„Droga do
szczęścia”
Richard Yates
Tłumaczenie/ Alina
Siewior-Kuś
Tematyka/ Richard Yates doskonale
przedstawił mechanizmy działania ludzkiej psychiki. Bardzo wyraźnie pokazał,
jak zgubny wpływ mogą mieć na człowieka rutyna i brak satysfakcji z wykonywanej
pracy. Jak krzywdy doznane w dzieciństwie nie dają o sobie zapomnieć.
Podkreśla, jak dużą rolę w życiu człowieka grają szczegóły, które zależnie od
okoliczności potrafią wprawić w dobry nastrój lub wytrącić z równowagi.
Główny motyw/ Główni
bohaterowie powieści Richarda Yatesa pt. „Droga
do szczęścia” - Frank i April
Wheelerowie - tworzą szczęśliwe i kochające się małżeństwo. Budzą zazdrość
przyjaciół, ponieważ mają dwójkę wspaniałych dzieci, śliczny dom na
przedmieściach. Frank ma dobrze płatną pracę w świetnie prosperującej firmie,
urocza i inteligentna April spełnia się w wykonywaniu prac domowych. Sprawiają
wrażenie dojrzałych, wyrozumiałych rodziców, którzy potrafią stworzyć ciepły i
bezpieczny dom dla swoich dzieci, jednocześnie pielęgnują w sobie marzenia z
młodości - potrafią całymi nocami dyskutować przy lampce wina, z całych sił
starają się udowodnić, że nie są tacy sami jak otaczający ich nudni, zblazowani
ludzie. Czują, że są wyjątkowi, ponieważ dostrzegają beznadziejną pustkę, w
której tkwią - rutynę każdego dnia, jałowość pracy Franka, w której wszystkie
czynności wykonywane są automatycznie, bez zastanowienia, niemalże z
zamkniętymi oczami. W rzeczywistości jednak są aktorami grającymi role w
niezmiernie długiej sztuce, mającej trwać całe życie - każdy gest jest
dokładnie przemyślany, każdy ruch dokładnie taki, jaki powinien być. Ich
kłótnie są tym bardziej bolesne, że oboje wiedzą, co powiedzieć, aby jak
najbardziej zranić drugą osobę. Zdając sobie sprawę z tego, że ich życie z dnia
na dzień zamienia się w piekło, podejmują ostatnią, desperacką próbę wyrwania
się ze swej szarej rzeczywistości - wyjeżdżają do Paryża, gdzie będą mogli
zacząć wszystko od nowa. Należałoby się jednak zastanowić, czy ludzie, którzy
nie radzą sobie ze swoimi emocjami w Ameryce, poradzą sobie z nimi w Europie?
Czy z chwilą wyjazdu beznadziejna pustka, która przecież tkwi w nich samych,
zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki?
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Inteligentni, myślący ludzie potrafią do tego
rodzaju spraw podejść spokojnie, podobnie jak podchodzą do większych absurdów
śmiertelnie nudnej pracy w miastach i śmiertelnie nudnych domów na
przedmieściach. Warunki ekonomiczne mogą cię zmusić do życia w takim
środowisku, ale ważne jest, żeby nie dać się zarazić. Zawsze najważniejsze to
pamiętać, kim się jest”.
„Czy biografie wszystkich
wielkich ludzi nie są pełne tego rodzaju zmagań i rozterek młodości, takiego
samego buntu przeciwko ojcom i ich sposobowi życia?”.
„Oboje daliśmy się wplątać w to
potworne złudzenie, ponieważ potwornym złudzeniem, obscenicznym złudzeniem jest
pomysł, że ludzie muszą zrezygnować z prawdziwego życia i >ustatkować się<,
kiedy zakładają rodziny”.
„Ludzie się zmieniają, a zmiana
równie dobrze może być rozkwitem, jak i więdnięciem, prawda?”.
„Pieniądze są zawsze dobrym
powodem”.
„Cały sens płaczu polega na tym,
by przestać, nim popadnie się w ckliwość. Cały sens żałoby polega na tym, by ją
zakończyć, kiedy wciąż jest szczera, kiedy wciąż coś znaczy”.
Amerykańska rodzina należąca do klasy średniej
ma kilka samochodów, dom wyposażony w wiele sprzętów ułatwiających życie:
suszarki do prania, zmywarki, klimatyzację, ale to, co widać, nie oddaje
oczywiście pełni obrazu. Bo to w dużej mierze życie w dobrobycie na kredyt.
Finansowe życie Amerykanów jest dużo bardziej skomplikowane niż reszty świata. Do
upadku komunizmu Ameryka była szczytem marzeń Polaków. Dorośli spodziewali się
w Polsce kapitalistycznego sukcesu na miarę "Dynastii". Dzieci
dorastające w PRL-u zbierały puszki po coca-coli, jeździły na wycieczki do
McDonald's, kochały MTV, słuchały hip-hopu i marzyły o pracy w amerykańskiej
korporacji. Czy amerykańskie imaginarium hipnotyzuje kolejne pokolenie czy też
dzisiejsze nasto- i dwudziestolatki mają więcej krytycznego podejścia? Tym, co
pociąga wielu entuzjastów amerykańskiego stylu życia, jest utożsamienie go z
absolutną wolnością i nieograniczonymi możliwościami. Mimo niedawnego kryzysu
ekonomicznego, który zaczął się właśnie w Stanach, ciągle silnymi „markami” są
takie hasła, jak "amerykański sen", czy "od pucybuta do
milionera". Ulegając libertariańskim pokusom, zapominamy o ich drugiej
stronie.
Tymczasem Richard Yates w
książce „Droga do szczęścia” już pięćdziesiąt
siedem lat temu (książka wydana została w 1961 r) obalił mit „american dream”. Akcję
„Drogi do szczęścia” można streścić w
kilku słowach. Wiosną i latem 1955 roku w usytuowanym w zachodnim Connecticut
osiedlu Revolutionary Hill Estates życie rodziny Wheelerów, April, Franka i
dwojga małych dzieci, ulega gruntownej i gwałtownej rozsypce i zmienia się już
na zawsze. Przypadkowemu obserwatorowi- a taką rolę ma w tym przypadku
czytelnik- codzienność Wheelerów może wydawać się podobna do życia sąsiadów – z
dostępnymi, nieodbiegającymi od normy przyjemnościami i troskami: udział April
w grupie teatralnej założonej przez mieszkańców, zakrapiane alkoholem kolacje z
myślącymi podobnie właścicielami innych domów, krótkie przejażdżki do i ze
stacji, komfort wtopienia się w kulturę, a równocześnie całkowita kontrola przy
dokonywaniu fundamentalnych wyborów życiowych oraz (co mniej zabawne)
niezdolność do opanowania frustracji związanych z przemijaniem młodości,
radzenia sobie z monotonią pracy, zabiegania, by życie wciąż było interesujące
przy jednoczesnym zachowaniu jądra swej osobowości.
W życiu Wheelerów pojawia się
jednak wiele rzeczy złych, nawet, jeśli z osobna żadna nie wydaje się na tyle
wyjątkowa, by uczynić całość nieznośną. Franka i April niestety nie łączy
wielkie uczucie. Oboje nie cierpią przedmieść i zbyt często na nie narzekają.
Dzieci jak to dzieci są źródłem mniejszych lub większych kłopotów. Praca Franka
w mieście, jak sam przyznaje, „jest
najnudniejszą robotą, jaką można sobie wyobrazić”, a April, nie mając za
wiele obowiązków, publicznie ponosi sromotną klęskę, jako aktorka amatorskiego
teatru. Jak widać oboje –jak to u takich ludzi bywa- nie znoszą być przeciętni,
dlatego próbują „wyrwać” się z tej przeciętności na różne nieudane sposoby. W
dodatku Wheelerowie za dużo piją, są śmiertelnie znudzeni sąsiadami i dręczy
ich mglista obawa, iż stali się banalni. W konsekwencji swoją przyszłość widzą,
jako nieokreśloną, acz mało obiecującą.
W młodości Franka dręczyły
niezliczone drobne depresje, które wykazywały tendencję wzrostową w tygodniach
po ukończeniu college,’u, kiedy pozostali dwaj współlokatorzy coraz rzadziej
korzystali z klucza od mieszkania, a Frank spędzał czas samotnie przy Bethune
Street, podejmował dorywcze prace i zastanawiał się nad przyszłością.
Szczególnie dręczyło go, że żadna z poznanych dotąd dziewcząt nie dała mu
powodu do niezmąconego triumfu. Jedna była śliczna, ale miała niewybaczalnie
grube kostki, innej nie brakowało inteligencji, za to wykazywała irytującą
skłonność do matkowania mu, tak więc żadnej nie można było opatrzyć kategorią
pierwsza klasa. Armia powołała Franka w swoje szeregi, gdy miał osiemnaście
lat, rzuciła go na ostateczną wiosenną ofensywę wojny z Niemcami i zafundowała
mu zawiłą, acz „wspaniałą” podróż po Europie, która trwała niemal rok. Gdy
odzyskał „wolność”, życie niosło go od sukcesu do sukcesu. Niezwiązane aspekty
jego osobowości- te same cechy, które sprawiały, że był samotnym marzycielem
wśród szkolnych kolegów, a później wśród towarzyszy broni- nagle połączyły się
w wyrazistą i atrakcyjną całość. Po raz pierwszy otaczały go podziw, a fakt, że
dziewczęta chcą iść z nim do łóżka, tylko nieznacznie swą niezwykłością przewyższał
niedawne odkrycie: że mężczyźni, i to inteligentni, chcą go słuchać. Dwudziestoparoletni,
noszący dumne opończe „weterana” i „intelektualisty” z równą odwagą, podbijał
kobiece serca jak i umysły mężczyzn. Jednak w życiu rodzinnym Frank przeżywał
rozczarowanie. Ojciec Franka na starość stał się nudnym, kłótliwym „starym
głupcem”, który zasypiał nad „Reader’s Digest”, Frank nie przestawał wierzyć,
że w dłoniach ojca żyje coś wyjątkowego i wspaniałego. Nawet, gdy Earl Wheeler
leżał na łożu śmierci, skurczony, ślepy i bełkotliwy, suchy uścisk jego dłoni
przekazywał pozytywne ojcowskie wibracje, a kiedy wreszcie spoczęły na
szpitalnej pościeli nieruchome i bezwładne, nadal wyglądały na silniejsze i
zręczniejsze niż dłonie syna.
A jednak w takich chwilach
niespokojnej samotności związanej z „odejściem” rodziców cieszył się, że
potrafi wskrzesać w sobie odrobinę szczerego uczucia do rodziców. Czuł
wdzięczność, że niezależnie od tego, jak trudna okazała się reszta jego życia,
kiedyś zawierało ono dość spokoju, by mógł snuć przyjemne marzenia: często
podejrzewał, z więcej niż szczyptą słuszności, że dzięki temu zachował większą
równowagę wewnętrzną niż jego żona. „Bo jeśli
psychiatrzy z nim mieliby bal, Bóg jeden wie, jaki rodzaj rozrywki
dostarczałaby im April”.
Choć starał się okazać pełne
współczucia zrozumienie, ze wszystkich skąpych historyjek opowiadanych przez
April o jej rodzicach wyłaniał się obraz równie mu obcy jak te, które na
stronicach swych powieści kreślił angielski pisarz Evelyn Waugh, który opisywał
brytyjską arystokrację i wyższe sfery w humorystyczny, kpiący sposób, ostro ich
ośmieszając. Czy tacy ludzie naprawdę istnieli? Mógł wyobrazić ich sobie
jedynie, jako migotliwe karykatury z lat dwudziestych: Playboy i Nowoczesna
Kobieta, tajemniczo bogaci, beztroscy i okrutni, połączeni węzłem małżeńskim
przez kapitana statku gdzieś na środku Atlantyku i rozwiedzeni w rok po
narodzinach jedynej córki. Matka April prosto ze szpitala zawiozła córkę do
ciotki Mary. Do piątego roku życia mieszkała tylko u niej. Potem były domy
innych ciotek albo przyjaciółek matki, a w końcu wylądowała u ciotki Claire w
Rye. Ojciec w 1938 roku zastrzelił się w pokoju hotelowym w Bostonie, a matka
umarła kilka lat później po długim pobycie w szpitalu w zamkniętym ośrodku dla
alkoholików na zachodnim wybrzeżu.
Wydawałoby się, że żadna
chwila w życiu Franka i April nie może świadczyć lepiej o ich życiu niż ich
spotkanie i małżeństwo. On miał posłuszną, potulną dziewczynę a wokół niego
świergotały piskliwie dzieci, jak się okaże, tortura równie podstępna jak
komary. Przyjął beznadziejnie nudną pracę, aby dowieść, że tak samo jak każda
inna głowa rodziny potrafi być odpowiedzialny, przeprowadzka do przepłaconego,
snobistycznego mieszkania, by dowieść własnej dojrzałej wiary w fundamentalne
prawdy porządku i zdrowia, sprowadzenie na świat drugiego dziecka, by dowieść,
że pierwsze nie było pomyłką, kupno domu na wsi, ponieważ taki był następny
logiczny krok i Frank musiał dowieść, że jest w stanie go uczynić. Udowadniał,
udowadniał; a jedynym powodem było to, że ożenił się z kobietą, która jakimś
cudem zdołała na trwale zepchnąć go do defensywy. April na początku ich związku
go kochała, szczególnie, „gdy był miły”,
kierowała się wyłącznie własnymi kaprysami i w każdej chwili dnia i nocy mogła
nagle od niego odejść. To było takie groteskowe i proste.
April na ozdrowienie relacji
małżeńskich obmyśliła romantyczne remedium na „chorobę”, która dopadła ją i
męża. Sprzedadzą dom i przeprowadzą się do Paryża. Tam Frank się „odnajdzie”,
April podejmie pracę, jako sekretarka w NATO, dzieci nauczą się francuskiego.
Później przyszłość jakoś sama się potoczy, a małżonkowie zyskają pewność, że
ich życie nie toczy się po utartych, sentymentalnych torach. Tylko, że Frank
Wheeler już zaczął uzupełniać swoje nieszczęśliwe pożycie małżeńskie, wdając
się w prozaiczny romans biurowy z dziewczyną o mało pociągającym nazwisku:
Maureen Grube. Pod każdym innym względem poza wymienionymi Frank obawia się
zmiany, jaką przyniesie paryski plan April. Z tego powodu i wbrew własnym
gorzkim obiekcjom wobec swojej nijakiej pracy Frank godzi się na „lepsze”
życie, polegające na pisaniu absurdalnych motywacyjnych tekstów reklamowych dla
Knox Business Machines, firmy przekształcającej staroświeckie linie produkcyjne
na potrzeby nowej ery komputerów.
Plany jednak się krystalizują
i nadchodzi moment sprzedaży domu. Biurowy romans Franka zaczyna się, urywa,
znowu „wybucha”. Rośnie jego niechęć do wyjazdu. Dzieci, co zrozumiałe, mają
zamęt w głowie. Frank i April coraz częściej się kłócą, wdają w głośne,
niechciane sprzeczki, przerzucają się oskarżeniami i wycofują, znoszą policzki,
ucieczki, powroty, wybuchy gniewu, aż wreszcie rezygnują z planów wyprowadzki.
Z tą decyzją zakotwiczenie Wheelerów w dobrym życiu, które stopniowo budowali,
gwałtownie, nagle, tragicznie przestaje istnieć. Wszystko to dzieje się w jedno
pogodne lato, które mogłoby się skończyć dobrze dla innej niż Wheelerowie
rodziny.
Kiedy Richard Yates
opublikował w 1961 roku książkę „Droga do
szczęścia” musiała wydawać się dla odbiorców szczególnie zjadliwym oskarżeniem
powojennej idei przedmieść oraz tych pełnych nadziei duszyczek, które opuściły
miasto w poszukiwaniu jakiejś możliwej do przyjęcia równowagi pomiędzy surowym życiem
na wsi a możliwościami i gwarem miasta. Frank Wheeler, główny bohater powieści,
ma dwadzieścia dziewięć lat, jest weteranem wojennym, absolwentem Columbii i
człowiekiem pozornie pnącym się w górę. April Wheeler jest także młodzieńczą
dwudziestodziewięciolatką, na nieszczęście jednak niedoceniana przez męża,
który widzi w niej „pozbawioną wdzięku,
cierpiące stworzenie, którego istnieniu usiłował codziennie zaprzeczać”. Yates
z większą łaskawością przedstawia April: to cokolwiek oszołomiona, cokolwiek
rozpieszczona kobieta z aktorskimi aspiracjami, która nie żywi do męża
szczególnie przyjaznych uczuć, ale pomimo to usilnie próbuje skierować ich
zmierzające donikąd życie na nowe tory, mające doprowadzić jej rodzinę (czy
raczej ją samą) do Paryża i wielkiej szansy na wolność. April z wolna jednak
staje się „wspólniczką” męża, pozwala mu się okłamywać, później oszukiwać,
jeszcze później demoralizować i doprowadzać do szaleństwa, a wreszcie ginie
przez okoliczności, nad którymi nie może zapanować, bo brak jej do tego
moralnej siły.
Nikt w książce „Droga do szczęścia” (może z wyjątkiem
dzieci) nie poszukuje dobra. Także postaci drugoplanowe, sąsiedzi, przekupni
biznesmeni, porywczy szefowie, wścibscy agenci handlu nieruchomościami i
rezydenci domów dla wariatów, wszyscy oni sprawiają wrażenie żyjących w
kłamstwie i skompromitowanych –każdy na własny sposób niezdolny jest czynić
dobro czy nawiązać więzi międzyludzkie, które mogłyby utkać materię
solidarności społecznej na tyle silną, by podtrzymywała słabych, gdy się
zachwieją, lub pocieszyła rozpaczających, kiedy o to proszą.
Przez niemal ponad pół wieku od
wydania „Drogi do szczęścia” krytycy
niemal zawsze charakteryzowali powieść Richarda Yatesa, jako „ponurą”, a jego
wizję Amerykanów i amerykańskiego życia na przedmieściach, jako ludzi
dryfujących w smutnym, szarym, wypełnionym śmiercią świecie. Sam autor, który
nigdy nie owijał w bawełnę, przyznał w wywiadzie w roku 1974, że „chodziło mu o
tytuł sugerujący (ang. Revolutionary Road), że
rewolucyjna droga roku 1776… nasz najwspanialszy i najbardziej odważny duch
rewolucyjny [być może przelotnie uosobiony przez April Wheeler] w latach
pięćdziesiątych dotarł do czegoś w rodzaju ślepego zaułka”.
Istotnie, obywatelskie
pragnienie, by uwolnić się i stworzyć społeczność opartą na jasnych ideach, kim
są obywatele, czego im potrzeba i z jakimi przeciwnościami muszą się zmierzyć,
to zdaniem Yatesa model właściwej postawy. Chociaż w „Drodze do szczęścia” właśnie taki jest ideał, przedmieściom, owej
monotonnej, znieczulonej strefie buforowej pomiędzy dwoma bardziej witalnymi
stylami życia na wsi i w mieście, udaje się go strywializować i zatruć.
Mieszkańcy przedmieść wydają się głodnymi, pozbawionymi celu stworzeniami,
które poszukują nie lepszego, ale łatwiejszego, mniej odpowiedzialnego życia.
Żadna z postaci przedstawionych w powieści nie ma w gruncie rzeczy pojęcia, kim
właściwie jest. A bez wątpienia w tej powieści nie da się uciec przed surową
prawdą: „Ten kraj przypuszczalnie jest
psychiatryczną i psychologiczną stolicą świata. Stary Freud nie byłby w stanie
wymarzyć sobie bardziej oddanych akolitów niż mieszkańcy Stanów Zjednoczonych,
mam rację? Cała nasza przeklęta kultura jest na to nastawiona, to nowa religia,
którą wysysamy z mlekiem matki. A pomimo to patrzcie, co się dzieje, kiedy człowiekowi
faktycznie odbija szajba. Wzywają policję, szybko usuwają go z widoku i
zamykają, zanim pobudzi sąsiadów”.
Jeśli w ostatecznym rozrachunku
postrzegamy Wheelerów i ich społeczny krąg, jako dziwne, odległe od nas „typy z
lat pięćdziesiątych” to się bardzo mylimy. Bohaterowie wyłaniają się także z
dzisiejszej prawdy. „Droga do szczęścia” spogląda
na nas rozumiejącym, karcącym okiem i zachęca, byśmy zwracali uwagę, troszczyli
się, dbali i przeżywali życie tak, jakby to, co czynimy, miało znaczenie dla
nas a nie dla utartych dróg, które przygotowują nam środowisko i snobistyczne
czasy. Poza wątpliwą etyką biznesu powieść demaskuje dość ponury i współczesny
dylemat, a mianowicie czy April Wheeler potrafi dostatecznie rozwinąć
świadomość, by sprzeciwić się mężowi, wyrwać z rutyny i przerwać ciążę, która-
wedle jej obaw – zrujnuje jej życie. Chociaż współcześni czytelnicy będą kręcić
głowami na fatalny kurs wybrany przez April dla zapewnienia sobie przyszłości,
nikt nie może odebrać powieści przenikliwości oraz doskonałego słuchu w
przedstawieniu zmian we współczesnej moralności, a także w skrupulatnym
oszacowaniu przerażających skutków wielkich transformacji społecznych,
dotykających zwykłych ludzi. Polacy znają dobrze to z własnego doświadczenia,
kiedy po 1989 roku społeczeństwo zaczęło się „amerykanizować” w złym tego słowa
znaczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz