20 maja 2018

Droga do szczęścia


„Droga do szczęścia”

Richard Yates




Autor/ (ur. 3 lutego 1926, zm. 7 listopada 1992) – amerykański pisarz, autor powieści i opowiadań.

Tłumaczenie/ Alina Siewior-Kuś

Tematyka/ Richard Yates doskonale przedstawił mechanizmy działania ludzkiej psychiki. Bardzo wyraźnie pokazał, jak zgubny wpływ mogą mieć na człowieka rutyna i brak satysfakcji z wykonywanej pracy. Jak krzywdy doznane w dzieciństwie nie dają o sobie zapomnieć. Podkreśla, jak dużą rolę w życiu człowieka grają szczegóły, które zależnie od okoliczności potrafią wprawić w dobry nastrój lub wytrącić z równowagi.

Główny motyw/ Główni bohaterowie powieści Richarda Yatesa pt. „Droga do szczęścia” - Frank i April Wheelerowie - tworzą szczęśliwe i kochające się małżeństwo. Budzą zazdrość przyjaciół, ponieważ mają dwójkę wspaniałych dzieci, śliczny dom na przedmieściach. Frank ma dobrze płatną pracę w świetnie prosperującej firmie, urocza i inteligentna April spełnia się w wykonywaniu prac domowych. Sprawiają wrażenie dojrzałych, wyrozumiałych rodziców, którzy potrafią stworzyć ciepły i bezpieczny dom dla swoich dzieci, jednocześnie pielęgnują w sobie marzenia z młodości - potrafią całymi nocami dyskutować przy lampce wina, z całych sił starają się udowodnić, że nie są tacy sami jak otaczający ich nudni, zblazowani ludzie. Czują, że są wyjątkowi, ponieważ dostrzegają beznadziejną pustkę, w której tkwią - rutynę każdego dnia, jałowość pracy Franka, w której wszystkie czynności wykonywane są automatycznie, bez zastanowienia, niemalże z zamkniętymi oczami. W rzeczywistości jednak są aktorami grającymi role w niezmiernie długiej sztuce, mającej trwać całe życie - każdy gest jest dokładnie przemyślany, każdy ruch dokładnie taki, jaki powinien być. Ich kłótnie są tym bardziej bolesne, że oboje wiedzą, co powiedzieć, aby jak najbardziej zranić drugą osobę. Zdając sobie sprawę z tego, że ich życie z dnia na dzień zamienia się w piekło, podejmują ostatnią, desperacką próbę wyrwania się ze swej szarej rzeczywistości - wyjeżdżają do Paryża, gdzie będą mogli zacząć wszystko od nowa. Należałoby się jednak zastanowić, czy ludzie, którzy nie radzą sobie ze swoimi emocjami w Ameryce, poradzą sobie z nimi w Europie? Czy z chwilą wyjazdu beznadziejna pustka, która przecież tkwi w nich samych, zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki?

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
 „Inteligentni, myślący ludzie potrafią do tego rodzaju spraw podejść spokojnie, podobnie jak podchodzą do większych absurdów śmiertelnie nudnej pracy w miastach i śmiertelnie nudnych domów na przedmieściach. Warunki ekonomiczne mogą cię zmusić do życia w takim środowisku, ale ważne jest, żeby nie dać się zarazić. Zawsze najważniejsze to pamiętać, kim się jest”.
„Czy biografie wszystkich wielkich ludzi nie są pełne tego rodzaju zmagań i rozterek młodości, takiego samego buntu przeciwko ojcom i ich sposobowi życia?”.
„Oboje daliśmy się wplątać w to potworne złudzenie, ponieważ potwornym złudzeniem, obscenicznym złudzeniem jest pomysł, że ludzie muszą zrezygnować z prawdziwego życia i >ustatkować się<, kiedy zakładają rodziny”.
„Ludzie się zmieniają, a zmiana równie dobrze może być rozkwitem, jak i więdnięciem, prawda?”.
„Pieniądze są zawsze dobrym powodem”.
„Cały sens płaczu polega na tym, by przestać, nim popadnie się w ckliwość. Cały sens żałoby polega na tym, by ją zakończyć, kiedy wciąż jest szczera, kiedy wciąż coś znaczy”.


                    Amerykańska rodzina należąca do klasy średniej ma kilka samochodów, dom wyposażony w wiele sprzętów ułatwiających życie: suszarki do prania, zmywarki, klimatyzację, ale to, co widać, nie oddaje oczywiście pełni obrazu. Bo to w dużej mierze życie w dobrobycie na kredyt. Finansowe życie Amerykanów jest dużo bardziej skomplikowane niż reszty świata. Do upadku komunizmu Ameryka była szczytem marzeń Polaków. Dorośli spodziewali się w Polsce kapitalistycznego sukcesu na miarę "Dynastii". Dzieci dorastające w PRL-u zbierały puszki po coca-coli, jeździły na wycieczki do McDonald's, kochały MTV, słuchały hip-hopu i marzyły o pracy w amerykańskiej korporacji. Czy amerykańskie imaginarium hipnotyzuje kolejne pokolenie czy też dzisiejsze nasto- i dwudziestolatki mają więcej krytycznego podejścia? Tym, co pociąga wielu entuzjastów amerykańskiego stylu życia, jest utożsamienie go z absolutną wolnością i nieograniczonymi możliwościami. Mimo niedawnego kryzysu ekonomicznego, który zaczął się właśnie w Stanach, ciągle silnymi „markami” są takie hasła, jak "amerykański sen", czy "od pucybuta do milionera". Ulegając libertariańskim pokusom, zapominamy o ich drugiej stronie.

                      Tymczasem Richard Yates w książce „Droga do szczęścia” już pięćdziesiąt siedem lat temu (książka wydana została w 1961 r) obalił mit „american dream”. Akcję „Drogi do szczęścia” można streścić w kilku słowach. Wiosną i latem 1955 roku w usytuowanym w zachodnim Connecticut osiedlu Revolutionary Hill Estates życie rodziny Wheelerów, April, Franka i dwojga małych dzieci, ulega gruntownej i gwałtownej rozsypce i zmienia się już na zawsze. Przypadkowemu obserwatorowi- a taką rolę ma w tym przypadku czytelnik- codzienność Wheelerów może wydawać się podobna do życia sąsiadów – z dostępnymi, nieodbiegającymi od normy przyjemnościami i troskami: udział April w grupie teatralnej założonej przez mieszkańców, zakrapiane alkoholem kolacje z myślącymi podobnie właścicielami innych domów, krótkie przejażdżki do i ze stacji, komfort wtopienia się w kulturę, a równocześnie całkowita kontrola przy dokonywaniu fundamentalnych wyborów życiowych oraz (co mniej zabawne) niezdolność do opanowania frustracji związanych z przemijaniem młodości, radzenia sobie z monotonią pracy, zabiegania, by życie wciąż było interesujące przy jednoczesnym zachowaniu jądra swej osobowości. 

                  W życiu Wheelerów pojawia się jednak wiele rzeczy złych, nawet, jeśli z osobna żadna nie wydaje się na tyle wyjątkowa, by uczynić całość nieznośną. Franka i April niestety nie łączy wielkie uczucie. Oboje nie cierpią przedmieść i zbyt często na nie narzekają. Dzieci jak to dzieci są źródłem mniejszych lub większych kłopotów. Praca Franka w mieście, jak sam przyznaje, „jest najnudniejszą robotą, jaką można sobie wyobrazić”, a April, nie mając za wiele obowiązków, publicznie ponosi sromotną klęskę, jako aktorka amatorskiego teatru. Jak widać oboje –jak to u takich ludzi bywa- nie znoszą być przeciętni, dlatego próbują „wyrwać” się z tej przeciętności na różne nieudane sposoby. W dodatku Wheelerowie za dużo piją, są śmiertelnie znudzeni sąsiadami i dręczy ich mglista obawa, iż stali się banalni. W konsekwencji swoją przyszłość widzą, jako nieokreśloną, acz mało obiecującą.

                    W młodości Franka dręczyły niezliczone drobne depresje, które wykazywały tendencję wzrostową w tygodniach po ukończeniu college,’u, kiedy pozostali dwaj współlokatorzy coraz rzadziej korzystali z klucza od mieszkania, a Frank spędzał czas samotnie przy Bethune Street, podejmował dorywcze prace i zastanawiał się nad przyszłością. Szczególnie dręczyło go, że żadna z poznanych dotąd dziewcząt nie dała mu powodu do niezmąconego triumfu. Jedna była śliczna, ale miała niewybaczalnie grube kostki, innej nie brakowało inteligencji, za to wykazywała irytującą skłonność do matkowania mu, tak więc żadnej nie można było opatrzyć kategorią pierwsza klasa. Armia powołała Franka w swoje szeregi, gdy miał osiemnaście lat, rzuciła go na ostateczną wiosenną ofensywę wojny z Niemcami i zafundowała mu zawiłą, acz „wspaniałą” podróż po Europie, która trwała niemal rok. Gdy odzyskał „wolność”, życie niosło go od sukcesu do sukcesu. Niezwiązane aspekty jego osobowości- te same cechy, które sprawiały, że był samotnym marzycielem wśród szkolnych kolegów, a później wśród towarzyszy broni- nagle połączyły się w wyrazistą i atrakcyjną całość. Po raz pierwszy otaczały go podziw, a fakt, że dziewczęta chcą iść z nim do łóżka, tylko nieznacznie swą niezwykłością przewyższał niedawne odkrycie: że mężczyźni, i to inteligentni, chcą go słuchać. Dwudziestoparoletni, noszący dumne opończe „weterana” i „intelektualisty” z równą odwagą, podbijał kobiece serca jak i umysły mężczyzn. Jednak w życiu rodzinnym Frank przeżywał rozczarowanie. Ojciec Franka na starość stał się nudnym, kłótliwym „starym głupcem”, który zasypiał nad „Reader’s Digest”, Frank nie przestawał wierzyć, że w dłoniach ojca żyje coś wyjątkowego i wspaniałego. Nawet, gdy Earl Wheeler leżał na łożu śmierci, skurczony, ślepy i bełkotliwy, suchy uścisk jego dłoni przekazywał pozytywne ojcowskie wibracje, a kiedy wreszcie spoczęły na szpitalnej pościeli nieruchome i bezwładne, nadal wyglądały na silniejsze i zręczniejsze niż dłonie syna.
                   
               A jednak w takich chwilach niespokojnej samotności związanej z „odejściem” rodziców cieszył się, że potrafi wskrzesać w sobie odrobinę szczerego uczucia do rodziców. Czuł wdzięczność, że niezależnie od tego, jak trudna okazała się reszta jego życia, kiedyś zawierało ono dość spokoju, by mógł snuć przyjemne marzenia: często podejrzewał, z więcej niż szczyptą słuszności, że dzięki temu zachował większą równowagę wewnętrzną niż jego żona. „Bo jeśli psychiatrzy z nim mieliby bal, Bóg jeden wie, jaki rodzaj rozrywki dostarczałaby im April”.

             Choć starał się okazać pełne współczucia zrozumienie, ze wszystkich skąpych historyjek opowiadanych przez April o jej rodzicach wyłaniał się obraz równie mu obcy jak te, które na stronicach swych powieści kreślił angielski pisarz Evelyn Waugh, który opisywał brytyjską arystokrację i wyższe sfery w humorystyczny, kpiący sposób, ostro ich ośmieszając. Czy tacy ludzie naprawdę istnieli? Mógł wyobrazić ich sobie jedynie, jako migotliwe karykatury z lat dwudziestych: Playboy i Nowoczesna Kobieta, tajemniczo bogaci, beztroscy i okrutni, połączeni węzłem małżeńskim przez kapitana statku gdzieś na środku Atlantyku i rozwiedzeni w rok po narodzinach jedynej córki. Matka April prosto ze szpitala zawiozła córkę do ciotki Mary. Do piątego roku życia mieszkała tylko u niej. Potem były domy innych ciotek albo przyjaciółek matki, a w końcu wylądowała u ciotki Claire w Rye. Ojciec w 1938 roku zastrzelił się w pokoju hotelowym w Bostonie, a matka umarła kilka lat później po długim pobycie w szpitalu w zamkniętym ośrodku dla alkoholików na zachodnim wybrzeżu.

                    Wydawałoby się, że żadna chwila w życiu Franka i April nie może świadczyć lepiej o ich życiu niż ich spotkanie i małżeństwo. On miał posłuszną, potulną dziewczynę a wokół niego świergotały piskliwie dzieci, jak się okaże, tortura równie podstępna jak komary. Przyjął beznadziejnie nudną pracę, aby dowieść, że tak samo jak każda inna głowa rodziny potrafi być odpowiedzialny, przeprowadzka do przepłaconego, snobistycznego mieszkania, by dowieść własnej dojrzałej wiary w fundamentalne prawdy porządku i zdrowia, sprowadzenie na świat drugiego dziecka, by dowieść, że pierwsze nie było pomyłką, kupno domu na wsi, ponieważ taki był następny logiczny krok i Frank musiał dowieść, że jest w stanie go uczynić. Udowadniał, udowadniał; a jedynym powodem było to, że ożenił się z kobietą, która jakimś cudem zdołała na trwale zepchnąć go do defensywy. April na początku ich związku go kochała, szczególnie, „gdy był miły”, kierowała się wyłącznie własnymi kaprysami i w każdej chwili dnia i nocy mogła nagle od niego odejść. To było takie groteskowe i proste.

                   April na ozdrowienie relacji małżeńskich obmyśliła romantyczne remedium na „chorobę”, która dopadła ją i męża. Sprzedadzą dom i przeprowadzą się do Paryża. Tam Frank się „odnajdzie”, April podejmie pracę, jako sekretarka w NATO, dzieci nauczą się francuskiego. Później przyszłość jakoś sama się potoczy, a małżonkowie zyskają pewność, że ich życie nie toczy się po utartych, sentymentalnych torach. Tylko, że Frank Wheeler już zaczął uzupełniać swoje nieszczęśliwe pożycie małżeńskie, wdając się w prozaiczny romans biurowy z dziewczyną o mało pociągającym nazwisku: Maureen Grube. Pod każdym innym względem poza wymienionymi Frank obawia się zmiany, jaką przyniesie paryski plan April. Z tego powodu i wbrew własnym gorzkim obiekcjom wobec swojej nijakiej pracy Frank godzi się na „lepsze” życie, polegające na pisaniu absurdalnych motywacyjnych tekstów reklamowych dla Knox Business Machines, firmy przekształcającej staroświeckie linie produkcyjne na potrzeby nowej ery komputerów.

                  Plany jednak się krystalizują i nadchodzi moment sprzedaży domu. Biurowy romans Franka zaczyna się, urywa, znowu „wybucha”. Rośnie jego niechęć do wyjazdu. Dzieci, co zrozumiałe, mają zamęt w głowie. Frank i April coraz częściej się kłócą, wdają w głośne, niechciane sprzeczki, przerzucają się oskarżeniami i wycofują, znoszą policzki, ucieczki, powroty, wybuchy gniewu, aż wreszcie rezygnują z planów wyprowadzki. Z tą decyzją zakotwiczenie Wheelerów w dobrym życiu, które stopniowo budowali, gwałtownie, nagle, tragicznie przestaje istnieć. Wszystko to dzieje się w jedno pogodne lato, które mogłoby się skończyć dobrze dla innej niż Wheelerowie rodziny.

                 Kiedy Richard Yates opublikował w 1961 roku książkę „Droga do szczęścia” musiała wydawać się dla odbiorców szczególnie zjadliwym oskarżeniem powojennej idei przedmieść oraz tych pełnych nadziei duszyczek, które opuściły miasto w poszukiwaniu jakiejś możliwej do przyjęcia równowagi pomiędzy surowym życiem na wsi a możliwościami i gwarem miasta. Frank Wheeler, główny bohater powieści, ma dwadzieścia dziewięć lat, jest weteranem wojennym, absolwentem Columbii i człowiekiem pozornie pnącym się w górę. April Wheeler jest także młodzieńczą dwudziestodziewięciolatką, na nieszczęście jednak niedoceniana przez męża, który widzi w niej „pozbawioną wdzięku, cierpiące stworzenie, którego istnieniu usiłował codziennie zaprzeczać”. Yates z większą łaskawością przedstawia April: to cokolwiek oszołomiona, cokolwiek rozpieszczona kobieta z aktorskimi aspiracjami, która nie żywi do męża szczególnie przyjaznych uczuć, ale pomimo to usilnie próbuje skierować ich zmierzające donikąd życie na nowe tory, mające doprowadzić jej rodzinę (czy raczej ją samą) do Paryża i wielkiej szansy na wolność. April z wolna jednak staje się „wspólniczką” męża, pozwala mu się okłamywać, później oszukiwać, jeszcze później demoralizować i doprowadzać do szaleństwa, a wreszcie ginie przez okoliczności, nad którymi nie może zapanować, bo brak jej do tego moralnej siły.

               Nikt w książce „Droga do szczęścia” (może z wyjątkiem dzieci) nie poszukuje dobra. Także postaci drugoplanowe, sąsiedzi, przekupni biznesmeni, porywczy szefowie, wścibscy agenci handlu nieruchomościami i rezydenci domów dla wariatów, wszyscy oni sprawiają wrażenie żyjących w kłamstwie i skompromitowanych –każdy na własny sposób niezdolny jest czynić dobro czy nawiązać więzi międzyludzkie, które mogłyby utkać materię solidarności społecznej na tyle silną, by podtrzymywała słabych, gdy się zachwieją, lub pocieszyła rozpaczających, kiedy o to proszą.   

                Przez niemal ponad pół wieku od wydania „Drogi do szczęścia” krytycy niemal zawsze charakteryzowali powieść Richarda Yatesa, jako „ponurą”, a jego wizję Amerykanów i amerykańskiego życia na przedmieściach, jako ludzi dryfujących w smutnym, szarym, wypełnionym śmiercią świecie. Sam autor, który nigdy nie owijał w bawełnę, przyznał w wywiadzie w roku 1974, że „chodziło mu o tytuł sugerujący (ang. Revolutionary Road), że rewolucyjna droga roku 1776… nasz najwspanialszy i najbardziej odważny duch rewolucyjny [być może przelotnie uosobiony przez April Wheeler] w latach pięćdziesiątych dotarł do czegoś w rodzaju ślepego zaułka”.

                  Istotnie, obywatelskie pragnienie, by uwolnić się i stworzyć społeczność opartą na jasnych ideach, kim są obywatele, czego im potrzeba i z jakimi przeciwnościami muszą się zmierzyć, to zdaniem Yatesa model właściwej postawy. Chociaż w „Drodze do szczęścia” właśnie taki jest ideał, przedmieściom, owej monotonnej, znieczulonej strefie buforowej pomiędzy dwoma bardziej witalnymi stylami życia na wsi i w mieście, udaje się go strywializować i zatruć. Mieszkańcy przedmieść wydają się głodnymi, pozbawionymi celu stworzeniami, które poszukują nie lepszego, ale łatwiejszego, mniej odpowiedzialnego życia. Żadna z postaci przedstawionych w powieści nie ma w gruncie rzeczy pojęcia, kim właściwie jest. A bez wątpienia w tej powieści nie da się uciec przed surową prawdą: „Ten kraj przypuszczalnie jest psychiatryczną i psychologiczną stolicą świata. Stary Freud nie byłby w stanie wymarzyć sobie bardziej oddanych akolitów niż mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, mam rację? Cała nasza przeklęta kultura jest na to nastawiona, to nowa religia, którą wysysamy z mlekiem matki. A pomimo to patrzcie, co się dzieje, kiedy człowiekowi faktycznie odbija szajba. Wzywają policję, szybko usuwają go z widoku i zamykają, zanim pobudzi sąsiadów”.

                Jeśli w ostatecznym rozrachunku postrzegamy Wheelerów i ich społeczny krąg, jako dziwne, odległe od nas „typy z lat pięćdziesiątych” to się bardzo mylimy. Bohaterowie wyłaniają się także z dzisiejszej prawdy. „Droga do szczęścia” spogląda na nas rozumiejącym, karcącym okiem i zachęca, byśmy zwracali uwagę, troszczyli się, dbali i przeżywali życie tak, jakby to, co czynimy, miało znaczenie dla nas a nie dla utartych dróg, które przygotowują nam środowisko i snobistyczne czasy. Poza wątpliwą etyką biznesu powieść demaskuje dość ponury i współczesny dylemat, a mianowicie czy April Wheeler potrafi dostatecznie rozwinąć świadomość, by sprzeciwić się mężowi, wyrwać z rutyny i przerwać ciążę, która- wedle jej obaw – zrujnuje jej życie. Chociaż współcześni czytelnicy będą kręcić głowami na fatalny kurs wybrany przez April dla zapewnienia sobie przyszłości, nikt nie może odebrać powieści przenikliwości oraz doskonałego słuchu w przedstawieniu zmian we współczesnej moralności, a także w skrupulatnym oszacowaniu przerażających skutków wielkich transformacji społecznych, dotykających zwykłych ludzi. Polacy znają dobrze to z własnego doświadczenia, kiedy po 1989 roku społeczeństwo zaczęło się „amerykanizować” w złym tego słowa znaczeniu.   

                  
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz