„Księżyc i anioł”
Gina B. Nahai
Autorka/ mieszkała w Iranie, Szwajcarii i Stanach
Zjednoczonych. Jest autorką wielokrotnie nagradzanej i uznanej na całym świecie
książki „Księżyc i anioł”. Jest wykładowcą historii irańsko-żydowskiej i tematu
wygnania, studiowała politykę Iranu oraz współpracowała z Departamentem Obrony
USA w charakterze analityczki Bliskiego Wschodu.
Tłumaczenie/
Maria Grabska-Ryńska
Tytuł
oryginału/ an-us Moonlight on the Avenue of Faith
Tematyka/ Saga o Roksanie Anielicy zaczyna się w
1938 roku wraz z jej narodzinami w getcie w Teheranie, a kończy w Los Angeles w
latach 80. XX wieku. Jest to w równym stopniu opowieść o rodzinie, na którą
coraz większy wpływ mają wydarzenia zewnętrzne, jak i kameralna eksploracja
konfliktu między przeznaczeniem a wyborem. Gina B. Nahai wcześnie wraca do
przeszłości, gdy dorosła już Lili wspomina, jak jako pięciolatka widziała, jak
jej matce, Roksanie, wyrastają skrzydła i odlatuje. (Inne niezdarne flirty z realizmem
magicznym to słoneczniki, które wydzielają światło; smutek, który zamienia się
w tkankę tłuszczową i białe pióra znalezione po snach o locie). „Księżyc i
anioł” to przejmująca i czarująca powieść, która urzeknie czytelników ceniących
emocjonalne i refleksyjne opowiadanie historii, szczególnie tych, których
pociąga realizm magiczny i fikcja historyczna, ponieważ autorka tka bogaty
gobelin tematów, takich jak tożsamość, rodzina i siła ludzkiego ducha.
Główny motyw/ Historia porzuconej dziewczyny, osadzona
na tle rewolucji w Iranie. Matka dziewczyny ucieka z domu, gdy wychodzi na jaw
jej pozamałżeński romans, a córka zostaje wysłana do szkoły z internatem w
Kalifornii. Minie 13 lat, zanim ponownie się spotkają. Pewnej gwieździstej nocy
pięcioletnia Lili jest świadkiem, jak jej matce, Roksanie Anielicy, wyrastają
skrzydła i znika w niebie, niepodlegająca zasadom grawitacji. Roksana nie
zostawia po sobie żadnego pożegnania, żadnego słowa wyjaśnienia, żadnego śladu
swojego istnienia. Późniejsze poszukiwania matki przez Lilli – pobudzone
niestrudzonymi wysiłkami jej ciotki Księżycowej Miriam – są sercem tej
hipnotyzującej epickiej opowieści, która śledzi losy Roksany, urodzonej jako
pechowe dziecko w surowym żydowskim gettcie w Teheranie, przez bogaty świat
irańskiej arystokracji, burdele w Turcji, aż po dzisiejsze Los Angeles. Stawką
są nadzieje Roksany na szczęście, na wyrwanie się z więzów tradycji Starego
Świata i znalezienie przebaczenia dla tego najbardziej skandalicznego z
grzechów – pragnienia. Gina B. Nahai łącząc wątki kultury perskiej i
żydowskiej, powołuje do życia odważny krąg kobiet zakorzenionych w swojej
ojczyźnie, ale zmieniających swoje życie w Ameryce, krainie szans i wyborów.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Bo tak właśnie działa ten świat, powiada Miriam – zarówno na Wschodzie ,
jak i na Zachodzie: istoty ludzkie są tylko narzędziem bezlitosnego Losu. Wolna
wola i świadome decyzje to złudzenie umysłów zbyt wątłych, by pojąć realia
naszej absurdalnej egzystencji”.
„Ludzie żyli wówczas za zasłoną milczenia, w pajęczynie tajemnic
sięgających tysiąca lat wstecz, przepojeni czcią dla mocy wypowiedzianego słowa
i obawą przed jego konsekwencjami”.
„Zaczęło się to tak, jak zwykle zaczynają się tragedie – od kobiety”.
„Nie wolno marnować pieniędzy na zmarłych, gdy są tak potrzebne żywym”.
„(…) mówiła to z chłodną obojętnością kogoś, kto zrozumiał, że historia się
powtarza, albowiem Bóg nie ma zbyt bujnej wyobraźni”.
„Biedacy nie mają po co żyć do późnej starości. Tylko bogaci powinni być
nieśmiertelni”.
„(…) nie dostrzegałby jej nawet, gdyby przyszła do niego nago w deszczową
noc”.
„Powtarzała sobie jednak, że mężczyzna nie musi kochać żony, by osiągnąć
szczęście. Sekretem dobrego małżeństwa jest zgodność, a nie namiętność;
szacunek, a nie czułość”.
„Roksana Anielica wierzyła, że nic nie jest prawdziwe, póki się tego nie
nazwie, i nikt nie istnieje, dopóki nie powie o swym istnieniu głośno przy
świadkach. Cała reszta, nawet ból, jest iluzją”.
„Jej przeznaczeniem jest ucieczka – od rodziców lub męża albo i stąd, i
stąd”.
„I co z tego, że jest tylko służącą? – powiedziała żonie Masztiego. Nie ma
zamiaru wyglądać gorzej od tych wszystkich matek, rozpartych na szpitalnych
łóżkach jak królowe Indii i udających, że dokonały czegoś nadzwyczajnego, gdy w
istocie poszły tylko za głosem natury”.
„Słyszeli te historie i trzymali się z dala, przekonani, że pech jest
zaraźliwy”.
„Na Zachodzie lekarze i naukowcy nadają różne nazwy tworom żalu. Rak.
Cukrzyca. Stwardnienie rozsiane. Nie bardzo wiedzą, co je powoduje ani jak je
leczyć. Ale na Wschodzie ludzie marli z żalu od zarania dziejów i nie
było to dla nikogo tajemnicą, dopóki na scenę nie wkroczyli lekarze. Perskie
słowo degh oznacza dosłownie: >zachorować i umrzeć ze smutku<”.
„Ameryka, rzekł do żony, jest nadzieją głupców”.
„Nigdzie indziej na świecie nie można zobaczyć barwy teherańskiego świtu”.
„Przypadkiem zakosztowała czegoś potężniejszego i znacznie słodszego niż
bogactwo. Kiedy uświadomiła sobie, że czas z tym skończyć, nie była już w
stanie wyrzec się tej władzy”.
„Człowiek zniesie tylko pewną liczbę rozstań i wyleje tylko pewną ilość
łez. Nie może stracić wszystkiego”.
Powieść „Księżyc i anioł” autorstwa Giny B. Nahai to
wyjątkowa, pełna magii opowieść, która łączy w sobie elementy historii,
mistycyzmu i refleksji nad ludzkim losem. Historia rozpoczyna się od
dramatycznego aktu kobiecego buntu – naga kobieta wkracza do synagogi w trakcie
Jom Kippur, jednego z najświętszych dni w judaizmie. Ten przełomowy moment
staje się punktem wyjścia dla wielopokoleniowej sagi rodziny zamieszkującej
żydowskie getto w Teheranie.
Nahai z niezwykłą wrażliwością i narracyjną maestrią
ukazuje życie kobiet na tle burzliwej historii Iranu – od represji
politycznych, przez chaos rewolucji islamskiej, po traumę uchodźstwa.
Przeplatając wątki osobiste i historyczne, powieść prowadzi czytelnika przez
dekady i kontynenty – od czasów szacha i tragicznych pogromów w Iranie, aż po
współczesne życie w Los Angeles. To poruszająca refleksja nad tożsamością,
przynależnością kulturową i siłą kobiet w obliczu ucisku, a także świadectwo
niezłomności ludzkiego ducha wobec przymusowej asymilacji i rozłąki z ojczyzną.
Autorka, z niezwykłą wrażliwością i poczuciem miejsca,
kreśli historię trzech pokoleń kobiet: Szuszy, Roksany i Lili. Każda z nich
zmaga się z wyborami, które balansują między prawem do kobiecej wolności, swoją
tożsamością jako Iranek, a wiarą przynależną do żydowskiej tradycji. W ich
życiu odbija się echo przeszłości, obciążonej decyzją zbiegłej przodkini,
której eskapistyczny impuls naznaczył ich losy. Ten „gen ucieczki",
zapisany w ich krwi, staje się dziedzictwem, ale i przekleństwem, kierującym
ich poczynaniami. Roksana Anielica, już jako dziecko, nie potrafiła
zaakceptować ograniczeń, jakie narzucało jej życie. Wychowana w świecie
kontrastów i napięć między tradycją a pragnieniem wolności, wyrosła na kobietę,
dla której bunt był nie tyle wyborem, co koniecznością. Dla niej ucieczka
stawała się nie tylko aktem desperacji, ale i jedyną drogą do samorealizacji.
Szusza, babka Roksany, to opoka rodziny – kobieta, która swoje wybory
tłumaczyła obowiązkiem wobec tradycji. Lili zaś, najmłodsza, próbuje pogodzić
dziedzictwo swoich przodkiń z własnymi marzeniami o niezależności.
Czy losy kobiet są wynikiem przeszłości, która ciąży
na ich barkach, czy może jednak odzwierciedleniem ich indywidualnych wyborów?
Autorka pozostawia to pytanie otwartym, zapraszając czytelnika do refleksji nad
tym, co kształtuje nasze życie: geny, historia, czy własna wola.
„(…) Szusza nie mówiła, że pióra na posłaniu
Roksany wzięły się z jej snów. Wyzwolona z ciasnych murów żydowskiej dzielnicy
Roksana wzlatywała we śnie nad olbrzymim, bezkresnym oceanem – jak ptak lub
anioł – i czasem nagarniała skrzydłami morską bryzę poza krawędź nocy,
przekraczając granicę między pragnieniem a rzeczywistością. Białe pióra sypały
się na posłanie Roksany mówiąc o jej tęsknotach”. Wiele lat później Roksana
Anielica rozwinie te same skrzydła, aby wylecieć w teherańską noc i z życia swojej
pięcioletniej córki Lili. Lili wysłana do katolickiej szkoły z internatem w Los
Angeles, odcięta od swojego języka, kultury i religii, musiała zmagać się ze
spuścizną, którą pozostawiła jej matka – możliwością decydowania o własnym
losie, a także stratami, jakie pociąga za sobą taki wybór. To właśnie czyni je
kobietami, które nie boją się wygnania, ale których ciała nabrzmiewają łzami z
powodu ceny ich wolności i jeszcze większej ceny nieosiągnięcia jej wcale. „W
twojej matce zawsze mieszkały dwie skłócone ze sobą osoby – powiedziała
Mercedez. – Jedna była uciekinierką, wygnańcem, zgodnie z jej rzekomym
przeznaczeniem; kobietą, po której wszyscy spodziewali się najgorszego. Ta
druga miała być ideałem, żeby pokazać wszystkim, że się mylą”.
Zaczęło się, jak to często bywa w tragediach, od
kobiety – rosyjskiej żony rabina z Lubawicz, który przybył do Teheranu pod
koniec XVIII wieku z wyraźnym zamiarem edukowania Żydów w zakresie drogi cnoty
i sprawiedliwości. W tym celu rabin przywiózł żonę, cztery córki i pełne wozy
książek i zwojów, które, jak obiecywał, miały służyć mu jako świadectwo jego
przemówień i kazań. Założył synagogę i gorliwie wypełniał swoją misję. Wkrótce
udało mu się przekonać Żydów, że jest największym światowym autorytetem w kwestii
natury zła i sposobów zapobiegania mu. Ponieważ kobiety były najczęściej
źródłem zła i główną przyczyną tego, co nazywał „aktami moralnego
zepsucia", rabin napisał własne prawo na temat właściwych kodeksów
postępowania kobiet – zabraniając im takich luksusów jak śmiech, który
przyprawiał ich o zawroty głowy i wymagał, aby rozmawiały z jedną ręką
zakrywającą usta, aby nie kusić nikogo „pokazem różowego i mięsistego wnętrza
ust”. Aby dać przykład innym, rabin trzymał swoją żonę i córki pod najściślejszym
nadzorem. Owijał je w duszące warstwy czarnego materiału, nie pozwalając im
mówić, nawet w obecności innych kobiet, nigdy nawet nie ujawnił nikomu ich
imion. Co więcej, kazał właścicielowi mykwy w gettcie otwierać łaźnię dwie
godziny wcześniej co dwa tygodnie, aby jego żona i córki były same, gdy się
rozbierały, aby dokonać rytualnego obmycia. Przez resztę czasu pozostawały w
domu, cicho, na uboczu w izolacji, porozumiewając się ze sobą jedynie za pomocą
gestów w obawie, że ktoś inny niż rabin usłyszy ich głosy. Dla ludzi, którzy
podchodzili do drzwi lub stali na dachu i patrzyli na biedne kobiety, wyglądały
one jak plemię głuchoniemych poruszających się w powolnej i niekończącej się
mgle. Szerzyły się spekulacje na temat ich cech fizycznych, które rabin tak
starannie próbował ukryć: żona musiała być brzydka, jak przypuszczali Żydzi,
zajęcza, podziurawiona, a może nawet bezzębna. Córki musiały odziedziczyć po
niej zły wygląd. Dlatego rabin nie chciał ich pokazywać, ponieważ wiedział, że
brzydka kobieta nigdy nie wyjdzie za mąż i dlatego nie ma żadnego interesu w
tym, by uczynić swoje córki obiektem zachęty do zaręczyn. Za plecami rabina
Żydzi nazywali jego żonę i córki: „Wroną z córkami".
Tak przez wiele lat żył rabin zwany Krukiem, i na tym
zakończyłaby się jego historia, gdyby nie to, że w święto Jom Kippur 1800 roku
nagle jego żona oszalała. Jak zawsze tego dnia, Bóg zesłał pogodę nietypowo
upalną – aby utrudnić życie Żydom, którzy nie mogli pić przez blisko
trzydzieści godzin – nawet legiony szczurów i skorpionów, które normalnie
zamieszkiwały powierzchnię ziemi, znikały głęboko w jej pęknięciach w
poszukiwaniu zimna. Kiedy podczas nabożeństwa w synagodze rozległ się śpiew
kobiety, płynny głos, głos, który kapał z ust i pozostawiał chłodny ślad, który
wylewał się na ciała mężczyzn i sprawiał, że ich lędźwie zaczęły płonąć z
podniecenia. Religijny świat irańskich żydów zamarł. Był to głos kobiety wolnej
i nieskrępowanej, śpiewającej starą pieśń miłosną, którą mogli śpiewać tylko
mężczyźni z najniższej kasty. Była to Wrona, żona rabina, która weszła do
synagogi naga jak ją Pan Bóg stworzył, z zamkniętymi oczami i z rękami
przylegającymi do kącików ust, tak że jej głos niósł się dalej, gdy śpiewała.
Za nią szły jej cztery córki, które wciąż były zakryte i które wydawały się
oczarowane jej śpiewem. Sam widok sprawiał, że rabin poczerniał z wściekłości.
Chciał krzyczeć, ale gardło mu się ścisnęło. Zdesperowany patrzył, jak jego
żona przechodzi przez synagogę, okrąża ambonę, a potem wychodzi. Kobiety, które
ją widziały, toczyły pianę na ustach z zazdrości, mężczyźni wodzili za nią
pożądliwym wzrokiem, nagle wszyscy zaczęli za nią podążać, gdy wychodziła z
budynku. Wyszła na ulicę, ciągnąc za sobą córki, a za nimi podążali zgromadzeni
ludzie. Przeszła przez główny plac, który jeszcze podczas modlitw był pusty,
gdyby nie sfora żółtych bezpańskich psów, i milcząca cisza Bliskiego Wschodu.
Rebecyn okrążała alejki i zduszone łuki getta, mijając nędzne domy i żałosne
sklepy, w których jej mąż zabronił się śmiać, aż w końcu dotarła do bram
łączących getto z Teheranem. Na koniec przestała śpiewać i zwróciła się do
córek. Jej oczy były puste jak u wariatki, a kiedy się uśmiechała, jej oddech
pachniał wodą. Potem zniknęła w bezlitosnym słońcu Dnia Pojednania.
Jej odejście byłoby oczywiście wystarczająco druzgocące dla jej rodziny, gdyby był to odosobniony incydent, którego nikt nie odważył się powtórzyć. Było to jednak szczególnie szkodliwe, ponieważ zapowiadało serię ucieczek wśród żeńskich członkiń każdego następnego pokolenia. Na przykład najmłodsza córka rabina Kruka wyszła z domu pewnego ranka w wieku czternastu lat i nigdy więcej jej nie widziano ani o niej nie słyszano. Jego wnuczka uciekła w wieku dziewięciu lat, aby dołączyć do zespołu tureckich Cyganów, którzy rozbili obóz w górach pod Teheranem. Inne dziewczęta uciekły z bandytami, zostały porwane przez koczowników, sprzedały się handlarzom dziwek. Jedna kobieta, babcia Szuszy, rzuciła się do rzeki Karadż z nadzieją, że zaniesie ją do morza. Skończyła purpurowa, wzdęta i gnijąca na południowym brzegu rzeki. Inna, ciotka Szuszy, została złapana przez ojca i przywieziona do domu, gdzie trzymał ją przywiązaną za kostki do ceglanej kolumny do końca życia.
Gina B. Nahai w swojej twórczości z niezwykłą
wnikliwością przedstawia skomplikowane relacje między matkami a córkami,
ukazując ten związek jako fundament kobiecej tożsamości. Według autorki, to
właśnie relacja z matką jest miejscem narodzin ego kobiety, jej poczucia
bezpieczeństwa w świecie, jej stosunku do własnego ciała, a także postaw wobec
innych kobiet i mężczyzn. Matka staje się dla córki pierwszym wzorem
kobiecości, przekazując jej obraz tego, jak być kobietą.
W powieści „Księżyc i anioł” Nahai ukazuje jednak ten
związek w świetle pełnym bólu i mroku. Kobiety w tej historii, zamiast budować
więzi zaufania i wsparcia, przekazują swoim córkom gorzką lekcję braku wiary w
siebie i innych. Matki stają się narzędziami opresji wobec własnych córek,
prześladując je psychicznie, znęcając się nad nimi, a w skrajnych przypadkach
nawet je porzucając. To właśnie kobiety, dotknięte własnymi traumami i
uciskiem, deprecjonują inne kobiety, w tym swoje córki, tworząc toksyczne wzorce
relacji międzypokoleniowych.
Nahai łączy tę skomplikowaną dynamikę z szerszym
kontekstem historycznym i społecznym, ukazując losy żydowskich kobiet w Iranie.
Autorka sugeruje, że systemowy ucisk, jakiego doświadczają kobiety, zarówno
jako Żydówki, jak i członkinie patriarchalnego społeczeństwa, znajduje
odzwierciedlenie w ich osobistych relacjach. Kobiety, które same zostały
zranione, często przenoszą swoje traumy na inne kobiety, powielając wzorce
opresji i przemocy. Nahai kreśli poruszający obraz świata, w którym kobiety nie
tylko padają ofiarami systemowych ograniczeń, ale także stają się oprawczyniami
swoich córek. To brutalne zwierciadło relacji międzyludzkich, które stawia
przed czytelnikiem trudne pytania o naturę ucisku, dziedziczenie traumy i
możliwość przerwania tego destrukcyjnego cyklu. A przecież żydowskie
powiedzenie, które zaczerpnęło swą mądrość z Talmudu, z traktatu Sotah (12a)
przestrzega: „Kto niszczy swoje córki, ten gorszy jest od faraona. Bo faraon
kazał zabić tylko chłopców”[1]. Uciekają przed smutkiem, niechcianym
macierzyństwem i bezsilnością wobec otaczającego świata. Kobiety w powieści
Giny B. Nahai wypracowują mechanizm obronny, który autorka przedstawia za
pomocą realizmu magicznego. Centralną postacią tego magicznego świata jest
Roksana Anielica, której dwukrotnie wyrastają skrzydła, pozwalając jej uciec
przed śmiertelnym zagrożeniem i ratować własne życie. Za pierwszym razem
Roksana odlatuje, gdy jej własna matka próbuje ją zabić, zrzucając z dachu.
Skrzydła stają się symbolem desperackiej walki o przetrwanie, zapewniając jej
schronienie w bezpiecznym miejscu. Drugi raz skrzydła ratują ją z domu męża,
gdzie teściowa stosuje terrorystyczne metody, wypuszczając wściekłe psy, które
pilnują domostwa. W obecności córki Lili, Roksana odlatuje przez otwarte okno,
tym razem zostawiając za sobą nie tylko zagrożenie, ale także własne dziecko.
Ta magiczna zdolność zapewnia Roksanie wolność, ale
nie uwalnia jej ani jej rodziny od nawiedzającego je pecha. Dziedziczone
traumy, złe wybory miłosne, niechciane macierzyństwo i klątwa ucieczki
odciskają piętno na kolejnych pokoleniach kobiet. Lili, jako córka Roksany, na
zawsze pozostaje zraniona porzuceniem przez matkę, nie mogąc w pełni się z tym
pogodzić. Realizm magiczny w powieści staje się nie tylko narzędziem
narracyjnym, ale i metaforą kobiecej walki o przetrwanie i niezależność w
świecie pełnym opresji i przemocy. Skrzydła Roksany symbolizują zarówno
nadzieję, jak i ciężar, który każda z kobiet musi nosić, próbując znaleźć
wolność w świecie pełnym ograniczeń. W ostatecznym rozrachunku klątwa ucieczki,
choć ratuje życie, pozostawia głębokie blizny, przypominając, że nie każda
ucieczka oznacza wybawienie.
Gina B. Nahai pokazuje, że życie to linearna podróż.
Jeśli więc chcemy zrozumieć, dlaczego teraz znaleźliśmy się w takim, a nie
innym miejscu; w takim, a nie innym punkcie; w takim, a nie innym chaosie,
cierpieniu, bałaganie. Jeśli chcemy zrozumieć to wszystko, musimy wrócić do
źródła. Wrócić do początku. Do dzieciństwa. Tam bowiem ukryta jest tajemnica.
To w klatce dzieciństwa, której pręty tworzą również (współcześnie) szkielet
współczesnej kultury popularnej, mediów społecznościowych, spoczywa głęboko ukryty
skarb: kamień filozoficzny umożliwiający zrozumienie przeszłych i przyszłych
zdarzeń. Tomasz Stawiszyński w książce „Potyczki z Freudem” napisał, że już
Artur Schopenhauer twierdził, że kiedy z perspektywy starości spojrzy się na
czyjeś życie, można odnieść wrażenie, że układa się ono w pewien logiczny ciąg.
Jakby rządziła nim jakaś tajemnicza siła organizująca zdarzenia tak, aby
zrealizowało się coś, co Schopenhauer określał mianem „zamierzenia, które zdaje
się leżeć u podstaw losu jednostki”.[2] Nie był w tym oryginalny. Sięgał do
opisanej w „Państwie” Platona koncepcji, w myśl której każda dusza wybiera
sobie takich rodziców i takie otoczenie, żeby jej przeznaczenie, potencjał,
talenty i umiejętności, a także rozmaite wady czy ułomności mogły się w pełni
wyrazić. Jesteśmy, kim jesteśmy, już w momencie narodzin – mówił Platon. Nasz
charakter, nasz los są już w nas obecne, niczym dąb w żołędziu.
A może należałoby wyrazić freudowską myśl jeszcze
radykalniej: to właściwie my wiedziemy swój żywot wewnątrz mitycznych dramatów,
nieświadomie je odtwarzamy, myślimy, działamy i odczuwamy tylko tak, jak nam na
to pozwalają wzorce, których jesteśmy odległymi emanacjami. To zatem one są
jedynie prawdziwe, my zaś jesteśmy postaciami mitycznymi. W rodzinie wszyscy ci
wujowie, ciotki, ojcowie czy matki są zaledwie naczyniami, powłokami
cielesnymi, za pomocą których swoje pełne dzikich żądz, perwersji i namiętności
dramaty rozgrywają starożytni bogowie i bohaterowie. Bo wciąż jeszcze,
nieodmiennie wiodą mityczny żywot w myślach, uczynkach i zaniedbaniach ludzi
żyjących od niepamiętnych czasów. Czy raczej nas wszystkich, razem wziętych,
mieszkańców Zachodu i Wschodu, cywilizowanych i „dzikich”, współczesnych i
archaicznych, wiedeńskich, teherańskich, nowojorskich, krakowskich, miejskich i
wiejskich.
Gina B. Nahai zawarła w swojej powieści nie tylko
grozę historii, ale także klasyczny irański instynkt, by utrzymywać wstydliwą
historię rodzinną w tajemnicy – w przeciwieństwie do ekshibicjonistycznej
kultury panującej w Stanach Zjednoczonych, do wyznawania wszystkiego
publicznie. W Iranie panuje takie wrażenie, że trzeba zachować twarz, że
nazwisko rodziny musi pozostać nienaruszone – poczucie, że jeśli prawda wyjdzie
na jaw, może to być druzgocąco niszczycielskie dla całej rodziny. Życie
rozwiedzionej kobiety jest jak bycie trędowatym. Posiadanie niepełnosprawnego
dziecka oznacza, że cała rodzina jest skazana na zagładę, ponieważ jeśli
istnieje jeden zły gen, to żadna z dziewcząt w rodzinie nie może wyjść za mąż.
Dlatego w książce „Księżyc i anioł” piękna, eteryczna dziewczyna z żydowskiego
teherańskiego getta, zostaje zrzucona z dachu przez własną matkę za to, że była
pechowym dzieckiem, ale udaje jej się przetrwać dzięki magicznym skrzydłom,
które pomogły jej w wyruszeniu w długą i trudną podróż do wolności.
Chociaż książka „Księżyc i anioł" wysyła mocne
przesłanie na temat wypaczającej natury tajemnicy wynikającej z opresji, Nahai
stara się unikać kaznodziejstwa, zanurzając czytelnika w mitach, aluzjach,
historii, pikantnym dobrym humorze i wrażliwością irańskiego języka fārsī, który, jak mówi, jest „bardzo poetycki i
ma w sobie wiele z tego, co można nazwać melodramatem". Na przykład mówi
się, że Roksana Anielica „umiera ze smutku" i jest na to odpowiednie słowo
w języku perskim. „Księżyc i anioł" nie jest więc po prostu powieścią
protestacyjną, ale filozoficzną medytacją nad różnymi kulturowymi postawami
wobec prawdy i mówienia o niej, a także nad problemami pogodzenia tych
odmiennych prawd we fragmentarycznym świecie wygnania. „Najtrudniejszą rzeczą
dla mnie, gdy dorastałam, było zrozumienie, że nikt nie jest do końca dobry ani
zły" – powiedziała Gina B. Nahai. Wiele lat temu odkryła, że jeden z jej
ulubionych stryjecznych dziadków, „najmilszy, najwspanialszy, wspaniały facet i
kochający ojciec", próbował zamordować swoją żonę. „– Jak pogodzić te dwie
rzeczy?”
W powieści „Księżyc i anioł” Gina B. Nahai bada
pękniętą naturę międzyludzkich związków, ukazując historię Roksany z różnych
punktów widzenia. Jej siostra, Księżycowa Miriam, opowiada 18-letniej córce
Roksany, Lili, o trudnym małżeństwie jej matki w Iranie, jej romansie,
uwięzieniu w tureckim burdelu i latach otępiającej pracy służebnej w Turcji,
dopóki kobieta nie przybywa do Los Angeles, stara, złamana i otyła
(symbolicznie wzdęta ze smutku). Nahai twierdzi, że czasami potrzeba kilku
pokoleń, aby wygnańcy zrozumieli wszystkie fragmenty swojego życia. Wszystkie
tęskniące za wolnością kobiety w książce – od Księżycowej Miriam i Roksany Anielicy
po Aleksandrę Kotkę, obwieszoną klejnotami rosyjską emigrantkę, a nawet surową
teściową Roksany, Fraulein Claude, która sprytnie wymyśla siebie na nowo, aby
zdobyć męża swoich marzeń – pochodzą z rodzinnych opowieści samej autorki, to
stamtąd czerpała pomysły o kobietach-wolnych duchach, „ciotkach-uciekinierkach”
i innych odważnych kobietach. Jedna z jej ciotek ze strony matki, Eshrat Cohen,
uciekła i wylądowała w Sziraz w Iranie. Zapukała do pierwszych lepszych drzwi,
a mężczyzna, który je otworzył, powiedział: „Możesz tu zostać, ale musisz się
ze mną ożenić”. Więc ona odpowiedziała z braku wyboru: „Dobrze”. Zgodnie z
prawem islamskim kobieta nie może pozostać z mężczyzną, jeśli nie jest z nim
poślubiona. Ciotka Eshrat obudziła się następnego ranka i odkryła, że obok niej
w innych pokojach mieszkają jeszcze dwie inne żony. Stała się jednak liderką
ruchu wyzwolenia kobiet w Iranie. Pewnego dnia w trakcie kazania podczas święta
Jom Kippur wstała w synagodze na babińcu i krzyknęła: „Kto powiedział, że
kobiety i mężczyźni nie mogą siedzieć w tym samym pokoju?”. 50 lat temu była to
herezja, skazująca kobietę na banicję. Natomiast postać Lili to tak naprawdę
historia samej autorki, która opuściła Iran w wieku 13 lat, aby uczęszczać do
szwajcarskiej szkoły z internatem, a ostatni raz widziała swój rodzinny kraj Iran
w wieku 16 lat, zanim wyjechała z matką do Los Angeles, gdzie miała uczęszczać
do UCLA (Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles). Było lato 1977 roku, dwa
lata przed rewolucją irańską, wtedy jeszcze nie wiedziała, że wyjeżdża na
dobre.
[1] Talmud traktat Sotah 12a אָמְרָה לוֹ בִּתּוֹ: אַבָּא, קָשָׁה גְּזֵירָתְךָ יוֹתֵר מִשֶּׁל פַּרְעֹה. שֶׁפַּרְעֹה לֹא גָּזַר אֶלָּא עַל הַזְּכָרִים, וְאַתָּה גָּזַרְתָּ עַל הַזְּכָרִים וְעַל הַנְּקֵיבוֹת. פַּרְעֹה לָא גָּזַר אֶלָּא בָּעוֹלָם הַזֶּה, וְאַתָּה בָּעוֹלָם הַזֶּה וּלְעוֹלָם הַבָּא.
„Córka
jego Miriam rzekła do Niego: «Ojcze, twój dekret jest surowszy dla narodu
żydowskiego niż dekret faraona, ponieważ faraon zarządził go tylko w
odniesieniu do mężczyzn, a ty zaś postanowiłeś stosować go i w odniesieniu do
mężczyzn, i w stosunku do kobiet. Przez to nie będzie już dzieci. Co więcej,
faraon zadekretował, że będą zabijani tylko na tym świecie, ale ty zarządziłeś,
że na tym świecie i w Świecie Przyszłym, ponieważ ci, którzy się nie narodzili,
nie wejdą do Świata, Który Nadejdzie”.
[2] A.
Schopenhauer, O samobójstwie i inne pisma pomniejsze, przeł. Grzegorz
Sowiński, Wydawnictwo: A, Kraków, s.91.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz