„Ofiara”
Saul Bellow
Autor/ (ur. 10 czerwca 1915 w Lachine jako
Salomon Bellows, zm. 5 kwietnia 2005 w Brookline) –
amerykański pisarz, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1976.
Tłumaczenie/ Lech Czyżewski
Tematyka/ Bellow
kreując sytuację nierozstrzygalności rodem z Dostojewskiego, próbuje utrzymać
równowagę między racjami moralnymi obu postaci i wciąż, mimowolnie, bierze
stronę głównego bohatera Asy Leventhala, nie pozwalając, by jego egzystencję „porządnego
człowieka" przeniknęły na wskroś niszczące wątpliwości. Tymczasem wydaje się,
że ten nie do końca efekt „dostojewskiego" jest jak najbardziej zamierzony
i Bellow istotnie daje Leventhalowi prawo do tego, by spotkanie ze straszliwym
amerykańskim „jurodiwym” (jeden ze wzorów świętości dawnej Rosji) i jego chorobliwymi
resentymentalnymi „ideami" nie zrujnowało mu życia: by żył dalej, w stanie
zdrowej etycznej półobojętności, zajęty codziennymi sprawami, przeciętnie
przyzwoity, dobry dla żony i siostrzeńca, indyferentny wobec reszty ludzkości. W
pewnej chwili mamy wrażenie, że Leventhal znajduje się na progu objawienia.
Główny motyw/ Bohaterem
powieści jest nowojorski Żyd Asa Leventhal. Jego żona wyjeżdża na kilka tygodni
do matki, on zaś pozostaje sam na sam z upalnym miejskim latem i koszmarem,
który niesie ze sobą nagłe pojawienie się dawnego znajomego. Obaj brali kiedyś
udział w pewnym przyjęciu, podczas którego ów człowiek pozwolił sobie na antysemickie
uwagi pod adresem przyjaciela Asy. A teraz, po latach, to on obwinia Leventhala
o zrujnowanie mu życia i staje się jego prześladowcą.
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„ Człowiek, który
dorastał wśród wyrzeczeń, powinien wiedzieć, że nie należy zdać się w ten
sposób na łaskę i niełaskę losu”.
„Jeśli ktoś kogoś nie
lubi, nie będzie go lubił ze wszystkich powodów, jakie zdoła wymyślić”.
„Cóż to za maszynka,
ten umysł”.
„Gdyby człowiekowi
włosy wyrosły na dłoni, mniej by się zdziwił niż z powodu niektórych rzeczy,
które rodzą mu się w głowie”.
„(…) cechą źle
wychowanego człowieka jest zarzucanie wszystkim złego wychowania”.
„Wiele rzeczy, które
przerażają ludzi, przestaje budzić grozę, gdy wyjaśni je lekarz”.
„Jedynym dowodem na
to, że coś było nie tak z twoją matką, jest to, że wyszła za tego twojego
ojca”.
„Nie ma nic gorszego,
niż kiedy człowiek nie tylko nie ma szczęścia, ale jeszcze tkwi w błędzie”.
„Czymże jednak były
wszystkie kodeksy i zasady, myślał Leventhal, jeśli nie odpowiedzią na naszą
własną naturę. Czy trzeba by nam było nakazywać >>Kochaj<<,
gdybyśmy kochali tak, jak oddychamy? Z pewnością nie. Co nie oznacza, że nie
kochamy, ale trzeba nam, pomagać, gdy silnik zaczyna przerywać”.
„Jeden mówi to, inny
tamto. X mówi owies, a Y mówi siano, a tak naprawdę jest to pewnie … gryka”.
„Lepiej jest myśleć
dobrze o ludziach- istnieje niemalże tego rodzaju nakaz”.
„Mamy nazwę dla
wszystkiego poza tym, co naprawdę myślimy i czujemy”.
„Mówi się, że
człowiek chodzi do zoo, żeby zobaczyć w zwierzętach samego siebie. Nie ma na
świecie wystarczająco dużo zwierząt, byśmy mogli się w nich zobaczyć. Trzeba by
miliona nowych piór i ogonów. Dziwactwom nie ma końca”.
„Jeżeli praca jest
warta zachowania, to warta jest również lojalność. Życie bez lojalności jest
jak- Szekspir to powiedział- >>męty zwietrzałego wina<<”.
„Wszyscy usiłują
osiągnąć stan równowagi. Natura jest czasami zbyt gwałtowna z punktu widzenia
ludzkich ideałów i ideały powinny jej zostawić szerokie pole do działania”.
„Trudno jest zachować
we wszystkim właściwe proporcje”.
„Kiedy człowiek
zwraca się przeciwko sobie, również nikt inny nic dla niego nie znaczy”.
„Świat nie został
stworzony dokładnie dla mnie. Co mogę na to poradzić?”.
Książkę „Ofiara” Saul Bellow poprzedził krótką
przypowieścią z „Księgi tysiąca i jednej nocy”, z „Opowieści o kupcu i dżinie”:
„Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że żył
kiedyś bardzo bogaty kupiec, który prowadził swoje sprawy handlowe w różnych
krajach. Pewnego dnia dosiadł on konia i wyruszył do któregoś z tych krajów,
aby pobrać tam swoje należności. Gdy w drodze zaczął dokuczać mu upał, usiadł
pod drzewem, sięgnął ręką do torby podróżnej i zjadł kawałek chleba i daktyla,
które wziął z sobą w podróż. Zjadłszy daktyla, wyrzucił pestkę i natychmiast
zjawił się dżinn olbrzymiego wzrostu z mieczem w ręku. Podszedł do kupca i
powiedział: >>Wstań, abym mógł cię zabić tak samo, jak ty zabiłeś mego
syna<<. Rzekł na to kupiec: >>Jakimże sposobem zabiłem twojego syna?<<.Odpowiedział:,
>>Kiedy zjadłeś daktyla, wyrzuciłeś pestkę, która trafiła mego syna w
pierś, a to sprawiło, że natychmiast zmarł<<”.
W książce „Ofiara” Saul Bellow na „tapetę
wziął” poczucie winy i wyrzuty sumienia. Ukazuje jak techniki wzbudzania
poczucia winy i wyrzutów sumienia są perfekcyjnie wykorzystywane przez ludzkich
drapieżników. Jak byście
się czuli, gdyby któregoś upalnego dnia podszedł do was w parku dawno
zapomniany znajomy i zaczął was oskarżać o wszystkie swoje życiowe
niepowodzenia? Coś tak absurdalnego przydarzyło się bohaterowi powieści Bellowa
- Leventhalowi, prowadzącemu niczym niewyróżniające się życie skromnego
redaktora, anonimowego mieszkańca nowojorskiej metropolii. Kirby Allbee to wykolejony, samotny, sfrustrowany
wdowiec, w dodatku nadużywający alkoholu. Z wyrachowania, czy tylko z rozpaczy
staje się prześladowcą Leventhala? Trafia na trudny moment w jego życiu: żona
wyjechała, brat pracuje w innym mieście, bratanek poważnie zachorował, a
bratowa opiera się, by hospitalizować małego. Upał i poirytowanie sytuacją
rodzinną sprawiają, że Leventhal czuje się jak w potrzasku: osaczony ciążącymi
mu powinnościami wobec krewnych i napastliwością Allbeego. Padają mocne słowa: “Chciał pan wyrównać rachunki”, “Zaplanował to pan”, “Zrobił pan to
specjalnie”, “Zrujnował mnie pan”. Równie mocne, co niekonkretne. Niestety,
Leventhal daje się wciągnąć w kolejne spotkania, długie rozmowy z Allbeem i w myśl
zasady: słowa powtórzone wiele razy stają się prawdą, zaczyna wierzyć we
wmawianą mu winę. Aktywnie szuka sprzymierzeńców, wypytuje osoby trzecie, co
sądzą o Allbeem i całej sprawie. Jak zawsze w takich przypadkach atmosfera
zagęszcza się: plotki, niedomówienia, przypuszczenia... Zagubienie Leventhala
rośnie. Allbee, któremu właśnie skończyły się pieniądze, prosi Leventhala o
pomoc w znalezieniu pracy, najchętniej w banku lub biurze maklerskim, a w końcu
wprasza się do niego na nocleg i... zostaje. Eskalacja żądań zaprawiona
bezczelnością i antysemickimi uwagami - oto sposób - trudno powiedzieć,
świadomy czy nie - Allbeego na Leventhala. Osaczanie metodą małych kroków.
Bohater książki Asa Leventhal
pochodził z Hartford. Odbył tam naukę w szkole średniej, a potem wyjechał z
domu. Jego ojciec, który miał mały sklep tekstylny, był porywczym człowiekiem,
surowym i samolubnym w stosunkach z synami. Ich matka zmarła w zakładzie dla
obłąkanych, kiedy Leventhal miał osiem lat, a jego brat Max sześć. Po jej
zniknięciu z domu stary Laventhal odpowiadał na ich pytania o nią pełnym
goryczy „odeszła”, dając do
zrozumienia, że ich porzuciła. Byli niemal dorośli, gdy dowiedzieli się, co się
z nią stało. Prawdopodobnie wtedy obu chłopcom wpojono poczucie winy i wyrzuty
sumienia. Max nie dobrnął do końca szkoły średniej; przerwał naukę w drugiej
klasie. Laventhal ukończył szkołę, po czym wyjechał do Nowego Jorku, gdzie
przez pewien czas pracował u licytatora nazwiskiem Harkavy, przyjaciela swojego
wuja. Harkavy wziął Leventhala pod swoje skrzydła; zachęcił go do pójścia na
studia wieczorowe i nawet pożyczył mu pieniądze. Po pewnym czasie poznał Mary,
z którą po różnych perypetiach związanych z narzeczeństwem wziął ślub. Mówił
czasem do Mary, dając wyraz swoim najgłębszym uczuciom: „Miałem szczęście. Upiekło mi się”. Miał na myśli to, że jego
nieudany start, jego błędy, rzeczy, które mogły go zniszczyć sprzęgły się
jakoś, zapewniając mu powodzenie. Omal nie dołączył do tej części ludzkości, o
której często myślał, tej części, której się nie powiodło- przegranych,
odrzuconych, pokonanych, stłamszonych, zrujnowanych.
Kiedy Mary wyjechała do swojej
matki w odwiedziny a Asa został sam w mieszkaniu usłyszał sygnał dzwonka u drzwi.
Skwapliwie otworzył i krzyknął: „Kto
tam?”. Mieszkanie było nieznośnie puste. Miał nadzieję, że ktoś przypomniał
sobie, iż Mary wyjechała, i przyszedł dotrzymać mu towarzystwa. W dole nikt nie odpowiedział. Zawołał
niecierpliwie znowu. Było bardzo prawdopodobne, że ktoś nacisnął niewłaściwy
guzik, ale nie słyszał, żeby otwierały się inne drzwi. Bohater nie zdawał
jeszcze sobie sprawy z tego, że sygnał dzwonka to „ostrzeżenie”, że w jego
życiu wydarzy się coś niedobrego.
Pewnego dnia Asa poszedł
do parku. Naprawdę niepokoiło go, że być może winne były jego nerwy i że
wyobraził sobie dzwonek. Od wyjazdu Mary miał rozchwiane nerwy. Na całą noc
zostawił zapalone światło w łazience. To uczucie, że jest przez coś zagrożony,
kiedy śpi było absurdalne. Park był zatłoczony i wypełniony zgiełkiem. Do
wodotrysku stała długa kolejka, kiedy Laventhal czekał na swoją kolej przy
wodotrysku, nagle doznał uczucia, że ktoś nie tylko na niego patrzy, ale go
obserwuje. Jeśli bardzo się nie mylił, jakiś mężczyzna przypatrywał mu się,
krocząc wolno obok niego, w miarę jak kolejka przesuwała się do przodu. „Kim jest ten typ?”- zapytał Laventhal
samego siebie. Niezupełnie przypadkowo, Allbee zagadał
do Asy i od tej pory ich losy będą ze sobą nierozerwalnie sprzężone. Allbee
uprzejmie poinformuje Leventhala, że to z jego powodu stracił dziesięć lat
wcześniej pracę oraz żonę właściwie też przez niego. Absurdalny zarzut,
pomyłka, kiepski żart – jest przekonany Asa Leventhal. I nie zamierza wierzyć w
ani jedno słowo. Tyle, że Allbee ma cel w życiu: sprawić, by Asa jednak
uwierzył. I jest do tego bardzo dobrze przygotowany.
Od momentu
pojawienia się Allbeego wiadomo, że jest on bezdomnym. W wymiętoszonym ubraniu,
wysłużonych butach i z przyciskanym do piersi tobołkiem, w którym mieści się
cały jego dobytek, naprawdę wygląda jak ofiara losu. Jednak już nic nie jest
tak oczywiste, a już na pewno nie to, kto tu jest ofiarą. Z kolei Asa Leventhal
w nienagannie skrojonym garniturze, w kapeluszu nieco zawadiacko nałożonym na
głowę, z teczką – atrybutem urzędnika - w ręku, pewny siebie, nie wydaje się
być materiałem podatnym na wpływ drugiego człowieka.
Allbee
wygląda marnie (spanie na ławce w parku nie pomaga), jednak jest natrętny, pewny
siebie i przekonany nie tylko o słuszności celu, ale i o jego powodzeniu. To tylko
kwestia czasu. W kolejnych rozdziałach to gradacja oczekiwań: praca, pieniądze, mieszkanie… Za
każdym razem wygłasza niemal akademicki wywód, uzasadniający żądania i
dowodzący postawionej tezy: Leventhal jest winien jego problemów. Powoli, za
sprawą precyzyjnie przygotowanego przez niego planu, rodzi się pomiędzy
mężczyznami przedziwna relacja. I wreszcie jest jak bohater u Franza Kafki:
Asa próbuje dociekać, analizować, szukać, gdzie popełnił błąd, ale z każdą
chwilą staje się coraz bardziej przerażony. Zaczyna się chwiać, a im bardziej
pozwala sobie na zwątpienie w swoją niewinność, tym bardziej daje się
przytłoczyć Allbeemu i zmienia się.
Czy w takiej sytuacji można się bronić?
Pewno tak, tylko, że na „scenę” wjeżdżają coraz cięższe działa: stereotypy. I
to po obu stronach. Mężczyźni wzajemnie albo częstują się oskarżeniami o żydowskie
manipulacje, albo o wszechobecny antysemityzm. W takim klimacie trudno mieć
nadzieję na rozwiązanie problemu. Laventhal próbuje tę całą dziwna sprawę
wyjaśnić tym, że Allbee jest dziwakiem, w dodatku irytującym, a myśl o tym, że
jest się skrycie obserwowanym, z pewnością mogła przyprawić o dreszcze. Myślał,
że Allbee to pijak i włóczęga, który na jego punkcie ma jakąś fiksację czy
obsesję, urojenie; być może było to nawet urojone. Skąd można to było wiedzieć w
przypadku tych pijaczyn? Musiały istnieć jakieś powody, ale ich odkrycie
przerastało czyjekolwiek możliwości- były jak dym, mgła, alkoholowe opary.
Natomiast Allbee zaczyna atakować swoja „ofiarę” antysemickimi stereotypami: „Wy, Żydzi, macie komiczne wyobrażenie o
piciu. (...) My jesteśmy dla pana synami Beliala, cuchniemy whisky gorzej niż
siarką. Kiedy Noe leży pijany jego aryjsko usposobieni synowie naśmiewają się
ze starca, ale jego żydowski syn jest przerażony. W tej historii jest prawda.
To prawdziwa historia”. Allbee dalej kontynuuje: „Od dawna mieszkam w Nowym Jorku. To bardzo żydowskie miasto i trzeba
by być nader niedbałym obserwatorem, żeby nie dowiedzieć się mnóstwa rzeczy o
tutejszych Żydach. Sam pan wie, jak wiele żydowskich potraw jest w kafeteriach,
jak duża część teatru... ilu żydowskich komików i dowcipów, i sklepów, i tak
dalej. Wie pan to. To żadna rewelacja”.
Allbeey to człowiek, który znalazł sobie kozła
ofiarnego dla usprawiedliwienia swoich niepowodzeń - bez żadnych zbędnych
emocji. I to najbardziej przemawia. Nieudacznik ma wreszcie swoje pięć minut.
Wygłasza frazesy o dawnych planach życiowych, o honorze, który nie pozwala mu
na podjęcie „byle, jakiej pracy”.
Zrzuca odpowiedzialność z siebie na innego człowieka. Moment, kiedy udaje mu
się wmówić Leventhalovi odpowiedzialność za niepopełnione winy, to początek
końca tego drugiego, dodatkowo zestawiony z tragedią jego bratowej.
Opisany przez Bellowa
mechanizm jest stary jak świat. Niestety. Zawsze zaczyna się tak samo: wpierw
szuka się jakichś „onych”, winnych naszych niepowodzeń. Zrzuca się
odpowiedzialność za własne błędy. Allbee jest antysemitą, wybiera, więc Żyda
Leventhala, bo „wiadomo przecież jacy są
Żydzi”. Powoli, metodycznie osacza się człowieka, z którego można zrobić
kozła ofiarnego. Można tę książkę odczytać, jako historię jednostkową, ale też
nadać mu znaczenie metaforyczne, za sprawą, którego Saul Bellow nawiązuje do
przyczyn Holocaustu. Aktualność zaprezentowanego mechanizmu powinna niepokoić.
Nadal (coraz częściej?) zbyt łatwo przychodzi według schematu inicjowanie
konfliktów na poziomie religijnym, etnicznym, seksualnym, poglądowym.
Jednak w pewnej chwili
mamy wrażenie, że Leventhal znajduje się na progu „objawienia”. Po spotkaniu
towarzyskim u swoich znajomych usłyszał historię o małym miasteczku w Polsce: „Jest taka historia o małym miasteczku w
starym kraju. Leżało na uboczu, w dolinie, w związku z czym Żydzi bali się, że
Mesjasz przyjdzie i ich przeoczy, zbudowali więc wysoka wieżę i wynajęli
jednego z miejscowych żebraków, żeby w niej siedział przez cały dzień. Żebraka
tego spotyka przyjaciel i pyta go: >>Jak ci się podoba twoja posada,
Baruch?<<. A on na to: >>Nie zarabia się dużo, ale sądzę, że to
praca na stałe<<”. A więc są sprawy, które trzeba wziąć w swoje ręce
a nie czekać „wiecznie” na to, że same się rozwiążą.
Saul Bellow w książce „Ofiara” opisał jak zjawisko psychopatii i szereg innych zastanawiających zjawisk daje
wyraz niebezpiecznym zjawiskom manipulacji, które mogą wkraczać na różnych
poziomach do naszego życia. Wzbudzanie
poczucia winy i wyrzutów sumienia jest podstawowym i chyba najważniejszym
mechanizmem psychomanipulacji na Ziemi. Stosują go w perfekcyjny sposób
korporacje, ideologie, religie, politycy, biznes, PR-owcy, socjotechnicy, i
inni inżynierowie ludzkich emocji. Poczucie winy i wyrzuty sumienia są najpotężniejszym mechanizmem
destrukcyjnym i niszczącym na Ziemi. To jest ta tajemnica, – dlaczego źli od
zarania dziejów rządzą całą Ziemią? Są przecież szefami korporacji,
biznesmenami, politykami, duchownymi, lekarzami, prawnikami, celebrytami – są
elitą i górą piramidy na naszej planecie. Dlaczego złoczyńcy i czarne
charaktery odnoszą sukces za sukcesem? Ponieważ nie mają poczucia winy i
wyrzutów sumienia.
Poczucie winy, szczególnie to
nieuzasadnione i wywołane manipulacją, może poważnie zaburzyć życie emocjonalne.
Oczywiście pamiętajmy, że poczucie winy w pewnych sytuacjach prowadzi do
rozwoju emocjonalnego, lepszego rozpoznawania dobra i zła, stabilizowania
systemu wartości. Dzieje się tak jednak tylko i wyłącznie wtedy, kiedy poczucie
winy jest uzasadnione, to znaczy, – kiedy wina rzeczywiście leży po stronie
osoby poczuwającej się do winy. Czasami jednak poczucie winy jest sztucznie
indukowane, to znaczy wzbudzane po to, by manipulować uczuciami, wzbudzić
strach, uległość i zrealizować niecne cele. Wzbudzanie poczucia winy to jeden z
mechanizmów manipulacji, często wykorzystywany, jako narzędzie przemocy
psychicznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz