„Kadysz za nienarodzone dziecko”
Imre Kertész
Autor/
(ur.
9 listopada 1929 w Budapeszcie, zm. 31 marca 2016 tamże) – węgierski pisarz
żydowskiego pochodzenia, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 2002. W 1944 w wieku 15 lat został
wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, później
przeniesiony do Buchenwaldu. Cała jego rodzina – oprócz matki – zginęła w
czasie wojny. Doświadczenia te wywarły decydujący wpływ na jego późniejszą
twórczość.
Tłumaczenie/
Elżbieta
Sobolewska
Tytuł
oryginału/ hu
„Kaddis a meg nem született gyermekért”
Tematyka/
To
jedno z najbardziej oryginalnych dzieł o Holokauście. Bohater to mężczyzna w
sile wieku żyjący wspomnieniem Oświęcimia. Stojąc przed wyborem między
więzieniem posiadania domu a więzieniem nieposiadania go – wybiera to drugie.
Bohater jest człowiekiem nieprzystosowanym – do małżeństwa, do ojcostwa, do
spełniania narzucanych przez kulturę funkcji społecznych. Żeni się tylko po to,
żeby zrozumieć, że nie nadaje się do małżeństwa, żyje tylko dlatego, by tym
dokładniej zrozumieć, że nie nadaje się do życia, pracuje jedynie dlatego, żeby
nie żyć, nie istnieć. Bo z katalogu wszelkich opresji istnienie rozpięte między
dwoma nicościami jest najstraszniejsze.
Główny
motyw/
Akcja
„Kadyszu" rozgrywa się w czasach węgierskiej „małej stabilizacji",
okresu niepisanej umowy między narodem a władzą, według której naród nie miesza
się w politykę, a władza daje narodowi żyć. To czas, gdy każdy Węgier pracuje
na kilku etatach, by kosztem zawałów, wrzodów i nerwic dorobić się własnego
mieszkania, samochodu i poczuć złudny smak konsumpcji. To sytuacja sprzyjająca
zapominaniu – o wojnie i pokoju, o miłości i nienawiści, o życiu i śmierci.
Kiedy trzeba zarabiać forinty, nie sposób myśleć o kondycji ludzkiej. Dlatego
narrator „Kadyszu" wycofuje się z tak pojętego życia. Praca właśnie ma
przynieść mu zapomnienie, a nie forinty i mieszkanie, gdyż odmawia on
współudziału w takim wyścigu. Gnieździ się w klitce na 14. piętrze bloku z
wielkiej płyty, gdzie ukryty przed światem usiłuje przeczekać do śmierci. Jego
żona bardzo chce mieć dziecko, on nie. Kiedy próbuje żonie wyjaśnić, dlaczego,
powracają obozowe wspomnienia.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„(…) jest przecież najzupełniej oczywiste, że nasz instynkt potrafi
działać wbrew samemu sobie (…)”.
„Okazuje się jednak, że tłumaczenia niepodobna uniknąć, bezustannie
coś tłumaczymy albo się tłumaczymy, tego wymaga od nas to niewytłumaczalne
zjawisko i zespół uczuć, jakim jest życie, tłumaczenia żąda nasze otoczenie, i
wreszcie my sami pragniemy wytłumaczyć się przed sobą (…)”.
„Kto patrzy na świat racjonalnie, na tego świat też patrzy
racjonalnie (…)”.
„(…) bo to, co jest rzeczywiście irracjonalne, co rzeczywiście nie
ma wytłumaczenia, to nie zło, ale wręcz przeciwnie: dobro”.
„>Nie!< - nigdy nie zechce być ojcem, losem i bogiem innego
człowieka”.
„(…) we własnej nieudolności, kiedy się dobrze przyjrzymy, możemy
przecież rozpoznać własny los (…)”.
„(…) grzech i pokuta to takie pojęcia, pomiędzy którymi tylko
ludzkie istnienie tworzy żywy związek (…)”.
„Dlaczego musimy żyć, wiecznie odwracając ze wstydu twarz?”.
„Ale strach, moja droga, powiedziałem do mojej żony, miewa różne
oblicza, a kiedy już stanie się systemem i opanuje świat, często okazuje się
tylko zabobonem”.
„I jeżeli twierdzenie, że bóg to zgloryfikowany ojciec, jest
prawdziwe, to mnie bóg objawił się pod postacią obozu w Auschwitz (…)”.
Na
początku muszę wyjaśnić, czym jest tytułowy „Kadysz”. Modlitwa Kadysz (od aram.
kad(d)isz = święty; jid. Kadesz) – jest jedną z najważniejszych i najczęściej
odmawianych modlitw w liturgii żydowskiej, napisana w języku aramejskim; wyraża
wiarę w jedynego Boga i poddanie się Jego woli. Kadysz często nazywany jest
modlitwą za zmarłych, ale jest to mylne przekonanie. Kadysz, jak powszechnie
wiadomo, jest też modlitwą odmawianą po śmierci bliskich osób, członków
rodziny, nie tylko rodziców. Jednak modlitwa ta nie zawiera żadnych odniesień
do śmierci lub żałoby. Kadysz jest modlitwą o życie, to dlaczego religijni
Żydzi odmawiają kadisz po śmierci rodziców lub krewnych? Jak nauczał Rabin
Akiwa, dusza ojca może wznieść się do niebios dopiero po tym, jak jego dziecko
odmówi kadysz. Po raz pierwszy wzmianka o kadyszu, jako modlitwy za zmarłych
pojawiła się w Midraszu. Jego forma zrodziła się w czasach talmudycznych.
Człowiek póki żyje, uświęca świat swoimi pozytywnymi działaniami. Gdy odchodzi,
ta pozytywna energia pozostaje wśród żywych – o tym też wspominają Żydzi,
odmawiając kadysz za tego, kto odszedł. A więc podsumowując, kadysz jest
modlitwą za żywych, za żałobników, którzy proszą Boga, aby podczas tak trudnych
doświadczeń jak śmierć najbliższych, nie przestali wątpić i wierzyć w Boga.
W mowie
wygłoszonej po otrzymaniu w 2002 roku literackiej Nagrody Nobla Imre Kertész
przywołał wydarzenie, które nastąpiło niedługo po ogłoszeniu światu werdyktu
Komitetu Noblowskiego. Wówczas, bowiem dyrektor obozowego muzeum w
Buchenwaldzie wysłał węgierskiemu pisarzowi kopię raportu z 18 lutego 1945
roku. Z rubryki „ubytki” pisarz dowiedział się o śmierci więźnia nr 64 921,
Imre Kertésza, urodzonego w 1927 roku, Żyda, z zawodu robotnika. Już na
pierwszy rzut oka dwie rzeczy nie zgadzały się: rok urodzenia i zawód. Kiedy
bowiem w kancelarii obozu wpisywano jego dane osobowe, Kertész podał, że jest
starszy. W ten sposób otrzymał status robotnika, a nie ucznia, dzięki czemu
stawał się w obozie bardziej przydatny. Nieprawdą było także, że tego dnia
zginął. „Raz już więc umarłem, pewnie po to, aby żyć – i to jest chyba moja
prawdziwa historia” – konkludował w eseju „Eureka”.
Pokolenie
ocalonych z obozów koncentracyjnych poznało strach, upokorzenie, śmierć. Ludzie
ci przetrwali piekło, zajrzeli w otchłań, o której wielokrotnie nie potrafili
zapomnieć. Niszczycielska walka rozgrywająca się w ich umysłach toczona była
przeciwko sobie i ludziom znajdującym się obok. O swoim małżeństwie Kertész
napisał: „Nie sądzę, żeby to było aż tak skomplikowane. Obydwoje byliśmy
samotni i opuszczeni. Potrzebowaliśmy siebie, i później, kiedy nie było już
bezwzględnej konieczności, zostaliśmy ze sobą”. Miłość, której zaznał z żoną,
porównał z głuchoniemym dzieckiem: „biegnie z rozłożonymi ramionami, z
roześmianą twarzą i powoli wykrzywia usta do płaczu, bo przez nikogo
niezrozumiane przestaje widzieć cel swojego biegu”.
Równie trudna była miłość małżeńska B. i jego żony z powieści „Kadysz za nienarodzone dziecko”. Bohater książki B. zanim związał się z kobietą, postawił jej okrutny, ale według niego bardzo praktyczny warunek: „pomiędzy nami nigdy nie może paść słowo >miłość< czy jakikolwiek z jego synonimów, że nasza miłość może trwać tylko dopóty, dopóki się w sobie nie zakochamy, z wzajemnością czy bez wzajemności, obojętne, a w momencie, kiedy podobne nieszczęście dotknie jedno czy nawet obydwoje, musimy natychmiast położyć kres naszemu związkowi”. Przy tak rozumianym pojęciu miłości bardzo szybko pojawiły się w ich małżeństwie pierwsze niezgodności. B. zaczął chować się przed wzrokiem żony, chronić się przed nią i przed jej uczuciami w stosunku do niego. Miłość, która się między nimi zrodziła, niszczyła oboje. Kobieta robiła wszystko, co było w jej mocy, aby przynieść mu ulgę. B. zauważa: „początkowo podziwiała we mnie, że niszczono mnie, ale ja jednak się nie poddałem..., ale bezowocność jej starań, oddania i miłości zabiły w niej uczucia, którymi mnie darzyła..., pod pojęciem wolności zawsze rozumiałem jedynie wolność skierowaną przeciw czemuś lub komuś... atak albo ucieczkę”. B. opowiadał żonie o wydarzeniach z obozu, dzielił się z nią przytłaczającym ciężarem wspomnień, uczynił z niej swojego powiernika. Ona nie chciała jednak być tylko słuchaczem i obserwatorem – pragnęła stać się uczestnikiem zdarzeń, by wyprowadzić męża z ich labiryntu i przyprowadzić do siebie. Razem mogliby wreszcie „wydostać się z tych moczarów i zostawić je na zawsze za sobą, jak chorobę czy złe wspomnienie”. Jednak, jak relacjonuje B., „wtedy po prostu puściłem jej rękę i zacząłem biec z powrotem na bagna”. W pewnym momencie kobieta nie miała już siły po raz kolejny wyciągać go z sytuacji, do której zawsze powracał. Przyczyną wszystkiego była jego chora, zatruta przez Auschwitz świadomość, od której musiałby się uwolnić, jeśli chciałby nadal żyć. Kobiety w utworach Kertésza są ofiarami destrukcyjnych sił tkwiących głęboko w męskich bohaterach. B. uważał, że ludzi może łączyć tylko jedno – poczucie winy. Jego żona posługiwała się językiem miłości, którego nie potrafił przyswoić. Nie wiedział nawet, jakie zarzuty mógł wobec niej wysunąć, skoro jedyną jej winą była chęć uszczęśliwienia go. B. pisał wspomnienia, które miały odciążyć jego bolesną świadomość. Rozgrywał na papierze walkę o to, co posiadał – o własne życie. Znamienna jest dedykacja dla żony w rękopisie, który przekazał jej do spalenia: „tobie, na której – z mojego powodu i całkowicie bez twojej winy, choć nie znałaś Auschwitz – pozostawiło ono najgłębszy ślad”.
Jednak
doświadczenie uczucia przypadkowości oraz jego myślowe przetworzenie nie jest
już charakterystyczne dla tej tradycji. Być może autor tej książki nie
rozpoznał palca Opatrzności lub historycznej konieczności, lecz mimo to
Opatrzność mu towarzyszyła, a drogę wskazywała historyczna konieczność. Świat
Kertésza jest światem pozbawionym Opatrzności i konieczności. I przez to na
zawsze pozostanie światem Auschwitz. Kertész nie rozstrzyga kwestii istnienia
Opatrzności, czyli Boga. Jeśli nie wiemy, czy coś istnieje, wówczas z
perspektywy rzuconego w świat człowieka jest tak, jakby nie istniało. Inaczej
wygląda to jednak z punktu widzenia człowieka przeżywającego chwile mistyczne.
„Musimy przecież podziękować komuś za życie, nawet jeśli wokół nas nie ma nikogo,
kto by te podziękowania przyjął”. Człowiek żyje i działa w takiej przestrzeni i
takim czasie, w których wątki kierujące jego działaniami są nie do poznania i
nie do rozplątania, a mimo to – albo właśnie dlatego – ma w sobie potrzebę
transcendencji i skłonność do szczęścia. Depresja i hedonizm – tak Kertész
opisuje samego siebie, a stosunek życiorysowego „Ja” do Opatrzności też zawiera
tę sprzeczność. U Kertésza Opatrzność zawsze jest Opatrznością specjalną –
dotyczącą jednostki, a dokładniej: jego samego. Jeśli nie ma Opatrzności, to
wszystko jest dziełem przypadku. I na przekór swej skłonności do mistycyzmu
Kertész odważnie opowiada się za przypadkiem. Przypadkiem było to, że się
urodził, i to, że udało mu się przeżyć. Określenie „ocalały z Holocaustu” i to,
co niesie ono za sobą, jest absolutnym przypadkiem lub też, jak mówi Kertész,
„konsekwencją wypadku przy pracy”.
Przypadkiem
jest nie to, co nie ma przyczyny, lecz to, co w danej sytuacji wydaje się
całkowicie nieprawdopodobne i czego przyczyn – i przyczyn tych przyczyn – można
by (gdyby było można) szukać w nieskończoność. Przeciwieństwem zaakceptowania
przypadku jest nie tylko Opatrzność, ale również możliwość znalezienia
wytłumaczenia. Indywidualna Opatrzność nie figuruje w życiorysie Kertésza.
Przykładowo, kiedy mówi o żydowskości, mówi zawsze o swojej żydowskości. Stąd w
świecie jego myśli nie pojawia się stosunek Opatrzności do narodu żydowskiego.
Gdy natomiast wspomina o konieczności, nie jest to konieczność indywidualna.
Koniecznością nie było to, że jako dziecko został deportowany do Auschwitz –
mogło przecież stać się inaczej. Jednakże Auschwitz nie było przypadkiem. W
europejskiej historii musiało pojawić się Auschwitz lub coś podobnego – znając
historię Europy, nie powinniśmy się dziwić temu, że doszło do Zagłady.
Przypadkiem byłoby, gdyby nie doszło. Po Shoah każda dyktatura jest, zdaniem
Kertésza, potencjalnym Auschwitz, nawet, jeśli przypadkiem nim nie jest. A
zatem kertészowskie pojęcie konieczności w niczym nie przypomina kantowskiego.
Gdybym chciał je określić filozoficznie, porównałbym je z arystotelesowskim
pojęciem dynamis. Jeśli w głębi jakiejś kultury, w dynamice jej historii,
ukryta jest możliwość czegoś – w dodatku nie w formie abstrakcyjnej „może
można, może nie można”, tylko konkretnej: „to jest to, co możliwe” – Kertész
nazywa to koniecznością. Przeciwieństwem konieczności nie jest u niego przypadek,
lecz to, co niemożliwe. I w tym sensie Auschwitz kryje się w każdej dyktaturze,
a nawet w każdej europejskiej kulturze. Jednakże nie oznacza to jeszcze, że
Auschwitz jest czymś oczywistym, zrozumiałym. Przecież gdyby było zrozumiałe,
to „zrozumiałe byłoby coś, co przekracza granice rozumu”. Hegel powiedział, że
jeśli patrzymy na świat racjonalnie, wówczas świat odwzajemni się nam tym
samym. Ale na Auschwitz nie można spojrzeć racjonalnie. W pewnym miejscu
Kertész przytacza zdanie z książki „Ja, inny”: „Jeśli przestroga Auschwitz
okazała się daremna, to Bóg zbankrutował, a jeśli doprowadziliśmy Boga do
bankructwa, nigdy nie zrozumiemy Auschwitz”. I dodaje: „Tak. Właśnie oto
chodzi. Już nigdy go nie zrozumiemy”.
Narodziny – to przypadek,
przetrwanie – absolutny przypadek, życie, jako zbiegi okoliczności. Ale czy
wszystko pozostaje przypadkiem? Czy stary Ktoś po zmianie ustroju i otrzymaniu
Nagrody Nobla opowiada tę samą historię, co ten sam młody Ktoś? Kto z uporem
maniaka i poczuciem beznadziejności pisał jedną po drugiej książki, które w
dyktaturze nie miały szans na publikację? Czy może wymyślić tę samą historię?
Oczywiście, że nie. A jednak nie wszyscy. W „Kadyszu za nienarodzone dziecko”
Kertész opowiada historię Nauczyciela, historię dobrego człowieka. Kertész
uważa, że czyny człowieka złego, grzesznego można tłumaczyć, natomiast czyny
ludzi dobrych są niewytłumaczalne, bo człowiek dobry jest czymś niepojętym,
jest cudem. W tym rozróżnieniu kryje się ważna prawda. Na pytanie, kto jest
dobrym człowiekiem, da się udzielić odpowiedzi; na pytanie, jak być dobrym
człowiekiem – odpowiedzi nie ma. To, o czym warto mówić, to nie czyny
absolutnie dobrego lub absolutnie złego człowieka, tylko czyny i droga życiowa
człowieka uczciwego lub nieuczciwego – i Kertész o tym właśnie mówi. Bycie
uczciwym nie jest kwestią szczęścia, ale czasami szczęście jest potrzebne, by
pozostać uczciwym.
„Jedyną rzeczą łączącą dwoje
Żydów są wspólne lęki” – pisze Kertész, szybko jednak dodaje: „Ja się nie
bałem”. „Mnie Żydem uczynił Holocaust... Ja... niezbyt potrafię się zastanawiać
nad żydowską metafizyką, żydowską kulturą, żydowską literaturą, gdyż niewiele o
nich wiem. W tym sensie nie jestem Żydem. Ale ten fakt nie interesuje nikogo,
kiedy człowieka wywożą do Auschwitz albo robią z niego głównego oskarżonego w
procesie pokazowym... i nie może dłużej mówić, że z punktu widzenia swoich
przekonań wcale nie jest Żydem”. „Kim ty jesteś, zgodnie z przekonaniami?” –
pyta sam siebie. „Żydem, ale takim, który nie ma nic wspólnego z żadną ze
znanych przed Auschwitz form życia Żydów. Ani z Żydami konserwatywnymi, ani ze
zasymilowanymi, ani z syjonistami, ani z Izraelem. Być Żydem – to właśnie
najtrudniej jest wypowiedzieć”. W „Kadyszu za nienarodzone dziecko” czytamy
wyznania człowieka, który całe życie poświęcił pracy: „Gdybym nie
pracował, kto wie, czy w ogóle bym istniał”. Cierpi na samotność,
wygnanie, a jednocześnie sam do nich dąży. Jest emocjonalnym impotentem. Mówi:
„Boję się, że we mnie nie ma miłości” – a zarazem akceptuje to „nie
ma”. Kiedy spędza noc z kobietą, zastrzega, że „nie może między
nami paść słowo miłość”. Swój stosunek do własnej żydowskości przeżywa
jako swego rodzaju schizofrenię. A oto konkluzja: „Z Auschwitz nie można się
wyleczyć”.
Całe pisarstwo Kertésza ma przecież swoje źródło w
czarnej dziurze, której na imię: Auschwitz. Znakiem rozpoznawczym jego stylu
jest sarkazm. To jest ta osobliwa mieszanka złośliwości i czarnego humoru,
który mają jedynie ci, co urwali się ze stryczka. Sarkazm, określił kiedyś
Roland Barthes, jako warunek prawdy i trudno o lepszy komentarz do wielu uwag
zamieszczonych w dzienniku. A rzeczownik sarx obecny w słowie
„sarkazm", przypomnijmy jeszcze, to po grecku ciało w jego mięsności,
ciało jako mięso, co w kontekście doświadczeń autora też nie jest okolicznością
bez znaczenia. Czy to jest człowiek? Kertész podejmuje odważnie to pytanie,
które Primo Levi, włoski Żyd, również więzień Auschwitz, pozostawił nam, jako
testament („Se questo? un uomo" to tytuł jego obozowej relacji). Kim zatem
jest człowiek w jego współczesnej, europejskiej edycji? Kertész kreśli
charakterystykę tej osobliwej persony w dającej do myślenia serii sprzeczności:
„Człowiek! Żyje, lecz nie dysponuje swoim życiem; myśli, ale nic nie wie; żyje
w stadzie, choć jest indywidualnością; jest indywidualnością, ale nie potrafi
żyć samotnie; należy do przyrody, ale niszczy przyrodę, żeby ją przekształcić
zgodnie z zapotrzebowaniem społecznym; i w wyniku tej pracy niszczy zarówno
przyrodę, jak i społeczeństwo. Największy jednak kłopot polega na tym, że
narzuca sobie prawa, a nie jest w stanie ich przestrzegać: jest więc zmuszony
żyć w kłamstwie i pogardzie dla siebie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz