18 stycznia 2025

Niedzielna cisza

 

„Niedzielna cisza”

Gina B. Nahai

Autorka/ Gina B. Nahai jest autorką bestsellerów i profesorem kreatywnego pisania na Uniwersytecie Kalifornijskim. Jej powieści zostały przetłumaczone na 18 języków i zostały wybrane jako „Jedne z najlepszych książek roku" przez „Los Angeles Times” i „Chicago Tribune”. Gina B. Nahai występuje często w mediach jako analityk tematów dotyczących współczesnej polityki Bliskiego Wschodu, gości w telewizji PBS, CNBC, a także w wielu innych lokalnych telewizyjnych i radiowych programach informacyjnych.

Tłumaczenie/ Krzysztof Hapka

Tytuł oryginału/ an-us Sunday's Silence

Tematyka/ Czym różni się Iran od Appalachów? Dwie pierwsze powieści urodzonej w Iranie pisarki Nahai, „Pawi krzyk” oraz „Księżyc i anioł”, rozgrywały się w jej ojczyźnie, i zostały dobrze przyjęte przez czytelników, wraz z entuzjastycznymi recenzjami. Teraz, w starannie zrealizowanej trzeciej powieści „Niedzielna cisza”, Nahai bierze na warsztat Appalachy, rzucając światło na kolejny region, którego ludność łączy fundamentalistyczna wiara, a jej wierzenia są równie egzotyczne i niezrozumiałe dla  większości zachodnich czytelników, jak wierzenia narodu irańskiego. Wiara kontra fanatyzm, strach jako siła motywująca do szukania zbawienia – te tematy są analizowane w miarę rozwoju wydarzeń zarówno tragicznych, jak i zbawczych. To wieloaspektowe dzieło rozszerza fikcyjne uniwersum Nahai w nowym i ciekawie dopasowanym kierunku.

Główny motyw/ Zagraniczny korespondent Adam Watkins stacjonuje w Libanie, kiedy otrzymuje wiadomość, że Mały Sam Jenkins, ojciec, którego ledwo znał, zmarł od ukąszenia węża. Sam, kaznodzieja zajmujący się handlem wężami, który przeżył 90 lat ciężkiego życia i 446 ukąszeń węży, w końcu uległ jadowi węża podarowanego mu przez Blue, wspaniałą Kurdyjkę urodzoną w Iraku i tak samo utalentowaną treserkę węży, która nigdy nie pasowała do Holy Rollers. Adam, który przez 18 lat próbował ułożyć sobie nowe życie, wraca do domu w poszukiwaniu odpowiedzi: Co kierowało Samem? I czy Blue po prostu testowała wiarę Sama, czy też zamierzała go zabić? Silne wyczucie geografii i historii religijnej stanowi tło, gdy Nahai bada zagadkę charyzmy, otwierając okno na wyspiarski świat i sprawia, że „inna” Ameryka staje się bardziej zrozumiała.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Usuwając się – żywy dowód jego grzechu – zapewnił mu bezkarność i pozwolił pogrzebać się w kłamstwie”.

„Dzieciństwo w Appalachach i lata patrzenia na okrucieństwa wielu wojen nauczyły go, że największy grzech to nie dać świadectwa prawdzie”.

„Tutaj samotność przynosiła ulgę”.

„Rozpaczliwie pragnąc wierzyć, ludzie ci nastawiali ucha na jego słowa, odwracali zaś oczy od czynów”.

„Przenosiła się z osady do osady, zmieniając kochanków z krótkowzrocznością młodości, która nie wierzy w klęskę”.

„Dziwne, jak umiera nadzieja: czepiamy się jej przez całe życie mimo wszelkich dowodów, że to bez sensu, aż nagle jedno drobne wydarzenie, jedna porażka znaczy kres naszej wiary”.

„Profesor zawsze szuka odpowiedzi w książkach. Woli suche naukowe teorie, bezpiecznie oddalone od życia”.

„Z czasem nauczysz się doceniać wartości iluzji [makijażu]”.

„Może tym właśnie jest religia: kobietą z talerzem ciasteczek i starą książką, dwiema dłońmi, które składają się obok ciebie w półmroku, głosem, który każe ci wierzyć”.

„Zatracił się w sztucznym świecie swoich kłamstw i marzeń”.

„Tylko człek obłąkany ucieka przed własnym cieniem”.

„Rzecz nie w tym, by znaleźć wyjście, lecz w tym, by nauczyć się żyć w labiryncie”.

„Tymczasem sam stał się bohaterem reportażu, który zamierzał napisać”.

„Zamienili się miejscami, każde uciekało ze swojego świata, a jednak koniec końców dotarli do tej samej prawdy”.

Trzymająca w napięciu, uwodzicielska i zarazem smutna książka „Niedzielna cisza” rozgrywa się głównie w Appalachach, miejscu, które w większości Amerykanów nie budzi większego zainteresowania, skutkuje zatem wieloma stereotypami. Zapadającą w pamięć opowieść Gina B. Nahai oparła na fizycznej i kulturowej izolacji tego regionu, aby nadać ton stracie, zamknięciu, samotności i frustracji. Zanurzając się w książkę, łatwo zrozumieć, dlaczego Appalachia tak bardzo różni się od reszty kraju, dlaczego tak niewiele z tego, co dzieje się poza nią, dociera do tutejszych mieszkańców. Życie gór – odwieczne, lecz dalekie od znużenia, ożywiane tylko przez naturę, upartą i niezmienną – każe istotom rosnąć, ale nie podlegać zmianom. Majestat Appalachów jest zawsze taki sam. Nie jest to jednak sensacyjna opowieść o zaściankowym miasteczku i jego mieszkańcach. To delikatna i tragiczna powieść o religii, duchowości, rodzinie i tożsamości. Książkę można by było opisać w krótkich zdaniach: Był sobie mężczyzna, który miał pewną tajemnicę. Był sobie chłopiec, który urodził się przez pomyłkę. Wiedział o tym od chwili, gdy stał się świadom siebie – zanim jeszcze nauczył się mówić czy określić swoje miejsce w świecie. Była sobie kobieta, która kochała mężczyznę. Był samotny,  niedostępny: widywała go w marzeniach i myślała, że zdoła znaleźć drogę do jego serca. Ofiarowała mu się więc niczym bajkę, pozwoliła mu się przejrzeć, jakby była ze szkła…

Jeden z bohaterów książki „Niedzielna cisza”, Adam, nigdy nie opowiadał nikomu o swoich korzeniach. Po części dlatego, że się ich wstydził. Zresztą sam nie pojmował ich na tyle dobrze, by tłumaczyć innym. Appalachia, jak z czasem sobie uświadomił, rządziła się własnymi prawami. Powszednie przejawy kultury tak obcej i oddalonej od reszty świata gdzie indziej nie miałyby sensu. Wychowany w wyniszczającej biedzie, Adam był synem zbuntowanej i pięknej kobiety Clare Watkins oraz wędrownego kaznodziei Małego Sama Jenkinsa, który miłował dzieci Boże, ale nie czuł się „stworzony”, by zadbać o własne. W ciągu życia poślubił cztery kobiety i spłodził kilkanaścioro potomstwa, które następnie porzucał, idąc dalej swoją drogą. Żył w nędzy, bez dachu nad głową, lecz natchniony duchem Pana i pragnieniem, by ponad wszystko szerzyć jego Słowo i z Jego pomocą pokonać szatana. Przez sześćdziesiąt lat głosił, że małżeństwo jest święte, rozwód zaś to grzech: powtórny związek nie znajduje uznanie w oczach Pana. I możemy zastanawiać się, jak pijak, kobieciarz, przestępca taki Jak Sam Jenkins stał się założycielem nowego odłamu wiary chrześcijańskiej w Ameryce. Jak wszystko w Appalachii, religia mieszkańców gór zawsze różniła się od religii ludzi z miasta. Sam lubił płodzić dzieci, ale potem zaczynały mu przeszkadzać i wciąż namawiał żonę, żeby zostawiała je w sierocińcu, dzięki czemu mógłby podróżować swobodniej. Jednakże gdy nabożeństwa dobiegały końca i wierni rozjeżdżali się do domów, Sam zrzucał z siebie świętość jak niedopasowany frak. Odkąd Adam sięgał pamięcią, zawsze czuł się jak outsider. Mieszkając najpierw ze swoją pobożną babcią w opuszczonym wagonie kolejowym, a później w brutalnym sierocińcu, Adam pragnął zostawić daleko w tyle świat kopalń węgla, bimbru i robotniczych namiotów. Udało mu się to, został korespondentem zagranicznym dla amerykańskiej gazety z Chicago. Po tym, jak rozpoczął życie w samotności, nigdy nie dzieląc się swoją bolesną przeszłością i nigdy nie nawiązując żadnych przyjaźni, Adam wrócił do domu po tym, jak jego ojciec, Mały Sam Jenkins, umarł od ukąszenia węża. (Mały Sam przeżył 446 ukąszeń wyłącznie dzięki wstawiennictwu Ducha Świętego).

W Knoxvill we wschodniej części stanu Tennessee, Adam jest w końcu zmuszony przez los do skonfrontowania się ze swoim dzieciństwem, rodziną i unikalną subkulturą gór południowo-wschodnich Stanów Zjednoczonych. Poznaje również Blue, tajemniczą kobietę, która początkowo była oskarżona o zamordowanie jego ojca poprzez wręczenie mu podczas nabożeństwa jadowitego węża. Adam zamierzał dowiedzieć się od Blue więcej o swoim ojcu, którego tak naprawdę nigdy nie znał, ale zamiast tego Blue dzieli się z nim swoją własną historią, która podobna jest do historii życia Adama w smutku i samotności. W dzieciństwie została zabrana od swojej rodziny z Azji Środkowej, była żoną pogrążonego w depresji profesora lingwistyki, zwanego „Profesor”. Namiętny i krótki romans Blue i Adama zmusza każdego z nich do zmierzenia się z kwestiami tożsamości i dziedzictwa rodzinnego. 


Przemoc, szaleństwo i bieda opisana w „Niedzielnej ciszy” przywodzą na myśl inne współczesne powieści, których akcja rozgrywa się na amerykańskim południu. Jednak styl narracyjny Giny B. Nahai jest wyjątkowy, a ton książki jest liryczny, trochę ospały, a nie szalony, jak można by sądzić po fabule. Gina Nahai napisała powieść o nieubłaganej samotności. Wydaje się, że każdy z bohaterów miał gorzkie dzieciństwo, nikt nie znajduje pocieszenia w życiu innych. Wszyscy w tej powieści są strasznie, beznadziejnie samotni. Rozpaczliwe relacje w „Niedzielnej ciszy” w żaden sposób nie łagodzą emocjonalnego odosobnienia bohaterów. Zamiast katharsis związanego z powrotem do domu lub odkrywaniem swoich korzeni, Adam i Blue odnajdują to samo, a nawet wiele więcej: emocjonalną tragedię i duchowe spustoszenie, które odbijają się w pokiereszowanych przez wyobcowanie wzgórzach Appalachów. Nahai pokazuje także, że pamięć o przeszłości nie zawsze jest równoznaczna z jej celebracją. Mimo często kłopotliwej i ciężkiej tematyki (a może właśnie dlatego) powieść Nahai jest piękna i interesująca. Ci, którzy oczekują cukierkowego zakończenia lub odkupienia, będą rozczarowani. Ci, którzy zechcą zanurzyć się w nieszczęśliwej podróży Adama do domu, zostaną nagrodzeni spektakularną, niepokojącą i poetycką opowieścią.

Księga Rodzaju mówi, że Bóg rzucił klątwę na Adama i Ewę, sprawiając, że na zawsze bali się węży jako kary za swą zmowę z tym pięknym zwierzęciem („Wprowadzam nieprzyjaźni między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej” [Rodz. 3,15]. W „Niedzielnej ciszy” Adam odradza się jako Adam Watkins, jako twardy reporter śledczy, palący papierosy, zdeterminowany, by wytropić zabójcę swojego fundamentalistycznego ojca, Małego Sama Jenkinsa, który był przywódcą sekty „węży”. Ewa odradza się również jako Blue Kerdi, młoda, kusząca kurdyjska żona zagubionego arabskiego lingwisty, którego przelotne zainteresowanie glosolalią prowadzi ich oboje do sekty Małego Sama we wschodnim Tennessee.

Akcja rozgrywa się w 1975 roku, a Adam, który pochodzi z Appalachów rozpoczyna swoją wyprawę na Bliski Wschód. Pracuje jako korespondent wojenny relacjonujący konflikt w Libanie, kiedy czyta w amerykańskiej gazecie o śmierci swojego ojca  – Małego Sama, który po 50 latach głoszenia kazań i 446 ukąszeniach przez węże, mających sprawdzić jego wiarę, w końcu umiera od ukąszenia grzechotnika. Ale sekta Małego Sama zrzuciła winę na Blue, jedyną cudzoziemkę w ich gronie. Wszyscy wiedzieli, że Blue miała romans z nieżyjącym już „świętym” Małym Samem. Mimo, że Adam nienawidzi swojego ojca za to, że porzucił go kiedy był dzieckiem i pozwolił mu dorastać w sierocińcu, główny bohater Nahai nadal był zdeterminowany, aby zbadać zarzuty, o których przeczytał w gazecie. I że kobieta, która podała mu węża, tak naprawdę zamierzała zabić kaznodzieję. Ktoś mógłby zapytać, czy wąż – a nawet sam kaznodzieja – nie był odpowiedzialny za jego śmierć? I w tym miejscu Gina Nahai ukazuje moc religijnego zaślepienia. O ile można uwierzyć, że zgromadzenie fundamentalistów mogłoby podejrzewać, że Blue w jakiś mistyczny sposób sabotowała Małego Sama za pomocą żmii, to czy realista, taki jak Adam, uwierzyłby w to samo? A co z miejscowym szeryfem i prokuratorem hrabstwa, którzy publicznie ogłosili, że są pewni, iż Blue zamierzała zabić Małego Sama? Można się zastanawiać, czy podobnie jak Ewa w rajskim Ogrodzie mogła w jakiś sposób zawrzeć zdradziecki pakt z wężem, to czy Blue mogła sprawić, że wąż stał się bardziej jadowity, bardziej agresywny? Może wcierała dodatkową truciznę w jego kły, jak bohater sztuki Williama Shakespeare'a Laertes, przed pojedynkiem z Hamletem? W końcu prokurator okręgowy oznajmił lokalnej prasie, że „sam zamiar zabójstwa nie czyni z nikogo mordercą” i odmawia wszczęcia postępowania karnego. Nie powstrzymuje to jednak Adama, który prowadził śledztwo dziennikarskie, by rozpocząć romans z Blue. Co za ironia: Adam poznał kraj wspomnień Blue, zanim ją spotkał, mieszkał wśród jej ziomków. Zamienili się miejscami, każde uciekało ze swojego świata, a jednak koniec końców dotarli do tej samej prawdy.

Jednak (ja) osobiście uważam, że najbardziej tragiczną postacią (choć tylko drugoplanową) jest mąż Blue, Profesor. Przypomina on inną postać, też drugoplanową, ale równie fatalną, a mianowicie Franza z książki „Nieznośna lekkość bytu” Milana Kundery. I Franz, i Profesor nigdy nie mieli najmniejszego znaczenia dla świata, losu i historii. Profesor od dziecka wierzył, że świat ludzi Zachodu jest prostszy, że ludzie Zachodu nie patrzą na szerszy obraz, lecz koncentrują się na najbardziej rzucających się w oczy sprawach i ludziach. Że mają kontrolę nad zdarzeniami, ponieważ znają zasady rządzące zachowaniami otoczenia. Kiedy zaś rozwiązują problemy, posługują się zasadami logiki formalnej. Natomiast mieszkańcy Bliskiego Wschodu zajmują się obiektami w szerszym kontekście. Świat jest w ich odczuciu bardziej złożony niż świat ludzi Zachodu, a żeby zrozumieć zdarzenie, trzeba rozważyć mnóstwo czynników, które są ze sobą wzajemnie powiązane i to nie w prostym, deterministycznym sensie. Logika formalna nie odgrywa szczególnej roli w rozwiązywaniu problemów. Osoba zanadto skupiona na logice może wręcz zostać uznana za niedojrzałą. Jednak los nie był dla Profesora łaskawy.

Profesor urodził się w portowym mieście Basra nad rzeką Szatt al-Arab, kilka godzin drogi od Morza Omańskiego. Jego rodzina od wielu pokoleń zajmowała się kupiectwem i zgromadziła niewielką fortunę, którą wykorzystywali na edukację swoich dzieci oraz zakup antycznych koronek i europejskich mebli do swoich domów. Położenie miasta jako faktorii handlowej umożliwiło jego mieszkańcom kontakt z ludźmi ze wszystkich stron świata. Rodzina profesora była kosmopolityczna i zwesternizowana, świadoma obyczajów innych ludów, ale była też związana tradycją: dziewczęta dorastały, by wychodzić za mąż i rodzić synów. Od chłopców oczekiwano, że wejdą do rodzinnego handlu i będą chronić bogactwo i dobre imię swoich ojców. Profesor dorastał, mówiąc po arabsku, francusku i angielsku, ucząc się liczyć na liczydle i zatrzymywać w głowie liczby. Był dobrym uczniem – w rzeczywistości zbyt dobrym, jak na gust ojca, który widząc chłopca czytającego poezję i literaturę, po cichu obawiał się, że jego syn stanie się homoseksualistą. Próbował zniechęcić chłopca do nauki, zabierał go do pracy, oferował mu wszelkie zachęty, by przestał czytać te książki, które tak bardzo lubił. Ale już jako dziecko Profesor wolał towarzystwo zmarłych pisarzy niż tętniący życiem port i odgłosy ludzi rozładowujących ładunki z gigantycznych statków, które przemierzyły tysiąc mórz. Z każdym czytanym słowem profesor wyobrażał sobie, że jest o krok dalej od domu i bliżej Zachodu. Dowiedział się, że siedziba władzy na świecie już dawno przeszła ze Wschodu na Zachód, a źródło cywilizacji i szacunku zostało przeniesione ze starego świata do nowego. Zachłysnął się więc każdą zachodnią ideą, o której mógł przeczytać. Nauczył się mówić po francusku i niemiecku z tak lekkim akcentem, jak tylko potrafił udawać, a potem zdecydował, że wyprowadzi się – z wilgotnego miasteczka z gnijącym portem i małostkowymi handlarzami jedwabiem i przyprawami, i pojedzie do Paryża, gdzie ludzie i idee wydawały się ważniejsze niż życie.

Zabrał swoje dziedzictwo i skrzynię pełną haftowanych sznurówek, a następnie skierował się do stolicy, aby rozpocząć swoją podróż. W biurze paszportowym w Bagdadzie przekupił urzędnika, aby napisał na linii, na której miało być jego nazwisko „Profesor”, a następnie przekupił go ponownie, aby wpisał islam jako jego religię. To było łatwe, uczciwe i słuszne. Było to również praktyczne – udać się na Zachód z nowym nazwiskiem i uchodzić za muzułmanina, a nie Żyda. Większość ludzi na Zachodzie prawie nie zdawała sobie sprawy z tego, że wśród Arabów są Żydzi czy chrześcijanie. Muzułmanie, podobnie jak Żydzi, obrzezali swoich chłopców, a większość z nich była ciemnoskóra, jak Profesor, więc spełniał wszelkie oczekiwania do bycia wyznawcą islamu.

W Paryżu wydał pożegnalne pieniądze, które dali mu rodzice, na parę ciemnych garniturów i kapelusz, wynajął pokój. Studiował na Sorbonie od trzech lat, kiedy jego pierwsza żona zaczęła się do niego zalecać. Była uczennicą Carla Junga, gorliwą wyznawczynią jego teorii na temat ludzkiego umysłu, wielką wielbicielką jego pism w ogóle. Zgadzała się z poglądami Junga na temat czarnych Amerykanów jako ignorantów, niezdolnych do analitycznego myślenia; podzielała jego pogląd na Żydów jako wstecznych. Wierzyła w istnienie wyższej rasy – lepszej, bardziej poprawnej, bardziej idealnej wersji ludzkości. Przez całe lata 30. XX wieku Profesor pogrążał się w swojej pracy, pozwalał żonie wychowywać dzieci i utrzymywać rodzinę. Pozwolił jej zapraszać przyjaciół do ich mieszkania, więc  przesiadywała z nimi, pijąc kawę przez całą noc i dyskutując o różnicach między rasami i o tym, jak wpływają one na rozwój umysłu, myśli i języka. Kiedy wyczuł, że przyjaciele czują się nieswojo, rozmawiając z nim o swoich poglądach – ponieważ był Arabem i z definicji gorszym człowiekiem – robił wszystko, co w jego mocy, aby podkreślić swoje przekonania i zdystansować się od swojego ludu.

Po uzyskaniu dyplomu znalazł pracę naukową na uniwersytecie, a jego misją było porównanie początków języków romańskich i germańskich z pochodzeniem języków wschodnich. Wtedy wybuchła II wojna światowa, Profesor stracił grunt pod nogami, kiedy dowiedział się, że jego żona została zwerbowana do pomocy w działaniach propagandowych. Pisała artykuły i wygłaszała wykłady, w których podkreślała wyższość rasy aryjskiej i demonizowała Żydów. Zabierała ich dzieci na wiece poparcia dla niemieckich zdobywców, a potem z zapartym tchem opowiadała mężowi o wszystkim, co widzieli, czuli i wyobrażali sobie. Profesor powoli obserwował, jak jego rodzina staje się potworem, który unicestwi go bez wyrzutów sumienia i bez chwili wahania, jeśli poznają prawdę. Stali się sobie obcy – on i te niebieskookie kobiety – wrogami za tą samą linią.

To właśnie wtedy – w latach okupacji, kiedy wieści o obozach koncentracyjnych obiegły Paryż, a opowieści o niemieckich okrucieństwach stały się powszechnie znane – Profesor zdał sobie sprawę, że musi wyjechać. Swoją młodość poświęcił Europie i zainwestował swój czas, jeśli nie miłość, w żonę i córki, które nigdy nie stały się jego częścią. Ale tajemnica, którą zabrał ze Wschodu, stała się zbyt wielka i groźna, by jego ciało mogło ją pomieścić. Wylewało się to w zaskakujący i nieprzewidywalny sposób – w kłótniach, które toczył z żoną na temat losu Żydów, w snach w nocy, kiedy widział córki wskazujące na niego i mówiące strażnikom SS, że jest Żydem. Sprawdzał raz po raz swój paszport i dokumenty pracy pod kątem ewentualnych oznak swojego pochodzenia, trzymał się z dala od ulic tak często, jak tylko mógł, w obawie, że ktoś – ktokolwiek – rozpozna go jako Żyda. Żył w ciągłym strachu.

Kiedy wojna się skończyła, jego żona straciła posadę na uniwersytecie. Po powrocie do domu  powiedziała mu, że będą głodować. Dodała, że musi trzymać się z daleka i mieć nadzieję, że nie stanie się celem żądnych zemsty Żydów i antyniemieckich Francuzów, że nie będzie już mogła pisać, uczyć ani wykorzystywać swojej wcześniejszej pracy, aby zdobyć inną. Pewnego dnia włożyła swój najlepszy płaszcz i wyszła na ulicę, aby sprzedawać papierosy i róże w kawiarniach na chodniku wzdłuż Saint-Germain. Pracowała od zmierzchu do świtu, liczyła grosze i negocjowała napiwki. Wiosną 1946 roku Profesor otrzymał list z Uniwersytetu Tennessee z propozycją posady wykładowcy na kampusie w Knoxville. Uniwersytet miał zapłacić za jego przeprowadzkę do Ameryki, a także udzielić kredytu, aby umożliwić zakup domu. Profesor ubrał się w garnitur i włożył pierścionek babci do wewnętrznej kieszeni. Był wczesny ranek. Jego żona jeszcze spała.  

            W Ameryce nie myślał zbyt wiele o swojej żonie i dzieciach. Wiedział, że nigdy nie znajdą go w Ameryce, i czerpał z tego pociechę, czuł się wreszcie bezpieczny. Ale im dłużej przebywał w Ameryce, tym bardziej prześladowało go wspomnienie o swojej najmłodszej córce, i tym bardziej zaczynał się zastanawiać nad rodzajem kosmicznej sprawiedliwości, która wymierza karę za dawno popełnione grzechy, które dotychczas pozostawały bezkarne. Minęło dwadzieścia lat, odkąd Profesor odszedł od swojej rodziny. Jego najstarsza córka, której pensję przeznaczył na zakup znaczków na listy do Ameryki, nadal pracowała w piekarni, w której rozpoczęła pracę w wieku piętnastu lat. Jego średnia córka wyszła za mąż za portugalskiego piosenkarza i przeprowadziła się z nim do Ameryki Południowej. Jego najmłodsze dziecko nadal mieszkało w tym mieszkaniu. Sprzątała dom dla bogatych kobiet przy alei Foch i pisała listy do Biura ds. Osób Zaginionych, prosząc o zachowanie akt jej ojca, upierając się, że w dniu, w którym wyjechał, został zamordowany, porwany lub po prostu zgubił się podczas spaceru, ale nie porzucił jej. Ich matka – niebieskooka profesor psychologii jungowskiej sympatyzująca z Napem – powiesiła się na wentylatorze sufitowym w swojej sypialni, trzy lata po zniknięciu męża.

            Jak wiemy, pisarka Gina Nahai dorastała w Iranie pod rządami szacha i obserwowała rosnącą siłę islamskiego fundamentalizmu. Akcja jej powieści „Niedzielna cisza” rozgrywa się w Tennessee, wśród społeczności Appalachian. Nahai daje nam jasne przesłanie, że czy w Iranie, czy w Stanach Zjednoczonych fundamentaliści są tak samo niebezpieczni. Kiedy mówię o fundamentalizmie, mam na myśli grupy religijne, zwłaszcza te, które pojawiły się po latach siedemdziesiątych XX wieku. Grupy, które definiują się za pomocą wojowniczych terminów lub przyjmują wojownicze strategie (w tym ściśle kontrolowany, patriarchalny kodeks moralny) w swoich wysiłkach na rzecz zachowania tego, co postrzegają jako bezkrytyczny pogląd na swoje religijne księgi (Koran lub Biblię). Bez względu na to, jak bardzo różnią się od siebie Stany Zjednoczone i Iran, łączy je ta sama historia: dekada zawirowań w latach 70., skupiona wokół ropy naftowej, rewolucji seksualnej, która zakończyła się odrodzeniem tego rodzaju fundamentalizmu. Wiemy, dokąd doprowadziła amerykańska chrześcijańska fundamentalistyczna odpowiedź na irański islamski fundamentalizm: śmiertelny impas, w którym Iran zwiększa swój potencjał nuklearny i wzmacnia grupy bojowników na całym Bliskim Wschodzie. Fundamentalistyczna odpowiedź Ameryki na fundamentalistyczny rząd Iranu doprowadziła do tego, że Bliski Wschód znajduje się w takim samym stanie katastrofy, jak nasz klimat.

 

17 stycznia 2025

Księżyc i anioł

„Księżyc i anioł”

Gina B. Nahai

Autorka/ mieszkała w Iranie, Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych. Jest autorką wielokrotnie nagradzanej i uznanej na całym świecie książki „Księżyc i anioł”. Jest wykładowcą historii irańsko-żydowskiej i tematu wygnania, studiowała politykę Iranu oraz współpracowała z Departamentem Obrony USA w charakterze analityczki Bliskiego Wschodu.

Tłumaczenie/ Maria Grabska-Ryńska

Tytuł oryginału/  an-us Moonlight on the Avenue of Faith

Tematyka/ Saga o Roksanie Anielicy zaczyna się w 1938 roku wraz z jej narodzinami w getcie w Teheranie, a kończy w Los Angeles w latach 80. XX wieku. Jest to w równym stopniu opowieść o rodzinie, na którą coraz większy wpływ mają wydarzenia zewnętrzne, jak i kameralna eksploracja konfliktu między przeznaczeniem a wyborem. Gina B. Nahai wcześnie wraca do przeszłości, gdy dorosła już Lili wspomina, jak jako pięciolatka widziała, jak jej matce, Roksanie, wyrastają skrzydła i odlatuje. (Inne niezdarne flirty z realizmem magicznym to słoneczniki, które wydzielają światło; smutek, który zamienia się w tkankę tłuszczową i białe pióra znalezione po snach o locie). „Księżyc i anioł” to przejmująca i czarująca powieść, która urzeknie czytelników ceniących emocjonalne i refleksyjne opowiadanie historii, szczególnie tych, których pociąga realizm magiczny i fikcja historyczna, ponieważ autorka tka bogaty gobelin tematów, takich jak tożsamość, rodzina i siła ludzkiego ducha.

Główny motyw/ Historia porzuconej dziewczyny, osadzona na tle rewolucji w Iranie. Matka dziewczyny ucieka z domu, gdy wychodzi na jaw jej pozamałżeński romans, a córka zostaje wysłana do szkoły z internatem w Kalifornii. Minie 13 lat, zanim ponownie się spotkają. Pewnej gwieździstej nocy pięcioletnia Lili jest świadkiem, jak jej matce, Roksanie Anielicy, wyrastają skrzydła i znika w niebie, niepodlegająca zasadom grawitacji. Roksana nie zostawia po sobie żadnego pożegnania, żadnego słowa wyjaśnienia, żadnego śladu swojego istnienia. Późniejsze poszukiwania matki przez Lilli – pobudzone niestrudzonymi wysiłkami jej ciotki Księżycowej Miriam – są sercem tej hipnotyzującej epickiej opowieści, która śledzi losy Roksany, urodzonej jako pechowe dziecko w surowym żydowskim gettcie w Teheranie, przez bogaty świat irańskiej arystokracji, burdele w Turcji, aż po dzisiejsze Los Angeles. Stawką są nadzieje Roksany na szczęście, na wyrwanie się z więzów tradycji Starego Świata i znalezienie przebaczenia dla tego najbardziej skandalicznego z grzechów – pragnienia. Gina B. Nahai łącząc wątki kultury perskiej i żydowskiej, powołuje do życia odważny krąg kobiet zakorzenionych w swojej ojczyźnie, ale zmieniających swoje życie w Ameryce, krainie szans i wyborów.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Bo tak właśnie działa ten świat, powiada Miriam – zarówno na Wschodzie , jak i na Zachodzie: istoty ludzkie są tylko narzędziem bezlitosnego Losu. Wolna wola i świadome decyzje to złudzenie umysłów zbyt wątłych, by pojąć realia naszej absurdalnej egzystencji”.

„Ludzie żyli wówczas za zasłoną milczenia, w pajęczynie tajemnic sięgających tysiąca lat wstecz, przepojeni czcią dla mocy wypowiedzianego słowa i obawą przed jego konsekwencjami”.

„Zaczęło się to tak, jak zwykle zaczynają się tragedie – od kobiety”.

„Nie wolno marnować pieniędzy na zmarłych, gdy są tak potrzebne żywym”.

„(…) mówiła to z chłodną obojętnością kogoś, kto zrozumiał, że historia się powtarza, albowiem Bóg nie ma zbyt bujnej wyobraźni”.

„Biedacy nie mają po co żyć do późnej starości. Tylko bogaci powinni być nieśmiertelni”.

„(…) nie dostrzegałby jej nawet, gdyby przyszła do niego nago w deszczową noc”.

„Powtarzała sobie jednak, że mężczyzna nie musi kochać żony, by osiągnąć szczęście. Sekretem dobrego małżeństwa jest zgodność, a nie namiętność; szacunek, a nie czułość”.

„Roksana Anielica wierzyła, że nic nie jest prawdziwe, póki się tego nie nazwie, i nikt nie istnieje, dopóki nie powie o swym istnieniu głośno przy świadkach. Cała reszta, nawet ból, jest iluzją”.

„Jej przeznaczeniem jest ucieczka – od rodziców lub męża albo i stąd, i stąd”.

„I co z tego, że jest tylko służącą? – powiedziała żonie Masztiego. Nie ma zamiaru wyglądać gorzej od tych wszystkich matek, rozpartych na szpitalnych łóżkach jak królowe Indii i udających, że dokonały czegoś nadzwyczajnego, gdy w istocie poszły tylko za głosem natury”.

„Słyszeli te historie i trzymali się z dala, przekonani, że pech jest zaraźliwy”.

„Na Zachodzie lekarze i naukowcy nadają różne nazwy tworom żalu. Rak. Cukrzyca. Stwardnienie rozsiane. Nie bardzo wiedzą, co je powoduje ani jak je leczyć.  Ale na Wschodzie ludzie marli z żalu od zarania dziejów i nie było to dla nikogo tajemnicą, dopóki na scenę nie wkroczyli lekarze. Perskie słowo degh oznacza dosłownie: >zachorować i umrzeć ze smutku<”.

„Ameryka, rzekł do żony, jest nadzieją głupców”.

„Nigdzie indziej na świecie nie można zobaczyć barwy teherańskiego świtu”.

„Przypadkiem zakosztowała czegoś potężniejszego i znacznie słodszego niż bogactwo. Kiedy uświadomiła sobie, że czas z tym skończyć, nie była już w stanie wyrzec się tej władzy”.

„Człowiek zniesie tylko pewną liczbę rozstań i wyleje tylko pewną ilość łez. Nie może stracić wszystkiego”.

Powieść „Księżyc i anioł” autorstwa Giny B. Nahai to wyjątkowa, pełna magii opowieść, która łączy w sobie elementy historii, mistycyzmu i refleksji nad ludzkim losem. Historia rozpoczyna się od dramatycznego aktu kobiecego buntu – naga kobieta wkracza do synagogi w trakcie Jom Kippur, jednego z najświętszych dni w judaizmie. Ten przełomowy moment staje się punktem wyjścia dla wielopokoleniowej sagi rodziny zamieszkującej żydowskie getto w Teheranie.

Nahai z niezwykłą wrażliwością i narracyjną maestrią ukazuje życie kobiet na tle burzliwej historii Iranu – od represji politycznych, przez chaos rewolucji islamskiej, po traumę uchodźstwa. Przeplatając wątki osobiste i historyczne, powieść prowadzi czytelnika przez dekady i kontynenty – od czasów szacha i tragicznych pogromów w Iranie, aż po współczesne życie w Los Angeles. To poruszająca refleksja nad tożsamością, przynależnością kulturową i siłą kobiet w obliczu ucisku, a także świadectwo niezłomności ludzkiego ducha wobec przymusowej asymilacji i rozłąki z ojczyzną.

Autorka, z niezwykłą wrażliwością i poczuciem miejsca, kreśli historię trzech pokoleń kobiet: Szuszy, Roksany i Lili. Każda z nich zmaga się z wyborami, które balansują między prawem do kobiecej wolności, swoją tożsamością jako Iranek, a wiarą przynależną do żydowskiej tradycji. W ich życiu odbija się echo przeszłości, obciążonej decyzją zbiegłej przodkini, której eskapistyczny impuls naznaczył ich losy. Ten „gen ucieczki", zapisany w ich krwi, staje się dziedzictwem, ale i przekleństwem, kierującym ich poczynaniami. Roksana Anielica, już jako dziecko, nie potrafiła zaakceptować ograniczeń, jakie narzucało jej życie. Wychowana w świecie kontrastów i napięć między tradycją a pragnieniem wolności, wyrosła na kobietę, dla której bunt był nie tyle wyborem, co koniecznością. Dla niej ucieczka stawała się nie tylko aktem desperacji, ale i jedyną drogą do samorealizacji. Szusza, babka Roksany, to opoka rodziny – kobieta, która swoje wybory tłumaczyła obowiązkiem wobec tradycji. Lili zaś, najmłodsza, próbuje pogodzić dziedzictwo swoich przodkiń z własnymi marzeniami o niezależności.

Czy losy kobiet są wynikiem przeszłości, która ciąży na ich barkach, czy może jednak odzwierciedleniem ich indywidualnych wyborów? Autorka pozostawia to pytanie otwartym, zapraszając czytelnika do refleksji nad tym, co kształtuje nasze życie: geny, historia, czy własna wola.

 „(…) Szusza nie mówiła, że pióra na posłaniu Roksany wzięły się z jej snów. Wyzwolona z ciasnych murów żydowskiej dzielnicy Roksana wzlatywała we śnie nad olbrzymim, bezkresnym oceanem – jak ptak lub anioł – i czasem nagarniała skrzydłami morską bryzę poza krawędź nocy, przekraczając granicę między pragnieniem a rzeczywistością. Białe pióra sypały się na posłanie Roksany mówiąc o jej tęsknotach”. Wiele lat później Roksana Anielica rozwinie te same skrzydła, aby wylecieć w teherańską noc i z życia swojej pięcioletniej córki Lili. Lili wysłana do katolickiej szkoły z internatem w Los Angeles, odcięta od swojego języka, kultury i religii, musiała zmagać się ze spuścizną, którą pozostawiła jej matka – możliwością decydowania o własnym losie, a także stratami, jakie pociąga za sobą taki wybór. To właśnie czyni je kobietami, które nie boją się wygnania, ale których ciała nabrzmiewają łzami z powodu ceny ich wolności i jeszcze większej ceny nieosiągnięcia jej wcale. „W twojej matce zawsze mieszkały dwie skłócone ze sobą osoby – powiedziała Mercedez. – Jedna była uciekinierką, wygnańcem, zgodnie z jej rzekomym przeznaczeniem; kobietą, po której wszyscy spodziewali się najgorszego. Ta druga miała być ideałem, żeby pokazać wszystkim, że się mylą”.

Zaczęło się, jak to często bywa w tragediach, od kobiety – rosyjskiej żony rabina z Lubawicz, który przybył do Teheranu pod koniec XVIII wieku z wyraźnym zamiarem edukowania Żydów w zakresie drogi cnoty i sprawiedliwości. W tym celu rabin przywiózł żonę, cztery córki i pełne wozy książek i zwojów, które, jak obiecywał, miały służyć mu jako świadectwo jego przemówień i kazań. Założył synagogę i gorliwie wypełniał swoją misję. Wkrótce udało mu się przekonać Żydów, że jest największym światowym autorytetem w kwestii natury zła i sposobów zapobiegania mu. Ponieważ kobiety były najczęściej źródłem zła i główną przyczyną tego, co nazywał „aktami moralnego zepsucia", rabin napisał własne prawo na temat właściwych kodeksów postępowania kobiet – zabraniając im takich luksusów jak śmiech, który przyprawiał ich o zawroty głowy i wymagał, aby rozmawiały z jedną ręką zakrywającą usta, aby nie kusić nikogo „pokazem różowego i mięsistego wnętrza ust”. Aby dać przykład innym, rabin trzymał swoją żonę i córki pod najściślejszym nadzorem. Owijał je w duszące warstwy czarnego materiału, nie pozwalając im mówić, nawet w obecności innych kobiet, nigdy nawet nie ujawnił nikomu ich imion. Co więcej, kazał właścicielowi mykwy w gettcie otwierać łaźnię dwie godziny wcześniej co dwa tygodnie, aby jego żona i córki były same, gdy się rozbierały, aby dokonać rytualnego obmycia. Przez resztę czasu pozostawały w domu, cicho, na uboczu w izolacji, porozumiewając się ze sobą jedynie za pomocą gestów w obawie, że ktoś inny niż rabin usłyszy ich głosy. Dla ludzi, którzy podchodzili do drzwi lub stali na dachu i patrzyli na biedne kobiety, wyglądały one jak plemię głuchoniemych poruszających się w powolnej i niekończącej się mgle. Szerzyły się spekulacje na temat ich cech fizycznych, które rabin tak starannie próbował ukryć: żona musiała być brzydka, jak przypuszczali Żydzi, zajęcza, podziurawiona, a może nawet bezzębna. Córki musiały odziedziczyć po niej zły wygląd. Dlatego rabin nie chciał ich pokazywać, ponieważ wiedział, że brzydka kobieta nigdy nie wyjdzie za mąż i dlatego nie ma żadnego interesu w tym, by uczynić swoje córki obiektem zachęty do zaręczyn. Za plecami rabina Żydzi nazywali jego żonę i córki: „Wroną z córkami".

Tak przez wiele lat żył rabin zwany Krukiem, i na tym zakończyłaby się jego historia, gdyby nie to, że w święto Jom Kippur 1800 roku nagle jego żona oszalała. Jak zawsze tego dnia, Bóg zesłał pogodę nietypowo upalną – aby utrudnić życie Żydom, którzy nie mogli pić przez blisko trzydzieści godzin – nawet legiony szczurów i skorpionów, które normalnie zamieszkiwały powierzchnię ziemi, znikały głęboko w jej pęknięciach w poszukiwaniu zimna. Kiedy podczas nabożeństwa w synagodze rozległ się śpiew kobiety, płynny głos, głos, który kapał z ust i pozostawiał chłodny ślad, który wylewał się na ciała mężczyzn i sprawiał, że ich lędźwie zaczęły płonąć z podniecenia. Religijny świat irańskich żydów zamarł. Był to głos kobiety wolnej i nieskrępowanej, śpiewającej starą pieśń miłosną, którą mogli śpiewać tylko mężczyźni z najniższej kasty. Była to Wrona, żona rabina, która weszła do synagogi naga jak ją Pan Bóg stworzył, z zamkniętymi oczami i z rękami przylegającymi do kącików ust, tak że jej głos niósł się dalej, gdy śpiewała. Za nią szły jej cztery córki, które wciąż były zakryte i które wydawały się oczarowane jej śpiewem. Sam widok sprawiał, że rabin poczerniał z wściekłości. Chciał krzyczeć, ale gardło mu się ścisnęło. Zdesperowany patrzył, jak jego żona przechodzi przez synagogę, okrąża ambonę, a potem wychodzi. Kobiety, które ją widziały, toczyły pianę na ustach z zazdrości, mężczyźni wodzili za nią pożądliwym wzrokiem, nagle wszyscy zaczęli za nią podążać, gdy wychodziła z budynku. Wyszła na ulicę, ciągnąc za sobą córki, a za nimi podążali zgromadzeni ludzie. Przeszła przez główny plac, który jeszcze podczas modlitw był pusty, gdyby nie sfora żółtych bezpańskich psów, i milcząca cisza Bliskiego Wschodu. Rebecyn okrążała alejki i zduszone łuki getta, mijając nędzne domy i żałosne sklepy, w których jej mąż zabronił się śmiać, aż w końcu dotarła do bram łączących getto z Teheranem. Na koniec przestała śpiewać i zwróciła się do córek. Jej oczy były puste jak u wariatki, a kiedy się uśmiechała, jej oddech pachniał wodą. Potem zniknęła w bezlitosnym słońcu Dnia Pojednania.

Jej odejście byłoby oczywiście wystarczająco druzgocące dla jej rodziny, gdyby był to odosobniony incydent, którego nikt nie odważył się powtórzyć. Było to jednak szczególnie szkodliwe, ponieważ zapowiadało serię ucieczek wśród żeńskich członkiń każdego następnego pokolenia. Na przykład najmłodsza córka rabina Kruka wyszła z domu pewnego ranka w wieku czternastu lat i nigdy więcej jej nie widziano ani o niej nie słyszano. Jego wnuczka uciekła w wieku dziewięciu lat, aby dołączyć do zespołu tureckich Cyganów, którzy rozbili obóz w górach pod Teheranem. Inne dziewczęta uciekły z bandytami, zostały porwane przez koczowników, sprzedały się handlarzom dziwek. Jedna kobieta, babcia Szuszy, rzuciła się do rzeki Karadż z nadzieją, że zaniesie ją do morza. Skończyła purpurowa, wzdęta i gnijąca na południowym brzegu rzeki. Inna, ciotka Szuszy, została złapana przez ojca i przywieziona do domu, gdzie trzymał ją przywiązaną za kostki do ceglanej kolumny do końca życia. 


Gina B. Nahai w swojej twórczości z niezwykłą wnikliwością przedstawia skomplikowane relacje między matkami a córkami, ukazując ten związek jako fundament kobiecej tożsamości. Według autorki, to właśnie relacja z matką jest miejscem narodzin ego kobiety, jej poczucia bezpieczeństwa w świecie, jej stosunku do własnego ciała, a także postaw wobec innych kobiet i mężczyzn. Matka staje się dla córki pierwszym wzorem kobiecości, przekazując jej obraz tego, jak być kobietą.

W powieści „Księżyc i anioł” Nahai ukazuje jednak ten związek w świetle pełnym bólu i mroku. Kobiety w tej historii, zamiast budować więzi zaufania i wsparcia, przekazują swoim córkom gorzką lekcję braku wiary w siebie i innych. Matki stają się narzędziami opresji wobec własnych córek, prześladując je psychicznie, znęcając się nad nimi, a w skrajnych przypadkach nawet je porzucając. To właśnie kobiety, dotknięte własnymi traumami i uciskiem, deprecjonują inne kobiety, w tym swoje córki, tworząc toksyczne wzorce relacji międzypokoleniowych.

Nahai łączy tę skomplikowaną dynamikę z szerszym kontekstem historycznym i społecznym, ukazując losy żydowskich kobiet w Iranie. Autorka sugeruje, że systemowy ucisk, jakiego doświadczają kobiety, zarówno jako Żydówki, jak i członkinie patriarchalnego społeczeństwa, znajduje odzwierciedlenie w ich osobistych relacjach. Kobiety, które same zostały zranione, często przenoszą swoje traumy na inne kobiety, powielając wzorce opresji i przemocy. Nahai kreśli poruszający obraz świata, w którym kobiety nie tylko padają ofiarami systemowych ograniczeń, ale także stają się oprawczyniami swoich córek. To brutalne zwierciadło relacji międzyludzkich, które stawia przed czytelnikiem trudne pytania o naturę ucisku, dziedziczenie traumy i możliwość przerwania tego destrukcyjnego cyklu. A przecież żydowskie powiedzenie, które zaczerpnęło swą mądrość z Talmudu, z traktatu Sotah (12a) przestrzega: „Kto niszczy swoje córki, ten gorszy jest od faraona. Bo faraon kazał zabić tylko chłopców”[1]. Uciekają przed smutkiem, niechcianym macierzyństwem i bezsilnością wobec otaczającego świata. Kobiety w powieści Giny B. Nahai wypracowują mechanizm obronny, który autorka przedstawia za pomocą realizmu magicznego. Centralną postacią tego magicznego świata jest Roksana Anielica, której dwukrotnie wyrastają skrzydła, pozwalając jej uciec przed śmiertelnym zagrożeniem i ratować własne życie. Za pierwszym razem Roksana odlatuje, gdy jej własna matka próbuje ją zabić, zrzucając z dachu. Skrzydła stają się symbolem desperackiej walki o przetrwanie, zapewniając jej schronienie w bezpiecznym miejscu. Drugi raz skrzydła ratują ją z domu męża, gdzie teściowa stosuje terrorystyczne metody, wypuszczając wściekłe psy, które pilnują domostwa. W obecności córki Lili, Roksana odlatuje przez otwarte okno, tym razem zostawiając za sobą nie tylko zagrożenie, ale także własne dziecko.

Ta magiczna zdolność zapewnia Roksanie wolność, ale nie uwalnia jej ani jej rodziny od nawiedzającego je pecha. Dziedziczone traumy, złe wybory miłosne, niechciane macierzyństwo i klątwa ucieczki odciskają piętno na kolejnych pokoleniach kobiet. Lili, jako córka Roksany, na zawsze pozostaje zraniona porzuceniem przez matkę, nie mogąc w pełni się z tym pogodzić. Realizm magiczny w powieści staje się nie tylko narzędziem narracyjnym, ale i metaforą kobiecej walki o przetrwanie i niezależność w świecie pełnym opresji i przemocy. Skrzydła Roksany symbolizują zarówno nadzieję, jak i ciężar, który każda z kobiet musi nosić, próbując znaleźć wolność w świecie pełnym ograniczeń. W ostatecznym rozrachunku klątwa ucieczki, choć ratuje życie, pozostawia głębokie blizny, przypominając, że nie każda ucieczka oznacza wybawienie.

Gina B. Nahai pokazuje, że życie to linearna podróż. Jeśli więc chcemy zrozumieć, dlaczego teraz znaleźliśmy się w takim, a nie innym miejscu; w takim, a nie innym punkcie; w takim, a nie innym chaosie, cierpieniu, bałaganie. Jeśli chcemy zrozumieć to wszystko, musimy wrócić do źródła. Wrócić do początku. Do dzieciństwa. Tam bowiem ukryta jest tajemnica. To w klatce dzieciństwa, której pręty tworzą również (współcześnie) szkielet współczesnej kultury popularnej, mediów społecznościowych, spoczywa głęboko ukryty skarb: kamień filozoficzny umożliwiający zrozumienie przeszłych i przyszłych zdarzeń. Tomasz Stawiszyński w książce „Potyczki z Freudem” napisał, że już Artur Schopenhauer twierdził, że kiedy z perspektywy starości spojrzy się na czyjeś życie, można odnieść wrażenie, że układa się ono w pewien logiczny ciąg. Jakby rządziła nim jakaś tajemnicza siła organizująca zdarzenia tak, aby zrealizowało się coś, co Schopenhauer określał mianem „zamierzenia, które zdaje się leżeć u podstaw losu jednostki”.[2] Nie był w tym oryginalny. Sięgał do opisanej w „Państwie” Platona koncepcji, w myśl której każda dusza wybiera sobie takich rodziców i takie otoczenie, żeby jej przeznaczenie, potencjał, talenty i umiejętności, a także rozmaite wady czy ułomności mogły się w pełni wyrazić. Jesteśmy, kim jesteśmy, już w momencie narodzin – mówił Platon. Nasz charakter, nasz los są już w nas obecne, niczym dąb w żołędziu.

A może należałoby wyrazić freudowską myśl jeszcze radykalniej: to właściwie my wiedziemy swój żywot wewnątrz mitycznych dramatów, nieświadomie je odtwarzamy, myślimy, działamy i odczuwamy tylko tak, jak nam na to pozwalają wzorce, których jesteśmy odległymi emanacjami. To zatem one są jedynie prawdziwe, my zaś jesteśmy postaciami mitycznymi. W rodzinie wszyscy ci wujowie, ciotki, ojcowie czy matki są zaledwie naczyniami, powłokami cielesnymi, za pomocą których swoje pełne dzikich żądz, perwersji i namiętności dramaty rozgrywają starożytni bogowie i bohaterowie. Bo wciąż jeszcze, nieodmiennie wiodą mityczny żywot w myślach, uczynkach i zaniedbaniach ludzi żyjących od niepamiętnych czasów. Czy raczej nas wszystkich, razem wziętych, mieszkańców Zachodu i Wschodu, cywilizowanych i „dzikich”, współczesnych i archaicznych, wiedeńskich, teherańskich, nowojorskich, krakowskich, miejskich i wiejskich.

Gina B. Nahai zawarła w swojej powieści nie tylko grozę historii, ale także klasyczny irański instynkt, by utrzymywać wstydliwą historię rodzinną w tajemnicy – w przeciwieństwie do ekshibicjonistycznej kultury panującej w Stanach Zjednoczonych, do wyznawania wszystkiego publicznie. W Iranie panuje takie wrażenie, że trzeba zachować twarz, że nazwisko rodziny musi pozostać nienaruszone – poczucie, że jeśli prawda wyjdzie na jaw, może to być druzgocąco niszczycielskie dla całej rodziny. Życie rozwiedzionej kobiety jest jak bycie trędowatym. Posiadanie niepełnosprawnego dziecka oznacza, że cała rodzina jest skazana na zagładę, ponieważ jeśli istnieje jeden zły gen, to żadna z dziewcząt w rodzinie nie może wyjść za mąż. Dlatego w książce „Księżyc i anioł” piękna, eteryczna dziewczyna z żydowskiego teherańskiego getta, zostaje zrzucona z dachu przez własną matkę za to, że była pechowym dzieckiem, ale udaje jej się przetrwać dzięki magicznym skrzydłom, które pomogły jej w wyruszeniu w długą i trudną podróż do wolności.

Chociaż książka „Księżyc i anioł" wysyła mocne przesłanie na temat wypaczającej natury tajemnicy wynikającej z opresji, Nahai stara się unikać kaznodziejstwa, zanurzając czytelnika w mitach, aluzjach, historii, pikantnym dobrym humorze i wrażliwością irańskiego języka fārsī, który, jak mówi, jest „bardzo poetycki i ma w sobie wiele z tego, co można nazwać melodramatem". Na przykład mówi się, że Roksana Anielica „umiera ze smutku" i jest na to odpowiednie słowo w języku perskim. „Księżyc i anioł" nie jest więc po prostu powieścią protestacyjną, ale filozoficzną medytacją nad różnymi kulturowymi postawami wobec prawdy i mówienia o niej, a także nad problemami pogodzenia tych odmiennych prawd we fragmentarycznym świecie wygnania. „Najtrudniejszą rzeczą dla mnie, gdy dorastałam, było zrozumienie, że nikt nie jest do końca dobry ani zły" – powiedziała Gina B. Nahai. Wiele lat temu odkryła, że jeden z jej ulubionych stryjecznych dziadków, „najmilszy, najwspanialszy, wspaniały facet i kochający ojciec", próbował zamordować swoją żonę. „– Jak pogodzić te dwie rzeczy?”

W powieści „Księżyc i anioł” Gina B. Nahai bada pękniętą naturę międzyludzkich związków, ukazując historię Roksany z różnych punktów widzenia. Jej siostra, Księżycowa Miriam, opowiada 18-letniej córce Roksany, Lili, o trudnym małżeństwie jej matki w Iranie, jej romansie, uwięzieniu w tureckim burdelu i latach otępiającej pracy służebnej w Turcji, dopóki kobieta nie przybywa do Los Angeles, stara, złamana i otyła (symbolicznie wzdęta ze smutku). Nahai twierdzi, że czasami potrzeba kilku pokoleń, aby wygnańcy zrozumieli wszystkie fragmenty swojego życia. Wszystkie tęskniące za wolnością kobiety w książce – od Księżycowej Miriam i Roksany Anielicy po Aleksandrę Kotkę, obwieszoną klejnotami rosyjską emigrantkę, a nawet surową teściową Roksany, Fraulein Claude, która sprytnie wymyśla siebie na nowo, aby zdobyć męża swoich marzeń – pochodzą z rodzinnych opowieści samej autorki, to stamtąd czerpała pomysły o kobietach-wolnych duchach, „ciotkach-uciekinierkach” i innych odważnych kobietach. Jedna z jej ciotek ze strony matki, Eshrat Cohen, uciekła i wylądowała w Sziraz w Iranie. Zapukała do pierwszych lepszych drzwi, a mężczyzna, który je otworzył, powiedział: „Możesz tu zostać, ale musisz się ze mną ożenić”. Więc ona odpowiedziała z braku wyboru: „Dobrze”. Zgodnie z prawem islamskim kobieta nie może pozostać z mężczyzną, jeśli nie jest z nim poślubiona. Ciotka Eshrat obudziła się następnego ranka i odkryła, że obok niej w innych pokojach mieszkają jeszcze dwie inne żony. Stała się jednak liderką ruchu wyzwolenia kobiet w Iranie. Pewnego dnia w trakcie kazania podczas święta Jom Kippur wstała w synagodze na babińcu i krzyknęła: „Kto powiedział, że kobiety i mężczyźni nie mogą siedzieć w tym samym pokoju?”. 50 lat temu była to herezja, skazująca kobietę na banicję. Natomiast postać Lili to tak naprawdę historia samej autorki, która opuściła Iran w wieku 13 lat, aby uczęszczać do szwajcarskiej szkoły z internatem, a ostatni raz widziała swój rodzinny kraj Iran w wieku 16 lat, zanim wyjechała z matką do Los Angeles, gdzie miała uczęszczać do UCLA (Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles). Było lato 1977 roku, dwa lata przed rewolucją irańską, wtedy jeszcze nie wiedziała, że wyjeżdża na dobre.

 


[1] Talmud traktat Sotah 12a אָמְרָה לוֹ בִּתּוֹ: אַבָּא, קָשָׁה גְּזֵירָתְךָ יוֹתֵר מִשֶּׁל פַּרְעֹה. שֶׁפַּרְעֹה לֹא גָּזַר אֶלָּא עַל הַזְּכָרִים, וְאַתָּה גָּזַרְתָּ עַל הַזְּכָרִים וְעַל הַנְּקֵיבוֹת. פַּרְעֹה לָא גָּזַר אֶלָּא בָּעוֹלָם הַזֶּה, וְאַתָּה בָּעוֹלָם הַזֶּה וּלְעוֹלָם הַבָּא.

„Córka jego Miriam rzekła do Niego: «Ojcze, twój dekret jest surowszy dla narodu żydowskiego niż dekret faraona, ponieważ faraon zarządził go tylko w odniesieniu do mężczyzn, a ty zaś postanowiłeś stosować go i w odniesieniu do mężczyzn, i w stosunku do kobiet. Przez to nie będzie już dzieci. Co więcej, faraon zadekretował, że będą zabijani tylko na tym świecie, ale ty zarządziłeś, że na tym świecie i w Świecie Przyszłym, ponieważ ci, którzy się nie narodzili, nie wejdą do Świata, Który Nadejdzie”.

[2] A. Schopenhauer, O samobójstwie i inne pisma pomniejsze, przeł. Grzegorz Sowiński, Wydawnictwo: A, Kraków, s.91.