19 października 2024

Kadysz za nienarodzone dziecko

 

„Kadysz za nienarodzone dziecko”

Imre Kertész

Autor/ (ur. 9 listopada 1929 w Budapeszcie, zm. 31 marca 2016 tamże) – węgierski pisarz żydowskiego pochodzenia, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 2002. W 1944 w wieku 15 lat został wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, później przeniesiony do Buchenwaldu. Cała jego rodzina – oprócz matki – zginęła w czasie wojny. Doświadczenia te wywarły decydujący wpływ na jego późniejszą twórczość.

Tłumaczenie/ Elżbieta Sobolewska

Tytuł oryginału/ hu „Kaddis a meg nem született gyermekért”

Tematyka/ To jedno z najbardziej oryginalnych dzieł o Holokauście. Bohater to mężczyzna w sile wieku żyjący wspomnieniem Oświęcimia. Stojąc przed wyborem  między więzieniem posiadania domu a więzieniem nieposiadania go – wybiera to drugie. Bohater jest człowiekiem nieprzystosowanym – do małżeństwa, do ojcostwa, do spełniania narzucanych przez kulturę funkcji społecznych. Żeni się tylko po to, żeby zrozumieć, że nie nadaje się do małżeństwa, żyje tylko dlatego, by tym dokładniej zrozumieć, że nie nadaje się do życia, pracuje jedynie dlatego, żeby nie żyć, nie istnieć. Bo z katalogu wszelkich opresji istnienie rozpięte między dwoma nicościami jest najstraszniejsze.

Główny motyw/ Akcja „Kadyszu" rozgrywa się w czasach węgierskiej „małej stabilizacji", okresu niepisanej umowy między narodem a władzą, według której naród nie miesza się w politykę, a władza daje narodowi żyć. To czas, gdy każdy Węgier pracuje na kilku etatach, by kosztem zawałów, wrzodów i nerwic dorobić się własnego mieszkania, samochodu i poczuć złudny smak konsumpcji. To sytuacja sprzyjająca zapominaniu – o wojnie i pokoju, o miłości i nienawiści, o życiu i śmierci. Kiedy trzeba zarabiać forinty, nie sposób myśleć o kondycji ludzkiej. Dlatego narrator „Kadyszu" wycofuje się z tak pojętego życia. Praca właśnie ma przynieść mu zapomnienie, a nie forinty i mieszkanie, gdyż odmawia on współudziału w takim wyścigu. Gnieździ się w klitce na 14. piętrze bloku z wielkiej płyty, gdzie ukryty przed światem usiłuje przeczekać do śmierci. Jego żona bardzo chce mieć dziecko, on nie. Kiedy próbuje żonie wyjaśnić, dlaczego, powracają obozowe wspomnienia.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) jest przecież najzupełniej oczywiste, że nasz instynkt potrafi działać wbrew samemu sobie (…)”.

„Okazuje się jednak, że tłumaczenia niepodobna uniknąć, bezustannie coś tłumaczymy albo się tłumaczymy, tego wymaga od nas to niewytłumaczalne zjawisko i zespół uczuć, jakim jest życie, tłumaczenia żąda nasze otoczenie, i wreszcie my sami pragniemy wytłumaczyć się przed sobą (…)”.

„Kto patrzy na świat racjonalnie, na tego świat też patrzy racjonalnie (…)”.

„(…) bo to, co jest rzeczywiście irracjonalne, co rzeczywiście nie ma wytłumaczenia, to nie zło, ale wręcz przeciwnie: dobro”.

„>Nie!< - nigdy nie zechce być ojcem, losem i bogiem innego człowieka”.

„(…) we własnej nieudolności, kiedy się dobrze przyjrzymy, możemy przecież rozpoznać własny los (…)”.

„(…) grzech i pokuta to takie pojęcia, pomiędzy którymi tylko ludzkie istnienie tworzy żywy związek (…)”.

„Dlaczego musimy żyć, wiecznie odwracając ze wstydu twarz?”.

„Ale strach, moja droga, powiedziałem do mojej żony, miewa różne oblicza, a kiedy już stanie się systemem i opanuje świat, często okazuje się tylko zabobonem”.

„I jeżeli twierdzenie, że bóg to zgloryfikowany ojciec, jest prawdziwe, to mnie bóg objawił się pod postacią obozu w Auschwitz (…)”.

            Na początku muszę wyjaśnić, czym jest tytułowy „Kadysz”. Modlitwa Kadysz (od aram. kad(d)isz = święty; jid. Kadesz) – jest jedną z najważniejszych i najczęściej odmawianych modlitw w liturgii żydowskiej, napisana w języku aramejskim; wyraża wiarę w jedynego Boga i poddanie się Jego woli. Kadysz często nazywany jest modlitwą za zmarłych, ale jest to mylne przekonanie. Kadysz, jak powszechnie wiadomo, jest też modlitwą odmawianą po śmierci bliskich osób, członków rodziny, nie tylko rodziców. Jednak modlitwa ta nie zawiera żadnych odniesień do śmierci lub żałoby. Kadysz jest modlitwą o życie, to dlaczego religijni Żydzi odmawiają kadisz po śmierci rodziców lub krewnych? Jak nauczał Rabin Akiwa, dusza ojca może wznieść się do niebios dopiero po tym, jak jego dziecko odmówi kadysz. Po raz pierwszy wzmianka o kadyszu, jako modlitwy za zmarłych pojawiła się w Midraszu. Jego forma zrodziła się w czasach talmudycznych. Człowiek póki żyje, uświęca świat swoimi pozytywnymi działaniami. Gdy odchodzi, ta pozytywna energia pozostaje wśród żywych – o tym też wspominają Żydzi, odmawiając kadysz za tego, kto odszedł. A więc podsumowując, kadysz jest modlitwą za żywych, za żałobników, którzy proszą Boga, aby podczas tak trudnych doświadczeń jak śmierć najbliższych, nie przestali wątpić i wierzyć w Boga.

            W mowie wygłoszonej po otrzymaniu w 2002 roku literackiej Nagrody Nobla Imre Kertész przywołał wydarzenie, które nastąpiło niedługo po ogłoszeniu światu werdyktu Komitetu Noblowskiego. Wówczas, bowiem dyrektor obozowego muzeum w Buchenwaldzie wysłał węgierskiemu pisarzowi kopię raportu z 18 lutego 1945 roku. Z rubryki „ubytki” pisarz dowiedział się o śmierci więźnia nr 64 921, Imre Kertésza, urodzonego w 1927 roku, Żyda, z zawodu robotnika. Już na pierwszy rzut oka dwie rzeczy nie zgadzały się: rok urodzenia i zawód. Kiedy bowiem w kancelarii obozu wpisywano jego dane osobowe, Kertész podał, że jest starszy. W ten sposób otrzymał status robotnika, a nie ucznia, dzięki czemu stawał się w obozie bardziej przydatny. Nieprawdą było także, że tego dnia zginął. „Raz już więc umarłem, pewnie po to, aby żyć – i to jest chyba moja prawdziwa historia” – konkludował w eseju „Eureka”.

            Pokolenie ocalonych z obozów koncentracyjnych poznało strach, upokorzenie, śmierć. Ludzie ci przetrwali piekło, zajrzeli w otchłań, o której wielokrotnie nie potrafili zapomnieć. Niszczycielska walka rozgrywająca się w ich umysłach toczona była przeciwko sobie i ludziom znajdującym się obok. O swoim małżeństwie Kertész napisał: „Nie sądzę, żeby to było aż tak skomplikowane. Obydwoje byliśmy samotni i opuszczeni. Potrzebowaliśmy siebie, i później, kiedy nie było już bezwzględnej konieczności, zostaliśmy ze sobą”. Miłość, której zaznał z żoną, porównał z głuchoniemym dzieckiem: „biegnie z rozłożonymi ramionami, z roześmianą twarzą i powoli wykrzywia usta do płaczu, bo przez nikogo niezrozumiane przestaje widzieć cel swojego biegu”.

            Równie trudna była miłość małżeńska B. i jego żony z powieści „Kadysz za nienarodzone dziecko”. Bohater książki B. zanim związał się z kobietą, postawił jej okrutny, ale według niego bardzo praktyczny warunek: „pomiędzy nami nigdy nie może paść słowo >miłość< czy jakikolwiek z jego synonimów, że nasza miłość może trwać tylko dopóty, dopóki się w sobie nie zakochamy, z wzajemnością czy bez wzajemności, obojętne, a w momencie, kiedy podobne nieszczęście dotknie jedno czy nawet obydwoje, musimy natychmiast położyć kres naszemu związkowi”. Przy tak rozumianym pojęciu miłości bardzo szybko pojawiły się w ich małżeństwie pierwsze niezgodności. B. zaczął chować się przed wzrokiem żony, chronić się przed nią i przed jej uczuciami w stosunku do niego. Miłość, która się między nimi zrodziła, niszczyła oboje. Kobieta robiła wszystko, co było w jej mocy, aby przynieść mu ulgę. B. zauważa: „początkowo podziwiała we mnie, że niszczono mnie, ale ja jednak się nie poddałem..., ale bezowocność jej starań, oddania i miłości zabiły w niej uczucia, którymi mnie darzyła..., pod pojęciem wolności zawsze rozumiałem jedynie wolność skierowaną przeciw czemuś lub komuś... atak albo ucieczkę”. B. opowiadał żonie o wydarzeniach z obozu, dzielił się z nią przytłaczającym ciężarem wspomnień, uczynił z niej swojego powiernika. Ona nie chciała jednak być tylko słuchaczem i obserwatorem – pragnęła stać się uczestnikiem zdarzeń, by wyprowadzić męża z ich labiryntu i przyprowadzić do siebie. Razem mogliby wreszcie „wydostać się z tych moczarów i zostawić je na zawsze za sobą, jak chorobę czy złe wspomnienie”. Jednak, jak relacjonuje B., „wtedy po prostu puściłem jej rękę i zacząłem biec z powrotem na bagna”. W pewnym momencie kobieta nie miała już siły po raz kolejny wyciągać go z sytuacji, do której zawsze powracał. Przyczyną wszystkiego była jego chora, zatruta przez Auschwitz świadomość, od której musiałby się uwolnić, jeśli chciałby nadal żyć. Kobiety w utworach Kertésza są ofiarami destrukcyjnych sił tkwiących głęboko w męskich bohaterach. B. uważał, że ludzi może łączyć tylko jedno – poczucie winy. Jego żona posługiwała się językiem miłości, którego nie potrafił przyswoić. Nie wiedział nawet, jakie zarzuty mógł wobec niej wysunąć, skoro jedyną jej winą była chęć uszczęśliwienia go. B. pisał wspomnienia, które miały odciążyć jego bolesną świadomość. Rozgrywał na papierze walkę o to, co posiadał – o własne życie. Znamienna jest dedykacja dla żony w rękopisie, który przekazał jej do spalenia: „tobie, na której – z mojego powodu i całkowicie bez twojej winy, choć nie znałaś Auschwitz – pozostawiło ono najgłębszy ślad”. 


            Jednak doświadczenie uczucia przypadkowości oraz jego myślowe przetworzenie nie jest już charakterystyczne dla tej tradycji. Być może autor tej książki nie rozpoznał palca Opatrzności lub historycznej konieczności, lecz mimo to Opatrzność mu towarzyszyła, a drogę wskazywała historyczna konieczność. Świat Kertésza jest światem pozbawionym Opatrzności i konieczności. I przez to na zawsze pozostanie światem Auschwitz. Kertész nie rozstrzyga kwestii istnienia Opatrzności, czyli Boga. Jeśli nie wiemy, czy coś istnieje, wówczas z perspektywy rzuconego w świat człowieka jest tak, jakby nie istniało. Inaczej wygląda to jednak z punktu widzenia człowieka przeżywającego chwile mistyczne. „Musimy przecież podziękować komuś za życie, nawet jeśli wokół nas nie ma nikogo, kto by te podziękowania przyjął”. Człowiek żyje i działa w takiej przestrzeni i takim czasie, w których wątki kierujące jego działaniami są nie do poznania i nie do rozplątania, a mimo to – albo właśnie dlatego – ma w sobie potrzebę transcendencji i skłonność do szczęścia. Depresja i hedonizm – tak Kertész opisuje samego siebie, a stosunek życiorysowego „Ja” do Opatrzności też zawiera tę sprzeczność. U Kertésza Opatrzność zawsze jest Opatrznością specjalną – dotyczącą jednostki, a dokładniej: jego samego. Jeśli nie ma Opatrzności, to wszystko jest dziełem przypadku. I na przekór swej skłonności do mistycyzmu Kertész odważnie opowiada się za przypadkiem. Przypadkiem było to, że się urodził, i to, że udało mu się przeżyć. Określenie „ocalały z Holocaustu” i to, co niesie ono za sobą, jest absolutnym przypadkiem lub też, jak mówi Kertész, „konsekwencją wypadku przy pracy”.

Przypadkiem jest nie to, co nie ma przyczyny, lecz to, co w danej sytuacji wydaje się całkowicie nieprawdopodobne i czego przyczyn – i przyczyn tych przyczyn – można by (gdyby było można) szukać w nieskończoność. Przeciwieństwem zaakceptowania przypadku jest nie tylko Opatrzność, ale również możliwość znalezienia wytłumaczenia. Indywidualna Opatrzność nie figuruje w życiorysie Kertésza. Przykładowo, kiedy mówi o żydowskości, mówi zawsze o swojej żydowskości. Stąd w świecie jego myśli nie pojawia się stosunek Opatrzności do narodu żydowskiego. Gdy natomiast wspomina o konieczności, nie jest to konieczność indywidualna. Koniecznością nie było to, że jako dziecko został deportowany do Auschwitz – mogło przecież stać się inaczej. Jednakże Auschwitz nie było przypadkiem. W europejskiej historii musiało pojawić się Auschwitz lub coś podobnego – znając historię Europy, nie powinniśmy się dziwić temu, że doszło do Zagłady. Przypadkiem byłoby, gdyby nie doszło. Po Shoah każda dyktatura jest, zdaniem Kertésza, potencjalnym Auschwitz, nawet, jeśli przypadkiem nim nie jest. A zatem kertészowskie pojęcie konieczności w niczym nie przypomina kantowskiego. Gdybym chciał je określić filozoficznie, porównałbym je z arystotelesowskim pojęciem dynamis. Jeśli w głębi jakiejś kultury, w dynamice jej historii, ukryta jest możliwość czegoś – w dodatku nie w formie abstrakcyjnej „może można, może nie można”, tylko konkretnej: „to jest to, co możliwe” – Kertész nazywa to koniecznością. Przeciwieństwem konieczności nie jest u niego przypadek, lecz to, co niemożliwe. I w tym sensie Auschwitz kryje się w każdej dyktaturze, a nawet w każdej europejskiej kulturze. Jednakże nie oznacza to jeszcze, że Auschwitz jest czymś oczywistym, zrozumiałym. Przecież gdyby było zrozumiałe, to „zrozumiałe byłoby coś, co przekracza granice rozumu”. Hegel powiedział, że jeśli patrzymy na świat racjonalnie, wówczas świat odwzajemni się nam tym samym. Ale na Auschwitz nie można spojrzeć racjonalnie. W pewnym miejscu Kertész przytacza zdanie z książki „Ja, inny”: „Jeśli przestroga Auschwitz okazała się daremna, to Bóg zbankrutował, a jeśli doprowadziliśmy Boga do bankructwa, nigdy nie zrozumiemy Auschwitz”. I dodaje: „Tak. Właśnie oto chodzi. Już nigdy go nie zrozumiemy”.

            Narodziny – to przypadek, przetrwanie – absolutny przypadek, życie, jako zbiegi okoliczności. Ale czy wszystko pozostaje przypadkiem? Czy stary Ktoś po zmianie ustroju i otrzymaniu Nagrody Nobla opowiada tę samą historię, co ten sam młody Ktoś? Kto z uporem maniaka i poczuciem beznadziejności pisał jedną po drugiej książki, które w dyktaturze nie miały szans na publikację? Czy może wymyślić tę samą historię? Oczywiście, że nie. A jednak nie wszyscy. W „Kadyszu za nienarodzone dziecko” Kertész opowiada historię Nauczyciela, historię dobrego człowieka. Kertész uważa, że czyny człowieka złego, grzesznego można tłumaczyć, natomiast czyny ludzi dobrych są niewytłumaczalne, bo człowiek dobry jest czymś niepojętym, jest cudem. W tym rozróżnieniu kryje się ważna prawda. Na pytanie, kto jest dobrym człowiekiem, da się udzielić odpowiedzi; na pytanie, jak być dobrym człowiekiem – odpowiedzi nie ma. To, o czym warto mówić, to nie czyny absolutnie dobrego lub absolutnie złego człowieka, tylko czyny i droga życiowa człowieka uczciwego lub nieuczciwego – i Kertész o tym właśnie mówi. Bycie uczciwym nie jest kwestią szczęścia, ale czasami szczęście jest potrzebne, by pozostać uczciwym.

            „Jedyną rzeczą łączącą dwoje Żydów są wspólne lęki” – pisze Kertész, szybko jednak dodaje: „Ja się nie bałem”. „Mnie Żydem uczynił Holocaust... Ja... niezbyt potrafię się zastanawiać nad żydowską metafizyką, żydowską kulturą, żydowską literaturą, gdyż niewiele o nich wiem. W tym sensie nie jestem Żydem. Ale ten fakt nie interesuje nikogo, kiedy człowieka wywożą do Auschwitz albo robią z niego głównego oskarżonego w procesie pokazowym... i nie może dłużej mówić, że z punktu widzenia swoich przekonań wcale nie jest Żydem”. „Kim ty jesteś, zgodnie z przekonaniami?”pyta sam siebie. „Żydem, ale takim, który nie ma nic wspólnego z żadną ze znanych przed Auschwitz form życia Żydów. Ani z Żydami konserwatywnymi, ani ze zasymilowanymi, ani z syjonistami, ani z Izraelem. Być Żydem – to właśnie najtrudniej jest wypowiedzieć”. W „Kadyszu za nienarodzone dziecko” czytamy wyznania człowieka, który całe życie poświęcił pracy: „Gdybym nie pracował, kto wie, czy w ogóle bym istniał”. Cierpi na samotność, wygnanie, a jednocześnie sam do nich dąży. Jest emocjonalnym impotentem. Mówi: „Boję się, że we mnie nie ma miłości”a zarazem akceptuje to „nie ma”. Kiedy spędza noc z kobietą, zastrzega, że „nie może między nami paść słowo miłość”. Swój stosunek do własnej żydowskości przeżywa jako swego rodzaju schizofrenię. A oto konkluzja: „Z Auschwitz nie można się wyleczyć”.

Całe pisarstwo Kertésza ma przecież swoje źródło w czarnej dziurze, której na imię: Auschwitz. Znakiem rozpoznawczym jego stylu jest sarkazm. To jest ta osobliwa mieszanka złośliwości i czarnego humoru, który mają jedynie ci, co urwali się ze stryczka. Sarkazm, określił kiedyś Roland Barthes, jako warunek prawdy i trudno o lepszy komentarz do wielu uwag zamieszczonych w dzienniku. A rzeczownik sarx obecny w słowie „sarkazm", przypomnijmy jeszcze, to po grecku ciało w jego mięsności, ciało jako mięso, co w kontekście doświadczeń autora też nie jest okolicznością bez znaczenia. Czy to jest człowiek? Kertész podejmuje odważnie to pytanie, które Primo Levi, włoski Żyd, również więzień Auschwitz, pozostawił nam, jako testament („Se questo? un uomo" to tytuł jego obozowej relacji). Kim zatem jest człowiek w jego współczesnej, europejskiej edycji? Kertész kreśli charakterystykę tej osobliwej persony w dającej do myślenia serii sprzeczności: „Człowiek! Żyje, lecz nie dysponuje swoim życiem; myśli, ale nic nie wie; żyje w stadzie, choć jest indywidualnością; jest indywidualnością, ale nie potrafi żyć samotnie; należy do przyrody, ale niszczy przyrodę, żeby ją przekształcić zgodnie z zapotrzebowaniem społecznym; i w wyniku tej pracy niszczy zarówno przyrodę, jak i społeczeństwo. Największy jednak kłopot polega na tym, że narzuca sobie prawa, a nie jest w stanie ich przestrzegać: jest więc zmuszony żyć w kłamstwie i pogardzie dla siebie".

 

 

07 października 2024

Zmierzch

 

„Zmierzch”

Osamu Dazai

Autor/ Prozaik japoński, przedstawiciel nurtu dekadenckiego. Był autorem pesymistycznych utworów, w których poruszał problemy zubożałej arystokracji i inteligencji japońskiej. Do najbardziej znanych jego dzieł należy powieść Shayō (Zmierzch 1947) oraz opowiadania: Omoide (Wspomnienia, 1933), Dōke-no hana (Błazeńskie kwiaty, 1935) i Ningen shikkaku (Zatracenie, 1948). Dzieła autorstwa Osamu Dazaia naznaczone są dramatycznymi osobistymi doświadczeniami. Pisarz w trakcie tworzenia swoich utworów chętnie korzystał z elementów własnej biografii. Dazai uważany jest za jednego z czołowych przedstawicieli gatunku określanego mianem shishōsetsu lub watakushi-shōsetsu (私小説), czyli „powieści o sobie”.

Tłumaczenie/ Mikołaj Melanowicz

Tytuł oryginału/ ja 斜陽 Shayō

Tematyka/ Mimo że w powieści występują cztery postaci, każda z nich reprezentuje myśli i zachowania autora, który przedstawia proces degradacji wartości, zachodzący wraz z upadkiem jego arystokratycznej klasy podczas powojennego chaosu. Tytułowy zmierzch można odczytywać także jako koniec ery arystokracji, której symbolem jest z wolna dogorywająca, słabnąca z każdym dniem matka. Ostatnia dama Japonii uosabia tradycję oraz kulturę świata, który sukcesywnie zanika, blaknie, staje się historią, ustępując pola bezwzględnej nowoczesności. Ponadto zmierzch to oznaka ciemności, a więc rzeczy nieznanych i jednocześnie przerażających, budzących niepokój oraz lęk – dokładnie takie odczucia dominują w okresie powojennym w Japonii, będącym czasem gwałtownych przemian, przewartościowania i upadku autorytetów.

Główny motyw/ Bohaterka „Zmierzchu”, Kazuko sprzedała dom w Tokio i wraz z matką przeniosła się na Półwysep Izu. Ojciec już nie żył, a jej arystokratyczna rodzina straciła majątek i wpływy. Kazuko rozumie, że osiągnięty w nowym domu spokój jest pozorny, a wokół niej pogłębia się złowieszczy cień. Oto pewnego dnia dowiaduje się, że jej młodszy brat przeżył wojnę i wraca do domu, by wkrótce znów wyjechać do Tokio. W jego pokoju znajduje pamiętnik z czasu studiów, w którym brat opisał swe cierpienia i gniew młodego literata i narkomana, który stał się udręką dla siostry. Czytając wyznania brata, Kazuko przypomina sobie, co robiła w tym czasie. I tak się rozwija główny wątek fabularny tej powieści…

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Sam tytuł nie czyni jeszcze człowieka arystokratą. Niektórzy ludzie bez tytułu, lecz obdarzeni naturalną klasą, są wspaniałymi arystokratami”.

„Tutaj łajdacy jak Naoji szybko nie umierają! Giną ludzie grzeczni, piękni i łagodni”.

„Nauka to inna nazwa próżności. Jest dążeniem ludzi do utraty człowieczeństwa”.

„Wolałabym już raczej, żeby ktoś do mnie powiedział: >Umieraj<, niż mnie krytykował”.

„Ludzie zawsze robią poważną minę kiedy kłamią. Ach, ta powaga współczesnych przywódców”.

„(…) świat nie jest taki, jak go sobie wyobrażałam, że jest zupełnie innym, odmiennym i dziwnym organizmem”.

„Wydawało mi się, że po raz pierwszy w życiu dowiedziałam się o istnieniu ściany rozpaczy, zbudowanej z wielu rzeczy, z którymi nie można sobie poradzić ludzkimi siłami”.

„Rewolucja i miłość są w rzeczywistości najprzyjemniejszymi i najsmaczniejszymi rzeczami na tym świecie (…)”.

„Chcę wierzyć, że człowiek urodził się dla miłości i rewolucji”.

„Czy poczucie szczęścia nie jest czymś, co przypomina złoty piasek, połyskujący w głębinach na dnie rzeki smutku”.

„Wciąż pozostajemy dziećmi mimo upływu czasu”.

„Dlaczego miłość cielesna jest zła, a miłość duchowa dobra? Nie rozumiem tego. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie ma między nimi różnicy”.

„Skoro człowiek przyszedł na ten świat i jeśli już musi jakoś wypełnić swoje życie, to kto wie, może nie należy potępiać ich zachowania pozwalającego im jakoś przeżyć?”.

„Człowiek, który ma prawo do życia, powinien również mieć prawo do śmierci”.

„Nie ma więc powrotu do porzuconego świata; pozostało mi tylko miejsce na galerii dla obserwatorów, którego z fałszywą uprzejmością, podszytą gniewem, użyczył mi lud”.

„Wszyscy ludzie są tacy sami”.

„Ha, ha, bez względu na to, jak bardzo starałby się udawać kogoś innego, będzie takim samym człowiekiem jak inni”.

„Marksizm głosi wyższość ludzi pracy. Nie twierdzi, że wszyscy są tacy sami. Demokracja broni godności jednostki. Nie twierdzi, że wszyscy są tacy sami”.

„Urodzenie dziecka kochanego mężczyzny i wychowywanie go, będzie dokonaniem mojej moralnej rewolucji”.

„W obecnym świecie najpiękniejsi są ci, którzy stali się ofiarami”.

Osamu Dazai, ceniony w Japonii autor, przez całe, zakończone samobójstwem w 1948 r. życie, zmagał się z poczuciem osamotnienia, trudnościami w pisaniu, uzależnieniem od alkoholu i leków oraz chorobą psychiczną. W jego książkach powracają wszystkie te wątki, towarzyszą opisom zmian społecznych, które następowały w Japonii, gdy po II wojnie światowej upadał obecny przez kilkaset lat porządek społeczny. Dazai pisze, że „boi się logiki świata”. Jednak w „Zmierzchu” narrację prowadzi już kobieta, bo książka oparta jest na pamiętnikach Shizuko Ōta, matki jego nieślubnego dziecka i zubożałej arystokratki. Fikcyjna Kazuko musi z matką opuścić Tokio i przenieść się do willi na prowincji. Utrzymują się z wyprzedawania przedmiotów, które zgromadziły w czasach, gdy arystokratyczna rodzina dobrze sobie radziła. Czekają też na brata Kazuko, Naoji’ego walczącego na wyspach Pacyfiku. Jego powrót zmusi rodzinę do wyjścia z letargu i do wprowadzenia w życiu zmian, które dla Kazuko oznaczać będą wyjście poza normy obowiązujące dla ówczesnych Japonek, ale także te, którym podlegają kobiety we współczesnej Japonii. Powieść jest absolutną klasyką, przetłumaczoną przez znawcę literatury japońskiej prof. Mikołaja Melanowicza. Wstęp autorstwa Karoliny Bednarz doskonale wychwytuje połączenia między sytuacją opisaną przez Osamu Dazai a tym, co odczuwają ludzie w obecnej sytuacji geopolitycznej. Powieść ta, która doskonale odzwierciedlała japoński nastrój zaraz po wojnie, wniosła nawet wkład w język japoński, ponieważ jej japoński tytuł – shayo – doprowadził do powstania słowa shayozoku, które oznacza coś w rodzaju zubożałej arystokracji. Historia Dazaia opowiada o zubożałej arystokracji, a konkretnie o jednej rodzinie. Historia koncentruje się na kobiecej bohaterce, Kazuko. Po rozwodzie Kazuko wróciła do matki. Gdy stan zdrowia matki pogorszył się, Kazuko zaczyna tracić sens w swoim życiu; bo to właśnie ten związek definiował jej życie. Wkrótce wkracza w egzystencjalistyczny świat, w którym nie może już czerpać znaczenia od innych ludzi. Jak na ironię, wolność, jaką daje jej śmierć matki (nie jest już z nikim związana) staje się jej egzystencjalnym niepokojem. Natomiast połączenie strachu wojennego i sprzecznego zbiorowego sposobu myślenia pozostawia jej brata Naoji zdezorientowanego, ponieważ jego życie było kierowane przez kolektywną naturę Japonii, był rozczarowany, gdy w końcu został odesłany do domu po wojnie. Ta wolność, jak sądzę, przyczynia się również do jego decyzji o popełnieniu samobójstwa. Nie miało sensu, aby nadal żył, ponieważ nie widział już żadnego celu, jaki dawało mu kolektywne społeczeństwo tradycyjnego państwa w „Kraju kwitnącej wiśni”. Było to samobójstwo w kraju i epoce, która nie dawała szans na powrót do utraconego świata tradycji.                      

Powieść otwiera osobliwa scena. Uważny czytelnik nie przejdzie obok niej obojętnie. Zasadzi się w nim i będzie nawiedzać na następnych stronach. Zanurzy go w chmurze domniemań i możliwych interpretacji. Główna bohaterka, Kazuko siedzi ze swoją Mamą przy obiedzie. Mamą pisaną zawsze przez wielkie M. Mama jest dystyngowana, Mama wszystko robi „arystokratycznie”, a jej dzieci zawsze spoglądają na nią z należytym szacunkiem i podziwem. Jest nieskazitelna we wszystkim, co robi, nawet w sposobie spożywania posiłków. A książkę otwiera stłumiony krzyk Mamy podczas jedzenia zupy, co jest zaskakującym oderwaniem od rutyny. Zatroskana Kazuko pyta: „Włos?” Ten domniemany włos, niewytłumaczalny krzyk dręczy nie tylko córkę, ale i czytelnika. Tłumią się mroczne sekrety, niewytłumaczalny strach, jakaś trauma, lęk o los potomstwa, a może krzyczą w niej wszystkie Mamy? Krzyczy w niej cała upadła Japonia? Kazuko zaczyna prowadzić się niemoralnie, łamie wiodące zasady rodzinnego arystokratycznego życia. Najpierw się rozwiodła, a później zaszła w ciążę z żonatym powieściopisarzem, panem Ueharą, dilerem narkotyków jej brata. „Człowiek narodził się z miłości i rewolucji", myśli. Rewolucja była skierowana przeciwko starej moralizatorskiej Japonii, która straciła swoją autentyczność wraz z porażką w wojnie. A jej miłość? Arystokratyczna i zamożna rodzina Kazuko przed wojną nie zaakceptowałaby człowieka o takiej reputacji i z tak niskiej warstwy społecznej. Dziewczyna wędruje po Tokio w poszukiwaniu swojego kochanka, bezwstydnie nie przejmując się tym, że ma żonę, dziecko i liczne kochanki. Jej oddanie się mu zadecyduje o jej przyszłości, ale cóż to za przyszłość... W swoim eseju „Mit Syzyfa” francuski powieściopisarz Albert Camus zastanawia się, czy bezsensowny świat wymaga samobójstwa? Naoji postanawia popełnić samobójstwo. „Kiedy udawałem przedwcześnie dojrzałego, ludzie zaczęli plotkować, że jestem przedwcześnie dojrzały. Kiedy udawałem lenia, ludzie opowiadali, że jestem leniem. Kiedy udawałem, że nie potrafię pisać powieści, ogłaszali, że nie potrafię pisać. Kiedy udawałem, że kłamię, ludzie mówili, że jestem kłamcą. Kiedy udawałem, że jestem bogaty, ludzie opowiadali, że jestem bogaczem. Kiedy udawałem obojętność, ludzie mówili, że jestem zimnym draniem. Ale kiedy naprawdę było mi ciężko i mimo woli wydawałem jęki bólu, ludzie opowiadali, że udaję cierpienie. Nic tu się nie zgadza”. Kazuko wybiera życie. To, czy ktoś może dalej żyć w tego rodzaju świecie, zależy od własnych ideałów, które sobie ustanowił. Poprzez wiarę w miłość i niemoralność Kazuko odnajduje sens w bezsensownym świecie. „Mamo, ostatnio odkryłam coś, co różni człowieka od zwierzęcia. To prawda, że człowiek posługuje się językiem, ma wiedzę i mądrość, umie myśleć, tworzyć porządek społeczny. Ale czy zwierzęta w różnym stopniu nie mają tego rodzaju cech? Kto wie, może też mają własną religię? Człowiek pyszni się, że jest panem wszystkich stworzeń, ale przecież w swej istocie nie różni się chyba od innych istnień. Choć nie, jednak różni się jedną rzeczą. Wiesz, czym, Mamo? Inne istoty absolutnie tego nie mają, tylko człowiek. Jest to posiadanie tajemnicy. Rozumiesz, Mamo, co mam na myśli?”. Dominującym aspektem życia matki staje się poświęcenie dla dzieci, które i tak zostają jej odebrane przez wojnę. Patrzy ona bowiem na upadek syna, już nie arystokraty i niedoszłego literata, lecz uzależnionego od alkoholu i narkotyków, wiecznie bez pieniędzy człowieka, oraz wewnętrzną krucjatę córki, której zupełnie nie rozumie. Córka stoi bowiem po drugiej stronie barykady. Nie chce podążać za starymi prawdami i wymaganiami, chce być panią własnego losu. Wybory życiowe Kazuko oraz Naojiego mogą być odczytywane zatem jako substytut dwóch dróg, którymi podążyć mogą następne pokolenia, pokolenia przychodzące już po „zmierzchu starego świata”. 

Analiza samej historii pozwala rozpoznać, że tytułowy „Zmierzch” jest symbolem degradacji japońskiego społeczeństwa, w tym jego uświęconych tradycją wartości i moralności. Może być również symbolem samego upadku rodziny arystokratycznej. Pod innym kątem analizy może równie dobrze symbolizować nową nadzieję poprzez rozproszenie – kiedy słońce zachodzi, sygnalizuje kolejny wschód słońca, ale najpierw zgodnie z prawami Kosmosu muszą nastąpić ciemności.

W książce „Zmierzch” znajduje się wiele symboli, takich jak wąż, choroba i śmierć matki, liść, który gnije i ciąża Kazuko. Wąż, który często kojarzony jest z negatywnymi archetypami, oznacza fałszywą osobowość bohaterów, ich rozproszenia i popełnione zdrady. Przykładem takiej zdrady jest romans Kazuko z panem Ueharą, który jest już żonaty. Innym jest romans Naojiego z Sugą, która jest również mężatką. Kolejnym symbolem jest matka, przedstawiana jako dobra arystokratka o wysokiej moralności, symbolizująca samą Japonię. Jej choroba reprezentuje pogorszenie się społeczeństwa i upadek jego moralności. Jej śmierć oznacza odejście dobrego pokolenia z zasadami. Dlatego w powieści jest symbolicznie nazywana „Ostatnią damą w Japonii". Liść, który gnije, nie spadając z gałęzi, oznacza nadgniłe życie Kazuko. Zdaje sobie sprawę z tego, że przemija jej młodość, że straciła wszystko (męża, matkę, brata, status), a także sama stała się zdeprawowaną kobietą. Trzyma się swojej miłości do człowieka upadłego, będącej jedyną rzeczą, o którą walczy, do końca. Jej ciąża na końcu powieści oznacza nowy początek i nową nadzieję, gdy buntuje się przeciwko przeszłości oraz przeciwko starym zasadom. Może również oznaczać odrodzenie się narodu japońskiego. Niemniej jednak, z innego punktu widzenia analizy, dziecko może być reprezentacją przyznania, że tylko nowe pokolenie może rozpocząć prawdziwą odbudowę lub odnowę zrujnowanego społeczeństwa i że pokolenie Kazuko i jej rodzina nie mogą już sami przywrócić starej moralności. Ciągle powraca motyw węży, które zawsze kojarzone są z niższymi w sensie ewolucyjnym, a zarazem odbieranymi jako gorsze, popędami i impulsami. Efektem tego jest wyolbrzymiona  potrzeba bezpieczeństwa. Pojawiają się one regularnie, zwykle jako zapowiedź śmierci, nawet w pewnym momencie Kazuko pali jaja węża, które jej zdaniem sprowadzają na rodzinę klątwy. Ogień jest również zapowiedzią jej osobistej rewolucji, kiedy Kazuko prawie podpala dom, a co za tym idzie całą wioskę.

W 1947 roku Dazai ukończył pisanie „Zmierzchu”, w którym doszedł do wniosku, że jedyną szansą na przeżycie jest pójście pod prąd powszechnych ideałów. Kazuko, która prowadzi nas przez kolejne strony powieści, pragnie jednego – urodzić swoje nieślubne dziecko. Dla niej decyzja ta jest ucieleśnieniem osobistej rewolucji, kulminacją buntu przeciw ucieleśnieniom osobistej rewolucji, które wyznaczały jej dotychczasowe życie: jako arystokratki i – przede wszystkim – kobiety. Kilkakrotnie wspomina w swoich listach do mistrza swojego brata, pana Uehary, o tym, że nie chce żyć według zasad opisywanych w „Wyższej nauce dla kobiet” – zasad, które zalecały posłuszeństwo wobec ojca, męża, a potem syna. Kazuko nie chce być dobrze wychowaną dziewczyną z wyższych sfer, żyjąc według nauk sprzed stuleci, ani ideałem „dobrej żony ani mądrej matki”, która wpajała podczas wojny rządowa propaganda. Nie chce należeć do żadnego mężczyzny. Chce tylko jednego – urodzić dziecko. Dla Osamu Dazaia w „Zmierzchu” upadek to nie sposób na lepsze życie – raczej jedyny sposób, żeby w ogóle przeżyć. Kazuko nazywa Naojiego i Ueharę (jego mistrza i towarzysza pijackich eskapad) „ofiarami okresu przejściowego moralności”. Jako jedyna się nie poddaje i stara się żyć, nawet jeśli oznacza to pójście pod prąd wyuczonej moralności, w przeciwieństwie do większości dzieł Dazaia, w których bohaterowie poddają się upadkowi.

Nie bez powodu niektórzy nazywają powojenne pokolenie młodych Japończyków „pokoleniem Zmierzchu”: każdy czytelnik w Japonii odnajdywał w którymś z bohaterów cząstkę siebie. Wojna zostawiła w ludziach poczucie bycia ofiarami propagandy „świętej wojny” i tego, że tak wielu za tą propagandą ślepo podążało. A przede wszystkim poczucie beznadziei – że tak ogromne poświęcenie nigdy nie zostało wynagrodzone. Mroczny czar powieści bazuje w dużej mierze na dekadenckiej atmosferze otaczającego samego autora – uzależnionego od narkotyków, tonącego w rozpaczy i nienawidzącego siebie, na długo przedtem, zanim kultura kasutori[1] rozlała się na resztę społeczeństwa. Jego osobiste demony, które gnębiły go przez większość życia, pomogły idealnie zarysować bolączki i marzenia okresu po zakończeniu wojny – po „upadku” całego narodu.

„Zmierzch" to opowieść o poszukiwaniu siebie w świecie wywróconym do góry nogami. To poetycka i przejmująca historia ludzi, którzy próbują jakoś funkcjonować, szukając swojej formy buntu. Pełne symbolicznych retrospekcji, przetykane fragmentami intymnych listów i dzienników obrazy z życia na tle przemian, jakie po przegranej wojnie zachodziły w japońskim społeczeństwie.

           

 

 


[1] kasutori,  nazwa wzięła się od kasutori shochu, bimbru produkowanego po wojnie, ulubionego napoju ówczesnego światka artystycznego, żyjącego w kulcie opartym na degeneracji i nihilizmie.

 

05 października 2024

Zatracenie

 

„Zatracenie”

Osamu Dazai

Autor/ (jap. 太宰 Dazai Osamu), właśc. Shūji Tsushima (jap. 津島 修治 Tsushima Shūji; ur. 19 czerwca 1909, zm. 13 czerwca 1948) – prozaik japoński, przedstawiciel nurtu dekadenckiego. Był autorem pesymistycznych utworów, w których poruszał problemy zubożałej arystokracji i inteligencji japońskiej. Do najbardziej znanych jego dzieł należy powieść Shayō (Zmierzch 1947) oraz opowiadania: Omoide (Wspomnienia, 1933), Dōke-no hana (Perły błazenady, 1935) i Ningen shikkaku (Zatracenie, 1948).

Tłumaczenie/ Henryk Lipszyc

Tytuł oryginału/ ja 人間失格, Ningen Shikkaku

Tematyka/ „Zatracenie” to bardzo przejmująca opowieść o braku umiejętności wpasowania się w rzeczywistość, ramy okalające byt człowieka. To obraz cierpiącego mężczyzny, któremu nikt nie potrafi pomóc, wszystko go drażni, nic go nie cieszy, a życie traktuje jak wroga. To powieść o tym, że życie jest chorobą, na którą wciąż nie ma leku tak przynajmniej zdaje się wołać autor ze stron swojego ostatniego dzieła. Krótko potem popełnił samobójstwo.

Główny motyw/ „Japończycy mają prawdopodobnie tak dużo słów na określenie samobójstwa, jak Eskimosi na określenie śniegu”, pisała Phyllis I. Lyons we wstępie do monografii poświęconej postaci Osamu Dazaia. W przypadku zwykłego samobójcy pytamy o jego biografię. W przypadku samobójcy-pisarza zaglądamy do jego dzieł. „Zatracenie” dość wiernie oddaje jeśli nie nagie fakty z życia Dazaia, to przynajmniej jego rozterki i wewnętrzne zmagania. Bohaterem tego krótkiego, trzyczęściowego utworu jest Yozo, syn zamożnego właściciela ziemskiego z północy Japonii, zaangażowanego w politykę i często odwiedzającego Tokyo. O dzieciństwie Yozo dowiadujemy się z tzw. „Dziennika pierwszego”, choć jest wątpliwe, by małoletni bohater prowadził dziennik. Są to raczej wspomnienia człowieka, który stoi u kresu życia i swoją opowieść snuje właśnie z tej perspektywy. Yozo tylko z pozoru jest zwykłym dzieckiem. W głębi duszy pozostaje na wskroś samotny. Jego życiem rządzą poczucie wstydu i chorobliwy strach przed ludźmi, wszechogarniająca obawa o to, że nie sprosta oczekiwaniom dorosłych.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Ludzie nie śmieją się z zaciśniętymi pięściami”.

„Już nawet portret pośmiertny ma w sobie więcej wyrazu, pozostawia jakieś wrażenie”.

„(…) ogarnął mnie głęboki smutek na myśl o tym, jak żałośnie przyziemnymi istotami są ludzie”.

„Ale zapewne ludzie już tacy są i lepsi nie będą”.

„Tymczasem z natury byłem dokładnym przeciwieństwem tego, co rozumie się przez >łobuza<”.

„Wiadomo, światem rządzą koneksje”.

„Wydaje mi się, że życie ludzkie pełne jest przejawów jaskrawej, jawnej nieszczerości, do tego stopnia, że oszukujący się nawzajem ludzie nie zdają sobie nawet sprawy, że się oszukują, ani też, o dziwo, nie czują się z tym źle”.

„(…) obaj należeliśmy do tego samego gatunku zagubionych osobników, którym obce były zajęcia wypełniające ludziom życie”.

„(…) gdzieś w głębi człowieczeństwa kryje się coś upiornego, coś, czego w kategoriach samej ekonomii nie da się wytłumaczyć”.

„Słyszałem, że niektórzy faceci grzeją sobie wodę do kąpieli, paląc w piecu miłosne listy od kobiet”.

„Powiadają: >koniec pieniędzy – koniec romansu<”.

„Po prostu nie mogłem pojąć dziwnego zjawiska, że kobiety nie widzą najmniejszego związku między tym, co robią, kiedy idą z kimś do łóżka, a tym, co następuje potem, po obudzeniu się. Żyją nadal tak, jak gdyby za sprawą całkowitej utraty pamięci żyły w dwóch różnych, oddzielonych od siebie światach”.

„Wiem, że jestem lubiany, ale chyba zawsze brakowało mi zdolności do kochania innych”.

„Mogłem wierzyć w piekło, ale nie umiałem uwierzyć, że istnieje raj”.

„Czyż nie jest tak, że dwie osoby w ogóle się nawzajem nie rozumieją? Że nawet jeśli uważają się za serdecznych przyjaciół, naprawdę nic o sobie nie wiedzą? I tak przeżywają w tej nieświadomości całe życie, po czym opłakują przyjaciela, gdy w gazecie przeczytają jego nekrolog”.

„Od tamtej pory nabrałem przekonania, przyjąłem wręcz jako dewizę, że społeczeństwo to nic innego jak jednostka”.

„Trudne problemy świata ludzkiego oznaczają trudne problemy jednostki”.

„Wydawało mi się zawsze, że piękno dziewictwa to po prostu jakiś sentymentalne urojenia naiwnych poetów, ale to coś żywego, coś, co naprawdę istnieje”.

„Żyje na świecie tak wielu na różny sposób nieszczęśliwych ludzi, co ja mówię – wszyscy ludzie na świecie są nieszczęśliwi”.

 

„Zatracenie” to historia człowieka, który nienawidzi samego siebie i który nie ma nikogo, kogo mógłby winić za swoją tragedię, za własne złe wybory i niesprzyjające okoliczności. „Okiem kadrującym” w książce jest anonimowy narrator, który otrzymał trzy zdjęcia mężczyzny o imieniu Yozo i trzy notatniki napisane przez niego. W tych notatkach jest opis wczesnego dzieciństwa Yozo, jego dorastanie i dorosłość, opisy charakteryzują się suchą pogardą zarówno do siebie, jak i ludzi wokół niego. Yozo czuje się niezrozumiany przez ludzi, ponieważ sam ich nie rozumie. Czuje się wyobcowany oraz inny, od samego początku mówi, że nie uważa się za człowieka. Aby sobie z tym poradzić, rozwija w sobie osobowość klauna, który żartuje, chce, aby ludzie byli rozbawieni jego wybrykami, wtedy nigdy nie dostrzegą, co kryje się za maską żartownisia. Yozo charakteryzuje się kilkoma rzeczami, pierwszą z nich jest wielki strach przed ludźmi, drugą jest nienawiść do samego siebie. Błaznuje, ponieważ boi się, że ludzie zdadzą sobie sprawę, że nie jest człowiekiem jak reszta. Wszystko, co robi w całej powieści, wynika z tego, że jest tak mocno przerażony tym, że może być postrzegany, jako dziwoląg. Ten strach przejawia się jako lęk społeczny, niezdolność do powiedzenia ludziom „nie" lub spierania się z innymi oraz ogólny brak sprawczości, jeśli chodzi o dokonywanie dobrych wyborów.

Bycie błaznem było dla niego sposobem na przypodobanie się ludziom. Sparaliżowany strachem przed drugim człowiekiem, nie mógł przestać o nim myśleć. I oto dzięki błazeństwu udawało mu się znaleźć  jakąś wątłą nić łączącą go z ludźmi. Umizgiwał się z przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem, a jednocześnie, zlany zimnym potem, czuł w głębi serca desperacki lęk, jak gdyby ocierał się o skrajne niebezpieczeństwo. Jako dziecko nic nie wiedział nawet o swoich najbliższych krewnych – ani czy im ciężko, ani jakie mają poglądy. I już wtedy, przerażony, nie wiedząc, jak sobie poradzić w tej nieznośnej sytuacji, opanował po mistrzowsku sztukę błaznowania. Mówiąc inaczej, nie wiedzieć kiedy stał się dzieckiem, które nigdy nie mówiło prawdy. Na wspólnych rodzinnych zdjęciach z tamtych czasów wszyscy mają poważne miny i tylko twarz Yozo wykrzywiała się w dziwacznym uśmiechu. Ot, był to jeszcze jeden przykład smutnej, młodzieńczej błazenady. Ani razu nie zdarzyło się, by odpowiedział na uwagę kogoś z dorosłych. Nawet błahe upomnienie spadało na niego jak grom z jasnego nieba i prawie odchodził od zmysłów ze strachu. Przekonany, że w tych upomnieniach zawarta była jakaś odwieczna, nienaruszalna ludzka prawda, nie śmiał się sprzeciwić, a skoro, myślał, że nie potrafi sprostać wymogom płynącym z tych prawd, po prostu nie zasługiwał, by przebywać wśród ludzi. Toteż nie umiał ani oponować, ani bronić się. Nabrał przekonania, że kiedy ktoś go ruga , to na pewno wina jest po jego stronie, i przyjmując pokornie te ataki, żył w strachu bliskim szaleństwa. 

W nieustannym strachu przed ludźmi, bez odrobiny pewności siebie, chowając w sercu udrękę, skrywając melancholię i nieśmiałość, przyjął pozę beztroskiego optymisty i stopniowo doszedł do perfekcji w odgrywaniu roli błazeńskiego dziwadła. Byleby zabawić ludzi, mniejsza o to jak, i w ten sposób znaleźć się samemu poza ich tak zwanym „życiem”, a to, sądził, nikomu nie sprawiłoby chyba wielkiej różnicy. Żeby tylko nie narazić się swoją osobą, być nikim, być powietrzem, niebem – to pragnienie wzbierało w nim nieustannie. No i, najlepiej jak umiał, usłużnie zabawiał swoim błaznowaniem rodzinę, stawał na głowie, żeby rozbawić służących i służące, których rozumiał jeszcze mniej niż członków rodziny.  


Co robi dziecko, które się boi? Zamyka się w sobie lub skrywa swój lęk pod płaszczykiem wesołości. Yozo receptę na swój strach znajduje w błazenadzie. Rozśmieszyć wszystkich, wszystko obrócić w żart, w coś niepoważnego – oto strategia malucha. Głupkowata wesołkowatość pozwala ukryć swoją rozpacz. Pozwala też powstrzymać się od podejmowania decyzji i od wyrażania jednoznacznych sądów. „Jeśli coś mi się podobało – czytamy dalej w «Dzienniku pierwszym» – nie umiałem tego powiedzieć, ale równie ciężkim przeżyciem było przyjęcie tego, co mi się podobało. Ogarniał mnie wtedy nieopisany lęk. I podchodziłem do tej rzeczy niepewnie, z wahaniem, jakbym miał zjeść coś okropnie gorzkiego albo jakbym coś podkradał. Inaczej mówiąc, nie umiałem dokonać najprostszego wyboru w rodzaju «czy to, czy tamto». Mam wrażenie, że była to jedna z tych przypadłości, które złożyły się na to, co po latach nazwałem «życiem przepełnionym wstydem»”. Wstydem, który wiąże usta, nawet wówczas, gdy jak mały Yozo zostajesz wykorzystany seksualnie przez pokojówkę.

Pierwsza, najkrótsza część „Zatracenia” pozostawia w ustach coś cierpkiego. Poczucie niesmaku, obrzydzenia nie tylko światem, w którym Yozo przyszło żyć, ale również samym Yozo – chodzącą niepewnością, lękiem i kłamstwem. Wszystko, co przydarza się mu później, jest konsekwencją owego pierwotnego wyobcowania. Chłopiec dostaje się do szkoły oddalonej od rodzinnego domu. Tam szkolny kolega Takeichi demaskuje jego fanfaronadę i bycie na pokaz, ale jednocześnie pomaga mu odkryć w sobie talent malarski. Yozo maluje ekspresyjne autoportrety w stylu Modglianiego, jednak ostatecznie nikomu z wyjątkiem Takeichiego ich nie pokaże. Gdy w przyszłości zajmie się zawodowo rysowaniem komiksów, nigdy nie wróci do stylu, który pozwolił mu wyrazić siebie. Zawsze będzie krył się za konwencją, obowiązującą manierą. Po przenosinach do tokijskiego liceum poznaje Horikiego, który uczy go palić, pić sake i podrywać dziewczyny. „Nie trzeba było wiele czasu – stwierdza Yozo – bym ja także pojął, że alkohol, papierosy i kobiety to całkiem niezły, choć krótkotrwały, sposób na lęk przed ludźmi”. Wkrótce zaczyna chodzić do domów publicznych. Wstępuje też do tajnego koła młodych komunistów. Pociąga go jego nielegalny charakter, tak jak i wszystko to, co pozostaje na marginesie, w cieniu, w którym można się skryć. Niedługo jednak zagrzewa miejsca między komunistami. Powoli zaczyna się staczać. Wpada w alkoholizm, notorycznie się zapożycza. Wdaje się w romans z zamężną kobietą i wraz z nią usiłuje odebrać sobie życie, rzucając się do morza. W przeciwieństwie do swojej towarzyszki nie umiera i wiedzie dalej nędzne życie z dodatkowym poczuciem winy. Próbuje wejść w związek z młodą wdową z dzieckiem, lecz i tym razem zadanie go przerasta. Ucieka, przez chwilę żyje z szefową baru w Kyobashi, jednej z dzielnic Tokyo, a następnie poślubia młodą, niewinną sklepikarkę Yishiko. Przez moment udaje mu się żyć bez picia, jednak gdy staje się świadkiem gwałtu na własnej żonie, wraca do alkoholu i dodatkowo zostaje morfinistą, lądując na koniec w szpitalu dla obłąkanych.

Czy sam Yozo jest obłąkany? Kim jest? Jaki typ człowieka reprezentuje? I czy nadal jest człowiekiem? Sam Yozo pisze o sobie per „śmieć”. „Utraciłem prawo do nazywania się człowiekiem. Definitywnie przestałem już nim być”. Czy jest to również konstatacja Dazaia? Czy tak mógłby o sobie powiedzieć? „Są ludzie, których strach przed innymi doprowadza do stanu, w którym pragną ujrzeć na własne oczy coś naprawdę upiornie przerażającego. Mają w sobie coś takiego, że im łatwiej poddają się emocjom, im bardziej ulegają lękom, tym bardziej pragną, żeby burza, która nimi targała, była jeszcze gwałtowniejsza. Ach, ci wszyscy malarze, poranieni i nękani przez upiory zwane ludźmi, uwierzyli w końcu w zjawy, dojrzeli upiory w biały dzień, w przyrodzie. I nie próbowali kamuflować ich wygłupem, lecz starali się przedstawić je najwierniej, jak umieli, i śmiało, zdecydowanie, jak powiedział Takeichi, malowali >upiory<. Tak, to będą moi przyszli sprzymierzeńcy (…)” – podsumowuje w pewnym momencie Yozo.

Nasz los, choć nie cały, został wyrzeźbiony jeszcze przed naszym urodzeniem. Większość ludzi nie rozumie, że nikt nie wybiera bycia tu na Ziemi. Nie wybieramy rodziny, kultury ani środowiska, w którym się urodziliśmy, a jednak nasze dziecięce lata odgrywają największą rolę w kształtowaniu tego, kim staniemy się w przyszłości. Podczas gdy wszyscy mamy zdolność do rozwoju i podejmowania własnych decyzji, na wiele sposobów nasze ścieżki zostały wybrane dla nas przed naszym urodzeniem. Przez całe życie próbują wmówić nam, że emocje czynią nas słabymi, ale także czynią nas ludźmi. Dla mnie Oba Yozo jest podręcznikowym przykładem „złej wiary" Jeana-Paula Sartre'a. Motywem przewodnim Sartre’owskiego egzystencjalizmu było poczucie absurdalności jednostkowego istnienia – wyobcowania (obcości), wykorzenienia, samotności. Yozo próbował dopasować się do formy społeczeństwa, jednak nie mogąc zrozumieć innych ludzi, doszedł do wniosku, że to on nie jest człowiekiem. Człowiek, jak widzi go Sartre, jest zawsze „bytem w sytuacji”, nieustannie konfrontującym się z rzeczywistością zewnętrzną, światem rzeczy, a zarazem ze swoją własną egzystencją i innymi ludźmi. „Zła wiara” jest w istocie „samookłamywaniem się” (,„samo-negacją”), fałszowaniem rzeczywistości, zasłanianiem prawdy przed samym sobą, celem usprawiedliwienia siebie i swoich działań. Yozo obawia się, że może być nawiedzany przez duchy, w szczególności przez jego zmarłego kolegę z klasy Takeichiego. Na pewno zdiagnozowano u niego PTSD. Przemoc, której doświadczył, jako dziecko, na początku jest trudna do odczytania przez czytelnika. Kiedy był już dorosły, relacje Yozo z kobietami były w najlepszym razie dysfunkcyjne, a on często jest zjadliwie mizoginiczny.

Fakty mniej więcej się zgadzają. Tak jak Yozo, Dazai pochodził z północy. Podobnie jak Yozo na krótko związał się z komunistami. Pił dużo i zachłannie, walcząc pod koniec swojego krótkiego życia z alkoholizmem. Nigdy nie ukończył studiów. Trzy razy próbował się zabić wraz z kobietą, z którą aktualnie był. „W pierwszym przypadku kobieta umarła, w drugim przeżyła, w trzecim oboje, Dazai i jego partnerka, umarli”. Żył na krawędzi. Był outsiderem, który zupełnie świadomie dążył do autodestrukcji. Innym wytłumaczeniem jest przedstawienie Dazaia i Yozo jako ofiar rodziny – jej konserwatywnych, sztywnych reguł, które tłamszą jednostkę, dominującego ojca, a później starszego brata, który choć pojawia się w „Zatraceniu” akcydentalnie, odegrał dużą rolę w życiu autora, autorytarnie decydując o jego losie. Jednak, jak pisze Phyllis I. Lyons, „jeśli brat Dazaia wywierał dużą presję na to, by ten przerwał swoje lewicowe zaangażowanie i przez lata zakazywał mu wstępu do rodzinnego domu, to wspomagał Dazaia nawet po tym, gdy ten nie miał jakiegokolwiek prawa się tego spodziewać”. Rodzina Dazaia może i była konserwatywna, ale nie ponad obowiązującą miarę. I była dość cierpliwa wobec jego późniejszych wyczynów.

Ostatecznie jedyne w pełni przekonujące wytłumaczenie skomplikowanego losu Dazaia, jego samobójczych myśli i autodestrukcyjnych zachowań, kryje się w nim samym. Nie na zewnątrz, tylko wewnątrz. W głębi pielęgnowanego skrycie przekonania, że to nie poszczególne elementy tego życia skłaniają ludzi do samobójstwa, lecz że całe życie jest samobójstwem – jedną wielką fikcją, w której nic nie jest prawdziwe, a każdy ludzki gest podszyty jest fałszem. Siłą powieści Dasaia jest to, że podobnie jak czytelnik „Notatek z podziemia”, podczas lektury „Zatracenia” mamy ochotę wykrzyczeć: „Niechże pan, z łaski swojej, mówi o sobie tylko i o swoich niedolach w podziemiu, ale niech się pan nie waży mówić: «my wszyscy»”. Wiemy bowiem doskonale, że nicości może kiedyś doświadczyć każdy z nas.

Książka „Zatracenie” Osamu Dazai jest na wpół autobiograficzną opowieścią opartą na głębokim poczuciu depresji i wyobcowania autora. Wielu uważa ją za jego list samobójczy; Dazai i jego kochanka Tomie Yamazaki utopili się wkrótce po jej publikacji.