„Procedura”
Harry Mulisch
Autor/ (ur. 29 lipca 1927 w
Haarlemie, zm. 30 października 2010 r. w Amsterdamie). Harry Mulish
jest uznawany za jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy
niderlandzkich. Przeżycia wojenne Mulischa naznaczone prześladowaniami za
żydowskie pochodzenie z jednej strony oraz kolaboracją ojca z drugiej strony,
wywarły wyraźne piętno na całej twórczości pisarza. Mulisch edukację zakończył
na szkole średniej, chociaż rzucił szkołę przed maturą, gdyż jak mówi, chciał
być wolny, a szkoła kojarzyła mu się z niemieckim przymusem w okupowanej Holandii.
Nie podjął też studiów, bo uważał, że zabiłyby jego oryginalność. Do 30 roku
życia nie zarobił prawie żadnych pieniędzy, spał do południa i utrzymywany był
przez pracującą dziewczynę, która uważała go za „geniusza". Był zamożnym
człowiekiem, chociaż, jak twierdził, nie trwonił pieniędzy, ponieważ pamiętał,
jak ciężko było mu w czasach, gdy był biedny.
Tłumaczenie/ Jerzy Koch
Tytuł oryginału/ nl. „De procedure”
Tematyka/ „Procedura” jest traktatem o stwarzaniu i narodzinach,
u których początku zawsze, oprócz bólu, jest „Słowo”. To poprzez „Słowo” autor
powołuje do życia powieść – figurę tajemnicy stworzenia. Próba odarcia podstaw
bytu z mistyki stanowi wyzwanie nie tylko literackie, ale przede wszystkim
religijne i filozoficzne: Mulisch w powieści opowiada o prawdziwych dawcach
życia. Pierwszy kreator, Bóg, zostaje zdekonspirowany — stworzenie Adama i
Lilith to nic innego jak talmudyczna zabawa w szyfrowanie, żonglowanie
matematyką. Pierwszy człowiek to de facto Enigma, efekt zaklętego w Genesis
przepisu, mimo że powstał bez udziału materii. Drugim bohaterem kreacji jest w
„Procedurze” rabbi Loew, legendarny twórca Golema — glinianego substytutu
człowieka. I tu również niezbędna okazała się receptura, której praski alchemik
szukał przez wiele lat, jednak powstałe monstrum okazało się być życiem zdolnym
tylko do mordu.
Główny motyw/ „Procedura” opowiedziana jest na sposób
melodramatyczny. Wiktor Werker (Wiktor Robotnik) jest biologiem, od którego
odeszła żona, zaraz po tym jak poroniła dziecko. Powód rozstania – Wiktor
wybiegł z sali porodowej tuż przed rozwiązaniem. O swojej przeszłości (która
freudowsko rzutuje na dzisiejsze jego życie), pracy, kłopotach, a przede
wszystkim wciąż żywej miłości do żony Clary, pisuje w listach adresowanych do
córki Aurory (tej nieżyjącej), a wysyłanych oczywiście do byłej małżonki. Dużą
część swojego czasu trawi na rozmyślaniach, jak te, czy zadzwonić do Clary, czy
też nie, projektując sobie przy okazji możliwe scenariusze rozmowy, i wpatrując
się w jej zdjęcie. Ostatnia część opowieści jest sensacyjna, kryminalna wręcz,
a zatem o zakończeniu już ani słowa, żeby nie zranić amatorów kryminałów.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Nabokov pisał niezapomniane zdania, Dostojewski niezapomniane
książki”.
„Tylko dzieci i zwierzęta mogą być doskonale piękne”.
„A zatem pisarz, który oświadcza, że się wypisał, ponieważ nie ma »już nic więcej do powiedzenia« nigdy nie był prawdziwym
pisarzem”.
„A ja sądziłem, że stwarzanie istot żywych jest przywilejem Boga”.
„Żydzi zawsze byli dobrzy w wymyślaniu niesamowitych historii”.
„(…) wszędzie w mieście nieustannie przychodzą na świat dzieci i
zastępują umierających – trudny do nazwania proces, ukryty za ścianami, koło zamachowe
o mocy kuli ziemskiej krążącej wokół słońca”.
„To był świat kobiet, a jako mężczyzna nie miał do niego dostępu,
aczkolwiek on sam przed trzydziestu pięciu laty był przyczyną bólów swojej
matki”.
„Aby powstało zdanie, potrzeba słów (…)”.
„Nawet dwa ziarnka piasku nie są identyczne”.
„Kto w moim wieku zmienia przyzwyczajenia, szybko umiera, a to – jeśli mam być szczery – nie dla mnie”.
„Świat należy do radykałów”.
„Najlepsze pomysły miewam nie za własnym biurkiem czy w
laboratorium, ale wsiadając do tramwaju, budząc się albo w restauracji przy
kawie”.
„Bo czyż można strzelać do zwierzęcia, które nie ma niczego poza tą
małą przestrzenią, jaką zajmuje na świecie?”.
„Ale na osobisty ból nie ma estetycznego leku, tak samo jak guz
nowotworowy nie znika od patrzenia na autoportret van Gogha czy Czwartej
Mahlera. Wydaje się, że tylko wiara jest w stanie, może nie tyle znieść
amorficzny smutek, ale przynajmniej nadać mu jakąś formę”.
„Wyobraź sobie: trzy tygodnie w Egipcie i nie widzieć Sfinksa! To
tak jakby ktoś wrócił z nieba i powiedział, że nie widział Boga”.
„Widać cały świat zmienia się w świat przestępczy”.
„Książki tkwią najwyraźniej w genach. Co mnie dziwi, gdyż geny były
przed książkami”.
„Większość małżeństw nie rozpada się z braku miłości, lecz z braku
przyjaźni”.
„I niech pan pamięta, całe życie składa się z zagadek”.
„Wszystkie wielkie odkrycia biorą się z kuriozalnej intuicji”.
„Także mordercy mają w zwyczaju całować kobiety (…)”.
„Świat zrobił się mały jak ziarnko grochu, odległość to tylko
kwestia pieniędzy (…)”.
Tak, jak skarabeusz według
starożytnych Egipcjan stworzył sam siebie, tak Bóg według Kabały powstał z
własnego imienia – JHVH. Tak też narrator książki rysuje historię, w której on
sam jest częścią własnego ponownego narodzenia. Gestem demiurga powołuje do
istnienia nową rzeczywistość dla swojej egzystencji. Kreacja i destrukcja to
motyw przewodni w ostatniej powieści Harry'ego Mulischa, „Procedura”. Książka
Mulischa opiera się na idei, że złożone koncepcje można prześledzić od
podstawowych początków: języka od litery, życia od aminokwasów i mitu od
symbolu. Tematy poruszane przez autora w „Procedurze” można również prześledzić
poprzez podstawowe pojęcia, mianowicie religii, nauki i mitu, przy czym
literatura, jako pośrednia forma tych idei może być uważana za czwartą
koncepcję. W swojej metodzie Mulisch w dużej mierze odwołuje się do mitologicznych
tendencji pochodzących zarówno z literatury, nauki i religii. Mulisch
umiejętnie je łączy, próbując je w jakiś sposób odczytywać na nowo. W ten
sposób autor nie tylko uwidacznia bolące punkty dogmatycznych podejść we
wszystkich tych poglądach, ale także pokazuje, co te refleksje mają ze sobą
wspólnego i jak tworzą one część nadrzędnego paradygmatu - mianowicie, że
tworzenie ex nihilio jest niemożliwe i że wszystko jest możliwe, kiedy
wiecznie przetwarzany mit pochodzi z zupełnie innego źródła poznawczego. Harry
Mulisch posługuje się w książce koncepcjami wywodzącymi się z kabały,
psychoanalizy i literatury egzystencjalistów. Na nadchodzących stronach
„Procedura” Harry'ego Mulischa zostanie przeanalizowana w świetle wspomnianych
ruchów myślowych. W pierwszej części sens życia zostanie przedstawiony za
pomocą myśli Sorena Kierkegaarda, w drugiej poprzez psychoanalityczną metodę
teorii Zygmunta Freuda, a w trzeciej części żydowski mistycyzm zostanie
przeanalizowany jako symbol religii, mitu. W powieści jest trzech kreatorów:
rabin Jehuda Löw ben Bezalel, Bóg i Victor Werker. Te postacie mają wspólną
cechę, że wszyscy stworzyli coś żywego z czegoś pozbawionego życia.
Identyfikując się ze swoimi postaciami, Mulisch naśladuje proces powstawania
mitów. Victor Werker jest porównywany do współczesnego Orfeusza, co oznacza, że
ma w sobie coś z tego greckiego bohatera, ale nie jest on do końca kompletny.
Sprzeczność bycia i nieistnienia dotyka sedna tej książki. Ciągłe odniesienia
do mitologii zapewniają, że historia i mitologia stają się tak splecione, że
oddzielenie ich od siebie staje się prawie niemożliwe. W niektórych punktach
książka Mulischa jest narracją klasycznych opowieści mitologicznych, a w innych
jest ich reinterpretacją.
Gdy Albert Einstein wytyczał nową
drogę myśleniu o przestrzeni, czasie i grawitacji, wiedeński lekarz Zygmunt
Freud rewidował wiedzę o istocie człowieczej natury. Stworzoną przez siebie
psychoanalizę Freud uznawał za trzeci wstrząs dla miłości własnej naszego
gatunku, obok odkrycia Mikołaja Kopernika, że Ziemia nie jest centrum
Wszechświata, i teorii Charlesa Darwina opisującej człowieka, jako – ledwie –
kolejne ogniwo w ewolucji gatunków. Każdy człowiek, który pojawia się na
świecie jest owładnięty energią popędową, która – jak wiadomo – ma bezpośrednio
do czynienia ze śmiercią. Taki człowiek, noworodek, znajduje się bezpośrednio
pod wpływem realnych zagrożeń, które są przekształcane w życiu psychicznym w
symbole i jako takie zamieszkują w nieświadomości. Sięgnijmy do słów pisarza: „Jeżeli
nie istnieje żadna wieczna świadomość w człowieku, jeżeli na dnie wszystkiego
czai się tylko dziko działająca moc, która, kłębiąc się w wirze ciemnych
namiętności, zrodziła wszystko to, co było wielkie, i to, co nie miało żadnego
znaczenia, jeżeli pustka bezdenna i nigdy nienasycona kryje się pod wszystkim,
czymże innym staje się życie, jeśli nie rozpaczą?” (Soren Kierkegaard,
„Pochwała Abrahama”). Jak widzimy, trafne refleksje na temat realnego życia
mają nie tylko psychoanalitycy. Czytajmy dalej: „Jeżeli tak jest, jeżeli nie ma
żadnych świętych więzów łączących ludzkość, jeżeli pokolenie za pokoleniem
powstaje jak liście w puszczy, jeżeli jedno pokolenie przychodzi na zmianę
drugiemu, jak następują po sobie śpiewy ptaków w lesie, jeżeli pokolenia mijają,
idąc przez życie jak okręt po morzu, jak wicher na pustyni, jak bezmyślne i
bezowocne działanie, jeżeli wieczne zapomnienie zawsze czyha na swą zdobycz i
nie ma rzeczy, która by była dość silna, aby wyzwolić od tego – jakie puste i
beznadziejne wydaje się życie. Ale przecież tak nie jest i Bóg, który stworzył
męża i niewiastę, urobił potem bohatera i poetę albo mówcę. A poeta nie umie
nic uczynić, jak tamten czyni, umie tylko podziwiać, miłować bohatera i cieszyć
się jego istnieniem. I jest przy tym szczęśliwy nie mniej niż tamten, ponieważ
bohater staje się, jak gdyby lepszą jego cząstką, w której jest zakochany, i
cieszy się, a chociaż nie jest to on sam, jednak miłość jego jest godna
podziwu. Staje się geniuszem pamięci i nic nie może uczynić, aby nie pamiętał o
tym, co uczynił, nic uczynić, aby nie podziwiał czynów; nie ma nic własnego,
ale czuwa nad tym, co mu jest powierzone. Idzie za popędem serca, ale kiedy już
znalazł to, czego szukał, wędruje wtedy od drzwi do drzwi każdego człowieka z
pieśnią swą i oracją, aby wszyscy, jak on podziwiali bohatera i byli z niego
dumni, jak on jest dumny. Takie jest jego zajęcie, jego pokorny trud, taka jest
jego wierna służba, służba w domu bohatera.”
Podstawowym budulcem sfery
nieświadomego są popędy. Dwa główne to popęd Erosa oraz popęd Tanatosa.
Pierwszy popycha ku życiu i budowaniu, drugi — ku śmierci i niszczeniu. Od
Empedoklesa zapożycza Freud koncepcję miłości (filia) i nienawiści (neikos),
które odnoszą się do dwóch głównych sił w naturze: przyciągania i odpychania,
łączenia i rozpadu, tworzenia i niszczenia. Śmierć dotyka wszystkich, jest
faktem nieuniknionym. Śmierć nie jest czymś wyjątkowym. Wyjątkowe może być
życie. Także w jego ostatnich godzinach. I właśnie życie oceniamy, życiem się
radujemy i życiem się smucimy.
„Procedura” Harry’ego
Mulischa jest znakomicie pomyślana i skonstruowana, choć rzecz jasna zupełnie
inaczej niż inne powieści, o których zwykło się mówić, że są znakomicie
napisane. Jej zasadniczym wątkiem są losy Wiktora Werkera, wybitnego naukowca o
zdruzgotanym życiu osobistym. Werkerowi udało się stworzyć z materii
nieożywionej życie - jego własne dziecko jednak urodziło się martwe, zaś w
konsekwencji odeszła od Werkera żona, nie mogąc mu wybaczyć nieobecności
podczas porodu. Ów główny wątek jest obudowany historiami i rozważaniami
pozornie odległymi, ale w istocie przecież równoległymi do historii Werkera. To
apokryficzne dociekania o sposobie, w jaki starotestamentowy Bóg JHWH stworzył
– ze słów – Świat, Adama i jego dwie żony, Lilith i Ewę. Jest to też nowa
wersja legendy o Golemie; Golemie, który nieoczekiwanie okazuje się kobietą i
zwraca się natychmiast przeciw swym stwórcom. Jest to historia Adama Kadmona
(hebr. praczłowiek) — opowieść o pierwszej emanacyjnej formie
objawiającego się Boga. O bycie zbudowanym ze światła i światłem
promieniującym. Według kabały luriańskiej istota, której przypadła szczególnie
dramatyczna rola pośrednika między Bogiem samym a pustą przestrzenią stworzoną
przez Boga dla świata, pośrednika między pustynią boskiej nieobecności a boską
myślą o kreacji. W momencie stworzenia napięcie między esencją En sof, a
przestrzenią powstałą w akcie cimcum, spowodowało wewnątrz
katastrofę kosmiczną rozbicia naczyń. Kosmiczny człowiek staje się miejscem
dramatu, doświadcza go samym sobą. I w nim także rodzi się światło naprawy
świata. Człowiek w dzisiejszej swej postaci jest dalekim echem tamtej
świetlistej istoty. Dziedziczy tragizm jej natury, lecz i spoczywającą na niej
misję. Niedoskonały, lecz obdarzony największym z możliwych darów, darem
możliwości polepszenia swej natury i natury świata, staje się współpracownikiem
Boga w dziele naprawy wszelkiego istnienia.
„Procedura” Harrego Mulischa to
książka o stworzeniu przez Boga świata i systematycznym go niszczeniu, o ulepieniu
przez rabina Jehudę Loewa ben Becalela w Pradze golema i jego unicestwieniu i
wreszcie o Wiktorze Werkerze, który tworzy sztuczne życie w laboratorium, a
rujnuje swoje życie rodzinne. Ta odwieczna destrukcja tworzenia i destrukcji
jest na zawsze przypisana boskiej i ludzkiej naturze. We wspomnianej wcześniej
„Pochwale Abrahama” Kierkegaard próbuje z jednej strony zrozumieć ten akt, a z
drugiej, wyrazić swój głęboki szacunek i admirację, połączoną – mam wrażenie –
ze strachem. Bo jak można wyjaśnić sytuację Abrahama, który przez wiele lat
czekał na poczęcie swojego syna Izaaka, a później prowadzi go na górę Moria,
aby go złożyć w ofierze? Duński filozof być może lękał się milczenia Boga oraz
niecodziennych sytuacji, w które jesteśmy uwikłani. Niewątpliwie jest to ten
rodzaj mroku, z którego trudno jest znaleźć drogę powrotną. Cała filozofia
Sorena Kierkegaarda to wnikliwe studium wnętrza, osobowości człowieka, dlatego
też filozofię taką nazwał filozofią egzystencjalną i stał się tym samym jej
twórcą i ojcem. Kładł bardzo wielki nacisk na życie człowieka. Uważał, że tylko
życie, istnienie dotykalne, uchwytne jest właściwym, godnym przedmiotem
dociekania.
Historia Abrahama to historia
wielkości człowieka, a zarazem historia potęgi wiary ojca ludzi wierzących. Akt
jej polega na całkowitym zawierzeniu Bogu: czegokolwiek ode mnie zażąda Bóg, ja
to wykonam. Powołanie do podążania drogą wiary, to pójście drogą nieznaną.
Ludzie najczęściej mają o to do Stwórcy pretensje – chcieliby wiedzieć, co
będzie jutro, pojutrze. Na drodze wiary tego nie ma. To droga całkowitego
poświęcenia się Bogu i dostosowania się do Jego wskazań, a może On zażądać od
człowieka rzeczy, które wydają się być niemożliwe. Taka jest wiara patriarchy
Abrahama: „I dlatego tylko ci, którzy polegają na wierze mają uczestnictwo w
błogosławieństwie wraz z Abrahamem, który dał posłuch wierze”. Czy
jednak naprawdę biblijny bohater nieuchronnie stoi przed wyborem albo – albo?
Czy Izaak jest jedynie przygodnym dobrem, które należy ostatecznie porzucić, z
którym więź należy radykalnym gestem zerwać? Wewnętrzną udrękę Abrahama
powiększały jeszcze wszystkie te – zapewne liczne w czasie tak długiej wędrówki
– słowa, zachowania i działania, które potwierdzały wzajemną bliskość ojca i
syna (wspólnie spożywane posiłki, wspólne noclegi, gesty wsparcia i czułości).
W zwykłych okolicznościach, w rutynie codziennej krzątaniny, uchodziłyby za
zwyczajne i być może pozostałyby niezauważone, natomiast w historii Abrahama i
Izaaka zyskały dodatkowy, dramatyczny wymiar, bo budowały bliskość, która
jednym gestem miała być przekreślona i poświęcona dla pozornie dalekiego, ale
zarazem tak mocno w życie człowieka ingerującego Boga. Cierpienia nie można
unieważnić. Na wzór innych praw dotyczących zachowania, powinno powstać „Prawo
do Zachowania Bólu”. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, jak teologowie mogą
twierdzić, że w niebie dusze radują się, szczęśliwe w oglądaniu Boga. Jak
można, na miłość boską, być szczęśliwym po wszystkim, co wydarzyło się w czasie
ich życia? Niebo byłoby do pomyślenia tylko jako „Królestwo Amnezji”, to znaczy
jako zakład psychiatryczny.
Ale kiedy
docieramy do mrożącej krew w żyłach sceny związania Izaaka, wiedząc już o
wszystkich czterech złożonych obietnicach, łącznie z tą, według której to
właśnie on ma kontynuować przymierze z Bogiem: „Weźże syna twojego, jedynaka
twojego, którego miłujesz, Izaaka, a idź do ziemi Moria, i złóż go tam, jako
całopalenie”. Próba nie miała, więc na celu sprawdzenia, czy Abraham miał
odwagę poświęcić syna – robili to przecież nawet poganie, jak król Moabu,
Mesza. Ta praktyka była znana w świecie starożytnym, ale judaizm całkowicie ją
odrzucał, ponieważ za największe zło w Torze i w całym Tanachu uznawane jest
składanie ofiary z dziecka.
Abraham miał udowodnić, że jest
na tyle silny, aby zrezygnować z czegoś, co kocha – i udawało mu się to za
każdym razem. Na początku historii opuszcza swój kraj, a z nim wszystko, co
znał i co kojarzyło mu się z domem. Później porzuca swojego pierworodnego syna
Ismaela, którego również bardzo kocha. Czy istniał, choć cień wątpliwości, że
będzie w stanie oddać Izaaka – cudowny dar od Boga? Syna, który został poczęty,
gdy Sara była już stara i nie mogła mieć dzieci? Próba miała pokazać, czy
Abraham poradziłby sobie z czymś, co wydawało się przeczyć złożonym wcześniej
przez Boga obietnicom – przyrzeczone mu było potomstwo, a teraz jego syn Izaak,
który miał kontynuować przymierze z Bogiem, skazany został na śmierć. W Torze
zdarza się, twierdzili rabini, że dwa fragmenty przeczą sobie nawzajem. W
takich przypadkach rozwiązanie problemu niesie zazwyczaj trzeci, niezależny
fragment. Tak też było w przypadku Abrahama, który znał dwie przeczące sobie
tezy, ale nie znał jeszcze trzeciej, która miała wszystko wyjaśnić. Na tym
właśnie polegał test: miał wykazać, czy Abraham był w stanie żyć w niepewności.
Okazało się, że tak. Patriarcha przygotował się do złożenia ofiary, ale nikomu
o niczym nie powiedział. Gdy na trzeci dzień on i Izaak chcieli ruszyć w dalszą
drogę już sami, Abraham powiedział do dwojga sług, którzy im towarzyszyli:
„Zostańcie wy tu przy ośle; a ja i chłopiec pójdziemy tam, i pokłonimy się, i
powrócimy do was” (Bereszit 22:5). Gdy Izaak zapytał: „a gdzież jagnię na
całopalenie?”, Abraham odpowiedział: „Bóg upatrzy sobie jagnię”. Ta odpowiedź
uznawana jest zazwyczaj za dyplomatyczny wykręt. Ja jednak uważam, że Abraham
miał na myśli dokładnie to, co wyszło z jego ust. Żył między dwiema
sprzecznościami. Wiedział, że Bóg kazał mu złożyć syna w ofierze, ale pamiętał
również, że obiecał mu ustanowić z Izaakiem wieczne przymierze.
Abraham uczy nas, że wiara nie daje pewności – życie w
niepewności wymaga odwagi. Patriarcha posiadał ujemną właściwość. W liście do
braci Georga i Thomasa, napisanym w 1817 roku, poeta John Keats próbował
wyjaśnić, co sprawiło, że Shakespeare był największym ze wszystkich pisarzy.
Posiadał on, jak twierdził Keats, „ujemną właściwość, która oznacza, że
człowiek jest zdolny do pozostawania w stanie niepewności, wątpliwości i
tajemnicy bez nerwowego sięgania po fakty i wyjaśnienia”. Innymi słowy
Shakespeare otwarty był na życie w całej jego różnorodności i złożoności,
podczas gdy inni twórcy starali się je zredukować do pojedynczej idei. Abraham
był dla wiary tym, kim Shakespeare był dla literatury.
Powstanie
człowieka jest rzeczą zawiłą. Co do tego nie ma jasności, i to nie tylko w
środowisku biologów, lecz również w kręgach teologów. W Biblii istota ta
stwarzana jest aż dwa razy, a w pewnym sensie nawet jeszcze jeden, trzeci raz.
Księga Rodzaju wspomina, iż szóstego i ostatniego dnia stworzenia Bóg powołał
do życia człowieka na swój obraz, stworzył mężczyznę i niewiastę. Mężczyzną tym
był Adam, lecz kobietą nie była Ewa, gdyż pramatka nas wszystkich ujrzała
światło życia dopiero potem, kiedy tydzień stworzenia miał się już na dobre ku
końcowi; nie została stworzona oddzielnie, tylko z żebra Adama. Również i z
tego wynika, że Ewa była drugą kobietą w jego życiu. Co zatem z pierwszą? Kim
była? Na szczęście specjaliści rozwikłali i to: Lilith.
Świadoma własnej odrębności,
ponieważ tak jak Adam, stworzona była osobno, nie życzyła sobie być mu poddaną.
Zerwanie nastąpiło ze względu na procedurę „rozmnażania się”: nie chciała być
partnerem podległym. W tej ich erotyczno-technicznej kontrowersji pewną rolę
odegrał zapewne fakt, że Adam miał jeszcze wtedy w swym wnętrzu Ewę i na tym
etapie musiał być typem raczej zniewieściałym. Spór eskalował i Lilith w końcu
uczyniła coś strasznego: zaklęła. Wymówiła niewymawialne, złożone z
siedemdziesięciu dwu liter imię JHWH i w tej samej chwili zamieniła się w
demona i odleciała. Adam został już wtedy – a więc po tygodniu stworzenia –
powołany do życia po raz drugi. Wiemy na pewno, że świat i Adam zostali
stworzeni przez słowo, ale tego, jak wyglądało to technicznie, można się
dowiedzieć wyłącznie z zagadkowej instrukcji, której używał sam Bóg, a zatem
pochodzącej sprzed stworzenia. Tej lingwistycznej kreacji nie pojmuje się w
znaczeniu przenośnym, co jest najczęściej spotykane, lecz – z nieubłaganą
konsekwencją żydowskiej mistyki – dosłownie. Ponieważ słowa składają się z
liter, tak, jak molekuły z atomów, tak też człowiek składa się z imienia.
Dlaczego imię jest tak ważne dla człowieka? Ponieważ to, co nienazwane nie
istnieje. W drugiej połowie XVI w., w czeskiej Pradze rabin Jehuda
Löw Ben Becalel wybrał się nocą nad Wełtawę. Z wykopanej gliny ulepił giganta o
ludzkim kształcie. Ubrał go w szaty synagogalnego pomocnika, a do ust włożył mu
pergamin ze słowem „emet”. Żarliwie się pomodlił, wygłosił tajemną
formułę i ożywił stwora. W języku hebrajskim słowo to, „emet” אמת, oznacza „prawdę”,
ale wymazanie pierwszej litery powoduje powstanie słowa
„met” (w języku hebrajskim מת
oznacza „śmierć”), co odbierało życie istocie. Według innych mogło to być
również słowo Adam, czyli „człowiek”, natomiast po wymazaniu pierwszej
litery dam, co oznacza po hebrajsku „krew”. Tak stworzona istota była
jednak niema i bezmyślna, gdyż nie została powołana do życia przez Boga; mogła
tylko wykonywać polecenia i pracować, sama nie mając własnej, wolnej woli. W
„Procedurze” Harry Mulisch zmienia legendę o golemie, nadając mu płeć – żeńską.
I tu wracamy znowu do opowieści o Lilith.
Każde
opowiadanie, w tym opowiadanie zagorzałego ateisty, chcąc nie chcąc,
odzwierciedla stworzony świat, w którym panuje ultraortodoksyjny bóg. Jednym
słowem, Harry Mulisch udowadnia, że literatura jest niejako z natury
teologiczna, winna zrezygnować z iluzji, że jest w stanie dać wierny obraz
istniejącej rzeczywistości. Pisarz złożył swoją powieść z kilku autonomicznych
wątków, które łączy głównie tematyka, a w mniejszym stopniu bohater. To
postawienie obok siebie nieco różnych spraw pozwoliło mu wyeksponować główny
problem filozoficzny. I literacki, bo choć podstawową postacią w
„Procedurze" jest naukowiec, który zdołał stworzyć w laboratorium żywy
mikroorganizm (eobiont), to przecież Wiktor Werker próbuje potem opisać swoje
osiągnięcie i wciąż nachodzą go myśli o tym, jak to robi powieściopisarz.
Pisanie to także powoływanie czegoś do życia i zdaje on sobie z tego sprawę nie
gorzej niż jego (s)twórca. Przez książkę przewijają się także inne aspekty:
biologiczny, emocjonalny, intelektualny, mityczny i religijny. Przewijają się
pytania egzystencjalne o narodziny i śmierć. I chociaż poniekąd nic się w tej książce
nie dzieje, to gdzieś, w pewnym momencie, zamienia się ona w psychologiczny
kryminał, a wynika to z wielu faktów, i tylko sam Wiktor Werker niczego się nie
spodziewa. Zakończenie zaskakujące, choć gdzieś intuicja przepowiadała mi, co
się stanie.
Może
ludzie nie są istotami racjonalnymi? Człowiek dąży do rozmaitych celów, ale ich
osiąganie mniej go interesuje niż sama droga. Niszczy to, co stworzył,
rezygnując z pożytku. Słowem, człowiek jest skonstruowany komicznie. A w tym
komizmie mieści się zarówno zwykła nieracjonalność, jak i rys autodestrukcyjny.
Bo może człowiek pożąda nie tylko błogostanu? Może równie mocno nęci go
cierpienie? Może z cierpienia właśnie odnosi tyle samo korzyści, co z
błogostanu? Człowiek niekiedy namiętnie gustuje w udręce, bo bez niej nie może
siebie poznać, choć zarazem poznanie to wymaga wyborów przeciw logice życia.
Jestem pewien, że człowiek nigdy się nie wyrzeknie prawdziwego cierpienia,
zniszczenia i chaosu. Materia, z której składają się współcześni, jest resztką
po złudzeniach wielkiego humanizmu, który – od Sokratesa po Kanta – mówił, że
ludzi określa dążenie do nieśmiertelnych idei, bądź, że idee te, jako warunki
poznania są nam wrodzone. Możemy zastanawiać się po lekturze „Procedury”, co
znaczy być dziś demiurgiem?