak sprytny Pingwin o imieniu Kraken, który przeciwstawia się rządzącemu reżimowi, prowadząc odosobnione życie w odległej jaskini i nawiedzając inne Pingwiny w przebraniu smoka. Podczas jednego ze swoich najazdów porywa piękną Orberozję i czyni ją swoją kochanką. Kiedy Pingwiny w końcu jednoczą się, aby zabić smoka, to ona sugeruje sztuczkę, aby uwierzyli, że Kraken i ona wyzwolili ludzi od straszliwej bestii. Odnoszą sukces i zostają książęco nagrodzeni trwałym bogactwem i chwałą, co pozwala ich synowi Draco założyć pierwszą rodzinę królewską w Pingwinii. W średniowieczu historia smoka, Krakena i Orberozy zamienia się w legendę, a przebiegła Orberoza zostaje wyniesiona do rangi cnotliwej patronki Pingwinii i zostaje ogłoszona świętą Kościoła. Czas mija, a pingwiny żyją w tych samych wiekach, co reszta Europy, od renesansu po czasy współczesne, do niemalże zachęcającej przyszłości. Pomysł, że monarchia i narodowość Pingwinów ma swoje korzenie w oszukańczej farsie, jest tylko pierwszą z kilku kąśliwych krytyk narodu francuskiego (i nie tylko samych Francuzów) w całej powieści.

W następnym wieku, który był wiekiem filozofów, sceptycyzm stał się jeszcze głębszy. Na tym stanie umysłów źle wychodzili święci i święte. Mianowicie pewien mizerny kanonik, bardzo uczony,  bardzo surowy i bardzo bezwzględny, odszukał tylu świętych niegodnych, by ich czczono, że przezywano go przetrzebiaczem świętych. Nie wierzył on, by modlitwa świętej Małgorzaty, przyłożona jako kataplazm do łona kobiet rodzących uśmierzała bóle porodowe. Dostało się również patronce Pingwinii, świętej Orberozie. Po szeregu niesłychanych nieszczęść, których pamięć zatarł po części ząb czasu i zły styl historyków, Pingwini ustanowili nowe państwo, które otrzymało nazwę republiki. Demokracja pingwińska nie rządziła się sama; posłuszna była oligarchii finansowej, która przez dzienniki wytwarzała opinię i trzymała w swych rękach deputowanych, ministrów i prezydenta (ponad sto lat minęło od wydania książki, a sytuacja nic a nic się nie zmieniła!). Pewien profesor o nazwisku Obnubile popłynął parowcem do Nowej Atlantydy (czytaj: Stanów Zjednoczonych Ameryki). Profesor myślał, że naród zajęty handlem i przemysłem na pewno nie prowadzi żadnej wojny. Był pewien, że Nowo-Atlanci uprawiają politykę pokojową. Był to aksjomat przyjęty przez wszystkich ekonomistów, że pokój wewnętrzny i zewnętrzny konieczny jest dla postępu gospodarczego. Przypadkowo profesor dostał się do parlamentu, w którym obradowali deputowani Stanów. Obserwował, jak liczni deputowani zasiadający na trzcinowych fotelach, z nogami na pulpitach słuchają swojego prezydenta, który powiedział następującą formułę: „Wojna do zdobycia rynków mongolskich jest zakończona ku zadowoleniu Stanów, proponuję więc, by rachunek jej kosztów przesłać do komisji finansów…”. Nikt się nie sprzeciwił. Następnie prezydent kontynuował: „Wojna do zdobycia rynków Trzeciej Zelandii ukończona jest ku zadowoleniu Stanów, proponuję więc, by rachunki jej kosztów przesłać do komisji finansów…”. Nikt się nie sprzeciwił. Profesor Obnubile zdziwiony zapytał siedzącego obok człowieka, czy dobrze słyszy: „Wy, naród przemysłowy, wplątaliście się w te wszystkie wojny?”. „Tak jest – odrzekł tłumacz – są to wojny przemysłowe. Narody, które nie zajmują się ani handlem, ani przemysłem, nie są zmuszone do wojen, ale narody kupieckie muszą prowadzić politykę zaborczą. Wzrost naszej produkcji z konieczności wymaga ilość wojen”. Nagle opasały jegomość, siedzący w środku zgromadzenia, wszedł na trybunę i rzekł: „Żądam wojny przeciwko rządowi Republiki Szmaragdowej, który bezczelnie zaprzecza naszym wieprzom hegemonii szynek i kiełbas na wszystkich rynkach światach”. Był to handlarz świń, który zaproponował wywołanie wojny z taką szybkością, z taką obojętnością, że głosowanie zostało zatwierdzone większością głosów. Wtedy profesor Obnubile złapał się rękami za głowę i pomyślał z goryczą: „Skoro zamożność i cywilizacja są tak samo powodem wojen jak bieda i barbarzyństwo, skoro szaleństwo i złość ludzka są nieuleczalne, pozostaje dobry czyn do spełnienia. Mędrzec winien zebrać dostateczną ilość dynamitu, by rozsadzić tę planetę”. (jak widać w sprawie wojen wywoływanych przez Stany Zjednoczone, też się nic nie zmieniło od ponad stulecia).

Jakiś czas po powrocie profesora z Nowej Atlantydy, Żyd średniego stanu, nazwiskiem Pyrot, pragnąc służyć krajowi i uzyskać możliwość obcowania z arystokracją, wstąpił do armii pingwińskiej. Minister wojny, którym był podówczas był Greatauk, nie mógł go znieść; wyrzucał mu jego gorliwość, garbaty nos, próżność, zamiłowanie do nauki i przykładne postępowanie. Za każdym razem, gdy szukano sprawcy jakiegoś przewinienia, Greatauk mówił: „To z pewnością Pyrot!”. Pewnego dnia oskarżono go o kradzież osiemdziesięciu tysięcy wiązek siana. Cała Pingwinia ze zgrozą dowiedziała się o zbrodni Pyrota; jednocześnie odczuwano pewnego rodzaju uciechę, że tego sprzeniewierzenia połączonego ze zdradą, graniczącego ze świętokradztwem, dopuścił się marny Żyd. Pingwinom obce było zwątpienie: wierzyli niezbycie w winę Pyrota, wiara ta stała się natychmiast jednym z głównych artykułów ich wierzeń narodowych i jedną z zasadniczych prawd ich wyznania patriotycznego. Niewinność Pyrota była współwyznawcom tak samo objawiona, jak jego zbrodnia Pingwinii chrześcijańskiej; bo sprawy te, pozostając w ukryciu, nabrały charakteru mistycznego i zyskały autorytet prawd religijnych. Po skrupulatnym dochodzeniu okazało się, że pewien potomek właścicieli ziemskich dawnej Pingwinii, niejaki Maubec de la Dentdulynx, sprzedał państwu osiemdziesiąt tysięcy wiązek siana, które nigdy nie istniało, otrzymał za nie zapłatę, ale nigdy ich nie dostarczył. I jak to z każdym kłamstwem i oszustwem bywa, oficerowie sztabu generalnego okazywali w tym względzie wielką gorliwość, ale często mało przezorności. Pyrota uratowało niebezpieczeństwo nadmiaru sfałszowanych dowodów,  ponieważ im więcej dawano dowodów tłumowi, tym bardziej okazywały się nieistotne.

Od początku jest jasne, że „Wyspa Pingwinów” to satyryczny, żeby nie powiedzieć, dość cyniczny zarys historii ludzkości z nieco pesymistycznym spojrzeniem w przyszłość. W przedmowie autor deklaruje się jako historyk próbujący opisać całościową historię Pingwinii i w rzeczywistości cała powieść napisana jest w stylu książki historycznej, tyle że z XVIII lub XIX wieku, która dość mocno upiększa znane fakty. Nie dziwi więc fakt, że narracja jest trzecioosobowa i ściśle chronologiczna, choć traktuje tylko o niektórych, szczególnie ważnych momentach historii. Francuski czytelnik z pewnością rozpozna wiele podobieństw do historii Francji, zwłaszcza do sprawy Dreyfusa, która ciągnęła się od 1894 do 1906 rok, była przez wiele lat „żywa”, sama powieść ukazała się po raz pierwszy w 1908 roku. Opisane wydarzenia nie ograniczają się jednak do Francji, ale są o wiele bardziej uniwersalne... i bardzo polityczne w odniesieniu do dzisiejszej sytuacji. Od początku do końca Anatole France umiejętnie satyryzuje też ludzi, którzy tworzą naród, ich społeczne konwenanse, zwyczaje, mody, przekonania. Ponadto autor posługuje się bardzo eleganckim stylem, który nawet po ponad stu latach czyta się z przyjemnością. Fikcja ptasiego państwa, jakkolwiek przejrzysta, pozwala na tym śmielszą krytykę nie tylko przeszłości, ale i współczesnych stosunków. Od drwiny z bezkrytycznych i tendencyjnych dziejopisów burżuazyjnych, z ciemnoty i nietolerancji średniowiecza, z naiwności okłamywanego ludu – aż do najobszerniej potraktowanej i najostrzejszej satyry Trzeciej Republiki, France ukazuje rodakom niedorzeczność tego, co w dziejach czcili jako wzniosłe, i wyciąga z tego ostrzeżenie na przyszłość. Odnajdujemy w tej książce wydarzenia i postacie znamienne: generała Boulanger (Chatillon), wspomnianą już sprawę Dreyfusa (Pyrot), spiski monarchistów (książę Crucho), intrygi i afery. Nie trudno się domyślić, że tak jak Trinco – to Napoleon I, Colomban – reprezentuje Zolę, Kerdanic – Georges’a Clemenceau, Phoenix – Jaurèsa, a Larrivee – Brianda.

Ostatnia część powieści to znacznie mroczniejsza dystopia, która mówi o narodzie pingwinów, który staje się miejscem spustoszonym przez kapitalizm z mnóstwem zanieczyszczeń, nierówności klasowych, problemów ze zdrowiem psychicznym i terroryzmem. Czytelnik, który nie znał autora i miał z nim do czynienia po raz pierwszy, mógł dać się nabrać na przypisywanie tych ponurych fragmentów Orwellowi lub Huxleyowi, ale Anatol France oczywiście pisał te ponure przepowiednie dziesiątki lat wcześniej. Na końcu naród Pingwinów rozpada się po nadmiernej eksploatacji ziemi i wraca do starożytności i spustoszenia. Następnie nagle powstaje ponownie, buduje nową cywilizację z pomocą najeźdźców z kontynentalnej Europy i po raz kolejny powraca do niezrównoważonego kapitalizmu, który po raz kolejny cofa go do prehistorii. To, czy Anatol France jest zbyt pesymistyczny co do przyszłości ludzkości, jest z pewnością dyskusyjne, ale idea, że kapitalizm, jakiego był świadkiem (i, naturalnie, tak jak my nadal jesteśmy jego świadkami) jest nie do utrzymania, zdecydowanie okazała się słuszna. „Ponieważ mieszkańcy tego miasta całą inteligencję zużywali na interesy, nie szukali już przyjemności umysłowych. Teatr, niegdyś kwitnący, ograniczał się teraz do pantomin i komicznych tańców”. „(…) miejsce kochanków-światowców zajmowali po cichu silni masażyści lub lokaje”. „W mieście brak było potrzebnego tlenu; oddychano powietrzem sztucznym; trusty spożywcze, dokonując jak najśmielszych syntez chemicznych, wytwarzały sztuczne wina, mięsiwa, mleko, owoce, jarzyny. Ten rodzaj pożywienia wywoływał zaburzenia żołądkowe i mózgowe” (skąd my to znamy?). „Oszuści pozujący na terapeutów lub proroków dorabiali się wielkich fortun. Wzrastała liczba obłąkanych, samobójstwa mnożyły się przerażająco w sferach zamożnych”. „(…) zamachy anarchistyczne powtarzały się cały tydzień bez przerwy. Ofiary były liczne, prawie wszystkie spośród ludzi ubogich”. Ostatnie strony książki „Wyspa pingwinów”, napisanej w 1908 roku, czyta się jak stenogram współczesnych wiadomości z kraju i ze świata. Krytyka zaostrzonego nacjonalizmu, fałszywego budowania narodu i kapitalizmu brzmiała prawdziwie w epoce bezpośrednio poprzedzającej I wojnę światową, ale nadal pozostaje aktualna. Przywódcy narodowi na całym świecie wciąż trzymają się wyimaginowanych mitów i lojalności, aby walczyć z „wrogami”, podczas gdy walka klasowa nie przestała toczyć się w świecie, w którym coraz bardziej dominują wpływy oligarchów kapitalizmu. Wyzwanie, jakie przed nami stoi po zdobyciu tej wiedzy, to nieustanne myślenie, odrzucanie fałszywych narracji i walka z osiami opresji, które powstrzymują ludzkość przed dostrzeżeniem tych zagrożeń. Być może dzięki temu nie zabijemy naszej cywilizacji i nie cofniemy się do prehistorii – jak pingwiny.

 

 

21 maja 2025

Bogowie łakną krwi

 

„Bogowie łakną krwi”

Anatol France

Autor/  (ur. 16 kwietnia 1844 w Paryżu, zm. 12 października 1924 w Saint-Cyr-sur-Loire) – poeta, powieściopisarz i krytyk francuski. Zapalony bibliofil i historyk, przedstawiciel postawy racjonalistycznej oraz sceptycznej. Przez jemu współczesnych porównywany do Voltaire’a i Jean Baptiste Racine’a. W swojej twórczości, zarówno literackiej, jak i eseistycznej, głośno krytykował konwenanse religijno-obyczajowo-społeczne we Francji przełomu XIX i XX wieku. Laureat Literackiej Nagrody Nobla za rok 1921. Z uzasadnienia komisji noblowskiej otrzymał ją za błyskotliwe osiągnięcia literackie wyróżniające się wykwintnością stylu, głębokim humanizmem i prawdziwie galijskim temperamentem. Jeden z członków jury, Erik Axel Karlfeldt, okrzyknął go ostatnim wielkim klasykiem naszych czasów, a być może nawet ostatnim Europejczykiem.

Tłumaczenie/ Jan Sten

Tytuł oryginału/  fr Dieux on soif

Tematyka/ Rewolucja Francuska pozytywnie zmieniła nasz świat, a jednocześnie jej okres Wielkiego Terroru jawi się jako całkowite zaprzeczenie początkowych ideałów. Zginęło wówczas na gilotynie nie tylko wielu wrogów rewolucji, ale i jej twórców i orędowników. Ludzie nie rozumiejący tego wymyślili formułę „rewolucja pożera własne dzieci". France pokazuje o co w tym wszystkim chodziło. Ukazuje on proces powolnej zamiany rewolucji w religię, partii w kościół, wypowiedzenia wojny ateizmowi i Oświeceniu. Jest to książka o narodzinach i zmierzchu Wielkiego Terroru 1793-1794. Mimo tego, że kontekst historyczny był dla autora drugorzędny, jest to jeden z najlepszych i najwierniejszych ujęć historycznych Rewolucji, posunięty do najdrobniejszych detali (jak np. pogoda).

Główny motyw/ Głównym bohaterem powieści jest Ewaryst Gamelin, młody malarz. Kiedy przy pomocy Ludwiki Rochemaure (bardzo wpływowej kobiety w ówczesnym państwie) otrzymuje pracę prawniczą - osądza oskarżonych o różne zbrodnie (w tym o „szerzenie” polityki monarszej). Stopniowo bohater awansuje społecznie i zamienia się w bezwzględnego tyrana, który skazuje na gilotynę każdego przedstawionego mu w sądzie przeciwnika rewolucji. Przyczynia się do śmierci męża swej siostry, pani Rochemaure, jak i innych dawniej mu bardzo bliskich osób. Dopiero po przewrocie 9 Thermidora zostaje odsunięty od pracy w Trybunale i stracony.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Od żywienia się kasztanami sami zamienimy się w kasztany.”

„Młody jesteś, masz jeszcze złudzenia.”

„Ale nie mów mi, że Rewolucja zaprowadzi równość: ludzie nigdy nie będą równi, to jest niemożliwe, choćby kraj do góry nogami przewrócono; zawsze będą wielcy i mali, tłuści i chudzi.”

„Ty tkwisz w marzeniu, mój kochany, a ja w rzeczywistości, w życiu.”

„Dziwna w tym sprzeczność – wyrzekł z zaciśniętymi zębami – pomagać naszym żołnierzom, roznosić na świat wolność, którą u siebie zdradza się, siejąc niepokój i zamęt w duszy jej obrońców…”

„Nie mając kęsa chleba dla siebie i matki, marzył o nieskończonym biesiadnym stole wszechświata, do którego zasiądzie odrodzona ludzkość.”

„(…) są w ludziach cechy charakteru, których żadne rewolucje nie zmieniają.”

„(…) oto sam stwarza sobie rzeczywistość zgodną ze swymi namiętnościami politycznymi i tanim kosztem nadaje swej zazdrości barwę jakobińską.”

„Jedynym celem istot, o ile się zdaje, jest by stawały się pastwą istot innych, które takiż sam koniec czeka.”

„(…) podziwiaj, jak ten poczciwy lud bardziej aniżeli chleba spragniony jest sprawiedliwości.”

„Bez czyśćca i piekła Bóg byłby bardzo mizernym władcą.”

„(…) by stracić szacunek, trzeba najpierw go mieć.”

„Ludzie tacy zawsze starali się łączyć z potęgami chwili (…).”

„Ale gdybym był waszym prezesem, zrobiłbym jak Bridoie, zdałbym się na rzucanie kości. W rzeczach sprawiedliwości – to jeszcze najpewniejsze.”

„Charakterystyczne, że najgwałtowniejsze zdania wypowiadają ci, których nie widziano nigdy w walce o dobro Republiki.”

„Tyle kobiet szpeci się hołdując modzie.”

„Rewolucja we wszystkich domach przewróciła była rondle dnem do góry. Ogół obywateli nie miał co włożyć do ust.”

„(…) życie nasze jest dalece pozbawione smaku, iż potrzeba nam rozrywki za wszelką cenę.”

„Trybunał Rewolucyjny podobny jest do sztuki Williama Szekspira, gdzie do scen komediowych dodaje się najtrywialniejsze błazeństwa.”

„Niestety! Losy postanowiły, że ojczyzna będzie przeklinać swych zbawców.”

„Tońmy we krwi, a ratujmy ojczyznę …”

„Nieświadomość, zapewnia nam spokój, a kłamstwo – szczęście.”

Władza przyciąga tych, którzy jej pragną, deformuje tych, którzy ją sprawują oraz przekształca wszystkich, którzy patrzą na nią z daleka. W szczególny sposób oddziałuje na intelektualistów pracujących w różnych sferach życia społecznego, naukowego, politycznego czy artystycznego. Ciemne światło władzy wytwarza pokusę, by się do niej zbliżać, dostosowywać, naginać, czasem nawet umizgiwać. Każda władza w mniej lub bardziej celowy sposób znajduje tych, którzy będą uzasadniać jej racje. Czasem szuka ich otwarcie, przekupuje zasobami, prestiżem, poczuciem docenienia. Niekiedy nie musi nic robić, a intelektualiści garną się do niej sami powodowani zarówno potrzebami materialnymi, jak i idealistycznym światopoglądem. Przywykliśmy do wizerunku Platona ze Szkoły Ateńskiej. To Starzec, który gestem uniesionej do góry dłoni wskazuje świat wiecznych idei. Jest to z pewnością sylwetka godna wielkiego filozofa, ale łatwo pozwala nam zapomnieć, jak wielowymiarowa to postać. Człowiek o duchu tak silnym i wzniosłym, że trudno utożsamić go z wątłym staruszkiem na monumentalnym dziele Rafaela. Przede wszystkim filozof, ale też sportowiec, matematyk, muzyk, poeta i malarz. Co sprawiło, że tak kategorycznie potępił w swoich pismach sztukę? Dlaczego, nie bez skrupułów, postanowił usunąć artystów z państwa idealnego?

Żeby zrozumieć, dlaczego Platon odmawiał sztuce prawdy, należy mieć na uwadze samą teorię idei. Rdzeń platońskiej filozofii stanowi przekonanie, że idee funkcjonują jako byty realne, a świat materialny jest ich niedoskonałą kopią. Sztuka jest za to niedoskonałą kopią świata materialnego, a dokładniej, tylko jego wyglądu. Jest to więc dwukrotnie zafałszowany obraz prawdy. Jeżeli spojrzymy na sztukę jako popłuczyny idei, stanie się dla nas zrozumiałe, dlaczego oddala od prawdy, a nie do niej przybliża. Platon przedstawia ten problem w X księdze „Państwa”. Zachwyt, jaki wywołuje w odbiorcy sztuka mimetyczna, postrzegał jako duchowe zagrożenie. Sztuka, która pobudza zmysłową naturę człowieka, nie może być czymś dobrym dla jednostki, a tym bardziej dla państwa. Stąd, z wyjątkiem dzieł o charakterze patriotycznym i propagandowym, miała być usunięta z idealnego państwa.

Jeśli wierzyć wersji przedstawionej w Mein Kampf, Adolf Hitler postanowił zostać artystą w wieku 12 lat. Rozpieszczany przez uwielbiającą go owdowiałą matkę, był przeświadczony, że zostanie w przyszłości sławnym malarzem. Hitler twierdził, że niepowodzenie w staraniach o przyjęcie do wiedeńskiej akademii tylko zahartowało go na przyszłość, ale wspomnienie to wciąż mu dokuczało. Co ważniejsze jednak, był to punkt zwrotny w jego życiu. Marzenia o karierze artysty odeszły wówczas w dal, a rosnąć zaczęła frustracja otaczającą go rzeczywistością. Oczywiście nie da się tego stwierdzić na pewno, ale niewykluczone, że tamto niepowodzenie przyczyniło się do późniejszej katastrofy, która spotkała Niemcy.

Grigorij Rasputin to niepiśmienny chłop, pochodzący ze wsi Pokrowskoje koło Tiumenia na Syberii, podający się za prawosławnego mnicha, faworyt rodziny carskiej. W 1905 roku o Rasputinie usłyszała caryca Aleksandra Romanowa, której jedyny syn, następca tronu Aleksy, chorował na hemofilię. Charyzmatyczny mnich, któremu kilka razy udało się zatamować krwotoki u carewicza, szybko zyskiwał wpływy u rodziny carskiej. Po wybuchu I wojny światowej jego znaczenie wzrosło, gdy przewidział, że przystąpienie do konfliktu jest fatalnym pomysłem i klęska Rosji będzie się wiązać z upadkiem dynastii. Caryca Aleksandra była całkowicie pod urokiem Rasputina, co uczyniło go jednym z najpotężniejszych ludzi w państwie.

Ajatollah Chomeini, Hindus z pochodzenia, za młodu – podobno homoseksualista, agent Stasi, nikomu nie znany duchowny szyicki, który przebywał w Iraku, potem w Paryżu otoczony służbami wywiadowczymi różnych państw wschodnich i zachodnich, doszedł do władzy dzięki teherańskiemu motłochowi, który, jak każdy lumpenproletariat, był sterowany. Urodził się w zacofanej wiosce Chomeyn w prowincji Markazi. Młody Chomeini wychowywany był przede wszystkim przez matkę, ponieważ jego ojciec został zamordowany, gdy miał zaledwie pięć miesięcy. Pod rządami Chomeiniego Iran stał się pierwszym na świecie krajem zarządzanym przez muzułmańskich fundamentalistów. „Islam jest religią, w której pacierz jest złączony z polityką, a polityka jest rodzajem pacierza” – mawiał ajatollah, który przyjął miano fakih, co oznaczało duchowego i politycznego przywódcę narodu. Obowiązującym prawem stały się zasady religijne zawarte w Koranie. Chomeini poddał nadzorowi religijnemu instytucje państwowe: sądy, rząd oraz szkoły. Zakazał działalności uniwersytetom, które uznał za ośrodki wpływów zachodnich. Powołał także do życia milicję religijną, która pilnowała przestrzegania zasad islamu przez Irańczyków. Władze wprowadziły zakaz spożywania alkoholu i ograniczyły dostęp do zachodnich filmów, książek i prasy.

Co łączy wszystkich tych ludzi? Tyrania. Niespełnione pragnienia artystyczne, brak uznania przez środowisko, brak wystarczającej opieki rodzicielskiej, osierocenie, bieda, które musiały znaleźć jakąś sublimację. Dyktator musi mieć w sobie pewien zalążek do bycia dyktatorem, a jednocześnie trafić na podatny grunt społeczny, który takiego przywódcy potrzebuje.  Dyktator dobrze dostrzega to, co się wokół niego dzieje, śledzi rzeczywistość. Cechuje się jednak skrajnym egocentryzmem, a to sprawia, że nie jest podatny na krytykę. Krytyka wywołuje w nim wściekłość i chęć zemsty za niepowodzenia. Koniec dyktatora może zatem nastąpić wtedy, gdy jego najbliżsi stwierdzą, że na tym tracą, a poziom lęku przed zemstą przerośnie ich zdolność podporządkowania się. W jego głowie pojawiają się upiory z przeszłości związane z różnymi lękami z dzieciństwa, braku ojca lub matki. Bo generalnie jest to osoba słaba, chwiejna i niepewna, z niską samooceną. Aby to pokonać, rozwija w sobie takie myślenie o świecie i innych ludziach, że cały świat jest przeciwko niemu. A żeby zachować swoją tożsamość i być nienaruszonym, musi on ten świat w jakiś sposób pokonać. Człowiek słaby szuka możliwości, by być silnym i zapanować nad innymi. Ich cechą osobowości jest narcyzm. Przy czym ten narcyzm nie polega tylko na uwielbieniu samego siebie. Mamy dobry przykład Kaddafiego czy Saddama Hussejna. 


Książka „Bogowie łakną krwi”, którą napisał Anatol France to dzieje miłości, kwitnącej w tragicznej i krwawej epoce rewolucji francuskiej. Codzienne i wieczne prawa uczucia i pracy, spokojnego bytowania w cieple intymności, splecione z życiem, oddaniem fanatycznie rewolucyjnym celom. Młody malarz Gamelin, członek trybunału rewolucyjnego, poświęca się całkowicie fanatycznej służbie dla sprawy, zbawiennemu według niego terrorowi. Splamiony krwią najbliższych, znienawidzony i szalony, niszczycielski i potężny, sam ginie na gilotynie podczas przewrotu 9-go Thermidora. Jego kochanka, Elodia, pospolita i przyziemna, przeżywa go, by w zmienionych warunkach żyć, kwitnąć i kochać na nowo. W momencie, w którym Anatol France odłożył pióro i po raz ostatni spojrzał na ukończoną powieść, w słownikach francuskich i nie tylko, nie istniały takie słowa jak „bolszewizm”, „faszyzm”, czy też „totalitaryzm”; również w książkach historycznych brakowało nazwisk takich jak Stalin, czy Hitler. Anatol France skupił wzrok na Ewaryście Gamelinie, początkującym artyście zanurzonym w świecie sztuk pięknych, wielce utalentowanym i wspaniale zapowiadającym się młodocianym malarzu, żywiącym przeogromny wstręt do Watteau, Buchera, Fragonarda i innych dyktatorów popularnego gustu,  których „zły gust, złe rysunki, złe projekty” przesłaniały jego zdaniem „brak czystego stylu i wyraźnej linii”, „nieświadomość natury i prawdy” oraz słabość do „masek, lalek, ozdóbek, dziecinnych wygłupów”. Tak Gamelin tłumaczył swoją gotowość do „pracy na rzecz tyranów i niewolników”. Republika Francuska to nadal kruche, wątłe i słabe dziecko Rewolucji, dorośnie, by rozłupać liczne łby hydry tyranii i niewolnictwa, łącznie ze swoją własną. Nie ma litości dla przeciwników Republiki, jak i nie ma wolności dla wrogów wolności ani tolerancji dla wrogów tolerancji. Na wątpliwości swojej pełnej niedowierzania matki, Gamelin odpowiedziałby bez wahania: „Musimy ufać Robespierre’owi; jest nieprzekupny. Ale nade wszystko musimy obdarzać zaufaniem Marata. Jest jedynym, który prawdziwie kocha ludzi, który realizuje ich prawdziwe interesy i służy im. Zawsze był tym, który pierwszy demaskował zdrajców i udaremniał ich intrygi”. W jednej ze swoich niezmiernie rzadkich literackich interwencji, France wyjaśnia myśli i czyny swojego bohatera oraz jego upodobania jako „pogodny fanatyzm małych ludzi, którzy obalili tron i odwrócili porządek starych rzeczy do góry nogami”.

Jak większość jego kolegów w Trybunale, uważał kobiety za niebezpieczniejsze od mężczyzn. Nienawidził byłych księżniczek, w snach pełnych grozy wyobrażał sobie, jak wspólnie z Marią Antoniną przygotowują kule dla patriotów; nienawidził tych wszystkich pięknych kochanek filozofów i literatów za to, że używały rozkoszy zmysłów i ducha i żyły w czasach, w których słodko było żyć. Nienawidził ich, nie zdając sobie sprawy z tej nienawiści, i jeśli zdarzyło mu się sądzić którąś z nich, skazywał ją przez żal, jaki miał do niej, lecz przekonany był, że skazuje sprawiedliwie, dla dobra ogólnego. Jego uczciwość, męska czystość, zimny rozum, poświęcenie dla państwa, jednym słowem jego cnoty wysłały pod topór gilotyny dziesiątki głów. Prawie wszystkie kobiety stawały przed sądem starannie uczesane i ubrane z wytwornością, na jaką pozwalało ich nieszczęśliwe położenie. Ale wśród nich niewiele było młodych, jeszcze mniej ładnych. Więzienie i troska skaziły ich rysy, jaskrawe światło sali sądowej zdradzało znużenie i niepokój, podkreślało siność powiek, szarą cerę, zaciśnięte białe wargi. Zdarzało się jednak, że na fatalnym fotelu zasiadała jakaś młoda, piękna w swej bladości, ze spojrzeniem zmąconym już cieniami śmierci, niby zamgleniem rozkoszy. Że na ten widok  „niejeden z przysięgłych wzruszył się lub zmieszał, że w tajnikach swych znieprawionych zmysłów przenikał najskrytsze wdzięki i czar tej istoty, którą wyobrażał sobie jednocześnie żywą i umarłą, że snując obrazy rozkoszne i krwawe nie umiał się oprzeć się strasznej żądzy wydania tego tak pożądanego ciała w ręce kata – są to rzeczy, które może zamilczać trzeba, ale którym, znając mężczyzn, zaprzeczyć nie można.” Ewaryst Gamelin, artysta uczony i chłodny, uznawał tylko piękno starożytne; piękność wzbudzała w nim więcej szacunku niż wzruszenia. Jego gust klasyczny był tak surowy, że rzadko która kobieta odpowiadała jego pojęciu piękna. Był również nieczuły na wdzięki ładnej twarzy, jak na koloryt Jean-Honoré Fragonarda lub kształty Françoisa Bouchera. Nie znał pożądania innego niż w prawdziwej miłości.

Anatole France w książce „Bogowie łakną krwi” pokazuje konsekwencje rewolucji, aspirantów, którzy nie mają kompetencji, aby zajmować te stanowiska, na które zostali nagle wyniesieni tą szybką windą. Taka polityka, która zaczyna awansować ludzi przypadkowych, nie wychodzi, bo nagle się okazuje, że rzeczywistość dlatego zaczyna skrzeczeć, ponieważ ci, którzy objęli najwyższe stanowiska, nie mają żadnego przygotowania. Mamy dużo w Polsce takich przykładów, w tym znaczeniu postać Ewarysta Gamelina jest dla mnie interesująca, stanowi fantastyczną egzemplifikacją takiego procesu. To niezwykle niebezpieczne dla państwa, bo obsadzenie kluczowych funkcji państwowych przez aspirantów, którzy w warunkach normalnej rywalizacji sobie nie radzili, naraża na szwank wszystkich obywateli. Drugorzędni dziennikarze zostają szefami największych anten telewizyjnych i radiowych w państwowych mediach. Beznadziejni sędziowie zajmują stanowiska prezesów w najważniejszych instytucjach sędziowskich, odpowiedzialnych za przestrzeganie konstytucji, prokuratorzy, którzy byli miernotami, awansowani są na najwyższe stanowiska. Dotyczy to także tych, którzy jeszcze niedawno byli wójtami naprawdę małej gminy, a dziś stają się prezesami, w tym tej największej polskiej firmy i największej w tej części Europy.

Mam wrażenie, że to nawet stało się dzisiaj zasadą. W momencie, kiedy świat walczył z epidemią, codziennie umierały tysiące ludzi, na Ukrainie walczy się o wolność, a w Polsce aspiranci zajmują się wprowadzaniem religii na maturę, małżeństwami homoseksualnymi i adopcją dzieci przez pary homoseksualne, kwestiami ideologicznymi, jak i przeglądem podręczników szkolnych pod względem zgodności z chrześcijańską nauką społeczną.

            W „Bogowie łakną krwi” widzimy liczne egzekucje i pogarszające się warunki gospodarcze, które wywołały coraz większą niechęć społeczeństwa do rządów jakobinów i samego Robespierre’a. 8 Thermidora (czyli 26 lipca) dyktator wygłosił wielką mowę, w której padały liczne oskarżenia o korupcję, marnotrawienie rządowych pieniędzy, wreszcie zdradę ideałów rewolucyjnych. Po tym wystąpieniu jego przeciwnicy zmobilizowali się i następnego dnia wystąpili z wnioskiem o aresztowanie Robespierre’a i jego współpracowników. Wszyscy aresztowani zostali skazani na śmierć bez sądu i zgilotynowani na Placu Rewolucji 28 lipca 1794 r. Oprócz Robespierre’a stracono wtedy 20 osób, w tym Ewarysta Gamelina.

Od czasów Rewolucji Francuskiej do czasów współczesnych powstało dużo sentencji, które mają przestrzegać ludzi przed dokonywaniem fanatycznych czynów:

„Rewolucja, jak Saturn, pożera własne dzieci.“ —  Georges Danton,

„Mówi się, że rewolucja pożera swoje dzieci – co gorsza pożera i wnuki.“ —  Andrzej Majewski,

„Rewolucja pożera ludzi i charaktery. Niszczy najmężniejszych, sieje spustoszenie wśród słabszych.“ —  Lew Trocki,

„Jeśli chcesz zaczynać rewolucję, to lepiej zacznij ją w swoim własnym domu i sposobie myślenia.“ —  Bono,

„Obywatele, chcieliście rewolucji bez rewolucji?“ —  Maximilien de Robespierre,

„Rewolucja to bezsensowna destrukcja, postulat rzucany wówczas, gdy nie ma się żadnej ofert programowej, nic do zaproponowania narodowi, a jedynie tupet i bezpodstawne mniemanie o własnej supersprawności politycznej.“ —  Wojciech Wierzejski.

 

 

 

10 maja 2025

Chołod

 

„Chołod”

Szczepan Twardoch

Autor/ (ur. 1979) – jeden z najbardziej cenionych współczesnych polskich pisarzy. Zdecydowanie jest autorem docenionym nie tylko przez czytelników. Jego opowiadania „Epifania wikarego Trzaski” i „Rondo” zdobyły liczne wyróżnienia i nagrody literackie. W 2012 został wyróżniony Paszportem Polityki w kategorii literatura. Powieść „Morfina" znalazła się w finale prestiżowej Nagrody Literackiej Nike. Wśród czytelników zdobyła pierwsze miejsce. Wydana w 2014 roku powieść „Drach” również znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike. Laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Za powieść „Król” (2017) był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii proza, a sama historia została zekranizowana w formie serialu ze znakomitą obsadą aktorską: Michał Żurawski, Borys Szyc, Aleksandra Pisula, Bartłomiej Topa, Arkadiusz Jakubik, Kacper Olszewski.

Tytuł oryginału/ pl Chołod

Tematyka/ Z jednej strony „Chołod” to opowieść o sposobach obcowania z drugim człowiekiem w warunkach granicznych, gdy bliskość i troska stają się oznakami słabości. Z drugiej – zapis myśli człowieka, który usiłuje rozliczyć się ze sobą i swoją mroczną przeszłością. Niestety, bez perspektyw na odkupienie. W „Chołodzie” każde spojrzenie w przyszłość obciążone jest strachem i niepewnością, a bohater sądzi, że wszystkie występki prędzej czy później doczekają się nieuniknionej kary. W pewnym sensie „Chołod” to kolejna próba refleksji Twardocha nad nieuchronnymi konsekwencjami czynów jednostki, która – paradoksalnie – nie ma nad swoim losem właściwie żadnej kontroli.

Główny motyw/ Głównym bohaterem „Chołodu” jest pięćdziesięcioletni Ślązak, Konrad Widuch, zwany również Konradem Wilgelmowiczem. Wierny mąż, ojciec i żołnierz, a także powątpiewający komunista, podczas stalinowskich czystek zesłany do dalstrojskiego obozu pracy. Łatwo sobie wyobrazić panujące tam warunki – głód, tortury i gwałty. Głównego bohatera poznajemy w osobliwej sytuacji, gdy na pokładzie małego statku „Invincibile”, uwięzionego w topniejących lodach na Morzu Beringa spisuje swoje wspomnienia w okrętowym dzienniku. Ma co wspominać: ucieczkę z domu w przededniu I wojny, służbę w niemieckiej marynarce, bunt w Kilonii – symboliczny kres pruskiej monarchii – podróż do bolszewickiej Rosji, rozboje w 1. Armii Konnej w towarzystwie Kozaków, ustatkowane życie w Murmańsku z żoną, wreszcie zesłanie na Sybir, na wyrąb, i kolejną ucieczkę, tym razem z obozu. A potem dziewięć lat wyniszczającej tułaczki po tajdze. Losy Widucha doskonale obrazują zagmatwane dzieje XX wieku: wielkie nadzieje i równie wielkie rozczarowania, obietnice pokoju, który nigdy nie zaistniał, i brutalny terror, który zawsze im towarzyszył.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Stare bolszewiki, jak wy albo ja, to słowocz najgorsza”.

„Rzadko w końcu spotyka się drugiego, a tem bardziej trzeciego człowieka na środku zamarzniętego oceanu”.

„(…) i po co, co trupowi po honorze? Honorowy trup z wojny nie wróci, baby nie przytuli, dzieci nie nakarmi”.

„Bzdura, na papierze można napisać wszystko, jeśli się ma ołówek albo pióro. Wszystko”.

„(…) bo czymże można zagrozić człowiekowi, którem stracił wszystko?”.

„Rosja się nie zmienia. Rosja pamięta”.

„Gdy się od życia nie oczekuje niczego, to nie sposób się rozczarować, a gdy oczekuje się najgorszego, wtedy każdy dzień, w którym najgorsze nie nadeszło, okazuje się świętem”.

„Ale czy za cara Rosyja była inna? Nie była. Rosyja zawsze taka sama…”.

„Uprzednia zbrodnia nie przekreśla zbrodni będącej jej następstwem nawet jeśli ją usprawiedliwia, to nie przekreśla. Okrucieństwo w odpowiedzi na okrucieństwo pozostaje okrucieństwem, nawet jeśli uzasadnionem”.

„Ty wiesz, że jak Rosyja gdzie przychodzi, mówiła Ljubow, to przychodzi niepowstrzymywalna, okrutnie obojętna i obojętnie okrutna, jak powódź, jak lawina, i przechodząc, nie zostawia za sobą nic, tylko zgliszcza i szczątki”.

„(…) wszyscy wyglądali tak samo, kiedy ich z przykrymi faktami kto skonfrontować raczył, czy to był niemiecki reakcjonista, czy bolszewik, czy anarchista, eser czy socjaldemokrata, czy moja pobożna bardzo starka, jak kto bardzo w co wierzy, a mu się co takiego powie, co mu do wierzeń jego nie przypasowuje się, to wszyscy czerwienią się tak samo”.

„Dlaczego milczeli? A dlatego, że jak wszyscy ludzie na tym świecie, których ja w mojem długim życiu widział, potrafili doskonale odwracać wzrok, kiedy im co nie pasowało”.

„Wyście póty bezpieczni, póki Rosyja o was nic nie wie”.

„Rozumiecie? Gdzie Ruski, postawił nogę, tam i zostawi on”.

„ Jak to jest, że jak coś złego trwa, to nie sposób wierzyć, że kiedykolwiek minie, a jak minie, to wierzyć się nie da, że trwało? Jakby przeszłość nie miała znaczenia, a wszystko, co się ma, to to, co teraz…?”.

            W powieści „Chołod” Szczepan Twardoch przeczołguje swojego bohatera przez najmroczniejsze zakamarki XX wieku. Człowiek jest igraszką losu, mówi pisarz, a wszelkie próby ucieczki przed fatum kończą się śmiercią lub grzechem nie do odkupienia. Już okładka książki, zaprojektowana przez Rafała Kucharczuka, daje wiele do myślenia. Przedstawia żyły dłoniowe palców, które przypominają ukrwiony labirynt. O ile wiadomo, po raz pierwszy pojęcie labiryntu stworzyli mieszkańcy starożytnej Mezopotamii. Wyciągali zwierzęce, a czasami ludzkie jelita i wróżyli z nich, podziwiając skomplikowane kształty, jakie tworzyły. W kształcie labiryntu jest także ludzki układ nerwowy, mózg, a także ucho. Właśnie te kształty stały się inspiracją dla pierwotnej formy labiryntu. Z tego wynika, że zasada labiryntu znajduje się wewnątrz nas i odpowiada labiryntowości świata zewnętrznego. Oczywiście, jest to metafora: to, co nas otacza, jest odbiciem tego, co nosimy w sobie. Wejście w labirynt na zewnątrz często symbolizuje wkroczenie w labirynt własnej duszy. To właśnie przez labirynt swojego losu główny bohater książki Szczepana Twardocha, Konrad Widuch, zadaje sobie i czytelnikom fundamentalne pytanie: Czy jestem jeszcze człowiekiem i kiedy nim jestem? Odpowiedzi na to pytanie poszukują dwie główne postacie powieści, będące jednocześnie jej narratorami.

Mamy więc współczesnego pisarza, który – z nieznanych powodów – opuszcza swoich najbliższych na Śląsku i wyrusza na daleką północ, na Svalbard. Tam spotyka starszą kobietę, Norweżkę, która przekazuje mu pamiętnik pisany łamaną polszczyzną, pełną wtrąceń z rosyjskiego, niemieckiego i śląskiego. Ten poruszający dokument został spisany przez Ślązaka, Konrada Widucha, w 1946 roku. Zapiski są swoistym rozliczeniem z jego dotychczasowym życiem.

Widuch przeszedł przez wiele trudnych doświadczeń i widział ogrom zła – sam też zmuszony był do okrucieństwa. Swoje wspomnienia zaczął spisywać po ucieczce z łagru stalinowskiego, na jachcie uwięzionym w lodach Morza Beringa. Dzięki opowieściom dwójki członków załogi dowiedział się, co wydarzyło się na świecie przez te lata, które spędził w obozie lub wśród jednego z syberyjskich ludów. Wieści te mocno go zaskoczyły i zmieniły jego spojrzenie na rzeczywistość. Narracja Widucha, niezwykle plastyczna, pełna emocji i dramatyzmu, stanowi większą część powieści. Trudno się od niej oderwać – pełna jest zarówno brutalnych scen, jak i głębokich przemyśleń, które prowadzą czytelnika przez mroczne zakamarki losu głównego bohatera. W tej książce pisarz Szczepan poznaje miejsce istniejące poza cywilizacją, poza historią, opisane w dziennikach  Konrada Widucha. „Chołod to bardzo okrutny świat. Świat, w którym istnieje niewolnictwo. Ale czymże jest to chołodzkie niewolnictwo, w którym niewolnicy są tak naprawdę domownikami gospodarza, w porównaniu z łagrem?” – powiedział w  wywiadzie Szczepan Twardoch.

            „Gdy się od życia nie oczekuje niczego, to nie sposób się rozczarować, a gdy oczekuje się najgorszego, wtedy każdy dzień, w którem najgorsze nie nadeszło, okazuje się świętem” – mówi główny bohater książki „Chołod” Konrad Widuch, czy też Konrad Wilgelmowicz. Konrad Wilgelmowicz znieczulił się na przemoc i opowiadał o niej tak, jakby była czymś równie normalnym i oczywistym jak to, że po nocy nadchodzi dzień. Zarówno w „miejscu, którego nazwy nie chce wymieniać”, jak i na wcześniejszych wojnach, naoglądał się jej wystarczająco. Wie też, że po przekroczeniu pewnej granicy „gołodu”, człowiek jest zdolny do wszystkiego: zjedzenia swojego konia, psa… albo innego człowieka. Trudno jest oceniać kogoś, kto stracił wszystko, poza instynktem przetrwania i coraz bardziej zagłuszanym sumieniem. To właśnie sumienie, a raczej fakt, że Konrad próbował oceniać swoje czyny pod kątem moralności, pozwalał mu czasem uważać, że jednak wciąż jest jeszcze „czełowiekiem”. Powtarzał, że zdolność do takiego samosądu odróżnia nas od zwierząt.

Niestety w ojczyźnie światowego proletariatu, w świecie, który w dużej mierze sam sobie zgotował, współtworząc tę niepowstrzymaną machinę zagłady, posiadanie sumienia nie pomagało w przeżyciu. Lepiej radzili sobie ci, którym udało się na wszystko znieczulić. Widuch sam też stał się brutalny i bezwzględny. Być może tylko dlatego wiele razy uchodził z życiem. W pamiętniku rozlicza się ze swoich czynów, ale ja osobiście, mimo niejasnego stosunku do postępowania Konrada, nie odczuwałem do niego żadnej sympatii. I właśnie o tym mówi „Chołod”. Z jednej strony to opowieść o sposobach obcowania z drugim człowiekiem w warunkach granicznych, gdy bliskość i troska stają się oznakami słabości. Z drugiej – zapis myśli człowieka, który usiłuje rozliczyć się ze sobą i swoją mroczną przeszłością. Niestety, bez perspektyw na odkupienie. W „Chołodzie” każde spojrzenie w przyszłość obciążone jest strachem i niepewnością, a Widuch sądzi, że wszystkie występki prędzej czy później doczekają się nieuniknionej kary.

Głównego bohatera poznajemy w chwili osobliwej i pełnej napięcia — na pokładzie niewielkiego statku „Invincibile”, unieruchomionego wśród topniejących lodów Morza Beringa. W klaustrofobicznej przestrzeni okrętowej kajuty spisuje swoje wspomnienia — zapis burzliwego życia, które prowadziło go przez kontynenty i ideologie, przez wiarę i zdradę. Uciekł z domu tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny, zaciągnął się do niemieckiej marynarki, brał udział w buncie marynarzy w Kilonii — zapowiedzi końca pruskiego porządku. Podążył do ogarniętej rewolucją Rosji, związał się z 1. Armią Konną, szalał po stepach u boku Kozaków. Potem — cisza i dom w Murmańsku, chwila złudnego spokoju u boku żony, nim znów los wtrącił go w odmęt: zesłanie na Sybir, niewolnicza praca przy wyrębie lasów, ucieczka z łagru, a wreszcie dziewięć długich lat wyniszczającej tułaczki po bezkresnej tajdze. Historia Widucha to zwierciadło XX wieku — epoki wielkich złudzeń i jeszcze większych katastrof, fałszywych obietnic pokoju i nieustającego, brutalnego terroru, który im towarzyszył niczym cień. Twardoch przygląda się temu, jak bezwzględnie pracują młyńskie koła historii, które każdą jednostkę – nawet tę nieugiętą i niezłomną – potrafią zetrzeć w proch. Bohater na północy Syberii przeżył całą II wojnę. Bez świadomości, że ona się toczy. W pamięci miał wojnę polsko-bolszewicką, w której bił się z Polokami, a kilkanaście lat potem swoje zesłanie do łagru w czasie stalinowskiego wielkiego terroru. No, a potem trafił do społeczności, które w ogóle nie wiedziały, czym jest Rosja, ani carska, ani sowiecka, bo i ona do nich nie dotarła. Kiedy Widuch zapisuje pierwsze zdania w dzienniku w 1946 roku, odkąd musiał opuścić Europę, minęła dekada. Nie wie, że na Japonię spadły bomby atomowe, że z Europy zostały gruzy, że miliony Żydów spłonęły w Zagładzie i że Hitler popełnił samobójstwo, a Stalin wciąż niepodzielnie rządzi Rosją. Gdy dowiaduje się tego wszystkiego od dwóch bretońskich marynarzy spotkanych cudem u kresu włóczęgi, nie robi to na nim najmniejszego wrażenia. Nie interesują go polityka, historia i doniesienia z frontu, ponieważ jego perspektywa nie jest już perspektywą Europejczyka. Jedynym śladem po dawnej wielonarodowej tożsamości okazuje się dziwna, łamana polszczyzna pełna śląskich, niemieckich i rosyjskich naleciałości. O swoich losach Konrad opowiada więc nie jako Polak, Ślązak, Niemiec albo Rosjanin, lecz jako ktoś na uboczu, kto doświadczył najgorszego i wiele razy żegnał się z życiem; by przetrwać, musiał zabijać, i to nie tylko niedźwiedzie czy psy. W swoich notatkach Widuch opisuje moment, w którym wyzbył się naiwnego przeświadczenia, że świat można zmienić i uczynić go znośniejszym. Jednocześnie dręczy go pytanie, czy mimo okrucieństw, jakich się dopuszczał, udało mu się pozostać człowiekiem. Lub raczej, jak mówi, „czełowiekiem”. Wnioski, do których dochodzi, są raczej przygnębiające, a spotkanie z przedstawicielami tajemniczego kołymskiego ludu – niepodobnego ani do Czukczów, ani do Jukagirów, ani do jakiegokolwiek innego plemienia – podsyca jego wątpliwości. To mieszkańcy tytułowego Chołodu, niewielkiej wioski ukrytej w Siewierze, mistycznej krainie, której nie sposób odnaleźć na jakiejkolwiek mapie. 


Z początku Konrad wydaje się przerażony panującymi tam zwyczajami: niewolnictwo jest na porządku dziennym, z pierwszych wypraw myśliwskich wraca ułamek młodych mężczyzn, a zdeformowane noworodki zostawia się na skałach, by zamarzły. Jednak w pewnym momencie mężczyzna pojmuje, że taki tryb życia społeczności został ukształtowany przez surowe warunki. Choć brutalny, jest oznaką wiary w świat i potrzeby zachowania odwiecznego porządku rzeczy. Widuch z całą pewnością nie podziela tej wiary, a do wszelkich ideałów – szczególnie tych, za które niegdyś walczył – podchodzi z cynizmem.

 Widuch, były komunista, ostrzega przed Rosją, mówi, że ona się nie zmienia, że nie zapomina. Żyć zgodnie ze swoimi prawami udaje się Chołodcom tylko do czasu, kiedy przypomina sobie o nich Rosja. Przylatuje aeroplan i Chołodcy z radością witają nowych gości, tak jak wcześniej witali Konrada i Ljubow. A oni ostrzegają przed przybyszami, bo znają Rosję na wylot. „Bo jak Rosyja przyjdzie, to przyjdzie tak, że tu z waszego życia nic nie zostanie. Rosyja przyszła do Koriaków, Jukagirów, Czukczów, Kamczadalów i wszystkich ludów jak wy, co żyły i miały to nieszczęście stanąć na drodze jej puchnięciu, jej wzrostowi, i jak Rosyja przyszła do nich, i przeszła po nich, to nie zostało nic tylko gówno. Wy nie widzieli, jak oni żyją, tam na południu na Kamczatce, nad Bajkałem, a ja widział, co z nich zostaje, kiedy przyjdzie Rosyja, półtrupy” – mówi Konrad. Nikt mu nie wierzy. „Rosyja jak przychodzi, to przychodzi wielka, chociaż jej ludzie marni, słabi, ale przychodzi wielka i nie jest w stanie znieść obok siebie niczego, co nie jest Rosyją, więc wszystko w Rosyję zamienia, rozumiecie, w Rosyję, czyli w gówno. (…) I jak Rosyja przyjdzie i zeżre was, i wysra, to już nie będzie różnicy między Ljaudis, Czukczą, Koriakiem i Jukagirem, i Ruskim, wszystko będzie jedno gówno, ruskie gówno, rozumiecie wy? (…) W Rosyi nikt nie jest wolny, nawet potężny komdyw albo komisarz, wy nie wiecie, co to komisarz albo komdyw, ale to nie ma znaczenia, nawet najpotężniejszy z ludzi w Rosyi niewolnik jest, gówno”. I tutaj mamy świetną aluzję Szczepana Twardocha do sytuacji współczesnej, którą opisuje w Dwutygodniku.com Przemysław Czapliński w tekście pt. „Chołod is coming”[1]: „Diagnoza mówiąca o ponadhistorycznej Rosji i jej gównie nie pasuje jednak do naszej teraźniejszości. W europejskich kaloryferach woda jest podgrzewana rosyjskim węglem albo rosyjskim gazem, a na stacjach benzynowych ludzie tankują rozmaite pochodne rosyjskiej ropy. Różnica między Rosją Sowiecką i Rosją Putina polega przecież na tym, że w latach 30. XX wieku Stalin zaciągał pożyczki na Zachodzie, natomiast na przełomie XX i XXI wieku gospodarki państw europejskich popadły w uzależnienie od rosyjskich źródeł energii. Odpowiednio do tego skomplikowały się sprawy na arenie międzynarodowej: w 1980 roku igrzyska olimpijskie zorganizowane przez Związek Radziecki zostały zbojkotowane przez Zachód i USA, podczas gdy Rosja Putinowska w roku 2014 zorganizowała igrzyska olimpijskie, a w 2018 była gospodarzem mistrzostw świata w piłce nożnej. Tuż przed pierwszą z tych imprez Jérome Valcke, ówczesny sekretarz generalny FIFA (później wykluczony z futbolu na dziewięć lat za korupcję), stwierdził: >Powiem coś szalonego, ale mniej demokracji jest lepsze dla zorganizowania mistrzostw. Z samodzielnie podejmującą decyzje silną głową państwa, jak Putin, rozmawiać nam wygodniej niż z Niemcami, gdzie musisz negocjować na wielu szczeblach<”. Twardoch pokazuje, co się dzieje, kiedy przychodzi Rosja, co się może stać, i tę wiedzę wkłada w usta kogoś, kto zna ją od podszewki. Twardoch nie ma złudzeń, nie tylko co do Rosji, ale przede wszystkim co do ludzkiej natury.

Widuch w książce utożsamia zgubną cywilizację z Rosją, jednak Rosja staje się tu symbolem globalnej polityki kolonialnej, która niszczy zastane tradycje, religie, wiedzę i wiarę, wprowadzając unifikację, wyzysk i przemoc. Przejawem tego są m.in. wspomnienia o ukraińskim Hołodomorze, kiedy ludzie umierali z głodu na skraju pól pełnych dojrzewającej pszenicy, ciągnących się po horyzont. Nie ma ucieczki przed Rosją, przed „cywilizacją”. Technologia pozwala dotrzeć do najdalszych zakątków świata – najpierw pojawi się samolot, potem badacze, a na końcu przemoc i zniszczenie tego, co najcenniejsze: pamięci, języka, przodków, norm społecznych. Ucieczka jest niemożliwa, jak pisze Widuch, bo sam uczestniczył w niszczeniu i wprowadzaniu nowego porządku. Nawet Chołodzianie, którzy uciekli przed czymś, nie mieli już dokąd uciekać.

Czytelnik szybko dostrzeże, że Konrad Widuch nie jest wiarygodnym narratorem, ponieważ koloryzuje i zmyśla wiele opowieści o swoim życiu. Zakończenie „Chołodu” podważa autentyczność dzienników Widucha, jednocześnie ukazując na horyzoncie sam Chołod – tajemniczą osadę, w której rzekomo mieszkał. To sugeruje, że również narrator wstępu, interludium i zakończenia, czyli sam autor Szczepan Twardoch, który wypowiada się w imieniu bohatera, również zmyśla. Jeśli wszyscy zmyślają, to cała opowieść staje się czymś wtórnym wobec życia.

Szczepan Twardoch zmusza nas do refleksji nad granicą między człowieczeństwem a dzikim instynktem. Jak daleko jesteśmy gotowi się posunąć, gdy obdarci z wszystkiego oprócz życia stajemy na krawędzi jego utraty? Czytelnik ponownie zostaje skonfrontowany z moralnymi dylematami, a poczucie absolutnej samotności ludzi staje się dominujące. Komunikacja z drugim człowiekiem zawsze odbywa się w naszych głowach – nienawidzimy ani nie kochamy rzeczywistych osób, lecz nasze wyobrażenia o nich. Jest w tym pewien paradoks, gdyż: „Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą: każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu” – jak pisał Ernest Hemingway w „Komu bije dzwon”. Człowiek jest człowiekiem tylko w relacji z innymi. „Nie sposób tak naprawdę wyobrazić sobie osobowego, pojedynczego człowieka. Taki człowiek właściwie traci swoje człowieczeństwo, prawda?” – mówi Szczepan Twardoch.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


[1] Wydanie 348 Data 12/2022