„Głosy Marrakeszu”
Elias Canetti
Autor/
(ur.
25 lipca 1905 w Ruszczuku, zm. 14 sierpnia 1994 w Zurychu) – austriacki pisarz
żydowskiego pochodzenia, prozaik i eseista, poeta, dramaturg, tłumacz; laureat Nagrody Nobla w dziedzinie
literatury (1981). Elias
Canetti urodził się w rodzinie Żydów sefardyjskich, której przodkowie, noszący
nazwisko Canete, zostali wygnani z Hiszpanii po ogłoszeniu edyktu z Alhambry
(1492). W 1911 jego rodzina przeniosła się z Bułgarii do Manchesteru w Anglii.
Po śmierci ojca w 1912 zamieszkali w Wiedniu. W latach 1916–1924 wraz z matką
mieszkał w Zurychu i Frankfurcie.
Tłumaczenie/
Hubert
Orłowski, Barbara L. Surowska
Tytuł
oryginału/ de-at
Stimmen von Marrakesch
Tematyka/
Elias
Canetti dotarł w 1954 roku do Maroka nie w poszukiwaniu zakazanych rozrywek ani
kontrkulturowych inspiracji. Dostrzegł tam żywioł życia – obecny w ludziach i
zwierzętach aż do ostatniej chwili przed śmiercią. Symboliczna staje się scena
z wynędzniałym osłem, ledwo stojącym na nogach, spomiędzy których sterczy
gigantyczny członek – grubszy niż kij, którym został uderzony. To pomieszanie
seksualności z brutalnością przewija się przez obrazy wielonarodowej
społeczności Marrakeszu. Jest wśród niej obrzydliwy Francuz, który nie ukrywa
pedofilskich doświadczeń z arabskimi dziewczynkami. Są też świadectwa
prostytucji – zakwefione na co dzień arabskie żony zarabiają pieniądze, których
potem nie mają nawet jak wydać. Canetti odsłania kulisy niezwykle
konserwatywnego świata, który za fasadą restrykcyjnej religijności próbuje
ukryć to, co rozgrywa się w burdelach. Nie moralizuje jednak ani nie pastwi się
nad swoimi bohaterami – po prostu ich portretuje, opowiada, opisuje.
Beznamiętnie – a jakie z tego rodzą się namiętności!
Główny
motyw/ Przechodzień
krąży po ulicach, targach i placach, spogląda uważnie, zarazem rozkoszując się
dystansem – nie rozumie języka, nie pojmuje reguł, którymi rządzi się
otaczający go świat, i to właśnie daje mu osobliwy komfort. Cywilizacja arabska
jest wbrew stereotypom cywilizacją skrajnie prywatną – domy to twierdze
zamknięte przed intruzami. Owa świadomość, że co i rusz dotyka tajemnic,
których nigdy nie będzie mu dane poznać, jest dla narratora szczególnie
ekscytująca. To trochę wyprawa na inną planetę, trochę podróż w głąb czasu, do
alternatywnego średniowiecza, a trochę nostalgiczne poszukiwanie
rzeczywistości, w której – inaczej niż w modernizującej się, poranionej przez
totalitaryzm Europie – wciąż można się ukryć w intymnym cieniu.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Ale dziś wojna to już nie wojna. Człowiek się dziś nie liczy,
tylko maszyna.”
„Zdumiewa mnie, ile godności jest w przedmiotach, które człowiek
wykonywał.”
„Nasze współczesne życie dlatego jałowieje, że otrzymujemy do domu,
do użytku, gotowe przedmioty; niby z brzydkich czarodziejskich aparatów.”
„W czasie podróży człowiek znosi wszystko, oburzenie zostawiając w
domu.”
„Prawdziwi podróżnicy są bez serca.”
„Wieść niesie, że biedni dostaną się do raju o pięćset lat
wcześniej niż bogaci.”
„Czy istnieje coś brudniejszego od pieniędzy?”
„Przyszła mi na myśl wędrówka dusz. Może dusza każdego człowieka
musi choć raz jeden wcielić się w Żyda (…).”
„Mędrzec jest dzieckiem przez całe życie (…).”
„Dzień różni się od dnia. Noc zaś nosi tylko jedno imię.”
„Infantylizm modlitwy: człowiek modli się o to, co i tak otrzymuje,
zamiast o to, co nieosiągalne.”
„Nikt nie może przyjść na świat nie zauważony, choćby przez
statystykę.”
„Od chwili gdy życie ludzkie przestało być miarą, wszelka miara
straciła swą wartość.”
„Bóg to największa pycha człowieka.”
„W historii stanowczo za mało mówi się o zwierzętach.”
„Człowiek jest wdzięczny swym przodkom, ponieważ ich nie zna.”
„Na czym polega grzech pierworodny zwierząt? Dlaczego zwierzęta
muszą umierać.”
„W pijaństwie wszystkie narody wydają się być jednym i tym samym
narodem.”
„W życiu realnym istnieje usprawiedliwienie dla podejrzliwości,
która jest czymś strasznym i stanowi w zasadzie trzy czwarte obiegowej mądrości
życiowej. Wystarczy pomyśleć o instytucji pieniądza. Jak bardzo dowierzamy pieniądzom,
z jaką fantastyczną podejrzliwością je chronimy!”
„Wolność to każdy człowiek przed tobą, który cię nie zna. (…) Tam
jest wolność, gdzie nikt cię nie kocha.”
„Prawdziwy Sąd Ostateczny: ni stąd, ni zowąd zmartwychwstali
oskarżają we wszystkich językach Boga.”
„Jakże można kochać kogoś, kogo się poznało na wylot?”
„Żyć w mieście tak długo, aż stanie się człowiekowi obce.”
„Spalił wszystkie swoje książki i zostawszy pustelnikiem ukrył się
w bibliotece publicznej.”
„Studiowanie paranoi kryje w sobie wiele niebezpieczeństw.”
„Nigdy bardziej nie obawiam się siebie samego, aniżeli w
skończoności i pełni cudzego błędu, który jest dla mnie zrozumiały.”
„Najpotworniejszy tłum, jaki można sobie wyobrazić, to tłum
składający się z samych znajomych.”
„Stwórca nie może istnieć już choćby dlatego, że nie sposób
wyobrazić sobie jego smutku nad losem świata stworzonego. Byłby on nie do
zniesienia.”
„Najbardziej niepojętym faktem jest bezbronność zmarłych.”
„Pierwszy rezultat przystosowania się do innych: stajemy się
nudni.”
„Tylko niedowiarek ma prawo stykać się z cudami.”
„Nawet najbardziej urwane historie znajdują konsekwencję w
powtórzeniu.”
„Tchórzem, prawdziwym tchórzem jest tylko ten, kto lęka się
własnych wspomnień.”
„W Anglii nie mówi się pochwał wprost, po to trzyma się psy.”
„Alkoholik moralności: upija się błędami innych.”
„Im bardziej filigranowe zegary, tym niebezpieczniejsze czasy”
„W atmosferze smutku zawsze się na coś zanosi (…).”
„Gdy plemię Bakairów jest niezadowolone ze swego wodza, opuszcza
wioskę prosząc go, by rządził sobie sam.”
„Dawniej człowiek mógł udawać, że
o niczym nie wie. Dziś może udawać bezradnego, ponieważ wie zbyt dużo.”
Elias Canetti pisał kiedyś: „Boli mnie, że nigdy nie
dojdzie do buntu zwierząt przeciw nam, cierpliwych zwierząt, krów, owiec,
całego bydła, oddanego w nasze ręce i nie mogącego od nas uciec. Wyobrażam
sobie, jak w rzeźni wybucha rebelia i rozlewa się na całe miasto; jak zwierzęta
bezlitośnie depczą na śmierć mężczyzn, kobiety, dzieci i starców; jak pędzą
ulicami i przewracają pojazdy, szturmują bramy i drzwi, wlewają się w swojej
wściekłości aż na najwyższe piętra domów, jak tysiące zdziczałych wołów miażdżą
wagony metra pod ziemią, a owce rozdzierają nas na sztuki ostrymi zębami. Nie
mogę się pogodzić z faktem, że nigdy to nie nastąpi; że nigdy nie zadrżymy
przed nimi, właśnie przed nimi wszystkimi.”
Tak, bezbronność zwierzęcych niewolników boli,
podobnie jak obojętność ludzi, którzy mogliby być ich obrońcami i z tysiąca
powodów nie chcą, ale czy powinna boleć nieumiejętność zemsty? Obrona i zemsta
to co innego. Zemsta zaciera różnicę między katem i ofiarą. Obrona jest prawem
krzywdzonego. Czy marzymy o tym, żeby Żydzi zbudowali obozy koncentracyjne,
gazowali i palili ciała milionów Niemców i Niemek, nie wyłączając ich dzieci?
Byk,
który broniąc się przed śmiercią na arenie kaleczy lub zabija człowieka, jest w
tym całkowicie usprawiedliwiony. Byk, któremu przypisuje się zdolność do
okrucieństwa, to ofiara krzywdzącej manipulacji wizerunkiem. Wielu oburza fakt,
że niektóre psy przedstawia się jako z natury niebezpieczne, bo należą do
„agresywnej rasy”, co piętnuje zarówno psy, jak i ich opiekunów. W obronie tych
zwierząt pokazuje się zdjęcia psa słodko śpiącego obok ludzkiego niemowlaka, bo
przecież „to kłamstwo, że to urodzeni potencjalni mordercy.” Dlaczego nie
oburza nas manipulacja odwrócenia ról?
„Nie,
psy nie porzucą bezbronnych ludzi, bo im się znudzili czy dlatego, że
wyjeżdżają w długą podróż. Konie nie dosiądą dżokejów i nie zbudują torów z przeszkodami,
na których łamie się kończyny. Świnie nie będą szukać noża, żeby poderżnąć
gardło rzeźnikowi, wrzucić go do oparzarki, rozebrać na części, przehandlować i
zajadać się, zapominając skąd wzięło się mięso.
Krowy nie będą
gwałcić kobiet, żeby te rodziły dzieci o delikatnych, jadalnych ciałach i miały
laktację, którą zapakuje się w karton z napisem „prosto od kobiety” i
spożytkuje się na rzecz cieląt. Zwierzęta nie są w stanie zachować się tak
podle jak ludzie. A może tworzenie takich wizerunków to wyraz bezsilności?
Wszyscy nieobojętni mają prawo ją odczuwać na widok braku sprawiedliwości.
Większość zwierzęcej krzywdy nie jest karana. Nie jest nawet karalna.
Przeciwnie, jest wynagradzana: poczuciem wygody i smaku, dobrobytem (jak
dziwnie brzmi to słowo w kontekście totalnego zła wyrządzanego zwierzętom), nie
mówiąc o możliwości zbudowania wysokiego statusu społecznego i karier przez
tych, którzy tą krzywdą zarządzają.” (Dariusz Gzyra – działacz społeczny,
publicysta, weganin. „Krytyka Polityczna 4 LUTEGO 2015”).
Zacząłem
ten tekst od artykułu Dariusza Gzyra, ponieważ poruszył mnie rozdział z książki
Eliasa Canettiego „Głosy Marrakeszu”, który dotyka okrucieństwa wobec starych
wielbłądów na placu targowym w Marrakeszu. W wielu miejscach ustawiono
prowizoryczne zagrody, w których tłoczyły się wystawione na sprzedaż zwierzęta.
Każde z nich można było dokładnie obejrzeć, kupić, a później załadować na
przyczepę tuktuka lub przywiązać do bagażnika motoru i zawieźć do domu. Bardzo
często w tej ostatniej drodze towarzyszył ofierze nie tylko nowy właściciel,
ale również gromada dzieci, dla których czas spędzony na targu był idealną
okazją do zabawy, oraz rzeźnicy, których z daleka wyczuwały przerażone
wielbłądy: nic nie może równać się dzikiej gonitwie i błagalnym głosom zwierząt
prowadzonych na rzeź.
Czytając te krótkie opowiadania przemierzamy wąskie uliczki miasta, widzimy ślepca wkładającego monetę do ust, słyszymy głos szalonej kobiety i czujemy zapach świeżego chleba. Czujemy Marrakesz tak, jak pisarz poczuł to miasto. Canetti, nie rozumiejąc języka tubylców, słuchał głosu miasta i nasiąkał jego melodią. Głosy to właściwie za mało powiedziane, ponieważ z każdej relacji Canettiego wyłania się natychmiast obraz, a wraz z nim często także zapach i smak. Ta książka działa na zmysły i na wyobraźnię! Noblista z 1981 r., Elias Canetti, trafił do Marrakeszu w 1954 r. właściwie przypadkiem – jako osoba towarzysząca ekipie filmowej. Wrażenia z pobytu opisał w sposób „naiwny” – nie przygotowywał się, nie studiował książek, nie próbował uczyć się języka. Opisał m.in. karawanę wielbłądów przeznaczonych do rzeźni, żebraków, ulicznych opowiadaczy i pisarzy. Suk z całym bogactwem faktur, kolorów i zapachów, na który towary spływają wprost z warsztatów rzemieślników, przeciwstawił pustce nowoczesnego życia z jego produktami jednorazowego użytku. „W podróży akceptuje się wszystko, oburzenie zostaje w domu. Patrzy się, słucha, zachwyca się najstraszniejszymi rzeczami, bo są nowe. Dobrzy podróżnicy są bez serca.”
Elias
Canetti nie miał ambicji reportera ani nie stroił się w szaty zadumanego
moralisty. Z premedytacją nie pogłębiał lektur na temat miejsca do którego
przybył, i sądząc po charakterze relacji, należy mu w tym względzie absolutnie
wierzyć. Przyjął punkt widzenia zafascynowanego i zdziwionego obcym dla niego
światem przechodnia, przybysza niemającego pretensji do zgłębiania i wytrwałego
komentowania kulturowych różnic, a także ludzkiego indywidualnego i zbiorowego
egoizmu. By naprawdę odczuć obcość, należy pozostać obcym, co paradoksalnie
pozwoli odkryć częstokroć zaskakujące punkty wspólne – oto zamysł pisarza. Był
więc Canetti podróżnikiem nieograniczającym się do – choćby i najbardziej
urokliwych czy zaskakujących – impresji. Podróżnik „musi być bez serca” –
pisze, i nie jest to w ustach tego subtelnego humanisty zamierzona
przewrotność, umyślnie podkreśla sprzeczność prowadzącą do szybkiego i
błyskotliwie zwycięskiego przezwyciężenia, ale raczej jedynie celny opis
twórczej metody. Canetti w książce „Głosy Marrakeszu” pisał: „Hobbes. Z grona
filozofów nie związanych z żadną religią tylko ci potrafią wywrzeć na mnie
wrażenie, których myśli są wystarczająco radykalne. Hobbes jest jednym z nich.
W tej chwili ma dla mnie szczególne znaczenie. Tylko nieliczne z jego myśli
uważam za słuszne. Tłumaczy wszystko egoizmem, i choć zna tłum (wspomina o nim
dość często), nie ma nic do powiedzenia na jego temat. Ja natomiast pragnę
pokazywać właśnie, jak bardzo złożony jest egoizm, jak to, nad czym on panuje,
właśnie wcale się nad nim nie wiąże. Wywodzi się z odmiennych, niż on obszarów
natury ludzkiej, tych właśnie, których Hobbes nie dostrzega.”
Canettiego
nie interesowały łatwe triumfy. Owa przejęta przez niego metoda zakładała
konieczny dystans i nieuleganie sentymentalnym powrotom, które mogą skutecznie
zaburzyć proces pilnej obserwacji. Twórca założył zatem z góry, że nie rozpozna
obcego świata w całej jego złożoności. Za to z pełną uwagą wpatrzył się w jego
powierzchnię, będąc świadomym zarówno swych ograniczeń, jak i tego, że być może
ujrzy tam to, co właśnie on mógłby ujrzeć. Tak dzieje się z mężczyzną opisanym
na wstępie: „Poczułem do niego niepohamowaną miłość” – relacjonował narrator.
Czyż nie odkrył w nim własnej tęsknoty za ojcem (rodzic Canettiego zmarł
wcześnie i niespodziewanie) i za odnalezieniem się choćby w wielce
niedoskonałej (rodzinie Dahanów daleko od ideału) wspólnocie rodzinnej i
etnicznej, a także pokusy, by stać się częścią ortodoksyjnej, kierującej się
czytelnymi regułami, przynajmniej w porównaniu z nim samym, społeczności.
Jednak po dłuższym zastanowieniu autor zwraca się do oświeceniowych reguł
życia: „Potrafią brać Boga do ust niby chleb. Mogą – gdy mają ochotę –
wymieniać go, wzywać i interpretować. Rozgryzają jego imię, połykają jego
ciało. A do tego jeszcze mówią, że nie ma dla nich nic bardziej
dostojnego. Podejrzewam wielu modlących się o to, że usiłują wytargować od Boga
wiele rzeczy, zanim ktoś inny to zrobi, nie zamierzając przekazać ich dalej.
Śmieszny jest przy tym fakt, że wszyscy pragną tego samego, a mianowicie –
zaspokojenia najbardziej pospolitych życiowych potrzeb, i modlą się wspólnie.
Również i pod tym względem podobni są do gromady żebraków, która rzuca się niby
natrętny i bezczelny rój na jednego obcego. Nie potrafiłbym się modlić, nawet
gdybym umiał. Modlitwa wydawała mi się zawsze wyjątkowo bezwstydnym
naprzykrzaniem się Bogu, najbardziej obrzydliwym z grzechów. Wprowadziłbym po
każdej modlitwie dłuższy okres pokuty.”
Podążając
dyskretnie podpowiadanym przez pisarza szlakiem, można zauważyć wiele kolejnych
podobnych tropów. W opisach lęku przeczuwających śmierć wielbłądów i obojętnego
stosunku arabskich kupców i rzeźników do przygotowywanych do rzezi zwierząt
nietrudno dostrzec paralele do krwawych wydarzeń w Europie. Tym bardziej że
informatorzy narratora wspominają swój udział w dwóch wielkich europejskich
wojnach. Obojętność na cierpienie przy jego powszechności – to jest dla
Canettiego doznanie uniwersalne, które stale napotyka. Tak jak i chęć życia,
pomimo i ponad wszystko, irracjonalna i powszechna. Canetti wielokrotnie
opisuje żywioł życia, który kołacze się w ludziach i zwierzętach do ostatniej
chwili przed spodziewanym końcem. Jego uwagę przykuwa stary osioł przymuszany
do udziału w jakichś niezrozumiałych dla Europejczyka widowiskach i z trudem
trzymający się na nogach. W pewnym momencie zdumiony narrator zauważa, że
zwierzęciu sterczy gigantyczny członek, potężniejszy niż kij, którym je bito.
„Każdemu uciemiężonemu życzę rozkoszy w nędzy” – pisze wtedy poruszony Canetti.
Te ziemskie rozkosze mogą być różnego rodzaju. Silny, acz dyskretny erotyzm
jest siłą, której zresztą sam ulega, obserwując niedostępne dla niego kobiety,
a także z pewnym spokojnym przerażeniem odkrywając podłość, jaka kryje się za
związanym z kolonializmem i religijnymi zakazami utajonym seksualnym handlem.
Z rodzajem
spokojnego żalu, ledwie powstrzymującej nostalgii opowiada Canetti o dwóch
dziedzinach dawnych rozkoszy, które Europa jeszcze wówczas nie do końca
straciła, lecz proces ich utraty wydawał mu się nie do zatrzymania. Jedna z
nich to religijna żarliwość, jaką zauważa wśród miejscowych kupców, a zwłaszcza
wśród żebraków, bynajmniej ich nie idealizując, lecz dostrzegając w ich
nawykowych modlitwach refleks potężnej duchowej tradycji. Tradycji,
wypływającej z — pomimo wszystko — bliskiego europejskiemu źródła metafizycznej
tęsknoty. Jak w opisywanym w zakończeniu przypadku „człowieka – brązowego
tobołka”. Autor z wielką subtelnością ukazał powikłany splot tego, co duchowe z
tym, co cielesne. Wola przetrwania, wola życia łączy się dla niego z reguły z
perspektywą głodu wieczności. I znowu mamy w książce porównanie do dzieł
słynnego malarza Hieronima Boscha. „U Boscha zdumiewa barwna nijakość
zakochanych. Barwne bogactwo jego zwierząt i owoców, fantastyczne wynalazki
twórców skalnych i studni krystalicznych, twory, w których umieszcza pary
zakochanych, męki piekielne wymyślone przez niego – wszystko to, w porównaniu z
bladymi, zawsze do siebie podobnymi postaciami ludzkimi, ma w sobie coś
rozwiązłego, bujnego, jest przebogate i bez dna. Nigdy dotąd żywioł tłumu i
egalitaryzm człowieka nie znalazł w sztuce tak przekonującego wyrazu. Ludzie,
skoro tylko są nadzy, stają się na jego obrazach jak gdyby odbiciem lustrzanym.
Ubrani mają różne twarze, nadzy natomiast podobni są do Adama i Ewy. (…) Nawet
w systemie kar piekielnych nic nie wiąże się z brzemiennością. Miłość żyje sama
dla siebie; wyrzucona poza świat wartości i cen, wypreparowana ze świata
następstw.”
Wreszcie
zastał w Maroku Canetti jeszcze jedną wspaniałość, chyba dla niego największą:
sztukę snucia opowieści, wręcz budzącą jego zazdrość wymieszaną z dumą. Jednak
owa trudno uchwytna pomimo kulturowych podziałów wspólnota ludzkich doświadczeń
być może jest tylko intelektualną iluzją, mrzonką, którą europejski twórca
przywiózł w obce miejsce wraz ze sobą. O randze pisarstwa Eliasa Canettiego
świadczy i to, że w pełni zdawał sobie sprawę z takiej ewentualności. Być może
ludzie nie potrafią pokonać dzielących ich barier z lęku. Canetti tym razem
przywołuje postać biblijnego proroka Jonasza. „Jonasz odzwierciedla dwie
istotne cechy proroka [pisarza także, dopisek autora]: strach przed tym
urzędem, który gna go aż do żołądka wieloryba; i gniew, że jego proroctwo się
nie spełnia. Ta druga właściwość jest u proroków szczególnie odrażająca i
niebezpieczna. Zmuszeni są pragnąć tego, co najgorsze, skoro już zostało przez
nich przepowiedziane. Traktują pogróżki Boga bardziej serio, aniżeli on sam.
Prorokiem być niełatwo; traktuje się go serio tylko w chwili, gdy sprawdza się
jego przepowiednia, i dlatego nie może on zrezygnować z tej chwili. Wydzierają
prorokowi jego triumf. Bóg oszukuje go, zaś prorok, który opowiada o
najbardziej przerażających wydarzeniach, umie znieść wszystko prócz uczucia
śmieszności. I dlatego mniemanie, według którego uosabia on w swoisty sposób to
zło, o którym opowiada, przyczyniając się zarazem do jego sprowadzania, nie
jest całkiem wyssane z palca. Gdyby dało się go zmusić do innej przepowiedni,
niejedno mogłoby się inaczej potoczyć. I dlatego ludzie usiłują wywrzeć na
niego nacisk.”
Elias
Canetti bez cienia ostentacji podjął taki wysiłek. W czasach, gdy często
relacje z ciągle obcymi, choć tak na pozór bliskimi światami budzą przerażenie
lub krótkotrwałe zatroskanie ludzi Zachodu, postawa Canettiego wydaje się
aktualna. Cóż z tego, że nie śmiał on sobie wyobrażać ludzi takimi, jakimi są
naprawdę? Jako „władca papieru” był w stanie sprawić, że zostali ocaleni w jego
spojrzeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz