15 kwietnia 2018

Mamidło


„Mamidło”


David Albahari



Autor/ (ur. 15 marca 1948 w Peci) - serbski pisarz żydowskiego pochodzenia. Ukończył studia na Uniwersytecie Belgradzkim. W 1982 otrzymał nagrodę Ivo Andricia za książkę Opis smrti (Opis śmierci). W 2012 roku przyznano mu Nagrodę Vilenica.

Tłumaczenie/ Dorota Jovanka Ćrlić

Tematyka/ David Albahari, czerpiąc z osobistych doświadczeń emigracyjnych, pokazuje różne aspekty wygnania, samotności i pustki po stracie bliskich. W powieści „uderza” nie tylko w niesprawiedliwość każdej wojny i nieuchronność losu, ale przede wszystkim w drzemiącą w człowieku siłę życia, naturalną potrzebę regeneracji. Dyskretne eksperymenty stylistyczne, przejmujący strumień świadomości i brak dystansu między bohaterem a czytelnikiem sprawiają, że ta skromna opowieść rodzinna pozwala zrozumieć świat trochę lepiej.

Główny motyw/ Serbski emigrant pochodzenia żydowskiego mieszkający w Kanadzie, pisarz, słucha taśm, na których nagrał przed laty głos matki. Kiedy zmarła, a on szykował się do wyjazdu z pogrążonej w chaosie Jugosławii, w ostatniej chwili upchnął taśmy do walizki. Teraz - w spokojnej nowej ojczyźnie - wracają do niego tamte chwile, dźwięki, sytuacje. Spotkanie z językiem ojczystym staje się bodźcem do rozważań o własnej tożsamości, o mocy sprawczej słów, których codziennie używamy. Czy zdoła przekształcić w materiał literacki bolesne wspomnienia matki, zwłaszcza te związane z tragiczną historią Bałkanów? Czy będzie potrafił opisać losy tej niezwykłej kobiety?
  Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Patrzysz na historię, mówili, niby jakiś romantyk, a na los jak na pastoralny obrazek, na którym gdzieś z boku czyhają złe duchy”.
„(…) trzy słowa, które nie mówią nic, mogą opowiedzieć całe życie”.
„Każda wiara jest dobra, mówiła, ale ten, kto nie umie milczeć, nie może mieć nadziei, że w słowach znajdzie pocieszenie”.
„Tym co przeraża nie jest cisza, ale to, co po niej następuje: nieuchronność wyboru, niemożność zmiany, niepokonany czas, porządek rzeczy we wszechświecie”.
„Cisza, jak zresztą wszystko w naszej pamięci, trwa dużo krócej”.
„Europejczycy tak bardzo wierzą w moc zwątpienia, uważał, że najszczęśliwsi są wtedy, gdy nie muszą podejmować decyzji”.
„Nie ma niczego na tym świecie, co w równej mierze właściwe jest wszystkim ludziom, może z wyjątkiem funkcji biologicznych”.
„Życie nie jest ciągłą zmianą, twierdziła, życie to powtarzanie”.
„Pisarz to styl, powiedział, i jeśli ktoś nie ma swojego stylu, grzebie tylko w zimnym popiele”.
„(...) głos to onomatopeja słów, prawdziwej mowy się nie słyszy, ona wydobywa się z wnętrza”.
„Tam, gdzie raz cię nie pokochają, nigdy nie będą cię kochać, a przedtem pewnie też cię nie kochali”.
„(...) każdy ma prawo do swojej miłości”.
„(...) najmniej wiemy o tych, którzy są nam najbliżsi (...)”.
„Jeśli opisujesz pustynię, nie wspominaj o blasku rybich łusek”.
„(...) nikt nie może być tym, kim jest, a co dopiero kimś innym”.
„(...) przecież największa wolność to ta, gdy do nikogo się nie należy(...)”.
„(...) była snem, który trwał w cudzym śnie”.
„Kiedy ludzie przestają być dziećmi, przestają też widzieć to, co byli w stanie zobaczyć jako dzieci (...)”.
„Tam gdzie każdy głos ma dwojaki odzew, nie może być prawdy”.
„Cała przeszłość utkana jest z drobnych posunięć, których sens zupełnie nam umyka”.
„Jeden z filozofów zwrócił kiedyś uwagę, iż najbardziej może zwieść człowieka na manowce wiara, że doskonale panuje nad językiem, tymczasem to język kieruje nami”.
„Tego, o kim ja marzę, nic dobrego nie czeka”.
„(...) najlepszy jest sen, który się nigdy nie przyśni”.
„(...) w wojsku należy być żołnierzem, w piekarni piekarzem, a na plaży pływakiem, a w obejściu ogrodnikiem”.
„Większość nie wie nawet, ile jest kontynentów i gdzie się znajdują, ponieważ pełnia wiedzy jest czymś, tak uważał, co paradoksalnie nie pasuje do czasów, w których żyjemy, bo te podkreślają wyższość regionalizmów”.
„(...) duch encyklopedyczny należy do przeszłości”.
„Wy Europejczycy, zawsze myślicie, że życie jest czymś więcej niż to, co widać, powiedziałby, że za każdym lustrem istnieje paralelny świat. Nie, odparłbym na to, my wierzymy tylko, że nie każda powierzchnia jest przezroczysta i że czasem trzeba za nią zajrzeć, by widzieć, co kryje się w głębi”.
„(...) teraz jestem przekonany, że stracili wiarę w słowa. Może dlatego, że sam w nie już nie wierzę, z powodu łatwości, z jaką przenosimy kopię siebie na innych, jakby cały świat istniał tylko w nas, we mnie”.
„Najpierw myślałam, że tylko ludzie się zmieniają, potem zauważyłam, że zmienia się cały świat i że już nigdy nie będzie taki sam, chociaż nigdy się z tym nie pogodziłam”.
„(...) troska o zwierzęta jest czasem ważniejsza niż troska o ludzi”.
„Ziarno zła, kiedy raz zostanie posiane, zostaje, jak każdy chwast, na zawsze w tym samym miejscu, póki znów nie zaistnieją idealne warunki do wykiełkowania”.
„Nie mogę ja być winien temu, że historia jest banalna, stwierdziłem, i składa się z podobnych epizodów, a wszystkie one, jeśli wykluczymy krew, pot i łzy, nie mogą zadowolić żadnego współczesnego widza, zwłaszcza tego, podkreślam, dla którego krew stała się realna dopiero wtedy, gdy odkryto, że przenosi aids, i któremu pot kojarzy się z siłownią, a łzy z operami mydlanymi w telewizji”.
„(...) większość ludzi nie jest wstanie podążać za własnymi myślami, więc co dopiero mówić o cudzych”.
„(...) nigdzie w naturze nie istnieje linia prosta i w najlepszym razie wszystko odbywa się po spirali”.
„Nie ma nic gorszego niż wyobrażać sobie życie jako ciąg możliwości, zamiast przyjmować je takim, jakie jest”.
„Każdy człowiek żyje w twierdzy otoczonej fosą i nikt nie lubi tych, którzy próbują nad tą fosą zbudować most”.
„Nie możesz być szczęśliwy, widząc, jak światło gaśnie w ciemnościach”.
„No właśnie, kto obcuje z historią, nie obcuje z życiem, jest martwy, nawet gdy żyje. Z życia czerpie się wielką chochlą albo siorbie się z małej, jednak nie można siedzieć i tylko w nie patrzeć”.
„Najlepsze, czego człowiek może nauczyć się w życiu, to że są momenty, w których nie należy zadawać pytań”.
„Pisarz jest jak filtr w urządzeniu do parzenia kawy, (...) i musi właśnie tak jak filtr, zatrzymać niepotrzebny osad, a przepuścić tylko sok, płyn, ciecz, która jest sednem wszystkiego”.
„(...) różnica między postępowym a zacofanym pojmowaniem świata kryje się właśnie w rozumieniu fusów i że zacofane narody także fusy wlewają do filiżanki z kawą”.
„Kiedy kogoś zabraknie, nie ma takich słów, które mogą go przywołać”.
„Północ to północ, południe to południe, i ten, kto tęskni za północą, nie może stać się miłośnikiem południa”.
„(...) wszystko jest zapisane w ludzkich oczach i nigdy nie należy wierzyć człowiekowi, który unika czyjegoś wzroku”.
„Jeśli wierzyć prastarym księgom, Bóg stworzył dzień, ale stworzył też noc i nigdy nie powiedział, że jedno jest lepsze od drugiego”.
„Zawsze łatwiej jest stworzyć nowe kłamstwo niż przyjąć nową prawdę”.
„(...)proste, codzienne sprawy najlepiej opisują wzloty i upadki ducha”.
„jednego prostota uspokaja a drugiego niepokoi, w tym cała prawda”.
„(...) życie nie jest po to, by zamiast ciebie przeżywał je ktoś inny”.
„(...) kiedy my łuskamy fasolę na podwórzu, w jakimś lesie gaśnie życie”.
„Nie wierzyła też tym, którzy głoszą proroctwa, tylko tym, którzy działają”.
„Kiedyś wyobrażałem sobie, iż dobrodziejstwo śmierci rodziców można odkryć w fakcie, że człowiek wreszcie przestaje być czyimś synem i przynajmniej przez jakiś czas porusza się tak, jakby świat należał tylko do niego (...)”.
„Tylko w jeden sposób można czekać, mówiła moja matka, a mianowicie nie czekając”.
„Za nic w świecie nie składaj wszystkiego w ręce jednego człowieka, mówiła, zawsze zachowaj jakąś cząstkę dla siebie’.
„Kiedy postawisz kreskę, wówczas możesz zrobić tylko dwie rzeczy, zsumować albo odjąć, nie ma już żadnego dopisywania”.
„(...) życie może i jest kukułczym jajem, ale gniazdo musi zawsze być to samo”.

   

                       „Jeśli rozumiesz, co dzieje się w twojej rodzinie, pojmiesz też, co się dzieje w świecie”.  David Albahari tak samo, jak bezimienny narrator jest pisarzem, Serbem żydowskiego pochodzenia, który uciekł z bałkańskiego piekła do Kanady. I w takim wypadku przytoczony na początku cytat z powieści ma niebagatelne znaczenie. "Mamidło" jest, bowiem - wbrew tytułowi - próbą zmierzenia się z samym sobą, czymś, na co autor nie miał wcześniej siły. Historia złożona z wielu spisanych z taśmy fragmentów rozmów z matką, opowiada nie tyle o niej, co o synu, jego korzeniach, tożsamości i w końcu zmaganiach z pisaniem. Matka i ojciec spotkali się tuż po zakończeniu II wojny światowej. Oboje stracili w niej małżonków, dzieci i wszystko inne, co było dla nich ważne. Gdy ich syn, narrator powieści był już dorosłym mężczyzną, wybuchła kolejna wojna, ta jugosłowiańska, domowa. David Albahari nie użala się nad losem swoim, własnej rodziny, narodu. A ma przecież powód - jako Żyd i Serb nigdzie nie jest swój. Był obcy w Europie, Jugosławii, jest obcy w Kandzie. Jego opowieści towarzyszą rozmowy z kanadyjskim pisarzem o imieniu Donald. Ich światopoglądy się mijają, słowa narratora trafiają na mentalną skałę nie do przebicia. Ale właśnie dzięki temu David Albahari staje się pisarzem. Zanim to nastąpi musi jednak wziąć na swoje barki bolesne doświadczenia matki, pogodzić się z tym, że jej historia jest opowieścią o nim samym.

                       Bohater książki „Mamidło” podczas rozmowy ze swoim przyjacielem Kanadyjczykiem Donaldem opowiedział mu o taśmach ze zwierzeniami matki i stwierdził, że można z tego zrobić książkę. Zmuszając matkę do mówienia, chciał ją mieć tylko dla siebie, przekuć jej poczucie straty w swoje poczucie zysku. „Nazbyt wierzysz słowom” – powiedział Donald przy jakiejś okazji- a to zawsze stanowi obciążenie dla tego, kto pisze, nawet, jeśli nie jest pisarzem”. Dla jego matki historia była faktem, obuchem, który z nieubłaganą precyzją spadł na nią, na przekór bólowi i na przekór sile uderzenia. Zagrzeb, kiedy wkroczyły wojska niemieckie podczas II wojny światowej nie był już tym samym miastem, jej życie się zawaliło, tak jak jego legło w gruzach, gdy pięćdziesiąt lat później zaczęła się nowa wojna i Belgrad stał się zupełnie innym miastem, przez które, maszerowało jakieś inne, niepewne wojsko. Przyjaciele podczas rozmowy doszli do przekonania, że pisanie o historii przeraża nas swoim wszechogarniającym zasięgiem i mami całokształtem swoich możliwości, które mogą stać się faktami.

                         Pierwszy mąż matki pochodził z ortodoksyjnej rodziny aszkenazyjskiej, prawdopodobnie lewicowiec, choć ona nigdy tego nie potwierdziła, może wręcz komunista, zawarł z matką ślub cywilny, co wówczas, jak ktoś mu kiedyś powiedział, można było uczynić tylko w dwóch miejscach w całej Jugosławii. Jego rodzice, którzy jak wszyscy prawdziwi Żydzi mieli osobne naczynia na szabat i święta, nie mogli tego zaakceptować. Odmawiali widzenia z wnukami tak długo, póki ich matka nie zanurzyła się w rytualnym basenie i nie pokazała teściom dokumentu poświadczającego pieczęcią belgradzkiego rabina, że wreszcie nie nazywa się Mara czy też Marija, tylko Mirjam. Działa grzmiały już na dobre, Hitler połykał kolejne kawałeczki Europy, a matka stała się żydówką, żeby, jak kiedyś powiedziała, wyprowadzić wszystko na prostą. W czasie wojny znów stała się Serbką. W czasie wojny życie to dokument. Jesteś tym, co zapisano w papierach, a we wszystkich jej papierach wciąż napisane było, że jest Serbką. Zgłosiła siebie i dzieci na listę serbskich uchodźców. Nikt niczego nie oczekiwał od życia, wystarczało im samo życie. Jeśli można porównywać straty, to rodzina jego ojca poniosła identyczne jak rodzina matki. Pierwsza żona ojca i ich dzieci zostali zabici w obozie w Niśu, pierwszego męża matki rozstrzelano, ich dzieci zaś zginęły w katastrofie kolejowej. To, co różniło jego matkę od ojca było to, że ojciec wciąż oglądał się za siebie, podczas gdy matka parła do przodu. „Ból jest po to, by bolał-mawiała- w tej kwestii nic nie można zrobić”.
                     
                Kiedy wyzwolono Belgrad, wojna się jednak dla nich nie skończyła. Historia była sumą faktów, uczucia nie miały z nią żadnego związku, i każdy musiał stanąć przeciw nim: przeciw historii, przeciw faktom i przeciw uczuciom. Nie istnieje spojrzenie wszechogarniające, zalecany wgląd we wszystko, gotowe pouczenia, które może objawić człowiekowi, jaki jest świat; każdy go musi odkryć dla siebie i sposób wniknięcia w istotę rzeczy, i pouczenie. To nie były jej słowa; to tylko próba jej syna zdefiniowania jej osobowości. Naturalnie, próba jałowa. Kiedy zmarł jego ojciec, zrozumiał, „że najmniej wiemy o tych, którzy są nam najbliżsi”, dlatego też starał się namówić matkę do opowieści o jej życiu, chociaż gdy dwanaście lat później ona umarła, musiał przyznać się przez samym sobą, że nie zmieniło się nic, przynajmniej, jeśli chodzi o wiedzę o najbliższych. Polityka sprowadzała się dla niej do słów: „Zamienił stryjek siekierkę na kijek”; na określenie systemu, w którym żyli, używała formuły: „Chcą być sędzią i katem w jednej osobie”; a ona sama, jak mówiła była „pionierem Franciszka Józefa”. Nigdy do końca nie zrozumiał tego ostatniego powiedzenia, jednak z rozlicznych interpretacji najczęściej był skłonny przyjąć tę, iż osoba, która znalazła szczęście w cesarstwie, a jego matka urodziła się właśnie w Austro- Węgrzech, nie może się odnaleźć w żadnym innym tworze państwowym. Jeśli była w tym jakaś prawda, to matka stale była na równi pochyłej; od cesarstwa, przez przedwojenną monarchie jugosłowiańską, potem rzekomą demokrację zaraz po wojnie, do jednopartyjnego komunizmu.

                     Matka urodziła się w przeddzień rozpadu monarchii i w przededniu narodzin nowego państwa, i może właśnie, dlatego przez całe swoje życie nie dowiedziała się, gdzie naprawdę należy, co jest najtrudniejszą forma przynależności. Kiedy jej nowy kraj Jugosławia, rozpadł się w czasie drugiej wojny światowej, jako człowiek „bezdomny”, nie należąc do nikogo, mogła pomyśleć, choćby przez moment, choćby tylko w swojej świadomości, że wreszcie jest wolna, „bo przecież największa wolność to ta, gdy do nikogo się nie należy”, tak jak pięć lat później, gdy kraj już odbudowano, mogła pomyśleć, że moc historii jest mniejsza niż kiedykolwiek, co czterdzieści pięć lat później okaże się największym złudzeniem i historia z drobiazgową precyzją dokończy dzieło rozpoczęte pół wieku wcześniej. Kiedy Jugosławia rozpadła się po raz drugi, jego matka mogła umrzeć szczęśliwa, wolna od jakiegokolwiek zaczepienia. Nigdzie niczego nie było: „była snem, który trwał w cudzym śnie”. Nigdy nic nie miała, niczego nie dostawała, zawsze wszystko jej odbierano, zawsze dawała i traciła, i jeśli było coś, o czym mogła pomyśleć pod koniec życia, to tylko o nieegoistycznej miłości dwóch mężczyzn, w istocie- o dwóch miłościach, osobnych, a jednocześnie ze sobą spojonych, pierwsza przelewała się w drugą, a druga w pierwszą, i to było wszystko, o czym czasem mogła pomyśleć.

                    Dalszy ciąg opowieści o matce znajduje się na drugiej taśmie. Cała przeszłość utkana jest z drobnych posunięć, których sens zupełnie nam umyka. W ogóle często wydaje nam się, że czujemy, jakbyśmy istnieli jednocześnie w wielu miejscach, w różnych czasach, i nieustannie powtarzamy te zdarzenia. Ktoś, kto umie pisać, mógłby z tego zrobić dobre opowiadanie. Jeden z filozofów zwrócił kiedyś uwagę, iż najbardziej może zwieść człowieka na manowce wiara, że doskonale panuje nad językiem, tymczasem to język kieruje nami; coś w tym rodzaju. Bohater odczuł to na własnej skórze w ciągu minionych dwóch lat w Kanadzie, z pewnością lepiej niż cokolwiek innego, zresztą niczego nie znał tak dobrze, niczego nie zobaczył tak jasno, jak tej mocy języka. Czuł, jak ten inny język go zagarnia, nagina do swoich wymagań, jak sam staje się inną osobą. Wtedy, gdy usłyszał głos matki, wycofał się, nie dlatego że jej głos dochodził z taśmy, jak to się mówi, zza grobu, ale dlatego że poczuł, i to był rzeczywisty ból, jak jego własny język odcina go od nowego gospodarza i nad wyraz szybko cofa go do pierwotnej formy.

                 Bohater często żałuje, że nie zadał swojej matce więcej pytań, że pozwalał na to, by sama znajdowała nici łączące poszczególne fragmenty życia, ale bał się, że gdzieś popełnił błąd, i popełnił go, nie rozpoznał, bowiem jej potrzeby zrozumienia, mówiąc dokładniej, dodatkowego zrozumienia, którego, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, łaknęła po śmierci ojca. Bo też, kiedy ojciec umarł, w niej także coś się zatrzymało; Jakby już nie była w stanie znosić ataków losu i liczby grobów, które odwiedzała. Dopiero po śmierci matki zrozumiał, jacy byli jego rodzice krusi, ile bólu im sprawiało każde jego oddalenie się, nie otwierając rany, tylko pustkę, której nie mogły wypełnić żadne słowa. Może zawsze tak jest, gdy opuszcza się rodziców, może mniejsza nawet zdrada pozostawia po sobie takie samo wrażenie, ale to nie osłabia naszego poczucia winy.

                  W rozmowie z Donaldem bohater uzmysławia sobie, że Europejczycy zawsze myślą, że życie jest czymś więcej niż tym, co widać, że za każdym lustrem istnieje paralelny świat. Europejczycy wierzą, że każda powierzchnia jest przezroczysta i że czasem trzeba za nią zajrzeć, by widzieć, co kryje się w głębi, i to jest sedno sprawy. Amerykanin zawsze jest w pojedynkę, zawsze sam, a Europejczyk, zwłaszcza, jeśli pochodzi z Europy Wschodniej, zawsze stanowi tylko cząstkę masy. Dla tych dwóch tak różnych nacji historia też jest czymś innym. Dla Amerykanina to historia kieruje naszym życiem jak dyrygent orkiestrą symfoniczną: wszystko widzi, jako całość, jest doskonale świadomy, skąd bierze się każdy poszczególny dźwięk. Europejczykowi historia przypomina lalkarza, który ukryty przed spojrzeniami pociąga za sznurki nad małą sceną i kolorowymi kulisami. Tyle trudu musiał włożyć, by wytłumaczyć Donaldowi, kto był w Jugosławii, za kim, a kto, przeciw komu podczas drugiej wojny światowej, a następnie podczas wojny domowej, która wciąż jeszcze trwała, tyle trudu tylko po to, by zapamiętać nazwy różnych walczących ze sobą grup, że myśl odnosząca się do umierania w ogóle, niezdefiniowanego przez historię ani ideologię, przyniosła mu ulgę. Jak można wytłumaczyć te wszelkie etniczne konflikty człowiekowi żyjącemu w świecie, gdzie wszyscy jedzą ryż nie tylko Chińczycy, w świecie gdzie czysto narodowa kuchnia należy do przeszłości, w każdym jadłospisie można znaleźć i sos sojowy, i baklawę, i humus, i pizzę, i kiełbaski z kiszoną kapustą, nieważne czy jesteś na wschodzie, czy na zachodzie, północy czy południu. W tym rzecz:, kto mówi, że strony świata nie są już ważne, dla tego i świat nie jest już ważny, podobnie jak dla tego, kto twierdzi, że wszyscy są tacy sami, nie istnieją pojedynczy ludzie, tylko wzburzone morze bezosobowych jednostek, jakby ludzie byli rybami albo pomidorami. „Północ to północ, południe to południe, i ten, kto tęskni za północą, nie może stać się miłośnikiem południa” – kwituje bohater.

                     Nie ma nic gorszego niż wyobrazić sobie życie, jako ciąg możliwości, zamiast przyjmować je takim, jakie jest. Bezimienny bohater książki „Mamidło” po przesłuchaniu wszystkich taśm z nagraniami ma pewność, że to jest właśnie to, czego matka próbowała go nauczyć przez całe życie i czego w istocie nigdy się nie nauczył, ale nie może jej za to winić, bo też, jako nauczycielka była niemal w jego oczach idealna, czyli nauczała, nie zdradzając absolutnie niczym, że uczy, i nigdy jej nie było, kiedy miała być nieobecna, i jeśli nawet myśli sobie teraz, skulony przy magnetofonie, że jego życie potoczyłoby się inaczej, gdyby wcześniej dowiedział się o pewnej radzie wróżki Cyganki, to i tak nic nie zmieni, jeśli będzie się „czepiał” tonacji głosu matki usłyszanego z taśmy. Być może zdołał tylko powiedzieć samemu sobie, że jest szalony, bo rozmawia z magnetofonem. Ktoś na półce nad kominkiem trzyma urnę z prochami przedwcześnie zmarłego dziecka bądź też ukochanego męża, a on ma na stole magnetofon z nagranym głosem, który dociera z „tamtego” świata. Głos, popiół, co za różnica?

                      Czy opowieść jest w ogóle możliwa, mając przy tym na myśli skrajne skostnienie struktur czasowych, w których żyjemy? Przecież sztuka -w tym pisarstwo-, jako najwyższa forma działalności ludzkiej istnieje po to właśnie, by te struktury przezwyciężać, czego w żadnym razie książka Davida Albahari nie poddaje w wątpliwość. O każdej istocie ludzkiej można napisać książkę i że wszystkie byłyby równie wartościowe, i to jest ta mądrość, którą bohater otrzymał w spadku po matce, że pełnię się osiąga, po prostu przeżywając życie, nie przesiewając go stale przez sito niczym robaczywą mąkę. Kiedy taśma magnetofonu przewija się z wolna, bohater wyobraża sobie, że unosi się nad nią niby jakiś wyższy intelekt, niby jakaś nadprzyrodzona istota nad marnym stworzeniem ziemskim, na które nawet trzask spółgłosek w jego ustach działa niby gwiezdne fajerwerki. Przypuszczalnie chciał w ten sposób wyrazić triumf nad życiem, którego pełnia, jak wtedy uważał, składa się z pustki, z nieobecności, z nieustannych starań, by elementy rozłączone trzymać razem, podczas gdy jego życie będzie odzwierciedleniem pełni, nagromadzeniem obecności, wytrwałym wspinaniem się, czystym duchem. W istocie jednak tamtej nocy pojął coś innego: był to wgląd w łatwość, z jaką możemy przekroczyć w sobie każdą granicę, miłość zmienić w nienawiść, spokojną akceptację w gwałtowny gniew. A to, co czuł, nie był to triumf, tylko strach, strach, że życie nie jest niczym innym, jak źdźbłem rzuconym w wir historii, i że cokolwiek byśmy uczynili, nie możemy uczynić nic, by to zmienić. Krótko mówiąc, wciąż jeszcze wierzymy w daną pojedynczemu człowiekowi wolność budowania swojego świata, a to, co opowiadają nam rodzice, dziadkowie, przodkowie, potwierdza, że jednostka żyje w świecie, w którym bez względu na system polityczny jakikolwiek aspekt wolności jest praktycznie nieuchwytny, w którym, jak w tragedii greckiej, jednostka służy bogom i siłom wyższym dla ich rozrywki bądź też, co jest pewnie najprecyzyjniejszym określeniem, dla zabicia czasu. 

                                               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz