18 stycznia 2025

Niedzielna cisza

 

„Niedzielna cisza”

Gina B. Nahai

Autorka/ Gina B. Nahai jest autorką bestsellerów i profesorem kreatywnego pisania na Uniwersytecie Kalifornijskim. Jej powieści zostały przetłumaczone na 18 języków i zostały wybrane jako „Jedne z najlepszych książek roku" przez „Los Angeles Times” i „Chicago Tribune”. Gina B. Nahai występuje często w mediach jako analityk tematów dotyczących współczesnej polityki Bliskiego Wschodu, gości w telewizji PBS, CNBC, a także w wielu innych lokalnych telewizyjnych i radiowych programach informacyjnych.

Tłumaczenie/ Krzysztof Hapka

Tytuł oryginału/ an-us Sunday's Silence

Tematyka/ Czym różni się Iran od Appalachów? Dwie pierwsze powieści urodzonej w Iranie pisarki Nahai, „Pawi krzyk” oraz „Księżyc i anioł”, rozgrywały się w jej ojczyźnie, i zostały dobrze przyjęte przez czytelników, wraz z entuzjastycznymi recenzjami. Teraz, w starannie zrealizowanej trzeciej powieści „Niedzielna cisza”, Nahai bierze na warsztat Appalachy, rzucając światło na kolejny region, którego ludność łączy fundamentalistyczna wiara, a jej wierzenia są równie egzotyczne i niezrozumiałe dla  większości zachodnich czytelników, jak wierzenia narodu irańskiego. Wiara kontra fanatyzm, strach jako siła motywująca do szukania zbawienia – te tematy są analizowane w miarę rozwoju wydarzeń zarówno tragicznych, jak i zbawczych. To wieloaspektowe dzieło rozszerza fikcyjne uniwersum Nahai w nowym i ciekawie dopasowanym kierunku.

Główny motyw/ Zagraniczny korespondent Adam Watkins stacjonuje w Libanie, kiedy otrzymuje wiadomość, że Mały Sam Jenkins, ojciec, którego ledwo znał, zmarł od ukąszenia węża. Sam, kaznodzieja zajmujący się handlem wężami, który przeżył 90 lat ciężkiego życia i 446 ukąszeń węży, w końcu uległ jadowi węża podarowanego mu przez Blue, wspaniałą Kurdyjkę urodzoną w Iraku i tak samo utalentowaną treserkę węży, która nigdy nie pasowała do Holy Rollers. Adam, który przez 18 lat próbował ułożyć sobie nowe życie, wraca do domu w poszukiwaniu odpowiedzi: Co kierowało Samem? I czy Blue po prostu testowała wiarę Sama, czy też zamierzała go zabić? Silne wyczucie geografii i historii religijnej stanowi tło, gdy Nahai bada zagadkę charyzmy, otwierając okno na wyspiarski świat i sprawia, że „inna” Ameryka staje się bardziej zrozumiała.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Usuwając się – żywy dowód jego grzechu – zapewnił mu bezkarność i pozwolił pogrzebać się w kłamstwie”.

„Dzieciństwo w Appalachach i lata patrzenia na okrucieństwa wielu wojen nauczyły go, że największy grzech to nie dać świadectwa prawdzie”.

„Tutaj samotność przynosiła ulgę”.

„Rozpaczliwie pragnąc wierzyć, ludzie ci nastawiali ucha na jego słowa, odwracali zaś oczy od czynów”.

„Przenosiła się z osady do osady, zmieniając kochanków z krótkowzrocznością młodości, która nie wierzy w klęskę”.

„Dziwne, jak umiera nadzieja: czepiamy się jej przez całe życie mimo wszelkich dowodów, że to bez sensu, aż nagle jedno drobne wydarzenie, jedna porażka znaczy kres naszej wiary”.

„Profesor zawsze szuka odpowiedzi w książkach. Woli suche naukowe teorie, bezpiecznie oddalone od życia”.

„Z czasem nauczysz się doceniać wartości iluzji [makijażu]”.

„Może tym właśnie jest religia: kobietą z talerzem ciasteczek i starą książką, dwiema dłońmi, które składają się obok ciebie w półmroku, głosem, który każe ci wierzyć”.

„Zatracił się w sztucznym świecie swoich kłamstw i marzeń”.

„Tylko człek obłąkany ucieka przed własnym cieniem”.

„Rzecz nie w tym, by znaleźć wyjście, lecz w tym, by nauczyć się żyć w labiryncie”.

„Tymczasem sam stał się bohaterem reportażu, który zamierzał napisać”.

„Zamienili się miejscami, każde uciekało ze swojego świata, a jednak koniec końców dotarli do tej samej prawdy”.

Trzymająca w napięciu, uwodzicielska i zarazem smutna książka „Niedzielna cisza” rozgrywa się głównie w Appalachach, miejscu, które w większości Amerykanów nie budzi większego zainteresowania, skutkuje zatem wieloma stereotypami. Zapadającą w pamięć opowieść Gina B. Nahai oparła na fizycznej i kulturowej izolacji tego regionu, aby nadać ton stracie, zamknięciu, samotności i frustracji. Zanurzając się w książkę, łatwo zrozumieć, dlaczego Appalachia tak bardzo różni się od reszty kraju, dlaczego tak niewiele z tego, co dzieje się poza nią, dociera do tutejszych mieszkańców. Życie gór – odwieczne, lecz dalekie od znużenia, ożywiane tylko przez naturę, upartą i niezmienną – każe istotom rosnąć, ale nie podlegać zmianom. Majestat Appalachów jest zawsze taki sam. Nie jest to jednak sensacyjna opowieść o zaściankowym miasteczku i jego mieszkańcach. To delikatna i tragiczna powieść o religii, duchowości, rodzinie i tożsamości. Książkę można by było opisać w krótkich zdaniach: Był sobie mężczyzna, który miał pewną tajemnicę. Był sobie chłopiec, który urodził się przez pomyłkę. Wiedział o tym od chwili, gdy stał się świadom siebie – zanim jeszcze nauczył się mówić czy określić swoje miejsce w świecie. Była sobie kobieta, która kochała mężczyznę. Był samotny,  niedostępny: widywała go w marzeniach i myślała, że zdoła znaleźć drogę do jego serca. Ofiarowała mu się więc niczym bajkę, pozwoliła mu się przejrzeć, jakby była ze szkła…

Jeden z bohaterów książki „Niedzielna cisza”, Adam, nigdy nie opowiadał nikomu o swoich korzeniach. Po części dlatego, że się ich wstydził. Zresztą sam nie pojmował ich na tyle dobrze, by tłumaczyć innym. Appalachia, jak z czasem sobie uświadomił, rządziła się własnymi prawami. Powszednie przejawy kultury tak obcej i oddalonej od reszty świata gdzie indziej nie miałyby sensu. Wychowany w wyniszczającej biedzie, Adam był synem zbuntowanej i pięknej kobiety Clare Watkins oraz wędrownego kaznodziei Małego Sama Jenkinsa, który miłował dzieci Boże, ale nie czuł się „stworzony”, by zadbać o własne. W ciągu życia poślubił cztery kobiety i spłodził kilkanaścioro potomstwa, które następnie porzucał, idąc dalej swoją drogą. Żył w nędzy, bez dachu nad głową, lecz natchniony duchem Pana i pragnieniem, by ponad wszystko szerzyć jego Słowo i z Jego pomocą pokonać szatana. Przez sześćdziesiąt lat głosił, że małżeństwo jest święte, rozwód zaś to grzech: powtórny związek nie znajduje uznanie w oczach Pana. I możemy zastanawiać się, jak pijak, kobieciarz, przestępca taki Jak Sam Jenkins stał się założycielem nowego odłamu wiary chrześcijańskiej w Ameryce. Jak wszystko w Appalachii, religia mieszkańców gór zawsze różniła się od religii ludzi z miasta. Sam lubił płodzić dzieci, ale potem zaczynały mu przeszkadzać i wciąż namawiał żonę, żeby zostawiała je w sierocińcu, dzięki czemu mógłby podróżować swobodniej. Jednakże gdy nabożeństwa dobiegały końca i wierni rozjeżdżali się do domów, Sam zrzucał z siebie świętość jak niedopasowany frak. Odkąd Adam sięgał pamięcią, zawsze czuł się jak outsider. Mieszkając najpierw ze swoją pobożną babcią w opuszczonym wagonie kolejowym, a później w brutalnym sierocińcu, Adam pragnął zostawić daleko w tyle świat kopalń węgla, bimbru i robotniczych namiotów. Udało mu się to, został korespondentem zagranicznym dla amerykańskiej gazety z Chicago. Po tym, jak rozpoczął życie w samotności, nigdy nie dzieląc się swoją bolesną przeszłością i nigdy nie nawiązując żadnych przyjaźni, Adam wrócił do domu po tym, jak jego ojciec, Mały Sam Jenkins, umarł od ukąszenia węża. (Mały Sam przeżył 446 ukąszeń wyłącznie dzięki wstawiennictwu Ducha Świętego).

W Knoxvill we wschodniej części stanu Tennessee, Adam jest w końcu zmuszony przez los do skonfrontowania się ze swoim dzieciństwem, rodziną i unikalną subkulturą gór południowo-wschodnich Stanów Zjednoczonych. Poznaje również Blue, tajemniczą kobietę, która początkowo była oskarżona o zamordowanie jego ojca poprzez wręczenie mu podczas nabożeństwa jadowitego węża. Adam zamierzał dowiedzieć się od Blue więcej o swoim ojcu, którego tak naprawdę nigdy nie znał, ale zamiast tego Blue dzieli się z nim swoją własną historią, która podobna jest do historii życia Adama w smutku i samotności. W dzieciństwie została zabrana od swojej rodziny z Azji Środkowej, była żoną pogrążonego w depresji profesora lingwistyki, zwanego „Profesor”. Namiętny i krótki romans Blue i Adama zmusza każdego z nich do zmierzenia się z kwestiami tożsamości i dziedzictwa rodzinnego. 


Przemoc, szaleństwo i bieda opisana w „Niedzielnej ciszy” przywodzą na myśl inne współczesne powieści, których akcja rozgrywa się na amerykańskim południu. Jednak styl narracyjny Giny B. Nahai jest wyjątkowy, a ton książki jest liryczny, trochę ospały, a nie szalony, jak można by sądzić po fabule. Gina Nahai napisała powieść o nieubłaganej samotności. Wydaje się, że każdy z bohaterów miał gorzkie dzieciństwo, nikt nie znajduje pocieszenia w życiu innych. Wszyscy w tej powieści są strasznie, beznadziejnie samotni. Rozpaczliwe relacje w „Niedzielnej ciszy” w żaden sposób nie łagodzą emocjonalnego odosobnienia bohaterów. Zamiast katharsis związanego z powrotem do domu lub odkrywaniem swoich korzeni, Adam i Blue odnajdują to samo, a nawet wiele więcej: emocjonalną tragedię i duchowe spustoszenie, które odbijają się w pokiereszowanych przez wyobcowanie wzgórzach Appalachów. Nahai pokazuje także, że pamięć o przeszłości nie zawsze jest równoznaczna z jej celebracją. Mimo często kłopotliwej i ciężkiej tematyki (a może właśnie dlatego) powieść Nahai jest piękna i interesująca. Ci, którzy oczekują cukierkowego zakończenia lub odkupienia, będą rozczarowani. Ci, którzy zechcą zanurzyć się w nieszczęśliwej podróży Adama do domu, zostaną nagrodzeni spektakularną, niepokojącą i poetycką opowieścią.

Księga Rodzaju mówi, że Bóg rzucił klątwę na Adama i Ewę, sprawiając, że na zawsze bali się węży jako kary za swą zmowę z tym pięknym zwierzęciem („Wprowadzam nieprzyjaźni między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej” [Rodz. 3,15]. W „Niedzielnej ciszy” Adam odradza się jako Adam Watkins, jako twardy reporter śledczy, palący papierosy, zdeterminowany, by wytropić zabójcę swojego fundamentalistycznego ojca, Małego Sama Jenkinsa, który był przywódcą sekty „węży”. Ewa odradza się również jako Blue Kerdi, młoda, kusząca kurdyjska żona zagubionego arabskiego lingwisty, którego przelotne zainteresowanie glosolalią prowadzi ich oboje do sekty Małego Sama we wschodnim Tennessee.

Akcja rozgrywa się w 1975 roku, a Adam, który pochodzi z Appalachów rozpoczyna swoją wyprawę na Bliski Wschód. Pracuje jako korespondent wojenny relacjonujący konflikt w Libanie, kiedy czyta w amerykańskiej gazecie o śmierci swojego ojca  – Małego Sama, który po 50 latach głoszenia kazań i 446 ukąszeniach przez węże, mających sprawdzić jego wiarę, w końcu umiera od ukąszenia grzechotnika. Ale sekta Małego Sama zrzuciła winę na Blue, jedyną cudzoziemkę w ich gronie. Wszyscy wiedzieli, że Blue miała romans z nieżyjącym już „świętym” Małym Samem. Mimo, że Adam nienawidzi swojego ojca za to, że porzucił go kiedy był dzieckiem i pozwolił mu dorastać w sierocińcu, główny bohater Nahai nadal był zdeterminowany, aby zbadać zarzuty, o których przeczytał w gazecie. I że kobieta, która podała mu węża, tak naprawdę zamierzała zabić kaznodzieję. Ktoś mógłby zapytać, czy wąż – a nawet sam kaznodzieja – nie był odpowiedzialny za jego śmierć? I w tym miejscu Gina Nahai ukazuje moc religijnego zaślepienia. O ile można uwierzyć, że zgromadzenie fundamentalistów mogłoby podejrzewać, że Blue w jakiś mistyczny sposób sabotowała Małego Sama za pomocą żmii, to czy realista, taki jak Adam, uwierzyłby w to samo? A co z miejscowym szeryfem i prokuratorem hrabstwa, którzy publicznie ogłosili, że są pewni, iż Blue zamierzała zabić Małego Sama? Można się zastanawiać, czy podobnie jak Ewa w rajskim Ogrodzie mogła w jakiś sposób zawrzeć zdradziecki pakt z wężem, to czy Blue mogła sprawić, że wąż stał się bardziej jadowity, bardziej agresywny? Może wcierała dodatkową truciznę w jego kły, jak bohater sztuki Williama Shakespeare'a Laertes, przed pojedynkiem z Hamletem? W końcu prokurator okręgowy oznajmił lokalnej prasie, że „sam zamiar zabójstwa nie czyni z nikogo mordercą” i odmawia wszczęcia postępowania karnego. Nie powstrzymuje to jednak Adama, który prowadził śledztwo dziennikarskie, by rozpocząć romans z Blue. Co za ironia: Adam poznał kraj wspomnień Blue, zanim ją spotkał, mieszkał wśród jej ziomków. Zamienili się miejscami, każde uciekało ze swojego świata, a jednak koniec końców dotarli do tej samej prawdy.

Jednak (ja) osobiście uważam, że najbardziej tragiczną postacią (choć tylko drugoplanową) jest mąż Blue, Profesor. Przypomina on inną postać, też drugoplanową, ale równie fatalną, a mianowicie Franza z książki „Nieznośna lekkość bytu” Milana Kundery. I Franz, i Profesor nigdy nie mieli najmniejszego znaczenia dla świata, losu i historii. Profesor od dziecka wierzył, że świat ludzi Zachodu jest prostszy, że ludzie Zachodu nie patrzą na szerszy obraz, lecz koncentrują się na najbardziej rzucających się w oczy sprawach i ludziach. Że mają kontrolę nad zdarzeniami, ponieważ znają zasady rządzące zachowaniami otoczenia. Kiedy zaś rozwiązują problemy, posługują się zasadami logiki formalnej. Natomiast mieszkańcy Bliskiego Wschodu zajmują się obiektami w szerszym kontekście. Świat jest w ich odczuciu bardziej złożony niż świat ludzi Zachodu, a żeby zrozumieć zdarzenie, trzeba rozważyć mnóstwo czynników, które są ze sobą wzajemnie powiązane i to nie w prostym, deterministycznym sensie. Logika formalna nie odgrywa szczególnej roli w rozwiązywaniu problemów. Osoba zanadto skupiona na logice może wręcz zostać uznana za niedojrzałą. Jednak los nie był dla Profesora łaskawy.

Profesor urodził się w portowym mieście Basra nad rzeką Szatt al-Arab, kilka godzin drogi od Morza Omańskiego. Jego rodzina od wielu pokoleń zajmowała się kupiectwem i zgromadziła niewielką fortunę, którą wykorzystywali na edukację swoich dzieci oraz zakup antycznych koronek i europejskich mebli do swoich domów. Położenie miasta jako faktorii handlowej umożliwiło jego mieszkańcom kontakt z ludźmi ze wszystkich stron świata. Rodzina profesora była kosmopolityczna i zwesternizowana, świadoma obyczajów innych ludów, ale była też związana tradycją: dziewczęta dorastały, by wychodzić za mąż i rodzić synów. Od chłopców oczekiwano, że wejdą do rodzinnego handlu i będą chronić bogactwo i dobre imię swoich ojców. Profesor dorastał, mówiąc po arabsku, francusku i angielsku, ucząc się liczyć na liczydle i zatrzymywać w głowie liczby. Był dobrym uczniem – w rzeczywistości zbyt dobrym, jak na gust ojca, który widząc chłopca czytającego poezję i literaturę, po cichu obawiał się, że jego syn stanie się homoseksualistą. Próbował zniechęcić chłopca do nauki, zabierał go do pracy, oferował mu wszelkie zachęty, by przestał czytać te książki, które tak bardzo lubił. Ale już jako dziecko Profesor wolał towarzystwo zmarłych pisarzy niż tętniący życiem port i odgłosy ludzi rozładowujących ładunki z gigantycznych statków, które przemierzyły tysiąc mórz. Z każdym czytanym słowem profesor wyobrażał sobie, że jest o krok dalej od domu i bliżej Zachodu. Dowiedział się, że siedziba władzy na świecie już dawno przeszła ze Wschodu na Zachód, a źródło cywilizacji i szacunku zostało przeniesione ze starego świata do nowego. Zachłysnął się więc każdą zachodnią ideą, o której mógł przeczytać. Nauczył się mówić po francusku i niemiecku z tak lekkim akcentem, jak tylko potrafił udawać, a potem zdecydował, że wyprowadzi się – z wilgotnego miasteczka z gnijącym portem i małostkowymi handlarzami jedwabiem i przyprawami, i pojedzie do Paryża, gdzie ludzie i idee wydawały się ważniejsze niż życie.

Zabrał swoje dziedzictwo i skrzynię pełną haftowanych sznurówek, a następnie skierował się do stolicy, aby rozpocząć swoją podróż. W biurze paszportowym w Bagdadzie przekupił urzędnika, aby napisał na linii, na której miało być jego nazwisko „Profesor”, a następnie przekupił go ponownie, aby wpisał islam jako jego religię. To było łatwe, uczciwe i słuszne. Było to również praktyczne – udać się na Zachód z nowym nazwiskiem i uchodzić za muzułmanina, a nie Żyda. Większość ludzi na Zachodzie prawie nie zdawała sobie sprawy z tego, że wśród Arabów są Żydzi czy chrześcijanie. Muzułmanie, podobnie jak Żydzi, obrzezali swoich chłopców, a większość z nich była ciemnoskóra, jak Profesor, więc spełniał wszelkie oczekiwania do bycia wyznawcą islamu.

W Paryżu wydał pożegnalne pieniądze, które dali mu rodzice, na parę ciemnych garniturów i kapelusz, wynajął pokój. Studiował na Sorbonie od trzech lat, kiedy jego pierwsza żona zaczęła się do niego zalecać. Była uczennicą Carla Junga, gorliwą wyznawczynią jego teorii na temat ludzkiego umysłu, wielką wielbicielką jego pism w ogóle. Zgadzała się z poglądami Junga na temat czarnych Amerykanów jako ignorantów, niezdolnych do analitycznego myślenia; podzielała jego pogląd na Żydów jako wstecznych. Wierzyła w istnienie wyższej rasy – lepszej, bardziej poprawnej, bardziej idealnej wersji ludzkości. Przez całe lata 30. XX wieku Profesor pogrążał się w swojej pracy, pozwalał żonie wychowywać dzieci i utrzymywać rodzinę. Pozwolił jej zapraszać przyjaciół do ich mieszkania, więc  przesiadywała z nimi, pijąc kawę przez całą noc i dyskutując o różnicach między rasami i o tym, jak wpływają one na rozwój umysłu, myśli i języka. Kiedy wyczuł, że przyjaciele czują się nieswojo, rozmawiając z nim o swoich poglądach – ponieważ był Arabem i z definicji gorszym człowiekiem – robił wszystko, co w jego mocy, aby podkreślić swoje przekonania i zdystansować się od swojego ludu.

Po uzyskaniu dyplomu znalazł pracę naukową na uniwersytecie, a jego misją było porównanie początków języków romańskich i germańskich z pochodzeniem języków wschodnich. Wtedy wybuchła II wojna światowa, Profesor stracił grunt pod nogami, kiedy dowiedział się, że jego żona została zwerbowana do pomocy w działaniach propagandowych. Pisała artykuły i wygłaszała wykłady, w których podkreślała wyższość rasy aryjskiej i demonizowała Żydów. Zabierała ich dzieci na wiece poparcia dla niemieckich zdobywców, a potem z zapartym tchem opowiadała mężowi o wszystkim, co widzieli, czuli i wyobrażali sobie. Profesor powoli obserwował, jak jego rodzina staje się potworem, który unicestwi go bez wyrzutów sumienia i bez chwili wahania, jeśli poznają prawdę. Stali się sobie obcy – on i te niebieskookie kobiety – wrogami za tą samą linią.

To właśnie wtedy – w latach okupacji, kiedy wieści o obozach koncentracyjnych obiegły Paryż, a opowieści o niemieckich okrucieństwach stały się powszechnie znane – Profesor zdał sobie sprawę, że musi wyjechać. Swoją młodość poświęcił Europie i zainwestował swój czas, jeśli nie miłość, w żonę i córki, które nigdy nie stały się jego częścią. Ale tajemnica, którą zabrał ze Wschodu, stała się zbyt wielka i groźna, by jego ciało mogło ją pomieścić. Wylewało się to w zaskakujący i nieprzewidywalny sposób – w kłótniach, które toczył z żoną na temat losu Żydów, w snach w nocy, kiedy widział córki wskazujące na niego i mówiące strażnikom SS, że jest Żydem. Sprawdzał raz po raz swój paszport i dokumenty pracy pod kątem ewentualnych oznak swojego pochodzenia, trzymał się z dala od ulic tak często, jak tylko mógł, w obawie, że ktoś – ktokolwiek – rozpozna go jako Żyda. Żył w ciągłym strachu.

Kiedy wojna się skończyła, jego żona straciła posadę na uniwersytecie. Po powrocie do domu  powiedziała mu, że będą głodować. Dodała, że musi trzymać się z daleka i mieć nadzieję, że nie stanie się celem żądnych zemsty Żydów i antyniemieckich Francuzów, że nie będzie już mogła pisać, uczyć ani wykorzystywać swojej wcześniejszej pracy, aby zdobyć inną. Pewnego dnia włożyła swój najlepszy płaszcz i wyszła na ulicę, aby sprzedawać papierosy i róże w kawiarniach na chodniku wzdłuż Saint-Germain. Pracowała od zmierzchu do świtu, liczyła grosze i negocjowała napiwki. Wiosną 1946 roku Profesor otrzymał list z Uniwersytetu Tennessee z propozycją posady wykładowcy na kampusie w Knoxville. Uniwersytet miał zapłacić za jego przeprowadzkę do Ameryki, a także udzielić kredytu, aby umożliwić zakup domu. Profesor ubrał się w garnitur i włożył pierścionek babci do wewnętrznej kieszeni. Był wczesny ranek. Jego żona jeszcze spała.  

            W Ameryce nie myślał zbyt wiele o swojej żonie i dzieciach. Wiedział, że nigdy nie znajdą go w Ameryce, i czerpał z tego pociechę, czuł się wreszcie bezpieczny. Ale im dłużej przebywał w Ameryce, tym bardziej prześladowało go wspomnienie o swojej najmłodszej córce, i tym bardziej zaczynał się zastanawiać nad rodzajem kosmicznej sprawiedliwości, która wymierza karę za dawno popełnione grzechy, które dotychczas pozostawały bezkarne. Minęło dwadzieścia lat, odkąd Profesor odszedł od swojej rodziny. Jego najstarsza córka, której pensję przeznaczył na zakup znaczków na listy do Ameryki, nadal pracowała w piekarni, w której rozpoczęła pracę w wieku piętnastu lat. Jego średnia córka wyszła za mąż za portugalskiego piosenkarza i przeprowadziła się z nim do Ameryki Południowej. Jego najmłodsze dziecko nadal mieszkało w tym mieszkaniu. Sprzątała dom dla bogatych kobiet przy alei Foch i pisała listy do Biura ds. Osób Zaginionych, prosząc o zachowanie akt jej ojca, upierając się, że w dniu, w którym wyjechał, został zamordowany, porwany lub po prostu zgubił się podczas spaceru, ale nie porzucił jej. Ich matka – niebieskooka profesor psychologii jungowskiej sympatyzująca z Napem – powiesiła się na wentylatorze sufitowym w swojej sypialni, trzy lata po zniknięciu męża.

            Jak wiemy, pisarka Gina Nahai dorastała w Iranie pod rządami szacha i obserwowała rosnącą siłę islamskiego fundamentalizmu. Akcja jej powieści „Niedzielna cisza” rozgrywa się w Tennessee, wśród społeczności Appalachian. Nahai daje nam jasne przesłanie, że czy w Iranie, czy w Stanach Zjednoczonych fundamentaliści są tak samo niebezpieczni. Kiedy mówię o fundamentalizmie, mam na myśli grupy religijne, zwłaszcza te, które pojawiły się po latach siedemdziesiątych XX wieku. Grupy, które definiują się za pomocą wojowniczych terminów lub przyjmują wojownicze strategie (w tym ściśle kontrolowany, patriarchalny kodeks moralny) w swoich wysiłkach na rzecz zachowania tego, co postrzegają jako bezkrytyczny pogląd na swoje religijne księgi (Koran lub Biblię). Bez względu na to, jak bardzo różnią się od siebie Stany Zjednoczone i Iran, łączy je ta sama historia: dekada zawirowań w latach 70., skupiona wokół ropy naftowej, rewolucji seksualnej, która zakończyła się odrodzeniem tego rodzaju fundamentalizmu. Wiemy, dokąd doprowadziła amerykańska chrześcijańska fundamentalistyczna odpowiedź na irański islamski fundamentalizm: śmiertelny impas, w którym Iran zwiększa swój potencjał nuklearny i wzmacnia grupy bojowników na całym Bliskim Wschodzie. Fundamentalistyczna odpowiedź Ameryki na fundamentalistyczny rząd Iranu doprowadziła do tego, że Bliski Wschód znajduje się w takim samym stanie katastrofy, jak nasz klimat.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz