„Sztuka Słyszenia Bicia Serca”
Jan-Philipp
Sendker
Tłumaczenie/ Irena Kołodziej
Tematyka/ To jedna z
najpiękniejszych opowieści o miłości, jakie kiedykolwiek czytałam (czytałem) …
- to zdanie powtarzają wszyscy: księgarze, czytelnicy, krytycy w Europie, w obu
Amerykach i na Dalekim Wschodzie. Czy można kochać
bezwarunkowo? Czy można być bezgranicznie szczęśliwym dzięki miłości,
choć jest się ciężko doświadczonym przez los? To zdarza się tylko w
marzeniach i w baśniach. A jednak… Czytając książkę „Sztuka Słyszenia Bicia Serca”, wierzy się głęboko, że taka miłość
wydarzyła się naprawdę. Opowieść prowadzi nas przez siedem dziesięcioleci - od
lat 20. do 90. XX wieku, przez dwa kontynenty, dwie kultury, dwie filozofie
życia, dwa systemy wartości.
Główny motyw/ Sławny
nowojorski prawnik znika bez śladu w dzień po obronie dyplomu córki. Ani Julia
ani jej matka nie rozumieją tajemniczego zaginięcia. Wszelkie próby
poszukiwania prowadzą w ślepą uliczkę. Aż pewnego dnia po czterech latach Julia
znajduje niewysłany list miłosny, jaki ojciec napisał przed czterdziestu laty
do kobiety, o której nigdy nie słyszały. Pragnąc rozwiązać zagadkę przeszłości ojca, Julia wyrusza do birmańskiej
wioski, gdzie mieszkała adresatka listu. Tam usłyszy niewiarygodną opowieść o
bezgranicznym zaufaniu i bezmiernym uczuciu – uczuciu bezwarunkowym.
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„[…] od lat uczę się godzić z
tym, czego zmienić nie mogę”.
„[…] pragniemy posiąść to, czego
posiąść się nie da, uchwycić się tego, czego uchwycić się nie sposób”.
„Życie jest krótkie-za krótkie,
by je trwonić na daremne nadzieje. Lepiej cieszyć się życiem, jakie jest, niż
się łudzić”.
„[…] nie wierzę w żadną siłę
potężniejszą niż strach”.
„Jak można szczerze przysięgać
komuś miłość, jeśli nie jest się gotowym do dzielenia się z tą osobą wszystkim,
włącznie z przeszłością”.
„Czy to możliwe, że można
podkręcić ciszę, tak jak podkręca się dźwięk?”.
„[…] los jest kapryśny, co
trzeba zaakceptować, jeśli chcemy kochać życie”.
„[…] są rany, których czas nie
uleczy, ale może je zmniejszyć do tego stopnia, że życie znowu staje się
możliwe”.
„[…] prawdę należy przykroić do
granic własnej wyobraźni”.
„Co wiemy o naszych rodzicach i
co oni wiedzą o nas? A skoro nie znamy nawet ludzi, którzy towarzyszą nam od
urodzenia- my ich, a oni nas- co w takim razie wiemy o kimkolwiek? Czy z tej
perspektywy nie powinnam przyjąć, że każdy z nas jest zdolny do wszystkiego
[…]”.
„Nie istnieje moc, która mogłaby
zwolnić człowieka od bólu i smutku […]”.
„[…] życie to dar, którym nie
wolno nam wzgardzić. Dar pełen zagadek, gdzie cierpienie nierozerwalnie splata
się ze szczęściem, i wszelkie usiłowania, aby mieć jedno bez drugiego, są
skazane na niepowodzenie”.
„ […] największym skarbem
człowieka są myśli jego serca”.
„Istota rzeczy jest niewidoczna
dla oczu”.
„Nasze organy zmysłów bardzo
lubią nas zwodzić, a oczy są najbardziej zwodnicze ze wszystkich”.
„Ambicja i strach mają ze sobą
coś wspólnego: ani jedno, ani drugie nie zna granic”.
„[…] nie ma takiej rzeczy, do
której człowiek nie byłby zdolny, ani dobrej, ani złej”.
„Znacznie gorzej byłoby
oczekiwać dobra od ludzi, by następnie się rozczarować, gdy nie dorastają do
naszych wyśrubowanych standardów. Prowadziłoby to do rozgoryczenia i pogardy
dla ludzkości”.
„Są rzeczy, których ludzie
chodzący po świecie na dwu zdrowych stopach po prostu nie rozumieją. Sądzą, że
patrzy się oczami. Sądzą, że dystans pokonuje się za pomocą kroków”.
„Żadne życie nie powinno kończyć
się pytaniem. Po co?”.
„[…] sny i wyobrażenia bywają
bardziej przykre i groźne niż rzeczywistość […]”.
„Miłość ma tyle różnych postaci
[…] tyle rozmaitych twarzy, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć ich wyobraźnią.
Najważniejsze, aby ją rozpoznać, kiedy mamy ją przed oczyma”.
„Bo widzimy tylko to, co już
znamy. Nasze doświadczenia projektujemy na innych, zarówno te dobre, jak i złe.
Dlatego uznajemy za miłość przede wszystkim to, co odpowiada naszej wizji
miłości. Chcemy, by nas kochano tak, jak sami kochamy”.
„Jak to dobrze, że miłość nie
jest chorobą zakaźną”.
„To miłość sprawia, że jesteśmy
piękni”.
„Czy koniecznie trzeba oglądać
świat? Tu, w tej wiosce, w każdym domu, w każdej chacie znajdzie pani wszystkie
uczucia, do których zdolny jest człowiek: miłość i nienawiść, zazdrość i
strach, radość i smutek. Nie musi ich pani szukać. Trzeba je tylko dostrzec”.
„Nie wszystko, co prawdziwe, da
się wyjaśnić […]. I nie wszystko, co da się wyjaśnić, jest prawdą”.
Czy jest w życiu coś
takiego jak katastroficzny punkt zwrotny? Kiedy świat, jaki znaliśmy, przestaje
istnieć? Kiedy z jednego uderzenia serca na drugie stajemy się inną osobą?
Chwila, gdy kochanek wyznaje, że ma kogoś innego i odchodzi? Dzień, w którym
pochowaliśmy matkę, ojca, najlepszego przyjaciela czy przyjaciółkę? Sekunda, w
której lekarz informuje nas, że ciężko zachorowaliśmy?
A może takie chwile to tylko
dramatyczne finały bardziej długotrwałych procesów, finały, które moglibyśmy
przewidzieć, jeśli zamiast ignorować znaki, umielibyśmy je odczytać? Czy
naprawdę zmieniają one fundamentalnie nasze życie, czy też są jedynie fazą
smutku czy wstrząsu, po czym wracamy do naszych starych nawyków, starych
upodobań i antypatii, starych lęków i kompulsji, przebranych być może w inny
strój?
A jeśli te punkty zwrotne
istnieją naprawdę, czy jesteśmy ich świadomi, kiedy się przydarzają, czy też
rozpoznajemy brak ciągłości dopiero później, w retrospekcji?
Pierwszy sygnał, że coś jest
nie tak w domu, nadszedł tuż po dziesiątej rano, kiedy Julia i jej matka jadły
śniadanie. Rodzina poprzedniego wieczoru świętowała obronę dyplomu Julii. Wtem
zadzwonił telefon. Dzwoniła Susan, sekretarka ojca. Pytała, czy nie jest chory.
Umówiona osoba, czeka na niego i się niecierpliwi. Żadna z kobiet nie
powiedziała nic na temat zawalonego spotkania. Matka ani razu nie zadzwoniła do
biura, żeby sprawdzić, czy nie było od ojca wiadomości. Musiało zajść coś nieprzewidzianego, zgodziły się obie. Pewnie nie miał możliwości, aby
zadzwonić, utknął na jakimś spotkaniu i za jakiś czas na pewno się pojawi, co
to tego nie ma wątpliwości.
W parę tygodni później
siedział w domu u kobiet przy kuchennym stole Francesco Lauria, kierownik
specjalnej jednostki, której przydzielono sprawę zaginięcia ojca Julii. Szef
nowojorskiej policji przedstawił go, jako jednego z najlepszych śledczych.
Lauria był inteligentny, elokwentny, dobierał słowa starannie niczym
pierwszorzędny adwokat. Przypadek znikniecie ojca Julii stanowił dla Laurii
drogę awansu, i był zdecydowany wyciągnąć z tej sprawy najwięcej, jak się da.
„Wpływowy prawnik Wall Street zniknął bez śladu” – głosił nagłówek „Timesa”.
Przez parę kolejnych dni gazety były pełne spekulacji. Czy to morderstwo,
dokonane z zemsty przez klienta? Dramatyczne porwanie? Czy są jakieś powiązania
z Hollywood?
Wszystko, co ustaliła policja
podczas pierwszych dwóch tygodni, sprawiło jedynie, że sprawa stała się jeszcze
bardziej tajemnicza. Śledztwo z czasem odsłoniło kulisy tajemniczego
zniknięcia. Ojciec Julii pojechał na lotnisko JFK, poleciał do Los Angeles. Z
Los Angeles udał się pierwszą klasą do Hongkongu. W Hongkongu spędził noc w
hotelu, zjadł posiłek. Nazajutrz udał się do Bangkoku. Wiele okoliczności
wskazywało na to, że „zaginiony” nie zaginął, lecz udał się w dalszą podróż do
Birmy.
Zgodnie z danymi urzędu
imigracyjnego, ojciec Julii przyjechał z Birmy do USA w roku 1942 na podstawie
wizy studenckiej. Studiował prawo w Nowym Jorku i w roku 1959 został obywatelem
Stanów Zjednoczonych. Jako miejsce swojego urodzenia wymienił Rangun, stolicę
dawnej kolonii brytyjskiej. Dochodzenie FBI i Ambasady Amerykańskiej w Rangunie
do niczego nie doprowadziło. Win to w Birmie pospolite nazwisko i wyglądało na
to, że nikt nic nie wie o jego rodzinie.
W miarę trwania śledztwa
okazało się, że pan Win sam opuścił Stany Zjednoczone bez przymusu kogokolwiek.
Julia zaczęła zastanawiać się, kim był mężczyzna, który ją wychował? Z kim żyła
pod jednym dachem przez ponad dwadzieścia lat swego życia? Kim tak naprawdę był
jej ojciec? Jak jej matka mogła wyjść za człowieka, o którym nic nie wiedziała?
Okazuje się, że mąż tak naprawdę zostawił ją długo przedtem, zanim zginął. I
tak żyli w równoległych, nieprzystających światach, aż do dnia, kiedy zniknął. Policjant
Lauria doszedł do przypuszczenia, że przyczyn tajemniczego zniknięcia należy
szukać w okresie dwudziestu lat jego życia. Okazuje się, że birmańskie baśnie,
które uwielbiała, kiedy opowiadał jej ojciec stanowiły jedyny wgląd w
przeszłość ojca.
Pewnego dnia Julia otrzymała
od matki przesyłkę z drobnymi osobistymi rzeczami ojca. Na samym wierzchu były
zdjęcia i stare dokumenty ojca. Pomiędzy zdjęciami, starymi paszportami i dokumentami
leżały niewysłane listy zaadresowane do Mi Mi, która mieszkała w Birmie. Po
przeczytaniu owych listów łzy ciekły strumieniami po policzkach Julii. Po
czterech latach od zaginięcia ojca Julia postanowiła pojechać do Birmy i
odszukać nieznajomą z listów i może także samego ojca.
Niespełna kilka godzin po
przybyciu do Rangunu, do Julii siedzącej w kawiarni podszedł starszy mężczyzna
przedstawił się, jako U Ba i powiedział: „Proszę
mnie źle nie zrozumieć. Jestem jednak starym człowiekiem i nie mam pojęcia, ile
lat mi zostało. Ludzie w naszym kraju szybko się starzeją i wcześniej. Kres
mego życia jest coraz bliższy, a mam jeszcze do przekazania pewną historię.
Historię przeznaczoną dla pani”. Co ciekawe ów mężczyzna znał jej imię i
nazwisko, datę urodzenia i pochodzenie, znał także jej ojca. U Ba znał tyle
szczegółów z jej życia, że nie dało się go posądzić o kłamstwo lub szaleństwo.
U Ba zaproponował jej, że opowie historię życia jej ojca a także zaprowadzi ją
do miejsc jego dzieciństwa.
Jej ojciec przyszedł na
świat w biednej bengalskiej wiosce, w rodzinie, która wierzyła w przepowiednie
astrologa bardziej niż w miłość i własną intuicję. Na swoje nieszczęście Tin
Win przyszedł na świat w sobotę w porze jesiennych monsunów, co nie wróżyło dla
niego dobrego życia. Lokalny astrolog przepowiedział, że chłopiec może
sprowadzić na siebie, rodzinę i wioskę nieszczęście. Astrolog powiedział, że
widzi nieszczęście w oczach dziecka. Teraz, gdy wypowiedziały się gwiazdy, los
dziecka został przesądzony.
Na
początku pozdychały wszystkie kurczaki. Wkrótce po wypadku z kurczętami- w
osiem tygodni po narodzinach chłopca- umarła krewna, cioteczna babka. Ojciec
małego Tin Wina zaczął wycofywać się z życia aż do tragicznej śmierci na polu
golfowym. Kilka lat po tym incydencie wdowa sprzedała dom wzięła chłopca za
rękę kazała usiąść mu na pniaku przy drodze i nie pozwoliła mu się ruszać z
tego miejsc dotąd dopóki nie wróci. Chłopiec miał z tego miejsca dobry widok na
ścieżkę, prowadzącą do ich domu. Matka nie oglądając się za siebie szybko
zniknęła z pola widzenia. Mały Tin Win patrzył w ślad za nią. Siedział w kucki
od rana do wieczora na pieńku kilka dni, nie czuł ani głodu, ani pragnienia.
Lecz matka nie wracała i nigdy już nie wróciła.
Chłopcem
zaopiekowała się siostra sąsiadki pani Su Kyi, energiczna starsza kobieta o
niskim głosie i śmiechu. Z czasem mały Tin Win zaczął tracić wzrok aż przestał
całkowicie widzieć. Trafił do
pobliskiego klasztoru buddyjskiego i tam poznał dziewczynkę o imieniu Mi Mi. Dziewczynka
zmieniła życie chłopca a on zmienił życie jej. Mi Mi była niepełnosprawna,
miała wykręconą stopę i poruszała się na czworakach. Tin Win nosił ją na
plecach był jej „nogami” a Mi Mi kierowała Tim Winem i ostrzegała przed
przeszkodami na drodze- była jego „oczami”. Między nimi „wybuchła” wielka
miłość i przywiązanie. Zakochani
spędzali razem każdy targowy dzień i poznawali Kalaw i okolice, jakby odkrywali
nieznany ląd. Badali miejscowość skrupulatnie niczym dwoje naukowców. Z czasem
ustalił się rytuał odkrywania tajemnic tego nowego świata. Kochali się i na
nowo opanowywali alfabet życia.
Jednak pewnego dnia do wioski
przybyło dwóch nieznajomych mężczyzn, którzy szukali Tin Wina. Astrolog jego
dalekiego bogatego krewnego U Sawa przepowiedział, że jeśli pomoże komuś ze
swojej rodziny los może się odwrócić na jego korzyć. Tin Win został zabrany z
wioski. Najlepsi lekarze z Birmy zbadali chłopca i ustalili, ze cierpi na nietypową
w tym wieku kataraktę. Szybko został zoperowany i odzyskał wzrok. Lecz wuj miał
wobec niego jeszcze inne plany. Opłacił chłopcu bilet do Ameryki, mieszkanie i
stypendium. Od chwili przybycia Tin Win okazał się dla wuja U Sawa nadzwyczaj
użyteczny i kompetentny. Odwrócił przepowiedzianą przez astrologa klęskę. Tin
Win codziennie pisał do Mi Mi listy a jego ukochana pisała do niego. Lecz listy
nigdy do nich nie trafiały, wuj za pomocą służącego je wykradał. Według U Sawa
to miłosne szaleństwo musiało się skończyć. Oddalenie i wyjazd do Ameryki tę
miłość na pewno zakończą. Tin Win opuścił Birmę a wuj na pożegnanie oznajmił,
że oczekuje od chłopca dyplomu uniwersyteckiego z wyróżnieniem. Życzył mu
wszystkiego dobrego, w podróży i na studiach.
W tym miejscu należy zostawić
recenzję niedokończoną. Pytanie brzmi, po co wrócił po tylu latach Tin Win do
Birmy? I kim jest U Ba, mężczyzna, który opowiedział Julii historię jej ojca?
Jan-Philipp Sendker w książce „Sztuka Słyszenia Bicia Serca” odpowiada na dwa egzystencjalne pytania: czy
prawdziwą miłość można zaliczyć do świata baśni? Czy trudno znaleźć sobie drogę
w świecie, który odwrócił się od nas plecami?
Należy także wyjaśnić, czym jest
w psychoanalizie alegoria utraty wzroku. Opuszczenie dzieci przez rodziców
kojarzy nam się zwykle z fizycznym porzuceniem, kiedy to są one oddawane do
domów dziecka ( w książce do buddyjskiego klasztoru) lub pozostawiane na ulicy.
Pozostawione bez pomocy i wsparcia wobec trudnych sytuacji i emocji, zazwyczaj
przerastających dziecięce możliwości narażone są na przeżycie traumy. Poczucie
opuszczenia wywołuje w dziecku strach, który wynika z faktu, że samo, bez
pomocy rodzica, nie jest w stanie przeżyć. Ten pierwotny lęk ogarnia całe
ciało, ale dziecku trudno go wyrazić. Staje się wtedy marudne i napięte,
czasami płaczliwe, a czasami agresywne. Nocą często śnią mu się koszmary, w
których przeżywa lęk wobec strasznych rzeczy dziejących się we śnie. Takie
dzieci „tracą wzrok”, nie muszą wtedy „widzieć” opuszczenia i porzucenia.
Rodzice ich nie opuścili tylko wyjechali za granicę albo zginęli w wypadku
samochodowym. Dobrym tego przykładem jest „syndrom fałszywych wspomnień
Benjamina Wilkomirskiego”, który zasypał dziurę emocjonalną po rodzicach
wymyślonymi historiami ze swojego życia.