„Miłość w czasach zarazy”
Gabriel García Márquez
Tłumaczenie/ Carlos Marrodán Casas
Tytuł oryginału/ es-co „El amor en los tiempos del colera”
Tematyka/ „Miłość w czasach zarazy” jest epicką
historią miłosną. Jednocześnie jest to książka pozbawiona czułostkowości.
Pozostawia czytelnika w poczuciu silnego przekonania o potędze, wyrozumiałości
i determinacji, które pokonuje wszelkie przeciwności, by doprowadzić do
spełnienia miłości. Powieść zaludniona jest niesamowitymi postaciami,
przeklętymi lalkami i groźnymi papugami, zawiera wystarczającą ilość
doskonałych momentów codziennej nierealności, by zapewnić autorowi zaszczytne
miejsce wśród najbardziej znaczących przedstawicieli realizmu magicznego.
Główny motyw/ W dniu pogrzebu męża Ferminy Dazy, jej
były narzeczony Florentino Ariza – poeta, kochanek i prezes Karaibskiego
Towarzystwa Rzecznego – po raz kolejny deklaruje jej swą miłość. Zbulwersowana
Fermina odrzuca go: 51 lat, 9 miesięcy i 4 dni po pierwszym bezceremonialnym
odtrąceniu. Następnie Fermina oświadcza, że nigdy więcej nie chce go widzieć.
Fabuła powieści przenosi czytelnika o ponad 50 lat wcześniej, do początków
miłości Florentiono i Feminy, a także ich dalszego życia, przeplatającego się z
historiami wielu innych postaci.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„(…) łatwiej mu było znosić ból cudzy niż własny”.
„Uważał, iż rygorystycznie rzecz ujmując każde lekarstwo jest trucizną, a
siedemdziesiąt procent normalnej żywności przyspiesza śmierć”.
„(…) zbyt późno zrozumiał, że naiwność jest najbardziej niebezpieczna,
wtedy, gdy daje o sobie znać u kogoś w jego wieku”.
„Nikt nie miał nigdy najmniejszych wątpliwości, że małżeństwo oparte na
takich fundamentach musi być szczęśliwe”.
„(…) mądrość przychodzi wtedy, kiedy nie jest już nam do niczego
przydatna”.
„(…) co ubyło jej z wiekiem, nadrabiała charakterem i sprytem”.
„Ale to, co ujrzał owego dnia, było fizyczną obecnością czegoś, co
dotychczas było zaledwie domysłem wyobraźni”.
„To doprawdy smutne, że mamy jeszcze do czynienia z samobójstwami nie
popełnionymi z miłości”.
„(…) większość śmiertelnych chorób posiada swój własny zapach, żaden jednak
nie jest aż tak specyficzny jak zapach starości”.
„W tym wieku człowiek jest na wpół zgniły już za życia”.
„Ludzie, których kochamy, powinni umierać razem ze swoimi rzeczami”.
„(…) dziewczyna wyidealizowana alchemią poezji (…)”.
„Przypominała mu, że słabeusze nigdy nie wejdą do królestwa miłości, bo
jest to królestwo bezlitosne i okrutne (…)”.
„Tylko zła sława może być gorsza od złego zdrowia”.
„(…) pamięć serca unicestwia złe wspomnienia, wyolbrzymiając dobre i że
dzięki temu mechanizmowi udaje nam się znosić ciężar przeszłości”.
„Nauczył ją, że to, co się robi w łóżku, nigdy nie jest nienormalne, jeśli
przyczynia się do utrwalania miłości”.
„(…) istoty ludzkie nie rodzą się raz na zawsze w dniu, w którym matki
wydają je na świat, ale że życie zmusza je do ponownego i wielokrotnego
rodzenia samych siebie”.
„Jestem biedakiem z forsą, a to nie jest to samo”.
„(…) nie ma ludzi o większym zmyśle praktycznym ani bardziej zawziętych
kamieniarzy, ani zmyślniejszym i niebezpiecznych administratorów od poetów”.
„(…) życie jest mądrzejsze od nas wszystkich”.
„Chodźmy gdzieś razem popłakać”.
„Miłość, o ile istniała, była czymś zupełnie innym: innym życiem”.
„Ileż to wdów jego życia, począwszy od wdowy Nazaret, pomogło mu dostrzec,
jakimi kobietami naprawdę są szczęśliwe mężatki po śmierci swoich mężów”.
„Nienawidziła oberżyn od dziecka, nie skosztowawszy ich nawet, zawsze
wydawało jej się bowiem, że mają kolor trucizny”.
„(…) na tym świecie nie ma nic trudniejszego od miłości”.
„Nikt nic nie wiedział, i to w mieście, gdzie wiedziano wszystko, a o wielu
rzeczach wiedziano nawet wcześniej, zanim się zdarzyły”.
„Już od czasów szkolnych żywiła przekonanie, że ludzie Kościoła pozbawieni
są jakiejkolwiek cnoty pochodzącej z Bożej łaski”.
„Tuż przed końcem, w błysku radości, zdał sobie nagle sprawę, że nigdy nie
było mu dane przebywać tak długo w pobliżu osoby, którą tak bardzo kochał”.
„(…) ludzie po amputacji czują bóle, łaskotki, mrowienie w nodze, której
już nie mają. I tak teraz wyglądało jej życie: czuła go tam, gdzie już go nie
było”.
„Starzy ludzie wśród starych ludzi są mniej starzy”.
„Sto lat temu przesrano mi życie z powodu tego biednego człowieka, bo
byliśmy za młodzi, a teraz znowu chcą nam to zrobić, bo jesteśmy za starzy”.
„My, mężczyźni, jesteśmy biednymi niewolnikami przesądów (…)”.
Gabriel Garcia Marquez w książce „Miłość w czasach
zarazy" poucza nas, że „Mądrość przychodzi wtedy, kiedy nie jest już nam
do niczego przydatna", a nieco dalej parafrazuje swój wywód, twierdząc, iż
„Życie jest mądrzejsze od nas wszystkich". Starożytni doskonale zdawali
sobie sprawę z tego, że Kosmos oraz to, co rozgrywa się w jego przestrzeni,
posiada istotny wpływ na ich życie. Stąd brało się obsesyjne wręcz
zainteresowanie dawnych ludzi przestrzenią gwiazd. Oczy skierowane ku niebu
poszukiwały odpowiedzi na trapiące ludzkość problemy. Gabriel Garcia Marquez w
swoim największym dziele pisał, że „(…) na tym świecie nie ma nic trudniejszego
od miłości (…)”. W dzisiejszej rzeczywistości, zakrzywionej pandemią
koronawirusa wywołującego COVID-19, zdanie to ma jeszcze trafniejszy wydźwięk,
niż 35 lat temu, kiedy zostało napisane.
„Miłość w czasach zarazy” powstała w 1985 r. Jest
powieścią obszerną, wielowątkową. Opowiada historię miłości Ferminy Dazy i
Florentina Arizy. Fermina decyduje się jednak na małżeństwo z rozsądku. W
trakcie związku z doktorem Juvenalem Urbino rodzi się między małżonkami miłość.
Ich wspólne życie jest udane. Florentino nigdy się nie żeni. Przeżywa jednak
bardzo liczne, mniej lub bardziej długotrwałe, mniej lub bardziej (częściej
jednak – bardziej) namiętne romanse. Gdy tylko dowiaduje się, że Fermina
została wdową, odwiedza ją. Dawna namiętność wybucha z wielką siłą, o tyle
zaskakującą, że obydwoje są już staruszkami. Już sam tytuł powieści sugeruje,
że autor podejmuje w książce dwa ważne problemy: miłość (życie) i zaraza
(śmierć). Od początku życia towarzyszy nam nieodłączny cień śmierci. Wszak
żyjemy, żeby umrzeć. Wcześniej czy później nasze ciała zbrzydną, zaczną się
psuć i poczujemy coraz szybszy oddech śmierci. Ale przecież „śmierć chroni od
miłości, a miłość od śmierci". Te dwa wypalone w nas piętna będą się
przenikać w całej powieści Gabriela Garcii Marqueza. „Miłość w czasach
zarazy" rozpoczyna się od opisu zwłok samobójcy. Lekarz badający
nieboszczyka z pewnym zażenowaniem konstatuje, że jest to pierwszy w jego
wieloletniej praktyce przypadek, gdy przyczyną użycia cyjanku nie była
nieszczęśliwa miłość. „To doprawdy smutne, że mamy jeszcze do czynienia z
samobójstwami nie popełnianymi z miłości" - mówi doktor Olivella. To samobójstwo
popełniono ze starości, ze strachu przed śmiercią.
Rzecz dzieje się na przełomie XIX i XX stulecia, choć równie dobrze mógłby to być (a może nawet jest) czas nierzeczywisty. Ten okres jest w dziejach Kolumbii niezwykle trudny. Kraj jest targany konfliktami. Zamęt i walki liberałów z konserwatystami trwają ponad 50 lat. Jest to też czas dyktatorskich rządów prezydenta Rafaela Nuneza, załamania gospodarki, konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi o Panamę, na skutek, którego Kolumbia utraciła Kanał Panamski. Gdzieś daleko jest Europa ze swoimi walcami Straussa, kawiarniami Paryża i gondolami Wenecji. Fermina i Juvenal jadą w podróż poślubną do Paryża, który u Marqueza nie jest pokazany wprost, ale przez zawartość kufra Ferminy. Paryż też jest „realnie magiczny". Domy mody, salony, kabarety - Marquez zawsze pokazuje jakiś inny, tajemny świat. Opowiada o czasach minionych, świecie, który już nie istnieje, widzianym przez delikatną zasłonę, świecie starych pożółkłych fotografii, niewinnej miłości, wyzwalającej jednak ciemne moce. „Nie ma większej chwały niż śmierć w imię miłości" - mówi naiwny, romantyczny młodzieniec. Oczywiście umrze. Ale przyczynią się do tego raczej starość i choroby niż miłosny trzepot serca. Bo miłość rzadko zabija nagle, zazwyczaj robi to powoli i systematycznie. Młody liryczny telegrafista staje się powoli ascetycznym odludkiem, więdnie i schnie. A może raczej gnije. Cholera, która towarzyszy tym ludziom przez całe życie, krążąca wciąż nad nimi, przypominająca o swym istnieniu, staje się oczywista jak dzień i noc. Gnijące w słońcu ciała nieboszczyków są tylko naturalnym dopełnieniem krajobrazu. Właściwie my wszyscy gnijemy. Jeżeli śmierć nie przyjdzie w czasie zarazy wybijającej całe miasta, tylko w przerwie (gdy ona na chwilę odchodzi, bo przecież powróci), naszym szczęściem będzie to, że nie spoczniemy w zbiorowych mogiłach, anonimowi, zawinięci w prześcieradła i rzuceni na stos innych trupów. Florentino i Fermina, niegdyś młodzi i piękni, starzeją się, chorują i w końcu umrą, jako ludzie zniszczeni i brzydcy. Marquez pisze alternatywną historię Romea i Julii. Szekspir wyrządziłby straszną krzywdę młodym kochankom, gdyby pozwolił im żyć dalej. Musieliby widzieć, jak się starzeją i zapewne uczucie bezgranicznej miłości zaczęłoby się zamieniać w ślepą nienawiść. Marquez wyrządza bohaterom tę krzywdę. Pozwala im patrzeć na siebie siedemdziesięcioletnich, o brzydkich ciałach i niemiłych zapachach.
Dowcip Marqueza jest specyficzny. Doktor Urbino
usiłuje ściągnąć z drzewa papugę, która tam uciekła. Nie jest to pierwsza
lepsza papuga. Potrafi świetnie mówić po francusku, śpiewać mszę po łacinie i
recytować wybrane fragmenty z Ewangelii według Świętego Mateusza.
„Przenajświętszy Sakramencie. Jeszcze się pan zabije" - krzyczy przerażona
służąca i w tym momencie doktor Urbino spada z drabiny i się zabija.
Śpiewakowi, który założył się z niemieckim geometrą, że swym śpiewem obudzi
całe miasto, w najważniejszym momencie wypadła sztuczna szczęka. Miłość ma
wiele wymiarów. „Kapitan Samaritano darzył krowy morskie macierzyńskim niemal
uczuciem, bo wydawały mu się damami skazanymi na pobłądzenie na bezdrożach
miłości". Kapitan Samaritano kocha krowy morskie, Florentino kocha
Ferminę, czas płynie nieubłaganie, zbliża się kolejna zaraza, gdzieś ponad
zakochanymi krąży duch Bolivara. Śmierć i miłość idą razem, pod rękę,
rozglądając się za kolejnymi ofiarami.
Powieść kończy się, gdy kochankowie-staruszkowie
pływają statkiem o wdzięcznej nazwie „Nowa Wierność”, w górę i w dół rzeki Rio
Grande de la Magdalena, kochając się i biesiadując. Na maszcie żółta flaga
informuje wszystkich, że na pokładzie są osoby zarażone cholerą. Kapitan – jak
to kapitan statku – szybko się zorientował, jaka relacja łączy pasażerów
zajmujących luksusowy apartament. Wieszając na maszcie żółtą ostrzegawczą
flagę, dał im wolność i intymność, ważną zwłaszcza dla Ferminy, która dopiero
co została wdową. Na ostatniej stronie powieści czytamy: „Kapitan spojrzał na
Ferminę Dazę i dostrzegł na jej rzęsach pierwszy blask zimowego szronu.
Następnie popatrzył na Florentina Arizę, jego niezłomne opanowanie,
nieustraszoną miłość i przeraziło go spóźnione podejrzenie, że to nie śmierć,
ale właśnie życie nie ma granic. –A jak pan myśli, jak długo możemy pływać w to
cholerne tam i z powrotem?- zapytał. Florentino miał przygotowaną odpowiedź od
pięćdziesięciu trzech lat, siedmiu miesięcy i jedenastu dni, łącznie z nocami.
– Przez całe życie – powiedział.”
Gabriel García Márquez w swojej powieści odnosi się do
charakteryzujących jego twórczość trwałych tematów: miłości i przeznaczenia.
Śmierć i cierpienie są wszechobecne na kartach książki, które symbolizuje
pandemia cholery, która dotyka wszystkich: młodych, starych, biednych i
bogatych. Podobnie jak zaraza, miłość także potrafi zabijać: śmierć dwóch
kochanek Florentino (w wyniku samobójstwa i mordu za zdradę) są tego najlepszym
przykładem. Hiszpańskie słowo cholera, colera, oznacza również gniew lub
furię. Miłość zatem jest ogniem i umieraniem, to dziwne, że umieranie
daje wciąż nowe siły, które podsycają życie. W tej powieści jednak takie
sytuacje sprawiają, że ludzie chcą żyć więcej, a nie mniej. Jeśli przyznamy się
dziś do „umierania z miłości”, podejrzewani będziemy jedynie o niezbyt
wyszukaną i z gruntu sentymentalną hiperbolę. Z miłości się nie umiera, dla
miłości się żyje. Ta klisza języka erotycznego jest jednak hiperbolą tylko ze
współczesnego punktu widzenia, w odniesieniu zaś do wiedzy i wyobraźni dawnych
wieków staje się niepokojąco dosłowna. W tym świecie bowiem miłość jest
egzystencjalnym, fizjologicznym, a nawet metafizycznym kryzysem, niebezpiecznym
balansowaniem na granicy życia i śmierci. Dzieje się tak co najmniej z kilku
powodów. Nieszczęście, któremu na imię miłość, dopada człowieka poprzez oczy.
Zgodnie z tradycją platońską przyjmowano, że proces widzenia jest aktywny, oczy
emitują promienie świetlane. W emitowanych przez oczy promieniach kryją się spiritus
animales, „duchy z ognia pochodzące”. Bywają one złowrogie, o czym do dziś
pamięta choćby ludowy przesąd, każący chronić niemowlęta przed złym spojrzeniem.
I właśnie miłość ma wiele wspólnego z owym niebezpiecznym porażeniem przez spiritus
animales utajone w promieniach oczu. Ów proces „miłosnej infekcji”
dokonującej się drogą poprzez oczy nazywany był często zarazą, szczególnie,
kiedy w jednej kobiecie zaczęło podkochiwać się kilku mężczyzn w tym samym
czasie. A zatem tak zaczyna się nieszczęście; ukryte w promieniach oczu zatrute
strzały miłości mieszają się z „tchnieniem krwi”, by uderzyć w duchowe i
biologiczne centrum przyszłego amanta. Trzeba posiadać także do miłości
predyspozycje z którymi się rodzimy. Jedna z kochanek Florentino, Sara Noriega
twierdziła, „że miłość to przede wszystkim wrodzony talent. Mówiła: >Albo
się z tym rodzisz, albo nigdy się tego nie nauczysz<”. Oczy zabijają, bo
zarażają miłością, złowrogie „duchy” docierają do serca niczym zmutowany wirus.
Jest w tym przekonaniu i w charakterystyce procesu zakochiwania się potencjał
semantyczny, który każe myśleć o ukochanej czy ukochanym jako o złowrogim
krzywdzicielu, nieprzyjacielu bądź czarowniku, częściej jednak czarownicy
czyhającej na nieświadome serca i umysły. To, rzecz jasna, poziom analizy i
refleksji, który inspirował prześladowania i procedury inkwizycyjne.
Oczywiście, jak uczyli medycy, miłosne spełnienie
leczy z tej groźnej choroby i przymówki niedoszłych kochanków dadzą się
zinterpretować jako prośby o niezbędne lekarstwo. Nieprzypadkowo mężem Ferminy
został doktor Urbino. Małżeństwo z nim miało wyleczyć Ferminę z miłości do
Florentino. Ale wokół nadal krążyła zaraza, a z nią śmierć. I o ile śmierć jest
rozłączeniem duszy i ciała, to miłosne karesy kochanków okazywały się
niebezpieczną acz jakże kuszącą igraszką z Tanatosem. Liczne kochanki
Florentino i zdrada doktora Urbino ukazują mechanizmy obronne przed lękiem
wywołanym umieraniem. Niektóre wątki tradycji platońskiej, żywe w kulturze na
przykład renesansu i baroku, utrwalały przekonanie o tymczasowych i - by tak
rzec – niezobowiązujących eskapadach duszy poza ciało. Okazją do tego był
przede wszystkim sen, który - jak pisał Kochanowski - „uczy umierać człowieka”.
We śnie może nastąpić chwilowe odłączenie duszy od ciała, tak że dostępne stają
się dla niej doświadczenia intelektualne niezależne od zmysłowych. Takiemu
rozstaniu z duszą sprzyjają jednak również inne okoliczności. Do nich należy
niewątpliwie pocałunek. Zarówno w tradycji judeochrześcijańskiej, jak i
klasycznej wskazać można ślady przekonania, iż podczas pocałunku dokonuje się
wymiana dusz. Podobnie jak podczas resuscytacji wykonuje się sztuczne
oddychanie aby przywrócić komuś życie, zwrócić mu duszę. Może lepszym tytułem
dla książki Márqueza byłby tytuł „Pocałunek w czasach zarazy”?
W książce autor stosuje drugi ze swoich - obok miłości
– charakteryzujących jego pracę literacką tematów: przeznaczenie. Co by się
jednak stało, gdyby obcięto papudze pióra u skrzydeł i ptak nie odfrunąłby na
pobliskie drzewo mangowca? Doktor Juvenal Urbino ma 80 lat, zaś jego małżonka
Fermina 72 lata. Wiodą sobie spokojne życie, Urbino mimo swojego wieku nadal
praktykuje i ma u boku wierną żonę. Jednak wkrótce sielanka się kończy -
Juvenal nagle umiera z powodu własnej nieuwagi: „Doktor Urbino złapał papugę za
szyję, wzdychając triumfalnie ça y est. Ale natychmiast ją wypuścił, drabina
wymknęła mu się bowiem spod nóg, on zaś wisząc przez chwilę zdał sobie sprawę,
że właśnie umiera, bez komunii, bez krztyny czasu na to, by się z czegokolwiek
wyspowiadać, bez z kimkolwiek pożegnać, o czwartej siedem w popołudnie w
niedzielę Zesłania Ducha Świętego”. W dniu pogrzebu do Ferminy przychodzi
niewidziany przez lata Florentin Ariza i wyznaje jej miłość. Czekał na to 51
lat, 9 miesięcy i 4 dni...
Gabriel García Márquez wyjaśnił kiedyś, że
romans Ferminy i Florentino narodził się w jego głowie, kiedy pewnego dnia
zobaczył starszą parę, bardzo w sobie zakochaną, tańczącą na pokładzie statku.
Márquez powiedział także, że nie mógł napisać „Miłości w czasach zarazy”, kiedy
był młody, ponieważ książka zawiera punkty widzenia, o których nie miał pojęcia
w swojej młodości. „Myślę, że starzenie się uświadomiło mi, że uczucia i to, co
dzieje się w sercu, są ostatecznie najważniejsze." – podsumował kiedyś
swój wywiad Gabriel García Márquez.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz