25 października 2025

Opowiadania bizarne

 

 „Opowiadania bizarne„

Olga Tokarczuk 

Autorka/ urodziła się 29 stycznia 1962 roku w Sulechowie. Jest polską noblistką, pisarką, eseistką, poetką i autorką scenariuszy, a także psychoterapeutką. Ukończyła Wydział Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Po studiach zaczęła pracę jako psychoterapeutka w poradni zdrowia psychicznego w Wałbrzychu. Wszystko to wywarło duży wpływ na jej późniejszą twórczość literacką. Olga Tokarczuk zadebiutowała na łamach pisma „Na przełaj” w 1979 roku. W 2018 roku została laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. Kilkakrotnie była nominowana do Nagrody Literackiej „Nike”. Do tej pory otrzymała dwie statuetki za powieść Bieguni oraz Księgi Jakubowe. W 2018 roku została laureatką The Man Booker International Prize. Tę prestiżową nagrodę przyznano jej za powieść Bieguni. W 2022 roku po raz kolejny została nominowana do tego wyróżnienia. Tym razem za powieść Księgi Jakubowe.

Tytuł oryginału/ pl Opowiadania bizarne

Tematyka/ Czym jest tytułowa bizarność, której autorka przygląda się uważnie, obchodząc ją ostrożnie z wielu stron? W języku angielskim i francuskim słowa tego używa się na trudno uchwytną dziwaczność, nietypowość danej rzeczy bądź sytuacji. Trudno jednak o bezpośrednią definicję, dlatego najlepiej sięgnąć po metaforę – w tym przypadku przestrzenną. Bizarność to kondycja, w którą popada rzeczywistość w miejscach granicznych i stanach przejściowych, gdzie słabną oddziaływania rozmaitych, często przeciwstawnych sił. W opowiadaniu Zielone dzieci, które rozgrywa się na XVII-wiecznym Wołyniu, takim miejscem są rubieże targanej wojnami Rzeczpospolitej, tereny odległe od zachodnich stolic rozumu i porządku.

Główny motyw/ Zbiór otwiera opowiadanie Pasażer. Tytuł nawiązuje nie tylko do sytuacji fabularnej, rozmowy dwóch pasażerów w samolocie. Każdy ma też własnego pasażera w sobie. Takiego na stałe. To opowiadanie o tym, że siedzi w nas jakiś lęk. O tym, że czasem najbardziej boimy się siebie. O samotności, niezrozumieniu, o zakątku w każdym z nas, który jest ciemny, do którego nikt nie ma dostępu. Możemy szukać u ludzi ratunku, możemy próbować kogoś wpuścić, szukać ukojenia. Ale nic to nie daje. Nie ma ucieczki od tego lęku, ani od samego siebie. Rozmówcy w zakończeniu zapadają w sen „ukołysani basowym mruczeniem silników”. Zastanawiam się – być może człowiek, który odrzuca duchowość, nie zakłada, że istnieje taka „opcja” jak zbawienie, ktoś taki jak Zbawiciel, jest w pewnym sensie skazany na zapadanie w swego rodzaju trans, by chwilowo zapomnieć. Bo nie ma kogoś, kto tę ciemność, lęk, zło może zabrać, pokonać.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

Zielone dzieci

„Całe wsie popalone, pola zryte, zamienione w ugory, wyrastające wszędzie szubienice, jakby temu tylko służyć miała sztuka ciesielska – budowaniu narzędzi mordu i zbrodni.”

„Ogień tylko i miecz mają tu zatrudnienie.”

„Pole działania natury jest ogromne, o wiele większe niż skromne poletko człowieka.”

„Każda pożoga sprawia, że natura odbiera to, co człowiek jej zabrał, a także odważnie sięga po same istoty ludzkie, próbując przywrócić je do stanu naturalnego.”

„(…) życie bez świadomości istnienia Boga – mogło być prostsze i nie trzeba by stwarzać sobie tych dręczących pytań: Dlaczego to Bóg pozwala na tak wielkie cierpienie całego stworzenia, skoro jest dobry, miłościwy i wszechmogący?”

Szwy

„Stare klepsydry zawsze spieszą.”

Prawdziwa historia

„Dzisiejsze zakupy przypominają raczej grzebanie w śmieciach.”

Transfugium

„(…) emocje zawsze są prawdziwe, nieprawdziwa może być ich przyczyna.”

„Żal to jest dziwna, zupełnie nieracjonalna emocja. Nic już nie zmieni. Niczego nie odwoła. Należy do tych daremnych i płonnych uczuć, z których nie ma żadnego pożytku.”

„Stypa, wesele… Jedzenie zawsze jest radosne.”

Góra Wszystkich Świętych

„(…) teraz ludzie są tacy zwyczajni i nie wystarcza im siły, by zmienić świat na dobre.”

„Wiemy dziś, że człowiek rodzi się jako bomba różnych potencjałów i czas dorastania nie jest wcale wzbogacaniem i uczeniem się, ale raczej eliminacją kolejnych możliwości. W końcu z dzikiej bujnej rośliny stajemy się czymś w rodzaju bonsai – skarlałą, przystrzyżoną i sztywną miniaturą możliwych siebie.”

Kalendarz ludzkich świąt

„Skoro świat jest stworzony na miarę człowieka, to dlaczego czujemy, że nas przerasta? Dlaczego sprawy naturalne wydają nam się przerażające albo wstydliwe?”

Zbiór opowiadań Olgi Tokarczuk Opowiadania bizarne skupia się wokół różnych sposobów zadawania i odpowiadania na pytania typu „co by było, gdyby?” Autorka bierze na warsztat elementy rzeczywistości, które uważamy za niezmienne, niepodważalne, i bawi się nimi. Może nas to zaprowadzić w najróżniejsze strony: XVII-wieczne Kresy, Daleki Wschód, Polskę współczesną, a także niepokojącą przyszłość rodem z Black Mirror. Moim zdaniem najlepszą historią w tym zbiorze jest ta ostatnia – Kalendarz ludzkich świąt, oznaczający coś w rodzaju „Kalendarza (lub harmonogramu) ludzkich rytuałów” – z najdziwniejszym (najbardziej DZIWACZNYM) założeniem ze wszystkich: co by było, gdybyśmy zamienili religię na oddawanie czci kosmicie? A co by było, gdybyśmy mieli okazję sprawić, by obchody Wielkanocy stały się niepokojąco dosłowne? Zobaczmy, co Olga Tokarczuk mówi nam o religiach we współczesnym świecie, i w przyszłości.

Przyjrzyjmy się opowiadaniu Kalendarz ludzkich świąt. Historia przedstawia pogrążone w chaosie i post-katastrofie klimatycznej post-plastikowe społeczeństwo. Bez stabilności i bezpieczeństwa zapewnianego dotychczas przez religię, ludzie są zdezorganizowani i desperacko oczekują, że jakiś deus ex machina przyjdzie i ich zbawi. I rzeczywiście, ktoś to robi. Obcy Monodikos, którego pochodzenie jest owiane tajemnicą, nie jest oczywistym zbawcą. Nic o nim nie wiemy i, szczerze mówiąc... On też nic nie robi. Nawet nie mówi ani nie reaguje na nic, co ludzie mu robią. Monodikos jest całkowicie pasywny i w ogóle nie daje wyraźnych oznak bycia inteligentnym lub świadomym. On (a może nawet to?) nic nie wnosi do społeczeństwa ludzkiego, jedynie jest ciężarem dla jego zasobów i opiekunów. Jednak przez setki lat ludzie desperacko pracowali, aby przedłużyć jego życie, stworzyć instytucje i zorganizować społeczeństwo wokół niego. Nikt nie kwestionuje jego roli jako zbawiciela, tego, który sprawia, że ludzie mogą czuć się bezpiecznie. Monodikos może być analogiczny do boga. Jest milczącym bogiem, który w żaden sposób nie wchodzi w interakcje ze swoimi czcicielami, a mimo to są przekonani o związku z nim, przekonani, że ma on wpływ na ich życie. Jak bardzo różni się on od innych bogów, którzy kiedykolwiek byli czczeni przez ludzi?

Monodikos może być również reprezentacją religii w ogóle. Ludzie wmówili sobie, że jest on niezbędnym elementem społeczeństwa, bez niego byłby tylko chaos. W jakiś sposób, nie dostarczając żadnych rzeczywistych rozwiązań rzeczywistych problemów, wpasował się we wszystkie elementy życia. Jest teraz w samej tkance społeczeństwa i chociaż nie ma dobrego powodu, aby tam być, wydaje się niemożliwe, aby usunąć go teraz bez upadku społeczeństwa. Być może Olga Tokarczuk próbuje nam pokazać rzeczy w jednej analogii: jak absurdalna jest idea kultu, a jednocześnie dlaczego tak trudno się jej pozbyć. Być może ostrzega nas, że my, jako ludzie, nigdy nie będziemy wolni od myślenia religijnego. Nawet w dalekiej przyszłości, długo po tym, jak nasze stare religie wymrą, nadal będziemy je powielać, zmieniać fragmenty, aby wydawały się nowe, i nadal desperacko będziemy trzymali się tych samych idei. To, co możemy również zaobserwować w kulcie Monodikosa, to to, jak bardzo to wszystko jest sztuczne. Ludzie, mając w głowie jasny cel, stworzyli narrację i zbudowali całą mitologię od podstaw. Wszystkie ich rytuały są symulowane. Jak wiemy, najważniejszym ze świąt dla chrześcijan z teologicznego punktu widzenia jest oczywiście Wielkanoc. Dlatego czytanie tej historii tuż przed Wielkanocą będzie dla czytelników niepokojącym doświadczeniem. Widzimy w tym opowiadaniu jak wyznawcy Monodikosa przeprowadzają na nim nawet zabieg kliniczny, który przenosi historię zmartwychwstania Chrystusa na niepokojąco dosłowny poziom. Punkt kulminacyjny opowieści ujawnia, że niektórzy ludzie uważają kult Monodikosa za niepokojący, dostrzegają to też czytelnicy. Widzą w nim ofiarę, a jego „opiekunów” jako wyzyskujących, traktujących go jak narzędzie i gotowych poświęcić go, aby utrzymać społeczeństwo w stanie stabilności. „On jest nieśmiertelny, jego śmierć nie jest ostateczna, tak jest po prostu. Bez niego zapanowałby chaos. Już raz tak było, nikt nie chce, żeby ten czas wrócił. Trzeba coś poświęcić, żeby mieć spokojne życie” – mówi opiekun Ilon, opiekun Monodikosa. Z drugiej strony, czy nie możemy uznać, że fundamentem chrześcijaństwa są ofiary złożone z ludzi? Jezus i później pierwsi chrześcijanie, to jedna wielka historia męczenników. „Co ty wiesz o świecie, o żywych ludziach. Doprowadzasz tylko do dobrej formy hodowaną ofiarę, żeby tacy jak ty mogli ją zabić w imię odwiecznej tradycji. Jesteś takim samym mordercą jak oni, choć wydaje ci się, że go ratujesz” – odpowiada Filipa Ilonowi.

Jako osoby spoza tego społeczeństwa widzimy, jak sztuczne są wszystkie jego rytuały. „Religia” Monodikosa jest napisana i zorganizowana przez kalendarz. A jednak nie zauważamy tego w religiach współczesnych. Większość mitologii została stworzona „sztucznie”. Kościół katolicki ma historię celowego umieszczania świąt w określonych porach roku, kiedy chciał zniechęcić ludzi do angażowania się w pogańskie rytuały. Preferowana przez siebie chrześcijańską uroczystość przypadała na ten sam dzień, co te związane z innymi mitologiami. Dla przykładu, przecież wszyscy wiemy, że Jezus nie urodził się w grudniu. Urodził się na przełomie września i października w święto Sukkot (Święto Szałasów). A tradycja stajenki betlejemskiej to tak naprawdę szałas, namiot, który upamiętnia namioty, które służyły ludowi Izraela podczas ucieczki z Egiptu i ich wędrówki przez pustynię do Kanaanu.

Jeśli jest coś lepszego w ludziach przyszłości, to to, że przynajmniej mają dowód na istnienie swojego boga. Nie muszą angażować się w gimnastykę umysłową, aby uzasadnić swoje przekonania. Monodikos, w przeciwieństwie do naszych starych bogów, istnieje w prawdziwym świecie. On jest materialny. Ma ciało, można go zobaczyć i dotknąć. Być może ludzie przyszłości zmęczyli się abstrakcyjnymi bóstwami i skomplikowanymi mitologiami. Odrzucali bogów, w których trudno było uwierzyć. Może nie będą tak wyrafinowani jak my, a może są po prostu będą bardziej praktyczni. Nie przerosły one jednak całkowicie naszych bogów. Po prostu przepakowali te same pomysły w prostszą formę. Myślę, że taka będzie ewolucja religii. W końcu każda z nich jest poddawana recyklingowi. Niektórzy powiedzieliby, że ludzie przyszłości są bardziej szczęśliwi, bo nie muszą już zmagać się z abstrakcją wiary. Monodikos istnieje naprawdę. Można go dotknąć, zobaczyć, zmierzyć jego parametry. Nie jest metaforą ani symbolem – jest ciałem, formą, substancją. Dla niektórych to ostateczny dowód na to, że religia osiągnęła swój szczyt, dla innych – że została zdegradowana do poziomu kolejnego produktu. 


Z perspektywy historycznej nie jest to zaskakujące. Religia zawsze ewoluowała, dostosowując się do czasu i potrzeb ludzi. W epoce mitów bogowie byli nieokiełznani i kapryśni, potem przekształcili się w abstrakcyjne koncepcje moralne. Teraz przyszła pora na coś nowego – boga fizycznego, namacalnego, obecnego tu i teraz. Niektórzy uważają, że Monodikos jest naturalnym krokiem w tej ewolucji – bogiem, którego nie trzeba interpretować ani usprawiedliwiać, bogiem, którego istnienie jest oczywiste. Ale czy to na pewno oznacza koniec wiary? A może jest to tylko kolejna jej wersja, dostosowana do wymagań epoki pragmatyzmu i technologii? Możliwe, że Monodikos jest tylko jeszcze jednym etapem w nieskończonym recyklingu idei. Ludzie przyszłości, zmęczeni szukaniem niewidzialnego, stworzyli boga na swoje podobieństwo – czy raczej takiego, jakiego mogli zrozumieć i zaakceptować. Nie znaczy to jednak, że wszyscy są przekonani. Są tacy, którzy widzą w Monodikosie jedynie twór technologii, sztuczną manifestację ludzkiej potrzeby wiary, produkt inżynierii, a nie boskości. Czy bóg, który może być przebadany i opisany w podręcznikach, wciąż jest bogiem? A może to po prostu nowy rodzaj idola, kolejny symbol, który ludzie nadali znaczenie? Nie wiemy jeszcze, czy Monodikos przetrwa próbę czasu. Ale jeśli historia czegoś nas nauczyła, to tego, że bogowie zawsze się zmieniają – i zawsze wracają.

Dziesięć tekstów z Opowiadań bizarnych skoncentrowane zostało wokół ludzkich lęków, które odsłaniają również to, co głęboko ukryte w naszej podświadomości. Tokarczuk boryka się zatem z wszechobecnym, także w przypadku człowieka, dualizmem. Z jednej strony starcie natury z kulturą, metafizyczności z fizycznością, tymczasowości z uniwersalizmem, śmiertelności z ponadczasowością, indywidualności z powtarzalnością, egzystencji według norm z wykraczaniem poza nie. To celowe działanie. Wszak, jak przypomniała Kinga Dunin, „Kiedy wykraczamy poza granice normy, życiowej rutyny, spotykamy to, co wyparte”.[1] W dziesięciu opowiadaniach pojawia się kompletny zestaw motywów fantastycznych: sobowtóry (tajemnicza postać w Pasażerze; nagromadzenie bliźniąt w Górze Wszystkich Świętych), powroty zmarłych (matka spełniająca z zaświatów zemstę w Przetworach; ożywający co roku na nowo bóg-człowiek w Kalendarzu ludzkich świąt), złe spojrzenia (kategorycznie zakazane w świecie Wizyty), przedmioty porzucające swoje właściwe funkcje (w Szwach). Jest też upiorne powracanie tego samego, o którym w pierwszym opowiadaniu zbioru narratorka mówi: „Najgorsze bywa to, co powtarzalne, rytmiczne, niezmienne, przewidywalne, nieuchronne i bezwładne — to, na co się nie ma wpływu, a co chwyta w swoje kleszcze i targa ze sobą do przodu”. Pojawia się wreszcie (w Wizycie) „jeden z najpewniejszych chwytów artystycznych służących do łatwego wywoływania niesamowitych oddziaływań przez opowiadania”, polegający na tym, że „pozostawia się czytelnika w niepewności co do tego, czy w wypadku pewnej postaci ma się do czynienia z osobą czy na przykład z automatem”.

Opowiadania bizarne są zatem – najoględniej rzecz ujmując – opowieścią o przekraczaniu granic:  tych, które sytuują się między życiem i śmiercią, a które wiążą się ze starością; tych, które rozdzielają to, co ludzkie od tego, co zwierzęce czy też tych, które łączą się z wchodzeniem w relacje z nowymi technologiami lub religijnością. Wszystkie one podszyte są lękiem i wszystkie wiążą się z wypadnięciem poza tzw. strefę prywatnego komfortu. Wszystkie też, co należy podkreślić – jak słusznie zauważył Sowiński „zbudowane są na prostym, ale skutecznym pomyśle, czyli udosłownieniu tego, co w naszym imaginarium ma status wyświechtanej metafory. Tokarczuk na nowo wprawia w ruch rzeczy oswojone i udomowione, dobitnie udowadniając, że – na dobre i na złe – od dziwności świata oddziela nas jedynie cieniutka warstwa codziennego języka”. Z tego też powodu składające się na Opowiadania bizarne narracje punktem wyjścia snutych historii czynią coś doskonale nam znanego, niebywale powszechnego, by po chwili – wykorzystując tkwiący w tym zdarzeniu potencjał ekscentryczności – wyrzucić nas poza nasze przyzwyczajenia, testując granice naszej wrażliwości i lekturowej wytrzymałości. Dzieje się tak dlatego, że – jak z kolei pisała Justyna Sobolewska, „Tym, co łączy te opowieści jest spojrzenie na człowieka nie jak na »koronę stworzenia», ale część wielkiej całości, a czasem etap przejściowy. Opowiadaniom patronują Metamorfozy Owidiusza, czyli jego opowieść o transformacjach”. Przy czym już na wstępie należy podkreślić, że będziemy mieli do czynienia z różnymi przemianami i metamorfozami. Jedną z nich wymusi przypadek, jak to miało miejsce w Prawdziwej historii, gdzie bohaterem jest naukowiec, który podczas konferencji opuścił hotel i stracił dokumenty. Bez możliwości potwierdzenia własnej tożsamości czy skontaktowania się z kimś, kogo znał i bez znajomości języka został wypchnięty na margines społeczny, a w konsekwencji starcia z tłumem zamordowany. Inna spowodowana została chorobą serca i koniecznością przeprowadzenia zabiegu transplantacji, która przewartościowała dotychczasową egzystencję Pana M. i jego żony (Serce). Najwięcej uwagi Tokarczuk zdaje się jednak tym razem poświęcać kwestiom dotyczącym pokazania, że wiara w antropocentryzm jest błędna.[2]

W większości tekstów z Opowiadań bizarnych mamy wszakże do czynienia z afirmatywnym obrazem natury. Pojawia się on choćby w Zielonych Dzieciach i w Transfugium. Natura jest dla Olgi Tokarczuk niebywale istotnym punktem odniesienia. Problem sprowadzony do pytania o rolę człowieka w ekosystemie i jego relacje z innymi istotami staje się jeszcze bardziej aktualny w sytuacji zmian klimatycznych i różno aspektowej destrukcji przyrody. Tym bardziej, że różnice pomiędzy ludźmi a zwierzętami wcale nie są takie duże, jak chcielibyśmy wierzyć. Kwestie związane z płynnością granic międzygatunkowych i podejściem człowieka do innych gatunków komentowano już wielokrotnie. Podobna problematyka zdaje się bliska także Tokarczuk, która choćby w opowiadaniu zatytułowanym Zielone Dzieci zastanawia się nad płynnością owych granic. Tytułowe dzieci oglądane są oczami przybyłego z Francji lekarza Jana Kazimierza Williama Davissona, dla którego Rzeczpospolita Obojga Narodów jest krajem dzikim i niebezpiecznym, dziw(acz)ną mieszaniną chrześcijaństwa i pogaństwa. Medyk obserwuje dzieci, których skóra wygląda jakby była porośnięta mchem. Chce wyjaśnić ich fenomen. Ponieważ wierzy, że rozum przewyższa wiarę, spekulując, że ów zielonkawy kolor jest efektem długotrwałego przebywania w lesie. Skóra dzieci upodobniła się do otaczającej je przyrody na takiej samej zasadzie, jak „skrzydła niektórych ptaków stają się podobne do kory drzew, a pasikoniki do trawy”. Tokarczuk, wykorzystując postulowaną przez Darwina „chwiejność granic w świecie naturalnym”, próbuje pokazać, że uważniejsze spojrzenie na świat roślin może uzmysłowić nie tylko liczne podobieństwa i różnice pomiędzy człowiekiem a innymi gatunkami, a także „pozwala również wytrącić z narcystycznego zauroczenia własnym obrazem”. W tym kontekście znaczący wydaje się zwłaszcza fakt, że to dziewczynka opowiada badaczom o zwyczajach swojego ludu, który stoi po stronie natury, o życiu na drzewach i spaniu w dziuplach, żywieniu się leśnymi jagodami, grzybami i orzechami, traktowaniu śmierci jako integralnej części życia i potrzebie bycia użytecznym dla innych istot, postrzegając martwe ciało jako pokarm dla ptaków i leśnej zwierzyny. Proekologiczna egzystencja łączy się z brakiem wojen i szacunkiem dla każdej żyjącej istoty, dając utopijny obraz krainy spokojnej i harmonijnej, która – co ważne, usytuowana została na peryferiach, będących przeciwieństwem centrum.[3]

Opowiadania bizarne Olgi Tokarczuk są zatem swego rodzaju przeglądem tkwiących głęboko w naszej podświadomości obaw wiążących się z poczuciem samotności, niespełnienia, wszechobecnych braków, bizarności i koniecznością przekraczania granic. Rezultatem tej niestabilności emocjonalnej jest ponawianie pytań o własne „ja” i swoje miejsce w przerastającej nas rzeczywistości. Tokarczuk przyznawała zresztą to wprost: „W jakimś sensie to, o czym piszę, jest projekcją naszych lęków. Jak się już kogoś bać– to przede wszystkim siebie”. [4]

 

 


[1]Wszystko boli, z Olgą Tokarczuk rozmawia Kinga Dunin, https://krytykapolityczna.pl/kultura/czytajdalej/kingadunin-olga-tokarczuk-rozmowa/   [dostęp: 29.07.2021]

[2] „Skomplikowany splot sensów” Na marginesie Opowiadań bizarnych Olgi Tokarczuk Agnieszka Nęcka-Czapska* DOI 10.24425/rl.2022.140979 ruch literacki ● R. LXIII ● 2022 ● z. 3 (372) PL

[3] „Skomplikowany splot sensów” Na marginesie Opowiadań bizarnych Olgi Tokarczuk Agnieszka Nęcka-Czapska DOI 10.24425/rl.2022.140979 ruch literacki ● R. LXIII ● 2022 ● z. 3 (372) PL

[4] „Wszystko boli”, z Olgą Tokarczuk rozmawia Kinga Dunin.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz