„Chołod”
Szczepan Twardoch
Autor/
(ur. 1979) – jeden z najbardziej cenionych
współczesnych polskich pisarzy. Zdecydowanie jest autorem docenionym nie
tylko przez czytelników. Jego opowiadania „Epifania wikarego Trzaski” i „Rondo”
zdobyły liczne wyróżnienia i nagrody literackie. W 2012 został wyróżniony
Paszportem Polityki w kategorii literatura. Powieść „Morfina" znalazła się
w finale prestiżowej Nagrody Literackiej Nike. Wśród czytelników zdobyła
pierwsze miejsce. Wydana w 2014 roku powieść „Drach” również znalazła się w
finale Nagrody Literackiej Nike. Laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Za
powieść „Król” (2017) był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii
proza, a sama historia została zekranizowana w formie serialu ze znakomitą
obsadą aktorską: Michał Żurawski, Borys Szyc, Aleksandra Pisula, Bartłomiej
Topa, Arkadiusz Jakubik, Kacper Olszewski.
Tytuł
oryginału/ pl Chołod
Tematyka/
Z jednej strony „Chołod” to opowieść o
sposobach obcowania z drugim człowiekiem w warunkach granicznych, gdy bliskość
i troska stają się oznakami słabości. Z drugiej – zapis myśli człowieka, który
usiłuje rozliczyć się ze sobą i swoją mroczną przeszłością. Niestety, bez
perspektyw na odkupienie. W „Chołodzie” każde spojrzenie w przyszłość obciążone
jest strachem i niepewnością, a bohater sądzi, że wszystkie występki prędzej
czy później doczekają się nieuniknionej kary. W pewnym sensie „Chołod” to kolejna
próba refleksji Twardocha nad nieuchronnymi konsekwencjami czynów jednostki,
która – paradoksalnie – nie ma nad swoim losem właściwie żadnej kontroli.
Główny
motyw/ Głównym bohaterem „Chołodu” jest
pięćdziesięcioletni Ślązak, Konrad Widuch, zwany również Konradem
Wilgelmowiczem. Wierny mąż, ojciec i żołnierz, a także powątpiewający
komunista, podczas stalinowskich czystek zesłany do dalstrojskiego obozu pracy.
Łatwo sobie wyobrazić panujące tam warunki – głód, tortury i gwałty. Głównego
bohatera poznajemy w osobliwej sytuacji, gdy na pokładzie małego statku
„Invincibile”, uwięzionego w topniejących lodach na Morzu Beringa spisuje swoje
wspomnienia w okrętowym dzienniku. Ma co wspominać: ucieczkę z domu w
przededniu I wojny, służbę w niemieckiej marynarce, bunt w Kilonii –
symboliczny kres pruskiej monarchii – podróż do bolszewickiej Rosji, rozboje w
1. Armii Konnej w towarzystwie Kozaków, ustatkowane życie w Murmańsku z żoną,
wreszcie zesłanie na Sybir, na wyrąb, i kolejną ucieczkę, tym razem z obozu. A
potem dziewięć lat wyniszczającej tułaczki po tajdze. Losy Widucha doskonale
obrazują zagmatwane dzieje XX wieku: wielkie nadzieje i równie wielkie rozczarowania,
obietnice pokoju, który nigdy nie zaistniał, i brutalny terror, który zawsze im
towarzyszył.
Cytaty
z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Stare
bolszewiki, jak wy albo ja, to słowocz najgorsza”.
„Rzadko
w końcu spotyka się drugiego, a tem bardziej trzeciego człowieka na środku
zamarzniętego oceanu”.
„(…)
i po co, co trupowi po honorze? Honorowy trup z wojny nie wróci, baby nie
przytuli, dzieci nie nakarmi”.
„Bzdura,
na papierze można napisać wszystko, jeśli się ma ołówek albo pióro. Wszystko”.
„(…)
bo czymże można zagrozić człowiekowi, którem stracił wszystko?”.
„Rosja
się nie zmienia. Rosja pamięta”.
„Gdy
się od życia nie oczekuje niczego, to nie sposób się rozczarować, a gdy
oczekuje się najgorszego, wtedy każdy dzień, w którym najgorsze nie nadeszło,
okazuje się świętem”.
„Ale
czy za cara Rosyja była inna? Nie była. Rosyja zawsze taka sama…”.
„Uprzednia
zbrodnia nie przekreśla zbrodni będącej jej następstwem nawet jeśli ją
usprawiedliwia, to nie przekreśla. Okrucieństwo w odpowiedzi na okrucieństwo
pozostaje okrucieństwem, nawet jeśli uzasadnionem”.
„Ty
wiesz, że jak Rosyja gdzie przychodzi, mówiła Ljubow, to przychodzi
niepowstrzymywalna, okrutnie obojętna i obojętnie okrutna, jak powódź, jak
lawina, i przechodząc, nie zostawia za sobą nic, tylko zgliszcza i szczątki”.
„(…)
wszyscy wyglądali tak samo, kiedy ich z przykrymi faktami kto skonfrontować
raczył, czy to był niemiecki reakcjonista, czy bolszewik, czy anarchista, eser
czy socjaldemokrata, czy moja pobożna bardzo starka, jak kto bardzo w co
wierzy, a mu się co takiego powie, co mu do wierzeń jego nie przypasowuje się,
to wszyscy czerwienią się tak samo”.
„Dlaczego
milczeli? A dlatego, że jak wszyscy ludzie na tym świecie, których ja w mojem
długim życiu widział, potrafili doskonale odwracać wzrok, kiedy im co nie
pasowało”.
„Wyście
póty bezpieczni, póki Rosyja o was nic nie wie”.
„Rozumiecie?
Gdzie Ruski, postawił nogę, tam i zostawi on”.
„
Jak to jest, że jak coś złego trwa, to nie sposób wierzyć, że kiedykolwiek
minie, a jak minie, to wierzyć się nie da, że trwało? Jakby przeszłość nie
miała znaczenia, a wszystko, co się ma, to to, co teraz…?”.
W powieści „Chołod” Szczepan Twardoch
przeczołguje swojego bohatera przez najmroczniejsze zakamarki XX wieku.
Człowiek jest igraszką losu, mówi pisarz, a wszelkie próby ucieczki przed fatum
kończą się śmiercią lub grzechem nie do odkupienia. Już okładka książki,
zaprojektowana przez Rafała Kucharczuka, daje wiele do myślenia. Przedstawia
żyły dłoniowe palców, które przypominają ukrwiony labirynt. O ile wiadomo, po
raz pierwszy pojęcie labiryntu stworzyli mieszkańcy starożytnej Mezopotamii.
Wyciągali zwierzęce, a czasami ludzkie jelita i wróżyli z nich, podziwiając
skomplikowane kształty, jakie tworzyły. W kształcie labiryntu jest także ludzki
układ nerwowy, mózg, a także ucho. Właśnie te kształty stały się inspiracją dla
pierwotnej formy labiryntu. Z tego wynika, że zasada labiryntu znajduje się
wewnątrz nas i odpowiada labiryntowości świata zewnętrznego. Oczywiście, jest
to metafora: to, co nas otacza, jest odbiciem tego, co nosimy w sobie. Wejście
w labirynt na zewnątrz często symbolizuje wkroczenie w labirynt własnej duszy.
To właśnie przez labirynt swojego losu główny bohater książki Szczepana
Twardocha, Konrad Widuch, zadaje sobie i czytelnikom fundamentalne pytanie: Czy
jestem jeszcze człowiekiem i kiedy nim jestem? Odpowiedzi na to pytanie
poszukują dwie główne postacie powieści, będące jednocześnie jej narratorami.
Mamy
więc współczesnego pisarza, który – z nieznanych powodów – opuszcza swoich
najbliższych na Śląsku i wyrusza na daleką północ, na Svalbard. Tam spotyka
starszą kobietę, Norweżkę, która przekazuje mu pamiętnik pisany łamaną
polszczyzną, pełną wtrąceń z rosyjskiego, niemieckiego i śląskiego. Ten
poruszający dokument został spisany przez Ślązaka, Konrada Widucha, w 1946
roku. Zapiski są swoistym rozliczeniem z jego dotychczasowym życiem.
Widuch
przeszedł przez wiele trudnych doświadczeń i widział ogrom zła – sam też
zmuszony był do okrucieństwa. Swoje wspomnienia zaczął spisywać po ucieczce z
łagru stalinowskiego, na jachcie uwięzionym w lodach Morza Beringa. Dzięki
opowieściom dwójki członków załogi dowiedział się, co wydarzyło się na świecie
przez te lata, które spędził w obozie lub wśród jednego z syberyjskich ludów.
Wieści te mocno go zaskoczyły i zmieniły jego spojrzenie na rzeczywistość.
Narracja Widucha, niezwykle plastyczna, pełna emocji i dramatyzmu, stanowi
większą część powieści. Trudno się od niej oderwać – pełna jest zarówno
brutalnych scen, jak i głębokich przemyśleń, które prowadzą czytelnika przez
mroczne zakamarki losu głównego bohatera. W tej książce pisarz Szczepan poznaje
miejsce istniejące poza cywilizacją, poza historią, opisane w dziennikach
Konrada Widucha. „Chołod to bardzo okrutny świat. Świat, w którym istnieje
niewolnictwo. Ale czymże jest to chołodzkie niewolnictwo, w którym niewolnicy
są tak naprawdę domownikami gospodarza, w porównaniu z łagrem?” – powiedział
w wywiadzie Szczepan Twardoch.
„Gdy się od życia nie oczekuje niczego, to
nie sposób się rozczarować, a gdy oczekuje się najgorszego, wtedy każdy dzień,
w którem najgorsze nie nadeszło, okazuje się świętem” – mówi główny bohater
książki „Chołod” Konrad Widuch, czy też Konrad Wilgelmowicz. Konrad
Wilgelmowicz znieczulił się na przemoc i opowiadał o niej tak, jakby była czymś
równie normalnym i oczywistym jak to, że po nocy nadchodzi dzień. Zarówno w
„miejscu, którego nazwy nie chce wymieniać”, jak i na wcześniejszych wojnach,
naoglądał się jej wystarczająco. Wie też, że po przekroczeniu pewnej granicy
„gołodu”, człowiek jest zdolny do wszystkiego: zjedzenia swojego konia, psa…
albo innego człowieka. Trudno jest oceniać kogoś, kto stracił wszystko, poza
instynktem przetrwania i coraz bardziej zagłuszanym sumieniem. To właśnie
sumienie, a raczej fakt, że Konrad próbował oceniać swoje czyny pod kątem
moralności, pozwalał mu czasem uważać, że jednak wciąż jest jeszcze
„czełowiekiem”. Powtarzał, że zdolność do takiego samosądu odróżnia nas od
zwierząt.
Niestety
w ojczyźnie światowego proletariatu, w świecie, który w dużej mierze sam sobie
zgotował, współtworząc tę niepowstrzymaną machinę zagłady, posiadanie sumienia
nie pomagało w przeżyciu. Lepiej radzili sobie ci, którym udało się na wszystko
znieczulić. Widuch sam też stał się brutalny i bezwzględny. Być może tylko
dlatego wiele razy uchodził z życiem. W pamiętniku rozlicza się ze swoich
czynów, ale ja osobiście, mimo niejasnego stosunku do postępowania Konrada, nie
odczuwałem do niego żadnej sympatii. I właśnie o tym mówi „Chołod”. Z jednej
strony to opowieść o sposobach obcowania z drugim człowiekiem w warunkach
granicznych, gdy bliskość i troska stają się oznakami słabości. Z drugiej –
zapis myśli człowieka, który usiłuje rozliczyć się ze sobą i swoją mroczną
przeszłością. Niestety, bez perspektyw na odkupienie. W „Chołodzie” każde
spojrzenie w przyszłość obciążone jest strachem i niepewnością, a Widuch sądzi,
że wszystkie występki prędzej czy później doczekają się nieuniknionej kary.
Głównego bohatera poznajemy w chwili osobliwej i pełnej napięcia — na pokładzie niewielkiego statku „Invincibile”, unieruchomionego wśród topniejących lodów Morza Beringa. W klaustrofobicznej przestrzeni okrętowej kajuty spisuje swoje wspomnienia — zapis burzliwego życia, które prowadziło go przez kontynenty i ideologie, przez wiarę i zdradę. Uciekł z domu tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny, zaciągnął się do niemieckiej marynarki, brał udział w buncie marynarzy w Kilonii — zapowiedzi końca pruskiego porządku. Podążył do ogarniętej rewolucją Rosji, związał się z 1. Armią Konną, szalał po stepach u boku Kozaków. Potem — cisza i dom w Murmańsku, chwila złudnego spokoju u boku żony, nim znów los wtrącił go w odmęt: zesłanie na Sybir, niewolnicza praca przy wyrębie lasów, ucieczka z łagru, a wreszcie dziewięć długich lat wyniszczającej tułaczki po bezkresnej tajdze. Historia Widucha to zwierciadło XX wieku — epoki wielkich złudzeń i jeszcze większych katastrof, fałszywych obietnic pokoju i nieustającego, brutalnego terroru, który im towarzyszył niczym cień. Twardoch przygląda się temu, jak bezwzględnie pracują młyńskie koła historii, które każdą jednostkę – nawet tę nieugiętą i niezłomną – potrafią zetrzeć w proch. Bohater na północy Syberii przeżył całą II wojnę. Bez świadomości, że ona się toczy. W pamięci miał wojnę polsko-bolszewicką, w której bił się z Polokami, a kilkanaście lat potem swoje zesłanie do łagru w czasie stalinowskiego wielkiego terroru. No, a potem trafił do społeczności, które w ogóle nie wiedziały, czym jest Rosja, ani carska, ani sowiecka, bo i ona do nich nie dotarła. Kiedy Widuch zapisuje pierwsze zdania w dzienniku w 1946 roku, odkąd musiał opuścić Europę, minęła dekada. Nie wie, że na Japonię spadły bomby atomowe, że z Europy zostały gruzy, że miliony Żydów spłonęły w Zagładzie i że Hitler popełnił samobójstwo, a Stalin wciąż niepodzielnie rządzi Rosją. Gdy dowiaduje się tego wszystkiego od dwóch bretońskich marynarzy spotkanych cudem u kresu włóczęgi, nie robi to na nim najmniejszego wrażenia. Nie interesują go polityka, historia i doniesienia z frontu, ponieważ jego perspektywa nie jest już perspektywą Europejczyka. Jedynym śladem po dawnej wielonarodowej tożsamości okazuje się dziwna, łamana polszczyzna pełna śląskich, niemieckich i rosyjskich naleciałości. O swoich losach Konrad opowiada więc nie jako Polak, Ślązak, Niemiec albo Rosjanin, lecz jako ktoś na uboczu, kto doświadczył najgorszego i wiele razy żegnał się z życiem; by przetrwać, musiał zabijać, i to nie tylko niedźwiedzie czy psy. W swoich notatkach Widuch opisuje moment, w którym wyzbył się naiwnego przeświadczenia, że świat można zmienić i uczynić go znośniejszym. Jednocześnie dręczy go pytanie, czy mimo okrucieństw, jakich się dopuszczał, udało mu się pozostać człowiekiem. Lub raczej, jak mówi, „czełowiekiem”. Wnioski, do których dochodzi, są raczej przygnębiające, a spotkanie z przedstawicielami tajemniczego kołymskiego ludu – niepodobnego ani do Czukczów, ani do Jukagirów, ani do jakiegokolwiek innego plemienia – podsyca jego wątpliwości. To mieszkańcy tytułowego Chołodu, niewielkiej wioski ukrytej w Siewierze, mistycznej krainie, której nie sposób odnaleźć na jakiejkolwiek mapie.
Z
początku Konrad wydaje się przerażony panującymi tam zwyczajami: niewolnictwo
jest na porządku dziennym, z pierwszych wypraw myśliwskich wraca ułamek młodych
mężczyzn, a zdeformowane noworodki zostawia się na skałach, by zamarzły. Jednak
w pewnym momencie mężczyzna pojmuje, że taki tryb życia społeczności został
ukształtowany przez surowe warunki. Choć brutalny, jest oznaką wiary w świat i
potrzeby zachowania odwiecznego porządku rzeczy. Widuch z całą pewnością nie
podziela tej wiary, a do wszelkich ideałów – szczególnie tych, za które niegdyś
walczył – podchodzi z cynizmem.
Widuch,
były komunista, ostrzega przed Rosją, mówi, że ona się nie zmienia, że nie
zapomina. Żyć zgodnie ze swoimi prawami udaje się Chołodcom tylko do czasu,
kiedy przypomina sobie o nich Rosja. Przylatuje aeroplan i Chołodcy z radością
witają nowych gości, tak jak wcześniej witali Konrada i Ljubow. A oni
ostrzegają przed przybyszami, bo znają Rosję na wylot. „Bo jak Rosyja
przyjdzie, to przyjdzie tak, że tu z waszego życia nic nie zostanie. Rosyja
przyszła do Koriaków, Jukagirów, Czukczów, Kamczadalów i wszystkich ludów jak
wy, co żyły i miały to nieszczęście stanąć na drodze jej puchnięciu, jej
wzrostowi, i jak Rosyja przyszła do nich, i przeszła po nich, to nie zostało
nic tylko gówno. Wy nie widzieli, jak oni żyją, tam na południu na Kamczatce,
nad Bajkałem, a ja widział, co z nich zostaje, kiedy przyjdzie Rosyja,
półtrupy” – mówi Konrad. Nikt mu nie wierzy. „Rosyja jak przychodzi, to
przychodzi wielka, chociaż jej ludzie marni, słabi, ale przychodzi wielka i nie
jest w stanie znieść obok siebie niczego, co nie jest Rosyją, więc wszystko w
Rosyję zamienia, rozumiecie, w Rosyję, czyli w gówno. (…) I jak Rosyja
przyjdzie i zeżre was, i wysra, to już nie będzie różnicy między Ljaudis,
Czukczą, Koriakiem i Jukagirem, i Ruskim, wszystko będzie jedno gówno, ruskie
gówno, rozumiecie wy? (…) W Rosyi nikt nie jest wolny, nawet potężny komdyw
albo komisarz, wy nie wiecie, co to komisarz albo komdyw, ale to nie ma
znaczenia, nawet najpotężniejszy z ludzi w Rosyi niewolnik jest, gówno”. I
tutaj mamy świetną aluzję Szczepana Twardocha do sytuacji współczesnej, którą
opisuje w Dwutygodniku.com Przemysław Czapliński w tekście pt. „Chołod is
coming”[1]: „Diagnoza mówiąca o ponadhistorycznej Rosji i jej gównie nie pasuje
jednak do naszej teraźniejszości. W europejskich kaloryferach woda jest
podgrzewana rosyjskim węglem albo rosyjskim gazem, a na stacjach benzynowych
ludzie tankują rozmaite pochodne rosyjskiej ropy. Różnica między Rosją Sowiecką
i Rosją Putina polega przecież na tym, że w latach 30. XX wieku Stalin zaciągał
pożyczki na Zachodzie, natomiast na przełomie XX i XXI wieku gospodarki państw
europejskich popadły w uzależnienie od rosyjskich źródeł energii. Odpowiednio
do tego skomplikowały się sprawy na arenie międzynarodowej: w 1980 roku
igrzyska olimpijskie zorganizowane przez Związek Radziecki zostały zbojkotowane
przez Zachód i USA, podczas gdy Rosja Putinowska w roku 2014 zorganizowała
igrzyska olimpijskie, a w 2018 była gospodarzem mistrzostw świata w piłce
nożnej. Tuż przed pierwszą z tych imprez Jérome Valcke, ówczesny sekretarz
generalny FIFA (później wykluczony z futbolu na dziewięć lat za korupcję),
stwierdził: >Powiem coś szalonego, ale mniej demokracji jest lepsze dla
zorganizowania mistrzostw. Z samodzielnie podejmującą decyzje silną głową
państwa, jak Putin, rozmawiać nam wygodniej niż z Niemcami, gdzie musisz
negocjować na wielu szczeblach<”. Twardoch pokazuje, co się dzieje, kiedy
przychodzi Rosja, co się może stać, i tę wiedzę wkłada w usta kogoś, kto zna ją
od podszewki. Twardoch nie ma złudzeń, nie tylko co do Rosji, ale przede
wszystkim co do ludzkiej natury.
Widuch
w książce utożsamia zgubną cywilizację z Rosją, jednak Rosja staje się tu
symbolem globalnej polityki kolonialnej, która niszczy zastane tradycje,
religie, wiedzę i wiarę, wprowadzając unifikację, wyzysk i przemoc. Przejawem
tego są m.in. wspomnienia o ukraińskim Hołodomorze, kiedy ludzie umierali z
głodu na skraju pól pełnych dojrzewającej pszenicy, ciągnących się po horyzont.
Nie ma ucieczki przed Rosją, przed „cywilizacją”. Technologia pozwala dotrzeć
do najdalszych zakątków świata – najpierw pojawi się samolot, potem badacze, a
na końcu przemoc i zniszczenie tego, co najcenniejsze: pamięci, języka,
przodków, norm społecznych. Ucieczka jest niemożliwa, jak pisze Widuch, bo sam
uczestniczył w niszczeniu i wprowadzaniu nowego porządku. Nawet Chołodzianie,
którzy uciekli przed czymś, nie mieli już dokąd uciekać.
Czytelnik
szybko dostrzeże, że Konrad Widuch nie jest wiarygodnym narratorem, ponieważ
koloryzuje i zmyśla wiele opowieści o swoim życiu. Zakończenie „Chołodu”
podważa autentyczność dzienników Widucha, jednocześnie ukazując na horyzoncie
sam Chołod – tajemniczą osadę, w której rzekomo mieszkał. To sugeruje, że
również narrator wstępu, interludium i zakończenia, czyli sam autor Szczepan
Twardoch, który wypowiada się w imieniu bohatera, również zmyśla. Jeśli wszyscy
zmyślają, to cała opowieść staje się czymś wtórnym wobec życia.
Szczepan
Twardoch zmusza nas do refleksji nad granicą między człowieczeństwem a dzikim
instynktem. Jak daleko jesteśmy gotowi się posunąć, gdy obdarci z wszystkiego
oprócz życia stajemy na krawędzi jego utraty? Czytelnik ponownie zostaje
skonfrontowany z moralnymi dylematami, a poczucie absolutnej samotności ludzi
staje się dominujące. Komunikacja z drugim człowiekiem zawsze odbywa się w
naszych głowach – nienawidzimy ani nie kochamy rzeczywistych osób, lecz nasze
wyobrażenia o nich. Jest w tym pewien paradoks, gdyż: „Żaden człowiek nie jest
samoistną wyspą: każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu” – jak pisał
Ernest Hemingway w „Komu bije dzwon”. Człowiek jest człowiekiem tylko w relacji
z innymi. „Nie sposób tak naprawdę wyobrazić sobie osobowego, pojedynczego
człowieka. Taki człowiek właściwie traci swoje człowieczeństwo, prawda?” – mówi
Szczepan Twardoch.
[1] Wydanie 348 Data 12/2022