19 lutego 2025

Spójrz ku domowi, Aniele.

 

„Spójrz ku domowi, Aniele.

Historia pogrzebanego życia”

Thomas Wolfe

Autor/ powieściopisarz amerykański, ur. 3 października 1900 w Asheville, zm. 15 września 1938. Jako młody człowiek odbył podróż do Europy. Odwiedził Anglię, Francję, Włochy i Szwajcarię. Zmarł na gruźlicę w wieku zaledwie 38 lat. Thomas Wolfe zaliczany jest do najznamienitszych przedstawicieli dwudziestowiecznej amerykańskiej literatury. Uznany przez Williama Faulknera za najważniejszego pisarza ich pokolenia.

Tłumaczenie/ Krystyna Tarnowska

Tytuł oryginału/ an-us Look Homeward, Angel, A Story of the Buried Life

Tematyka/ „Spójrz ku domowi, Aniele” wywołało skandal. Mieszkańcy rodzinnego Asheville do tego stopnia poczuli się dotknięci ujawnieniem sekretów lokalnej wspólnoty, że pisarz przez osiem lat wolał nie pojawiać się w miasteczku. Trzeba nauczyć się czytać Wolfe’a, bo jego proza biegnie bardzo kapryśnie, według znanej tylko pisarzowi zasady „filozofii przypadku” oraz klucza powtórzeń i retardacji – nie przestrzega dyscypliny miejsc, czasu i postaci. Często zatapia się w peanach na cześć przyrody i wikła się w drobne ludzkie historie oraz historiozoficzne i literackie dygresje, by za kolejnym zakrętem jednak zademonstrować, że oś czasu jest trzymana w linii prostej, biegnie od dzieciństwa głównego bohatera – Eugeniusza Ganta – do podjęcia studiów na Harvardzie.

Główny motyw/ Narrator to obiecujący młody artysta Eugeniusz Gant, idealista o bujnej wyobraźni, opanowany pragnieniem transcendencji. Mimo to nie jest w stanie uwierzyć w konwencjonalną ideę Boga oraz wyzwolić się z mocnego uścisku deterministycznych poglądów na temat ludzkiej kondycji. Dojrzewanie Eugeniusza to podróż, którą charakteryzuje pogoń za samookreśleniem i wynikająca z niej samotność. Prawdziwa wartość tej powieści tkwi nie w sposobie zobrazowania wewnętrznej walki Eugeniusza, by odnaleźć swe miejsce na ziemi, lecz w sugestywnym bogactwie relacji o otaczającym świecie.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Każda chwila jest owocem czterdziestu tysięcy lat”.

„Kiedy nam się zdaje, że jesteśmy chorzy, w większości wypadków możemy podziękować za to naszej wyobraźni”.

„Wystarczy mi osiem stóp ziemi na cmentarzu, nie chcę innych nieruchomości”.

„(…) nikt nie może odgadnąć, co myśli człowiek, który obcina sobie paznokcie”.

„(…) barwy życia były tym jaskrawsze, im było dalej od domu (…)”.

„Każdy płatek śniegu jest inny”.

„Biedacy nie mają wyboru”.

„W końcu zrozumiał że ci ludzie nie dali mu absolutnie nic, że ich miłość ani ich nienawiść nie mogą go zranić, że nic im nie zawdzięcza”.

„Bo w świecie zaczarowanym nie ma chaosu”.

„Nudni ludzie przerażali go; nigdy nie bał się tak nudy we własnym życiu jak nudy w życiu innych (…)”.

„Klasyka nie nauczy nikogo, jak wyhodować więcej pszenicy z hektara”.

„W ciągu sekundy świat zanurzył się w błocie”.

„W tamtych czasach na Dzikim Zachodzie namiętności były prymitywne, zemsta gwałtowna, a zapomnienie przychodziło natychmiast”.

„Bo dom nie zdradza niczego; może się kryć mord za jego spokojną fasadą”.

„Istnieje na świecie mnóstwo, mnóstwo rzeczy, dla których warto jest żyć”.

„(…) zrozumiał nagle, że potworne okrucieństwo życia objawia się nie w tym, co nieznane i fantastyczne, lecz w tym, co prawdopodobne – w grozie miłości, straty, małżeństwa, w sekundach zdrady w ciemnościach”.

„Bo dopiero połączenie zwykłego z nadprzyrodzonym daje cud”.

„Moim pierwszym samodzielnym czynem po wyjściu z kołyski było podpełznięcie do drzwi, a każde moje późniejsze posunięcie było próbą ucieczki”.

„Bo widzisz, trzeba się wydostać spośród swoich, żeby zyskać u ludzi uznanie”.

„Po raz pierwszy ujrzał romantyczny czar okaleczenia”.

„Jesteśmy blaskiem ognia – mózg, serce, duch. I jest w nas odrobina wapna i żelaza wartości trzech centów. Jeżeli ją zmarnujemy, nikt jej nam nie zwróci”.

„Żwawym ruchem wyjął z kieszeni szminkę, podszedł do stołu i zręcznie, szybko, narysował na umarłych, szarych policzkach upiorną, różowawą parodię  życia i zdrowia”.

„Każdy zawód ma swoich artystów”.

„(…) wszystko, co jest subtelne i piękne w ludzkim życiu, jest zabarwionym boskim, perłowym blaskiem choroby”.

„Bo wierzę, że na końcu każdej podróży jest przystań”.

                       Thomas Wolfe w swojej książce pokazuje czytelnikom „magię”, która może objawiać się w codziennym życiu. „Spójrz ku domowi, Aniele” to historia pewnej rodziny żyjącej na początku XX wieku, widziana oczami najmłodszego członka rodu, Eugeniusza Ganta. Dzieciństwo może składać się częściowo ze wspomnień i wrażeń przekazanych przez rodziców, więc może się wydawać, że nie ma dokładnie określonego początku lub końca. Książka „Spójrz ku domowi, Aniele” nie zaczyna się od pierwszych świadomych doznań chłopca, ale od opowieści przekazywanych przez jego ojca i matkę. To jego wizja, jego zmysł obserwacji i wypatrzone szczegóły życia towarzyskiego mieszkańców miasteczka Asheville, pokazują jak inni ludzie mogą mieć ogromny – często nieświadomy – wpływ na nasze życie. W końcu każdy człowiek jest swoją własną historią. A jeśli historie poszczególnych ludzi spotykają się ze sobą, mamy wtedy doskonały materiał na powieść. Z takiej okazji skorzystał właśnie Thomas Wolfe. Eugeniusz Gant odziedziczył po obu rodzicach różnego rodzaju ekscentryczności, które podczas codziennych obserwacji moglibyśmy uznać za zwykłe dziwactwa, jednak pióro Thomasa Wolfe'a sprawia, że ich życie błyszczy raz radością, a innym razem naznaczone jest tragedią. Na początku muszę zaznaczyć, że książka „Spójrz ku domowi, Aniele” jest powieścią bez fabuły, którą czytamy między innymi z powodu poetyckiego geniuszu Wolfe'a. Wolfe pracuje wytrwale, aby utrzymywać coraz bardziej plastyczne sceny opisane w książce, posługując się  charakterystycznymi dla siebie dialogami i literackimi manierami. Autor zaprasza nas do swojego świata. Mamy, oprócz wielkiej fikcji, cenny dokument życia społecznego w miasteczku Asheville w Karolinie Północnej w pierwszych latach XX wieku.

                       Postać Eugeniusza Ganta jest powszechnie uważana za obraz samego Wolfe'a. Powieść pokrótce opowiada o wczesnym życiu ojca Eugeniusza, ale obejmuje przede wszystkim okres od jego narodzin w 1900 roku, do definitywnego opuszczenia domu, kiedy ukończył 19 lat. Ojciec Thomasa Wolfe'a, William Oliver Wolfe, zamówił pomnik anioła w Nowym Jorku, który służył przez lata jako reklama na ganku w rodzinnym sklepie z pomnikami na Patton Avenue. Sam tytuł powieści Thomasa Wolfe'a pochodzi z wiersza Johna Miltona „Lycidas”: Look homeward Angel now, and melt with ruth; And, O ye dolphins, waft the hapless youth. Książka jest podzielona na trzy części, w sumie czterdzieści rozdziałów. Pierwsze 90 stron powieści dotyczy wczesnej biografii rodziców Ganta, bardzo ściśle opartej na rzeczywistej historii rodziców Wolfe'a. Zaczyna się od jego ojca, Olivera, który podejmuje decyzję swojego życia, aby stać się kamieniarzem po obejrzeniu posągu kamiennego anioła. Oliver wszedł do warsztatu i poprosił rosłego, brodatego mężczyznę, który trzymał drewniany młotek w ręku, o pracę. Został uczniem kamieniarza. Przepracował w tym warsztacie, pośród kłębów kurzu, pięć lat. Został kamieniarzem. Gdy zdobył zawód, stał się mężczyzną. Dla Olivera dom był zwierciadłem jego duszy, był szatą jego woli. Ale dla Elizy był nieruchomością, której wartość trafnie oceniała, był początkiem gromadzonego skarbu. Gdy Eliza skończyła lat dwadzieścia, zaczęła – podobnie jak reszta starszych dzieci majora Pentlanda – nabywać ziemię. Z małej pensyjki nauczycielskiej i procentów od sprzedanych książek zakupiła już dwie czy trzy działki gruntu. Namówiła Olivera, żeby na jednej z nich, niewielkim skrawku ziemi przylegającym do Placu miejskiego, wybudował warsztat. Postawił budynek własnymi rękami, z pomocą dwóch Afroamerykanów; był to piętrowy barak z cegły, z marmurowym gankiem, z którego wiodły na Plac miejski szerokie drewniane stopnie. Na ganku, po obu stronach wejścia, Oliver postawił kilka brył marmuru; przy samych drzwiach umieścił ciężką postać anioła o afektowanym uśmiechu na twarzy. Ale Eliza nie pochwalała kamieniarskiego fachu; na śmierci niełatwo było się dorobić. Myślała, że ludzie umierają zbyt rzadko. Dziwaczna postać Olivera Ganta zaciążyła nad miasteczkiem. Ludzie słyszeli każdego rana i wieczora, jak wypowiada do Elizy wielką formułę swojego przekleństwa. Widzieli, jak wpada do wnętrza domu czy warsztatu, jak się pochyla nad bryłami marmuru, jak ogromnymi dłońmi wydobywa kształt z bogatego tworzywa swego domu. Wyśmiewali szaleńcze nieumiarkowanie jego mowy, uczuć, gestu. Milkli na widok obłędnej furii jego pijaństw, furii, która wybuchała niemal regularnie raz na dwa miesiące i trwała kilka dni. Podnosili go z ziemi i nieprzytomnego, oblepionego brudem zanosili do domu – bankier, policjant i otyły wielbiący go Szwajcar nazwiskiem Jannadeau, zatabaczony zegarmistrz, który odnajmował maleńki, odgrodzony siatką skrawek podłogi między nagrobkami Olivera. Nikt nie potrafił odgadnąć rozmiarów bólu, lęku, szczęścia Elizy. Żyli wszyscy owiani gorącym, lwim oddechem jego pożądania i wściekłości; kiedy był pijany, jej blada, nadęta twarz i natura flegmatyczna, o odruchach giętkich jak macki ośmiornicy, doprowadzały go do szaleństwa. W takich chwilach był dla Elizy naprawdę groźny; musiała zamykać się przed nim na klucz. Bo od początku głębsza niż miłość, głębsza niż nienawiść, tak głęboka jak odarte z ciała same kości życia, toczyła się między nimi utajona, okrutna walka. Na jego przekleństwa Eliza odpowiadała płaczem lub milczeniem - odgryzała się krótko, gdy zalewał ją potokiem wymowy, gdy przeszywał sztychem swoich zjadliwości, poddawała się jak wgniatana pięścią poduszka — i powoli, niewzruszenie osiągała swój cel. Rok za rokiem, wbrew jego wrzaskom i protestom, zagarniali (sam nie wiedział jak i kiedy) nowe skrawki ziemi, płacili znienawidzone podatki, a nadwyżki pieniędzy znowu lokowali w ziemi. Więcej niż żona, więcej niż matka, ta kobieta pocieszycielka, tak bardzo podobna mężczyźnie, dążyła powoli do swojego celu. 


W ciągu jedenastu lat urodziła mu dziewięcioro dzieci, z których sześcioro przeżyło. Pierworodna, dziewczynka, zmarła w dwudziestym miesiącu życia na biegunkę; dwoje zmarło przy urodzeniu. Reszta przeżyła mimo niedbałych i niehigienicznych połogów. Najstarszy syn, urodził się w roku 1885 i otrzymał imię Stefan. Druga z kolei, dziewczynka, Daisy, była młodsza od Stefana o piętnaście miesięcy. W trzy lata później przyszła na świat Helena. Potem, w roku 1892, urodzili się bliźniacy, dla których Gant, jak zawsze rozpolitykowany, wybrał imiona Grover Cleveland i Beniamin Harrison. Ostatni, Łukasz, urodził się w dwa lata później, w roku 1894. Taki oto był stan rodziny w chwili, gdy Eugeniusz wyszedł na scenę ludzkich zdarzeń w roku 1900. Leżąc w półmroku swojego łóżeczka - wykąpany, posypany pudrem, nakarmiony – myślał spokojnie o wielu sprawach, zanim zapadł w sen, w ów niekończący się sen, który wymazywał czas i który napawał go poczuciem nieodwracalnej straty dnia iskrzącego się radością. W takich chwilach strach ściskał mu serce na myśl o niewygodzie, słabości, niemocy, o wiecznych nieporozumieniach, które będzie musiał cierpieć, zanim zdoła się chociażby fizycznie wyzwolić. Ogarniała go rozpacz na myśl o czekającej go dalekiej drodze, o braku koordynacji między ośrodkami nerwowymi, o niezdyscyplinowanym, wrzaskliwym gaworzeniu, o tym, że bezradnie musi robić z siebie widowisko wobec gromady chichoczących, poszturchujących się braci i sióstr – że będą go na ich oczach przewijali, myli, przekładali. Jego umysł drętwiał z lęku. Widział siebie, jako istotę obcą i niemą, jako zabawnego błazenka skazanego na wieczne niańczenie przez te nieznane, ogromne stwory. Odbijał się od jednej tajemnicy do drugiej; gdzieś w obrębie czy poza obrębem świadomości usłyszał głos wielkiego dzwonu, głos cichy, jak gdyby płynący z dna morza, a gdy słuchał, przesunął się przed nim bezcielesny duch wspomnienia i przez chwilę zdawało mu się, że prawie odzyskał to, co utracił. Sam autor na początku podkreśla jak dziwaczne jest przeznaczenie. Każdy z nas jest sumą tego wszystkiego, czego sam nie liczył. Odejmijmy tę sumę, a zobaczymy rodzącą się na Krecie przed czterema tysiącami lat  miłość, która skończyła się wczoraj w Teksasie. Ziarno naszego zniszczenia kiełkuje na pustyni, zioło leczące naszą chorobę rośnie obok głazu w górach, a życiu naszemu zagraża jakiś przestępca, ponieważ kiedyś dawno temu jakiś londyński rzezimieszek uniknął szubienicy. „Każda chwila jest owocem czterdziestu tysięcy lat”. Dni, owe pożeracze minut, jak muchy bzykają w drodze na śmierć, a każda chwila jest oknem na wszystek czas.

            Anioły są tajemniczą, symboliczną obecnością w powieści. Stanowią nadzieję i przypominają nam o świecie, którego nie widzimy ani nie rozumiemy. W książce posąg anioła został nabyty od ojca Eugeniusza po to, aby oznaczyć grób młodej prostytutki – upadłego anioła. Nikt nie wiedział, ile znaczył dla niego ten anioł. Publicznie nazywał go swoją „kulą u nogi”. Przeklinał go, wymyślał sobie od ostatnich głupców, że go kupił. Przez sześć lat anioł stał na ganku, narażony na działania deszczu i wiatru. Chciał się go pozbyć, bo przypominał mu o jego pragnieniach i porażkach, ponieważ nigdy nie udało mu się wyrzeźbić doskonałej głowy anioła. Anioł z ganku był brązowy, brudny, pokryty śladami much. W jednej ręce trzymał delikatnie lilię, drugą marmurową rękę wyciągał w geście błogosławieństwa. Na białej, bezmyślnej twarzy miał łagodny, kamienny uśmiech idioty. Wolfe daje nam do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy aniołami, które wpadają w powagę życia, a życie to walka, to ciągłe wzbijanie się na skrzydłach do lotu, to powrót do domu, gdziekolwiek zaprowadzą nas ścieżki przeznaczenia. Thomas Wolfe pokazuje, że skrzydła anioła mogą pomóc nam obronić się przed samotnością, która jest przekleństwem czasu, ponieważ jesteśmy uwięzieni w samotności tak, jak jesteśmy uwięzieni w czasie. Thomas Wolfe porusza w swojej powieści szereg osobistych i społecznych dylematów pozwalając, aby dobro i zło stało się wynikiem perspektywy bohaterów oraz zasad obowiązujących w społeczeństwie. W ten sposób symbolika aniołów wspiera ideę, że dobroć jest względna i że stan łaski jest nieodłącznym elementem motywacji do dalszego działania na rzecz dobra. Tak więc aniołowie reprezentują osobistą ludzką kondycję, która jest porównywana do boskości nad przepaścią upadku. Aniołowie przyjmują wiele tożsamości, aby katalizować łuk osobistych historii. Eugeniusz zmaga się później z własnymi rozdartymi emocjami związanymi z więzami rodzinnymi i kulturowymi. Symbolika aniołów przedstawia jaśniejszy obraz ludzkiej duszy. W obu tych przykładach są zawsze ucieleśnieniem dumy i miłości, nadziei i samotności, wiary i rozpaczy. Po głębszym poznaniu aniołowie stają się remedium na opuszczenie. Już jako małe dziecko Eugeniusz podejmował próby „ucieczki”. Kiedy miał dwa latka, powędrował do posiadłości swoich arystokratycznych sąsiadów, przechodząc przez drogę prawie został stratowany przez konia. Ale Eliza czuła w głębi serca, że ta przygoda jest cząstką ważniejszego planu. Eugeniusz z czasem odkrywa swoją miłość do książek i rozpoczyna swoje nowe czmychnięcia, zaczyna wędrować w świat literackich opowieści. Rodzice kupowali mu elementarze, książki z obrazkami zwierząt i wierszykami. Gant czytał mu niezmordowanie; po sześciu tygodniach Eugeniusz nauczył się wszystkich bajek na pamięć. Zaliczył kilka chuligańskich przygód bawiąc się z przyjaciółmi ze szkoły (w tym antysemickie wybryki przeciwko Żydom, rasistowskie przeciwko Afroamerykanom oraz przeciwko biednym białym osadnikom z Południa). Lecz zawsze powracał do domu, witał go za każdym razem anioł stojący na ganku.

                       Dlatego też, jedyną ucieczką od naszego wypędzenia w samotność jest powrót do przeszłości. Autor rozumiał, że ludzie nie przestają być dla siebie obcy, że tak naprawdę nikt nikogo nie zdoła poznać, że uwięzieni w mrocznym łonie matki przychodzimy na świat nie znając jej twarzy, że matka obcych bierze nas w objęcia, że pojmani w wieczną niewolę istnienia nigdy z niej nie uciekamy – obojętne, czyje ramiona nas przytulą, czyje usta będą nas całować, czyje serce użyczy nam ciepła. Nigdy, nigdy nie przestaniemy być samotni. Połączenie u Eugeniusza dwóch silnych egotyzmów: jego matki Elizy – skierowane do wewnątrz, oraz wybuchowego, ekspansywnego egotyzmu jego ojca Ganta sprawiło, że chłopiec stał się fanatycznym wyznawcą religii przypadku. Ponad i poza wszelką krzywdą, marnotrawstwem, bólem, tragedią, śmiercią, bezładem czaiła się nieuchronna konieczność; jeżeli wróbel przecinał powietrze, reperkusje takiego lotu oddziaływały bezpośrednio na jego, Eugeniusza, życie, samotne zaś światło, padające brzaskiem na zawiesiste i bezkresne morza wywoływało morskie zmiany, które ułatwiały mu życie. Dzięki przypadkowi każdy z nas jest widmem wszystkich pozostałych i jedyną rzeczywistością; dzięki przypadkowi każdy z nas jest olbrzymią osią świata i drobiną pyłu; głazem, który strąca w dół lawinę, i kamykiem, którego koncentryczne kręgi coraz szerzej rysują się na morzach. Wierzył więc, że znajduje się w centrum świata, wierzył, że góry zamykają w swoim kręgu serce świata; wierzył, że z chaosu przypadkowości wyłania się w nieuchronnej chwili nieuniknione zdarzenie po to tylko, żeby wzbogacić jego życie.

                       Kiedy na grypę hiszpankę umiera brat Eugeniusza – Ben, Eliza każe mu zorganizować w mieście kosztowny pogrzeb. Tak więc o Bena umarłego bardziej dbano, poświęcano mu więcej czasu, wydawano na niego więcej pieniędzy niż kiedykolwiek za życia. Jego pogrzeb był wspaniałym gestem ironii i czczego bezsensu; była to próba powetowania śmiercią cielesną niespłaconych długów życia i miłości. I gdy Eugeniusz patrzył, kolejny raz zrozumiał grozę przeznaczenia: należał do tej rodziny, nie miał przed nią ucieczki. Jej żądze, jej słabości, jej zmysłowość, jej fanatyzm, jej siła tkwiła głęboko w szpiku jego kości. Zrozumiał o wiele więcej, że do tej rodziny nie należał. Nie miał na sobie jej znamienia. I gdy tak płynęły straszne dni żałoby, usiłowali wyrwać się z magicznej sieci straty i beznadziejności, w którą zostali schwytani. Przeżywali krótkie chwile szalonego triumfu i radości, a to znowu upadali na samo dno najczarniejszej rozpaczy i histerii.

            Książka „Spójrz ku domowi, Aniele” jest piękna, liryczna, poetycka, żywa i zmysłowa, pełna kolorów, ciepła, napisana zaskakująco oryginalnym językiem. Jest to również fascynujący obraz swoich czasów, tak autentycznie prowincjonalny w odniesieniu do wydarzeń na świecie. Eugeniusz, który jest ochraniany przez własne młodzieńcze pasje, nie mieści się w tej dysfunkcyjnej, podatnej na alkoholizm, obojętnej rodzinie z klasy średniej. Dojrzewa w rodzinie gdzie odbywa się walka między ojcem alkoholikiem i matką rozkręcającą kolejne biznesy, którą charakteryzuje patologiczne skąpstwo, która poprzez inwestowanie pieniędzy w różne przedsięwzięcia związane z handlem nieruchomościami i ziemią kompensuje sobie brak miłości ze strony współmałżonka. Była opętana. Bez końca mówiła o nieruchomościach. Jej główną działalnością było jednak utrzymanie pensjonatu o nazwie Dixieland. Potępiała rozpustne życie swojego męża, ale brakowało jej wyobraźni, by zrozumieć tego przyczynę. Pierwszym samodzielnym czynem małego Eugeniusza było wyjście z kołyski, podpełznięcie do drzwi, a każde jego późniejsze posunięcia były tylko próbami ucieczki. Raz przenosi się z domu ojca do pensjonatu matki, ze szkoły publicznej do szkoły prywatnej, od jednej pracy do innej roboty, z prawdziwej potrzeby kochania do zauroczenia, które łamie mu serce, z sukcesu do rozczarowania i straty. Zawsze był pewien, że gdzie indziej będzie mu lepiej. Niektórzy psychiatrzy twierdzą, że Thomas Wolfe cierpiał na chorobę borderline. Opisany bohater książki - Eugeniusz - alter ego pisarza posiada wszystkie cechy, które charakteryzują osobę „z pogranicza”. Niepodatny na zmiany Eugeniusz nie może normalnie funkcjonować i przystosować się do rzeczywistości. Wolfe był produktem swoich czasów, nie bardziej świadomy własnego rasizmu, antysemityzmu niż inni pisarze tamtego okresu. Widział świat tak, jak go widział biały chłopiec ponad sto lat temu, ze wszystkimi jego wadami. Wolfe w swojej książce symbolicznie „opłakuje” wszystkich tych, którzy zniknęli bez śladu, ponieważ nie wyryli swojego imienia w skale, nie zostawili swojego znaku na szczycie wzgórza, nie wyszukali najtrwalszego materiału na świecie i nie wycisnęli na nim jakiegoś pisma, emblematu – czegoś, co by sprawiło, że jednak by ich nie zapomniano.

 

                     

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz