21 grudnia 2024

Wiedza radosna

 

„Wiedza radosna”

Friedrich Nietzsche

 

Autor/ urodził się w 1844 roku w Röcken. Filozof, filolog, poeta. Na jego religijne wychowanie olbrzymi wpływ miał jego ojciec, który był pastorem. Studiował filozofię i teologię na uniwersytecie w Bonn, a także literaturę klasyczną w Lipsku. W 1869 roku zaoferowano mu profesurę nadzwyczajną na katedrze filologii klasycznej uniwersytetu w Bazylei. Po ponad 10 latach spędzonych w Bazylei, zrezygnował z pełnionych tam funkcji ze względu na narastające objawy choroby. Jej nawrót miał miejsce w 1889 roku, został wtedy częściowo sparaliżowany. Zmarł opuszczony i samotny w Weimarze w sierpniu 1900 roku. Do jego największych dzieł należą: „Narodziny tragedii”, „Jutrzenka”, „Wiedza radosna”, „Poza dobrem i złem”,  „Z genealogii moralności”, „Ecce homo” i „Tako rzecze Zaratustra”.

Tłumaczenie/ Leopold Staff

Tytuł oryginału/ de Fröhliche Wissenschaft

Tematyka/ Powiedzenie Fryderyka Nietzschego „Bóg umarł” skupia jak w soczewce jego poglądy na temat religii i jej roli w kulturze. Pojawia się ono kilkakrotnie w jego pismach, wkładane początkowo w „Wiedzy radosnej” (1882) w usta szaleńca, a potem traktowane w „Tako rzecze Zaratustra”, jako oczywisty fakt, o którym po prostu ktoś mógł nie słyszeć. Wraz z tradycyjną religijnością umiera bowiem tradycyjny pogląd na świat i chrześcijańska moralność ascetyczna, wymagająca doskonalenia się w cnotach czysto duchowych i pogardy dla ciała. Mogłoby się zdawać, że Nietzsche prezentuje tu pogląd niczym polscy decydenci w latach dziewięćdziesiątych, którzy zaproponowali zajęcia z etyki dla osób nieuczestniczących w katechezie szkolnej. Zastępowanie religii etyką sugeruje bowiem, że niewierzący to nihiliści, którzy odrzucają wszelkie moralne wartości. Dlatego właśnie potrzebują dodatkowych lekcji etyki, aby stali się moralni.

Główny motyw/ Dlaczego Bóg umarł? Otóż Europejczycy zrozumieli, że etyka jest od religii niezależna. Religia przestała funkcjonować jako uzasadnienie moralności, bo już wiemy, że nie może jej uzasadniać. Wartości chrześcijańskie nie mogą już uchodzić za wartości moralne. Są tylko arbitralne – bądź mają niezależne od religii uzasadnienie, a wtedy nie są tylko chrześcijańskie. Sekularyzacja, czyli obumieranie bogów, jest wedle Nietzschego konsekwencją rozpadu złudzenia, że religia jest źródłem uprawomocnienia wszelkich wartości. Tak myśląc o sekularyzacji, Nietzsche jawi się jako kontynuator oświecenia z jego hasłem „Bądź odważny myśleć”. To w oświeceniu Kant podkreślał, że prawdziwa moralność musi być autonomiczna, to znaczy nie może odwoływać się do uzasadnień pozamoralnych. Gdyby moralność odwoływała się tylko do strachu lub autorytetu władzy, nie byłaby godna pochwały: byłaby tylko bezmyślnym i mechanicznym posłuszeństwem. Wtedy jednak nie byłaby wcale moralnością. Moralność musi być autonomiczna, aby była moralnością. Tylko wolny człowiek jest moralny.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Podwójną boleść łatwiej jest znieść i lżej

Niż jedną (...)”.

„Istotę wielu ludzi znam,

A nie wiem, kim ja jestem sam!”.

„Może i śmiech ma jeszcze przyszłość przed sobą!”.

„Cóż oznacza to coraz nowe pojawienie się owych twórców moralności i religii, owych sprawców walki o oceny moralne, owych nauczycieli wyrzutów sumienia i wojen religijnych?”.

„(…) krótka tragedia zmieniała się ostatecznie zawsze na powrót w wieczną komedię istnienia (…)”.

„(…) człowiek musi co pewien czas wierzyć, że wie, dlaczego istnieje, rodzaj jego nie może się rozwijać bez periodycznie powracającego zaufania do życia! Bez wiary w rozum życia!”.

„Najsilniejsze i najbardziej złe duchy popychały dotąd ludzkość najbardziej naprzód: zawsze na nowo zapalały one usypiające namiętności (…)”.

„Dobrymi ludźmi w każdym okresie czasu są ci, którzy stare myśli w głąb zagrzebują i z nich hodują owoce, rolnicy duchowi”.

„W rzeczywistości jednak złe popędy wiodą w tym samym wysokim stopniu do celu, podtrzymują rodzaj i są niezbędne, jak dobre – tylko ich funkcje są odmienne”.

„Często to już syn zdradza swego ojca: ojciec rozumie samego siebie lepiej, odkąd ma syna. Wszyscy mamy w sobie ukryte ogrody i szczepionki; i używając innego porównania, wszyscy jesteśmy rosnącymi wulkanami, dla których nastąpi godzina wybuchu (…)”.

„Życie jest długim zgonem!”.

„Działa tu po prostu prawo nędzy: jeżeli chce się żyć, to trzeba się sprzedać (…)”.

„Zbudziłem się nagle wśród tego snu, lecz tylko dla świadomości, że właśnie śnię i dalej śnić muszę, aby nie zginąć: jak lunatyk dalej śnić musi, by nie runąć”.

„Ludzie, których życie nie jest >działaniem<, lecz zajęciem, siedzą przed sceną i przyglądają się obcym istotom, dla których życie jest czymś więcej niż zajęciem?”.

„Kto ma dosyć w samym sobie tragedii i komedii, będzie najchętniej trzymać się z dala od teatru (…)”.

„Niegdyś wszystkie dzieła sztuki ustawione były przy wielkiej uroczystej drodze ludzkości, jako wspomnienia i pomniki wzniosłych i błogich chwil. Dziś chce się dziełami sztuki zwabić biednych wyczerpanych i chorych z wielkiego ludzkiego gościńca cierpienia na ubocze, dla rozkosznej chwileczki; ofiaruje się im chwilowe odrzucenie i szaleństwo”.

„(…) >śmierć jest właściwie celem istnienia< (…)”.

„(…) Żydzi są przecież wynalazcami chrześcijaństwa!”.

„Po śmierci Buddy pokazywano jeszcze przez stulecie cień jego w jaskini – olbrzymi, straszliwy cień. Bóg umarł: lecz taki jest już rodzaj ludzki, że będą może jeszcze przez stulecia istniały jaskinie, w których będą pokazywali cień jego. – A my – my musimy jeszcze cień jego zwyciężać!”.

„Strzeżmy się myśli, że świat jest żywą istotą”.

„Strzeżmy się mówić, że istnieją prawa w przyrodzie. Są tylko konieczności”.

„Nie ma wcale innych wydarzeń życiowych, oprócz moralnych, nawet w dziedzinie spostrzeżeń zmysłowych”.

„Człowieka wychowały własne błędy”.

„Czy nie słychać jeszcze zgiełku grabarzy, którzy grzebią Boga?”.

„Czymże są jeszcze te kościoły, jeśli nie są grobowcami i pomnikami Boga?”.

„(...)>grzech< jest uczuciem żydowskim i żydowskim wynalazkiem, i ze względu na to tło wszelkiej chrześcijańskiej moralności dążyło chrześcijaństwo w rzeczy samej do >zżydzenia< całego świata”.

„Ktoś jak Jezus Chrystus mógł istnieć tylko wśród krajobrazu żydowskiego (...)”.

„Jeśli Bóg chciał stać się przedmiotem miłości, to powinien był wpierw zrzec się sądzenia i sprawiedliwości – sędzia nawet sprawiedliwy sędzia, nie jest wcale przedmiotem miłości”.

„Zbiegły ksiądz i wypuszczony skazaniec stroją ustawicznie miny: chcą mieć minę bez przeszłości”.

„Trzeba Niemcom wybić z głowy ich Mefistofelesa: i Fausta w dodatku. Są to dwa moralne przesądy wrogie wartości poznania”.

„Nie jest się niegrzecznym, jeśli się stuka kamieniem do drzwi, u których brak dzwonka”.

„Chociaż najbystrzejsi sędziowie czarownic, a nawet czarownice same, przekonani byli o winie czarownictwa, mimo to wina nie istniała. Tak ma się rzecz z wszelką winą”.

„>Dobro i zło są przesądami Boga< - rzekł wąż”.

„Bo, wierzcie mi! – tajemnica, by zebrać żniwo największego urodzaju i największej rozkoszy z istnienia, zwie się: żyć niebezpiecznie! Budujesz miasta swe na Wezuwiuszu!”.

„Nie chciałoby się dziś rzecz o moralności, jak Mistrz Eckhart: >proszę Boga, by mnie skwitował z Boga?<”.

„Myśli się z zegarkiem[1] w ręku, jak się je obiad (...)”.

„Bo szczęście i nieszczęście to dwoje rodzeństwa i bliźniąt, które wzrastają razem (...)”.

„Sokratesa, Sokratesa bolało życie!”.

„Wieczna klepsydra istnienia odwraca się jeno – a ty z nią, pyłku z pyłu!”.

„(...) życie zbudowane jest na pozorze, to znaczy na biedzie, oszukaństwie, przebraniu, oślepieniu, samozaślepieniu (...)”.

„(...) jeśli nic więcej nie okazuje się boskim, oprócz błędu, ślepoty, kłamstwa – jeśli Bóg sam okazuje się naszym najdłużej trwającym kłamstwem?”.

„To znaczy, im mniej kto rozkazywać umie, tym usilniej pożąda kogoś, kto rozkazuje, surowo rozkazuje, pożąda Boga, księcia stanowiska, lekarza, spowiednika, dogmatu, sumienia partii”.

„Nie ma bowiem nic demokratycznego nad logikę”.

„Wszędzie, gdzie Żydzi doszli do wpływu, nauczyli bardziej drobiazgowo odróżniać, bystrzej wnioskować, jaśniej i przejrzyściej pisać: zadaniem ich było zawsze jakiś naród >uczyć rozumu<”.

„Dodajmy, że nie tylko mowa służy za most między człowiekiem i człowiekiem, lecz i spojrzenie, ucisk, gest”.

Czy można powiedzieć, że dzieje chrześcijańskiej Europy otwiera i zamyka zarazem śmierć Boga? Czy chrześcijańska perspektywa ujmowania śmierci Boga jako warunku ustanawiającego najistotniejszy sens istnienia człowieka, ale i sens samego chrześcijaństwa jako religii, nie została unicestwiona przez parodystyczny (czy aby na pewno tylko?) gest Nietzschego ogłaszającego śmierć Boga właśnie? Bóg, o którym mówi Nietzsche, także został zamordowany przez ludzi. Tyle że, i to jest pierwsza dostrzegalna różnica, nie zmartwychwstaje. Zostaje po Nim puste miejsce. Nicość. Wprawdzie problem śmierci Boga pojawił się w przemyśleniach Nietzschego, jak uważa Karl Jaspers, jeszcze przed rokiem 1872, a później pojawiać się będzie od lat 80. jeszcze przy różnych okazjach (na przykład w „Tako rzecze Zaratustra”), to jednak po raz pierwszy sformułowany został w dobitny i poetycki sposób w „Wiedzy radosnej” z 1882 roku. W rozdziale zatytułowanym „Szalony człowiek” pojawia się postać z latarnią, która szuka Boga (co można interpretować jako echo znanej historii o Diogenesie, który biegał z latarnią, krzycząc, że szuka człowieka). Ci, do których jednak się zwraca, drwią z niego, wzruszając ramionami. Szalony człowiek krzyczy wtedy:
 „Gdzie jest Bóg? […] powiem wam! Zabiliście go – wy i ja! Wszyscy jesteśmy jego mordercami. Ale jakże to uczyniliśmy? Jak mogliśmy wypić morze? Kto dał nam gąbkę, aby zetrzeć cały horyzont? Cóż uczyniliśmy, uwalniając Ziemię z łańcucha jej słońca? Dokąd zdąża teraz? Dokąd my zdążamy? Jak najdalej od wszystkich słońc? Czy nie spadamy nieustannie? I do tyłu, i w bok, i do przodu, ze wszystkich stron? Czy istnieje jeszcze jakaś >góra< i jakiś >dół<? Czy nie błąkamy się jakby w jakiejś nieskończonej nicości? Czy nie czujemy podmuchu pustej przestrzeni? Czy nie stało się zimniej? Czy nie nadchodzi ciągle noc, noc coraz większa? Czy nie musimy zapalać latarni w przedpołudnie? Czy nie słychać jeszcze zgiełku grabarzy, którzy pogrzebali Boga? Czy nic jeszcze nie czujemy z boskiego gnicia? – bogowie także gniją! Bóg umarł! Bóg jest martwy! I my go zabiliśmy! Jakże się pocieszymy sami, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najpotężniejsze z tego, co świat dotąd posiadał wykrwawiło się pod naszymi nożami - kto zetrze z nas tę krew? Jakaż woda oczyścić by nas mogła? […] Czy wielkość tego czynu nie jest dla nas zbyt wielka? Czy sami nie musimy stać się bogami, by tylko wydawać się jego godnymi? Nigdy nie było większego czynu – i ktokolwiek tylko po nas się narodzi, należeć będzie gwoli czynowi temu do wyższych dziejów niż wszelkie dzieje dotąd!”.

Ta pełna dramatyzmu i patosu mowa „szalonego człowieka” nie znajduje jednak zrozumienia, odbija się o mur obojętności tłumu. „Szalony człowiek” pojmuje więc, że prawda, którą głosi, niejako wyprzedza czas, nie jest jeszcze pojmowalna. O czym zatem traktuje ta historia? Trudno rościć sobie pretensje do pełnego i oryginalnego wyłożenia jej, zważywszy, że stała się już ona przedmiotem wielu niezwykle ważnych interpretacji. Spróbujmy jednak nakreślić to, co wydaje się tu najistotniejsze. Na wstępie powiedzieć należy, że formuła Nietzschego nie jest wyrazem jakiegoś ateizmu (ten nie jest przecież czymś oryginalnym, odnajdujemy go już w starożytności w poglądach na przykład Gorgiasza z Leontinoi, Prodikosa z Keos, czy Teodora Ateisty). Można by wręcz uznać, że prawdziwymi ateistami okazują się w przytoczonej opowieści ludzie, do których zwraca się „szalony człowiek”. Najbardziej radykalny ateizm to szczególnego rodzaju obojętność na Boga (w tym sensie dotyczy on zarówno części zdeklarowanych ateistów, jak i tak zwanych ludzi wierzących, żyjących wiarą wyłącznie „zautomatyzowaną”, pozbawioną religijnego doświadczenia). 


Marta Soniewicka w książce „Utrata Boga” Wydawnictwa Copernicus Center Press[2] wyjaśnia, że wypowiedź „oszalałego człowieka” z wyżej przytoczonego fragmentu różni się od słów głupca z 14 psalmu, który w swoim sercu mówi: „Nie ma Boga” (Ps 14(13),1). Ze stwierdzenia śmierci Boga wynika bowiem, że Bóg musiał wcześniej żyć. W zacytowanym fragmencie pojawia się wyraźny zarzut, że Bóg nie tyle umarł, co „został zabity” i ten właśnie niewyobrażalny czyn budzi tak wielkie emocje. Nadaje to nowy sens śmierci Boga, która nie tylko jest faktem, ale staje się dla Nietzschego „wyczynem”. Nietzsche przypisuje „śmierć Boga” ludziom; jedną z przyczyn wspomnianego morderstwa jest to, że ludzie chcieli usunąć wszechwidzącego świadka, który widział ich wszystkie nikczemności.

Wiara w Boga, udzielającego schronienia przed rzeczywistością, jest również archaiczną odmianą wiary. Szukanie w Bogu pocieszenia wynika z duchowej słabości człowieka i jest według Nietzschego formą znieczulenia. Nietzsche oskarża taką wizję chrześcijaństwa o to, że jest szkodliwym dla ludzi oszustwem, wynikającym z uczucia resentymentu ludzi słabych, którzy szukają pocieszenia w tym, że zostaną wynagrodzeni za swoje ziemskie niedole w zaświatach. Forma niewinnego chrześcijaństwa, które sprowadza się do szukania w zaświatach ucieczki przed światem, jest określana przez niego „platonizmem dla ludu”. Nietzsche wyszydził wiarę z potrzeby, która czyni Boga „zapchajdziurą” dla ludzkiej niemocy, w tym również niewiedzy. Spór pomiędzy nauką a religią często opierał się na takim właśnie podejściu, w którym Bóg był pożyteczną hipotezą wyjaśniającą procesy naturalne, stopniowo dyskredytowaną przez naukę. Ten sam argument krytyczny wobec traktowania Boga jako protezy poznawczej jest określany również przez teologów mianem argumentu z „Boga-zapchajdziury” i uznawany za błąd. Niemiecki teolog Dietrich Bonhoeffer zauważa, że ludzie religijni mówią często o Bogu wówczas, gdy zawodzą ludzkie środki percepcji; przywołują Boga na pomoc, „albo dla tzw. rozwiązania nierozwiązalnych problemów, albo dla wsparcia w ludzkich porażkach – zawsze, można rzec, jako wyobrażenia ludzkiej słabości i na granicach ludzkiej egzystencji”.[3]

W „Wiedzy radosnej” krytyka chrześcijaństwa stała się już bezwzględna. Nietzsche przeprowadził ją z dwu zasadniczych pozycji: estetyka i demaskatora ukrytych za wiarą intencji. W paragrafie 132 za kryterium oceny oskarżonej wyznaniowości uznany zostaje „smak”. Zastąpi „rozumowanie”, chociaż i ono nie straci swojej ewentualnej atrakcyjności, co potwierdzi już to złośliwa trawestacja Marcina Lutra: Bogu, do tego, by istniał, w większym jeszcze stopniu niż ludzi mądrych, potrzeba głupców (por. § 129), już to określenie genezy modlitwy: wynaleźli ją ludzie „którzy właściwie nigdy nie mają myśli z siebie i którym podniesienie  ducha jest nieznane lub przebiega niepostrzeżenie” (§ 128). Za nieznośną z estetycznego punktu widzenia uzna Nietzsche fundamentalną dla chrześcijaństwa kategorię grzechu (por. § 135). Autor ( por. § 43) opisuje różnego interpretacje prawa: „Mylimy się, jeśli badamy prawa karne jakiegoś narodu, jak gdyby był wyrazem jego charakteru. Prawa wyrażają nie to, czym jest naród, lecz to, co mu się zdaje obce, dziwne, potworne, cudzoziemskie. Prawa odnoszą się do wyjątków obyczajowości obyczaju; a najostrzejsze kary spotykają to, co zgodne jest z obyczajem narodu sąsiedniego. Na przykład istnieją u Wahabitów tylko dwa grzechy śmiertelne: mieć boga innego, jak bóg Wahabitów i palić tytoń (nazywają to >haniebnym sposobem picia<). A jakże jest z zabójstwem i cudzołóstwem?” – zapytał mnie Anglik, który się o tym dowiedział. >Bóg jest łaskaw i miłosierny!< - odpowiedział naczelnik szczepu. – Istniało tak samo u dawnych Rzymian wyobrażenie, że kobieta może tylko w dwojaki sposób śmiertelnego dopuścić się grzechu: po pierwsze cudzołóstwem, następnie – piciem wina. Stary Kato mniemał, że całowanie wśród krewnych wprowadzono tylko po to w zwyczaj, by mieć na tym punkcie nad kobietami kontrolę; pocałunek znaczył: czy nie czuć od niej wina? Rzeczywiście kobiety, które pochwycono na piciu wina, karano śmiercią; i z pewnością nie tylko dlatego, że kobiety czasem  pod działaniem wina zapominają, że można czegoś odmówić; Rzymianie  bali się przede wszystkim pierwiastku orgiastycznego i dionizyjskiego, który wówczas, gdy wino jeszcze nowością było w Europie, nawiedzał  niekiedy kobiety z europejskiego Południa; bali się go, jako potwornej cudzoziemszczyzny, obalającej podwalinę rzymskiego odczuwania; było to dla nich jakby zdradą Rzymu, jakby przyswajaniem swemu ciału obczyzny”.

Dla Nietzschego źródłem resentymentu, który „psuje Europę” pozbawiając ją mocy sprawczej, było właśnie chrześcijaństwo. To ono z cnoty zrobiło wadę, a wady nazwało zaletami. Zakłamało więc wszystkie wartości, zaleciło pasywność, ustępowanie, życiową nieudolność, wycofywanie się. Godne pogardy stały się natomiast wartości, które świadczą o witalnej sile ludzi i społeczeństw: bogactwo i wpływy, powodzenie seksualne, ekspansja – tego wszystkiego „dzięki” chrześcijaństwu należy się wstydzić. Celem chrześcijaństwa jest według Nietzschego wmówienie ludziom, że są słabi, by zrobić z nich niewolników przeżywających poddaństwo jako duchowe bogactwo. Zjawisko resentymentu może dotyczyć nie tylko jednostek, ale i społeczeństw. I być źródłem negatywnych emocji zbiorowych. Niemiecki socjolog Max Weber idąc tropem Nietzschego uważał, że to resentyment sprawia, że grupy upośledzone w społeczeństwie mogą nie tylko odnaleźć sens swego cierpienia, ale i czerpać z niego poczucie godności. Idea Polski jako Chrystusa narodów, jest w myśl teorii Webera czystym przejawem resentymentu. Dlaczego? Bo gloryfikuje cierpienia negatywnie uprzywilejowanych, interpretuje istniejący porządek społeczny jako niesprawiedliwy oraz daje nadzieję na jego odwrócenie i przyszłą zemstę na ciemiężcach.

Wróćmy jeszcze do koncepcji „Śmierci Boga”. Po raz pierwszy o śmierci Boga pisze Nietzsche w 125 fragmencie „Wiedzy radosnej”, zatytułowanym „Człowiek szalony”. Przypominam treść tego bardzo ważnego fragmentu w pełnym brzmieniu. „Człowiek szalony. - Czyż nie słyszeliście o tym człowieku szalonym, który w jasne przedpołudnie zapala latarnię, biegnie na rynek i nieustannie krzyczy: „Szukam Boga! Szukam Boga!” — Wielu spośród tam zgromadzonych nie wierzy w Boga, dlatego (krzyczący) wywołuje szalony śmiech. A więc on się zgubił? mówi jeden. Czy zabłąkał się jak dziecko? mówi inny. A może się schował? Boi się nas? Odpłynął okrętem? Wywędrował? - tak krzyczą i śmieją się wszyscy. Szalony człowiek skoczył między nich i wiercił ich swym wzrokiem. „Gdzie jest Bóg? wołał, chcę wam to powiedzieć! Uśmierciliśmy go — wy i ja! Wszyscy jesteśmy jego mordercami! Ale jak tego dokonaliśmy?”. Bóg zatem jest, skoro istnieją kościoły zwane domami bożymi, skoro wielu ludzi twierdzi, że słucha w nich Słowa Bożego. Jest, ale jaki? Co oznacza jego obecność, a co nieobecność? Z cytowanego fragmentu wynika, że ogłoszenie śmierci Boga nie oznacza po prostu postawy ateistycznej: „wielu spośród tam zgromadzonych nie wierzy w Boga”, a mimo to nie rozumieją, o co chodzi szalonemu człowiekowi. Wydaje się, że stanowisko Nietzschego bardzo trafnie charakteryzuje David Laing, nota bene również rzecznik „ludzi szalonych”. „W wierze w Boga — pisze on — nigdy nie chodziło o >wiarę< w jego istnienie, lecz o ufność w jego obecność, która była doświadczana i uznawana za fakt oczywisty. Natomiast wydaje się, że w naszych czasach o wiele więcej ludzi nie doświadcza ani obecności Boga, ani obecności jego braku, lecz jedynie brak jego obecności”.[4] Dla osób, którzy nie rozumieją koncepcji „śmierci Boga” rozwiązanie daje prof. Tadeusz Gadacz, który powiedział: „Wraz ze >śmiercią Boga< żyje Bóg, którym nie można już wyobrażać Go sobie na własne podobieństwo, manipulować nim, wkładać mu w usta swoją wolę, w Jego imię zabijać”.

Słowa Lainga można chyba interpretować w następujący sposób: w społeczeństwie, w którym powszechnie odczuwano obecność Boga, problem ateizmu nie istniał, i to nie dlatego, że niewiara karana była instytucjonalnie, lecz dlatego, że nieprzestrzeganie praw bożych było równoznaczne ze skazaniem się na zagładę w sposób naturalny. Analogicznie jak np. we współczesnym społeczeństwie industrialnym nieprzestrzeganie praw ekonomicznych. W porównaniu z mocą Boga odczuwaną w czasach przedchrześcijańskich, to, co dziś stanowi obiekt kultu religijnego, jest zaledwie godną politowania karykaturą. Tak w każdym razie należy rozumieć martwotę Boga w filozofii Nietzschego.” — Nie to nas oddziela, że nie odnajdujemy Boga ani w dziejach, ani w przyrodzie, ani poza przyrodą — pisze on — lecz że tego, co jako Bóg czczone było, nie odczuwamy jako >boskie<, lecz jako politowania godne, jako niedorzeczne, jako szkodliwe, nie tylko jako błąd, lecz jako zbrodnię względem życia … Zaprzeczamy Boga jako Boga…”.[5]

Śmierć Boga ponad wszelką wątpliwość nie jest jeszcze w filozofii Nietzschego zjawiskiem negatywnym samym przez się. Przypomnijmy słowa szalonego człowieka: „Jakie święto pojednania, jaką świętą grę będziemy musieli wynaleźć? Czy wielkość tego czynu nie jest dla nas zbyt wielka? Czy nie musimy sami stać się bogami, by okazać się go godnymi? Nie było nigdy większego czynu — i kto tylko po wsze czasy po nas się narodzi, będzie dzięki niemu należeć do dziejów wyższych niż wszelkie dzieje, jakie były dotychczas”. Bóg-despota, jednolita moc, rozciągnięta nad ludzkością i odczuwana przez każdą jednostkę jako nieuchronny przymus, musiał umrzeć. Bez jego śmierci niemożliwe byłoby przecież przejście na nowy etap człowieczeństwa — od człowieka do nadczłowieka, od istoty bezwzględnie podległej jednolitej, zewnętrznej mocy do istoty będącej jednością swej własnej, bezwzględnej mocy. Tragiczne jest natomiast, że umarł z litości i jako martwy fetysz wciąż jeszcze wegetuje w ludzkim świecie.

 

 


[1] W czasach dzisiejszych ze smartfonem w ręku!

[2] Marta Soniewicka „Utrata Boga. Filozofia woli Fryderyka Nietzschego” Data publikacji 2016-11-25 Wydawnictwo: Copernicus Center Press Data wydania: 2016

[3] Bonhoeffer 1959 r.

[4] D. Laing, Doświadczenie schizofreniczne, w: Literatura na Świecie 1976 nr 11, s. 263.

[5]  F. Nietzsche, Antychryst. Warszawa 1907, s. 71.

 

08 grudnia 2024

Mefisto

 

„Mefisto”

Klaus Mann

Autor/ (ur. 18 listopada 1906 w Monachium, zm. 21 maja 1949 w Cannes) – niemiecki pisarz, autor powieści, noweli, dramatów i esejów. Syn Thomasa Manna, również literata. W 1933 roku Klaus Mann wyemigrował z III Rzeszy, a rok później został pozbawiony obywatelstwa tego kraju. W latach 1933-1935 wydawał w Amsterdamie pismo emigracyjne Die Sammlung. W 1936 przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Popełnił samobójstwo w 1949.

Tłumaczenie/ Jadwiga Domachowska

Tytuł oryginału/ de Mephisto

Tematyka/ „Polityka nigdy mnie nie obchodziła, więc czemu teraz miałbym się nią interesować? Jedyną formą wolności jest dla mnie teatr. Jestem aktorem: chodzę do teatru, gram swoje role i wracam do domu. To wszystko” - mówi Hendrik Höfgen, bohater książki Klausa Manna, na wieść o dojściu Hitlera do władzy. Historia aktora-kameleona, gładko wchodzącego w alianse z każdą kolejną władzą, niepokojąco łatwo nabiera aktualności w innych czasach. W kraju, w którym decyzja o występie w mediach publicznych jest obciążona dylematami, jakie dotąd znaliśmy tylko z historii. „Bez paniki. Zachowajmy trzeźwy umysł…” – komentuje Höfgen lęki przyjaciół opozycjonistów. Czy wszyscy jesteśmy, albo w każdej chwili możemy, stać się Höfgenami? Gdzie kończy się kompromis, a zaczyna oportunizm? Czy wyznaczanie tej granicy nie służy utwierdzaniu się w poczuciu moralnej wyższości? A może jest próbą zachowania resztek przyzwoitości?

Główny motyw/ „Mefisto" – słynna „powieść z kluczem” – opublikowana została w roku 1936 pierwotnie na łamach emigracyjnego pisma „Pariser Tageszeitung” i już wtedy zyskała rozgłos. Jednocześnie wywołała kontrowersje, gdyż domyślano się, że Klaus Mann sportretował w książce osoby ogólnie znane w kulturalnych i politycznych sferach Niemiec. Akcja toczy się w środowisku ludzi teatru, w którym Klaus Mann był również czynny do momentu emigracji. Prototypem głównego bohatera jest popularny aktor, a jego zawrotna kariera w faszystowskich Niemczech stała się dla pisarza tematem studium o destrukcji moralnej utalentowanego człowieka.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Rozsiewano opary sztucznych pachnideł, jakby chcąc zatuszować inną woń – mdło i słodkawo cuchnącej krwi; była to wprawdzie miła woń, cały kraj był nią przepojony, ale w tak wytwornym otoczeniu w obecności dyplomatów cudzoziemskich wstydzono się jej trochę”.

„Kto zawiedzie w roli Hamleta, nie zasługuje na miano aktora”.

„Brak fantazji i inteligencji chronił ją przed myślą o przyszłości, która może niewiele będzie miała wspólnego z piękną teraźniejszością”.

„Ze szczególnym uporem ofiarowywała swoją miłość tam, gdzie nie było najmniejszej nadziei na wzajemność; gdzie sobie tej miłości nawet nie życzono”.

„Są ludzie, którzy zawsze muszą sobie coś wmawiać, inaczej źle się czują”.

„Dzisiaj, w tej łajdackiej demokracji, wszystko jest tandetą, fałszem, rozdętym przez reklamę oszustwem”.

„W dzisiejszych czasach rodzą się tylko kretyni albo kryminaliści”.

„Powszechne nieuctwo i głupota wołają o pomstę do nieba! Całkowicie skarlałe pokolenie. Katastrofa europejska jest więc nieunikniona, a z wyższego punktu widzenia – usprawiedliwiona!”.

„Takie wspomnienia są jak małe piekła, do których musimy czasem zstępować”.

„Nie należy tworzyć męczenników”.

„Kłamie zawsze i nie kłamie nigdy. Fałsz jest jego prawdą, to brzmi zawile, ale jest bardzo proste. Wierzy we wszystko i w nic nie wierzy. To aktor”.

„(...) człowiek nie chce pogrążać się całkiem w życiu, którym rzekomo pogardza, wówczas, gdy w istocie jest pod jego urokiem”.

„Tam, gdzie dziś jeszcze budzą tylko śmiech, tam jutro padnie się przed nimi na twarz”.

„Przede wszystkim ta okoliczność, że nie jestem Żydem, wydała się nagle Hendrikowi niezmiernie pocieszająca i doniosła. Jakże to niespodziewany, a jakże ważny przywilej – człowiek się nigdy nad tym poważnie nie zastanawiał! Nie jest Żydem, a więc można mu wszystko przebaczyć (...)”.

„Tak jak Pan Niebios jest otoczony archaniołami, tak dyktatora otaczali paladyni”.

„Niech sobie stoi, ten wielki człowiek, pośrodku swego w najwyższym stopniu podejrzanego Olimpu. Któż to się tam dokoła niego tłoczy? A to dopiero piękne zgromadzenie bogów? Urocza grupa groteskowych i niebezpiecznych typów, przed którymi opuszczony przez Boga lud wije się w delirium uwielbienia”.

„Wiadomo, że wielcy panowie mają słabość do komediantów”.

„Höfgenowi pozwolono brać udział w życiu prywatnym bogów”.

„Czy w każdym prawdziwym Niemcu nie tkwi jakiś kawałek Mefistofelesa, kawał nicponia i niecnoty?”.

„Murzynka to co najmniej tak źle jak Żydówka. To właśnie nazywano tam powszechnie >pohańbieniem rasy< i uważano za rzecz w najwyższym stopniu karygodną”.

„Barbara miała więc z górą trzydzieści procent niedobrej krwi w żyłach: już ta jedna okoliczność wystarczyłaby niemieckiemu sądowi jako powód do rozwodu”.

„To przykre i na dłuższą metę śmieszne grać rolę Don Kichota. Tęsknię do wyspy tak odległej, że wszystko, co nas dręczy, znajduje tam rozwiązanie i przestaje być rzeczywistością...”.

„Czego pan ode mnie żąda? Żebym parasolem powstrzymał wodospad Niagary?”.

„Lordowie i dziennikarze zachwycali się energią führera: taki z niego łagodny człowiek, kocha zwierzęta, mięsa nie bierze do ust, a jednak mógł patrzeć bez zmrużenia powiek, jak giną jego najwierniejsi przyjaciele”.

„Reżym kroczy dalej swoją straszliwą drogą. A wzdłuż tej drogi piętrzą się trupy”.

„Było to pojednanie wszechpotężnego ze swoim błaznem nadwornym”.

Klaus Mann opowiada o świecie, który tylko pozornie należy do przeszłości. Zło, jakie ponad osiemdziesiąt lat temu zwyciężyło w Niemczech i rozlało się po Europie, nie tylko nieustannie przypomina o sobie obrazem zniszczeń, także tych niematerialnych, ale również – co chyba najgorsze – wydaje się znajdować wciąż nowych wyznawców. Dlatego też książka „Mefisto” Klausa Manna, pisarza, który był świadkiem rodzącego się i potężniejącego koszmaru, nadal służy czytelnikom jako ostrzeżenie. 

Hendrik Höfgen, aktor dalekiego planu, naprawdę kocha teatr. Zrobi więc wszystko, by w nim zaistnieć, by móc uprawiać swój zawód. Co oznacza „wszystko”? Przecież nie robi nic złego. Trochę pochlebstw, trochę uległości, trochę elastyczności w myśleniu o sobie i relacjach z drugim człowiekiem. Ale przecież, jak mówi Hendrik, aktor, wspaniały aktor cieszący się sławą i poważaniem może zrobić wiele, może zmieniać świat. Najpierw Höfgen wierzy w powtarzane przez siebie mrzonki, wyciąga nawet przyjaciela z obozu koncentracyjnego; potem jednak ulega temu, co wokół. Nie ma wyjścia – jeśli chcesz przeżyć, musisz ich słuchać, tak mówi przyjacielowi. A Hendrik chce przeżyć. I grać.

Rozdział VII książki „Mefisto” nosi tytuł „Pakt z diabłem”, który przypomina opis jeźdźców z Apokalipsy: „Biada, niebo nad tym krajem pociemniało. Bóg odwrócił twarz swoją od tego kraju, strumień krwi i łez płynie ulicami jego miast.

Biada, kraj ten jest splamiony i nikt nie wie, kiedy dane mu będzie się oczyścić – za cenę jakiej pokuty i jak potężnej ofiary dla szczęścia ludzkości będzie mógł zmazać z siebie tę straszliwą hańbę. Wraz z krwią i łzami tryska błoto ze wszystkich ulic wszystkich jego miast. Co było piękne, zostało splugawione, co było prawdą, zostało zakrzyczane przez kłamstwo.

Brudne kłamstwo objęło władzę nad tym krajem. Drze się na salach zebrań, przez głośniki, panoszy się na szpaltach dzienników, na ekranie filmu. Otwiera mordę, a z jego paszczy bluzga smród gangreny i zarazy. Kłamstwo skłania wielu ludzi do ucieczki z tego kraju, jeżeli jednak zmuszeni są tam pozostać, wówczas kraj ten staje się dla nich więzieniem, cuchnącym więzieniem.

Biada, jeźdźcy Apokalipsy są w drodze; tu zatrzymali się na postój i wystawili swój obmierzły hufiec. Stąd chcą zawojować cały świat: takie bowiem jest ich zamierzenie. Chcą panować nad lądami, a także i nad morzami. Wszędzie ma być czczona i uwielbiana ich potworna postać. Ich szpetota ma być podziwiana jako nowe piękno. Tam, gdzie dziś jeszcze budzą tylko śmiech, tam jutro padnie się przed nimi na twarz”.

W świetny sposób opisał problem wkroczenia nazizmu w świat kultury i teatru Czesław Płusa w pracy „Literacka i filmowa refleksja nad totalitaryzmem − na przykładzie powieści Klausa Manna „Mefisto” oraz jej adaptacji filmowej w reżyserii Istvána Szabó”. Ponure nastroje, własne i narodu niemieckiego, szarpiący nerwy okres przed wybuchem światowej katastrofy uwiecznił Mann w powieści „Mefisto”, wydanej już na emigracji. Sukces powieści w Niemczech zaczął się dopiero w 1981 roku. Jest rzeczą oczywistą, że ludzkie charaktery przejawiają się głównie w świecie realnym, zewnętrznym, jednak Mann stworzył dzieło, w którym połączył psychologiczną dociekliwość z postawą krytyczną wobec swoich bohaterów. Skoncentrował się na ich uczuciowości, wrażliwości, świadomości politycznej i wewnętrznej walce między odosobnieniem a społecznym zaangażowaniem, między ideałem prawdy i sprawiedliwości a sprzeniewierzeniem się własnemu duchowi. Tomasz Mann ojciec Klausa zauważył: „Powieść staje się tym lepsza i szlachetniejsza, im więcej przedstawia życia wewnętrznego, a im mniej zewnętrznego. [....] Sztuka na tym się zasadza, by [...] nadać ruch jak najsilniejszy życiu wewnętrznemu, które stanowi właściwy przedmiot naszego zainteresowania”. Niepokojące okoliczności polityczne dotykały wewnętrznego życia bohaterów „Mefista”. Euforyczne zapowiedzi hitleryzmu, dla jednych przerażające, dla innych zbawcze, kształtowały bohaterów omawianego utworu, którymi na przemian targały lęk i mania wielkości, iluzja zwycięstwa i nadzieja na odbudowę potęgi Niemiec, podziw i strach.

Powieść opowiada o aktorskiej karierze Hendrika Höfgena w Trzeciej Rzeszy. Bohater łączy w sobie postawę artysty i kolaboranta, zbliża teatr do władzy totalitarnej. Fabuła „Mefista” czerpie z biografii niemieckiego aktora teatralnego i filmowego, reżysera, producenta, dyrektora teatrów w okresie Trzeciej Rzeszy, Gustafa Gründgensa. W jego osobie znalazł Mann egocentrycznego artystę, który staje się „dobroczyńcą” obcego sobie reżimu. W drugiej połowie lat dwudziestych Gründgens pracował w Teatrze Niemieckim (Deutsches Theater) jako aktor i reżyser u boku Maksa Reinharda, w 1934 roku zaś, obdarzony zaufaniem władz hitlerowskich, objął obowiązki intendenta Berlińskiego Teatru Państwowego. Dlatego też, kiedy poślubił w 1929 roku Erikę, siostrę Klausa Manna, związek ten budził moralne zastrzeżenia autora „Mefista”. Ambitny i pragnący awansu za wszelką cenę, Gründgens z radością przyjął protekcję ministra lotnictwa i dowódcy Luftwaffe, marszałka Hermanna Göringa, którego potężna władza chroniła przed kontrolą artystycznej twórczości, prowadzoną przez ministra propagandy, Josepha Goebbelsa. 


Zawarte w powieści fakty z życia Gründgensa są w gruncie rzeczy historią określonego typu człowieka − egocentryka pozbawionego zahamowań we współpracy z reżimem. Dlatego też maksyma jego alter ego, Höfgena „Należy ponieść ofiary, jeśli się chce wydostać na szczyty” nie jest jedynie przypadkowym zwrotem, lecz wyrazem żądzy sławy i pieniędzy oraz strachu o własne życie. Höfgen swoje działania odbiera jako wyprawę do obcego świata, którą Erich Fromm nazwałby „wychowaniem do rzeczywistości”. Strach, radość życia, pragnienie wolności, uwielbienie samego siebie, zdziczenie i sumienie mieszają się w jedno złożone uczucie, którego nie dostrzegają powieściowi przeciwnicy reżimu nazistowskiego: Dora Martin, Otto Ulrichs, profesor Bruckner, jego córka Barbara i wielu innych. Höfgen swoje przeżycia emocjonalne wyraża w refrenie piosenki: „Na to po prostu nie ma słów... Czyżby mi przyszło zdziczeć znów. Mój Boże, cóż się ze mną stało”.

W osobowości Höfgena można rozpoznać człowieka, który zdobywa się na psychiczne przezwyciężenie oporów, łamie zasady etyczne i wybiera zło. Mówiąc językiem Sørena Kierkegaarda, staje się postacią „ekscentryczną”, pozbawioną własnego „ja”. Sprzeciwiając się własnym przekonaniom, przybiera na scenie i w życiu maskę diabelską, maskę Mefista: Osobowość swoje centrum znajduje w sobie, a kto nie jest panem samego siebie, ten jest ekscentryczny. Nastrój człowieka żyjącego etycznie koncentruje się w jego wnętrzu, on nie żyje nastrojem, nie rozpływa się w nastroju, ale ma nastrój. Pragnienia wyrażone w słowach „muszę być wolny” i „muszę się wybić” motywują Höfgena do przekraczania granic moralnych i uwalniania się od rewolucyjnych marzeń. Ilekroć Höfgen staje przed ministrem lotnictwa, przeistacza się w czarującego człowieka. Chcąc czuć się bezpiecznie, dochowuje mu lojalności, nigdy nie mówi „nie”, łatwo wikła się w sprzeczne ze sobą zobowiązania i obietnice. Ogarniający go w ten sposób brak etycznej odpowiedzialności czyni go w jeszcze większym stopniu zależnym od innych. U podstaw jego lojalności leży wdzięczność wobec każdego, kto go karmi. Jako aktor Höfgen „uwodzi władzę”. Z łatwością odrzuca rolę „ulubieńca lewicowo-burżuazyjnych i lewicowych pism oraz faworyta żydowskich salonów”. Żądza dobrobytu, awansu zawodowego i społecznego stanowią zasadnicze motywy jego działania. Im bardziej popada w psychozę narcystycznego samouwielbienia i staje się idolem opinii publicznej, tym bardziej ubożeje duchowo. Jego hipokryzja widoczna jest w upokorzeniu czarnoskórej Julitty i wykluczeniu jej ze swego życia po objęciu władzy przez Hitlera. Bohater odrzuca ją w imię zachowania „czystości rasy”. W ten obraz człowieka wypaczonego wpisuje się refleksja narratora: „Czyż Hendrikowi Höfgenowi nigdy nie przyjdzie do głowy, że widowiska, których jest wątpliwym bohaterem, są w gruncie rzeczy makabryczne i że taniec, którego jest jednym z najzapamiętalszych wykonawców, z zawrotną szybkością wiedzie ku przepaści”.

Mefistofeles, „przedziwny syn Chaosu”, to wielka rola aktora Höfgena, w żadną nie włożył tyle zapału. Mefisto miał być jego arcydziełem. Już sama maska była sensacyjna: Hendrik zrobił z księcia piekieł „błazna”, owego błazna, za jakiego Pan Niebios w swej niezmierzonej dobroci uważa diabła – diabła obdarzonego przywilejem przebywania w Jego obecności, ponieważ jest Mu najmniej niemiły ze wszystkich duchów, które przeczą. Hendrik grał go jak tragicznego klauna, jak szatańskiego Pierrota. Gładko ogolona czaszka była upudrowana na biało, tak samo jak twarz; brwi były groteskowo wzniesione w górę, wydłużone, czerwone jak krew usta zastygłe w uśmiechu. Ale czy Hendrik grał, czy naprawdę odgrywał siebie samego? Nazizm triumfuje, a prezes Rady Ministrów wzywa Höfgena, by dotrzeć do jego sumienia. Protektor aktora biegnie więc po monumentalnych schodach i wraz ze świtą nazistowskich podwładnych przemierza ogromne korytarze. W końcu ze wzruszeniem i egzaltacją krzyczy do Höfgena: „Cóż, Mefisto, wielka moc patrzy teraz na ciebie. Czujesz ją? To jest dopiero teatr! Spójrz na tę arenę. Jest prawie gotowa. Wspaniała, nieprawdaż? Tutaj odbędzie się następny występ. Spójrz historii w oczy. To echo”. Jego dalsze słowa wyrażają dążenie do pangermanizmu, uznanie dla świetności wielkich Niemiec: „Będziemy Panami Europy i świata. Zbudujemy Tysiącletnie Imperium”. Höfgen, oślepiony światłem reflektorów, zasłania ręką twarz, biega niespokojny i niepewny: „Czego oni ode mnie chcą? W końcu jestem tylko aktorem”.

W książce dostrzeżemy także rys związany z reakcjami obronnymi wobec kobiet, który niewątpliwie pogłębiał się bardziej u Hendrika Höfgena za sprawą dojścia nazistów do władzy. Źródła tej postawy należałoby szukać raczej w wilhelmińskiej epoce przedwojennej. Z kobiet promieniuje według nazistów coś niebezpiecznego. Kobiety z proletariatu, tak samo jak Żydówki, są bezwstydne. Mężczyzna oddany ojczyźnie „inwestuje” swoje fantazje i afekty w przestrzeń historyczno-społeczno-polityczną. Według badań, większość faszystowskich przedstawicieli władz, oficerów miało kompleks „zmysłowej kobiety” i „kompleks kastracji”. Odwracali idealizację – najpierw kochali matki, później kochali Führera i jego wizję wielkiej Trzeciej Rzeszy. Hendrik Höfgen sam nie był zainteresowany wielkimi celami i zagadnieniami epoki. To jednak nie przeszkadzało mu patrzeć z pogardą na tak niezdecydowane natury, jak na przykład Barbara. Barbara, która w domu na wsi wiodła próżniacze życie, omotana siecią błahych rozrywek i trosk intelektualnych. Ale cóż Hendrik wiedział o troskach lub rozrywkach Barbary? Co wiedział o ludziach? Czy jeżeli chodziło o ich losy, nie miał o nich tak samo bladego pojęcia jak o sprawach życia publicznego? Czy zajmował się kiedyś poważnie i serdecznie tymi, których nazywał „treścią swojego życia”. Czy troszczył się może o życie wewnętrzne swojej przyjaciółki Julietty? Wymagał od niej stale, aby była okrutna i pogodna. Jeśli chodzi o Juliettę, wiedział o niej równie mało jak o Barbarze, albo o swojej matce, od której listów nie czytał.

Kolejny temat książki „Mefisto” to atrakcyjność faszyzmu i to, jak łatwo szowinistyczna ideologia znajduje w nowoczesnym społeczeństwie coraz to nowe, niewinne maski. Bagatelizujemy tę możliwość. Traktujemy z pobłażliwością tych nielicznych już świadków totalitaryzmów – jak Marian Turski – których rozsierdza nasz wewnętrzny spokój. Mamy dla nich specjalne, szydercze określenia: „czarnowidz”, „Kasandra”, „prorok zniszczenia”. Z łatwością odrzucamy ich bolesne przestrogi. Czyż nie zachowujemy czujności? Czyż nie potępiamy przemocy, nikczemności i okrucieństwa? Życie staje się coraz lepsze i coraz wygodniejsze. Ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Mówiąc bez ogródek, mamy powody do obaw, ponieważ żyjemy nadal w tym samym modelu społecznym, który kiedyś umożliwił Zagładę i który nie posiadał żadnych mechanizmów obronnych, pozwalających jej zapobiec. Większość sprawców ludobójstwa nie strzelała bezpośrednio do żydowskich dzieci ani nie wpuszczała gazu do komór gazowych. Większość sprawców Holocaustu sporządzała notatki służbowe, przygotowywała projekty, rozmawiała przez telefon i uczestniczyła w naradach. Potrafili unicestwić cały naród, siedząc przy swoich biurkach. Byli też i tacy, jak postać z książki Klausa Manna – aktor Hendrik Höfgen, którzy musieli tym wszystkim budowniczym Trzeciej Rzeszy, ludziom zmęczonym ciężką pracą, zwalczaniem elementów zagrażających narodowi niemieckiemu, dawać rozrywkę w teatrach. Słowa bohatera „Jestem tylko aktorem” oddają potęgę zła. W podobny sposób usprawiedliwienia domagali się hitlerowscy zbrodniarze, kiedy mówili, że wypełniali jedynie swe obowiązki.

Oportunista chce życia, to nie jest grzech. Wiem jak prowokacyjnie zabrzmi to w Polsce, gdzie media właśnie zapytały obywateli: „czy jesteście gotowi umrzeć za ojczyznę?”. Po czym wykonały rytualny lament nad upadkiem patriotyzmu, kiedy okazało się, że „tylko 43 procent respondentów jest gotowych umrzeć za ojczyznę” (to niewiele mniej, niż chodzi na wybory, gdzie ryzyko jest mniejsze). Wybór życia zamiast ideowego fanatyzmu nie jest problemem. Problematycznym czynią taki wybór dopiero konteksty historyczne, w których wybór własnego życia trzeba opłacić przymykaniem oczu na śmierć innych, albo wręcz wydawaniem innych na śmierć. Höfgenowi vel Gründgensowi udaje się uniknąć tej ostateczności. Dzięki swojej pozycji przy władzy uratował nawet paru ludzi teatru o żydowskim pochodzeniu lub lewicowych sympatiach. Wiele jednak wskazuje na to, że podobnie jak literacki bohater pamfletu Klausa Manna, także Gründgens traktował te swoje dobre uczynki jako polisę ubezpieczeniową na przyszłość, „po upadku nazizmu”. Polisa się przydała, kiedy decydowano o wypuszczeniu Gründgensa z radzieckiego obozu jenieckiego. To właśnie fakt, że „wstawiał się za Żydami i komunistami” przesądził o tym, że będąc wcześniej prominentną postacią establishmentu III Rzeszy, zamiast za Ural albo wręcz pod ścianę, trafił prosto na deski wschodnioberlińskiego teatru, gdzie bawił generałów armii okupacyjnej cynicznie i błyskotliwie grając swoją pierwszą „powojenną” rolę mieszczańskiego snoba.