22 lutego 2020

Obietnica poranka


„Obietnica poranka”


Romain Gary



Autor/ właśc. Roman Kacew (ros. Роман Кацев), tworzył również pod pseudonimem Émile Ajar (ur. 8 maja 1914 w Moskwie lub Wilnie, zm. 2 grudnia 1980 w Paryżu) – francuski pisarz pochodzenia żydowskiego, scenarzysta i reżyser filmowy, dyplomata.

Tłumaczenie/ Jerzy Pański

Tematyka/ Nadzwyczajna historia żydowsko-litewsko-polsko-francuskiego pisarza i jego relacji z dominującą matką. Dramatyczna, dowcipna, sentymentalna i pewnie nie do końca prawdziwa, bo Gary przez całe życie miał skłonność do konfabulowania.  Wydana w 1960 r. książka „Obietnica poranka” charakteryzuje się luźną strukturą. Napisana w pierwszej osobie, od żelaznej chronologii narracji, woli skoki w czasie wywołane grą skojarzeń. Tyle w niej epizodów, że dałoby się z niej złożyć kilka książek.

Główny motyw/ Flagowym motywem i osią całej twórczości Gary’ego jest historia nastoletniego chłopca, który nagle, pod wpływem pierwszego doświadczenia erotycznego, orientuje się, że utracił dzieciństwo. Matka bohatera to u Gary’ego utracony raj dzieciństwa, do którego później przez całe życie usiłował powrócić, szukając pocieszenia w twórczości literackiej czy w objęciach kolejnych kobiet: „Zawsze powracamy na grób matki, by wyć nad nim jak opuszczony pies. Już nigdy, już nigdy, już nigdy”.  To, że Gary funkcjonował na marginesie powojennej literatury europejskiej, nie oznacza, że jego twórczość była „niepoważna”, „mieszczańska”, czy też, że „nie była naznaczona traumą”. Wręcz przeciwnie, w samym sercu tej przystępnej i narkotycznie przyjemnej prozy tkwi głębokie doświadczenie utraty.

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W czterdziestym czwartym roku życia wciąż jeszcze nie przestaję marzyć o jakiejś najpierwotniejszej czułości”.

„(…) świat jest zbyt mały, by pomieścić całą moją miłość”.

„Życie jest wybrukowane straconymi okazjami”.

„(…) bo życie pouczyło mnie później, że przepaść nie ma dna i że wszyscy w nieskończoność możemy osiągać możliwości, jakie dają te interesujące zawody”.

„Chociaż miałem dopiero osiem lat, decyzja moja już zapadła: dam mojej matce wszystko, czego pragnie”.

„Myślę dotąd, że dobrze jest w życiu mieć zawsze przy sobie trochę okruchów ciasta, jeśli się chce być kochanym w sposób naprawdę bezinteresowny”.

„(…) w dzisiejszych czasach żaden tron nie opiera się na solidnych podstawach”.

„Dobrze wiem, że kiedy idzie o wyczyny miłosne, mężczyźni aż nazbyt łatwo wpadają w chełpliwość”.

„Życia nie można przeżyć dwa razy”.

„(…) powodzenie jest czymś, czego należy zakosztować za życia”.

„Tylko bardzo już starzy poławiacze gwiazd potrafią zrozumieć do głębi, ile rozczarowań i goryczy kryje się w tego rodzaju złudzeniach”.

„Jestem głęboko przekonany, że frustracje, jakich się doznaje w dzieciństwie, pozostawiają głębokie i niezdarte ślady i nigdy już nie znajdują zadośćuczynienia (…)”.

„To, czego starość się >nauczyła< jest w rzeczywistości tym, o czym już zapomniała (…)”.

„(…) człowiek oszukujący bez przerwy sam siebie usiłuje przedstawić, jako odpowiedź to, co jest skazane, by pozostać jedynie tragicznym pytaniem”.

„Zawsze miałem skłonności do odczuwania głodu na widok piękna, na widok krajobrazu, barw, kobiet”.

„Nie uratowałem Francji ani świata, tracąc w ten sposób okazję, która może już nigdy się nie powtórzy”.

„(…) gdyby można było umrzeć ze wstydu, ludzkość dawno by już nie istniała”.

„Od dawna już wyzwoliłem się spod władzy tych rojeń i jeśli wciąż jeszcze marzę, aby świat przemienić w ogród szczęśliwości, wiem już dziś dobrze, że kieruje mną nie umiłowanie ludzi, tylko ogrodów”.

„To zabawne, ile człowiek dojrzały może zachować z dziecka”.

„(…) od nikogo nie można wymagać rzeczy niemożliwych”.

„Wierzyłem mocno, że w literaturze, zarówno jak i w życiu, kształtować można świat wedle swego natchnienia i przywrócić go właściwemu powołaniu-tworzeniu dzieł rozsądnie pomyślanych i dobrze wykonanych”.

„Życie było dla mnie nadal jedynie swoistym gatunkiem literackim”.

„(…) miłość, jakiej człowiek doznaje, nadać może jego życiu kształt i sens”.

„Nie wolno chyba kochać do tego stopnia tylko jednej istoty, choćby nią była matka”.



              Książka „Obietnica poranka” zasadniczo jest literacką próbą Romaina Gary'ego, wskrzeszenia zmarłej matki, Niny Kacew, kobiety, której marzenia spełniał każdego dnia. Od dzieciństwa wyjaśniała mu, że zrezygnowała z obiecującej kariery aktorskiej, aby jako samotna matka wychować go na człowieka wielkiej kariery i nie byłaby zadowolona, gdyby jego życie okazało się czymś mniej niż legendą. Chociaż później Nina przyznała się, że nie była tak świetną artystką, jak się przez całe życie przedstawiała swojemu ukochanemu synowi, jednak tylko w taki sposób mogła skłonić go do wiary w to, że narodził się do wielkich czynów. Jej zdolność do improwizacji podczas korzystania z jej mitomańskiej wyobraźni nie tylko nadawała sens jej życiu, ale wydłużyła jej życie w sposób wykraczający poza normalne granice śmiertelności. „Obietnica poranka” to wspomnienie Romaina Gary'ego od najwcześniejszych czasów swojego dzieciństwa, które udało mu się zapamiętać, aż do końca drugiej wojny światowej. Książka zaczyna się sceną autora siedzącego samotnie na plaży w towarzystwie ptaków i fok, spoglądającego wstecz na swoje życie. Gary opisuje swoje wczesne życie od czasu, gdy mieszkał w Rosji, gdzie jego matka była aktorką w teatrze. Następnie przedstawia ich podróż z Rosji do Polski, gdzie mieszkali przez kilka lat w Wilnie, a następnie ich wyjazd do Warszawy a później do Nicei. Gary opowiada o miłości swojej matki do niego, o jej marzeniach, które „przygotowywała” dla niego. Według niej powinien uczyć się, aby zostać prawnikiem, powinien zostać oficerem lotnictwa, powinien zostać ambasadorem Francji, powinien mieć powodzenie wśród kobiet, powinien zostać znanym pisarzem i otrzymać literacką Nagrodę Nobla. Gary zdołał to wszystko osiągnąć, z wyjątkiem Nagrody Nobla, ale za swoją pracę pisarską zdobył dwie nagrody Prix Goncourt. Wczesne sceny, w których Gary opisuje biedę swojej rodziny i to, jak jego matka starała się, związać koniec z końcem, jednocześnie zapewniając mu wygodne życie, są bardzo poruszające. Sposób, w jaki jego matka pokazuje mu delikatną matczyną miłość, i miłość zaborczą i patologiczną są bardzo emocjonujące.

„Obietnica poranka” jest książką o humorystycznym wydźwięku. Bajkowy obraz Francji, który matka Gary'ego przedstawia mu wręcz z malowniczą finezją, gdy mieszkają jeszcze w Rosji i w Polsce, zapewniając go, że pewnego dnia tam dotrą i staną się prawdziwymi Francuzami, jest bardzo wzruszający, ale także wywołujący uśmiech. Jedną z moich ulubionych zabawnych scen była sytuacja, gdy pewna zakochana w Romainie dziewczyna nagle przyjeżdża taksówką pod dom Gary'ego, wpada do jego mieszkania, ściska jego matkę i zaczyna płakać mówiąc do niej, że Gary kazał jej przeczytać wszystkie tomy Prousta, a teraz nikt jej pewnie nie poślubi, więc on powinien natychmiast zostać jej mężem.

            Od trzynastu lat matka Romaina żyła samotnie, bez męża, bez kochanka, starając się dzielnie, by co miesiąc zarobić na rzeczy najpotrzebniejsze do życia: opłacić mieszkanie, móc kupić masło, buty, ubranie, kawałek mięsa na obiad – mały widoczny znak jej zwycięstwa nad przeciwnościami losu. Lecz mały Romain czuł, że miłość jego matki do niego nie jest normalną miłością. Często przez głowę przebiegała mu myśl, żeby rzucić się pod pociąg i w ten sposób uciec od wewnętrznego wstydu i bezsilności, lecz niemal w tej samej chwili ogarniało go namiętne pragnienie, by naprawić świat i złożyć go kiedyś u stóp matki. Świat pełen szczęścia i sprawiedliwości, nareszcie zacny jego matki. Decyzja ta ściskała mu serce, otwierając w nim ranę, której żar rozpalał jego krew już do końca życia. Z twarzą w dłoniach poddawał się cierpieniu, ale łzy, które tak często były dla niego łaskawe, nie przynosiły mu żadnego ukojenia. Doznawał nieznośnego uczucia, że czegoś go pozbawiano, że odarto go z rodzącej się w nim męskości, że stawał się przy nadopiekuńczej matce nieomal kaleką. I w miarę jak biegły lata, owo dziecięce uczucie frustracji i nieuświadomionych w pełni pragnień nie tylko nie przygasało, lecz rosło wraz z nim i przekształcało się z wolna w wewnętrzną potrzebę, której już ani kobieta, ani nawet sztuka nie mogły w pełni zaspokoić. Od tamtego czasu dzień w dzień mały chłopiec, zanim zaczął tworzyć dzieło swojego życia, spędzał całe godziny na „przymierzaniu” swoich artystycznych pseudonimów. Wszystko to było rzeczą bardzo trudną. Kłopot z pseudonimem polega na tym, że ten nigdy nie może wyrazić wszystkiego, co się czuje. Dochodził już niespełna do wniosku, że sam pseudonim, jako środek literackiej wypowiedzi, nie wystarcza i że trzeba jeszcze pisać książki. Lecz pewnego dnia matka oznajmiła Romainowi: „Gdybyś był skrzypkiem wirtuozem, nazwisko Kocew brzmiałoby bardzo dobrze”. Historia ze „skrzypkiem wirtuozem” też okazała się dla matki źródłem wielkiego rozczarowania i chłopiec czuł się bardzo winien w tej sprawie. Zaszło wtedy jakieś nieporozumienie z losem, którego matka absolutnie nie umiała pojąć. Oczekując od chłopca najwspanialszych rzeczy i szukając jakiejś „cudownej ścieżki”, która możliwie najszybciej mogłaby go doprowadzić do „sławy i uwielbienia tłumów”- matka nie cofnęła się nigdy przed banałem. Nie tylko przez ubóstwo słownika, ile przez jakieś poddanie się obowiązującym w społeczeństwie w jej czasach nakazom, ustalonym wartościom i wzorcom. Początkowo żywiła nadzieję, że jej syn będzie cudownym dzieckiem, połączeniem Jaschy Heifetza i Yehudi Menuhina, będących wówczas u szczytu swojej młodzieńczej sławy. Matka zawsze marzyła o tym, by jej syn został wielkim artystą. Nie miał jeszcze siedmiu lat, kiedy w jakimś sklepie w Wilnie kupiła okazyjnie skrzypce i zaprowadziła go uroczyście do pewnego zmęczonego człowieka w czarnym ubraniu, z długimi włosami, którego pełnym szacunku, przyciszonym głosem tytułowała „maestro”. Romain chodził odważnie sam, dwa razy w tygodniu, ze skrzypcami w żółtym pudle wyściełanym fioletowym aksamitem. Chłopiec zachował po owym „maestro” jedynie obraz człowieka głęboko zdumionego za każdym razem, ilekroć chwytał smyczek i kiedy Romain był już dorosłym mężczyzną, nie słyszał przysłowiowego „dzwonienia w uszach” tylko krzyk „maestra” od skrzypiec: „Aj, aj, aj!”, jaki wydawał, kiedy chłopiec fałszował. Pod koniec trzeciego tygodnia nauki „maestro” odebrał mu szybkim ruchem smyczek i skrzypce, oznajmiając, że musi pomówić z jego matką i kazał chłopcu iść do domu. Nidy się nie dowiedział, co jej wówczas „maestro” powiedział, ale matka przez wiele dni wzdychała i spoglądała na syna z wyrzutem, niekiedy tylko przytulając go do siebie w przypływie litości. Rozpierzchło się jej jedno wielkie marzenie. Mniej więcej w trzydzieści lat potem, kiedy Romain był francuskim konsulem generalnym w Los Angeles, dziwnym zrządzeniem losu to właśnie on dekorował wielkim krzyżem Legii Honorowej Jaschę Heifetza amerykańskiego skrzypka pochodzenia żydowskiego z Wilna, który mieszkał w podległym mu okręgu. Gdy już Romain przypiął skrzypkowi krzyż do piersi i wygłosił tradycyjną formułę, usłyszał nagle jak wznosząc oczy ku niebu, mówił głośno i dobitnie bez żadnej kontroli słowa: „Nie udało się, i cóż na to poradzę! Jascha Heifetz był z lekka zdziwiony i zapytał: „Słucham, panie konsulu?”. Gary, zgodnie ze zwyczajem kończącym ceremonię, ucałował go w oba policzki. Zdał sobie w tedy sprawę, że jego brak talentów muzycznych był dla matki straszliwym rozczarowaniem, ponieważ nigdy już o tym nie wspominała, a dla niej, która tak często - trzeba przyznać - zdradzała brak taktu, taka wstrzemięźliwość była niewątpliwym znakiem tajemnej i głębokiej zgryzoty. Jej ambicje artystyczne nigdy się nie spełniły, toteż liczyła na to, że właśnie syn je urzeczywistni. Epizod ze skrzypcami nigdy więcej ani słowem nie został między nimi wspomniany i zaczęły się poszukiwania innej drogi, która miała zapewnić sławę jej synowi. Trzy razy w tygodniu chłopiec zabierał miękkie pantofle i matka zaprowadzała go za rękę do Saszy Żigłowa, u którego przez dwie godziny chłopiec sumiennie starał się podnieść nogę do poprzeczki, podczas gdy matka, siedząc w kącie, składała od czasu do czasu ręce z uśmiechem pełnym zachwytu i wołała: „Niżyński! Niżyński! Będziesz drugim Niżyńskim! Wiem, co mówię!”. Wacław Niżyński w owym czasie był tancerzem i choreografem, jednym z najwybitniejszych tancerzy baletowych XX wieku. Matka towarzyszyła synowi nawet w szatni, gdzie spoglądała na niego czujnym okiem, kiedy się rozbierał, gdyż - jak mu tłumaczyła - Sasza Żigłow „miał brzydkie przyzwyczajenia”. Zarzut ten znalazł zresztą wkrótce całkowite uzasadnienie, bo pewnego dnia Sasza Żigłow wszedł na palcach do łazienki, w której chłopiec brał prysznic i usiłował go „ugryźć”, co spowodowało, że ten zaczął okropnie wrzeszczeć. Romain jako dorosły mężczyzna wciąż widział przed oczyma scenę, jak nieszczęsny Żigłow ucieka przez salę gimnastyczną przed matką ścigającego go w furii z laską w ręku. I tak się zakończyła jego kariera, jako tancerza. Myśl, że jej syn może być kimś innym niż mężczyzną kochającym nie tylko kobiety, była dla niej nie do zniesienia.  
               
Kiedy skrzypce i balet zostały siłą rzeczy wyeliminowane, a mizerne wyniki w matematyce uniemożliwiły chłopcu zostanie „nowym Einsteinem”, mały Gary sam zabrał się do odkrywania w sobie utajonego talentu, który by pozwolił na urzeczywistnienie ambicji artystycznych jego matki. W ciągu miesięcy nabrał zwyczaju zabawiania się pudełkiem z farbami, które stanowiło część składową jego szkolnego ekwipunku. Chłopiec długie godziny spędzał z pędzlem w ręku, upajając się czerwienią, ochrą, zielenią i błękitem.  Pewnego dnia, kiedy Romain miał dziesięć lat nauczyciel rysunków przyszedł do jego matki i zakomunikował jej swoją opinię: „Syn pani ma talent malarski, którego nie wolno zaniedbywać”. Rewelacja ta wywołała ze strony matki najzupełniej nieoczekiwaną reakcję. Biedna kobieta niewątpliwie zbyt brała do serca legendy i mieszczańskie przesądy dość rozpowszechnione na początku XX stulecia. Z tych zresztą czy innych powodów malarstwo było w jej umyśle nieodłącznie związane ze zmarnowanym życiem. O tragicznych losach van Gogha i Gauguina wiedziała zapewne akurat tyle, ile było trzeba, żeby się przerazić. Z pewnością przechodziły jej przez myśl wszystkie opowiadania o mizernych pacykarzach skazanych na pijaństwo, nędzę, gruźlicę, czy syfilis. I ostatecznie wyraziła to wszystko w przejmującym, jednak trafnym stwierdzeniu: „Jesteś może genialny, ale w takim razie oni ci każą zdychać z głodu”. Od tej chwili już nie wolno mu było dotykać pudełka z farbami. Romain miał o to do matki żal i przez długi czas odnosił wrażenie, iż minął się z powołaniem.

            Co do literatury, matka nie miała tu owych, niemal zabobonnych przesądów, jakie żywiła wobec malarstwa. Przeciwnie, patrzyła na nią okiem nawet dość przychylnym, jak na wielką damę przyjmowaną w najlepszych domach. Goethe otoczony był najwyższymi honorami, Tołstoj był hrabią, Wiktor Hugo wielkim francuskim dramaturgiem. W taki sposób, po kolejnym wyeliminowaniu muzyki, tańca i malarstwa, zdecydowali się na literaturę, która według niej niosła mniejsze niebezpieczeństwo chorób wenerycznych. Obecnie by zapoczątkować realizację marzeń pozostało im już tylko wyszukanie pseudonimu godnego arcydzieł, których świat od nich oczekiwał. Na nieszczęście matka nie należała do tych kobiet, które zachowują wyłącznie dla siebie ów pokrzepiający je świat marzeń, w jakim żyją. Wszystko „wyrzucała” z siebie natychmiast, proklamowała, obwieszczała, ogłaszała wśród fanfar, zazwyczaj w towarzystwie „lawy i popiołu”. Matka chodziła od drzwi do drzwi, dzwoniła i pukała, zwołując wszystkich lokatorów na klatkę schodową. Po pierwszej wymianie dosadnych zwrotów przyciągała chłopca do siebie i wskazując zebranych, oświadczała dumnie i wzniośle: „Nędzne mieszczańskie pluskwy! Nie wiecie, z kim macie zaszczyt mówić! Mój syn będzie ambasadorem francuskim, kawalerem Legii Honorowej! Będzie się ubierał w Londynie!”. I żeby nie było nieporozumień, Romain Gary ubierał się w Londynie. Nie znosił do końca życia angielskiego fasonu, ale nie miał wyboru. Jedynym sąsiadem, który starał się zrozumieć Romaina i jego matkę, był sąsiad w ich wileńskiej kamienicy - pan Piekielny. Człowiek ten zawsze powtarzał zawstydzonemu chłopcu, że kiedy będzie już arcymistrzem, kimś bardzo ważnym, to powie tym wszystkim znanym osobistościom ze świata: „Na Wielkiej Pohulance, w Wilnie, pod numerem 16 mieszkał nijaki pan Piekielny”… I rzeczywiście Romain starał się spełniać prośbę pana Piekielnego. Pod koniec wojny, w Anglii, kiedy Gary służył, jako pilot, Jej Królewska Mość królowa Elżbieta, dokonywała przeglądu eskadry. Romain stał wyprostowany jak struna. Kiedy królowa podeszła, aby mu pogratulować młody pilot z Wilna oświadczył królowej głosem donośnym i dobitnym: „Pod numerem 16 na Wielkiej Pohulance w Wilnie mieszkał nijaki pan Piekielny…”. Jej Królewska Mość łaskawie skłoniła głowę i przeszła do następnej załogi. Tylko dowódca eskadry, rzucił w jego kierunku jadowite spojrzenie. Mniejsza o to, w taki oto sposób Romain mógł się odwdzięczyć panu Piekielnemu. Człowiek ten zakończył swą mizerną egzystencję w nazistowskich piecach krematoryjnych wraz z kilkoma milionami europejskich Żydów. Romain zawsze wywiązywał się skrupulatnie z obietnicy złożonej panu Piekielnemu. Ilekroć spotykał się z wielkimi z tego świata, wobec najwyższych dygnitarzy i budowniczych przyszłych stuleci, nie pomijał nigdy okazji, by wspomnieć o istnieniu tego małego człowieczka z Wilna.

            Romain Gary dopiero około czterdziestki zaczął rozumieć, że nie jest dobrze być bardzo kochanym w tak młodym wieku, tak zaborczą miłością. To zawsze rodzi złe przyzwyczajenia. Miłość macierzyńska to obietnica, którą życie daje nam u progu i której nie dotrzymuje nigdy. I z tym niedosytem pozostać trzeba do końca życia. Ilekroć kobieta bierze mężczyznę w ramiona i przyciska do serca, są to tylko kondolencje. Nie twierdzę, że należałoby matkom zabraniać zbytniej miłości do dzieci. Mówię tylko, że lepiej jest, kiedy matki mają jeszcze kogoś do kochania. „Gdyby moja matka -napisał Gary- miała kochanka, nie umierałbym przez całe życie z pragnienia przy każdym źródle”.

            Istotę autobiograficznej powieści Gary’ego sugeruje sam jej tytuł. Zawarta w nim obietnica jest obietnicą podwójną. Dotyczy ona długu wobec matki, który główny bohater i jednocześnie narrator czuje się w obowiązku spłacić. Jednocześnie jednak chodzi o daną chłopcu obietnicę bezwarunkowej i bezgranicznej miłości spełnioną przez matkę, ale przez życie, mimo wszystkiego, co miało protagoniście do zaoferowania, już nie. Ukazana w opowieści Gary’ego relacja dwojga ludzi, którzy mają tak naprawdę tylko siebie, ma bowiem charakter symbiotyczny lub, jak powiedzieliby Francuzi, „fuzjonalny”. Dla Niny Kacew Roman, a później już w ojczyźnie Moliera, Romain, jest miłością życia i spiritus movens wszystkich działań. Syn z kolei ma wobec matki poczucie zobowiązań, których ogrom porównywalny jest z ogromem uczucia, jakim się wzajemnie darzą. „Obietnica poranka” to – w obu wersjach, papierowej i celuloidowej – opowieść o bezmiarze miłości, macierzyńskiej i synowskiej. Aspiracje Niny, w dużym stopniu zrealizowane przez dorosłego Romaina, bohatera wojennego, dyplomatę i przede wszystkim znanego pisarza, a przy okazji zdobywcę świata i ulubieńca kobiet, to jeden z najciekawszych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych aspektów „Obietnicy poranka”. Z jednej strony, matka chce dla syna wszystkiego, co najlepsze, łącząc niespotykaną czułość z surowymi wymaganiami i pomimo absurdalności niektórych swoich pomysłów, zapewnia mu edukację, która w przyszłości zaprocentuje. Z drugiej jednak – dość bezkompromisowo reżyseruje życie syna, poddającego się jej woli bez utyskiwania, a nawet w niejakim popłochu. Nieuniknione wydają się oskarżenia o realizowanie per procura własnych ambicji, przenoszonych na dziecko, o narzucanie własnej woli, o nieprzecięcie pępowiny, o wręcz emocjonalne kazirodztwo. Powieściowy narrator kpi sobie z możliwych freudowskich interpretacji własnej relacji z matką, mówiąc jasno, że jego dzieła to zarazem dzieła matki i przypominając, że pępowina zapewnia życie. Zachowania i reakcje Niny są często paradoksalne i zaskakujące, co zresztą stanowi również o atrakcyjności powieściowej: kobieta stara się chronić syna, przestrzega go przed niebezpieczeństwami, ale zarazem namawia do bohaterskich wyczynów, z zamachem na Hitlera włącznie. Paradoksalnie też wpisana w relację obojga niewyobrażalna bliskość nie skutkuje u Romaina brakiem odwagi czy innymi cechami stereotypowo przypisywanymi zgubnemu wpływowi bycia wychowywanym przez samotną matkę.