17 stycznia 2025

Księżyc i anioł

„Księżyc i anioł”

Gina B. Nahai

Autorka/ mieszkała w Iranie, Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych. Jest autorką wielokrotnie nagradzanej i uznanej na całym świecie książki „Księżyc i anioł”. Jest wykładowcą historii irańsko-żydowskiej i tematu wygnania, studiowała politykę Iranu oraz współpracowała z Departamentem Obrony USA w charakterze analityczki Bliskiego Wschodu.

Tłumaczenie/ Maria Grabska-Ryńska

Tytuł oryginału/  an-us Moonlight on the Avenue of Faith

Tematyka/ Saga o Roksanie Anielicy zaczyna się w 1938 roku wraz z jej narodzinami w getcie w Teheranie, a kończy w Los Angeles w latach 80. XX wieku. Jest to w równym stopniu opowieść o rodzinie, na którą coraz większy wpływ mają wydarzenia zewnętrzne, jak i kameralna eksploracja konfliktu między przeznaczeniem a wyborem. Gina B. Nahai wcześnie wraca do przeszłości, gdy dorosła już Lili wspomina, jak jako pięciolatka widziała, jak jej matce, Roksanie, wyrastają skrzydła i odlatuje. (Inne niezdarne flirty z realizmem magicznym to słoneczniki, które wydzielają światło; smutek, który zamienia się w tkankę tłuszczową i białe pióra znalezione po snach o locie). „Księżyc i anioł” to przejmująca i czarująca powieść, która urzeknie czytelników ceniących emocjonalne i refleksyjne opowiadanie historii, szczególnie tych, których pociąga realizm magiczny i fikcja historyczna, ponieważ autorka tka bogaty gobelin tematów, takich jak tożsamość, rodzina i siła ludzkiego ducha.

Główny motyw/ Historia porzuconej dziewczyny, osadzona na tle rewolucji w Iranie. Matka dziewczyny ucieka z domu, gdy wychodzi na jaw jej pozamałżeński romans, a córka zostaje wysłana do szkoły z internatem w Kalifornii. Minie 13 lat, zanim ponownie się spotkają. Pewnej gwieździstej nocy pięcioletnia Lili jest świadkiem, jak jej matce, Roksanie Anielicy, wyrastają skrzydła i znika w niebie, niepodlegająca zasadom grawitacji. Roksana nie zostawia po sobie żadnego pożegnania, żadnego słowa wyjaśnienia, żadnego śladu swojego istnienia. Późniejsze poszukiwania matki przez Lilli – pobudzone niestrudzonymi wysiłkami jej ciotki Księżycowej Miriam – są sercem tej hipnotyzującej epickiej opowieści, która śledzi losy Roksany, urodzonej jako pechowe dziecko w surowym żydowskim gettcie w Teheranie, przez bogaty świat irańskiej arystokracji, burdele w Turcji, aż po dzisiejsze Los Angeles. Stawką są nadzieje Roksany na szczęście, na wyrwanie się z więzów tradycji Starego Świata i znalezienie przebaczenia dla tego najbardziej skandalicznego z grzechów – pragnienia. Gina B. Nahai łącząc wątki kultury perskiej i żydowskiej, powołuje do życia odważny krąg kobiet zakorzenionych w swojej ojczyźnie, ale zmieniających swoje życie w Ameryce, krainie szans i wyborów.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Bo tak właśnie działa ten świat, powiada Miriam – zarówno na Wschodzie , jak i na Zachodzie: istoty ludzkie są tylko narzędziem bezlitosnego Losu. Wolna wola i świadome decyzje to złudzenie umysłów zbyt wątłych, by pojąć realia naszej absurdalnej egzystencji”.

„Ludzie żyli wówczas za zasłoną milczenia, w pajęczynie tajemnic sięgających tysiąca lat wstecz, przepojeni czcią dla mocy wypowiedzianego słowa i obawą przed jego konsekwencjami”.

„Zaczęło się to tak, jak zwykle zaczynają się tragedie – od kobiety”.

„Nie wolno marnować pieniędzy na zmarłych, gdy są tak potrzebne żywym”.

„(…) mówiła to z chłodną obojętnością kogoś, kto zrozumiał, że historia się powtarza, albowiem Bóg nie ma zbyt bujnej wyobraźni”.

„Biedacy nie mają po co żyć do późnej starości. Tylko bogaci powinni być nieśmiertelni”.

„(…) nie dostrzegałby jej nawet, gdyby przyszła do niego nago w deszczową noc”.

„Powtarzała sobie jednak, że mężczyzna nie musi kochać żony, by osiągnąć szczęście. Sekretem dobrego małżeństwa jest zgodność, a nie namiętność; szacunek, a nie czułość”.

„Roksana Anielica wierzyła, że nic nie jest prawdziwe, póki się tego nie nazwie, i nikt nie istnieje, dopóki nie powie o swym istnieniu głośno przy świadkach. Cała reszta, nawet ból, jest iluzją”.

„Jej przeznaczeniem jest ucieczka – od rodziców lub męża albo i stąd, i stąd”.

„I co z tego, że jest tylko służącą? – powiedziała żonie Masztiego. Nie ma zamiaru wyglądać gorzej od tych wszystkich matek, rozpartych na szpitalnych łóżkach jak królowe Indii i udających, że dokonały czegoś nadzwyczajnego, gdy w istocie poszły tylko za głosem natury”.

„Słyszeli te historie i trzymali się z dala, przekonani, że pech jest zaraźliwy”.

„Na Zachodzie lekarze i naukowcy nadają różne nazwy tworom żalu. Rak. Cukrzyca. Stwardnienie rozsiane. Nie bardzo wiedzą, co je powoduje ani jak je leczyć.  Ale na Wschodzie ludzie marli z żalu od zarania dziejów i nie było to dla nikogo tajemnicą, dopóki na scenę nie wkroczyli lekarze. Perskie słowo degh oznacza dosłownie: >zachorować i umrzeć ze smutku<”.

„Ameryka, rzekł do żony, jest nadzieją głupców”.

„Nigdzie indziej na świecie nie można zobaczyć barwy teherańskiego świtu”.

„Przypadkiem zakosztowała czegoś potężniejszego i znacznie słodszego niż bogactwo. Kiedy uświadomiła sobie, że czas z tym skończyć, nie była już w stanie wyrzec się tej władzy”.

„Człowiek zniesie tylko pewną liczbę rozstań i wyleje tylko pewną ilość łez. Nie może stracić wszystkiego”.

Powieść „Księżyc i anioł” autorstwa Giny B. Nahai to wyjątkowa, pełna magii opowieść, która łączy w sobie elementy historii, mistycyzmu i refleksji nad ludzkim losem. Historia rozpoczyna się od dramatycznego aktu kobiecego buntu – naga kobieta wkracza do synagogi w trakcie Jom Kippur, jednego z najświętszych dni w judaizmie. Ten przełomowy moment staje się punktem wyjścia dla wielopokoleniowej sagi rodziny zamieszkującej żydowskie getto w Teheranie.

Nahai z niezwykłą wrażliwością i narracyjną maestrią ukazuje życie kobiet na tle burzliwej historii Iranu – od represji politycznych, przez chaos rewolucji islamskiej, po traumę uchodźstwa. Przeplatając wątki osobiste i historyczne, powieść prowadzi czytelnika przez dekady i kontynenty – od czasów szacha i tragicznych pogromów w Iranie, aż po współczesne życie w Los Angeles. To poruszająca refleksja nad tożsamością, przynależnością kulturową i siłą kobiet w obliczu ucisku, a także świadectwo niezłomności ludzkiego ducha wobec przymusowej asymilacji i rozłąki z ojczyzną.

Autorka, z niezwykłą wrażliwością i poczuciem miejsca, kreśli historię trzech pokoleń kobiet: Szuszy, Roksany i Lili. Każda z nich zmaga się z wyborami, które balansują między prawem do kobiecej wolności, swoją tożsamością jako Iranek, a wiarą przynależną do żydowskiej tradycji. W ich życiu odbija się echo przeszłości, obciążonej decyzją zbiegłej przodkini, której eskapistyczny impuls naznaczył ich losy. Ten „gen ucieczki", zapisany w ich krwi, staje się dziedzictwem, ale i przekleństwem, kierującym ich poczynaniami. Roksana Anielica, już jako dziecko, nie potrafiła zaakceptować ograniczeń, jakie narzucało jej życie. Wychowana w świecie kontrastów i napięć między tradycją a pragnieniem wolności, wyrosła na kobietę, dla której bunt był nie tyle wyborem, co koniecznością. Dla niej ucieczka stawała się nie tylko aktem desperacji, ale i jedyną drogą do samorealizacji. Szusza, babka Roksany, to opoka rodziny – kobieta, która swoje wybory tłumaczyła obowiązkiem wobec tradycji. Lili zaś, najmłodsza, próbuje pogodzić dziedzictwo swoich przodkiń z własnymi marzeniami o niezależności.

Czy losy kobiet są wynikiem przeszłości, która ciąży na ich barkach, czy może jednak odzwierciedleniem ich indywidualnych wyborów? Autorka pozostawia to pytanie otwartym, zapraszając czytelnika do refleksji nad tym, co kształtuje nasze życie: geny, historia, czy własna wola.

 „(…) Szusza nie mówiła, że pióra na posłaniu Roksany wzięły się z jej snów. Wyzwolona z ciasnych murów żydowskiej dzielnicy Roksana wzlatywała we śnie nad olbrzymim, bezkresnym oceanem – jak ptak lub anioł – i czasem nagarniała skrzydłami morską bryzę poza krawędź nocy, przekraczając granicę między pragnieniem a rzeczywistością. Białe pióra sypały się na posłanie Roksany mówiąc o jej tęsknotach”. Wiele lat później Roksana Anielica rozwinie te same skrzydła, aby wylecieć w teherańską noc i z życia swojej pięcioletniej córki Lili. Lili wysłana do katolickiej szkoły z internatem w Los Angeles, odcięta od swojego języka, kultury i religii, musiała zmagać się ze spuścizną, którą pozostawiła jej matka – możliwością decydowania o własnym losie, a także stratami, jakie pociąga za sobą taki wybór. To właśnie czyni je kobietami, które nie boją się wygnania, ale których ciała nabrzmiewają łzami z powodu ceny ich wolności i jeszcze większej ceny nieosiągnięcia jej wcale. „W twojej matce zawsze mieszkały dwie skłócone ze sobą osoby – powiedziała Mercedez. – Jedna była uciekinierką, wygnańcem, zgodnie z jej rzekomym przeznaczeniem; kobietą, po której wszyscy spodziewali się najgorszego. Ta druga miała być ideałem, żeby pokazać wszystkim, że się mylą”.

Zaczęło się, jak to często bywa w tragediach, od kobiety – rosyjskiej żony rabina z Lubawicz, który przybył do Teheranu pod koniec XVIII wieku z wyraźnym zamiarem edukowania Żydów w zakresie drogi cnoty i sprawiedliwości. W tym celu rabin przywiózł żonę, cztery córki i pełne wozy książek i zwojów, które, jak obiecywał, miały służyć mu jako świadectwo jego przemówień i kazań. Założył synagogę i gorliwie wypełniał swoją misję. Wkrótce udało mu się przekonać Żydów, że jest największym światowym autorytetem w kwestii natury zła i sposobów zapobiegania mu. Ponieważ kobiety były najczęściej źródłem zła i główną przyczyną tego, co nazywał „aktami moralnego zepsucia", rabin napisał własne prawo na temat właściwych kodeksów postępowania kobiet – zabraniając im takich luksusów jak śmiech, który przyprawiał ich o zawroty głowy i wymagał, aby rozmawiały z jedną ręką zakrywającą usta, aby nie kusić nikogo „pokazem różowego i mięsistego wnętrza ust”. Aby dać przykład innym, rabin trzymał swoją żonę i córki pod najściślejszym nadzorem. Owijał je w duszące warstwy czarnego materiału, nie pozwalając im mówić, nawet w obecności innych kobiet, nigdy nawet nie ujawnił nikomu ich imion. Co więcej, kazał właścicielowi mykwy w gettcie otwierać łaźnię dwie godziny wcześniej co dwa tygodnie, aby jego żona i córki były same, gdy się rozbierały, aby dokonać rytualnego obmycia. Przez resztę czasu pozostawały w domu, cicho, na uboczu w izolacji, porozumiewając się ze sobą jedynie za pomocą gestów w obawie, że ktoś inny niż rabin usłyszy ich głosy. Dla ludzi, którzy podchodzili do drzwi lub stali na dachu i patrzyli na biedne kobiety, wyglądały one jak plemię głuchoniemych poruszających się w powolnej i niekończącej się mgle. Szerzyły się spekulacje na temat ich cech fizycznych, które rabin tak starannie próbował ukryć: żona musiała być brzydka, jak przypuszczali Żydzi, zajęcza, podziurawiona, a może nawet bezzębna. Córki musiały odziedziczyć po niej zły wygląd. Dlatego rabin nie chciał ich pokazywać, ponieważ wiedział, że brzydka kobieta nigdy nie wyjdzie za mąż i dlatego nie ma żadnego interesu w tym, by uczynić swoje córki obiektem zachęty do zaręczyn. Za plecami rabina Żydzi nazywali jego żonę i córki: „Wroną z córkami".

Tak przez wiele lat żył rabin zwany Krukiem, i na tym zakończyłaby się jego historia, gdyby nie to, że w święto Jom Kippur 1800 roku nagle jego żona oszalała. Jak zawsze tego dnia, Bóg zesłał pogodę nietypowo upalną – aby utrudnić życie Żydom, którzy nie mogli pić przez blisko trzydzieści godzin – nawet legiony szczurów i skorpionów, które normalnie zamieszkiwały powierzchnię ziemi, znikały głęboko w jej pęknięciach w poszukiwaniu zimna. Kiedy podczas nabożeństwa w synagodze rozległ się śpiew kobiety, płynny głos, głos, który kapał z ust i pozostawiał chłodny ślad, który wylewał się na ciała mężczyzn i sprawiał, że ich lędźwie zaczęły płonąć z podniecenia. Religijny świat irańskich żydów zamarł. Był to głos kobiety wolnej i nieskrępowanej, śpiewającej starą pieśń miłosną, którą mogli śpiewać tylko mężczyźni z najniższej kasty. Była to Wrona, żona rabina, która weszła do synagogi naga jak ją Pan Bóg stworzył, z zamkniętymi oczami i z rękami przylegającymi do kącików ust, tak że jej głos niósł się dalej, gdy śpiewała. Za nią szły jej cztery córki, które wciąż były zakryte i które wydawały się oczarowane jej śpiewem. Sam widok sprawiał, że rabin poczerniał z wściekłości. Chciał krzyczeć, ale gardło mu się ścisnęło. Zdesperowany patrzył, jak jego żona przechodzi przez synagogę, okrąża ambonę, a potem wychodzi. Kobiety, które ją widziały, toczyły pianę na ustach z zazdrości, mężczyźni wodzili za nią pożądliwym wzrokiem, nagle wszyscy zaczęli za nią podążać, gdy wychodziła z budynku. Wyszła na ulicę, ciągnąc za sobą córki, a za nimi podążali zgromadzeni ludzie. Przeszła przez główny plac, który jeszcze podczas modlitw był pusty, gdyby nie sfora żółtych bezpańskich psów, i milcząca cisza Bliskiego Wschodu. Rebecyn okrążała alejki i zduszone łuki getta, mijając nędzne domy i żałosne sklepy, w których jej mąż zabronił się śmiać, aż w końcu dotarła do bram łączących getto z Teheranem. Na koniec przestała śpiewać i zwróciła się do córek. Jej oczy były puste jak u wariatki, a kiedy się uśmiechała, jej oddech pachniał wodą. Potem zniknęła w bezlitosnym słońcu Dnia Pojednania.

Jej odejście byłoby oczywiście wystarczająco druzgocące dla jej rodziny, gdyby był to odosobniony incydent, którego nikt nie odważył się powtórzyć. Było to jednak szczególnie szkodliwe, ponieważ zapowiadało serię ucieczek wśród żeńskich członkiń każdego następnego pokolenia. Na przykład najmłodsza córka rabina Kruka wyszła z domu pewnego ranka w wieku czternastu lat i nigdy więcej jej nie widziano ani o niej nie słyszano. Jego wnuczka uciekła w wieku dziewięciu lat, aby dołączyć do zespołu tureckich Cyganów, którzy rozbili obóz w górach pod Teheranem. Inne dziewczęta uciekły z bandytami, zostały porwane przez koczowników, sprzedały się handlarzom dziwek. Jedna kobieta, babcia Szuszy, rzuciła się do rzeki Karadż z nadzieją, że zaniesie ją do morza. Skończyła purpurowa, wzdęta i gnijąca na południowym brzegu rzeki. Inna, ciotka Szuszy, została złapana przez ojca i przywieziona do domu, gdzie trzymał ją przywiązaną za kostki do ceglanej kolumny do końca życia. 


Gina B. Nahai w swojej twórczości z niezwykłą wnikliwością przedstawia skomplikowane relacje między matkami a córkami, ukazując ten związek jako fundament kobiecej tożsamości. Według autorki, to właśnie relacja z matką jest miejscem narodzin ego kobiety, jej poczucia bezpieczeństwa w świecie, jej stosunku do własnego ciała, a także postaw wobec innych kobiet i mężczyzn. Matka staje się dla córki pierwszym wzorem kobiecości, przekazując jej obraz tego, jak być kobietą.

W powieści „Księżyc i anioł” Nahai ukazuje jednak ten związek w świetle pełnym bólu i mroku. Kobiety w tej historii, zamiast budować więzi zaufania i wsparcia, przekazują swoim córkom gorzką lekcję braku wiary w siebie i innych. Matki stają się narzędziami opresji wobec własnych córek, prześladując je psychicznie, znęcając się nad nimi, a w skrajnych przypadkach nawet je porzucając. To właśnie kobiety, dotknięte własnymi traumami i uciskiem, deprecjonują inne kobiety, w tym swoje córki, tworząc toksyczne wzorce relacji międzypokoleniowych.

Nahai łączy tę skomplikowaną dynamikę z szerszym kontekstem historycznym i społecznym, ukazując losy żydowskich kobiet w Iranie. Autorka sugeruje, że systemowy ucisk, jakiego doświadczają kobiety, zarówno jako Żydówki, jak i członkinie patriarchalnego społeczeństwa, znajduje odzwierciedlenie w ich osobistych relacjach. Kobiety, które same zostały zranione, często przenoszą swoje traumy na inne kobiety, powielając wzorce opresji i przemocy. Nahai kreśli poruszający obraz świata, w którym kobiety nie tylko padają ofiarami systemowych ograniczeń, ale także stają się oprawczyniami swoich córek. To brutalne zwierciadło relacji międzyludzkich, które stawia przed czytelnikiem trudne pytania o naturę ucisku, dziedziczenie traumy i możliwość przerwania tego destrukcyjnego cyklu. A przecież żydowskie powiedzenie, które zaczerpnęło swą mądrość z Talmudu, z traktatu Sotah (12a) przestrzega: „Kto niszczy swoje córki, ten gorszy jest od faraona. Bo faraon kazał zabić tylko chłopców”[1]. Uciekają przed smutkiem, niechcianym macierzyństwem i bezsilnością wobec otaczającego świata. Kobiety w powieści Giny B. Nahai wypracowują mechanizm obronny, który autorka przedstawia za pomocą realizmu magicznego. Centralną postacią tego magicznego świata jest Roksana Anielica, której dwukrotnie wyrastają skrzydła, pozwalając jej uciec przed śmiertelnym zagrożeniem i ratować własne życie. Za pierwszym razem Roksana odlatuje, gdy jej własna matka próbuje ją zabić, zrzucając z dachu. Skrzydła stają się symbolem desperackiej walki o przetrwanie, zapewniając jej schronienie w bezpiecznym miejscu. Drugi raz skrzydła ratują ją z domu męża, gdzie teściowa stosuje terrorystyczne metody, wypuszczając wściekłe psy, które pilnują domostwa. W obecności córki Lili, Roksana odlatuje przez otwarte okno, tym razem zostawiając za sobą nie tylko zagrożenie, ale także własne dziecko.

Ta magiczna zdolność zapewnia Roksanie wolność, ale nie uwalnia jej ani jej rodziny od nawiedzającego je pecha. Dziedziczone traumy, złe wybory miłosne, niechciane macierzyństwo i klątwa ucieczki odciskają piętno na kolejnych pokoleniach kobiet. Lili, jako córka Roksany, na zawsze pozostaje zraniona porzuceniem przez matkę, nie mogąc w pełni się z tym pogodzić. Realizm magiczny w powieści staje się nie tylko narzędziem narracyjnym, ale i metaforą kobiecej walki o przetrwanie i niezależność w świecie pełnym opresji i przemocy. Skrzydła Roksany symbolizują zarówno nadzieję, jak i ciężar, który każda z kobiet musi nosić, próbując znaleźć wolność w świecie pełnym ograniczeń. W ostatecznym rozrachunku klątwa ucieczki, choć ratuje życie, pozostawia głębokie blizny, przypominając, że nie każda ucieczka oznacza wybawienie.

Gina B. Nahai pokazuje, że życie to linearna podróż. Jeśli więc chcemy zrozumieć, dlaczego teraz znaleźliśmy się w takim, a nie innym miejscu; w takim, a nie innym punkcie; w takim, a nie innym chaosie, cierpieniu, bałaganie. Jeśli chcemy zrozumieć to wszystko, musimy wrócić do źródła. Wrócić do początku. Do dzieciństwa. Tam bowiem ukryta jest tajemnica. To w klatce dzieciństwa, której pręty tworzą również (współcześnie) szkielet współczesnej kultury popularnej, mediów społecznościowych, spoczywa głęboko ukryty skarb: kamień filozoficzny umożliwiający zrozumienie przeszłych i przyszłych zdarzeń. Tomasz Stawiszyński w książce „Potyczki z Freudem” napisał, że już Artur Schopenhauer twierdził, że kiedy z perspektywy starości spojrzy się na czyjeś życie, można odnieść wrażenie, że układa się ono w pewien logiczny ciąg. Jakby rządziła nim jakaś tajemnicza siła organizująca zdarzenia tak, aby zrealizowało się coś, co Schopenhauer określał mianem „zamierzenia, które zdaje się leżeć u podstaw losu jednostki”.[2] Nie był w tym oryginalny. Sięgał do opisanej w „Państwie” Platona koncepcji, w myśl której każda dusza wybiera sobie takich rodziców i takie otoczenie, żeby jej przeznaczenie, potencjał, talenty i umiejętności, a także rozmaite wady czy ułomności mogły się w pełni wyrazić. Jesteśmy, kim jesteśmy, już w momencie narodzin – mówił Platon. Nasz charakter, nasz los są już w nas obecne, niczym dąb w żołędziu.

A może należałoby wyrazić freudowską myśl jeszcze radykalniej: to właściwie my wiedziemy swój żywot wewnątrz mitycznych dramatów, nieświadomie je odtwarzamy, myślimy, działamy i odczuwamy tylko tak, jak nam na to pozwalają wzorce, których jesteśmy odległymi emanacjami. To zatem one są jedynie prawdziwe, my zaś jesteśmy postaciami mitycznymi. W rodzinie wszyscy ci wujowie, ciotki, ojcowie czy matki są zaledwie naczyniami, powłokami cielesnymi, za pomocą których swoje pełne dzikich żądz, perwersji i namiętności dramaty rozgrywają starożytni bogowie i bohaterowie. Bo wciąż jeszcze, nieodmiennie wiodą mityczny żywot w myślach, uczynkach i zaniedbaniach ludzi żyjących od niepamiętnych czasów. Czy raczej nas wszystkich, razem wziętych, mieszkańców Zachodu i Wschodu, cywilizowanych i „dzikich”, współczesnych i archaicznych, wiedeńskich, teherańskich, nowojorskich, krakowskich, miejskich i wiejskich.

Gina B. Nahai zawarła w swojej powieści nie tylko grozę historii, ale także klasyczny irański instynkt, by utrzymywać wstydliwą historię rodzinną w tajemnicy – w przeciwieństwie do ekshibicjonistycznej kultury panującej w Stanach Zjednoczonych, do wyznawania wszystkiego publicznie. W Iranie panuje takie wrażenie, że trzeba zachować twarz, że nazwisko rodziny musi pozostać nienaruszone – poczucie, że jeśli prawda wyjdzie na jaw, może to być druzgocąco niszczycielskie dla całej rodziny. Życie rozwiedzionej kobiety jest jak bycie trędowatym. Posiadanie niepełnosprawnego dziecka oznacza, że cała rodzina jest skazana na zagładę, ponieważ jeśli istnieje jeden zły gen, to żadna z dziewcząt w rodzinie nie może wyjść za mąż. Dlatego w książce „Księżyc i anioł” piękna, eteryczna dziewczyna z żydowskiego teherańskiego getta, zostaje zrzucona z dachu przez własną matkę za to, że była pechowym dzieckiem, ale udaje jej się przetrwać dzięki magicznym skrzydłom, które pomogły jej w wyruszeniu w długą i trudną podróż do wolności.

Chociaż książka „Księżyc i anioł" wysyła mocne przesłanie na temat wypaczającej natury tajemnicy wynikającej z opresji, Nahai stara się unikać kaznodziejstwa, zanurzając czytelnika w mitach, aluzjach, historii, pikantnym dobrym humorze i wrażliwością irańskiego języka fārsī, który, jak mówi, jest „bardzo poetycki i ma w sobie wiele z tego, co można nazwać melodramatem". Na przykład mówi się, że Roksana Anielica „umiera ze smutku" i jest na to odpowiednie słowo w języku perskim. „Księżyc i anioł" nie jest więc po prostu powieścią protestacyjną, ale filozoficzną medytacją nad różnymi kulturowymi postawami wobec prawdy i mówienia o niej, a także nad problemami pogodzenia tych odmiennych prawd we fragmentarycznym świecie wygnania. „Najtrudniejszą rzeczą dla mnie, gdy dorastałam, było zrozumienie, że nikt nie jest do końca dobry ani zły" – powiedziała Gina B. Nahai. Wiele lat temu odkryła, że jeden z jej ulubionych stryjecznych dziadków, „najmilszy, najwspanialszy, wspaniały facet i kochający ojciec", próbował zamordować swoją żonę. „– Jak pogodzić te dwie rzeczy?”

W powieści „Księżyc i anioł” Gina B. Nahai bada pękniętą naturę międzyludzkich związków, ukazując historię Roksany z różnych punktów widzenia. Jej siostra, Księżycowa Miriam, opowiada 18-letniej córce Roksany, Lili, o trudnym małżeństwie jej matki w Iranie, jej romansie, uwięzieniu w tureckim burdelu i latach otępiającej pracy służebnej w Turcji, dopóki kobieta nie przybywa do Los Angeles, stara, złamana i otyła (symbolicznie wzdęta ze smutku). Nahai twierdzi, że czasami potrzeba kilku pokoleń, aby wygnańcy zrozumieli wszystkie fragmenty swojego życia. Wszystkie tęskniące za wolnością kobiety w książce – od Księżycowej Miriam i Roksany Anielicy po Aleksandrę Kotkę, obwieszoną klejnotami rosyjską emigrantkę, a nawet surową teściową Roksany, Fraulein Claude, która sprytnie wymyśla siebie na nowo, aby zdobyć męża swoich marzeń – pochodzą z rodzinnych opowieści samej autorki, to stamtąd czerpała pomysły o kobietach-wolnych duchach, „ciotkach-uciekinierkach” i innych odważnych kobietach. Jedna z jej ciotek ze strony matki, Eshrat Cohen, uciekła i wylądowała w Sziraz w Iranie. Zapukała do pierwszych lepszych drzwi, a mężczyzna, który je otworzył, powiedział: „Możesz tu zostać, ale musisz się ze mną ożenić”. Więc ona odpowiedziała z braku wyboru: „Dobrze”. Zgodnie z prawem islamskim kobieta nie może pozostać z mężczyzną, jeśli nie jest z nim poślubiona. Ciotka Eshrat obudziła się następnego ranka i odkryła, że obok niej w innych pokojach mieszkają jeszcze dwie inne żony. Stała się jednak liderką ruchu wyzwolenia kobiet w Iranie. Pewnego dnia w trakcie kazania podczas święta Jom Kippur wstała w synagodze na babińcu i krzyknęła: „Kto powiedział, że kobiety i mężczyźni nie mogą siedzieć w tym samym pokoju?”. 50 lat temu była to herezja, skazująca kobietę na banicję. Natomiast postać Lili to tak naprawdę historia samej autorki, która opuściła Iran w wieku 13 lat, aby uczęszczać do szwajcarskiej szkoły z internatem, a ostatni raz widziała swój rodzinny kraj Iran w wieku 16 lat, zanim wyjechała z matką do Los Angeles, gdzie miała uczęszczać do UCLA (Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles). Było lato 1977 roku, dwa lata przed rewolucją irańską, wtedy jeszcze nie wiedziała, że wyjeżdża na dobre.

 


[1] Talmud traktat Sotah 12a אָמְרָה לוֹ בִּתּוֹ: אַבָּא, קָשָׁה גְּזֵירָתְךָ יוֹתֵר מִשֶּׁל פַּרְעֹה. שֶׁפַּרְעֹה לֹא גָּזַר אֶלָּא עַל הַזְּכָרִים, וְאַתָּה גָּזַרְתָּ עַל הַזְּכָרִים וְעַל הַנְּקֵיבוֹת. פַּרְעֹה לָא גָּזַר אֶלָּא בָּעוֹלָם הַזֶּה, וְאַתָּה בָּעוֹלָם הַזֶּה וּלְעוֹלָם הַבָּא.

„Córka jego Miriam rzekła do Niego: «Ojcze, twój dekret jest surowszy dla narodu żydowskiego niż dekret faraona, ponieważ faraon zarządził go tylko w odniesieniu do mężczyzn, a ty zaś postanowiłeś stosować go i w odniesieniu do mężczyzn, i w stosunku do kobiet. Przez to nie będzie już dzieci. Co więcej, faraon zadekretował, że będą zabijani tylko na tym świecie, ale ty zarządziłeś, że na tym świecie i w Świecie Przyszłym, ponieważ ci, którzy się nie narodzili, nie wejdą do Świata, Który Nadejdzie”.

[2] A. Schopenhauer, O samobójstwie i inne pisma pomniejsze, przeł. Grzegorz Sowiński, Wydawnictwo: A, Kraków, s.91.

 


08 stycznia 2025

Krwawy południk

 

„Krwawy południk”

Cormac McCarthy

Autor/ Cormac McCarthy urodził się w 1933 roku w Stanach Zjednoczonych. Jego prawdziwe nazwisko to Charles Joseph McCarthy Jr., pochodził z katolickiej, irlandzkiej rodziny. Uważany jest za jednego z czterech najważniejszych pisarzy amerykańskich, określany jako następca Williama Faulknera stawia się go obok twórców takich jak Philip Roth, Don DeLilo czy Thomas Pynchon. McCarthy rzadko używał interpunkcji, zastępując nawet większość przecinków  i”, aby utworzyć polisyndetony. McCarthy zmarł w swoim domu w Santa Fe 13 czerwca 2023 roku w wieku 89 lat. Stephen King powiedział, że McCarthy był „być może największym amerykańskim powieściopisarzem moich czasów...”.

Tłumaczenie/ Robert Sudół

Tytuł oryginału/ en-us Blood Meridian, or the Evening Redness in the West

Tematyka/ „Krwawy południk” zaczyna się jak klasyczna powieść inicjacyjna. Oto młody bohater z głupiego, zagubionego dziecka staje się świadomym swojego losu okrutnikiem. I gdy już nam się wydaje, że mamy w ręku klucz do opowieści McCarthy’ego, ten szybko porzuca historię o dojrzewaniu na rzecz panoramy rodzących się w bólach i rzece krwi Stanów Zjednoczonych. Akcja książki toczy się bowiem w połowie XIX wieku, gdy bezwzględne gangi łowców skalpów polowały na Indian, ci zaś mordowali w odwecie bezbronnych pionierów.

Główny motyw/ Głównym bohaterem „Krwawego południka” jest bezimienny włóczykij „Dzieciak”. Poznajemy go, gdy w wieku 14 lat ucieka z domu i trafia do gangu bezwzględnych łowców skalpów dowodzonego przez psychopatycznego mordercę, „Sędziego”. McCarthy to mistrz zmiany sposobu opowiadania. Naturalistycznie przedstawione okrucieństwo ustępuje miejsca poezji rodem z „Boskiej komedii” Dantego. Dawno nie czytałem tak doskonale skomponowanej i przemyślanej powieści. Nie ma tu zbędnych słów, scen i postaci. Jest za to historia, którą interpretować można na wiele sposobów, a mimo to zdaje się wciąż nieuchwytna.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„A wiesz, co się dzieje z narodem, który nie potrafi się rządzić? Otóż to. Zjawiają się inni, którzy będą rządzić za niego”.

„Gniew boży na razie jest uśpiony. Zakryty został milion lat przed nastaniem człowieka i tylko w mocy człowieka jest go obudzić. Piekło nie zapełniło się jeszcze nawet w połowie”.

„Płoty z kości wytaczały ten skrawek zakurzonej ziemi, śmierć wydawała się jedyną cechą krajobrazu”.

„Ołtarze wywrócono, splądrowano tabernakulum, a wielki śpiący Bóg Meksykanów został wygnany ze swego złotego kielicha”.

„Tutaj, poza ludzkim osądem, każde przymierze było kruche”.

„Opatrzność mierzy i rozdziela dary wedle własnego uznania”.

„Ale gdzieś w dziele stworzenia ten świat musi się stykać z tym drugim”.

„Ale żaden człowiek nie zdoła zmieścić świata na kartkach książki”.

„Bo to od śmierci ojca syn ma tytuł i śmierci tej jest spadkobiercą w większej mierze niż jego majątku”.

„Prawda o jednym człowieku, powiedział sędzia, to prawda o innych”.

„Ale człowiek, który postanawia wywlec nić porządku z wielkiego gobelinu, na mocy tego postanowienia stanie się panem świata, a stając się nim, będzie mógł kształtować swój los na własnych warunkach”.

„Prawda o świecie, rzekł, polega na tym, że wszystko jest możliwe”.

„Wojna była zawsze. Zanim nastał człowiek już czekała na niego”.

„Ludzi boga i ludzi wojny łączą dziwne powiązania”.

„On jest nikim, powiedział dzieciak. Sam tak mówiłeś. Że ludzie zrobieni są z ziemi i prochu”.

„Ludzi nie łączy wspólny chleb powszedni, ale wspólni wrogowie, rzekł”.

Na początku chciałbym wyjaśnić, że mam nietypowy stosunek do przemocy. Z jednej strony odczuwam głęboki wstręt, gdy dowiaduję się o brutalnych morderstwach na świecie, z drugiej zaś dostrzegam estetyczny potencjał przemocy przedstawionej w fikcji literackiej. Szczególnie wtedy, gdy jest ona kreślona z wielką wprawą przez autora świadomego jej dydaktycznych możliwości. Takimi rękami dysponował Cormac McCarthy, który stworzył brutalne arcydzieła literackie, takie jak „To nie jest kraj dla starych ludzi”, „Droga” czy „Krwawy południk” – właśnie o tej ostatniej książce jest ta recenzja.

„Krwawy południk” to obok „Drogi” i tak zwanej „trylogii pogranicza” jedno z najsłynniejszych dzieł McCarthy’ego. The New York Times uznał tę powieść za jedną z 25 najlepszych amerykańskich książek ostatnich dekad, a Harold Bloom umieścił ją wśród najwybitniejszych utworów prozatorskich XX wieku. W pełni zasłużenie.

Ten epicki fresk o dzikim zachodzie zachwyca rozmachem, a jednocześnie niezwykłą dbałością o szczegół. Jak to często bywa u McCarthy’ego, niepokoi, bo jego świat daleki jest od czarno-białych podziałów znanych z klasycznych westernów. Jeśli trzymać się tej kolorystycznej metafory, w „Krwawym południku” próżno szukać bieli – wszystko zdaje się tonąć w mroku. Cóż, nie da się ukryć, że poczucie humoru i ironia w książkach McCarthy’ego nie istnieje. To bardzo poważny pisarz, czasem nawet zbyt poważny, autor prozy, którą niegdyś określano mianem „męskiej”; literacki uczeń nie tylko Melville’a i Faulknera, ale również Conrada. „Krwawy południk” można przecież postrzegać jako kolejną wersję tematów podjętych w „Jądrze ciemności” (1902) – mamy tu podróż do źródeł zła, próbę uchwycenia sensu owego enigmatycznego i przerażającego horroru Kurtza[1], które stale nam się wymyka, kiedy się tylko do niego zbliżamy. „Krwawy południk” nie jest czystą fikcją – McCarthy oparł się na historii gangu niejakiego Johna Glantona, który grasował w połowie XIX wieku na pograniczu amerykańsko-meksykańskim. Dotarł do wielu historycznych źródeł, przez co ta paraboliczna opowieść o istocie zła, w której krytycy dostrzegają wątki manichejskie i gnostyczne, jest także powieścią historyczną, rewizjonistycznym spojrzeniem na heroiczny okres historii Stanów Zjednoczonych, w którym amerykański ekspansjonizm zamieniał się w ideologię. Wtedy to zrodziła się filozofia „oczywistego przeznaczenia” – czyli przekonanie o misji cywilizacyjnej, jaką pod opieką opatrzności miało pełnić nowo powstałe państwo amerykańskie. John Joel Glanton przybył na Południowy Zachód z Tennessee jako złoczyńca ścigany przez prawo. Walczył w rewolucji teksaskiej i wojnie amerykańsko-meksykańskiej w mundurze Strażnika Teksasu. Słynął z brutalności. Nie uznawał autorytetu dowódców. Uciekł przed sądem wojskowym. Jego kobieta została zamordowana i oskalpowana przez Apaczów. Glanton uformował bandę. Dostał zlecenie od meksykańskich władz na oczyszczenie pogranicza z Apaczów. Gang Glantona mordował, gwałcił, skalpował, rabował na rozległym terytorium dzisiejszego Południowego Zachodu i północnego Meksyku. Jego ofiarami padały osady Apaczów, ale też innych pokojowych, niezbrojnych ludów. Później Meksykanów. Później Amerykanów. Żołnierz imieniem Samuel Chamberlain przez jakiś czas jechał z bandą Glantona. Spisał relację. Sto trzydzieści lat później Cormac McCarthy zamieszkał w teksaskim El Paso na granicy USA i Meksyku. Jeździł po pograniczu. Przeprawiał się przez Rio Grande do Chihuahua, Sonory, Coahuila. Przeczytał zapiski Chamberlaina.

Centralną postacią jest przyboczny Glantona, sędzia Holden. Potężny brutal, człowiek biegły w licznych językach, w naukach ścisłych, biologii, antropologii, w Piśmie Świętym, w dyplomacji, w rysunku, muzyce, tańcu, jeździectwie i strzelectwie. Morderca i gwałciciel dzieci. Potrafi wyczarować proch jak Szatan w „Raju utraconym” Miltona. Przywodzi na myśl Kurtza z „Jądra ciemności”. Obok niego jest bezimienny nastolatek, zwany w powieści „dzieciakiem”, który ucieka z domu w Tennessee i po długiej tułaczce trafia do Teksasu. Pewien swojej zwierzęcej siły i zwinności urządza burdę w lokalnej spelunce, czym zwraca uwagę mężczyzn rekrutujących ochotników do oddziału flibustierów, rozformowanych żołnierzy, którzy tropią Indian na ziemiach pogranicza. Chłopak zaciąga się do oddziału i rusza z nim na wojenną ścieżkę. Wkrótce grupa zostaje rozbita i zmasakrowana przez Komanczów – dzieciak cudem przeżywa. Aresztowany w meksykańskim miasteczku Chihuahua, spotyka niejakiego Toadvine'a, faceta, z którym wcześniej wdał się w bójkę pod teksańską knajpą. Toadvine i dzieciak podają się za doświadczonych łowców skalpów – dzięki temu zostają przyjęci do słynnej bandy Glantona. Owa zbieranina psychopatów, straceńców, życiowych rozbitków i przypadkowych amatorów męskich przygód otrzymuje od miejscowego gubernatora licencję na zabijanie Apaczów pustoszących okoliczne wioski – gubernator płaci grubymi dolarami od każdego zebranego skalpu. Pod wodzą Johna Joela Glantona, byłego żołnierza, obecnie gotowego na wszystko najemnika, oraz demonicznego sędziego Holdena, bezwłosego olbrzyma o szerokich horyzontach i sadystycznym usposobieniu, banda rozpoczyna dzieło zniszczenia... 


Czytelnik „Krwawego południka” w pierwszym rozdziale poznaje chłopaka i sędziego Holdena. Rozdział ostatni (przed epilogiem) kończy się opisem odrażającego morderstwa popełnionego na „dzieciaku”, wówczas już dorosłym, przez przekonanego o swojej demonicznej nieśmiertelności sędziego. Morderstwo ma być odebraniem chłopakowi autonomii. Sędzia, któremu dzięki olbrzymiej wiedzy, licznym talentom, przebiegłości i okrucieństwu udaje się uwieść, podporządkować lub unicestwić każdego, kogo spotka na swej drodze, nie może pogodzić się z tym, że chłopak nie chce zrzec się swojej autonomii, o której stanowi fundamentalna niezgoda na pogardę i nienawiść sędziego okazywaną wszystkiemu, co istnieje. Co prawda jako członek gangu kapitana Johna Glantona, wynajmowanego do zbrojnych akcji na terenie stanów Teksas, Chihuahua, Nowy Meksyk i Arizona, chłopak uczestniczy w rzeziach, lecz nigdy nie morduje dla przyjemności. Tymczasem masakry są na porządku dziennym i giną w nich – bez różnicy – Meksykanie, Indianie (Apacze i Komancze), żołnierze armii USA, samozwańczy stróże prawa, cywilni Teksańczycy, strażnicy leśni i policjanci stanowi, członkowie gangów i poszukiwacze złota. Postawa sędziego, któremu zabijanie sprawia przyjemność, budzi z czasem głęboki sprzeciw chłopaka. Gdy chłopak trafia do więzienia, nie ulega podszeptom sędziego, który proponuje mu wykupienie z aresztu; niedawny członek gangu, teraz przychodzący do więzienia w majestacie prawa, wzbudza w więźniu odrazę. Sędzia zawsze lokuje się na szczycie hierarchii: sprawuje władzę, kontroluje wiedzę i dysponuje środkami materialnymi. Chłopak natomiast po ucieczce z więzienia wiedzie surowe i znojne życie wędrownego kowboja, posłusznego bezlitosnym regułom pogranicza. Sędzia stwarza pozory, odgrywając człowieka szanowanego i zarazem budzącego trwogę, który mógłby uchodzić za filar społeczeństwa, natomiast „dzieciak” nieustannie ściera się z oporem materialnego świata, w którym żyje. Jest pozbawiony czułostkowości, a szacunek dla materialności istnienia decyduje o autonomii chłopaka. Sędzia Holden maskuje swoją brutalność inteligencją: zna się na filozofii, prawie, językach i naukach ścisłych. Jednak jego prawdziwa natura, niezależnie od tego, jak bardzo stara się ją ukryć, jest krwawa i odrażająca. Sędzia Holden jest ciekawy świata. W swoim notatniku zapisuje nazwy i informacje o przedmiotach, artefaktach, eksponatach archeologicznych, roślinach i zwierzętach, dodając do notatek ilustracyjne szkice. Ale nie zadowala go rola kolekcjonera, który buduje mikrokosmos jako model makrokosmosu. Odwzorowawszy obraz (przedstawienie) przedmiotu w notatniku, będącym rodzajem tekstowego gabinetu osobliwości, sędzia niszczy opisywaną rzecz: „Niemal w każdym osłoniętym miejscu kamień pokrywały pradawne malowidła, sędzia więc szybko stanął pośród nich, odrysowując co wyraźniejsze w swoim zeszycie, by zabrać wizerunki ze sobą. Przedstawiały ludzi, zwierzęta i łowy, zdarzały się też dziwaczne ptaszyska i tajemne mapy, i wytwory fantazji tak wybujałej, że usprawiedliwiały cały strach i wszystko inne, co przepełnia człowieka. Malowideł tych – z których część zachowała żywe kolory – były setki, a jednak sędzia chodził między nimi z dużą pewnością siebie, kopiując tylko te, które były mu przydatne. Gdy skończył, zostało jeszcze trochę światła, wrócił więc na półkę i posiedział tam chwilę, wpatrzony w rysunki na skale. Potem wstał i kawałkiem odłupanego rogowca starł malowidło, aż nie pozostał po nim żaden ślad prócz świeżych rys na kamieniu. Wziął zeszyt i wrócił do obozu”. Sędzia gra rolę demiurga kreującego makrokosmos poprzez rozstrzyganie o istnieniu lub nieistnieniu rzeczy. Materialna autonomia przedmiotu lub osoby przeczy demiurgicznej potędze sędziego. W rozmowie przy ognisku bohater stwierdza: „Wolność ptaków to dla mnie zniewaga. Zamknąłby wszystkie w ogrodzie zoologicznym”, „Skoro coś istnieje na tym świecie bez mojej wiedzy, istnieje bez mojej zgody”.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że „Krwawy południk” przejawia konserwatywne spojrzenie na naturę ludzką w odniesieniu do cywilizacji – przemoc zestawiona z kulturą. Brutalne pogranicze, będące scenerią powieści, leży poza granicami cywilizacji, gdzie króluje dzikość. Gwałtowne, dionizyjskie impulsy zostają wyzwolone tam, gdzie kultura traci swoje ograniczenia. Mężczyźni mogą tam zabijać, gwałcić, torturować i popełniać wszelkie możliwe akty szaleństwa. Jedynym ograniczeniem tego szaleństwa jest obecność wroga, który jest równie brutalny. To właśnie taka natura ludzka jest ukazana jako pierwotna. Gmach naszej nowoczesnej, miejskiej cywilizacji zdaje się jedyną barierą chroniącą nas przed takim upodleniem. Jest to konserwatywna wizja kultury w duchu Nowych Humanistów: jedynie wyrafinowanie kultury stoi na straży przed anarchią, podczas gdy ludzka natura pozostaje ponadczasowo brutalna.

Jednym z trzech epigrafów McCarthy'ego, otwierających książkę, jest cytat: „Clark, który poprowadził zeszłoroczną wyprawę do regionu Afar w północnej Etiopii, i Tim D. White, jego kolega z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, również stwierdzili, że powtórne oględziny znalezionej wcześniej w tym regionie skamieniałej czaszki sprzed trzystu tysięcy lat wskazują na oskalpowanie” (The Yuma Daily Sun, 13 czerwca 1982 roku). Jednak takie odczytanie „Krwawego południka” jest zbyt uproszczone. Na innym poziomie książkę można interpretować z zupełnie odmiennego punktu widzenia. Sędzia, postać przywodząca na myśl Iago Szekspira, wieloryba Melville’a czy pułkownika Kurtza z „Jądra ciemności” Conrada, jest najbardziej uczoną, wykształconą i cywilizowaną postacią w powieści. Poliglota i znawca wielu dziedzin nauki, w tym paleontologii i chemii, przenosi jednak deprawację na zupełnie nowy poziom. Za każdym razem, gdy gang Glantona odwiedza nowe miasto, ginie małe dziecko, co wyraźnie sugeruje pedofilię sędziego. W ten sposób staje się on literacką personifikacją „dialektyki oświecenia” Adorna i Horkheimera, odpowiednią dla epoki nuklearnej. Najdalej w połowie XX wieku stało się jasne, że optymistyczne oświeceniowe przepowiednie postępu nie spełniły się. Na powierzchnię wypłynęły wielkie rozbieżności: Kant obiecywał „wieczny pokój”, a zamiast niego pojawił się Auschwitz, Marksowi marzyło się „królestwo wolności”, a pojawił się „Archipelag GUŁag”. Cóż zatem sprawiło, że rzeczywistość nie pokrywała się z piękną teorią Oświecenia? To pytanie zajmowało wówczas wielu myślicieli, w pierwszej linii głównych pionierów tak zwanej „teorii krytycznej”, Maxa Horkheimera i Theodora W. Adorno. Zagłada nie jest jednym z wielu przykładów okropności wojny czy też potworności ludzkiej natury, krwawych konfliktów i rzezi, lecz stanowi okno na nowoczesną cywilizację. Sędzia z „Krwawego południka” dowodzi, że materializm i racjonalizm nie stanowią lekarstwa na szaleństwo, lecz raczej ścieżkę prowadzącą ku nihilizmowi. McCarthy podkreśla to w dialogach, z których jeden mógłby pochodzić wprost od Nietzschego: „Prawo moralne jest wynalazkiem ludzkości mającym na celu odczarowanie potężnych na rzecz słabych. Prawo historyczne obala ją na każdym kroku. Pogląd moralny nigdy nie może być udowodniony jako dobry lub zły przez żadną ostateczną próbę”.

Czy więc „Krwawy południk” prezentuje konserwatywne postrzeganie natury ludzkiej w odniesieniu do cywilizacji, czy może jest wyrazem romantycznej krytyki postępu naukowego? McCarthy, jako powieściopisarz, nie oferuje jednoznacznego stanowiska etycznego. Powieść jest ambiwalentna i ironiczna. Nawet etyka sędziego, której nie należy utożsamiać z poglądami autora, jest pełna sprzeczności. Sędzia, choć momentami wydaje się uosobieniem barbarzyństwa nowoczesności, łączy racjonalizm z atawistyczną tendencją ku przednowoczesności. Jako wykwalifikowany tancerz, sędzia postrzega życie jako kosmiczny taniec, w którym wojna nadaje życiu sens, często w niewytłumaczalny sposób łączy to, co kosmologiczne, z tym, co naturalne. Być może właśnie w tym tkwi filozoficzne stanowisko „Krwawego południka” – przypominające podejście Jacques’a Derridy, który podważa binarność metafizyczno-fizyczną. A może i nie.
             Cormac McCarthy w „Krwawym południku” kreuje wizję piekła, która wykracza poza tradycyjne wyobrażenia religijne. Piekło McCarthy’ego to przestrzeń świecka, gdzie krajobraz staje się metaforą ludzkiej natury i jej destrukcyjnych skłonności. Jest to pustynia bez kresu, przestrzeń, gdzie wszystko, co żywe i martwe, wpisuje się w mroczny spektakl niekończącej się walki. Piekło to nie tylko miejsce, ale stan bycia – przerażający portret naszej kondycji, gdzie zniszczenie jest nieodłączną częścią istnienia.

Centralnym punktem narracji jest wojna – pierwotna, nieuchronna i wieczna. Sędzia Holden, jedna z najbardziej diabolicznych postaci literatury, postrzega ją jako zasadę rządzącą światem, transcendentny porządek, który istniał przed człowiekiem i będzie istnieć po nim. W swoim złowieszczym monologu, w rozdziale siedemnastym, kreśli filozofię wojny jako odwiecznego „handlu”, w którym ludzkość jest zarówno twórcą, jak i uczestnikiem. Jego słowa wywołują niepokój, sugerując, że wojna jest nie tylko nieunikniona, ale także w jakiś sposób integralna dla naszej egzystencji. „Nie ma znaczenia, co ludzie myślą o wojnie, odparł sędzia. Wojna przetrwa. Równie dobrze możecie zapytać ludzi, co myślą o kamieniu. Wojna była zawsze. Zanim nastał człowiek, już czekała na niego. Wojna to rzemiosło najwyższej rangi, czekające na swojego najznamienitszego rzemieślnika. Tak było i tak będzie. Tak, nie inaczej”.

Krajobraz, przez który wędrują bohaterowie, staje się odbiciem tych myśli – zrujnowane przestrzenie, przypominające zgliszcza piekła, to jednocześnie scenografia i świadectwo ludzkiej brutalności. Opis malpais – martwej ziemi wulkanicznej – pełen jest obrazów przypominających dno piekła: zaschnięta lawa, popękana niczym zaschnięta krew, bursztynowe szkło jak relikty zaginionych legionów, przypomina ostateczne zniszczenie. „Nazajutrz przekroczyli na piechotę malpais, prowadząc konie po jeziorze magmy, całym spękanym i czerwono-czarnym niczym niecka zakrzepłej krwi, przemierzając tą złą krainę ciemnobursztynowego szkliwa jak niedobitki jakiegoś szarego legionu gramolące się z ziemi przeklętej. (…) Przebyli żużlową krainę spieczonego szlamu i popiołów wulkanicznych, niepojętą jak wypalone dno piekła, i wspięli się po niskim łańcuchu jałowych granitowych pagórków na nagi cypel, gdzie sędzia, orientując się wedle widocznych elementów krajobrazu, wytyczył nową marszrutę”.

McCarthy nie oferuje odpowiedzi ani ukojenia. Jego teleologia, skupiona na końcu, a nie na początku, zdaje się sugerować, że ludzkość zmierza ku samozagładzie, nieuchronnej i od dawna zaplanowanej. To pesymistyczna wizja świata, w którym nie ma miejsca na odkupienie, a piekło nie jest miejscem, lecz doświadczeniem – stanem, z którego nie ma wyjścia.

 

 


[1] W polskim przekładzie Anieli Zagórskiej słynne ostatnie słowa Kurtza (ang. The Horror! The Horror!) brzmią „Zgroza! Zgroza!”; Joseph Conrad, Jądro ciemności.