„Młodość stulatka”
Mircea
Eliade
Autor/(ur. 9 marca
1907 w Bukareszcie, zm. 22
kwietnia 1986 w Chicago) – rumuński religioznawca, indolog,
filozof kultury, a także eseista, pisarz i dyplomata. Był głównym
przedstawicielem tzw. szkoły morfologii świętości w religioznawstwie,
inicjatorem nurtu zajmującego się badaniem porównawczym fundamentalnych
struktur i archetypów religijnych, manifestujących się w dziejach religii
poprzez symbole, mity, hierofanie oraz rytuały.
Tłumaczenie/ Ireneusz Kania
Tematyka/ Cudowne połączenie realizmu, surrealizmu i świata wyobraźni; powieść Eliadego udowadnia, że sfera mitów i zjawisk nadprzyrodzonych pomaga zrozumieć sens naszej codzienności. Książka Eliadego urzekła mnie nie tylko, dlatego, że jej bohater staje się ponownie młody i odnajduje utraconą miłość, – ale także, dlatego, że to filozoficzna i mądra historia o świadomości i egzystencji.
Tematyka/ Cudowne połączenie realizmu, surrealizmu i świata wyobraźni; powieść Eliadego udowadnia, że sfera mitów i zjawisk nadprzyrodzonych pomaga zrozumieć sens naszej codzienności. Książka Eliadego urzekła mnie nie tylko, dlatego, że jej bohater staje się ponownie młody i odnajduje utraconą miłość, – ale także, dlatego, że to filozoficzna i mądra historia o świadomości i egzystencji.
Główny motyw/ Bukareszt,
rok 1938. Wskutek tajemniczego incydentu siedemdziesięcioletni profesor Dominik
Matei staje się młodzieńcem, zachowując mądrość życiową starca. Zwraca uwagę
nazistów, którzy chcą go wykorzystać do eksperymentów medycznych. Uciekając
przed wrogiem, Matei dociera do Szwajcarii, na Maltę i do Indii. Powieść
Eliadego, nasyconą erotyczną wyobraźnią autora, pełną napięcia i surrealizmu,
przeniósł na ekran Francis Ford Coppola. W rolę Dominika wcielił się znany z
filmu Pulp Fiction Tim Roth.
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Zawsze powinno istnieć paru
inteligentnych ludzi, którzy potrafią się cieszyć odkryciami wszystkich
wielkich erudytów”.
„Począwszy od pewnego wieku
trzeba być przygotowanym na wszystko”.
„[...] dowody empiryczne są bez
wartości w sporach metafizycznych”.
Nadchodzi wiek, w którym każdemu przydałby
się eliksir młodości. Tylko, co jeżeli stalibyśmy się młodzi znienacka? Jak
potoczyłoby się nasze “nowe” życie? Może odkrylibyśmy w sobie nowe zdolności? A
co, jeżeli stalibyśmy się młodsi i już byśmy się nie starzeli? Odpowiedzi na te
pytania należy szukać w książce Mircea Eliade „Młodość stulatka”.
70-letni Dominik Matei zostaje porażony piorunem na jednej z przedwojennych ulic Bukaresztu. Porażenie było tak ogromne, że z ubrania Dominika nie zostało nic tylko rączka od parasola. Wszystko inne było zwęglone. To zresztą dziwne; właśnie rączka, ta drewniana rączka. Jego ubranie obróciło się popiół, a to, czego nie zmył deszcz, opadło z niego podczas przewozu do szpitala. W szpitalu poczuł, jak zupełnie łatwo wyjmują mu pęsetą zęby. Zaczął liczyć; w ciągu paru minut doktor z łatwością usunął mu czterdzieści zębów. Nie rozumiano, co się z Matei dzieje. Korzenie były zdrowe. Jednak pod spodem rosły mu nowe zdrowe zęby. Na skutek uderzenia pioruna, w niewyjaśniony sposób, odzyskuje młodość - wygląda na około 30-letniego mężczyznę. Ponadto, zyskuje ogromne zdolności intelektualne, na które ówczesna nauka nie jest w stanie odpowiedzieć. Przez ten incydent jego życie diametralnie się zmienia. Staruszek, bowiem zostaje odmłodzony duchem i ciałem o jakieś 30 lat. Jeszcze, jako student rozpoczął pracę badawczą na temat pochodzenia ludzkiej mowy i rozwoju różnych języków. Wszyscy, łącznie z nim, wiedzieli, że jest skazany na porażkę, pomimo zaangażowania, jakie w swoje dzieło wkładał. Tracił na to tak wiele czasu, że jego narzeczona postanowiła od niego odejść. Wraz z niezwykłym wydarzeniem, jakie go spotkało, jego zdolności intelektualne w znaczący sposób się rozwinęły i naukowiec postanowił dokończyć pracę swojego życia, w co nie wierzył od wielu lat.
70-letni Dominik Matei zostaje porażony piorunem na jednej z przedwojennych ulic Bukaresztu. Porażenie było tak ogromne, że z ubrania Dominika nie zostało nic tylko rączka od parasola. Wszystko inne było zwęglone. To zresztą dziwne; właśnie rączka, ta drewniana rączka. Jego ubranie obróciło się popiół, a to, czego nie zmył deszcz, opadło z niego podczas przewozu do szpitala. W szpitalu poczuł, jak zupełnie łatwo wyjmują mu pęsetą zęby. Zaczął liczyć; w ciągu paru minut doktor z łatwością usunął mu czterdzieści zębów. Nie rozumiano, co się z Matei dzieje. Korzenie były zdrowe. Jednak pod spodem rosły mu nowe zdrowe zęby. Na skutek uderzenia pioruna, w niewyjaśniony sposób, odzyskuje młodość - wygląda na około 30-letniego mężczyznę. Ponadto, zyskuje ogromne zdolności intelektualne, na które ówczesna nauka nie jest w stanie odpowiedzieć. Przez ten incydent jego życie diametralnie się zmienia. Staruszek, bowiem zostaje odmłodzony duchem i ciałem o jakieś 30 lat. Jeszcze, jako student rozpoczął pracę badawczą na temat pochodzenia ludzkiej mowy i rozwoju różnych języków. Wszyscy, łącznie z nim, wiedzieli, że jest skazany na porażkę, pomimo zaangażowania, jakie w swoje dzieło wkładał. Tracił na to tak wiele czasu, że jego narzeczona postanowiła od niego odejść. Wraz z niezwykłym wydarzeniem, jakie go spotkało, jego zdolności intelektualne w znaczący sposób się rozwinęły i naukowiec postanowił dokończyć pracę swojego życia, w co nie wierzył od wielu lat.
Dominik Matei stał się interesującym
przypadkiem nie tylko dla nauki, ale także dla służb specjalnych Trzeciej
Rzeszy. Jak dotychczas, nikt, ani w
Bukareszcie ani na świecie, nie znalazł sensownego wytłumaczenia takiego
przypadku. Sądząc po sposobie, w jaki poraził go piorun, powinien zginąć na
miejscu albo, co najmniej powinien umrzeć wskutek uduszenia w ciągu dziesięciu,
piętnastu minut. Chciano uniknąć rozgłosu. Prawda jest następująca: pacjent
nazywa się Dominik Matei, ósmego stycznia ukończył siedemdziesiąt lat, był
profesorem łaciny i włoskiego. Przyjechał do Bukaresztu, aby popełnić
samobójstwo. Uważał się za skazanego: arterioskleroza. Tracił pamięć... W
ubraniu, w kieszeni przed porażeniem przechowywał niebieską kopertę, w której
znajdowało się kilkadziesiąt miligramów strychniny...
Porażenie piorunem sprawiło, że Dominik nabył
niezwykłych zdolności intelektualnych. Na przykład oglądając starą fotografię
potrafił powiedzieć, w którym dniu została zrobiona, słyszał głosy i
wypowiadane przez postaci ze zdjęcia słowa. Czuł zapachy, które unosiły się
podczas wykonywania fotografii. Na widok jednego zdjęcia od razu poczuł upał
tamtego poranka i zapach oleandrów, ale jednocześnie czuł silną woń rozgrzanej
smoły, która była rozgrzewana w beczkach, o jakieś dziesięć metrów od osób ze
zdjęcia. Kiedy śnił otwierał jakąś gramatykę, czytał i opanowywał pamięciowo
kilka stron. Sny układały się w serie i miały charakter dydaktyczny. Wydawało
mu się, że są one jakby przedłużeniem jego lektur dziennych. Stopniowo jakby
zaczynał rozumieć, wszystko, co mu się przydarzyło. Niezwykle potężne
wyładowanie elektryczne wprost nad jego głową, które go przeszyło,
zregenerowało cały jego organizm i w cudowny sposób wzmocniło mu wszystkie
władze umysłowe.
Kilka lat po tym wydarzeniu nastąpiło inne i
także ciekawe jak przypadek Dominika Matei. Latem 1955 roku bohater spacerował
po górach w Tessinie. Zerwała się ulewa, nagle pierwsze błyskawice skrzyżowały
się nad miastem, przez jakieś pół godziny grzmoty następowały jeden po drugim,
bez przerwy. Matei usłyszał z oddali głos, który nawoływał tam gdzie pioruny
biły najmocniej: „Weronika! Weronika!”. Powiadomił
policję, która rozpoczęła poszukiwania zaginionej kobiety. W wydrążonej
szczelinie odnaleziono kobietę, która wypowiadała szereg niezrozumiałych słów. Dominik
próbował nawiązać z nią kontakt w różnych językach jednak na żaden nie
odpowiadała. Matei od razu uświadomił sobie, że kobieta mówi do niego w
dialekcie środkowoindyjskim, potem zaczął rozróżnić całe zdania w sanskrycie.
Na podstawie dokumentów tożsamości ustalono,
że nazywa się Weronika Buhler, ma dwadzieścia pięć lat, jest nauczycielką
zamieszkałą w Liestal. Dominik był jedyną osobą mogącą się porozumieć z
Weroniką. Twierdziła, że nazywa się Rupini i jest córką Nagabhaty z kasty
kszatrijów, potomka jednej z pierwszych rodzin, które nawróciły się na buddyzm.
Kilka miesięcy w roku spędzała w grocie na medytacjach i przepisywaniu dzieł
słynnego filozofa Czandrakirtiego. Dominik wszystkie rozmowy z Weroniką
nagrywał. Wysłał taśmę do bliskich współpracowników C.G Junga. Obmyślono plan
zabrania Weroniki do Indii gdzie miała się znajdować pustelnicza grota Rupini.
Po dotarciu na miejsce ekipa techników dostała się do groty za pomocą drabinki
sznurowej. W świetle elektrycznych latarek ujrzeli szkielet. Był skurczony, jak
gdyby śmierć zaskoczyła kobietę w trakcie medytacji joginicznej. Obok niej
leżało kilka rękopisów. Po dotknięciu rozsypały się w proch. Weronika natomiast
w dziwny sposób zaczęła się bardzo szybko starzeć...
Co miał na myśli Mircea Eliade pisząc książkę
„Młodość stulatka”? Wiemy, że motyw
scenariusza inicjacyjnego zajmował jedno z naczelnych miejsc nie tylko w
naukowych zainteresowaniach Marcea Eliade. Sam kiedyś powiedział: „Każde życie to nieprzerwany ciąg
>prób<, >śmierci< i >zmartwychwstań<”. Jak wiadomo, celem
wędrówki każdego bohatera, tego typu opowieści, spotykanych nagminnie we
wszystkich tradycjach i kulturach, jest – po przezwyciężeniu rozlicznych
przeszkód i „prób” – zdobycie pięknej księżniczki, eliksiru nieśmiertelności,
lub talizmanu spełniającego wszelkie życzenia itd... Każdy z tych rekwizytów
otwiera herosowi dostęp do nowej, „doskonałej” rzeczywistości. Utożsamiana bywa
ona często z nieśmiertelnością, wieczną młodością. Takiej egzystencjalnej
przemianie towarzyszy często hierofania, czyli objawienie się pierwiastka
boskiego. W powieści „Młodość stulatka” Eliade
modyfikuje i wzbogaca schemat baśniowy. Dominik Matei, człowiek dość tuzinkowi,
boleje nad swą przeciętnością, marzy, bowiem o zdobyciu nadludzkiej wręcz
wiedzy. Ta przemiana istotnie następuje dzięki wtargnięciu w życie Dominika
pierwiastka numinalnego, co w książce symbolizuje uderzenie w niego pioruna.
Rażony piorunem bohater nie tylko nie ginie, ale przeciwnie – uzyskuje „nowe
ciało” i niesłychane możliwości intelektualne. W następstwie interwencji „sił
wyższych” zostaje wyrwany z rzeki czasu; przestaje się starzeć. Nie przypadkiem
dzieje się to w wigilię Wielkanocy, święta zmartwychwstania i odnowienia życia.
Należy zwrócić uwagę, że jest w tej książce pewne podobieństwo do „Fausta” Goethego; również Faust, mając
dość taedium vitae, postanawia się
zabić, ale porzuca tę decyzję, słysząc dzwony zwiastujące Wielkanoc.
Samobójstwu Dominika zapobiega interwencja niebios, właśnie w chwilę po tym, jak
doleciały go dźwięki dzwonów z Cerkwi Metropolitarnej.
Niestety, każdy raj trzeba nam kiedyś
opuścić, i wówczas, na powrót zstąpiwszy w nurt Czasu, tym szybciej, im dłużej
przebywaliśmy poza jego obrębem, kurczymy się, niszczejemy, wreszcie rozpadamy
się w proch. Tak jak rękopis sutry, zamknięty w pudle jaskini jogina, trwa
przez wieki, ale rozsypuje się w proch, gdy do groty wedrze się podmuch czasu
teraźniejszego.
Z kolei zmiana powierzchowności Dominika, aby
ukryć go przed wszechobecnym okiem Gestapo, ilustruje ulubioną ideę Mircei
Eliadego, obecną i rozwijaną w wielu jego pracach teoretycznych – mianowicie,
że sakralne występuje często w przebraniu codzienności (ba, nawet w
banalności), codzienność zaś może objawiać pierwiastek sakralny. Zarysowawszy w
ten sposób pobieżnie problematykę religioznawczo-filozoficzną, a i poniekąd
literacką powieści, mógłbym właściwie zakończyć te uwagi stwierdzeniem, że
również w „Młodości stulatka” mamy do
czynienia z beletrystyczną egzemplifikacją idei i kwestii, zajmujących
Eliadego-naukowca, co więcej, mieszczących się w głównym nurcie jego prac i
poszukiwań.
Jeśli już poruszam zagadnienie różnych
rodzajów czasu, to należy również wspomnieć o wzajemnej niewspółmierności czasu
„świeckiego”, linearnego, i „mitycznego”, „sakralnego”. Gdy sacrum wdziera się
w człowiecze życie, zakłócając jego codzienny, „świecki” tok, zaburzeniu
ulegają również porządki czasowe; dochodzi wówczas do „przełamania poziomów”. W
kategoriach psychologicznych zjawisko to można opisać, jako subiektywne
postrzeganie długości czasu; każdy wie, że w pewnych szczególnych sytuacjach
czas zdaje się płynąć wolno, w innych zaś – prędko, choć zegar wskazuje ten sam
jego upływ. Nieraz nawet doznajemy wrażenia, że czas „stanął”.
Jednak morał z tego prawdopodobnie jest po
prostu taki, że powrót do młodości nie jest wcale taki różowy, jak może się
wydawać i należy cieszyć się tym, co mamy, czekając na śmierć, bo to ona jest
głównym celem naszego życia, a ściślej - jego końcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz