13 maja 2018

NA OŚLEP


„NA OŚLEP”


Michael Frayn





Autor/ (ur. 8 września 1933, Londyn) angielski dramaturg i powieściopisarz.. Rozpoczął karierę, jako dziennikarz pism "Guardian" i "Observer". Jest autorem trzynastu sztuk teatralnych oraz dziewięciu powieści, z których ostatnia, „NA OŚLEP”, doczekała się w 1999 roku nominacji do Booker Prize, Whitbread Novel Prize i James Tait Black Memorial Prize.

Tłumaczenie/ Paweł Kruk

Tematyka/ Na korzyść Michaela Frayn przemawia ogromna wiedza i praca, jaką włożył w przygotowanie powieści. Bardzo rzetelnie ukazującej fragment malarstwa niderlandzkiego tego okresu oraz warunków politycznych, relacji społecznych, czy życiorysu Brueghela. Dzięki temu z zaciekawieniem możemy odszukać w albumach z malarstwem obrazów tego malarza, by przyjrzeć się im uważniej i zupełnie z innej strony niż dotychczas.

Główny motyw/ Martin Clay, młody naukowiec, wyjeżdża z rodziną na wieś, by dokończyć książkę o nominalizmie. Tam, poproszony o wycenę kilku obrazów, natyka się na - jego zdaniem - zaginione dzieło Bruegla. Tak zaczyna się jego obsesja, wskutek której Martin stawia na szali swoje małżeństwo, prestiż zawodowy i... oszczędności całego życia.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„No cóż, może lepiej wsławić się jako głupiec czy oszust, niż pozostać całkowicie nieznanym”.
„Dlaczego człowiek zawsze posuwa się o jedną wymówkę za daleko?”.
„W historii sztuki istnieją obrazy wykraczające- podobnie jak niektórzy ludzie- poza granice tego szczególnego małego świata, w jakim się zrodziły”.
„(…) próżne są wysiłki tych, co spróbują opisać obraz w szczegółach”.
„Nawet rozdzieleni tkwimy w absurdalnym rytuale wspólnego wiosłowania”.
„Nigdy w życiu nie przekazałem ani nie odziedziczyłem niczego poza genami”.
„Jak delikatni potrafią być ludzie we wnętrzu swoich twardych skorup?”.
„No cóż, a gdzie byście szukali pism Trockiego w stalinowskiej Rosji? Gdzie najprawdopodobniej można by znaleźć w Iranie Szatańskie wersety? Wiem, gdzie bym najpierw sprawdził: na nocnym stoliku Berii albo na stoliku do kawy ajatollaha”.
„(...) brak komentarza stanowi wystarczający komentarz”.
„Czy istnieje na świecie jakiś środek, który by bardziej człowieka ożywiał niż pieniądze?”.
   

                  Wielkie rody i wielkie warsztaty malarskie w Niderlandach funkcjonowały na porządku dziennym. Według niektórych szacunków na przestrzeni trzystu lat swojego rozkwitu wyprodukowały około pięciu milionów obrazów. Ten niezwykły fenomen tłumaczony jest na wiele sposobów, do dziś jednak nie w pełni udało się wyjaśnić, dlaczego rolnicze Południe – Flandria – i kupiecka Północ – Niderlandy (te w węższym rozumieniu) tak bardzo umiłowały sobie sztukę. Obcokrajowcy w relacjach z podróży pisali z podziwem, że nawet chłopskie domy obwieszone były płótnami, a masowo wytwarzane dzieła sprzedawano na codziennych targach. Z perspektywy czasu tematy podejmowane przez niezliczonych drobnych mistrzów mogą razić naiwnością, a dzisiaj podobne przedstawienia trafiłyby raczej w obieg kiczowatych landszaftów. Świetnie jednak wpisywały się w gusta i społeczne potrzeby ówczesnego odbiorcy: weduty, przedstawienia tak licznych w kraju rzek i kanałów, scenki obyczajowe z życia chłopów, ilustracje świąt i przysłów. Można zaryzykować stwierdzenie, że lokowały się one na mniej więcej tym samym poziomie zapotrzebowań rynkowych, co dzisiejsze krasnale ogrodowe i obrazki z Żydami liczącymi monety, choć rzecz jasna warsztatowo biły je o głowę. Co do spełnianej funkcji, były może zresztą bliższe internetowym memom i demotywatorom, – jako zabawne obrazki, często opatrzone podpisami, w celny i treściwy sposób ilustrowały powszechnie znane prawdy i funkcjonujące w popularnym obiegu mądrości życiowe i porzekadła. Co więc sprawiło, że dzieła te zdołały wywrzeć tak silny wpływ na intelektualistów kolejnych wieków?

                        Posiadamy sporo informacji biograficznych o założycielu dynastii, Piotrze Starszym Bruegelu, ale paradoksalnie ciężko na ich podstawie zrekonstruować jego życiorys i zrozumieć wszystkie inspiracje, jakie zaowocowały w jego dojrzałej twórczości. Wiemy, że podróżował do Włoch, gdzie zgłębiał sztukę miniatury – stąd jego późniejsze zamiłowanie do szczegółów. Nauki pobierał u Pietera Coecka van Aelsta, którego córka, Mayeken, zostanie jego żoną w 1563 roku. Z tego związku przyjdzie na świat dwóch kolejnych malarzy. Z rodowego nazwiska Brueghel w pewnym momencie swojego życia usunie literę „h”, do której w podpisach powrócą dopiero jego potomkowie. Przez zamiłowanie do wiejskiej tematyki zyska sobie przydomek „Chłopski”. Jego wczesne biografie odnotowują anegdotę mówiącą o tym, jak w przebraniu prostego rolnika zakradał się na ludowe wesela, by tam móc szkicować z natury i przyglądać się na żywo scenom, które posłużą później za tematy wielu z jego płócien. Mogłoby się wydawać, że ten zbiór faktów mówi nam coś o Piotrze Starszym, czy jednak którykolwiek z nich, chociaż trochę przybliża nas do rozwikłania tajemnicy jego zapełnionych drobnymi postaciami płócien? W „Upadku zbuntowanych aniołów”, gdzie archanioł Michał i jego pobratymcy są podobni do pasikoników i dalece straszniejsi od groteskowych, upadających diabłów, bez trudu odnajdziemy wpływy Boscha. Gęsto zapełniona przestrzeń „Zabaw dziecięcych” odsyła nas do ulicznych obserwacji i, o ile wolno nam zgadywać, osobistych wspomnień dzieciństwa, jakie leżą u podnóża tak wielu wielkich dzieł sztuki. Co jednak możemy począć z płótnami takimi jak „Triumf śmierci”, czy „Szalona Małgorzata”? Odpowiedź na pytanie o ich interpretację może być równie złożona, co banalna, w zależności od tego, co my sami chcemy w nich dostrzec. W pewnym sensie dzieło odłączyło się od swego twórcy, a nawet zastąpiło go i byłoby godną najbardziej rasowego historyka sztuki niezręcznością próbować eksplikować je za pomocą wątków biograficznych.
                         
Książka Michaela Frayn „NA OŚLEP” zaczyna się dość niewinnie. Oto małżeństwo Martin i Kate ze swoją kilkumiesięczną córeczką Tildą przyjeżdżają na prowincję kilkadziesiąt kilometrów od Londynu odpocząć w wiejskim domu. Tam spotykają majętnego sąsiada Tony’ego Churta właściciela ogromnego ziemskiego majątku. Tony zaprosił Martina i Kate na kolację, ponieważ chciał zasięgnąć porady. Tony i Kate zastanawiali się, jakiej to rady ich sąsiad mógłby potrzebować. Nie sądziliby nigdy, że chodziło o poradę w kwestii moralnej. Nic z dziedziny rolnictwa czy hodowli zwierząt. A może nie daje mu spokoju jakiś drobny problem dotyczący etykiety, pierwszeństwa? A może chodzi mu o bardziej profesjonalną poradę? Może szuka opinii filozofa dotyczącej jakiegoś zagadnienia epistemologicznego, które go nurtuje? Nie, oboje z Kate dobrze wiedzą, jakiej porady od nich oczekuje sąsiad. Pewnie ma obraz, o którym zawsze mówiono w rodzinie, że został namalowany przez Constable’a, Tintoretta czy Rembrandta, albo wazon, dzban, psa z chińskiej porcelany, porcelanową pasterkę, która oczywiście obecnie nie ma żadnej wartości, ale on byłby wdzięczny, aby to sprawdzić.

                 Obraz znajdował się w pokoju śniadaniowym. Nie, nie wystarczy tak powiedzieć, by w pełni oddać majestat jego obecności. Obraz całkowicie wypełniał pokój śniadaniowy. Ogromne płótno osadzone w bogato zdobionych, złoconych ramach rozpościerał się, niczym gradowa chmura, nad ogrodzonym kominkiem w przeraźliwie zimnym pokoju, wypełniając niemal całą powierzchnię ściany między osłoną kominka a sufitem. Wszyscy biesiadnicy Tony jego młoda żona Laura, Martin i Kate oraz psy właściciela wpatrywali się w płótno. Mieli przez sobą scenę mitologiczną, szkoła włoska, siedemnasty wiek. Temat. Uzbrojeni ludzie wydają jakieś polecenia i rzucają przekleństwa przez ramię. Dźwigają, sądząc po napiętych mięśniach, znaczny ciężar- tęgawą damę, której ubranie pozostaje w nieładzie, odsłaniając jej lewe kolano i prawą pierś. Postać, która unosi się nad ich głowami i wskazuje na morze, to Eros. A zatem Eros wskazuje w kierunku Troi.

                    W pewnej chwili Laura żona Tony’ego podeszła do kominka i wsunęła rękę za zasłonę, która zasłaniała puste palenisko. Idealnie tam pasował, ponieważ jak powiedział Tony: „Te cholerne ptaki w kominie wciąż strącają sadzę”. Martin wyciągnął obraz i rozpoznał go od razu. Nigdy nie widział nawet jego opisu. O ile mu było wiadomo, nigdy go nie sporządzono. Nikt nie miał pewności, kto, jeśli w ogóle- poza samym artystą- go oglądał. Obraz był zabrudzony, więc przez pierwsze kilka sekund, zanim jego oczy przystosowały się do słabego światła, widział tylko całun brudu i odbarwionego werniksu. Tuż przed oczyma Martina znajdował się obraz przedstawiający grupę niezgrabnych postaci, z których część zrywa gałęzie oblepione białym kwieciem, inne zaś zastygły w niezdarnym tańcu. Na pieńku siedział dudziarz; niemal słychać było przenikliwe dźwięki jego piszczałki. Ludzie tańczą, ponieważ znowu nadeszła wiosna, a oni dożyli do tej chwili, by to zobaczyć. Martin z podniecenia przestał widzieć obraz- coraz trudniej było mu go objąć wzrokiem. Jego oko zaczęło drgać zbyt szybko z uniesienia, a umysł przesłoniła mgiełka udręki. Ponieważ to, co ujrzał, wydawało się zbyt oczywiste. Tożsamość obrazu wydawała się aż nazbyt jaskrawo oczywista, że nie mógł uwierzyć, bo inaczej ktoś by już go rozpoznał. Tak, kto jeszcze go widział? Jak to możliwe, że nawet tych dwoje głupców Tony i Laura nie rozpoznali obrazu?. Nie śmiał nawet pomyśleć nazwiska jego twórcy, bo wydawało się to niemożliwe. Martin pomyślał, że musi przestać się gapić na obraz. Nie wolno było mu wykonać gwałtownych ruchów mięśni twarzy, nie mógł pozwolić, by zadrżał mu głos- żadnych zbytecznych słów. Dlaczego? Ponieważ Martin chciał za wszelką cenę zdobyć ten obraz dla siebie. Dlaczego ten konkretny obraz? Ponieważ był to zaginiony obraz Pietera Bruegla „Uczestnicy zabawy”.

                   „W historii sztuki istnieją obrazy wykraczające- podobnie jak niektórzy ludzie – poza granice tego szczególnego małego świata, w jakim się zrodziły”. Opuszczają dom, uciekają od tradycji, w której zostały ukształtowane, a które początkowo, jak się wydawało, nadawała im znaczenie. Wykraczają poza własne miejsce i czas, by znaleźć pewnego rodzaju uniwersalną i wieczną sławę. Stają się częścią powszechnego obiegu nazw, wyobrażeń i opowieści, które kultura przyjmuje za coś oczywistego. Jednym z najpopularniejszych jest pejzaż Bruegla znany, jako „Powrót myśliwych”, ale częściej występujący pod nazwą „Myśliwi na śniegu”. Wciąż się pojawiają, zmęczeni, w towarzystwie wychudzonych psów, na ścianach szpitalnych poczekalni, pokojów studenckich, na gzymsach kominka w kolejne Boże Narodzenie. Znawcy malarstwa wiedzą, że Bruegl namalował serię obrazów, oprócz „Myśliwych” są jeszcze „Powrót stada”, „Pochmurny dzień”. Wyraźnie widać, że wszystkie trzy obrazy są ze sobą powiązane, a w całej serii istnieją jeszcze dwa, które zostały z niej wydzielone. Cztery pory roku- pięć obrazów. Chyba nie ma nic niedorzecznego w tym, że najprzyjemniejsza pora roku jest przedstawiona w dwóch scenach. Tylko, że nawet, jeśli przyjmiemy ten nieregularny schemat, to okaże się, że oba obrazy zajmują w nim dość dziwne miejsce. „Myśliwi”, sądząc po pogodzie, przestawiają środek zimy, być może w okolicy stycznia. W „Pochmurny dzień” to pierwsze dni wiosny- a w rzeczywistości to koniec zimy, zanim pojawiły się typowe oznaki wiosny. A zatem początek marca- od poprzedniej sceny upłynął miesiąc, może trochę więcej-, co daje nam mniej więcej trzymiesięczną przerwę przed pojawieniem się pierwszego z dwóch letnich obrazów, jako ze sianokosy nie mogą rozpocząć się wcześniej nić w czerwcu. Ten dziwny układ sugeruje, zatem, że obrazów nie jest za dużo, ale za mało. Wydaje się, że czegoś brakuje. Czyżby los uśmiechnął się do Martina? Wszystko zależy od tego czy obraz znaleziony w domu Tony’ego i Laury będzie właśnie tym ostatnim łączącym ogniwem w scenach namalowanych przez Bruegla.

               Bruegl na swoich obrazach przedstawiał prace i zajęcia charakterystyczne dla poszczególnych pór roku, nie kierował się własną wiedzą ani obserwacją wiejskiego życia pomimo swoich szpiegowskich nawyków. Po roku 1560 nastąpiło dziesięć lat pod każdym względem ciężkich lat; z powodu nieurodzaju wzrosła cena chleba, a załamanie się handlu przyniosło zubożenie społeczeństwa. Do tego nastał niepokój, terror, gniew ludu, wszystko to zdawało się zmierzać nieuchronnie ku kryzysowi. Nic innego nie zaprzątało umysłów ludzkich. Poza umysłem Bruegla, jak się wydaje. Bruegla, który namalował tyle rzeczy, jakich się nie da namalować, który pokazał współobywatelom, o czym – na swój prosty sposób – z pewnością myśleli, gdy otaczały ich tajne służby i machiny egzekucyjne, który pokazał rozpacz- jedyne uczucie, jakie im zostało, upadek króla i kardynała. Artysta potrafiący wyrazić to, czego się nie da namalować, nagle odciął się od wydarzeń, które spędzały sen z powiek wszystkim innym, i zaczął malować swoją wizję szczęśliwych Niderlandów. Dlaczego nie? Każdy z nas musi czasami oderwać się od rzeczywistości, a rzeczywistość 1565 roku stawała się nie do zniesienia i wraz z upływem kolejnych miesięcy coraz bardziej odbiegała od wersji stworzonej przez Bruegla. Nadchodzi lato. Namiestniczka donosi królowi, że ogólny niepokój wzmaga się. Ludzie krzyczą głośno, jak twierdzi, że mają u siebie hiszpańska inkwizycję albo coś jeszcze gorszego. W pracowni u Bruegla dziewczęta na obrazie ze śpiewem na ustach idą zbierać siano, a żniwiarze ucinają sobie w cieniu południową drzemkę. Jesień, a w Brukseli rośnie wrzenie wśród opozycyjnie nastawionych niderlandzkich panów. Fale wzburzenia ogarniają cały lud. Pojawiają się podżegające ulotki, w których wzywa się, aby książę stanął na czele ludu domagającego się wolności. Tymczasem gdzieś daleko, w zupełnie innych Niderlandach, na obrazie Bruegla stada schodzą wolno z letnich pastwisk i mijając złociste winnice, zmierzają ku łąkom na dnie doliny. Nadchodzi zima i naród przeżywa szok, gdy rząd odczytuje w Brukseli królewski list z „lasu Segovii”, w którym monarcha oświadcza, że wyczerpały się zapasy kompromisu i że inkwizycja będzie czyniła dalej swoją powinność, zgodnie z prawem boskim i ludzkim. Ludzie uciekają masowo. Mówi się o planowanej masakrze protestantów. Tymczasem gdzieś daleko, w tej innej, lepszej krainie myśliwi na obrazie Bruegla wracają do tak dobrze znane nam doliny pogrążone w ciszy, gdzie śnieg tłumi wszelkie odgłosy. Rok ma się ku końcowi. W lutym i marcu, kiedy uczestnicy zabaw karnawałowych zajadają wafle na obrazie Bruegla w owej pełnej błota wiosce nad smaganym wiatrem ujściem rzeki, a chłopi przygotowują się do kolejnej wiosny, warunki życia w pozostałej części kraju wciąż się pogarszają. To początek roku głodu, kiedy to ekonomiczne kłopoty pogłębia jeszcze masowy odpływ rzemieślników, którzy uciekają przed terrorem.

                  Bruegl stworzył sześć obrazów. Sześć obrazów, które przedstawiają pozbawioną historii krainę oglądaną w ciągu przebiegającego poza historię roku. Owszem, myśliwi nie upolowali zbyt wiele wśród ośnieżonych wzgórz, lecz wioska, do której wracają, sprawia wrażenie zasobnej. W całym cyklu nie ma nawet cienia głodu, ekonomicznego niedostatku, represji czy politycznych niepokojów.

                     Książkę Michaela Frayn "NA OŚLEP" można także czytać, jako esej poświęcony życiu i twórczości Pietera Bruegla napisany prostym językiem i w przystępny sposób. Martin próbując potwierdzić autentyczność bawi się w detektywa, analizuje wszystkie szczegóły odkrytego obrazu i próbuje powiązać go z innymi dziełami oraz właściwym okresem w twórczości artysty. Bruegl to jeden z moich ulubionych malarzy, którego cenię za to, że poprzez swoje obrazy zawsze opowiada jakąś historię, przed czymś nas przestrzega, chce nas czegoś nauczyć, coś chce nam powiedzieć. Zupełnie jak gdyby pisał opowiadanie lub powieść. Mój ulubiony obraz to „Upadek Ikara” motyw śmierci Ikara, przedstawiony w dziele Bruegla i stanowiący jedyne nawiązanie do mitologii w twórczości artysty. Liczne elementy nie są zgodne z legendą, ale wzbogacają ją w treści zaczerpnięte z ludowych przysłów. Jedno z nich można by przytoczyć, widząc ledwie wystającą z zarośli głowę umarłego- „Żaden pług się nie zatrzyma, ponieważ człowiek umiera”. Warto też podczas lektury mieć pod ręką jakiś album z reprodukcjami ważniejszych dzieł Bruegla. Im większe reprodukcje tym lepiej. Michael Frayn w powieści nazywa Bruegla Mistrzem Misternego Listowia. Na jego płótnach zawsze coś się dzieje, przedstawiają wiele postaci i szczegółów, które coś znaczą lub symbolizują. Jego malarstwo jest niczym kronika epoki, w której przyszło mu żyć. To efekt procesu myślowego opartego na ideach nordyckiego humanizmu, dzięki któremu malarz zdołał w doskonały sposób zintegrować człowieka i naturę. Nowatorski charakter miało ukazanie scen ludowych, mitologicznych czy religijnych w taki sposób, że groteska staje się kluczem do zrozumienia obrazu. Dzieła Breugla stały się czymś na kształt plastycznej satyry przypominającej twórczość Boscha.

                 "NA OŚLEP" wciąga już od pierwszych stron niczym rasowa powieść detektywistyczna. Chcemy dowiedzieć się, co będzie dalej i jak to wszystko się skończy. Czy obraz jest autentyczny? Czy został namalowany przez Pietera Bruegla czy może jednego z jego synów lub naśladowców? Czy Martinowi uda się utrzymać w nieświadomości właściciela obrazu i za wszelką cenę go zdobyć? Świetna książka, która także przy okazji ośmiesza klasę średnią współczesnej Anglii.

                                         

              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz