19 lutego 2025

Spójrz ku domowi, Aniele.

 

„Spójrz ku domowi, Aniele.

Historia pogrzebanego życia”

Thomas Wolfe

Autor/ powieściopisarz amerykański, ur. 3 października 1900 w Asheville, zm. 15 września 1938. Jako młody człowiek odbył podróż do Europy. Odwiedził Anglię, Francję, Włochy i Szwajcarię. Zmarł na gruźlicę w wieku zaledwie 38 lat. Thomas Wolfe zaliczany jest do najznamienitszych przedstawicieli dwudziestowiecznej amerykańskiej literatury. Uznany przez Williama Faulknera za najważniejszego pisarza ich pokolenia.

Tłumaczenie/ Krystyna Tarnowska

Tytuł oryginału/ an-us Look Homeward, Angel, A Story of the Buried Life

Tematyka/ „Spójrz ku domowi, Aniele” wywołało skandal. Mieszkańcy rodzinnego Asheville do tego stopnia poczuli się dotknięci ujawnieniem sekretów lokalnej wspólnoty, że pisarz przez osiem lat wolał nie pojawiać się w miasteczku. Trzeba nauczyć się czytać Wolfe’a, bo jego proza biegnie bardzo kapryśnie, według znanej tylko pisarzowi zasady „filozofii przypadku” oraz klucza powtórzeń i retardacji – nie przestrzega dyscypliny miejsc, czasu i postaci. Często zatapia się w peanach na cześć przyrody i wikła się w drobne ludzkie historie oraz historiozoficzne i literackie dygresje, by za kolejnym zakrętem jednak zademonstrować, że oś czasu jest trzymana w linii prostej, biegnie od dzieciństwa głównego bohatera – Eugeniusza Ganta – do podjęcia studiów na Harvardzie.

Główny motyw/ Narrator to obiecujący młody artysta Eugeniusz Gant, idealista o bujnej wyobraźni, opanowany pragnieniem transcendencji. Mimo to nie jest w stanie uwierzyć w konwencjonalną ideę Boga oraz wyzwolić się z mocnego uścisku deterministycznych poglądów na temat ludzkiej kondycji. Dojrzewanie Eugeniusza to podróż, którą charakteryzuje pogoń za samookreśleniem i wynikająca z niej samotność. Prawdziwa wartość tej powieści tkwi nie w sposobie zobrazowania wewnętrznej walki Eugeniusza, by odnaleźć swe miejsce na ziemi, lecz w sugestywnym bogactwie relacji o otaczającym świecie.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Każda chwila jest owocem czterdziestu tysięcy lat”.

„Kiedy nam się zdaje, że jesteśmy chorzy, w większości wypadków możemy podziękować za to naszej wyobraźni”.

„Wystarczy mi osiem stóp ziemi na cmentarzu, nie chcę innych nieruchomości”.

„(…) nikt nie może odgadnąć, co myśli człowiek, który obcina sobie paznokcie”.

„(…) barwy życia były tym jaskrawsze, im było dalej od domu (…)”.

„Każdy płatek śniegu jest inny”.

„Biedacy nie mają wyboru”.

„W końcu zrozumiał że ci ludzie nie dali mu absolutnie nic, że ich miłość ani ich nienawiść nie mogą go zranić, że nic im nie zawdzięcza”.

„Bo w świecie zaczarowanym nie ma chaosu”.

„Nudni ludzie przerażali go; nigdy nie bał się tak nudy we własnym życiu jak nudy w życiu innych (…)”.

„Klasyka nie nauczy nikogo, jak wyhodować więcej pszenicy z hektara”.

„W ciągu sekundy świat zanurzył się w błocie”.

„W tamtych czasach na Dzikim Zachodzie namiętności były prymitywne, zemsta gwałtowna, a zapomnienie przychodziło natychmiast”.

„Bo dom nie zdradza niczego; może się kryć mord za jego spokojną fasadą”.

„Istnieje na świecie mnóstwo, mnóstwo rzeczy, dla których warto jest żyć”.

„(…) zrozumiał nagle, że potworne okrucieństwo życia objawia się nie w tym, co nieznane i fantastyczne, lecz w tym, co prawdopodobne – w grozie miłości, straty, małżeństwa, w sekundach zdrady w ciemnościach”.

„Bo dopiero połączenie zwykłego z nadprzyrodzonym daje cud”.

„Moim pierwszym samodzielnym czynem po wyjściu z kołyski było podpełznięcie do drzwi, a każde moje późniejsze posunięcie było próbą ucieczki”.

„Bo widzisz, trzeba się wydostać spośród swoich, żeby zyskać u ludzi uznanie”.

„Po raz pierwszy ujrzał romantyczny czar okaleczenia”.

„Jesteśmy blaskiem ognia – mózg, serce, duch. I jest w nas odrobina wapna i żelaza wartości trzech centów. Jeżeli ją zmarnujemy, nikt jej nam nie zwróci”.

„Żwawym ruchem wyjął z kieszeni szminkę, podszedł do stołu i zręcznie, szybko, narysował na umarłych, szarych policzkach upiorną, różowawą parodię  życia i zdrowia”.

„Każdy zawód ma swoich artystów”.

„(…) wszystko, co jest subtelne i piękne w ludzkim życiu, jest zabarwionym boskim, perłowym blaskiem choroby”.

„Bo wierzę, że na końcu każdej podróży jest przystań”.

                       Thomas Wolfe w swojej książce pokazuje czytelnikom „magię”, która może objawiać się w codziennym życiu. „Spójrz ku domowi, Aniele” to historia pewnej rodziny żyjącej na początku XX wieku, widziana oczami najmłodszego członka rodu, Eugeniusza Ganta. Dzieciństwo może składać się częściowo ze wspomnień i wrażeń przekazanych przez rodziców, więc może się wydawać, że nie ma dokładnie określonego początku lub końca. Książka „Spójrz ku domowi, Aniele” nie zaczyna się od pierwszych świadomych doznań chłopca, ale od opowieści przekazywanych przez jego ojca i matkę. To jego wizja, jego zmysł obserwacji i wypatrzone szczegóły życia towarzyskiego mieszkańców miasteczka Asheville, pokazują jak inni ludzie mogą mieć ogromny – często nieświadomy – wpływ na nasze życie. W końcu każdy człowiek jest swoją własną historią. A jeśli historie poszczególnych ludzi spotykają się ze sobą, mamy wtedy doskonały materiał na powieść. Z takiej okazji skorzystał właśnie Thomas Wolfe. Eugeniusz Gant odziedziczył po obu rodzicach różnego rodzaju ekscentryczności, które podczas codziennych obserwacji moglibyśmy uznać za zwykłe dziwactwa, jednak pióro Thomasa Wolfe'a sprawia, że ich życie błyszczy raz radością, a innym razem naznaczone jest tragedią. Na początku muszę zaznaczyć, że książka „Spójrz ku domowi, Aniele” jest powieścią bez fabuły, którą czytamy między innymi z powodu poetyckiego geniuszu Wolfe'a. Wolfe pracuje wytrwale, aby utrzymywać coraz bardziej plastyczne sceny opisane w książce, posługując się  charakterystycznymi dla siebie dialogami i literackimi manierami. Autor zaprasza nas do swojego świata. Mamy, oprócz wielkiej fikcji, cenny dokument życia społecznego w miasteczku Asheville w Karolinie Północnej w pierwszych latach XX wieku.

                       Postać Eugeniusza Ganta jest powszechnie uważana za obraz samego Wolfe'a. Powieść pokrótce opowiada o wczesnym życiu ojca Eugeniusza, ale obejmuje przede wszystkim okres od jego narodzin w 1900 roku, do definitywnego opuszczenia domu, kiedy ukończył 19 lat. Ojciec Thomasa Wolfe'a, William Oliver Wolfe, zamówił pomnik anioła w Nowym Jorku, który służył przez lata jako reklama na ganku w rodzinnym sklepie z pomnikami na Patton Avenue. Sam tytuł powieści Thomasa Wolfe'a pochodzi z wiersza Johna Miltona „Lycidas”: Look homeward Angel now, and melt with ruth; And, O ye dolphins, waft the hapless youth. Książka jest podzielona na trzy części, w sumie czterdzieści rozdziałów. Pierwsze 90 stron powieści dotyczy wczesnej biografii rodziców Ganta, bardzo ściśle opartej na rzeczywistej historii rodziców Wolfe'a. Zaczyna się od jego ojca, Olivera, który podejmuje decyzję swojego życia, aby stać się kamieniarzem po obejrzeniu posągu kamiennego anioła. Oliver wszedł do warsztatu i poprosił rosłego, brodatego mężczyznę, który trzymał drewniany młotek w ręku, o pracę. Został uczniem kamieniarza. Przepracował w tym warsztacie, pośród kłębów kurzu, pięć lat. Został kamieniarzem. Gdy zdobył zawód, stał się mężczyzną. Dla Olivera dom był zwierciadłem jego duszy, był szatą jego woli. Ale dla Elizy był nieruchomością, której wartość trafnie oceniała, był początkiem gromadzonego skarbu. Gdy Eliza skończyła lat dwadzieścia, zaczęła – podobnie jak reszta starszych dzieci majora Pentlanda – nabywać ziemię. Z małej pensyjki nauczycielskiej i procentów od sprzedanych książek zakupiła już dwie czy trzy działki gruntu. Namówiła Olivera, żeby na jednej z nich, niewielkim skrawku ziemi przylegającym do Placu miejskiego, wybudował warsztat. Postawił budynek własnymi rękami, z pomocą dwóch Afroamerykanów; był to piętrowy barak z cegły, z marmurowym gankiem, z którego wiodły na Plac miejski szerokie drewniane stopnie. Na ganku, po obu stronach wejścia, Oliver postawił kilka brył marmuru; przy samych drzwiach umieścił ciężką postać anioła o afektowanym uśmiechu na twarzy. Ale Eliza nie pochwalała kamieniarskiego fachu; na śmierci niełatwo było się dorobić. Myślała, że ludzie umierają zbyt rzadko. Dziwaczna postać Olivera Ganta zaciążyła nad miasteczkiem. Ludzie słyszeli każdego rana i wieczora, jak wypowiada do Elizy wielką formułę swojego przekleństwa. Widzieli, jak wpada do wnętrza domu czy warsztatu, jak się pochyla nad bryłami marmuru, jak ogromnymi dłońmi wydobywa kształt z bogatego tworzywa swego domu. Wyśmiewali szaleńcze nieumiarkowanie jego mowy, uczuć, gestu. Milkli na widok obłędnej furii jego pijaństw, furii, która wybuchała niemal regularnie raz na dwa miesiące i trwała kilka dni. Podnosili go z ziemi i nieprzytomnego, oblepionego brudem zanosili do domu – bankier, policjant i otyły wielbiący go Szwajcar nazwiskiem Jannadeau, zatabaczony zegarmistrz, który odnajmował maleńki, odgrodzony siatką skrawek podłogi między nagrobkami Olivera. Nikt nie potrafił odgadnąć rozmiarów bólu, lęku, szczęścia Elizy. Żyli wszyscy owiani gorącym, lwim oddechem jego pożądania i wściekłości; kiedy był pijany, jej blada, nadęta twarz i natura flegmatyczna, o odruchach giętkich jak macki ośmiornicy, doprowadzały go do szaleństwa. W takich chwilach był dla Elizy naprawdę groźny; musiała zamykać się przed nim na klucz. Bo od początku głębsza niż miłość, głębsza niż nienawiść, tak głęboka jak odarte z ciała same kości życia, toczyła się między nimi utajona, okrutna walka. Na jego przekleństwa Eliza odpowiadała płaczem lub milczeniem - odgryzała się krótko, gdy zalewał ją potokiem wymowy, gdy przeszywał sztychem swoich zjadliwości, poddawała się jak wgniatana pięścią poduszka — i powoli, niewzruszenie osiągała swój cel. Rok za rokiem, wbrew jego wrzaskom i protestom, zagarniali (sam nie wiedział jak i kiedy) nowe skrawki ziemi, płacili znienawidzone podatki, a nadwyżki pieniędzy znowu lokowali w ziemi. Więcej niż żona, więcej niż matka, ta kobieta pocieszycielka, tak bardzo podobna mężczyźnie, dążyła powoli do swojego celu. 


W ciągu jedenastu lat urodziła mu dziewięcioro dzieci, z których sześcioro przeżyło. Pierworodna, dziewczynka, zmarła w dwudziestym miesiącu życia na biegunkę; dwoje zmarło przy urodzeniu. Reszta przeżyła mimo niedbałych i niehigienicznych połogów. Najstarszy syn, urodził się w roku 1885 i otrzymał imię Stefan. Druga z kolei, dziewczynka, Daisy, była młodsza od Stefana o piętnaście miesięcy. W trzy lata później przyszła na świat Helena. Potem, w roku 1892, urodzili się bliźniacy, dla których Gant, jak zawsze rozpolitykowany, wybrał imiona Grover Cleveland i Beniamin Harrison. Ostatni, Łukasz, urodził się w dwa lata później, w roku 1894. Taki oto był stan rodziny w chwili, gdy Eugeniusz wyszedł na scenę ludzkich zdarzeń w roku 1900. Leżąc w półmroku swojego łóżeczka - wykąpany, posypany pudrem, nakarmiony – myślał spokojnie o wielu sprawach, zanim zapadł w sen, w ów niekończący się sen, który wymazywał czas i który napawał go poczuciem nieodwracalnej straty dnia iskrzącego się radością. W takich chwilach strach ściskał mu serce na myśl o niewygodzie, słabości, niemocy, o wiecznych nieporozumieniach, które będzie musiał cierpieć, zanim zdoła się chociażby fizycznie wyzwolić. Ogarniała go rozpacz na myśl o czekającej go dalekiej drodze, o braku koordynacji między ośrodkami nerwowymi, o niezdyscyplinowanym, wrzaskliwym gaworzeniu, o tym, że bezradnie musi robić z siebie widowisko wobec gromady chichoczących, poszturchujących się braci i sióstr – że będą go na ich oczach przewijali, myli, przekładali. Jego umysł drętwiał z lęku. Widział siebie, jako istotę obcą i niemą, jako zabawnego błazenka skazanego na wieczne niańczenie przez te nieznane, ogromne stwory. Odbijał się od jednej tajemnicy do drugiej; gdzieś w obrębie czy poza obrębem świadomości usłyszał głos wielkiego dzwonu, głos cichy, jak gdyby płynący z dna morza, a gdy słuchał, przesunął się przed nim bezcielesny duch wspomnienia i przez chwilę zdawało mu się, że prawie odzyskał to, co utracił. Sam autor na początku podkreśla jak dziwaczne jest przeznaczenie. Każdy z nas jest sumą tego wszystkiego, czego sam nie liczył. Odejmijmy tę sumę, a zobaczymy rodzącą się na Krecie przed czterema tysiącami lat  miłość, która skończyła się wczoraj w Teksasie. Ziarno naszego zniszczenia kiełkuje na pustyni, zioło leczące naszą chorobę rośnie obok głazu w górach, a życiu naszemu zagraża jakiś przestępca, ponieważ kiedyś dawno temu jakiś londyński rzezimieszek uniknął szubienicy. „Każda chwila jest owocem czterdziestu tysięcy lat”. Dni, owe pożeracze minut, jak muchy bzykają w drodze na śmierć, a każda chwila jest oknem na wszystek czas.

            Anioły są tajemniczą, symboliczną obecnością w powieści. Stanowią nadzieję i przypominają nam o świecie, którego nie widzimy ani nie rozumiemy. W książce posąg anioła został nabyty od ojca Eugeniusza po to, aby oznaczyć grób młodej prostytutki – upadłego anioła. Nikt nie wiedział, ile znaczył dla niego ten anioł. Publicznie nazywał go swoją „kulą u nogi”. Przeklinał go, wymyślał sobie od ostatnich głupców, że go kupił. Przez sześć lat anioł stał na ganku, narażony na działania deszczu i wiatru. Chciał się go pozbyć, bo przypominał mu o jego pragnieniach i porażkach, ponieważ nigdy nie udało mu się wyrzeźbić doskonałej głowy anioła. Anioł z ganku był brązowy, brudny, pokryty śladami much. W jednej ręce trzymał delikatnie lilię, drugą marmurową rękę wyciągał w geście błogosławieństwa. Na białej, bezmyślnej twarzy miał łagodny, kamienny uśmiech idioty. Wolfe daje nam do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy aniołami, które wpadają w powagę życia, a życie to walka, to ciągłe wzbijanie się na skrzydłach do lotu, to powrót do domu, gdziekolwiek zaprowadzą nas ścieżki przeznaczenia. Thomas Wolfe pokazuje, że skrzydła anioła mogą pomóc nam obronić się przed samotnością, która jest przekleństwem czasu, ponieważ jesteśmy uwięzieni w samotności tak, jak jesteśmy uwięzieni w czasie. Thomas Wolfe porusza w swojej powieści szereg osobistych i społecznych dylematów pozwalając, aby dobro i zło stało się wynikiem perspektywy bohaterów oraz zasad obowiązujących w społeczeństwie. W ten sposób symbolika aniołów wspiera ideę, że dobroć jest względna i że stan łaski jest nieodłącznym elementem motywacji do dalszego działania na rzecz dobra. Tak więc aniołowie reprezentują osobistą ludzką kondycję, która jest porównywana do boskości nad przepaścią upadku. Aniołowie przyjmują wiele tożsamości, aby katalizować łuk osobistych historii. Eugeniusz zmaga się później z własnymi rozdartymi emocjami związanymi z więzami rodzinnymi i kulturowymi. Symbolika aniołów przedstawia jaśniejszy obraz ludzkiej duszy. W obu tych przykładach są zawsze ucieleśnieniem dumy i miłości, nadziei i samotności, wiary i rozpaczy. Po głębszym poznaniu aniołowie stają się remedium na opuszczenie. Już jako małe dziecko Eugeniusz podejmował próby „ucieczki”. Kiedy miał dwa latka, powędrował do posiadłości swoich arystokratycznych sąsiadów, przechodząc przez drogę prawie został stratowany przez konia. Ale Eliza czuła w głębi serca, że ta przygoda jest cząstką ważniejszego planu. Eugeniusz z czasem odkrywa swoją miłość do książek i rozpoczyna swoje nowe czmychnięcia, zaczyna wędrować w świat literackich opowieści. Rodzice kupowali mu elementarze, książki z obrazkami zwierząt i wierszykami. Gant czytał mu niezmordowanie; po sześciu tygodniach Eugeniusz nauczył się wszystkich bajek na pamięć. Zaliczył kilka chuligańskich przygód bawiąc się z przyjaciółmi ze szkoły (w tym antysemickie wybryki przeciwko Żydom, rasistowskie przeciwko Afroamerykanom oraz przeciwko biednym białym osadnikom z Południa). Lecz zawsze powracał do domu, witał go za każdym razem anioł stojący na ganku.

                       Dlatego też, jedyną ucieczką od naszego wypędzenia w samotność jest powrót do przeszłości. Autor rozumiał, że ludzie nie przestają być dla siebie obcy, że tak naprawdę nikt nikogo nie zdoła poznać, że uwięzieni w mrocznym łonie matki przychodzimy na świat nie znając jej twarzy, że matka obcych bierze nas w objęcia, że pojmani w wieczną niewolę istnienia nigdy z niej nie uciekamy – obojętne, czyje ramiona nas przytulą, czyje usta będą nas całować, czyje serce użyczy nam ciepła. Nigdy, nigdy nie przestaniemy być samotni. Połączenie u Eugeniusza dwóch silnych egotyzmów: jego matki Elizy – skierowane do wewnątrz, oraz wybuchowego, ekspansywnego egotyzmu jego ojca Ganta sprawiło, że chłopiec stał się fanatycznym wyznawcą religii przypadku. Ponad i poza wszelką krzywdą, marnotrawstwem, bólem, tragedią, śmiercią, bezładem czaiła się nieuchronna konieczność; jeżeli wróbel przecinał powietrze, reperkusje takiego lotu oddziaływały bezpośrednio na jego, Eugeniusza, życie, samotne zaś światło, padające brzaskiem na zawiesiste i bezkresne morza wywoływało morskie zmiany, które ułatwiały mu życie. Dzięki przypadkowi każdy z nas jest widmem wszystkich pozostałych i jedyną rzeczywistością; dzięki przypadkowi każdy z nas jest olbrzymią osią świata i drobiną pyłu; głazem, który strąca w dół lawinę, i kamykiem, którego koncentryczne kręgi coraz szerzej rysują się na morzach. Wierzył więc, że znajduje się w centrum świata, wierzył, że góry zamykają w swoim kręgu serce świata; wierzył, że z chaosu przypadkowości wyłania się w nieuchronnej chwili nieuniknione zdarzenie po to tylko, żeby wzbogacić jego życie.

                       Kiedy na grypę hiszpankę umiera brat Eugeniusza – Ben, Eliza każe mu zorganizować w mieście kosztowny pogrzeb. Tak więc o Bena umarłego bardziej dbano, poświęcano mu więcej czasu, wydawano na niego więcej pieniędzy niż kiedykolwiek za życia. Jego pogrzeb był wspaniałym gestem ironii i czczego bezsensu; była to próba powetowania śmiercią cielesną niespłaconych długów życia i miłości. I gdy Eugeniusz patrzył, kolejny raz zrozumiał grozę przeznaczenia: należał do tej rodziny, nie miał przed nią ucieczki. Jej żądze, jej słabości, jej zmysłowość, jej fanatyzm, jej siła tkwiła głęboko w szpiku jego kości. Zrozumiał o wiele więcej, że do tej rodziny nie należał. Nie miał na sobie jej znamienia. I gdy tak płynęły straszne dni żałoby, usiłowali wyrwać się z magicznej sieci straty i beznadziejności, w którą zostali schwytani. Przeżywali krótkie chwile szalonego triumfu i radości, a to znowu upadali na samo dno najczarniejszej rozpaczy i histerii.

            Książka „Spójrz ku domowi, Aniele” jest piękna, liryczna, poetycka, żywa i zmysłowa, pełna kolorów, ciepła, napisana zaskakująco oryginalnym językiem. Jest to również fascynujący obraz swoich czasów, tak autentycznie prowincjonalny w odniesieniu do wydarzeń na świecie. Eugeniusz, który jest ochraniany przez własne młodzieńcze pasje, nie mieści się w tej dysfunkcyjnej, podatnej na alkoholizm, obojętnej rodzinie z klasy średniej. Dojrzewa w rodzinie gdzie odbywa się walka między ojcem alkoholikiem i matką rozkręcającą kolejne biznesy, którą charakteryzuje patologiczne skąpstwo, która poprzez inwestowanie pieniędzy w różne przedsięwzięcia związane z handlem nieruchomościami i ziemią kompensuje sobie brak miłości ze strony współmałżonka. Była opętana. Bez końca mówiła o nieruchomościach. Jej główną działalnością było jednak utrzymanie pensjonatu o nazwie Dixieland. Potępiała rozpustne życie swojego męża, ale brakowało jej wyobraźni, by zrozumieć tego przyczynę. Pierwszym samodzielnym czynem małego Eugeniusza było wyjście z kołyski, podpełznięcie do drzwi, a każde jego późniejsze posunięcia były tylko próbami ucieczki. Raz przenosi się z domu ojca do pensjonatu matki, ze szkoły publicznej do szkoły prywatnej, od jednej pracy do innej roboty, z prawdziwej potrzeby kochania do zauroczenia, które łamie mu serce, z sukcesu do rozczarowania i straty. Zawsze był pewien, że gdzie indziej będzie mu lepiej. Niektórzy psychiatrzy twierdzą, że Thomas Wolfe cierpiał na chorobę borderline. Opisany bohater książki - Eugeniusz - alter ego pisarza posiada wszystkie cechy, które charakteryzują osobę „z pogranicza”. Niepodatny na zmiany Eugeniusz nie może normalnie funkcjonować i przystosować się do rzeczywistości. Wolfe był produktem swoich czasów, nie bardziej świadomy własnego rasizmu, antysemityzmu niż inni pisarze tamtego okresu. Widział świat tak, jak go widział biały chłopiec ponad sto lat temu, ze wszystkimi jego wadami. Wolfe w swojej książce symbolicznie „opłakuje” wszystkich tych, którzy zniknęli bez śladu, ponieważ nie wyryli swojego imienia w skale, nie zostawili swojego znaku na szczycie wzgórza, nie wyszukali najtrwalszego materiału na świecie i nie wycisnęli na nim jakiegoś pisma, emblematu – czegoś, co by sprawiło, że jednak by ich nie zapomniano.

 

                     

 

02 lutego 2025

Imię róży

 

„Imię róży”

Umberto Eco

Autor/ ur. 5 stycznia 1932 w Alessandrii, zm. 19 lutego 2016 w Mediolanie) – włoski semiolog, filozof, bibliofil i mediewista, powieściopisarz, autor felietonów i esejów. Sławę przyniosła mu powieść „Imię róży” (1980), dzieło łączące w sobie elementy semiotyki, badań biblijnych, analizy kultury średniowiecza i teorii literatury. Jego kolejne powieści, m.in. „Wyspa dnia poprzedniego” (1994) i „Cmentarz w Pradze” (2010), także stały się światowymi bestsellerami. Eco pisał także prace naukowe, książki dla dzieci i młodzieży, oraz eseje na temat teorii literatury, świata współczesnego, kondycji współczesnych mediów i nauki.

Tłumaczenie/ Adam Szymanowski

Tytuł oryginału/ it Il nome della rosa

Tematyka/ Dzięki swoistemu aparatowi narracyjnemu, który jest zarazem złożony i piękny, Umberto Eco oddaje w ręce czytelnika książkę, która jest przejrzystym podręcznikiem badania znaków oraz kunsztowną powieścią kryminalną. Oba te aspekty ujęte zostały w ramy niedokończonej opowieści uczonego, który w kilku średniowiecznych manuskryptach natrafił na pasjonującą historię. Być może dlatego, że ta wstępna relacja zajmuje tak niewiele miejsca w porównaniu z właściwą opowieścią, a może z uwagi na ton opowieści uczonego, kilka pierwszych stron pozostaje w pamięci czytelnika, gdy zagłębia się w świat początków XIV wieku.

Główny motyw/ Nowicjusz benedyktyński, Adso z Melku, opowiada o swej podróży z uczonym franciszkaninem, Willamem z Baskerville, do nękanego kłopotami benedyktyńskiego opactwa. Klasztorem tym, zamkniętą sceną okrutnych konfliktów i tajemnic, rządzą księgi. Gdy kolejno zamordowanych zostaje sześciu mnichów, William z Baskerville rozpoczyna poszukiwania prawdy o milczącej wojnie, która toczy się za klasztornymi murami. Franciszkanin odnajduje  i odczytuje znaki świadczące o zazdrości, pożądliwości i strachu. „Imię róży” zaprasza czytelnika, by wraz z Williamem z Baskerville zgłębiał sztukę interpretacji, docenił polifonię znaków, sam decydował o ich znaczeniu i wątpił we wszystko, co zdaje się kłaść kres poszukiwaniu prawdy. W ten sposób Umberto Eco roztacza przed czytelnikiem krainę rozumienia.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) dobry chrześcijanin może czasem nauczyć się czegoś od niewiernych”.

„(…) zioła, które są dobre dla starego franciszkanina, są nieodpowiednie dla młodego benedyktyna”.

„(…) piękno kosmiczne dane jest nie tylko przez jedność w rozmaitości, ale także przez rozmaitość w jedności”.

„To jednak prawda, że żyjemy w mrocznych czasach, skoro człek mądry musi snuć myśli, które są między sobą sprzeczne”.

„Albowiem architektura jest tą sztuką, która najśmielej stara się odtworzyć swym rytmem porządek wszechświata, przez starożytnych nazwanego kosmosem (…)”.

„Być może jedynym prawdziwym dowodem obecności diabła jest żarliwość pragnienia jakie wszyscy w takim momencie żywią, by mieć pewność, że prowadzi on swoje dzieło...”.

„Gdyż nie wszystkie prawdy są dla wszystkich uszu, nie wszystkie kłamstwa mogą być rozpoznane jako kłamstwa przez duszę pobożną (…)”.

„Biblioteka broni się sama, jest niezgłębiona jak prawda, która w niej gości, zwodnicza jak kłamstwa, które są jej powierzone. Labirynt duchowy, ale również labirynt ziemski”.

„(…) lecz kiedy, chodzi o posiadanie dóbr doczesnych, trudno jest ludziom myśleć w zgodzie ze sprawiedliwością (…)”.

„Jakże możesz mylić moment zachwyconej miłości, która pali ci trzewia wonią kadzidła, z rozpasaniem zmysłów, o których wiesz, że są z siarki?”.

„Nie mam dość odwagi, by badać słabości niegodziwców, bo odkryłem, że te same słabości mają święci”.

„Od nagiej czystości stajenki w Betlejem, z drewna, jakim było lignum vitae [Drzewo życia] krzyża, do orgii złota i kamienia”.

„Nie buduj zamku podejrzeń na jednym słowie”.

„Lecz są dwie formy magii: Jest magia będąca dziełem diabła i zmierzając do zniszczenia człowieka poprzez wybiegi, o których nie wolno nawet mówić. Ale też jest magia będąca dziełem Boskim, tam gdzie wiedza Boga przejawia się przez wiedzę człowieka, ta zaś służy przeobrażaniu natury i jeden z jej celów stanowi przedłużenie życia ludzkiego”.

„Można zgrzeszyć przez nadmiar wymowności i przez nadmiar powściągliwości”.

„A często mędrcy naszych czasów są tylko karłami, które wspięły się na ramiona innych karłów”.

„Byłoby rzeczą straszną – odparł Wilhelm – zabić człowieka nawet po to, żeby powiedzieć: Credo in unum Deum” [Wierzę w Boga jedynego].

„Nie ufaj odnowie rodzaju ludzkiego, kiedy mówią o niej kurie i dwory”.

„By istniało zwierciadło świata, świat musi mieć jakiś kształt”.

„A ponieważ dzisiaj panuje się nad trzodą nie za pomocą oręża i nie splendorem rytuału, lecz kontrolując pieniądz (…)”.

„Jak powiada starożytne przysłowie, trzy palce trzymają pióro, ale pracuje całe ciało. I całe boli”.

„(…) zdrada Piotrowa zaś była niczym wobec zdrady Judasza, bo jednemu wybaczono, a drugiemu nie”.

„Prostaczkowie są przeznaczeni na rzeź, można ich wykorzystać, kiedy trzeba przysporzyć kłopotów wrogiemu obozowi, ale poświęca się ich, kiedy stają się zbędni”.

„(…) jeśli prawdziwi nieprzyjaciele są zbyt potężni, trzeba poszukać sobie jakichś  słabszych”.

„Prostaczkowie mają coś ponad to, co mają uczeni, którzy często gubią się w poszukiwaniach reguł najogólniejszych. Mają poczucie tego, co jednostkowe”.

„(…) mnich powinien przynajmniej raz w ciągu żywota doświadczyć namiętności cielesnej, by móc później okazywać pobłażliwość i wyrozumiałość grzesznikom, którym udzielał będzie rady i pocieszenia…”.

„Są słowa, które dają moc, i inne, które sprawiają jeszcze większe opuszczenie (…)”.

„I jeśli naprawdę szukasz promyka sprawiedliwości, rzeknę ci, że pewnego dnia wielkie psy, papież i cesarz, by zawrzeć pokój, zdepczą ciała mniejszych psów, które walczyły w ich służbie”.

„Sen jest pismem i wiele pism jest tylko snami”.

„Nie chcę karmić twojej dumy, sam już o to zadbasz”.

„Nie usuniesz śmiechu, usuwając tę księgę”.

„Śmiech wyzwala chłopa od strachu przed diabłem, ponieważ w święto szaleńców również diabeł wydaje się szaleńcem, a więc można go kontrolować. Ale ta księga mogłaby nauczyć, że wyzwolenie się od strachu przed diabłem jest mądrością”.

„Diabeł nie jest zasadą materii, diabeł to zuchwałość ducha, to wiara bez uśmiechu, to prawda, której nigdy nie ogarnia zwątpienie”.

„Była to największa biblioteka świata chrześcijańskiego. Teraz zwycięstwo Antychrysta jest naprawdę bliskie, gdyż żadna wiedza nie wzniesie przed nim zapory”.

„Antychryst może zrodzić się z pobożności, z nadmiernej miłości do Boga lub prawdy, jak kacerz rodzi się ze świętego, a opętany przez demona z jasnowidzącego. Lękaj się Adso, proroków i tych, którzy gotowi są umrzeć za prawdę, gdyż zwykle wiodą na śmierć wielu innych, często przed sobą, czasem zamiast siebie”.

„Lękał się drugiej księgi Arystotelesa, gdyż być może naprawdę nauczała ona zniekształcenia oblicza wszelkiej prawdy, byśmy nie stali się ofiarami naszych własnych urojeń”.

„Niewykluczone, że zadaniem tego, kto miłuje ludzi, jest wzbudzanie śmiechu z prawdy (…)”.

„Zachowałem się jak człek uparty, idąc za pozorem ładu, kiedy powinienem był wiedzieć, iż nie ma ładu we wszechświecie”.

„Tak więc wolność Boga jest naszą zgubą, a przynajmniej zgubą naszej pychy”.

            Prześladują nas dwie wizje średniowiecza, obie skrajnie uproszczone. Jedna to wieki średnie jako czas ciemnoty, zabobonu i przemocy. Druga – wyidealizowana – epoki zbudowanej przez etos rycerski i pieśni trubadurów. Nie ma innej epoki tak powierzchownie i błędnie widzianej, tak chętnie przywoływanej, gdy trzeba  oskarżyć nieprzyjaciół o obskurantyzm i zacofanie. Gdy politycy usiłują zamknąć nas w nacjonalistyczno-katolickim skansenie, wołamy oburzeni „To powrót do średniowiecza!”, nie wiedząc, że późniejsze epoki bywały nie mniej okrutne i obskuranckie.

To właśnie w średniowieczu powstały pierwsze uniwersytety, które zapewniły ludziom dostęp do edukacji. Chociaż początkowo nauczanie i życie naukowe prowadzone było przede wszystkim w klasztorach, a uczniowie i mistrzowie należeli zawsze do stanu duchownego, powstanie instytucji zapoczątkowało ideę powszechnego nauczania. Nie sposób nie wspomnieć również o średniowiecznym wpływie na geografię. To w końcu wikingowie jako pierwsi w XI wieku dotarli do Ameryki. Marco Polo, wenecki kupiec i podróżnik, był pierwszym człowiekiem tzw. Zachodu, który dotarł do Państwa Środka. Wraz z ojcem i stryjem dotarł do Chin, przemierzając Jedwabny Szlak. W XI wieku znacznie wzrosła liczba ludności Europy. Był to efekt rozwoju technologii i rolnictwa. Ponadto zmiany klimatu w okresie średniowiecznego optimum klimatycznego umożliwiły wzrost plonów i rozwój handlu. Średniowieczni uczeni wiedzieli, że muszą zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. Tym bardziej że sytuacja polityczna nierzadko była napięta, co wiązało się również z rozwojem techniki wojennej. W średniowieczu wynaleziono wiele wynalazków, które zmieniły ówczesny świat. To innowacje, które często były napędem rozwoju społeczeństwa. Niektóre z nich – choć w zmodernizowanej formie – znamy do dziś: zegar mechaniczny, okulary, prasa drukarska, proch strzelniczy, witraże, kominek, korbowód, młyn wiatrowy, busola, krosno tkackie, taczka, ster rufowy, podnośnik śrubowy, piec hutniczy, peryskop.

            Wiele już napisano na temat książki „Imię Róży”, pierwszej powieści włoskiego powieściopisarza i semiotyka Umberto Eco, wydanej w 1980 roku. Jednym z powodów jest jej zawiła i złożona fabuła; historia, która przywodzi na myśl inne ustne i pisane opowieści z innych kultur. Fabuła dzieje się w średniowieczu (XIV wiek) w opactwie, posiadającym dużą i wspaniałą bibliotekę. Bohaterem powieści jest franciszkański mnich Wilhelm z Baskerville, który podróżuje w towarzystwie swojego nowicjusza, ucznia, i narratora książki, Adso. Wilhelm otrzymał polecenie udania się do opactwa w celu rozwiązania sporu między papieżem Janem XXII a zakonem franciszkanów. Jednak po przybyciu na miejsce musi zmierzyć się z serią morderstw. Wykorzystując swoją wysoką inteligencję i racjonalny umysł, Williamowi udaje się rozwikłać tajemnicę zbrodni. Choć książka obejmuje niesłychanie wiele wątków, to kluczem do rozwiązania głównej zagadki tego średniowiecznego kryminału jest śmiech, a ściślej nienawiść jednego z kluczowych bohaterów do śmiechu, dowcipu i komedii. William jest przyjacielem Ockhama, wielbicielem Bacona, wielbicielem Arystotelesa i wytrawnym praktykiem analizy tomistycznej. Podobnie jak Dedalus Joyce'a w sławnym „Ulissesie”, bada znaki i klamrę świata z otwartymi i zamkniętymi oczami; jego wizja jest tak wyczerpująca – dosłownie i w przenośni – że w pewnym momencie przypomina Sherlocka Holmesa. W trakcie śledztwa w sprawie zbrodni w opactwie i rozmów o tajemniczej herezji poznajemy smak schyłkowego średniowiecza w południowej Europie, w której teolodzy z jednej strony byli pod wpływem narzuconej nauki tomistów - już dawno porzuconej jako możliwość jedynej interpretacji zawiłości świata - a z drugiej strony, samego Tomasza z Akwinu podejrzewano, że był zarozumiałym głupcem.

            Jorge z Burgos to jeden z najstarszych braci w średniowiecznym, włoskim opactwie benedyktynów, w którym toczy się akcja powieści pt. „Imię Róży”, mentor i spowiednik pozostałych zakonników. Doskonale zna zasoby całej biblioteki – dumy opactwa, do której mają dostęp jedynie wybrańcy. Dlaczego to takie ważne? Biblioteka opactwa w 1327 roku, gdy toczy się akcja powieści, to największa i najbardziej zasobna biblioteka w całym chrześcijańskim świecie. Posiada wiele unikatowych dzieł. Szczególną uwagę zakonników przykuwa jedno z nich, do którego broni dostępu w bardzo zaskakujący sposób Jorge. To jedyny ocalały egzemplarz II części Poetyki Arystotelesa, poświęconej filozofii humoru. Jorge to śmiertelny wróg śmiechu i dowcipu. Uważa, że ich zło jest zakotwiczone w kłamstwie. Bowiem śmiech wywołuje głównie świat przedstawiony „na opak”, nieprawdziwie, niezgodnie ze stanem rzeczy. Jak powiada Jorge: „na opak w stosunku do tego, jakim być winien, jakim zawsze był i będzie na wieki wieków, aż do końca czasów”. Jego zdaniem śmiech burzy zastany porządek, oddala od myślenia o rzeczach doniosłych i ostatecznych, a koncentruje uwagę na nic nieznaczących błahostkach i błazenadach. Jest objawem ludzkiej pychy, która pcha ludzi w kierunku poszukiwania jakiejś nowej prawdy, zamiast przechowywania jednej, jedynej prawdy objawionej. Nadto śmiech wyzwala od strachu poprzez nabieranie dystansu do tego, co stanowi realne zagrożenie, jakimi są śmierć i potępienie. Tymczasem lęk przed śmiercią – zdaniem Jorge – jest „najmędrszym i najtkliwszym z darów Boskich”, który chroni nas przed zepsuciem i piekłem. Dlaczego Arystotelesowskie dzieło o śmiechu miałoby być niebezpieczne? 


Jorge chce ukryć przed światem wciąż jeszcze nieodkrytą księgę Arystotelesa, ponieważ wszystkie dotąd poznane jego dzieła miały rewolucyjną moc. Zdaniem Jorge „każde słowo Filozofa, na które przysięgają teraz nawet święci i papieże, obracało do góry nogami obraz świata”. Podobnie w skrywanej przez Jorge księdze Arystotelesa „wywraca się funkcję śmiechu, podnosi się go do rangi sztuki, otwierają się przed nim bramy świata uczonych, czynią go swoim przedmiotem filozofia i przewrotna teologia”. Jorge jest przekonany, że Arystotelesowskie usprawiedliwienie tych – jak je określa – „marginalnych igraszek rozpętanej wyobraźni” doprowadziłoby do podniesienia pozycji sztuki śmiechu i zastąpienia retoryki przekonywania retoryką ośmieszania, co wywróciłoby całą dotychczasową wiedzę do góry nogami. Więcej, sztuka ośmieszania – zaakceptowana i uznana za szlachetne oręże retoryczne – mogłaby zostać skierowana ku dotąd uznawanym świętościom, jak np. Bóg czy uniwersalne wartości, jak prawda, dobro, piękno. Nie mielibyśmy wówczas żadnego oręża, by je przed bluźnierstwem i ośmieszeniem obronić. Bo czymże ono mogłoby być? Jak odeprzeć kpinę?

Nie mamy dostępu do II części Poetyki Arystotelesa. Nie wiemy nawet, czy zaginęła, czy nigdy nie została przez Filozofa napisana. Możemy jednak na podstawie tego, co czytamy w Etyce nikomachejskiej [1128ab] na temat człowieka dowcipnego, wnioskować, że obawy Jorge były mocno przesadzone. Wiadomo, że według Arystotelesa pośród wielu cnót szczególnie ważną rolę pełniły cnoty umiarkowania i praktycznej mądrości – phronesis. Ich wagę Filozof podkreśla w swojej doktrynie środka, według której cnota – nabyta i trwała dyspozycja, dzięki której człowiek staje się dobry – znajduje się zawsze pośrodku skrajności, jakimi są nadmiar i niedostatek. Tę średnią i zarazem najwłaściwszą miarę określa phronesis. Człowiek dowcipny nie jest zatem ani kpiarzem, ani prostakiem, którzy – jak pisze Arystoteles – „szukają za każdą cenę tego, co śmieszne”, i nie wzbraniają się nawet przed szyderstwem ani sensatem, całkiem pozbawionym zmysłu humoru i ogłady. Ludzie dowcipni umieją żartować w sposób odpowiedni, tj. taktowny, tak by utrzymać się w granicach przyzwoitości i nikogo nie dotknąć – czyli żartują „we właściwym czasie, z właściwych przyczyn, wobec właściwych osób, we właściwym celu i we właściwy sposób”. Arystoteles zauważa, że w języku greckim pojęciu „dowcipny” odpowiada pojęcie eutrapelia, które swoim brzmieniem przypomina eutropos – czyli „giętki”, to znaczy taki, który potrafi się odpowiednio dopasować. Nie chodzi tu jednak o „giętkość” w znaczeniu przebiegłości czy sprytu, polegających na umiejętności realizowania w każdej nadarzającej się sytuacji swoich partykularnych interesów, lecz zważania na odczucia i emocje ludzi, którzy stają się przedmiotem i świadkiem żartu.[1]

            Jeśli mieliśmy romantyczne wyobrażenie o względnej prostocie późnego średniowiecza, to Umberto Eco unowocześnia nasze spojrzenie. Maluje czasy wielu papieży i wielu antychrystów, czasy, w których człowiek wymieniał seksualne przysługi za dostęp do książek, czasy kiedy papieski pałac w Awinionie kazał wystawić krucyfiksy z Jezusem przybitym jedną tylko ręką, bo drugą trzyma sakiewkę zawieszoną u pasa, by wskazać, że On godzi się na użycie pieniędzy dla celów religijnych. W czasach słabnącej wiary wszystkie ręce rozpaczliwie sięgają po nadciągające cienie zwątpienia. W tamtych czasach w wyobraźni istniały potwory: Cynocephali, którzy nie mogą powiedzieć słowa bez szczekania... Blemyae, urodzeni bez głowy, z ustami w brzuchach i oczami w ramionach... i te, których podeszwy są odwrócone tak, że podążając za nimi ich śladami, dociera się zawsze do miejsca, z którego przyszli, a nigdy tam, dokąd idą... Nie mniej zdumiewające jest to, że w nieistniejącym klasztorze znajdują się ich odpowiedniki w strzeżonych relikwiarzach, na których widnieje „grot włóczni, który przebił bok Zbawiciela!”, „pożółkły strzęp obrusu z ostatniej wieczerzy", „kawałek betlejemskiego żłóbka", „piszczel św. Małgorzaty”, „żebro św. Zofii”, „podbródek św. Eobanusa, „ząb Chrzciciela”, „rózga Mojżesza”, „postrzępiony skrawek bardzo delikatnej koronki z sukni ślubnej Maryi Dziewicy” – i wiele, wiele więcej. Później, we śnie Adsa podczas „Dies Irae" w Tercji, świętość zostaje komicznie przemieniona w fantazje seksualne „ogon świętej Morimondy, uterus [macicę] świętej Arundaliny, kark świętej Burgozyny, wycyzelowany jak puchar…”. Sen narratora jest jednym z najbogatszych w literaturze XX wieku, szalonym połączeniem Felliniego, Fuentesa, Borgesa i Boscha. Interpretacja Williama pokazuje, że sen jego asystenta był snem o książkach, snem o snach, o przeszłości i przyszłości nierozerwalnie splecionych w wyobraźni – triumfem intertekstualności. I dostarcza klucza do tajemniczych i oburzających zbrodni, które badają. Śledztwo kryminalne i zgłębianie teologii i mentalności epoki przeplatają się z komiczną wybuchowością języka przywodzącą na myśl Françoisa Rabelais'go, jak wtedy, gdy na wpół obłąkany Salvatore rzuca Adso receptę: „Facilis. Weź el syr, który nie będzie zbyt stary ani zbyt nasolony, i pokój na wąskie paski, kwadraty albo sicut zechcesz. Et postea położysz odrobinę butierro lub structo fresco a rechauffer sobre żar”.

            O czym jeszcze jest „Imię róży”: o niekończącej się walce tolerancyjnego humanizmu z integrystycznym fundamentalizmem. Eco – filozof, historyk średniowiecza, semiolog, kpiarski felietonista – umieścił się ze swoim intelektualnym bogactwem w ramach mistrzowsko skonstruowanej, sensacyjnej fabuły o morderczym mnichu działającym w benedyktyńskim opactwie. Ten na pozór historyczny kryminał rozgrywający się w ciągu ostatniego tygodnia listopada 1327 r. jest w rzeczywistości kolejną „czarodziejską górą”, na której dwóch wojowników prawdy: światły Wilhelm z Baskerville i ślepy Jorge, toczy walkę o duszę niewinnego adepta poznania, narratora powieści, Adsa z Melku. Wzajemne oddziaływanie między Adso i Wilhelmem, podobnie jak w przypadku Don Kichota i Sancho Pansa, wciąga nas w paradoksalny umysł czasów: delikatną, ale gruntowną mieszaninę racjonalizmu i przesądów. Zgodnie z autorskim zamysłem, Adso – nawet wtedy, gdy jego prywatne opinie sprzeciwiają się jeszcze nie narodzonej herezji: „Im jestem starszy i im bardziej zdaję się na wolę Bożą, tym mniej cenię inteligencję, która chce wiedzieć, i wolę, która chce czynić; a za jedyny element zbawienia uznaję wiarę, która potrafi cierpliwie czekać, nie zadając zbyt wielu pytań”. Eco tańczy na brzegach alegorii, nie tonie w jej bezsensownych wodach. Podczas gdy jego bohaterowie spierają się o to, czy Chrystus posiadał własność, narracja oferuje mrożący krew w żyłach wgląd w obyczaje, które sugerują te z naszych czasów, kiedy Kościół Rzymski, mimo całego swojego ekumenizmu i podróżujących po świecie papieży, nadal zaprzecza własnemu ślubowi ubóstwa.

Postmodernizm wyzwolił pisarzy i czytelników z tyranii oryginalności. Skoro wszystko już było, można wrócić do tego, co już napisane, przekształcając, cytując, ironizując. I okazało się, że czytelnikom sprawia to przyjemność. Jednym, że w Wilhelmie i Adsie odnajdą Sherlocka Holmesa i doktora Watsona; drugim, że tytuł powieści odkryją w wersie poematu „De contemptu mundi” Bernarda z Morlay („Wczorajsza róża istnieje tylko z imienia, imiona tylko puste zostały”); a jeszcze inni doznają uciechy, dowiadując się, że bluźniercza parodia Biblii ze snu Adsa to w istocie wczesnośredniowieczne dzieło anonimowego mnicha pt. „Uczta Cypriana”. Ale główny dialog tej książki nie toczy się między ludźmi a książkami, między książkami a książkami, i tylko poprzez te ostatnie, mężczyźni z mężczyznami. Bohaterowie noszą w sobie iskierkę przedliterackiego świata, w którym idee jeszcze się nie narodziły mając przed sobą bezpośredni kontakt z rzeczywistością, z której te idee powstaną. William pozbawia Adso złudzeń co do tej koncepcji, a Adso przyznaje się do kłamstwa: „Dotychczas myślałem, że wszelka księga mówi o rzeczach, ludzkich albo Boskich, które są poza księgami. Teraz zdałem sobie sprawę, że nierzadko księgi mówią o księgach albo jakby ze sobą rozmawiają. W świetle tej refleksji biblioteka wydała mi się jeszcze bardziej niepokojąca. Była więc miejscem długiego i wiekowego szeptania, niedostrzegalnego dialogu między pergaminami, czymś żywym, schronieniem sił, których ludzki umysł nie mógł opanować, skarbcem tajemnic pochodzących z mnóstwa umysłów i żyjących po śmierci tych, którzy je wytworzyli albo uczynili się ich pośrednikami”. Sam plan biblioteki jako labirynt, który odwzorowuje mapę świata lub naszego umysłu symbolizuje meandry poznania. Wystarczy napomknąć, że śmiech i komedia przechodzą od diabolicznego do humanistycznego postrzegania rzeczywistości, a sam tytuł książki jest także grą słów. Prawdziwe śledztwo opiera się na fałszywym schemacie, ponieważ popełniane morderstwa mają na celu ukrycia komedii napisanej przez Arystotelesa. Sukces śledztwa jest jednak powierzchowny. Przeciwnikowi Wilhelma, Jorgemu z Burgos udaje się zniszczyć księgę, która mogła podważyć strukturę wszelkiej świętości. William oskarża Jorgego o to, że jest szatanem: „Diabeł nie jest zasadą materii, diabeł to zuchwałość ducha, to wiara bez uśmiechu, to prawda, której nigdy nie ogarnia zwątpienie”.

Lektura „Imienia róży” jako powieści współczesnej jest możliwa, ponieważ Eco połączył w niej ogień i wodę, czyli „średniowiecze” z „oświeceniem”, konfrontując ze sobą nie tyle epoki, ile dwa trwałe sposoby korzystania przez człowieka z rozumu i wiedzy. Oba szukają prawdy, ale pierwszy uznaje, że już ją znalazł, i teraz skupia się na zmuszaniu innych do uznania jej za swoją i jedyną. Drugi nie wierzy w prawdę ostateczną, zadowala się więc pracą wprowadzania możliwie największej racjonalności w ludzki świat, tak aby był on wyzbyty przemocy, nietolerancji i niesprawiedliwości. W powieści ten drugi ponosi porażkę, podobną do tej, jaka zagraża nam dziś. Klęska rozumu otwartego nie polega wyłącznie na triumfie dogmatu, manipulacji i czystej przemocy. Porażkę przygotowuje pycha oświeconego rozumu, który w zaślepieniu nie dostrzega ludzkiej niezdolności do życia w ciągłym poszukiwaniu i poznawczym niepokoju. Ale tu, w środku impasu, Eco proponuje rozumowi trzecie wyjście, które symbolizuje najważniejszy przedmiot pragnień powieściowych bohaterów – mityczna druga księga „Poetyki” Arystotelesa poświęcona komedii. Śmiech bowiem i jego funkcja demaskowania obu rozumów to jeszcze jeden wielki temat „Imienia róży”. Człowiek, który się śmieje, nie boi się. Człowiek rozumny, który śmieje się z siebie, jest mędrcem. Prawda śmiejąca się z siebie – oto mądrość ostatnich stron tej powieści wypowiedziana przez Mistrza tuż przed rozstaniem się z uczniem: „Być może zadaniem tego, kto miłuje ludzi, jest wzbudzanie śmiechu z prawdy, wzbudzanie śmiechu prawdy, gdyż jedyną prawdą jest zdobyć wiedzę, jak wyzwalać się z niezdrowej namiętności do prawdy”.

            Książka „Imię Róży” pokazuje czytelnikowi, że rzeczywistość, z wyjątkiem wizji, jest już niedostępna; że liczy się tylko wizja; że nie wszystkie prawdy są dla wszystkich ludzi: „Gdyż nie wszystkie prawdy są dla wszystkich uszu, nie wszystkie kłamstwa mogą być rozpoznane jako kłamstwa przez duszę pobożną (…)”. Dlatego Wilhelm przegląda zatrute strony księgi w rękawiczce. Jest to symbol tego, że jeżeli nie jesteśmy przygotowani do odkrywania prawd, to te prawdy mogą nam zaszkodzić. Natomiast Stanisław Lem w eseju filozoficznym Literatura w świetle empirii (1988 r.) napisał: „Każda powieść prawdziwa w głębokim sensie jest powie­ścią o czasie, w którym ją napisano, a nie o czasie, w który została skie­rowana autorską decyzją”. Odkryciem samego Eco, bo korzysta on (i nie kryje tego) z freudowskich i późniejszych tra­dycji psychoanalitycznych, ale robi to niezwykle sugestywnie i dyskretnie zarazem, nie nazywając często rzeczy po imieniu, równocześnie jednak tak, iż czytelnik nie ma najmniejszych wątpliwości, że ma tu do czynienia z jakże zręcznie przez bohaterów utworu zakamuflowanymi sublimacjami „nieczystych popędów” – skrywanych pod postacią aktów strzelistych wia­ry niektórych postaci, obok opisów rzeczywistych zdrożności grzesznych żądz, jakimi np. karmi młodego bohatera i narra­tora powieści Eco, stary mnich Ubertino, przy okazji kładąc mu rękę na kolanie, to na karku i czule przyciągając do siebie. A czy Umberto Eco nie przestrzega nas współczesnych przed fanatyczną potrzebą odkrywania prawdy za wszelką cenę, przecież jakby Wilhelm z Baskerville wycofałby się z poszukiwania drugiego dzieła Arystotelesa, to nie spaliła by się największa biblioteka ówczesnego świata chrześcijańskiego. „Zachowałem się jak człek uparty, idąc za pozorem ładu, kiedy powinienem był wiedzieć, iż nie ma ładu we wszechświecie” – powiada na końcu książki Wilhelm z Baskerville.

„Ponieważ jest to historia ksiąg, nie zaś codziennych spraw, jej lektura może skłonić do powtórzenia za wielkim naśladowcą z Kempis: «In omnibus requiem qaesivi, et nusquam inveni nisi in angulo cum libro»”. (Wszędzie szukałem spokoju i nigdzie nie znalazłem, jak tylko w kąciku z książką).

 

 

 

 

 


[1] „Filozofuj” - 7 marca 2019, Natasza Szutta: „Czy Jorge słusznie obawiał się Arystotelesowskiej nauki o śmiechu?”. (7 marca 2019)