„NA OŚLEP”
Michael Frayn
Autor/ (ur. 8
września 1933, Londyn) angielski dramaturg i powieściopisarz.. Rozpoczął
karierę, jako dziennikarz pism "Guardian" i "Observer".
Jest autorem trzynastu sztuk teatralnych oraz dziewięciu powieści, z których
ostatnia, „NA OŚLEP”, doczekała się w
1999 roku nominacji do Booker Prize, Whitbread Novel Prize i James Tait Black
Memorial Prize.
Tłumaczenie/ Paweł Kruk
Tematyka/ Na korzyść
Michaela Frayn przemawia ogromna wiedza i praca, jaką włożył w przygotowanie
powieści. Bardzo rzetelnie ukazującej fragment malarstwa niderlandzkiego tego
okresu oraz warunków politycznych, relacji społecznych, czy życiorysu
Brueghela. Dzięki temu z zaciekawieniem możemy odszukać w albumach z malarstwem
obrazów tego malarza, by przyjrzeć się im uważniej i zupełnie z innej strony
niż dotychczas.
Główny motyw/ Martin Clay,
młody naukowiec, wyjeżdża z rodziną na wieś, by dokończyć książkę o
nominalizmie. Tam, poproszony o wycenę kilku obrazów, natyka się na - jego
zdaniem - zaginione dzieło Bruegla. Tak zaczyna się jego obsesja, wskutek
której Martin stawia na szali swoje małżeństwo, prestiż zawodowy i...
oszczędności całego życia.
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„No cóż, może lepiej
wsławić się jako głupiec czy oszust, niż pozostać całkowicie nieznanym”.
„Dlaczego człowiek
zawsze posuwa się o jedną wymówkę za daleko?”.
„W historii sztuki
istnieją obrazy wykraczające- podobnie jak niektórzy ludzie- poza granice tego
szczególnego małego świata, w jakim się zrodziły”.
„(…) próżne są
wysiłki tych, co spróbują opisać obraz w szczegółach”.
„Nawet rozdzieleni
tkwimy w absurdalnym rytuale wspólnego wiosłowania”.
„Nigdy w życiu nie
przekazałem ani nie odziedziczyłem niczego poza genami”.
„Jak delikatni
potrafią być ludzie we wnętrzu swoich twardych skorup?”.
„No cóż, a gdzie
byście szukali pism Trockiego w stalinowskiej Rosji? Gdzie najprawdopodobniej
można by znaleźć w Iranie Szatańskie wersety? Wiem, gdzie bym najpierw sprawdził: na
nocnym stoliku Berii albo na stoliku do kawy ajatollaha”.
„(...) brak
komentarza stanowi wystarczający komentarz”.
„Czy istnieje na
świecie jakiś środek, który by bardziej człowieka ożywiał niż pieniądze?”.
Wielkie rody i wielkie
warsztaty malarskie w Niderlandach funkcjonowały na porządku dziennym. Według
niektórych szacunków na przestrzeni trzystu lat swojego rozkwitu wyprodukowały
około pięciu milionów obrazów. Ten niezwykły fenomen tłumaczony jest na wiele
sposobów, do dziś jednak nie w pełni udało się wyjaśnić, dlaczego rolnicze
Południe – Flandria – i kupiecka Północ – Niderlandy (te w węższym rozumieniu)
tak bardzo umiłowały sobie sztukę. Obcokrajowcy w relacjach z podróży pisali z
podziwem, że nawet chłopskie domy obwieszone były płótnami, a masowo wytwarzane
dzieła sprzedawano na codziennych targach. Z perspektywy czasu tematy
podejmowane przez niezliczonych drobnych mistrzów mogą razić naiwnością, a
dzisiaj podobne przedstawienia trafiłyby raczej w obieg kiczowatych
landszaftów. Świetnie jednak wpisywały się w gusta i społeczne potrzeby
ówczesnego odbiorcy: weduty, przedstawienia tak licznych w kraju rzek i
kanałów, scenki obyczajowe z życia chłopów, ilustracje świąt i przysłów. Można
zaryzykować stwierdzenie, że lokowały się one na mniej więcej tym samym
poziomie zapotrzebowań rynkowych, co dzisiejsze krasnale ogrodowe i obrazki z
Żydami liczącymi monety, choć rzecz jasna warsztatowo biły je o głowę. Co do
spełnianej funkcji, były może zresztą bliższe internetowym memom i demotywatorom,
– jako zabawne obrazki, często opatrzone podpisami, w celny i treściwy sposób
ilustrowały powszechnie znane prawdy i funkcjonujące w popularnym obiegu
mądrości życiowe i porzekadła. Co więc sprawiło, że dzieła te zdołały wywrzeć
tak silny wpływ na intelektualistów kolejnych wieków?
Posiadamy sporo
informacji biograficznych o założycielu dynastii, Piotrze Starszym Bruegelu,
ale paradoksalnie ciężko na ich podstawie zrekonstruować jego życiorys i
zrozumieć wszystkie inspiracje, jakie zaowocowały w jego dojrzałej twórczości.
Wiemy, że podróżował do Włoch, gdzie zgłębiał sztukę miniatury – stąd jego
późniejsze zamiłowanie do szczegółów. Nauki pobierał u Pietera Coecka van
Aelsta, którego córka, Mayeken, zostanie jego żoną w 1563 roku. Z tego związku
przyjdzie na świat dwóch kolejnych malarzy. Z rodowego nazwiska Brueghel w
pewnym momencie swojego życia usunie literę „h”, do której w podpisach powrócą
dopiero jego potomkowie. Przez zamiłowanie do wiejskiej tematyki zyska sobie
przydomek „Chłopski”. Jego wczesne biografie odnotowują anegdotę mówiącą o tym,
jak w przebraniu prostego rolnika zakradał się na ludowe wesela, by tam móc
szkicować z natury i przyglądać się na żywo scenom, które posłużą później za
tematy wielu z jego płócien. Mogłoby się wydawać, że ten zbiór faktów mówi nam
coś o Piotrze Starszym, czy jednak którykolwiek z nich, chociaż trochę
przybliża nas do rozwikłania tajemnicy jego zapełnionych drobnymi postaciami
płócien? W „Upadku zbuntowanych aniołów”, gdzie archanioł Michał i jego
pobratymcy są podobni do pasikoników i dalece straszniejsi od groteskowych,
upadających diabłów, bez trudu odnajdziemy wpływy Boscha. Gęsto
zapełniona przestrzeń „Zabaw dziecięcych” odsyła nas do ulicznych
obserwacji i, o ile wolno nam zgadywać, osobistych wspomnień dzieciństwa, jakie
leżą u podnóża tak wielu wielkich dzieł sztuki. Co jednak możemy począć z
płótnami takimi jak „Triumf śmierci”, czy „Szalona Małgorzata”?
Odpowiedź na pytanie o ich interpretację może być równie złożona, co banalna, w
zależności od tego, co my sami chcemy w nich dostrzec. W pewnym sensie dzieło
odłączyło się od swego twórcy, a nawet zastąpiło go i byłoby godną najbardziej
rasowego historyka sztuki niezręcznością próbować eksplikować je za pomocą
wątków biograficznych.
Książka Michaela Frayn „NA OŚLEP” zaczyna się dość niewinnie.
Oto małżeństwo Martin i Kate ze swoją kilkumiesięczną córeczką Tildą
przyjeżdżają na prowincję kilkadziesiąt kilometrów od Londynu odpocząć w
wiejskim domu. Tam spotykają majętnego sąsiada Tony’ego Churta właściciela
ogromnego ziemskiego majątku. Tony zaprosił Martina i Kate na kolację, ponieważ
chciał zasięgnąć porady. Tony i Kate zastanawiali się, jakiej to rady ich
sąsiad mógłby potrzebować. Nie sądziliby nigdy, że chodziło o poradę w kwestii
moralnej. Nic z dziedziny rolnictwa czy hodowli zwierząt. A może nie daje mu
spokoju jakiś drobny problem dotyczący etykiety, pierwszeństwa? A może chodzi
mu o bardziej profesjonalną poradę? Może szuka opinii filozofa dotyczącej
jakiegoś zagadnienia epistemologicznego, które go nurtuje? Nie, oboje z Kate
dobrze wiedzą, jakiej porady od nich oczekuje sąsiad. Pewnie ma obraz, o którym
zawsze mówiono w rodzinie, że został namalowany przez Constable’a, Tintoretta
czy Rembrandta, albo wazon, dzban, psa z chińskiej porcelany, porcelanową
pasterkę, która oczywiście obecnie nie ma żadnej wartości, ale on byłby wdzięczny,
aby to sprawdzić.
Obraz znajdował się w pokoju
śniadaniowym. Nie, nie wystarczy tak powiedzieć, by w pełni oddać majestat jego
obecności. Obraz całkowicie wypełniał pokój śniadaniowy. Ogromne płótno
osadzone w bogato zdobionych, złoconych ramach rozpościerał się, niczym gradowa
chmura, nad ogrodzonym kominkiem w przeraźliwie zimnym pokoju, wypełniając
niemal całą powierzchnię ściany między osłoną kominka a sufitem. Wszyscy
biesiadnicy Tony jego młoda żona Laura, Martin i Kate oraz psy właściciela
wpatrywali się w płótno. Mieli przez sobą scenę mitologiczną, szkoła włoska,
siedemnasty wiek. Temat. Uzbrojeni ludzie wydają jakieś polecenia i rzucają
przekleństwa przez ramię. Dźwigają, sądząc po napiętych mięśniach, znaczny
ciężar- tęgawą damę, której ubranie pozostaje w nieładzie, odsłaniając jej lewe
kolano i prawą pierś. Postać, która unosi się nad ich głowami i wskazuje na
morze, to Eros. A zatem Eros wskazuje w kierunku Troi.
W pewnej chwili Laura żona
Tony’ego podeszła do kominka i wsunęła rękę za zasłonę, która zasłaniała puste
palenisko. Idealnie tam pasował, ponieważ jak powiedział Tony: „Te cholerne ptaki w kominie wciąż strącają
sadzę”. Martin wyciągnął obraz i rozpoznał go od razu. Nigdy nie widział
nawet jego opisu. O ile mu było wiadomo, nigdy go nie sporządzono. Nikt nie
miał pewności, kto, jeśli w ogóle- poza samym artystą- go oglądał. Obraz był
zabrudzony, więc przez pierwsze kilka sekund, zanim jego oczy przystosowały się
do słabego światła, widział tylko całun brudu i odbarwionego werniksu. Tuż
przed oczyma Martina znajdował się obraz przedstawiający grupę niezgrabnych
postaci, z których część zrywa gałęzie oblepione białym kwieciem, inne zaś
zastygły w niezdarnym tańcu. Na pieńku siedział dudziarz; niemal słychać było
przenikliwe dźwięki jego piszczałki. Ludzie tańczą, ponieważ znowu nadeszła
wiosna, a oni dożyli do tej chwili, by to zobaczyć. Martin z podniecenia
przestał widzieć obraz- coraz trudniej było mu go objąć wzrokiem. Jego oko zaczęło
drgać zbyt szybko z uniesienia, a umysł przesłoniła mgiełka udręki. Ponieważ
to, co ujrzał, wydawało się zbyt oczywiste. Tożsamość obrazu wydawała się aż
nazbyt jaskrawo oczywista, że nie mógł uwierzyć, bo inaczej ktoś by już go
rozpoznał. Tak, kto jeszcze go widział? Jak to możliwe, że nawet tych dwoje
głupców Tony i Laura nie rozpoznali obrazu?. Nie śmiał nawet pomyśleć nazwiska
jego twórcy, bo wydawało się to niemożliwe. Martin pomyślał, że musi przestać
się gapić na obraz. Nie wolno było mu wykonać gwałtownych ruchów mięśni twarzy,
nie mógł pozwolić, by zadrżał mu głos- żadnych zbytecznych słów. Dlaczego?
Ponieważ Martin chciał za wszelką cenę zdobyć ten obraz dla siebie. Dlaczego
ten konkretny obraz? Ponieważ był to zaginiony obraz Pietera Bruegla „Uczestnicy zabawy”.
„W historii sztuki istnieją
obrazy wykraczające- podobnie jak niektórzy ludzie – poza granice tego
szczególnego małego świata, w jakim się zrodziły”. Opuszczają
dom, uciekają od tradycji, w której zostały ukształtowane, a które początkowo,
jak się wydawało, nadawała im znaczenie. Wykraczają poza własne miejsce i czas,
by znaleźć pewnego rodzaju uniwersalną i wieczną sławę. Stają się częścią
powszechnego obiegu nazw, wyobrażeń i opowieści, które kultura przyjmuje za coś
oczywistego. Jednym z najpopularniejszych jest pejzaż Bruegla znany, jako „Powrót myśliwych”, ale częściej
występujący pod nazwą „Myśliwi na
śniegu”. Wciąż się pojawiają, zmęczeni, w towarzystwie wychudzonych psów,
na ścianach szpitalnych poczekalni, pokojów studenckich, na gzymsach kominka w
kolejne Boże Narodzenie. Znawcy malarstwa wiedzą, że Bruegl namalował serię
obrazów, oprócz „Myśliwych” są
jeszcze „Powrót stada”, „Pochmurny
dzień”. Wyraźnie widać, że wszystkie trzy obrazy są ze sobą powiązane, a w
całej serii istnieją jeszcze dwa, które zostały z niej wydzielone. Cztery pory
roku- pięć obrazów. Chyba nie ma nic niedorzecznego w tym, że najprzyjemniejsza
pora roku jest przedstawiona w dwóch scenach. Tylko, że nawet, jeśli przyjmiemy
ten nieregularny schemat, to okaże się, że oba obrazy zajmują w nim dość dziwne
miejsce. „Myśliwi”, sądząc po
pogodzie, przestawiają środek zimy, być może w okolicy stycznia. W „Pochmurny dzień” to pierwsze dni
wiosny- a w rzeczywistości to koniec zimy, zanim pojawiły się typowe oznaki
wiosny. A zatem początek marca- od poprzedniej sceny upłynął miesiąc, może trochę
więcej-, co daje nam mniej więcej trzymiesięczną przerwę przed pojawieniem się
pierwszego z dwóch letnich obrazów, jako ze sianokosy nie mogą rozpocząć się
wcześniej nić w czerwcu. Ten dziwny układ sugeruje, zatem, że obrazów nie jest
za dużo, ale za mało. Wydaje się, że czegoś brakuje. Czyżby los uśmiechnął się
do Martina? Wszystko zależy od tego czy obraz znaleziony w domu Tony’ego i
Laury będzie właśnie tym ostatnim łączącym ogniwem w scenach namalowanych przez
Bruegla.
Bruegl na swoich obrazach
przedstawiał prace i zajęcia charakterystyczne dla poszczególnych pór roku, nie
kierował się własną wiedzą ani obserwacją wiejskiego życia pomimo swoich
szpiegowskich nawyków. Po roku 1560 nastąpiło dziesięć lat pod każdym względem
ciężkich lat; z powodu nieurodzaju wzrosła cena chleba, a załamanie się handlu
przyniosło zubożenie społeczeństwa. Do tego nastał niepokój, terror, gniew
ludu, wszystko to zdawało się zmierzać nieuchronnie ku kryzysowi. Nic innego
nie zaprzątało umysłów ludzkich. Poza umysłem Bruegla, jak się wydaje. Bruegla,
który namalował tyle rzeczy, jakich się nie da namalować, który pokazał współobywatelom,
o czym – na swój prosty sposób – z pewnością myśleli, gdy otaczały ich tajne
służby i machiny egzekucyjne, który pokazał rozpacz- jedyne uczucie, jakie im
zostało, upadek króla i kardynała. Artysta potrafiący wyrazić to, czego się nie
da namalować, nagle odciął się od wydarzeń, które spędzały sen z powiek
wszystkim innym, i zaczął malować swoją wizję szczęśliwych Niderlandów.
Dlaczego nie? Każdy z nas musi czasami oderwać się od rzeczywistości, a
rzeczywistość 1565 roku stawała się nie do zniesienia i wraz z upływem
kolejnych miesięcy coraz bardziej odbiegała od wersji stworzonej przez Bruegla.
Nadchodzi lato. Namiestniczka donosi
królowi, że ogólny niepokój wzmaga się. Ludzie krzyczą głośno, jak twierdzi, że
mają u siebie hiszpańska inkwizycję albo coś jeszcze gorszego. W pracowni u
Bruegla dziewczęta na obrazie ze śpiewem na ustach idą zbierać siano, a
żniwiarze ucinają sobie w cieniu południową drzemkę. Jesień, a w Brukseli rośnie wrzenie wśród opozycyjnie nastawionych
niderlandzkich panów. Fale wzburzenia ogarniają cały lud. Pojawiają się
podżegające ulotki, w których wzywa się, aby książę stanął na czele ludu domagającego
się wolności. Tymczasem gdzieś daleko, w zupełnie innych Niderlandach, na
obrazie Bruegla stada schodzą wolno z letnich pastwisk i mijając złociste
winnice, zmierzają ku łąkom na dnie doliny. Nadchodzi zima i naród przeżywa szok, gdy rząd odczytuje w Brukseli
królewski list z „lasu Segovii”, w którym monarcha oświadcza, że wyczerpały się
zapasy kompromisu i że inkwizycja będzie czyniła dalej swoją powinność, zgodnie
z prawem boskim i ludzkim. Ludzie uciekają masowo. Mówi się o planowanej
masakrze protestantów. Tymczasem gdzieś daleko, w tej innej, lepszej krainie
myśliwi na obrazie Bruegla wracają do tak dobrze znane nam doliny pogrążone w
ciszy, gdzie śnieg tłumi wszelkie odgłosy. Rok ma się ku końcowi. W lutym i marcu, kiedy uczestnicy zabaw
karnawałowych zajadają wafle na obrazie Bruegla w owej pełnej błota wiosce nad
smaganym wiatrem ujściem rzeki, a chłopi przygotowują się do kolejnej wiosny,
warunki życia w pozostałej części kraju wciąż się pogarszają. To początek roku
głodu, kiedy to ekonomiczne kłopoty pogłębia jeszcze masowy odpływ
rzemieślników, którzy uciekają przed terrorem.
Bruegl stworzył sześć
obrazów. Sześć obrazów, które przedstawiają pozbawioną historii krainę oglądaną
w ciągu przebiegającego poza historię roku. Owszem, myśliwi nie upolowali zbyt
wiele wśród ośnieżonych wzgórz, lecz wioska, do której wracają, sprawia
wrażenie zasobnej. W całym cyklu nie ma nawet cienia głodu, ekonomicznego
niedostatku, represji czy politycznych niepokojów.
Książkę Michaela Frayn "NA OŚLEP" można także czytać,
jako esej poświęcony życiu i twórczości Pietera Bruegla napisany prostym
językiem i w przystępny sposób. Martin próbując potwierdzić autentyczność bawi
się w detektywa, analizuje wszystkie szczegóły odkrytego obrazu i próbuje
powiązać go z innymi dziełami oraz właściwym okresem w twórczości artysty.
Bruegl to jeden z moich ulubionych malarzy, którego cenię za to, że poprzez
swoje obrazy zawsze opowiada jakąś historię, przed czymś nas przestrzega, chce
nas czegoś nauczyć, coś chce nam powiedzieć. Zupełnie jak gdyby pisał
opowiadanie lub powieść. Mój ulubiony obraz to „Upadek Ikara” motyw śmierci Ikara, przedstawiony w dziele Bruegla
i stanowiący jedyne nawiązanie do mitologii w twórczości artysty. Liczne
elementy nie są zgodne z legendą, ale wzbogacają ją w treści zaczerpnięte z
ludowych przysłów. Jedno z nich można by przytoczyć, widząc ledwie wystającą z
zarośli głowę umarłego- „Żaden pług się
nie zatrzyma, ponieważ człowiek umiera”. Warto też podczas lektury mieć pod
ręką jakiś album z reprodukcjami ważniejszych dzieł Bruegla. Im większe
reprodukcje tym lepiej. Michael Frayn w powieści nazywa Bruegla Mistrzem
Misternego Listowia. Na jego płótnach zawsze coś się dzieje, przedstawiają
wiele postaci i szczegółów, które coś znaczą lub symbolizują. Jego malarstwo
jest niczym kronika epoki, w której przyszło mu żyć. To efekt procesu myślowego
opartego na ideach nordyckiego humanizmu, dzięki któremu malarz zdołał w
doskonały sposób zintegrować człowieka i naturę. Nowatorski charakter miało
ukazanie scen ludowych, mitologicznych czy religijnych w taki sposób, że
groteska staje się kluczem do zrozumienia obrazu. Dzieła Breugla stały się
czymś na kształt plastycznej satyry przypominającej twórczość Boscha.
"NA OŚLEP" wciąga już od pierwszych stron niczym
rasowa powieść detektywistyczna. Chcemy dowiedzieć się, co będzie dalej i jak
to wszystko się skończy. Czy obraz jest autentyczny? Czy został namalowany
przez Pietera Bruegla czy może jednego z jego synów lub naśladowców? Czy
Martinowi uda się utrzymać w nieświadomości właściciela obrazu i za wszelką
cenę go zdobyć? Świetna książka, która także przy okazji ośmiesza klasę średnią
współczesnej Anglii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz