„Opowiadania bizarne„
Olga Tokarczuk
Autorka/
urodziła się 29 stycznia 1962 roku w
Sulechowie. Jest polską noblistką, pisarką, eseistką, poetką i autorką
scenariuszy, a także psychoterapeutką. Ukończyła Wydział Psychologii
Uniwersytetu Warszawskiego. Po studiach zaczęła pracę jako psychoterapeutka w
poradni zdrowia psychicznego w Wałbrzychu. Wszystko to wywarło duży wpływ na
jej późniejszą twórczość literacką. Olga Tokarczuk zadebiutowała na łamach
pisma „Na przełaj” w 1979 roku. W 2018 roku została laureatką Nagrody
Nobla w dziedzinie literatury. Kilkakrotnie była nominowana do Nagrody
Literackiej „Nike”. Do tej pory otrzymała dwie statuetki za powieść Bieguni
oraz Księgi Jakubowe. W 2018 roku została laureatką The Man Booker
International Prize. Tę prestiżową nagrodę przyznano jej za powieść Bieguni.
W 2022 roku po raz kolejny została nominowana do tego wyróżnienia. Tym razem za
powieść Księgi Jakubowe.
Tytuł
oryginału/ pl Opowiadania bizarne
Tematyka/
Czym jest tytułowa bizarność, której
autorka przygląda się uważnie, obchodząc ją ostrożnie z wielu stron? W języku
angielskim i francuskim słowa tego używa się na trudno uchwytną dziwaczność,
nietypowość danej rzeczy bądź sytuacji. Trudno jednak o bezpośrednią definicję,
dlatego najlepiej sięgnąć po metaforę – w tym przypadku przestrzenną. Bizarność
to kondycja, w którą popada rzeczywistość w miejscach granicznych i stanach
przejściowych, gdzie słabną oddziaływania rozmaitych, często przeciwstawnych
sił. W opowiadaniu Zielone dzieci, które rozgrywa się na XVII-wiecznym
Wołyniu, takim miejscem są rubieże targanej wojnami Rzeczpospolitej, tereny
odległe od zachodnich stolic rozumu i porządku.
Główny
motyw/ Zbiór otwiera opowiadanie Pasażer.
Tytuł nawiązuje nie tylko do sytuacji fabularnej, rozmowy dwóch pasażerów w
samolocie. Każdy ma też własnego pasażera w sobie. Takiego na stałe. To
opowiadanie o tym, że siedzi w nas jakiś lęk. O tym, że czasem najbardziej
boimy się siebie. O samotności, niezrozumieniu, o zakątku w każdym z nas, który
jest ciemny, do którego nikt nie ma dostępu. Możemy szukać u ludzi ratunku,
możemy próbować kogoś wpuścić, szukać ukojenia. Ale nic to nie daje. Nie ma
ucieczki od tego lęku, ani od samego siebie. Rozmówcy w zakończeniu zapadają w
sen „ukołysani basowym mruczeniem silników”. Zastanawiam się – być może
człowiek, który odrzuca duchowość, nie zakłada, że istnieje taka „opcja” jak
zbawienie, ktoś taki jak Zbawiciel, jest w pewnym sensie skazany na zapadanie w
swego rodzaju trans, by chwilowo zapomnieć. Bo nie ma kogoś, kto tę ciemność,
lęk, zło może zabrać, pokonać.
Cytaty
z książki charakteryzujące problematykę utworu:
Zielone
dzieci
„Całe
wsie popalone, pola zryte, zamienione w ugory, wyrastające wszędzie szubienice,
jakby temu tylko służyć miała sztuka ciesielska – budowaniu narzędzi mordu i
zbrodni.”
„Ogień
tylko i miecz mają tu zatrudnienie.”
„Pole
działania natury jest ogromne, o wiele większe niż skromne poletko człowieka.”
„Każda
pożoga sprawia, że natura odbiera to, co człowiek jej zabrał, a także odważnie
sięga po same istoty ludzkie, próbując przywrócić je do stanu naturalnego.”
„(…)
życie bez świadomości istnienia Boga – mogło być prostsze i nie trzeba by
stwarzać sobie tych dręczących pytań: Dlaczego to Bóg pozwala na tak wielkie
cierpienie całego stworzenia, skoro jest dobry, miłościwy i wszechmogący?”
Szwy
„Stare
klepsydry zawsze spieszą.”
Prawdziwa
historia
„Dzisiejsze
zakupy przypominają raczej grzebanie w śmieciach.”
Transfugium
„(…)
emocje zawsze są prawdziwe, nieprawdziwa może być ich przyczyna.”
„Żal
to jest dziwna, zupełnie nieracjonalna emocja. Nic już nie zmieni. Niczego nie
odwoła. Należy do tych daremnych i płonnych uczuć, z których nie ma żadnego
pożytku.”
„Stypa,
wesele… Jedzenie zawsze jest radosne.”
Góra
Wszystkich Świętych
„(…)
teraz ludzie są tacy zwyczajni i nie wystarcza im siły, by zmienić świat na
dobre.”
„Wiemy
dziś, że człowiek rodzi się jako bomba różnych potencjałów i czas dorastania
nie jest wcale wzbogacaniem i uczeniem się, ale raczej eliminacją kolejnych
możliwości. W końcu z dzikiej bujnej rośliny stajemy się czymś w rodzaju bonsai
– skarlałą, przystrzyżoną i sztywną miniaturą możliwych siebie.”
Kalendarz
ludzkich świąt
„Skoro
świat jest stworzony na miarę człowieka, to dlaczego czujemy, że nas przerasta?
Dlaczego sprawy naturalne wydają nam się przerażające albo wstydliwe?”
Zbiór
opowiadań Olgi Tokarczuk Opowiadania bizarne skupia się wokół różnych
sposobów zadawania i odpowiadania na pytania typu „co by było, gdyby?” Autorka
bierze na warsztat elementy rzeczywistości, które uważamy za niezmienne,
niepodważalne, i bawi się nimi. Może nas to zaprowadzić w najróżniejsze strony:
XVII-wieczne Kresy, Daleki Wschód, Polskę współczesną, a także niepokojącą
przyszłość rodem z Black Mirror. Moim zdaniem najlepszą historią w tym
zbiorze jest ta ostatnia – Kalendarz ludzkich świąt, oznaczający coś w
rodzaju „Kalendarza (lub harmonogramu) ludzkich rytuałów” – z najdziwniejszym
(najbardziej DZIWACZNYM) założeniem ze wszystkich: co by było, gdybyśmy
zamienili religię na oddawanie czci kosmicie? A co by było, gdybyśmy mieli
okazję sprawić, by obchody Wielkanocy stały się niepokojąco dosłowne? Zobaczmy,
co Olga Tokarczuk mówi nam o religiach we współczesnym świecie, i w
przyszłości.
Przyjrzyjmy
się opowiadaniu Kalendarz ludzkich świąt. Historia przedstawia pogrążone
w chaosie i post-katastrofie klimatycznej post-plastikowe społeczeństwo. Bez
stabilności i bezpieczeństwa zapewnianego dotychczas przez religię, ludzie są
zdezorganizowani i desperacko oczekują, że jakiś deus ex machina przyjdzie i
ich zbawi. I rzeczywiście, ktoś to robi. Obcy Monodikos, którego pochodzenie
jest owiane tajemnicą, nie jest oczywistym zbawcą. Nic o nim nie wiemy i,
szczerze mówiąc... On też nic nie robi. Nawet nie mówi ani nie reaguje na nic,
co ludzie mu robią. Monodikos jest całkowicie pasywny i w ogóle nie daje
wyraźnych oznak bycia inteligentnym lub świadomym. On (a może nawet to?) nic
nie wnosi do społeczeństwa ludzkiego, jedynie jest ciężarem dla jego zasobów i
opiekunów. Jednak przez setki lat ludzie desperacko pracowali, aby przedłużyć
jego życie, stworzyć instytucje i zorganizować społeczeństwo wokół niego. Nikt
nie kwestionuje jego roli jako zbawiciela, tego, który sprawia, że ludzie mogą
czuć się bezpiecznie. Monodikos może być analogiczny do boga. Jest milczącym
bogiem, który w żaden sposób nie wchodzi w interakcje ze swoimi czcicielami, a
mimo to są przekonani o związku z nim, przekonani, że ma on wpływ na ich życie.
Jak bardzo różni się on od innych bogów, którzy kiedykolwiek byli czczeni przez
ludzi?
Monodikos
może być również reprezentacją religii w ogóle. Ludzie wmówili sobie, że jest
on niezbędnym elementem społeczeństwa, bez niego byłby tylko chaos. W jakiś
sposób, nie dostarczając żadnych rzeczywistych rozwiązań rzeczywistych
problemów, wpasował się we wszystkie elementy życia. Jest teraz w samej tkance
społeczeństwa i chociaż nie ma dobrego powodu, aby tam być, wydaje się
niemożliwe, aby usunąć go teraz bez upadku społeczeństwa. Być może Olga
Tokarczuk próbuje nam pokazać rzeczy w jednej analogii: jak absurdalna jest
idea kultu, a jednocześnie dlaczego tak trudno się jej pozbyć. Być może
ostrzega nas, że my, jako ludzie, nigdy nie będziemy wolni od myślenia
religijnego. Nawet w dalekiej przyszłości, długo po tym, jak nasze stare religie
wymrą, nadal będziemy je powielać, zmieniać fragmenty, aby wydawały się nowe, i
nadal desperacko będziemy trzymali się tych samych idei. To, co możemy również
zaobserwować w kulcie Monodikosa, to to, jak bardzo to wszystko jest sztuczne.
Ludzie, mając w głowie jasny cel, stworzyli narrację i zbudowali całą mitologię
od podstaw. Wszystkie ich rytuały są symulowane. Jak wiemy, najważniejszym ze
świąt dla chrześcijan z teologicznego punktu widzenia jest oczywiście
Wielkanoc. Dlatego czytanie tej historii tuż przed Wielkanocą będzie dla
czytelników niepokojącym doświadczeniem. Widzimy w tym opowiadaniu jak wyznawcy
Monodikosa przeprowadzają na nim nawet zabieg kliniczny, który przenosi
historię zmartwychwstania Chrystusa na niepokojąco dosłowny poziom. Punkt kulminacyjny
opowieści ujawnia, że niektórzy ludzie uważają kult Monodikosa za niepokojący,
dostrzegają to też czytelnicy. Widzą w nim ofiarę, a jego „opiekunów” jako
wyzyskujących, traktujących go jak narzędzie i gotowych poświęcić go, aby
utrzymać społeczeństwo w stanie stabilności. „On jest nieśmiertelny, jego
śmierć nie jest ostateczna, tak jest po prostu. Bez niego zapanowałby chaos.
Już raz tak było, nikt nie chce, żeby ten czas wrócił. Trzeba coś poświęcić,
żeby mieć spokojne życie” – mówi opiekun Ilon, opiekun Monodikosa. Z drugiej
strony, czy nie możemy uznać, że fundamentem chrześcijaństwa są ofiary złożone
z ludzi? Jezus i później pierwsi chrześcijanie, to jedna wielka historia
męczenników. „Co ty wiesz o świecie, o żywych ludziach. Doprowadzasz tylko do
dobrej formy hodowaną ofiarę, żeby tacy jak ty mogli ją zabić w imię odwiecznej
tradycji. Jesteś takim samym mordercą jak oni, choć wydaje ci się, że go
ratujesz” – odpowiada Filipa Ilonowi.
Jako
osoby spoza tego społeczeństwa widzimy, jak sztuczne są wszystkie jego rytuały.
„Religia” Monodikosa jest napisana i zorganizowana przez kalendarz. A jednak
nie zauważamy tego w religiach współczesnych. Większość mitologii została
stworzona „sztucznie”. Kościół katolicki ma historię celowego umieszczania
świąt w określonych porach roku, kiedy chciał zniechęcić ludzi do angażowania
się w pogańskie rytuały. Preferowana przez siebie chrześcijańską uroczystość
przypadała na ten sam dzień, co te związane z innymi mitologiami. Dla
przykładu, przecież wszyscy wiemy, że Jezus nie urodził się w grudniu. Urodził
się na przełomie września i października w święto Sukkot (Święto Szałasów). A
tradycja stajenki betlejemskiej to tak naprawdę szałas, namiot, który upamiętnia
namioty, które służyły ludowi Izraela podczas ucieczki z Egiptu i ich wędrówki
przez pustynię do Kanaanu.
Jeśli jest coś lepszego w ludziach przyszłości, to to, że przynajmniej mają dowód na istnienie swojego boga. Nie muszą angażować się w gimnastykę umysłową, aby uzasadnić swoje przekonania. Monodikos, w przeciwieństwie do naszych starych bogów, istnieje w prawdziwym świecie. On jest materialny. Ma ciało, można go zobaczyć i dotknąć. Być może ludzie przyszłości zmęczyli się abstrakcyjnymi bóstwami i skomplikowanymi mitologiami. Odrzucali bogów, w których trudno było uwierzyć. Może nie będą tak wyrafinowani jak my, a może są po prostu będą bardziej praktyczni. Nie przerosły one jednak całkowicie naszych bogów. Po prostu przepakowali te same pomysły w prostszą formę. Myślę, że taka będzie ewolucja religii. W końcu każda z nich jest poddawana recyklingowi. Niektórzy powiedzieliby, że ludzie przyszłości są bardziej szczęśliwi, bo nie muszą już zmagać się z abstrakcją wiary. Monodikos istnieje naprawdę. Można go dotknąć, zobaczyć, zmierzyć jego parametry. Nie jest metaforą ani symbolem – jest ciałem, formą, substancją. Dla niektórych to ostateczny dowód na to, że religia osiągnęła swój szczyt, dla innych – że została zdegradowana do poziomu kolejnego produktu.
Z
perspektywy historycznej nie jest to zaskakujące. Religia zawsze ewoluowała,
dostosowując się do czasu i potrzeb ludzi. W epoce mitów bogowie byli
nieokiełznani i kapryśni, potem przekształcili się w abstrakcyjne koncepcje
moralne. Teraz przyszła pora na coś nowego – boga fizycznego, namacalnego,
obecnego tu i teraz. Niektórzy uważają, że Monodikos jest naturalnym krokiem w
tej ewolucji – bogiem, którego nie trzeba interpretować ani usprawiedliwiać,
bogiem, którego istnienie jest oczywiste. Ale czy to na pewno oznacza koniec
wiary? A może jest to tylko kolejna jej wersja, dostosowana do wymagań epoki
pragmatyzmu i technologii? Możliwe, że Monodikos jest tylko jeszcze jednym
etapem w nieskończonym recyklingu idei. Ludzie przyszłości, zmęczeni szukaniem
niewidzialnego, stworzyli boga na swoje podobieństwo – czy raczej takiego,
jakiego mogli zrozumieć i zaakceptować. Nie znaczy to jednak, że wszyscy są
przekonani. Są tacy, którzy widzą w Monodikosie jedynie twór technologii,
sztuczną manifestację ludzkiej potrzeby wiary, produkt inżynierii, a nie
boskości. Czy bóg, który może być przebadany i opisany w podręcznikach, wciąż
jest bogiem? A może to po prostu nowy rodzaj idola, kolejny symbol, który
ludzie nadali znaczenie? Nie wiemy jeszcze, czy Monodikos przetrwa próbę czasu.
Ale jeśli historia czegoś nas nauczyła, to tego, że bogowie zawsze się
zmieniają – i zawsze wracają.
Dziesięć
tekstów z Opowiadań bizarnych skoncentrowane zostało wokół ludzkich
lęków, które odsłaniają również to, co głęboko ukryte w naszej podświadomości.
Tokarczuk boryka się zatem z wszechobecnym, także w przypadku człowieka,
dualizmem. Z jednej strony starcie natury z kulturą, metafizyczności z
fizycznością, tymczasowości z uniwersalizmem, śmiertelności z ponadczasowością,
indywidualności z powtarzalnością, egzystencji według norm z wykraczaniem poza
nie. To celowe działanie. Wszak, jak przypomniała Kinga Dunin, „Kiedy
wykraczamy poza granice normy, życiowej rutyny, spotykamy to, co wyparte”.[1] W
dziesięciu opowiadaniach pojawia się kompletny zestaw motywów fantastycznych:
sobowtóry (tajemnicza postać w Pasażerze; nagromadzenie bliźniąt w Górze
Wszystkich Świętych), powroty zmarłych (matka spełniająca z zaświatów
zemstę w Przetworach; ożywający co roku na nowo bóg-człowiek w Kalendarzu
ludzkich świąt), złe spojrzenia (kategorycznie zakazane w świecie Wizyty),
przedmioty porzucające swoje właściwe funkcje (w Szwach). Jest też
upiorne powracanie tego samego, o którym w pierwszym opowiadaniu zbioru
narratorka mówi: „Najgorsze bywa to, co powtarzalne, rytmiczne, niezmienne,
przewidywalne, nieuchronne i bezwładne — to, na co się nie ma wpływu, a co
chwyta w swoje kleszcze i targa ze sobą do przodu”. Pojawia się wreszcie (w Wizycie)
„jeden z najpewniejszych chwytów artystycznych służących do łatwego wywoływania
niesamowitych oddziaływań przez opowiadania”, polegający na tym, że „pozostawia
się czytelnika w niepewności co do tego, czy w wypadku pewnej postaci ma się do
czynienia z osobą czy na przykład z automatem”.
Opowiadania
bizarne są zatem – najoględniej rzecz ujmując –
opowieścią o przekraczaniu granic: tych, które sytuują się między życiem
i śmiercią, a które wiążą się ze starością; tych, które rozdzielają to, co
ludzkie od tego, co zwierzęce czy też tych, które łączą się z wchodzeniem w
relacje z nowymi technologiami lub religijnością. Wszystkie one podszyte są
lękiem i wszystkie wiążą się z wypadnięciem poza tzw. strefę prywatnego
komfortu. Wszystkie też, co należy podkreślić – jak słusznie zauważył Sowiński „zbudowane
są na prostym, ale skutecznym pomyśle, czyli udosłownieniu tego, co w naszym
imaginarium ma status wyświechtanej metafory. Tokarczuk na nowo wprawia w ruch
rzeczy oswojone i udomowione, dobitnie udowadniając, że – na dobre i na złe –
od dziwności świata oddziela nas jedynie cieniutka warstwa codziennego języka”.
Z tego też powodu składające się na Opowiadania bizarne narracje punktem
wyjścia snutych historii czynią coś doskonale nam znanego, niebywale
powszechnego, by po chwili – wykorzystując tkwiący w tym zdarzeniu potencjał
ekscentryczności – wyrzucić nas poza nasze przyzwyczajenia, testując granice
naszej wrażliwości i lekturowej wytrzymałości. Dzieje się tak dlatego, że – jak
z kolei pisała Justyna Sobolewska, „Tym, co łączy te opowieści jest spojrzenie
na człowieka nie jak na »koronę stworzenia», ale część wielkiej całości, a
czasem etap przejściowy. Opowiadaniom patronują Metamorfozy Owidiusza, czyli
jego opowieść o transformacjach”. Przy czym już na wstępie należy podkreślić,
że będziemy mieli do czynienia z różnymi przemianami i metamorfozami. Jedną z
nich wymusi przypadek, jak to miało miejsce w Prawdziwej historii, gdzie
bohaterem jest naukowiec, który podczas konferencji opuścił hotel i stracił
dokumenty. Bez możliwości potwierdzenia własnej tożsamości czy skontaktowania
się z kimś, kogo znał i bez znajomości języka został wypchnięty na margines
społeczny, a w konsekwencji starcia z tłumem zamordowany. Inna spowodowana
została chorobą serca i koniecznością przeprowadzenia zabiegu transplantacji,
która przewartościowała dotychczasową egzystencję Pana M. i jego żony (Serce).
Najwięcej uwagi Tokarczuk zdaje się jednak tym razem poświęcać kwestiom
dotyczącym pokazania, że wiara w antropocentryzm jest błędna.[2]
W
większości tekstów z Opowiadań bizarnych mamy wszakże do czynienia z
afirmatywnym obrazem natury. Pojawia się on choćby w Zielonych Dzieciach
i w Transfugium. Natura jest dla Olgi Tokarczuk niebywale istotnym
punktem odniesienia. Problem sprowadzony do pytania o rolę człowieka w
ekosystemie i jego relacje z innymi istotami staje się jeszcze bardziej
aktualny w sytuacji zmian klimatycznych i różno aspektowej destrukcji przyrody.
Tym bardziej, że różnice pomiędzy ludźmi a zwierzętami wcale nie są takie duże,
jak chcielibyśmy wierzyć. Kwestie związane z płynnością granic
międzygatunkowych i podejściem człowieka do innych gatunków komentowano już wielokrotnie.
Podobna problematyka zdaje się bliska także Tokarczuk, która choćby w
opowiadaniu zatytułowanym Zielone Dzieci zastanawia się nad płynnością
owych granic. Tytułowe dzieci oglądane są oczami przybyłego z Francji lekarza
Jana Kazimierza Williama Davissona, dla którego Rzeczpospolita Obojga Narodów
jest krajem dzikim i niebezpiecznym, dziw(acz)ną mieszaniną chrześcijaństwa i
pogaństwa. Medyk obserwuje dzieci, których skóra wygląda jakby była porośnięta
mchem. Chce wyjaśnić ich fenomen. Ponieważ wierzy, że rozum przewyższa wiarę,
spekulując, że ów zielonkawy kolor jest efektem długotrwałego przebywania w
lesie. Skóra dzieci upodobniła się do otaczającej je przyrody na takiej samej
zasadzie, jak „skrzydła niektórych ptaków stają się podobne do kory drzew, a
pasikoniki do trawy”. Tokarczuk, wykorzystując postulowaną przez Darwina
„chwiejność granic w świecie naturalnym”, próbuje pokazać, że uważniejsze
spojrzenie na świat roślin może uzmysłowić nie tylko liczne podobieństwa i
różnice pomiędzy człowiekiem a innymi gatunkami, a także „pozwala również
wytrącić z narcystycznego zauroczenia własnym obrazem”. W tym kontekście
znaczący wydaje się zwłaszcza fakt, że to dziewczynka opowiada badaczom o
zwyczajach swojego ludu, który stoi po stronie natury, o życiu na drzewach i
spaniu w dziuplach, żywieniu się leśnymi jagodami, grzybami i orzechami,
traktowaniu śmierci jako integralnej części życia i potrzebie bycia użytecznym
dla innych istot, postrzegając martwe ciało jako pokarm dla ptaków i leśnej
zwierzyny. Proekologiczna egzystencja łączy się z brakiem wojen i szacunkiem
dla każdej żyjącej istoty, dając utopijny obraz krainy spokojnej i harmonijnej,
która – co ważne, usytuowana została na peryferiach, będących przeciwieństwem
centrum.[3]
Opowiadania
bizarne Olgi Tokarczuk są zatem swego rodzaju
przeglądem tkwiących głęboko w naszej podświadomości obaw wiążących się z
poczuciem samotności, niespełnienia, wszechobecnych braków, bizarności i
koniecznością przekraczania granic. Rezultatem tej niestabilności emocjonalnej
jest ponawianie pytań o własne „ja” i swoje miejsce w przerastającej nas
rzeczywistości. Tokarczuk przyznawała zresztą to wprost: „W jakimś sensie to, o
czym piszę, jest projekcją naszych lęków. Jak się już kogoś bać– to przede wszystkim
siebie”. [4]
[1]Wszystko boli, z Olgą Tokarczuk rozmawia
Kinga Dunin, https://krytykapolityczna.pl/kultura/czytajdalej/kingadunin-olga-tokarczuk-rozmowa/ [dostęp: 29.07.2021]
[2] „Skomplikowany splot sensów” Na
marginesie Opowiadań bizarnych Olgi Tokarczuk Agnieszka Nęcka-Czapska* DOI
10.24425/rl.2022.140979 ruch literacki ● R. LXIII ● 2022 ● z. 3 (372) PL
[3] „Skomplikowany splot sensów” Na marginesie Opowiadań
bizarnych Olgi Tokarczuk Agnieszka Nęcka-Czapska DOI 10.24425/rl.2022.140979
ruch literacki ● R. LXIII ● 2022 ● z. 3 (372) PL
[4] „Wszystko boli”, z Olgą Tokarczuk rozmawia Kinga
Dunin.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz