„Obietnica
poranka”
Romain Gary
Autor/ właśc. Roman
Kacew (ros. Роман Кацев), tworzył również pod pseudonimem Émile Ajar (ur. 8
maja 1914 w Moskwie lub Wilnie, zm. 2 grudnia 1980 w Paryżu) – francuski pisarz
pochodzenia żydowskiego, scenarzysta i reżyser filmowy, dyplomata.
Tłumaczenie/ Jerzy Pański
Tematyka/ Nadzwyczajna historia żydowsko-litewsko-polsko-francuskiego
pisarza i jego relacji z dominującą matką. Dramatyczna, dowcipna, sentymentalna
i pewnie nie do końca prawdziwa, bo Gary przez całe życie miał skłonność do
konfabulowania. Wydana w 1960 r. książka
„Obietnica poranka” charakteryzuje
się luźną strukturą. Napisana w pierwszej osobie, od żelaznej chronologii
narracji, woli skoki w czasie wywołane grą skojarzeń. Tyle w niej epizodów, że
dałoby się z niej złożyć kilka książek.
Główny motyw/ Flagowym motywem
i osią całej twórczości Gary’ego jest historia nastoletniego chłopca, który
nagle, pod wpływem pierwszego doświadczenia erotycznego, orientuje się, że
utracił dzieciństwo. Matka bohatera to u Gary’ego utracony raj dzieciństwa, do
którego później przez całe życie usiłował powrócić, szukając pocieszenia w
twórczości literackiej czy w objęciach kolejnych kobiet: „Zawsze powracamy na grób matki, by wyć nad nim jak opuszczony pies.
Już nigdy, już nigdy, już nigdy”. To,
że Gary funkcjonował na marginesie powojennej literatury europejskiej, nie
oznacza, że jego twórczość była „niepoważna”, „mieszczańska”, czy też, że „nie
była naznaczona traumą”. Wręcz przeciwnie, w samym sercu tej przystępnej i
narkotycznie przyjemnej prozy tkwi głębokie doświadczenie utraty.
Cytaty z książki charakteryzujące
problematykę utworu:
„W
czterdziestym czwartym roku życia wciąż jeszcze nie przestaję marzyć o jakiejś
najpierwotniejszej czułości”.
„(…)
świat jest zbyt mały, by pomieścić całą moją miłość”.
„Życie
jest wybrukowane straconymi okazjami”.
„(…)
bo życie pouczyło mnie później, że przepaść nie ma dna i że wszyscy w
nieskończoność możemy osiągać możliwości, jakie dają te interesujące zawody”.
„Chociaż
miałem dopiero osiem lat, decyzja moja już zapadła: dam mojej matce wszystko,
czego pragnie”.
„Myślę
dotąd, że dobrze jest w życiu mieć zawsze przy sobie trochę okruchów ciasta,
jeśli się chce być kochanym w sposób naprawdę bezinteresowny”.
„(…) w
dzisiejszych czasach żaden tron nie opiera się na solidnych podstawach”.
„Dobrze
wiem, że kiedy idzie o wyczyny miłosne, mężczyźni aż nazbyt łatwo wpadają w
chełpliwość”.
„Życia
nie można przeżyć dwa razy”.
„(…)
powodzenie jest czymś, czego należy zakosztować za życia”.
„Tylko
bardzo już starzy poławiacze gwiazd potrafią zrozumieć do głębi, ile
rozczarowań i goryczy kryje się w tego rodzaju złudzeniach”.
„Jestem
głęboko przekonany, że frustracje, jakich się doznaje w dzieciństwie,
pozostawiają głębokie i niezdarte ślady i nigdy już nie znajdują
zadośćuczynienia (…)”.
„To,
czego starość się >nauczyła< jest w rzeczywistości tym, o czym już
zapomniała (…)”.
„(…)
człowiek oszukujący bez przerwy sam siebie usiłuje przedstawić, jako odpowiedź
to, co jest skazane, by pozostać jedynie tragicznym pytaniem”.
„Zawsze
miałem skłonności do odczuwania głodu na widok piękna, na widok krajobrazu,
barw, kobiet”.
„Nie
uratowałem Francji ani świata, tracąc w ten sposób okazję, która może już nigdy
się nie powtórzy”.
„(…)
gdyby można było umrzeć ze wstydu, ludzkość dawno by już nie istniała”.
„Od
dawna już wyzwoliłem się spod władzy tych rojeń i jeśli wciąż jeszcze marzę,
aby świat przemienić w ogród szczęśliwości, wiem już dziś dobrze, że kieruje
mną nie umiłowanie ludzi, tylko ogrodów”.
„To
zabawne, ile człowiek dojrzały może zachować z dziecka”.
„(…)
od nikogo nie można wymagać rzeczy niemożliwych”.
„Wierzyłem
mocno, że w literaturze, zarówno jak i w życiu, kształtować można świat wedle
swego natchnienia i przywrócić go właściwemu powołaniu-tworzeniu dzieł
rozsądnie pomyślanych i dobrze wykonanych”.
„Życie
było dla mnie nadal jedynie swoistym gatunkiem literackim”.
„(…)
miłość, jakiej człowiek doznaje, nadać może jego życiu kształt i sens”.
„Nie
wolno chyba kochać do tego stopnia tylko jednej istoty, choćby nią była matka”.
Książka „Obietnica poranka” zasadniczo jest literacką próbą Romaina
Gary'ego, wskrzeszenia zmarłej matki, Niny Kacew, kobiety, której marzenia
spełniał każdego dnia. Od dzieciństwa wyjaśniała mu, że zrezygnowała z
obiecującej kariery aktorskiej, aby jako samotna matka wychować go na człowieka
wielkiej kariery i nie byłaby zadowolona, gdyby jego życie okazało się czymś
mniej niż legendą. Chociaż później Nina przyznała się, że nie była tak świetną
artystką, jak się przez całe życie przedstawiała swojemu ukochanemu synowi,
jednak tylko w taki sposób mogła skłonić go do wiary w to, że narodził się do
wielkich czynów. Jej zdolność do improwizacji podczas korzystania z jej mitomańskiej
wyobraźni nie tylko nadawała sens jej życiu, ale wydłużyła jej życie w sposób
wykraczający poza normalne granice śmiertelności. „Obietnica poranka” to
wspomnienie Romaina Gary'ego od najwcześniejszych czasów swojego dzieciństwa,
które udało mu się zapamiętać, aż do końca drugiej wojny światowej. Książka
zaczyna się sceną autora siedzącego samotnie na plaży w towarzystwie ptaków i
fok, spoglądającego wstecz na swoje życie. Gary opisuje swoje wczesne życie od
czasu, gdy mieszkał w Rosji, gdzie jego matka była aktorką w teatrze. Następnie
przedstawia ich podróż z Rosji do Polski, gdzie mieszkali przez kilka lat w
Wilnie, a następnie ich wyjazd do Warszawy a później do Nicei. Gary opowiada o
miłości swojej matki do niego, o jej marzeniach, które „przygotowywała” dla
niego. Według niej powinien uczyć się, aby zostać prawnikiem, powinien zostać
oficerem lotnictwa, powinien zostać ambasadorem Francji, powinien mieć powodzenie
wśród kobiet, powinien zostać znanym pisarzem i otrzymać literacką Nagrodę
Nobla. Gary zdołał to wszystko osiągnąć, z wyjątkiem Nagrody Nobla, ale za swoją
pracę pisarską zdobył dwie nagrody Prix Goncourt. Wczesne sceny, w których Gary
opisuje biedę swojej rodziny i to, jak jego matka starała się, związać koniec z
końcem, jednocześnie zapewniając mu wygodne życie, są bardzo poruszające.
Sposób, w jaki jego matka pokazuje mu delikatną matczyną miłość, i miłość
zaborczą i patologiczną są bardzo emocjonujące.
„Obietnica
poranka” jest książką o
humorystycznym wydźwięku. Bajkowy obraz Francji, który matka Gary'ego przedstawia
mu wręcz z malowniczą finezją, gdy mieszkają jeszcze w Rosji i w Polsce, zapewniając
go, że pewnego dnia tam dotrą i staną się prawdziwymi Francuzami, jest bardzo wzruszający,
ale także wywołujący uśmiech. Jedną z moich ulubionych zabawnych scen była
sytuacja, gdy pewna zakochana w Romainie dziewczyna nagle przyjeżdża taksówką pod
dom Gary'ego, wpada do jego mieszkania, ściska jego matkę i zaczyna płakać mówiąc
do niej, że Gary kazał jej przeczytać wszystkie tomy Prousta, a teraz nikt jej
pewnie nie poślubi, więc on powinien natychmiast zostać jej mężem.
Od
trzynastu lat matka Romaina żyła samotnie, bez męża, bez kochanka, starając się
dzielnie, by co miesiąc zarobić na rzeczy najpotrzebniejsze do życia: opłacić
mieszkanie, móc kupić masło, buty, ubranie, kawałek mięsa na obiad – mały widoczny
znak jej zwycięstwa nad przeciwnościami losu. Lecz mały Romain czuł, że miłość
jego matki do niego nie jest normalną miłością. Często przez głowę przebiegała
mu myśl, żeby rzucić się pod pociąg i w ten sposób uciec od wewnętrznego wstydu
i bezsilności, lecz niemal w tej samej chwili ogarniało go namiętne pragnienie,
by naprawić świat i złożyć go kiedyś u stóp matki. Świat pełen szczęścia i
sprawiedliwości, nareszcie zacny jego matki. Decyzja ta ściskała mu serce,
otwierając w nim ranę, której żar rozpalał jego krew już do końca życia. Z
twarzą w dłoniach poddawał się cierpieniu, ale łzy, które tak często były dla
niego łaskawe, nie przynosiły mu żadnego ukojenia. Doznawał nieznośnego
uczucia, że czegoś go pozbawiano, że odarto go z rodzącej się w nim męskości, że
stawał się przy nadopiekuńczej matce nieomal kaleką. I w miarę jak biegły lata,
owo dziecięce uczucie frustracji i nieuświadomionych w pełni pragnień nie tylko
nie przygasało, lecz rosło wraz z nim i przekształcało się z wolna w wewnętrzną
potrzebę, której już ani kobieta, ani nawet sztuka nie mogły w pełni zaspokoić.
Od tamtego czasu dzień w dzień mały chłopiec, zanim zaczął tworzyć dzieło
swojego życia, spędzał całe godziny na „przymierzaniu” swoich artystycznych
pseudonimów. Wszystko to było rzeczą bardzo trudną. Kłopot z pseudonimem polega
na tym, że ten nigdy nie może wyrazić wszystkiego, co się czuje. Dochodził już
niespełna do wniosku, że sam pseudonim, jako środek literackiej wypowiedzi, nie
wystarcza i że trzeba jeszcze pisać książki. Lecz pewnego dnia matka oznajmiła
Romainowi: „Gdybyś był skrzypkiem wirtuozem, nazwisko Kocew brzmiałoby
bardzo dobrze”. Historia ze „skrzypkiem wirtuozem” też okazała się dla
matki źródłem wielkiego rozczarowania i chłopiec czuł się bardzo winien w tej
sprawie. Zaszło wtedy jakieś nieporozumienie z losem, którego matka absolutnie
nie umiała pojąć. Oczekując od chłopca najwspanialszych rzeczy i szukając
jakiejś „cudownej ścieżki”, która możliwie najszybciej mogłaby go doprowadzić
do „sławy i uwielbienia tłumów”- matka nie cofnęła się nigdy przed banałem. Nie
tylko przez ubóstwo słownika, ile przez jakieś poddanie się obowiązującym w
społeczeństwie w jej czasach nakazom, ustalonym wartościom i wzorcom.
Początkowo żywiła nadzieję, że jej syn będzie cudownym dzieckiem, połączeniem
Jaschy Heifetza i Yehudi Menuhina, będących wówczas u szczytu swojej
młodzieńczej sławy. Matka zawsze marzyła o tym, by jej syn został wielkim
artystą. Nie miał jeszcze siedmiu lat, kiedy w jakimś sklepie w Wilnie kupiła
okazyjnie skrzypce i zaprowadziła go uroczyście do pewnego zmęczonego człowieka
w czarnym ubraniu, z długimi włosami, którego pełnym szacunku, przyciszonym
głosem tytułowała „maestro”. Romain chodził odważnie sam, dwa razy w tygodniu,
ze skrzypcami w żółtym pudle wyściełanym fioletowym aksamitem. Chłopiec
zachował po owym „maestro” jedynie obraz człowieka głęboko zdumionego za każdym
razem, ilekroć chwytał smyczek i kiedy Romain był już dorosłym mężczyzną, nie
słyszał przysłowiowego „dzwonienia w uszach” tylko krzyk „maestra” od
skrzypiec: „Aj, aj, aj!”, jaki wydawał, kiedy chłopiec fałszował. Pod
koniec trzeciego tygodnia nauki „maestro” odebrał mu szybkim ruchem smyczek i
skrzypce, oznajmiając, że musi pomówić z jego matką i kazał chłopcu iść do
domu. Nidy się nie dowiedział, co jej wówczas „maestro” powiedział, ale matka
przez wiele dni wzdychała i spoglądała na syna z wyrzutem, niekiedy tylko
przytulając go do siebie w przypływie litości. Rozpierzchło się jej jedno wielkie
marzenie. Mniej więcej w trzydzieści lat potem, kiedy Romain był francuskim
konsulem generalnym w Los Angeles, dziwnym zrządzeniem losu to właśnie on
dekorował wielkim krzyżem Legii Honorowej Jaschę Heifetza amerykańskiego skrzypka
pochodzenia żydowskiego z Wilna, który mieszkał w podległym mu okręgu. Gdy już
Romain przypiął skrzypkowi krzyż do piersi i wygłosił tradycyjną formułę,
usłyszał nagle jak wznosząc oczy ku niebu, mówił głośno i dobitnie bez żadnej
kontroli słowa: „Nie udało się, i cóż na to poradzę! Jascha Heifetz był
z lekka zdziwiony i zapytał: „Słucham, panie konsulu?”. Gary, zgodnie ze
zwyczajem kończącym ceremonię, ucałował go w oba policzki. Zdał sobie w tedy
sprawę, że jego brak talentów muzycznych był dla matki straszliwym
rozczarowaniem, ponieważ nigdy już o tym nie wspominała, a dla niej, która tak
często - trzeba przyznać - zdradzała brak taktu, taka wstrzemięźliwość była
niewątpliwym znakiem tajemnej i głębokiej zgryzoty. Jej ambicje artystyczne
nigdy się nie spełniły, toteż liczyła na to, że właśnie syn je urzeczywistni.
Epizod ze skrzypcami nigdy więcej ani słowem nie został między nimi wspomniany
i zaczęły się poszukiwania innej drogi, która miała zapewnić sławę jej synowi.
Trzy razy w tygodniu chłopiec zabierał miękkie pantofle i matka zaprowadzała go
za rękę do Saszy Żigłowa, u którego przez dwie godziny chłopiec sumiennie
starał się podnieść nogę do poprzeczki, podczas gdy matka, siedząc w kącie,
składała od czasu do czasu ręce z uśmiechem pełnym zachwytu i wołała: „Niżyński!
Niżyński! Będziesz drugim Niżyńskim! Wiem, co mówię!”. Wacław Niżyński w
owym czasie był tancerzem i choreografem, jednym z najwybitniejszych tancerzy
baletowych XX wieku. Matka towarzyszyła synowi nawet w szatni, gdzie spoglądała
na niego czujnym okiem, kiedy się rozbierał, gdyż - jak mu tłumaczyła - Sasza
Żigłow „miał brzydkie przyzwyczajenia”. Zarzut ten znalazł zresztą
wkrótce całkowite uzasadnienie, bo pewnego dnia Sasza Żigłow wszedł na palcach
do łazienki, w której chłopiec brał prysznic i usiłował go „ugryźć”, co
spowodowało, że ten zaczął okropnie wrzeszczeć. Romain jako dorosły mężczyzna
wciąż widział przed oczyma scenę, jak nieszczęsny Żigłow ucieka przez salę
gimnastyczną przed matką ścigającego go w furii z laską w ręku. I tak się
zakończyła jego kariera, jako tancerza. Myśl, że jej syn może być kimś innym
niż mężczyzną kochającym nie tylko kobiety, była dla niej nie do zniesienia.
Kiedy skrzypce i balet zostały siłą
rzeczy wyeliminowane, a mizerne wyniki w matematyce uniemożliwiły chłopcu
zostanie „nowym Einsteinem”, mały Gary sam zabrał się do odkrywania w sobie
utajonego talentu, który by pozwolił na urzeczywistnienie ambicji artystycznych
jego matki. W ciągu miesięcy nabrał zwyczaju zabawiania się pudełkiem z
farbami, które stanowiło część składową jego szkolnego ekwipunku. Chłopiec
długie godziny spędzał z pędzlem w ręku, upajając się czerwienią, ochrą,
zielenią i błękitem. Pewnego dnia, kiedy
Romain miał dziesięć lat nauczyciel rysunków przyszedł do jego matki i
zakomunikował jej swoją opinię: „Syn pani ma talent malarski, którego nie
wolno zaniedbywać”. Rewelacja ta wywołała ze strony matki najzupełniej
nieoczekiwaną reakcję. Biedna kobieta niewątpliwie zbyt brała do serca legendy
i mieszczańskie przesądy dość rozpowszechnione na początku XX stulecia. Z tych
zresztą czy innych powodów malarstwo było w jej umyśle nieodłącznie związane ze
zmarnowanym życiem. O tragicznych losach van Gogha i Gauguina wiedziała zapewne
akurat tyle, ile było trzeba, żeby się przerazić. Z pewnością przechodziły jej
przez myśl wszystkie opowiadania o mizernych pacykarzach skazanych na pijaństwo,
nędzę, gruźlicę, czy syfilis. I ostatecznie wyraziła to wszystko w
przejmującym, jednak trafnym stwierdzeniu: „Jesteś może genialny, ale w
takim razie oni ci każą zdychać z głodu”. Od tej chwili już nie wolno mu
było dotykać pudełka z farbami. Romain miał o to do matki żal i przez długi
czas odnosił wrażenie, iż minął się z powołaniem.
Co
do literatury, matka nie miała tu owych, niemal zabobonnych przesądów, jakie
żywiła wobec malarstwa. Przeciwnie, patrzyła na nią okiem nawet dość
przychylnym, jak na wielką damę przyjmowaną w najlepszych domach. Goethe otoczony
był najwyższymi honorami, Tołstoj był hrabią, Wiktor Hugo wielkim francuskim dramaturgiem.
W taki sposób, po kolejnym wyeliminowaniu muzyki, tańca i malarstwa,
zdecydowali się na literaturę, która według niej niosła mniejsze
niebezpieczeństwo chorób wenerycznych. Obecnie by zapoczątkować realizację
marzeń pozostało im już tylko wyszukanie pseudonimu godnego arcydzieł, których
świat od nich oczekiwał. Na nieszczęście matka nie należała do tych kobiet,
które zachowują wyłącznie dla siebie ów pokrzepiający je świat marzeń, w jakim
żyją. Wszystko „wyrzucała” z siebie natychmiast, proklamowała, obwieszczała,
ogłaszała wśród fanfar, zazwyczaj w towarzystwie „lawy i popiołu”. Matka
chodziła od drzwi do drzwi, dzwoniła i pukała, zwołując wszystkich lokatorów na
klatkę schodową. Po pierwszej wymianie dosadnych zwrotów przyciągała chłopca do
siebie i wskazując zebranych, oświadczała dumnie i wzniośle: „Nędzne
mieszczańskie pluskwy! Nie wiecie, z kim macie zaszczyt mówić! Mój syn będzie
ambasadorem francuskim, kawalerem Legii Honorowej! Będzie się ubierał w
Londynie!”. I żeby nie było nieporozumień, Romain Gary ubierał się w
Londynie. Nie znosił do końca życia angielskiego fasonu, ale nie miał wyboru. Jedynym
sąsiadem, który starał się zrozumieć Romaina i jego matkę, był sąsiad w ich
wileńskiej kamienicy - pan Piekielny. Człowiek ten zawsze powtarzał
zawstydzonemu chłopcu, że kiedy będzie już arcymistrzem, kimś bardzo ważnym, to
powie tym wszystkim znanym osobistościom ze świata: „Na Wielkiej Pohulance,
w Wilnie, pod numerem 16 mieszkał nijaki pan Piekielny”… I rzeczywiście
Romain starał się spełniać prośbę pana Piekielnego. Pod koniec wojny, w Anglii,
kiedy Gary służył, jako pilot, Jej Królewska Mość królowa Elżbieta, dokonywała
przeglądu eskadry. Romain stał wyprostowany jak struna. Kiedy królowa podeszła,
aby mu pogratulować młody pilot z Wilna oświadczył królowej głosem donośnym i
dobitnym: „Pod numerem 16 na Wielkiej Pohulance w Wilnie mieszkał nijaki pan
Piekielny…”. Jej Królewska Mość łaskawie skłoniła głowę i przeszła do
następnej załogi. Tylko dowódca eskadry, rzucił w jego kierunku jadowite
spojrzenie. Mniejsza o to, w taki oto sposób Romain mógł się odwdzięczyć panu
Piekielnemu. Człowiek ten zakończył swą mizerną egzystencję w nazistowskich
piecach krematoryjnych wraz z kilkoma milionami europejskich Żydów. Romain
zawsze wywiązywał się skrupulatnie z obietnicy złożonej panu Piekielnemu. Ilekroć
spotykał się z wielkimi z tego świata, wobec najwyższych dygnitarzy i
budowniczych przyszłych stuleci, nie pomijał nigdy okazji, by wspomnieć o
istnieniu tego małego człowieczka z Wilna.
