„Dziecko ulicy”
Izydor
Koszykowski
Autor/ (ur. w kwietniu 1901 w Warszawie, zm. 15 października 1942 na Wydmach Łuże). Prawdziwe nazwisko i pochodzenie
są nieznane; był porzuconym dzieckiem, znalezionym na ulicy Koszykowej w
Warszawie, od której nadano mu nazwisko "Koszykowski".
Tematyka/ „Dziecko ulicy” to książka
autobiograficzna – napisana z niewątpliwym talentem literackim- na kartach,
której Izydor Koszykowski w sposób ostry i wymowny odtworzył osobistą tragedię
o społeczno-obyczajowym podłożu oraz walkę bezrobotnego o prawo do życia. To
także skarga oraz wstrząsające oskarżenie ustroju i rządów przedwojennej Polski.
Główny motyw/ Książka „Dziecko ulicy” to niezwykle barwny
obraz tragedii nieślubnego dziecka przed drugą wojną światową. Izydor
Koszykowski „wyciąga” na światło dzienne krzywdę dziecka, najstraszniejszą z
krzywd, jakie człowiek wyrządza człowiekowi, wyrastającą pod skrzydłami kapitalistycznego
ustroju przedwojennej Polski, która opierała swe istnienie na poglądach o
miłości, macierzyństwie i małżeństwie.
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„ Życie moje jest zagadką nawet
dla mnie i zostanie nią do zgonu, chociaż łudzę się tą głupią nadzieją, że
kiedyś tajemnica będzie mi wiadoma”.
„ Czegoż dla oka się nie robi,
nawet łzy i śmiech na zawołanie […]”.
„ Ale czego to się za rubla nie
kupi, nawet do nieba za łapówkę się idzie”.
„[…] świń jest dużo gatunków:
czworonożnych i dwunożnych”.
„Wojnę zrozumiałem, że jest
ludzi za dużo i wysyłają na nią dla segregacji. Bo jakoś dziwne: każdy biedak
był zdolny i zdrów, a bogaty na wojnę nie szedł?”.
„[…] my dzieci księżyca i
ciemnej nocy, jesteśmy wyrzuceni poza nawias życia ludzi rodzinnych”.
„Zdawało mi się, że jestem psem,
bo pies u sąsiada na górze miał bardzo dobrze”.
„Na świętach nigdzie nie byłem,
bo i po cóż, wiem tylko, że obcy człowiek w towarzystwie rodziny jest tak
potrzebny jak piąte koło u wozu”.
„Życie człowieka jest tyle wart
co dym z papierosa; żyje i ginie, rozpływa się i znaku po nim i pamięci nie ma,
jedynie chwilowe płacze, rozpacz, a później życie idzie zwykłym torem, jak
słońce rano wschodzi, wieczór zachodzi i znów to samo dookoła”.
Nasz zasób wiadomości o Polsce
międzywojennej w porównaniu z innymi okresami nie wyróżnia się ani
na plus, ani na minus. Ta epoka jest mniej więcej tak samo znana jak
inne epoki, a raczej mało znana. Tak samo sprowadza się do ogólnych
haseł jak nasza świadomość o wieku XVII, XVIII czy XIX. Może trochę więcej
wiemy o historii najnowszej, ale świadomość historyczna jest wśród
Polaków raczej marna. Dodajmy, że współczesne elity kulturalne nie mogą się równać
z tymi z okresu 20-lecia międzywojennego. Tamta elita miała
niewątpliwie większą świadomość historyczną niż obecna. Był pewien kod
kulturowy, do którego należała znajomość chociażby dzieł trzech wieszczów.
Dzisiaj generalnie inteligencja powiedziałaby może coś z „Pana Tadeusza” i to wszystko. Kto
czyta dzisiaj Słowackiego? A taki Piłsudski cały był nim przesiąknięty,
myślał nim. Kto dzisiaj myśli wieszczami? Nikt. Niektórzy marni publicyści
usiłują udawać, że myślą Norwidem czy Herbertem. II RP jest dla Polaków
pewnym wzorcem, postrzega się ją, jako państwo, które odzyskało niepodległość
w mniejszym lub większym stopniu dzięki własnej aktywności
i oczywiście dzięki splotowi korzystnych warunków zewnętrznych.
To państwo istniało 20 lat, zostało najechane i rozebrane przez
sąsiadów. I wszystko, co potem się wydarzyło, było konsekwencją tego
rozbioru.
Jednak na II Rzeczpospolitej istnieją też
polityczne, gospodarcze, ekonomiczne, społeczne i moralne „plamy”. Czego II RP, powinna się wstydzić?
Złamania systemu demokratycznego, które spowodowało, że zwykły obywatel
stawał się coraz bardziej bezbronny wobec państwa. Gdy np. bito go
na policji, w więzieniu, stosowano wobec niego jakieś niecne metody,
miał już coraz bardziej ograniczoną możliwość skargi, obrony. System demokratyczny
to nie tylko możliwość zmiany władzy, to również system,
który umożliwia obronę i ochronę obywatela. Chłopi buntowali się
przeciwko polityce rolnej państwa, blokowali dostawy do miasta. Policja te
blokady przełamywała, nieraz strzelając, nie brakowało ofiar. To były
wstrząsające sceny. Strajki robotnicze były normalną rzeczą, strajkowano
jeszcze wcześniej, przed II RP. Do strajkujących robotników policja
też strzelała, ale o wiele rzadziej niż do chłopów. Przed wojną
były całe regiony, np. Huculszczyzna, gdzie panował permanentny głód. W ogóle
w II RP ludzi całkowicie wykluczonych społecznie, egzystujących poniżej
minimum życiowego było znacznie więcej niż obecnie.
Dwudziestolecie międzywojenne zostało
wyidealizowane jak żaden inny okres. Ten proces mitologizacji zaczął się niemal
zaraz po katastrofie wrześniowej, jeszcze w czasie wojny. Już
w 1943 r. II Rzeczpospolita zaczęła się kojarzyć ze zdjęciami
z balów karnawałowych i wieczorów przy brydżu. Albumy przywodziły
na myśl dobrze wykształconych dżentelmenów i kobiety z papierosami
w długich lufkach. Te o nazwie Egipskie Płaskie, które palili nasi
dziadkowie, wydawały nam się, gdy byliśmy dziećmi, atrybutem lepszego
świata. Właściwie taki naiwny, wypiękniony obraz w jakimś sensie utrwalał
się na zasadzie przekory wobec propagandy lat powojennych. I do dziś
jest żywy, o czym świadczy popularność literatury opowiadającej
o elitach, gwiazdach kabaretowych czy „upadłych damach” II
Rzeczypospolitej.
Opowieść o życiu własnym Izydora Koszykowskiego jest czymś więcej
aniżeli pamiętnikiem. Niektóre jej części to już powieść autobiograficzna, a w
całości jest to dokument, wstrząsający a zarazem wzruszający. Toteż od
beznadziejnego załamania rąk, od prawie rozpaczliwego wyznania, „że nie ma nadziei na lepsze jutro”, na
czym Koszykowski zakończył w grudniu 1926 roku powieść- skargę o swoim życiu i
życiu innych ludzi. Książka „Dziecko
ulicy” jest obrazem niedoli biedoty, stanowi klasyczny dokument życia ludzi
wykluczonych z „raju w dobrych, przedwojennych czasach”. Tragedia dziecka
nieślubnego, podrzutka, dzieciństwo w głodzie, brudzie, nędzy i chorobach,
młodość bez chleba i odzienia, służba w wojsku, za którą chociaż ochotnik, nie
otrzymuje z powrotem nawet własnego ubrania i wraca w łachmanach, jako
żołnierz, który w dobrej wierze, bronił majątków fabrykantów i obszarników,
bronił luksus życia wybranych, a dla siebie wywalczył prawo tylko do
„oddychania polskim powietrzem”.
W
1901 roku w Warszawie na ulicy Koszykowej w bramie znaleziono zawinięte w
gałgany dziecko. Po spisaniu protokołu odniesiono je do domu wychowawczego
Dzieciątka Jezus. Tam został ochrzczony imieniem Konrad. Nadano mu nazwisko
Koszykowski. W ten sposób mały Konrad otrzymał nazwisko uliczne. W domu
wychowawczym trzymano go trzy miesiące, potem oddano go na „wychowanie” na wieś
za opłatą. A jak się odbywało to „wychowanie”, to nawet nie można sobie tego
wyobrazić. „Wychowanie” dziecka było
zwykłym procederem zarobkowym, a jeśli wolno mi „bez cenzury” powiedzieć, to
dla biednej i ciemnej wiejskiej kobiety, był to interes korzystny, gdyż dom
wychowawczy płacił za kwartał. Opłacał również pogrzeb dziecka, w razie, gdy
umarło. Zdarzały się okropne przypadki, że niektóre kobiety jeździły do
Warszawy dwa, trzy razy po pogrzebowe i po nowe dzieci. Mówiono o takiej
kobiecie, że; „Przysparzała aniołków Panu
Bogu”. Ciekawe, że ich własnych dzieci jakoś Pan Bóg nie zabierał.
Konrad nie lubił swych chlebodawców za to, że
często się nad nim znęcali i faworyzowali swoje dzieci. Karano go biciem za
najdrobniejszą rzecz, gdy swych dzieci nie bili za o wiele gorsze rzeczy. Kiedy
ktoś w domu chorował na ospę, kazano mu spać z chorym w jednym łóżku, a
jedzenie, którego chory nie zjadał, dawano jemu. Możemy się domyślać, jaki cel
miał ten haniebny proceder? Rodzina, u której mieszkał Konrad postanowiła oddać
chłopca z powrotem do sierocińca, bo nie było z niego żadnego zarobku.
W sierocińcu testowano na wychowankach
różnego rodzaju szczepionki. „Nauka
medycyny zaczynała się na królikach, morskich świnkach, a w końcu na sierotach”.
Czy te praktyki byłe znane szerokiemu ogółowi? Na pewno nie. A zresztą,
gdyby nawet były znane, to i cóż, kogo to obchodziło, że jakieś sieroty cierpią
za wysokim murem domu wychowawczego, a raczej domu więziennego. Dzieci
naznaczone szczepionkami płakały. Apetyt znikał. Wychowankowie umierali, co
było skrupulatnie utajnione. W domu wychowawczym dzieci były bite: raz bił
nauczyciel, innym razem ksiądz a wieczorami starsi wychowankowie placówki.
Po kilku miesiącach Konrad znowu trafił na
wieś na „wychowanie”. Wszystko szło dawnym trybem. Pasał krowy, pracował w
polu, karmił zwierzęta. W pierwszych dniach jego pobytu na wsi chłopiec
zauważył coś ohydnego. W koncie mieszkania stał drewniany szaflik. W nocy cala
rodzina chodziła oddawać mocz. Rano wszyscy się myli bez mydła w moczu. Konrad
czuł wstręt do tego świńskiego życia. Myślał: „ świnie, a świń jest dużo gatunków: czworonożnych i dwunożnych”. Bieda wyglądała wszędzie dziurami. Wszy
chodziły po wszystkich domownikach. Do szkoły go nie przyjęto, gdyż tylko jedno
dziecko z całego domu miało prawo chodzić, inne za dopłatą.
Kiedy wybuchła wojna Konrad jak wielu młodych,
biednych poborowych trafił na front.
Otrzymał następną lekcję od życia. „Bo
jakoś dziwne: każdy biedak był zdolny i zdrów, a bogaty na wojnę nie szedł”. Walczył
na foncie, cudem uniknął śmierci a bogacze i rząd znowu o nim zapomniali i w
każdej chwili byli gotowi „zamknąć przed nim drzwi”. Przed obrońcą-sierotą.
Zdemobilizowany, znowu bezdomny, brudny, oberwany, w podartych butach, w
znoszonej koszuli, gorzej od psa włóczył się od wsi do wsi. Nadszedł grudzień a
z nim taka bieda, że wszystkie, jakie do tej pory przeżył były niczym w
porównaniu z ta obecną. Młodzieniec odmroził nogi, uszy, nos. Potworzyły się
rany, które pękały pod drobnym naciskiem. Wziął się do zrobienia własnego
obuwia. Zrobił – jak umiał- podeszwy drewniane, obił je z boków starą skórą.
To, że woda przez nie przechodziła, to nic, bo jedna dziurą weszła, drugą
wyszła.
Okrutny los nie „atakował” tylko
ekonomicznej sfery życia, niszczył także to, co człowiekowi jest do życia
niezbędne –miłość do drugiej osoby. Niedługo po zaręczynach w wyniku choroby
umiera Wera, narzeczona i wielka miłość Konrada. Chłopak stał cicho i pokornie
nad świeżo zasypaną mogiłą. Nikt z obecnych nie doszedł do niego, by mu
powiedzieć słowa pociechy. Wszak nic dziwnego, był tu obcy i prócz jej rodziców
i brata, nikomu nie był znany. Został opuszczony na cmentarzu przez żywych i
przez ukochana Werę. Niedługo po tej tragedii Konrad zostaje doświadczony przez
los powtórnie. Węzłem małżeńskim związał się z Janeczką, która urodziła
dziecko. Młodzi małżonkowie zamieszkali w okropnych warunkach. Szczury
atakowały ich dzień i noc. Wskakiwały do wózka dziecka i gryzły maleństwo do
krwi. Janeczka próbując chronić dziecko przed krwiożerczymi bestiami, nakryła
je kocem i próbowała chronić je swoim ciałem. W wyniku splotu nieszczęśliwych
okoliczności oraz małej odporności dziecka maleństwo udusiło się. Konrad był za
biedy na pochowanie go jak człowieka. Przyszedł bezrobotny, za pięć złotych
wziął trumienkę pod pachę i zaniósł na Bródno. Naturalnie nikt z rodziny nie
przyszedł na pogrzeb, wstydzili się wlec za tak marnym konduktem żałobnym.
Książkę Izydora Koszykowskiego „Dziecko ulicy” możemy zaliczyć do
pamiętników, opisujących trudne życie w II Rzeczypospolitej w kraju, który nie
był „mlekiem i miodem płynący”. Wszyscy, którzy tak sobie wychwalają ten okres,
mocno go idealizują. Ale to była też w większości spuścizna po zaborcach,
którzy traktowali te rejony, jako kolonie. Co więcej, książka pokazuje budowę
„od zera” zrujnowanego gospodarczo a także moralnie krajuW tym czasie w Polsce robotnik żył na poziomie kloszarda lub
niżej, a chłop na poziomie „egipskiego niewolnika”. Dla tych ludzi „alternatywą” był później albo komunizm albo faszyzm. Jeden i
drugi system kosztował miliony ofiar. w warunkach ogólnoświatowego kryzysu.
Izydor
Koszykowski zginął w czasie drugiej wojny światowej zamordowany przez
hitlerowców. Ironia, zginął za Polskę człowiek w ojczyźnie swej sponiewierany,
człowiek, który miał pełne prawo nie nazywać tego kraju „ojczyzną”, bo nie dał
mu on najnędzniejszych nawet warunków życia przez tyle lat nędzy, bezrobocia i
poniewierki. Dziś słyszymy często wypowiedzi ludzi, którzy z całym cynizmem
wygłaszają frazesy o miłości ojczyzny, sięgając z tupetem do tradycji
patriotycznych wywodzących się z czasów II Rzeczpospolitej. A wystarczy
przeczytać książkę „Dziecko ulicy”, aby
dowiedzieć się, co to słowo oznacza i czym to słowo jest. Tragedia Izydora
Koszykowskiego – dziecka, młodzieńca a później ojca i męża-, który dwukrotnie
usiłował skończyć wszystko samobójstwem, raz samotnym, drugi raz wspólnie z
żoną i dzieckiem obala fascynację przedwojenną
Polską. A co w niej fascynującego? Zacofanie, bieda, bezrobocie, wyzysk, a
przede wszystkim bijąca w oczy nierówność społeczna-elitarna garstka bogaczy a
obok nich straszliwa nędza. Skąd my to znamy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz