11 lipca 2020

Ludzkie dzieci



„Ludzkie dzieci”

P.D. James
Autorka/ urodziła się w Oksfordzie w roku 1920, zm. 27 listopada 2014 roku tamże. Wykształcenie zdobyła w Cambridge High School. Napisała 14 powieści, których bohaterem jest inspektor Adam Dalgliesh. Stworzyła także postać prywatnej detektyw Cordelii Gray.
Tłumaczenie/ Maria Głębicka-Frąc
Tytuł oryginału/ an-gb „The Children of Men”
Tematyka/ Największą siłą „Ludzkich dzieci” – zarówno książki P. D. James, jak i filmu Alfonso Cuaróna – jest bez wątpienia wyjściowy pomysł. Przyznać należy jednak, że i autorka, i reżyser potrafili znakomicie go rozwinąć i, dzięki temu, przedstawić wiarygodną wersję fantastycznego świata. Świata mrocznego, ponurego, ale – co najbardziej przerażające – prawdopodobnego.
Główny motyw/ P.D. James napisała tę powieść w roku 1992, z punktu widzenia 72-letniej babci, która raczej już nie dożyje roku 2021, kiedy to akcja książki się rozgrywa. I całe szczęście, książka bowiem roztacza wizję przyszłości, w której tajemniczy kataklizm uczynił nasienie wszystkich mężczyzn bezpłodnym. Powieść pokazuje umierający świat, w którym brak osób poniżej 26 roku życia, zaś za kilkadziesiąt lat umrze ostatni człowiek. Książka pokazuje świat, w miejscu tym buntują się tylko nieliczni, a większość ludzi pogodziła się z życiem bez dzieci. Nieodwracalnie zniknęła tam potrzeba wolności, zastąpiona przez starczy konformizm.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Jesteśmy rozwścieczeni i zdemoralizowani nie tyle przez nieuchronnie zbliżający się koniec naszego gatunku, nie tyle nawet przez niezdolność do zapobieżenia temu stanowi rzeczy, ile przez porażkę w odkryciu przyczyny”.
„Powtarzam to sobie, ale czy wierzę, kiedy przyjemność przychodzi teraz tak rzadko, a gdy już jest, tak trudno odróżnić ją od bólu.
„Nie możemy doświadczyć niczego prócz chwili obecnej, nie możemy żyć w żadnej innej sekundzie czasu (…)”.
„Czasami się wydaje, że natura w swej skrytej nieprzychylności pragnęła dobitnie ukazać nam to, co utraciliśmy”.
„Jeśli dzieci są od niemowlęctwa traktowane jak bogowie, jest wysoce prawdopodobne, że w życiu dorosłym będą się zachowywać jak wcielone diabły”.
„(…) w prawie wszystkich bliskich przyjaźniach istnieje podskórne mrowienie pociągu seksualnego”.
„Podniesienie spuszczonej kraty, która strzeże zwieńczone blankami serce i umysł, wymagałoby czegoś znacznie potężniejszego niż seksualna miłość”.
„Ostatecznie, gdyby życie seksualne było zdeterminowane przez pierwsze młodzieńcze eksperymenty, większość świata byłaby skazana na celibat. W żadnej innej dziedzinie ludzie nie są bardziej przekonani, że spotka ich coś lepszego, jeśli tylko wytrwają”.
„(…) zawsze są sposoby na unikanie, bez poczucia winy, zobowiązań miłości”.
„Dzieci zawsze są skłonne wierzyć, że ponoszą winę za nieszczęścia dorosłych”.
„Świat śmiertelnie chorych jest światem ni to żywych, ni martwych”.
„Przypuszczam, że ucieczka na starość do własnego świata ma swoje zalety, choć nie wtedy, gdy to miejsce jest piekłem”.
„Rola widza ma w sobie pewną powagę i gwarantuje duże bezpieczeństwo, lecz w obliczu pewnych potworności człowiek nie ma innego wyboru, jak wyjść na scenę”.
„Wszyscy umieramy samotnie. Znosimy śmierć tak, jak kiedyś znieśliśmy narodziny. Nie można z nikim dzielić ani jednego, ani drugiego doświadczenia”.
„Wielkoduszność jest cnotą jednostek, nie rządów”.
„Chcesz, by ogród był piękny, ale pod warunkiem, że smród gnoju nie trafi do twojego delikatnego nosa”.
„Czy znasz kogoś, kto kiedykolwiek zrezygnował z władzy, prawdziwej władzy?”.
„Świata nie zmieniają ludzie pełni szacunku dla samych siebie, lecz ci, którzy są gotowi robić z siebie głupców”.
„Nic skuteczniej niż śmierć dziecka nie obnaża, bez możliwości okłamywania samego siebie, pustki nieudanego małżeństwa”.
„Każda epoka ma swoje okrucieństwo”.
„W każdym społeczeństwie są malkontenci”.
„Każde miejsce, w którym spoczywa dobry człowiek, jest święte”.

              Pierwszego stycznia 2021 roku, trzy minuty po północy, ostatni człowiek urodzony na Ziemi zginął w publicznej burdzie na przedmieściu Buenos Aires, w wieku dwudziestu pięciu lat, dwóch miesięcy i dwunastu dni. Jeśli można było wierzyć doniesieniom, Joseph Ricardo zmarł tak, jak żył. Nigdy sobie nie radził z zaszczytem, jeśli tak można to nazwać, bycia ostatnią istotą ludzką, której urodziny zostały oficjalnie zarejestrowane, z zaszczytem w jego przypadku niemającym żadnego związku z osobistymi zaletami czy talentem.  A teraz nie żył. Wiadomość dotarła do Wielkiej Brytanii i została podana w radiowym programie informacyjnym”. Tak oto zaczyna się książka P. D. James „Ludzkie dzieci”, skłaniająca czytelnika do refleksji.
I stało się tak. „A Bóg wiedział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.” (Rdz. 1, 28, 30-31) …ale człowiek poddał się knowaniom Węża i wyciągnął popędliwą rękę po zakazany owoc, lekceważąc Jego zaufanie i miłość. Zapominając o biblijnym potopie, jął łamać pańskie przykazania, dopasowywać je do siebie, uciekać przed nimi, w swej pysze ignorować nawet fundamentalne „nie zabijaj” – o miłości do bliźniego już nie wspominając. I tak Bóg odebrał ludzkości największy dar, jaki kiedykolwiek od niego otrzymała. Dar dawania życia. Ludzkość stanęła na krawędzi zagłady, od roku 2008 na naszej planecie nie urodziło się ani jedno dziecko. Co jest tego powodem? Zanieczyszczenie powietrza? Eksperymenty genetyczne? A może to kara wymierzona przez samego Boga, który niegdyś już „dotknął dziecko, które urodziła [królowi] Dawidowi żona Uriasza, tak iż ciężko zachorowało. Dawid błagał Boga za chłopcem i zachowywał surowy post. (…) W siódmym dniu dziecko zmarło” (2 Sm 12, 15-16, 18). Tak czy inaczej, winna jest ludzka pycha. „Pycha – to mój ulubiony grzech”, mówi sam Szatan, John Milton, w „Adwokacie diabła”. Taki los zgotowaliśmy sobie sami.
W książce „Ludzkie dzieci” autorka ukazuje, jakich substytutów ludzkość musi używać, aby oderwać się od wszelkich dotkliwych wspomnień o bolesnej stracie możliwości posiadania potomstwa. Dziecięce place zabaw w parkach zostały zlikwidowane, obsiano je trawą i kwiatami niczym małe zbiorowe mogiły. Zabawki spalono, z wyjątkiem lalek, które dla na wpół oszalałych kobiet stały się namiastką dzieci. Szkoły dawno już przestały funkcjonować, więc na głucho zabito je deskami albo przeobrażono w ośrodki kształcenia dorosłych. Książki dla dzieci systematycznie usuwano z bibliotek. Lalkarstwo, jako jedyny dział przemysłu zabawkowego, rozkwitało wraz z wyrobem wózków przez dekadę, produkując lalki dla całego wachlarza kobiet sfrustrowanych niemożnością zaspokojenia potrzeby macierzyństwa. Jedne były tanie i kiczowate, inne zaś piękne, niezwykle starannie wykonane. Te droższe – niektóre kosztowały znacznie powyżej dwóch tysięcy funtów – były dostępne w różnych rozmiarach: noworodki, sześciomiesięczne niemowlęta, dzieci roczne i półtoraroczne, mogące stać i chodzić, napędzane przez skomplikowane mechanizmy.
Seks stał się najmniej ważną ze zmysłowych przyjemności mężczyzn. Można było mniemać, że – wolny od wyeliminowanego na stałe lęku przed ciążą i mało erotycznej otoczki pigułek, prezerwatyw czy arytmetyki owulacji – seks stanie się dziedziną nowych, pomysłowych rozkoszy. Stało się na odwrót. Nawet tym mężczyznom i kobietom, którzy w normalnych okolicznościach nie chcieli się rozmnażać, najwyraźniej brakowało pewności, że mogliby mieć dziecko, gdyby go pragnęli. Seks zupełnie oddzielony od prokreacji stał się niemal bezsensowną akrobatyką.
Na jednym z wykładów główny bohater oraz narrator Theo poznaje kobietę, która kontaktuje go z podziemną organizacją ukrywającą jedyną ciężarną kobietę na świecie, nadzieję na uratowanie ludzkości. To odkrycie przywraca mu wolę życia. Theo przed laty wycofał się z polityki, choć należał do najbardziej wpływowych osób w kraju, jako doradca dyktatora, który przyjął funkcję „zarządcy Anglii" (demokracja upadła na początku XXI wieku). Perspektywa pojawienia się na świecie pierwszego dziecka od ćwierćwiecza elektryzuje wielu mężczyzn. Dyktator chce umocnić swoją władzę, przywódca rebeliantów chce wykorzystać narodziny dziecka do wywołania rewolucji. Zanim jeszcze dziecko przyszło na świat, mężczyźni już rywalizują między sobą o to, jak je wykorzystać do swoich ambicji – nie interesując się zdaniem matki. Powieść alegorycznie podkreśla to, że chociaż misterium ciąży, porodu i karmienia piersią zawsze było domeną matek, mężczyznom i tak od tysiącleci nigdy nie brakowało tupetu, by kobietom narzucać swoje poglądy na temat tego, jak powinno wyglądać macierzyństwo.
Książka w mądry sposób oddaje ponurą strukturę moralną świata, w którym zapewnianie potomności przestało mieć sens, a celem jest krótkoterminowy komfort i rozrywka. Anglia jest rządzona przez dyktatorskiego naczelnika, nadzorowana przez Państwową Policję Bezpieczeństwa. Uciążliwe starsze osoby są wysyłane na „Wyciszenie”, ceremonie, formę masowego „samobójstwa”, podczas gdy uchodźcy (młodzi z mniej zamożnych krajów) są importowani do wykonywania brudnej pracy i przymusowo repatriowani, gdy są zbyt starzy albo chorzy, by wykonywać jakąkolwiek pracę. Wyścig w poszukiwaniu naukowego lekarstwa na bezpłodność zrodził nieufność między narodami. Sama nauka była postrzegana, jako bóg, który zawiódł, co spowodowało, że w niektórych krajach nastąpił powrót do starych mitów i przesądów. Omegowie (ostatni młodzi, którzy się urodzili) oddają się rytualnej dzikości, która przeradza się w zabójstwa na tle rytualnym. 

Nie można zaprzeczyć, że koncepcja „Ludzkich dzieci” jest fascynująca i jednocześnie wiarygodna, ponieważ naprawdę możemy doczekać takich czasów. Naukowcy ostrzegają: spada jakość męskiego nasienia. Jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia, przez ostatnie 40-50 lat pogorszyła się ona aż o 50 procent. Plemniki coraz częściej zawierają zdeformowany materiał genetyczny, zauważają lekarze. W związku z tym coraz więcej mężczyzn zmaga się z niepłodnością. Problem jest poważny, bo nic nie wskazuje na to, by w przyszłości sytuacja miała zmienić się na lepsze. Książka ma wiele dobrych stron, jest dobrze napisana, często przejmująca i zawsze zachęca czytelnika do zastanowienia się nad różnymi tematami – od eutanazji po imigrację. Najbardziej zainteresował mnie sposób, w jaki autorka pokazała, jak pobłażliwość udzielana ostatnim urodzonym dzieciom doprowadziła do eskalacji przestępczości i brutalizacji ich zachowań społecznych. Moją uwagę zwróciło również to, jak imigranci byli wykorzystywani do wypełniania luk w zatrudnieniu. Najbardziej fascynujące było jednak spojrzenie na to, jak rychłe wyginięcie ludzkości zmienia zachowania i poglądy społeczeństwa w ogóle.
Wolność od strachu zabezpiecza surowa kara dla łamiących prawo. Drobni przestępcy, a nawet chorzy umysłowo są wygnani do kolonii karnej założonej na Wyspie Man, gdzie nie ma żadnych rozsądnych, prawnych i moralnych ustaleń dotyczących utrzymania więźniów, gdzie warunki życia przerodziły się w anarchię i okrutną walkę o przetrwanie. Pomimo swojej brutalności, system ten był ogólnie popularny wśród społeczeństwa, a starzejący się obywatele nie mieli ochoty na jego zreformowanie lub zniesienie.
 „Jesteśmy rozwścieczeni i zdemoralizowani nie na tyle przez nieuchronnie zbliżający się koniec naszego gatunku, nie tyle nawet przez niezdolność do zapobieżenia temu stanowi rzeczy, ile przez porażkę w odkrywaniu przyczyny” – ten cytat z książki dość dobrze opisuje nasze zagubienie w świecie. Zachodnia nauka i zachodnia medycyna nie przygotowały nas na skalę i upokorzenie tej ostatecznej klęski. Przykład pandemii koronawirusa pokazuje nam, jak łatwo wywołać na całym świecie ogromny lęk i bezradność. Rozpowszechniający się wirus doprowadził do sytuacji, gdy ludzie zmuszeni byli do rezygnacji z wychodzenia na zewnątrz, robili zapasy żywności i na bieżąco śledzili wszystkie informacje. Dla części Polaków kwarantanna i koronawirus przypominały stan wojenny – puste półki, kolejki w sklepach, żywność na kartki i zamknięte granice. Wiele chorób zaczęło opierać się zdiagnozowaniu albo leczeniu i jedna z nich opanowała cały świat. Nadaliśmy nazwy wirusom i bakteriom, od których, niestety, nawet dzisiaj nie jesteśmy wolni; nękają nas jak odwieczni wrogowie, toczący potyczki i powalający przypadkowe ofiary chyba tylko w celu powiększenia naszej goryczy, bo przecież wiadomo, kto odniesie ostateczne zwycięstwo. Zachodnia nauka była (jest!) naszym bogiem. W różnorodności swojej potęgi chroniła, krzepiła, uzdrawiała, ogrzewała, karmiła nas i bawiła, a my czuliśmy, że mamy prawo ją krytykować i od czasu do czasu odrzucać, jak ludzie zawsze odrzucali swoich bogów, ale zawsze ze świadomością, że pomimo naszego odstępstwa to bóstwo, nasz twór i nasz niewolnik, wciąż będzie zapewniał nam środki przeciwbólowe, zapasowe serca, nowe płuca, antybiotyki, ruchome koła i ruchome obrazy, drukarki 3D. Światło zawsze będzie się zapalać po naciśnięciu kontaktu, a jeśli nie, znajdziemy przyczynę. Jednak niczego się nie nauczyliśmy. Nawet historia idealnego lądu, jakim miała być Atlantyda, nie przyniosła potrzebnej refleksji. Żyzna gleba tego utraconego raju i świetne warunki atmosferyczne zapewniały obfite plony nawet dwa razy do roku, a duża ilość zwierzyny nie pozwalała głodować. Mieszkańcy tego miasta na początku wiedli cnotliwe życie, byli wrażliwi i skupiali się na rozwoju duchowym. W końcu jednak dobrobyt i narastająca chciwość sprawiły, że pięli się coraz wyżej i wyżej w rozwoju cywilizacyjnym, nie tylko duchowym. Jej zniknięcie z powierzchni Ziemi nie było wystarczającym ostrzeżeniem dla pełnej pychy ludzkości. 
Taką – niezwykle ponurą i nihilistyczną przyszłość, nakreśliła w „Ludzkich dzieciach” Phyllis Dorothy James. Emanuje z tej wizji groza powodowana przede wszystkim tym, że do zagłady naszej cywilizacji doprowadziliśmy sami i to bez udziału technologii przyszłości, a raczej między innymi przez nieodpowiednią politykę czy wypranie z moralności. W końcu w ukazanym w książce problemie masowej bezpłodności odbija się głębokim echem przestroga przed aborcją, czy eksperymentowaniem na ludzkich embrionach, sztucznym ingerowaniem w to, co naturalne. To jednak zaledwie jeden z głównych problemów poruszonych w książce. Świat przyszłości pogrążony jest, bowiem we wszelkiego rodzaju wojnach, czy to religijnych, czy politycznych, a na pierwszy plan wysuwa się bezgraniczny chaos, nad którym tym bardziej nie da się zapanować, im ludzkość bardziej pozbawiona jest nadziei. Wielka Brytania, w której rozgrywa się akcja książki, stała się państwem rządzonym przez totalitarny reżim, gdzie wszelkie przejawy niesubordynacji są karane. Wbrew pozorom panuje tu jednak względny spokój, dlatego ciągną tam tabuny imigrantów z różnych części świata. Wydzielane są im getta, gdzie tłoczą się, jedni na drugich, toczeni przez choroby i zarazę.
Słynny filozof i krytyk kultury, Slavoj Žižek, w jednym z wywiadów powiedział: „Geniusz »Ludzkich dzieci« polega na tym, że spoglądamy na naszą własną rzeczywistość, jako na rzeczywistość alternatywną, umowną, dzięki czemu dostrzegamy o wiele wyraźniej kwestie, które, na co dzień nam umykają. Kryzys imigrancki, z którym nie potrafi poradzić sobie współczesna Europa, to najbardziej oczywisty aspekt profetyzmu »Ludzkich dzieci«". Książka zadaje także pytanie: czy moralność zależy od religii? Jedna z przejmujących scen w powieści przedstawia kotkę rodzącą kocięta. Właścicielka zwierząt zabiera maleństwa i zaczyna je chrzcić. Ta potrzeba duchowości, religijności, transcendencji jest w człowieku ogromna. Zagadnienie, czy Bóg objawił nam moralność, czy też istnieje jakaś powszechna moralność ponadwyznaniowa, interkonfesjonalna, było zagadnieniem charakterystycznym dla XVIII wieku, zagadnieniem rozstrzyganym na ogół zgodnie z drugą ewentualnością. Konfucjusz bez odwoływania się do Boga ukształtował moralność Chin, które cieszyły się w dobie Oświecenia wielkim moralnym prestiżem. Toteż Locke wierzył, że można rządzić się słusznymi normami moralnymi nie dostąpiwszy światła prawdziwej wiary. Analizując przy okazji dyskusji nad książką „Ludzkie dzieci” wpływ wiary na nasz poziom moralny, widzimy, że nie musi być on taki oczywisty. Pominęliśmy ewentualne wpływy ujemne, tj. pasywa, dające się zauważyć przede wszystkim tam, gdzie panuje przymus i nietolerancja. Te sprawy są nazbyt dobrze znane, żeby je tu przypominać.
Narracja apokaliptyczna w książce Phyllis Dorothy James pokazuje także, że taka wizja rodzi się wewnątrz świadomości kryzysu, ożywiana perspektywą końca dziejów. Funkcją apokaliptyczności jest nadawanie sensu obecnej chwili, tu i teraz, poprzez umiejscowienie człowieka „w samym środku” problemu. Warunki życia w każdej kulturze wywołują jakieś obawy, które mogą wynikać z zagrożeń zewnętrznych (katastrofa żywiołowa, ofensywa ze strony wroga), z określonych układów społecznych (wrogość wynikająca z tłumienia niesprawiedliwości, frustracji) czy z tradycji kulturowych (pogwałcenie tabu), niezależnie od ich pierwotnego źródła. Człowiek może tym obawom ulegać, ale może także przyjąć założenie, że są one narzucone każdemu obywatelowi danej kultury, i że w zasadzie nie można ich uniknąć. A zatem nieokreślony niepokój, będący przeżyciem związanym z samym faktem istnienia, w sposób naturalny wpisany jest w egzystencję każdego człowieka. Zarówno lęk, jak i strach są reakcjami emocjonalnymi na niebezpieczeństwo, któremu towarzyszą doznania somatyczne. Powieść jest stylizowana na antyutopię, w której bohaterowie chcieli walczyć z systemem, a przede wszystkim z Zarządcą stojącym na czele państwa. To właśnie próby wprowadzenia demokratycznych rządów były motorem napędowym buntowników. Sprzeciwiali się także przymusowym samobójstwom najstarszych mieszkańców, a gdzieś na samym końcu żądali lepszego traktowania „Tymczasowych” – ludzi spoza Anglii, sprowadzanych w celu wykonywania najtrudniejszych zajęć, którym starzejące społeczeństwo nie było w stanie sprostać.
A teraz zastanówmy się nad tym czy świat i nasze życie nie zmierzają do katastrofy? Na co dzień chyba nie zdajemy sobie sprawy, iż wszystko, co robimy, robimy po to, by coś po sobie zostawić. Jaki sens jest w zarabianiu pieniędzy, gdy nikt ich po nas nie odziedziczy? Po co wymyślać nowe rzeczy, gdy nikt z nich nie skorzysta? Rozwój nauki, nauka sama w sobie, miłość, seks, wszystko traci dla nas sens.






29 czerwca 2020

Procedura


„Procedura”

Harry Mulisch
Autor/ (ur. 29 lipca 1927 w Haarlemie, zm. 30 października 2010 r. w Amsterdamie). Harry Mulish jest uznawany za jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy niderlandzkich. Przeżycia wojenne Mulischa naznaczone prześladowaniami za żydowskie pochodzenie z jednej strony oraz kolaboracją ojca z drugiej strony, wywarły wyraźne piętno na całej twórczości pisarza. Mulisch edukację zakończył na szkole średniej, chociaż rzucił szkołę przed maturą, gdyż jak mówi, chciał być wolny, a szkoła kojarzyła mu się z niemieckim przymusem w okupowanej Holandii. Nie podjął też studiów, bo uważał, że zabiłyby jego oryginalność. Do 30 roku życia nie zarobił prawie żadnych pieniędzy, spał do południa i utrzymywany był przez pracującą dziewczynę, która uważała go za „geniusza". Był zamożnym człowiekiem, chociaż, jak twierdził, nie trwonił pieniędzy, ponieważ pamiętał, jak ciężko było mu w czasach, gdy był biedny.
Tłumaczenie/ Jerzy Koch
Tytuł oryginału/ nl. „De procedure”
Tematyka/ „Procedura” jest traktatem o stwarzaniu i narodzinach, u których początku zawsze, oprócz bólu, jest „Słowo”. To poprzez „Słowo” autor powołuje do życia powieść – figurę tajemnicy stworzenia. Próba odarcia podstaw bytu z mistyki stanowi wyzwanie nie tylko literackie, ale przede wszystkim religijne i filozoficzne: Mulisch w powieści opowiada o prawdziwych dawcach życia. Pierwszy kreator, Bóg, zostaje zdekonspirowany — stworzenie Adama i Lilith to nic innego jak talmudyczna zabawa w szyfrowanie, żonglowanie matematyką. Pierwszy człowiek to de facto Enigma, efekt zaklętego w Genesis przepisu, mimo że powstał bez udziału materii. Drugim bohaterem kreacji jest w „Procedurze” rabbi Loew, legendarny twórca Golema — glinianego substytutu człowieka. I tu również niezbędna okazała się receptura, której praski alchemik szukał przez wiele lat, jednak powstałe monstrum okazało się być życiem zdolnym tylko do mordu.
Główny motyw/ „Procedura” opowiedziana jest na sposób melodramatyczny. Wiktor Werker (Wiktor Robotnik) jest biologiem, od którego odeszła żona, zaraz po tym jak poroniła dziecko. Powód rozstania – Wiktor wybiegł z sali porodowej tuż przed rozwiązaniem. O swojej przeszłości (która freudowsko rzutuje na dzisiejsze jego życie), pracy, kłopotach, a przede wszystkim wciąż żywej miłości do żony Clary, pisuje w listach adresowanych do córki Aurory (tej nieżyjącej), a wysyłanych oczywiście do byłej małżonki. Dużą część swojego czasu trawi na rozmyślaniach, jak te, czy zadzwonić do Clary, czy też nie, projektując sobie przy okazji możliwe scenariusze rozmowy, i wpatrując się w jej zdjęcie. Ostatnia część opowieści jest sensacyjna, kryminalna wręcz, a zatem o zakończeniu już ani słowa, żeby nie zranić amatorów kryminałów.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Nabokov pisał niezapomniane zdania, Dostojewski niezapomniane książki”.
„Tylko dzieci i zwierzęta mogą być doskonale piękne”.
„A zatem pisarz, który oświadcza, że się wypisał, ponieważ nie ma »już nic więcej do powiedzenia« nigdy nie był prawdziwym pisarzem”.
„A ja sądziłem, że stwarzanie istot żywych jest przywilejem Boga”.
„Żydzi zawsze byli dobrzy w wymyślaniu niesamowitych historii”.
„(…) wszędzie w mieście nieustannie przychodzą na świat dzieci i zastępują umierających trudny do nazwania proces, ukryty za ścianami, koło zamachowe o mocy kuli ziemskiej krążącej wokół słońca”.
„To był świat kobiet, a jako mężczyzna nie miał do niego dostępu, aczkolwiek on sam przed trzydziestu pięciu laty był przyczyną bólów swojej matki”.
„Aby powstało zdanie, potrzeba słów (…)”.
„Nawet dwa ziarnka piasku nie są identyczne”.
„Kto w moim wieku zmienia przyzwyczajenia, szybko umiera, a to jeśli mam być szczery nie dla mnie”.
„Świat należy do radykałów”.
„Najlepsze pomysły miewam nie za własnym biurkiem czy w laboratorium, ale wsiadając do tramwaju, budząc się albo w restauracji przy kawie”.
„Bo czyż można strzelać do zwierzęcia, które nie ma niczego poza tą małą przestrzenią, jaką zajmuje na świecie?”.
„Ale na osobisty ból nie ma estetycznego leku, tak samo jak guz nowotworowy nie znika od patrzenia na autoportret van Gogha czy Czwartej Mahlera. Wydaje się, że tylko wiara jest w stanie, może nie tyle znieść amorficzny smutek, ale przynajmniej nadać mu jakąś formę”.
„Wyobraź sobie: trzy tygodnie w Egipcie i nie widzieć Sfinksa! To tak jakby ktoś wrócił z nieba i powiedział, że nie widział Boga”.
„Widać cały świat zmienia się w świat przestępczy”.
„Książki tkwią najwyraźniej w genach. Co mnie dziwi, gdyż geny były przed książkami”.
„Większość małżeństw nie rozpada się z braku miłości, lecz z braku przyjaźni”.
„I niech pan pamięta, całe życie składa się z zagadek”.
„Wszystkie wielkie odkrycia biorą się z kuriozalnej intuicji”.
„Także mordercy mają w zwyczaju całować kobiety (…)”.
„Świat zrobił się mały jak ziarnko grochu, odległość to tylko kwestia pieniędzy (…)”.

Tak, jak skarabeusz według starożytnych Egipcjan stworzył sam siebie, tak Bóg według Kabały powstał z własnego imienia – JHVH. Tak też narrator książki rysuje historię, w której on sam jest częścią własnego ponownego narodzenia. Gestem demiurga powołuje do istnienia nową rzeczywistość dla swojej egzystencji. Kreacja i destrukcja to motyw przewodni w ostatniej powieści Harry'ego Mulischa, „Procedura”. Książka Mulischa opiera się na idei, że złożone koncepcje można prześledzić od podstawowych początków: języka od litery, życia od aminokwasów i mitu od symbolu. Tematy poruszane przez autora w „Procedurze” można również prześledzić poprzez podstawowe pojęcia, mianowicie religii, nauki i mitu, przy czym literatura, jako pośrednia forma tych idei może być uważana za czwartą koncepcję. W swojej metodzie Mulisch w dużej mierze odwołuje się do mitologicznych tendencji pochodzących zarówno z literatury, nauki i religii. Mulisch umiejętnie je łączy, próbując je w jakiś sposób odczytywać na nowo. W ten sposób autor nie tylko uwidacznia bolące punkty dogmatycznych podejść we wszystkich tych poglądach, ale także pokazuje, co te refleksje mają ze sobą wspólnego i jak tworzą one część nadrzędnego paradygmatu - mianowicie, że tworzenie ex nihilio jest niemożliwe i że wszystko jest możliwe, kiedy wiecznie przetwarzany mit pochodzi z zupełnie innego źródła poznawczego. Harry Mulisch posługuje się w książce koncepcjami wywodzącymi się z kabały, psychoanalizy i literatury egzystencjalistów. Na nadchodzących stronach „Procedura” Harry'ego Mulischa zostanie przeanalizowana w świetle wspomnianych ruchów myślowych. W pierwszej części sens życia zostanie przedstawiony za pomocą myśli Sorena Kierkegaarda, w drugiej poprzez psychoanalityczną metodę teorii Zygmunta Freuda, a w trzeciej części żydowski mistycyzm zostanie przeanalizowany jako symbol religii, mitu. W powieści jest trzech kreatorów: rabin Jehuda Löw ben Bezalel, Bóg i Victor Werker. Te postacie mają wspólną cechę, że wszyscy stworzyli coś żywego z czegoś pozbawionego życia. Identyfikując się ze swoimi postaciami, Mulisch naśladuje proces powstawania mitów. Victor Werker jest porównywany do współczesnego Orfeusza, co oznacza, że ma w sobie coś z tego greckiego bohatera, ale nie jest on do końca kompletny. Sprzeczność bycia i nieistnienia dotyka sedna tej książki. Ciągłe odniesienia do mitologii zapewniają, że historia i mitologia stają się tak splecione, że oddzielenie ich od siebie staje się prawie niemożliwe. W niektórych punktach książka Mulischa jest narracją klasycznych opowieści mitologicznych, a w innych jest ich reinterpretacją.
Gdy Albert Einstein wytyczał nową drogę myśleniu o przestrzeni, czasie i grawitacji, wiedeński lekarz Zygmunt Freud rewidował wiedzę o istocie człowieczej natury. Stworzoną przez siebie psychoanalizę Freud uznawał za trzeci wstrząs dla miłości własnej naszego gatunku, obok odkrycia Mikołaja Kopernika, że Ziemia nie jest centrum Wszechświata, i teorii Charlesa Darwina opisującej człowieka, jako – ledwie – kolejne ogniwo w ewolucji gatunków. Każdy człowiek, który pojawia się na świecie jest owładnięty energią popędową, która – jak wiadomo – ma bezpośrednio do czynienia ze śmiercią. Taki człowiek, noworodek, znajduje się bezpośrednio pod wpływem realnych zagrożeń, które są przekształcane w życiu psychicznym w symbole i jako takie zamieszkują w nieświadomości. Sięgnijmy do słów pisarza: „Jeżeli nie istnieje żadna wieczna świadomość w człowieku, jeżeli na dnie wszystkiego czai się tylko dziko działająca moc, która, kłębiąc się w wirze ciemnych namiętności, zrodziła wszystko to, co było wielkie, i to, co nie miało żadnego znaczenia, jeżeli pustka bezdenna i nigdy nienasycona kryje się pod wszystkim, czymże innym staje się życie, jeśli nie rozpaczą?” (Soren Kierkegaard, „Pochwała Abrahama”). Jak widzimy, trafne refleksje na temat realnego życia mają nie tylko psychoanalitycy. Czytajmy dalej: „Jeżeli tak jest, jeżeli nie ma żadnych świętych więzów łączących ludzkość, jeżeli pokolenie za pokoleniem powstaje jak liście w puszczy, jeżeli jedno pokolenie przychodzi na zmianę drugiemu, jak następują po sobie śpiewy ptaków w lesie, jeżeli pokolenia mijają, idąc przez życie jak okręt po morzu, jak wicher na pustyni, jak bezmyślne i bezowocne działanie, jeżeli wieczne zapomnienie zawsze czyha na swą zdobycz i nie ma rzeczy, która by była dość silna, aby wyzwolić od tego – jakie puste i beznadziejne wydaje się życie. Ale przecież tak nie jest i Bóg, który stworzył męża i niewiastę, urobił potem bohatera i poetę albo mówcę. A poeta nie umie nic uczynić, jak tamten czyni, umie tylko podziwiać, miłować bohatera i cieszyć się jego istnieniem. I jest przy tym szczęśliwy nie mniej niż tamten, ponieważ bohater staje się, jak gdyby lepszą jego cząstką, w której jest zakochany, i cieszy się, a chociaż nie jest to on sam, jednak miłość jego jest godna podziwu. Staje się geniuszem pamięci i nic nie może uczynić, aby nie pamiętał o tym, co uczynił, nic uczynić, aby nie podziwiał czynów; nie ma nic własnego, ale czuwa nad tym, co mu jest powierzone. Idzie za popędem serca, ale kiedy już znalazł to, czego szukał, wędruje wtedy od drzwi do drzwi każdego człowieka z pieśnią swą i oracją, aby wszyscy, jak on podziwiali bohatera i byli z niego dumni, jak on jest dumny. Takie jest jego zajęcie, jego pokorny trud, taka jest jego wierna służba, służba w domu bohatera.”
Podstawowym budulcem sfery nieświadomego są popędy. Dwa główne to popęd Erosa oraz popęd Tanatosa. Pierwszy popycha ku życiu i budowaniu, drugi — ku śmierci i niszczeniu. Od Empedoklesa zapożycza Freud koncepcję miłości (filia) i nienawiści (neikos), które odnoszą się do dwóch głównych sił w naturze: przyciągania i odpychania, łączenia i rozpadu, tworzenia i niszczenia. Śmierć dotyka wszystkich, jest faktem nieunik­nionym. Śmierć nie jest czymś wyjątkowym. Wyjątkowe może być życie. Także w jego ostatnich godzinach. I wła­śnie życie oceniamy, życiem się radujemy i życiem się smucimy.
„Procedura” Harry’ego Mulischa jest znakomicie pomyślana i skonstruowana, choć rzecz jasna zupełnie inaczej niż inne powieści, o których zwykło się mówić, że są znakomicie napisane. Jej zasadniczym wątkiem są losy Wiktora Werkera, wybitnego naukowca o zdruzgotanym życiu osobistym. Werkerowi udało się stworzyć z materii nieożywionej życie - jego własne dziecko jednak urodziło się martwe, zaś w konsekwencji odeszła od Werkera żona, nie mogąc mu wybaczyć nieobecności podczas porodu. Ów główny wątek jest obudowany historiami i rozważaniami pozornie odległymi, ale w istocie przecież równoległymi do historii Werkera. To apokryficzne dociekania o sposobie, w jaki starotestamentowy Bóg JHWH stworzył – ze słów – Świat, Adama i jego dwie żony, Lilith i Ewę. Jest to też nowa wersja legendy o Golemie; Golemie, który nieoczekiwanie okazuje się kobietą i zwraca się natychmiast przeciw swym stwórcom. Jest to historia Adama Kadmona (hebr. praczłowiek) — opowieść o pierwszej emanacyjnej formie objawiającego się Boga. O bycie zbudowanym ze światła i światłem promieniującym. Według kabały luriańskiej istota, której przypadła szczególnie dramatyczna rola pośrednika między Bogiem samym a pustą przestrzenią stworzoną przez Boga dla świata, pośrednika między pustynią boskiej nieobecności a boską myślą o kreacji. W momencie stworzenia napięcie między esencją En sof, a przestrzenią powstałą w akcie cimcum, spowodowało wewnątrz katastrofę kosmiczną rozbicia naczyń. Kosmiczny człowiek staje się miejscem dramatu, doświadcza go samym sobą. I w nim także rodzi się światło naprawy świata. Człowiek w dzisiejszej swej postaci jest dalekim echem tamtej świetlistej istoty. Dziedziczy tragizm jej natury, lecz i spoczywającą na niej misję. Niedoskonały, lecz obdarzony największym z możliwych darów, darem możliwości polepszenia swej natury i natury świata, staje się współpracownikiem Boga w dziele naprawy wszelkiego istnienia.
„Procedura” Harrego Mulischa to książka o stworzeniu przez Boga świata i systematycznym go niszczeniu, o ulepieniu przez rabina Jehudę Loewa ben Becalela w Pradze golema i jego unicestwieniu i wreszcie o Wiktorze Werkerze, który tworzy sztuczne życie w laboratorium, a rujnuje swoje życie rodzinne. Ta odwieczna destrukcja tworzenia i destrukcji jest na zawsze przypisana boskiej i ludzkiej naturze. We wspomnianej wcześniej „Pochwale Abrahama” Kierkegaard próbuje z jednej strony zrozumieć ten akt, a z drugiej, wyrazić swój głęboki szacunek i admirację, połączoną – mam wrażenie – ze strachem. Bo jak można wyjaśnić sytuację Abrahama, który przez wiele lat czekał na poczęcie swojego syna Izaaka, a później prowadzi go na górę Moria, aby go złożyć w ofierze? Duński filozof być może lękał się milczenia Boga oraz niecodziennych sytuacji, w które jesteśmy uwikłani. Niewątpliwie jest to ten rodzaj mroku, z którego trudno jest znaleźć drogę powrotną. Cała filozofia Sorena Kierkegaarda to wnikliwe studium wnętrza, osobowości człowieka, dlatego też filozofię taką nazwał filozofią egzystencjalną i stał się tym samym jej twórcą i ojcem. Kładł bardzo wielki nacisk na życie człowieka. Uważał, że tylko życie, istnienie dotykalne, uchwytne jest właściwym, godnym przedmiotem dociekania.
Historia Abrahama to historia wielkości człowieka, a zarazem historia potęgi wiary ojca ludzi wierzących. Akt jej polega na całkowitym zawierzeniu Bogu: czegokolwiek ode mnie zażąda Bóg, ja to wykonam. Powołanie do podążania drogą wiary, to pójście drogą nieznaną. Ludzie najczęściej mają o to do Stwórcy pretensje – chcieliby wiedzieć, co będzie jutro, pojutrze. Na drodze wiary tego nie ma. To droga całkowitego poświęcenia się Bogu i dostosowania się do Jego wskazań, a może On zażądać od człowieka rzeczy, które wydają się być niemożliwe. Taka jest wiara patriarchy Abrahama: „I dlatego tylko ci, którzy polegają na wierze mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem, który dał posłuch wierze”. Czy jednak naprawdę biblijny bohater nieuchronnie stoi przed wyborem albo – albo? Czy Izaak jest jedynie przygodnym dobrem, które należy ostatecznie porzucić, z którym więź należy radykalnym gestem zerwać? Wewnętrzną udrękę Abrahama powiększały jeszcze wszystkie te – zapewne liczne w czasie tak długiej wędrówki – słowa, zachowania i działania, które potwierdzały wzajemną bliskość ojca i syna (wspólnie spożywane posiłki, wspólne noclegi, gesty wsparcia i czułości). W zwykłych okolicznościach, w rutynie codziennej krzątaniny, uchodziłyby za zwyczajne i być może pozostałyby niezauważone, natomiast w historii Abrahama i Izaaka zyskały dodatkowy, dramatyczny wymiar, bo budowały bliskość, która jednym gestem miała być przekreślona i poświęcona dla pozornie dalekiego, ale zarazem tak mocno w życie człowieka ingerującego Boga. Cierpienia nie można unieważnić. Na wzór innych praw dotyczących zachowania, powinno powstać „Prawo do Zachowania Bólu”. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, jak teologowie mogą twierdzić, że w niebie dusze radują się, szczęśliwe w oglądaniu Boga. Jak można, na miłość boską, być szczęśliwym po wszystkim, co wydarzyło się w czasie ich życia? Niebo byłoby do pomyślenia tylko jako „Królestwo Amnezji”, to znaczy jako zakład psychiatryczny.
            Ale kiedy docieramy do mrożącej krew w żyłach sceny związania Izaaka, wiedząc już o wszystkich czterech złożonych obietnicach, łącznie z tą, według której to właśnie on ma kontynuować przymierze z Bogiem: „Weźże syna twojego, jedynaka twojego, którego miłujesz, Izaaka, a idź do ziemi Moria, i złóż go tam, jako całopalenie”. Próba nie miała, więc na celu sprawdzenia, czy Abraham miał odwagę poświęcić syna – robili to przecież nawet poganie, jak król Moabu, Mesza. Ta praktyka była znana w świecie starożytnym, ale judaizm całkowicie ją odrzucał, ponieważ za największe zło w Torze i w całym Tanachu uznawane jest składanie ofiary z dziecka.
Abraham miał udowodnić, że jest na tyle silny, aby zrezygnować z czegoś, co kocha – i udawało mu się to za każdym razem. Na początku historii opuszcza swój kraj, a z nim wszystko, co znał i co kojarzyło mu się z domem. Później porzuca swojego pierworodnego syna Ismaela, którego również bardzo kocha. Czy istniał, choć cień wątpliwości, że będzie w stanie oddać Izaaka – cudowny dar od Boga? Syna, który został poczęty, gdy Sara była już stara i nie mogła mieć dzieci? Próba miała pokazać, czy Abraham poradziłby sobie z czymś, co wydawało się przeczyć złożonym wcześniej przez Boga obietnicom – przyrzeczone mu było potomstwo, a teraz jego syn Izaak, który miał kontynuować przymierze z Bogiem, skazany został na śmierć. W Torze zdarza się, twierdzili rabini, że dwa fragmenty przeczą sobie nawzajem. W takich przypadkach rozwiązanie problemu niesie zazwyczaj trzeci, niezależny fragment. Tak też było w przypadku Abrahama, który znał dwie przeczące sobie tezy, ale nie znał jeszcze trzeciej, która miała wszystko wyjaśnić. Na tym właśnie polegał test: miał wykazać, czy Abraham był w stanie żyć w niepewności. Okazało się, że tak. Patriarcha przygotował się do złożenia ofiary, ale nikomu o niczym nie powiedział. Gdy na trzeci dzień on i Izaak chcieli ruszyć w dalszą drogę już sami, Abraham powiedział do dwojga sług, którzy im towarzyszyli: „Zostańcie wy tu przy ośle; a ja i chłopiec pójdziemy tam, i pokłonimy się, i powrócimy do was” (Bereszit 22:5). Gdy Izaak zapytał: „a gdzież jagnię na całopalenie?”, Abraham odpowiedział: „Bóg upatrzy sobie jagnię”. Ta odpowiedź uznawana jest zazwyczaj za dyplomatyczny wykręt. Ja jednak uważam, że Abraham miał na myśli dokładnie to, co wyszło z jego ust. Żył między dwiema sprzecznościami. Wiedział, że Bóg kazał mu złożyć syna w ofierze, ale pamiętał również, że obiecał mu ustanowić z Izaakiem wieczne przymierze.
Abraham uczy nas, że wiara nie daje pewności – życie w niepewności wymaga odwagi. Patriarcha posiadał ujemną właściwość. W liście do braci Georga i Thomasa, napisanym w 1817 roku, poeta John Keats próbował wyjaśnić, co sprawiło, że Shakespeare był największym ze wszystkich pisarzy. Posiadał on, jak twierdził Keats, „ujemną właściwość, która oznacza, że człowiek jest zdolny do pozostawania w stanie niepewności, wątpliwości i tajemnicy bez nerwowego sięgania po fakty i wyjaśnienia”. Innymi słowy Shakespeare otwarty był na życie w całej jego różnorodności i złożoności, podczas gdy inni twórcy starali się je zredukować do pojedynczej idei. Abraham był dla wiary tym, kim Shakespeare był dla literatury.
            Powstanie człowieka jest rzeczą zawiłą. Co do tego nie ma jasności, i to nie tylko w środowisku biologów, lecz również w kręgach teologów. W Biblii istota ta stwarzana jest aż dwa razy, a w pewnym sensie nawet jeszcze jeden, trzeci raz. Księga Rodzaju wspomina, iż szóstego i ostatniego dnia stworzenia Bóg powołał do życia człowieka na swój obraz, stworzył mężczyznę i niewiastę. Mężczyzną tym był Adam, lecz kobietą nie była Ewa, gdyż pramatka nas wszystkich ujrzała światło życia dopiero potem, kiedy tydzień stworzenia miał się już na dobre ku końcowi; nie została stworzona oddzielnie, tylko z żebra Adama. Również i z tego wynika, że Ewa była drugą kobietą w jego życiu. Co zatem z pierwszą? Kim była? Na szczęście specjaliści rozwikłali i to: Lilith.
Świadoma własnej odrębności, ponieważ tak jak Adam, stworzona była osobno, nie życzyła sobie być mu poddaną. Zerwanie nastąpiło ze względu na procedurę „rozmnażania się”: nie chciała być partnerem podległym. W tej ich erotyczno-technicznej kontrowersji pewną rolę odegrał zapewne fakt, że Adam miał jeszcze wtedy w swym wnętrzu Ewę i na tym etapie musiał być typem raczej zniewieściałym. Spór eskalował i Lilith w końcu uczyniła coś strasznego: zaklęła. Wymówiła niewymawialne, złożone z siedemdziesięciu dwu liter imię JHWH i w tej samej chwili zamieniła się w demona i odleciała. Adam został już wtedy – a więc po tygodniu stworzenia – powołany do życia po raz drugi. Wiemy na pewno, że świat i Adam zostali stworzeni przez słowo, ale tego, jak wyglądało to technicznie, można się dowiedzieć wyłącznie z zagadkowej instrukcji, której używał sam Bóg, a zatem pochodzącej sprzed stworzenia. Tej lingwistycznej kreacji nie pojmuje się w znaczeniu przenośnym, co jest najczęściej spotykane, lecz – z nieubłaganą konsekwencją żydowskiej mistyki – dosłownie. Ponieważ słowa składają się z liter, tak, jak molekuły z atomów, tak też człowiek składa się z imienia. Dlaczego imię jest tak ważne dla człowieka? Ponieważ to, co nienazwane nie istnieje. W drugiej połowie XVI w., w czeskiej Pradze rabin Jehuda Löw Ben Becalel wybrał się nocą nad Wełtawę. Z wykopanej gliny ulepił giganta o ludzkim kształcie. Ubrał go w szaty synagogalnego pomocnika, a do ust włożył mu pergamin ze słowem „emet”. Żarliwie się pomodlił, wygłosił tajemną formułę i ożywił stwora. W języku hebrajskim słowo to, „emet” אמת, oznacza prawdę”, ale wymazanie pierwszej litery powoduje powstanie słowa „met” (w języku hebrajskim מת oznacza „śmierć”), co odbierało życie istocie. Według innych mogło to być również słowo Adam, czyli „człowiek”, natomiast po wymazaniu pierwszej litery dam, co oznacza po hebrajsku „krew”. Tak stworzona istota była jednak niema i bezmyślna, gdyż nie została powołana do życia przez Boga; mogła tylko wykonywać polecenia i pracować, sama nie mając własnej, wolnej woli. W „Procedurze” Harry Mulisch zmienia legendę o golemie, nadając mu płeć – żeńską. I tu wracamy znowu do opowieści o Lilith.
            Każde opowiadanie, w tym opowiadanie zagorzałego ateisty, chcąc nie chcąc, odzwierciedla stworzony świat, w którym panuje ultraortodoksyjny bóg. Jednym słowem, Harry Mulisch udowadnia, że literatura jest niejako z natury teologiczna, winna zrezygnować z iluzji, że jest w stanie dać wierny obraz istniejącej rzeczywistości. Pisarz złożył swoją powieść z kilku autonomicznych wątków, które łączy głównie tematyka, a w mniejszym stopniu bohater. To postawienie obok siebie nieco różnych spraw pozwoliło mu wyeksponować główny problem filozoficzny. I literacki, bo choć podstawową postacią w „Procedurze" jest naukowiec, który zdołał stworzyć w laboratorium żywy mikroorganizm (eobiont), to przecież Wiktor Werker próbuje potem opisać swoje osiągnięcie i wciąż nachodzą go myśli o tym, jak to robi powieściopisarz. Pisanie to także powoływanie czegoś do życia i zdaje on sobie z tego sprawę nie gorzej niż jego (s)twórca. Przez książkę przewijają się także inne aspekty: biologiczny, emocjonalny, intelektualny, mityczny i religijny. Przewijają się pytania egzystencjalne o narodziny i śmierć. I chociaż poniekąd nic się w tej książce nie dzieje, to gdzieś, w pewnym momencie, zamienia się ona w psychologiczny kryminał, a wynika to z wielu faktów, i tylko sam Wiktor Werker niczego się nie spodziewa. Zakończenie zaskakujące, choć gdzieś intuicja przepowiadała mi, co się stanie.
            Może ludzie nie są istotami racjonalnymi? Człowiek dąży do rozmaitych celów, ale ich osiąganie mniej go interesuje niż sama droga. Niszczy to, co stworzył, rezygnując z pożytku. Słowem, człowiek jest skonstruowany komicznie. A w tym komizmie mieści się zarówno zwykła nieracjonalność, jak i rys autodestrukcyjny. Bo może człowiek pożąda nie tylko błogostanu? Może równie mocno nęci go cierpienie? Może z cierpienia właśnie odnosi tyle samo korzyści, co z błogostanu? Człowiek niekiedy namiętnie gustuje w udręce, bo bez niej nie może siebie poznać, choć zarazem poznanie to wymaga wyborów przeciw logice życia. Jestem pewien, że człowiek nigdy się nie wyrzeknie prawdziwego cierpienia, zniszczenia i chaosu. Materia, z której składają się współcześni, jest resztką po złudzeniach wielkiego humanizmu, który – od Sokratesa po Kanta – mówił, że ludzi określa dążenie do nieśmiertelnych idei, bądź, że idee te, jako warunki poznania są nam wrodzone. Możemy zastanawiać się po lekturze „Procedury”, co znaczy być dziś demiurgiem?