Romain
Gary dopiero około czterdziestki zaczął rozumieć, że nie jest dobrze być bardzo
kochanym w tak młodym wieku, tak zaborczą miłością. To zawsze rodzi złe
przyzwyczajenia. Miłość macierzyńska to obietnica, którą życie daje nam u progu
i której nie dotrzymuje nigdy. I z tym niedosytem pozostać trzeba do końca
życia. Ilekroć kobieta bierze mężczyznę w ramiona i przyciska do serca, są to
tylko kondolencje. Nie twierdzę, że należałoby matkom zabraniać zbytniej
miłości do dzieci. Mówię tylko, że lepiej jest, kiedy matki mają jeszcze kogoś
do kochania. „Gdyby moja matka -napisał Gary- miała kochanka, nie
umierałbym przez całe życie z pragnienia przy każdym źródle”.
Istotę autobiograficznej powieści
Gary’ego sugeruje sam jej tytuł. Zawarta w nim obietnica jest obietnicą
podwójną. Dotyczy ona długu wobec matki, który główny bohater i jednocześnie
narrator czuje się w obowiązku spłacić. Jednocześnie jednak chodzi o daną
chłopcu obietnicę bezwarunkowej i bezgranicznej miłości spełnioną przez matkę,
ale przez życie, mimo wszystkiego, co miało protagoniście do zaoferowania, już
nie. Ukazana w opowieści Gary’ego relacja dwojga ludzi, którzy mają tak
naprawdę tylko siebie, ma bowiem charakter symbiotyczny lub, jak powiedzieliby
Francuzi, „fuzjonalny”. Dla Niny Kacew Roman, a później już w ojczyźnie
Moliera, Romain, jest miłością życia i spiritus movens wszystkich
działań. Syn z kolei ma wobec matki poczucie zobowiązań, których ogrom
porównywalny jest z ogromem uczucia, jakim się wzajemnie darzą. „Obietnica
poranka” to – w obu wersjach, papierowej i celuloidowej – opowieść o
bezmiarze miłości, macierzyńskiej i synowskiej. Aspiracje Niny, w dużym stopniu
zrealizowane przez dorosłego Romaina, bohatera wojennego, dyplomatę i przede
wszystkim znanego pisarza, a przy okazji zdobywcę świata i ulubieńca kobiet, to
jeden z najciekawszych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych aspektów „Obietnicy
poranka”. Z jednej strony, matka chce dla syna wszystkiego, co najlepsze,
łącząc niespotykaną czułość z surowymi wymaganiami i pomimo absurdalności
niektórych swoich pomysłów, zapewnia mu edukację, która w przyszłości
zaprocentuje. Z drugiej jednak – dość bezkompromisowo reżyseruje życie syna,
poddającego się jej woli bez utyskiwania, a nawet w niejakim popłochu.
Nieuniknione wydają się oskarżenia o realizowanie per procura własnych
ambicji, przenoszonych na dziecko, o narzucanie własnej woli, o nieprzecięcie
pępowiny, o wręcz emocjonalne kazirodztwo. Powieściowy narrator kpi sobie z
możliwych freudowskich interpretacji własnej relacji z matką, mówiąc jasno, że
jego dzieła to zarazem dzieła matki i przypominając, że pępowina zapewnia
życie. Zachowania i reakcje Niny są często paradoksalne i zaskakujące, co
zresztą stanowi również o atrakcyjności powieściowej: kobieta stara się chronić
syna, przestrzega go przed niebezpieczeństwami, ale zarazem namawia do
bohaterskich wyczynów, z zamachem na Hitlera włącznie. Paradoksalnie też
wpisana w relację obojga niewyobrażalna bliskość nie skutkuje u Romaina brakiem
odwagi czy innymi cechami stereotypowo przypisywanymi zgubnemu wpływowi bycia
wychowywanym przez samotną matkę.