„Mamidło”
David Albahari
Autor/ (ur. 15 marca 1948 w Peci) - serbski pisarz żydowskiego
pochodzenia. Ukończył studia na Uniwersytecie
Belgradzkim. W 1982 otrzymał nagrodę Ivo Andricia za książkę Opis smrti
(Opis śmierci). W 2012 roku przyznano mu Nagrodę Vilenica.
Tłumaczenie/ Dorota Jovanka Ćrlić
Tematyka/ David Albahari, czerpiąc z osobistych
doświadczeń emigracyjnych, pokazuje różne aspekty wygnania, samotności i pustki
po stracie bliskich. W powieści „uderza” nie tylko w niesprawiedliwość każdej
wojny i nieuchronność losu, ale przede wszystkim w drzemiącą w człowieku siłę
życia, naturalną potrzebę regeneracji. Dyskretne eksperymenty stylistyczne,
przejmujący strumień świadomości i brak dystansu między bohaterem a
czytelnikiem sprawiają, że ta skromna opowieść rodzinna pozwala zrozumieć świat
trochę lepiej.
Główny motyw/ Serbski
emigrant pochodzenia żydowskiego mieszkający w Kanadzie, pisarz, słucha taśm,
na których nagrał przed laty głos matki. Kiedy zmarła, a on szykował się do
wyjazdu z pogrążonej w chaosie Jugosławii, w ostatniej chwili upchnął taśmy do
walizki. Teraz - w spokojnej nowej ojczyźnie - wracają do niego tamte chwile,
dźwięki, sytuacje. Spotkanie z językiem ojczystym staje się bodźcem do rozważań
o własnej tożsamości, o mocy sprawczej słów, których codziennie używamy. Czy
zdoła przekształcić w materiał literacki bolesne wspomnienia matki, zwłaszcza
te związane z tragiczną historią Bałkanów? Czy będzie potrafił opisać losy tej
niezwykłej kobiety?
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Patrzysz na
historię, mówili, niby jakiś romantyk, a na los jak na pastoralny obrazek, na
którym gdzieś z boku czyhają złe duchy”.
„(…) trzy słowa,
które nie mówią nic, mogą opowiedzieć całe życie”.
„Każda wiara jest
dobra, mówiła, ale ten, kto nie umie milczeć, nie może mieć nadziei, że w
słowach znajdzie pocieszenie”.
„Tym co przeraża nie
jest cisza, ale to, co po niej następuje: nieuchronność wyboru, niemożność
zmiany, niepokonany czas, porządek rzeczy we wszechświecie”.
„Cisza, jak zresztą
wszystko w naszej pamięci, trwa dużo krócej”.
„Europejczycy tak
bardzo wierzą w moc zwątpienia, uważał, że najszczęśliwsi są wtedy, gdy nie
muszą podejmować decyzji”.
„Nie ma niczego na
tym świecie, co w równej mierze właściwe jest wszystkim ludziom, może z
wyjątkiem funkcji biologicznych”.
„Życie nie jest
ciągłą zmianą, twierdziła, życie to powtarzanie”.
„Pisarz to styl,
powiedział, i jeśli ktoś nie ma swojego stylu, grzebie tylko w zimnym popiele”.
„(...) głos to
onomatopeja słów, prawdziwej mowy się nie słyszy, ona wydobywa się z wnętrza”.
„Tam, gdzie raz cię
nie pokochają, nigdy nie będą cię kochać, a przedtem pewnie też cię nie
kochali”.
„(...) każdy ma prawo
do swojej miłości”.
„(...) najmniej wiemy
o tych, którzy są nam najbliżsi (...)”.
„Jeśli opisujesz
pustynię, nie wspominaj o blasku rybich łusek”.
„(...) nikt nie może
być tym, kim jest, a co dopiero kimś innym”.
„(...) przecież
największa wolność to ta, gdy do nikogo się nie należy(...)”.
„(...) była snem,
który trwał w cudzym śnie”.
„Kiedy ludzie
przestają być dziećmi, przestają też widzieć to, co byli w stanie zobaczyć jako
dzieci (...)”.
„Tam gdzie każdy głos
ma dwojaki odzew, nie może być prawdy”.
„Cała przeszłość
utkana jest z drobnych posunięć, których sens zupełnie nam umyka”.
„Jeden z filozofów
zwrócił kiedyś uwagę, iż najbardziej może zwieść człowieka na manowce wiara, że
doskonale panuje nad językiem, tymczasem to język kieruje nami”.
„Tego, o kim ja
marzę, nic dobrego nie czeka”.
„(...) najlepszy jest
sen, który się nigdy nie przyśni”.
„(...) w wojsku
należy być żołnierzem, w piekarni piekarzem, a na plaży pływakiem, a w obejściu
ogrodnikiem”.
„Większość nie wie
nawet, ile jest kontynentów i gdzie się znajdują, ponieważ pełnia wiedzy jest
czymś, tak uważał, co paradoksalnie nie pasuje do czasów, w których żyjemy, bo
te podkreślają wyższość regionalizmów”.
„(...) duch
encyklopedyczny należy do przeszłości”.
„Wy Europejczycy,
zawsze myślicie, że życie jest czymś więcej niż to, co widać, powiedziałby, że
za każdym lustrem istnieje paralelny świat. Nie, odparłbym na to, my wierzymy
tylko, że nie każda powierzchnia jest przezroczysta i że czasem trzeba za nią
zajrzeć, by widzieć, co kryje się w głębi”.
„(...) teraz jestem
przekonany, że stracili wiarę w słowa. Może dlatego, że sam w nie już nie
wierzę, z powodu łatwości, z jaką przenosimy kopię siebie na innych, jakby cały
świat istniał tylko w nas, we mnie”.
„Najpierw myślałam,
że tylko ludzie się zmieniają, potem zauważyłam, że zmienia się cały świat i że
już nigdy nie będzie taki sam, chociaż nigdy się z tym nie pogodziłam”.
„(...) troska o
zwierzęta jest czasem ważniejsza niż troska o ludzi”.
„Ziarno zła, kiedy
raz zostanie posiane, zostaje, jak każdy chwast, na zawsze w tym samym miejscu,
póki znów nie zaistnieją idealne warunki do wykiełkowania”.
„Nie mogę ja być
winien temu, że historia jest banalna, stwierdziłem, i składa się z podobnych
epizodów, a wszystkie one, jeśli wykluczymy krew, pot i łzy, nie mogą zadowolić
żadnego współczesnego widza, zwłaszcza tego, podkreślam, dla którego krew stała
się realna dopiero wtedy, gdy odkryto, że przenosi aids, i któremu pot kojarzy
się z siłownią, a łzy z operami mydlanymi w telewizji”.
„(...) większość
ludzi nie jest wstanie podążać za własnymi myślami, więc co dopiero mówić o
cudzych”.
„(...) nigdzie w
naturze nie istnieje linia prosta i w najlepszym razie wszystko odbywa się po
spirali”.
„Nie ma nic gorszego
niż wyobrażać sobie życie jako ciąg możliwości, zamiast przyjmować je takim,
jakie jest”.
„Każdy człowiek żyje
w twierdzy otoczonej fosą i nikt nie lubi tych, którzy próbują nad tą fosą
zbudować most”.
„Nie możesz być
szczęśliwy, widząc, jak światło gaśnie w ciemnościach”.
„No właśnie, kto
obcuje z historią, nie obcuje z życiem, jest martwy, nawet gdy żyje. Z życia
czerpie się wielką chochlą albo siorbie się z małej, jednak nie można siedzieć
i tylko w nie patrzeć”.
„Najlepsze, czego
człowiek może nauczyć się w życiu, to że są momenty, w których nie należy
zadawać pytań”.
„Pisarz jest jak
filtr w urządzeniu do parzenia kawy, (...) i musi właśnie tak jak filtr,
zatrzymać niepotrzebny osad, a przepuścić tylko sok, płyn, ciecz, która jest
sednem wszystkiego”.
„(...) różnica między
postępowym a zacofanym pojmowaniem świata kryje się właśnie w rozumieniu fusów
i że zacofane narody także fusy wlewają do filiżanki z kawą”.
„Kiedy kogoś
zabraknie, nie ma takich słów, które mogą go przywołać”.
„Północ to północ,
południe to południe, i ten, kto tęskni za północą, nie może stać się
miłośnikiem południa”.
„(...) wszystko jest
zapisane w ludzkich oczach i nigdy nie należy wierzyć człowiekowi, który unika
czyjegoś wzroku”.
„Jeśli wierzyć
prastarym księgom, Bóg stworzył dzień, ale stworzył też noc i nigdy nie
powiedział, że jedno jest lepsze od drugiego”.
„Zawsze łatwiej jest
stworzyć nowe kłamstwo niż przyjąć nową prawdę”.
„(...)proste,
codzienne sprawy najlepiej opisują wzloty i upadki ducha”.
„jednego prostota
uspokaja a drugiego niepokoi, w tym cała prawda”.
„(...) życie nie jest
po to, by zamiast ciebie przeżywał je ktoś inny”.
„(...) kiedy my
łuskamy fasolę na podwórzu, w jakimś lesie gaśnie życie”.
„Nie wierzyła też
tym, którzy głoszą proroctwa, tylko tym, którzy działają”.
„Kiedyś wyobrażałem
sobie, iż dobrodziejstwo śmierci rodziców można odkryć w fakcie, że człowiek
wreszcie przestaje być czyimś synem i przynajmniej przez jakiś czas porusza się
tak, jakby świat należał tylko do niego (...)”.
„Tylko w jeden sposób
można czekać, mówiła moja matka, a mianowicie nie czekając”.
„Za nic w świecie nie
składaj wszystkiego w ręce jednego człowieka, mówiła, zawsze zachowaj jakąś
cząstkę dla siebie’.
„Kiedy postawisz
kreskę, wówczas możesz zrobić tylko dwie rzeczy, zsumować albo odjąć, nie ma
już żadnego dopisywania”.
„(...) życie może i
jest kukułczym jajem, ale gniazdo musi zawsze być to samo”.
„Jeśli
rozumiesz, co dzieje się w twojej rodzinie, pojmiesz też, co się dzieje w
świecie”. David Albahari tak samo,
jak bezimienny narrator jest pisarzem, Serbem żydowskiego pochodzenia, który
uciekł z bałkańskiego piekła do Kanady. I w takim wypadku przytoczony na
początku cytat z powieści ma niebagatelne znaczenie. "Mamidło" jest, bowiem - wbrew tytułowi - próbą
zmierzenia się z samym sobą, czymś, na co autor nie miał wcześniej siły.
Historia złożona z wielu spisanych z taśmy fragmentów rozmów z matką, opowiada
nie tyle o niej, co o synu, jego korzeniach, tożsamości i w końcu zmaganiach z
pisaniem. Matka i ojciec spotkali się tuż po zakończeniu II wojny światowej.
Oboje stracili w niej małżonków, dzieci i wszystko inne, co było dla nich
ważne. Gdy ich syn, narrator powieści był już dorosłym mężczyzną, wybuchła
kolejna wojna, ta jugosłowiańska, domowa. David Albahari nie użala się nad
losem swoim, własnej rodziny, narodu. A ma przecież powód - jako Żyd i Serb
nigdzie nie jest swój. Był obcy w Europie, Jugosławii, jest obcy w Kandzie.
Jego opowieści towarzyszą rozmowy z kanadyjskim pisarzem o imieniu Donald. Ich
światopoglądy się mijają, słowa narratora trafiają na mentalną skałę nie do
przebicia. Ale właśnie dzięki temu David Albahari staje się pisarzem. Zanim to
nastąpi musi jednak wziąć na swoje barki bolesne doświadczenia matki, pogodzić
się z tym, że jej historia jest opowieścią o nim samym.
Bohater książki „Mamidło” podczas rozmowy ze swoim
przyjacielem Kanadyjczykiem Donaldem opowiedział mu o taśmach ze zwierzeniami
matki i stwierdził, że można z tego zrobić książkę. Zmuszając matkę do mówienia,
chciał ją mieć tylko dla siebie, przekuć jej poczucie straty w swoje poczucie
zysku. „Nazbyt wierzysz słowom” – powiedział
Donald przy jakiejś okazji- a to zawsze
stanowi obciążenie dla tego, kto pisze,
nawet, jeśli nie jest pisarzem”. Dla jego matki historia była faktem,
obuchem, który z nieubłaganą precyzją spadł na nią, na przekór bólowi i na
przekór sile uderzenia. Zagrzeb, kiedy wkroczyły wojska niemieckie podczas II
wojny światowej nie był już tym samym miastem, jej życie się zawaliło, tak jak
jego legło w gruzach, gdy pięćdziesiąt lat później zaczęła się nowa wojna i
Belgrad stał się zupełnie innym miastem, przez które, maszerowało jakieś inne,
niepewne wojsko. Przyjaciele podczas rozmowy doszli do przekonania, że pisanie
o historii przeraża nas swoim wszechogarniającym zasięgiem i mami całokształtem
swoich możliwości, które mogą stać się faktami.
Pierwszy mąż matki
pochodził z ortodoksyjnej rodziny aszkenazyjskiej, prawdopodobnie lewicowiec,
choć ona nigdy tego nie potwierdziła, może wręcz komunista, zawarł z matką ślub
cywilny, co wówczas, jak ktoś mu kiedyś powiedział, można było uczynić tylko w
dwóch miejscach w całej Jugosławii. Jego rodzice, którzy jak wszyscy prawdziwi
Żydzi mieli osobne naczynia na szabat i święta, nie mogli tego zaakceptować.
Odmawiali widzenia z wnukami tak długo, póki ich matka nie zanurzyła się w
rytualnym basenie i nie pokazała teściom dokumentu poświadczającego pieczęcią
belgradzkiego rabina, że wreszcie nie nazywa się Mara czy też Marija, tylko
Mirjam. Działa grzmiały już na dobre, Hitler połykał kolejne kawałeczki Europy,
a matka stała się żydówką, żeby, jak kiedyś powiedziała, wyprowadzić wszystko
na prostą. W czasie wojny znów stała się Serbką. W czasie wojny życie to dokument.
Jesteś tym, co zapisano w papierach, a we wszystkich jej papierach wciąż
napisane było, że jest Serbką. Zgłosiła siebie i dzieci na listę serbskich
uchodźców. Nikt niczego nie oczekiwał od życia, wystarczało im samo życie. Jeśli
można porównywać straty, to rodzina jego ojca poniosła identyczne jak rodzina
matki. Pierwsza żona ojca i ich dzieci zostali zabici w obozie w Niśu,
pierwszego męża matki rozstrzelano, ich dzieci zaś zginęły w katastrofie kolejowej.
To, co różniło jego matkę od ojca było to, że ojciec wciąż oglądał się za
siebie, podczas gdy matka parła do przodu. „Ból
jest po to, by bolał-mawiała- w tej
kwestii nic nie można zrobić”.
Kiedy wyzwolono Belgrad, wojna
się jednak dla nich nie skończyła. Historia była sumą faktów, uczucia nie miały
z nią żadnego związku, i każdy musiał stanąć przeciw nim: przeciw historii,
przeciw faktom i przeciw uczuciom. Nie istnieje spojrzenie wszechogarniające,
zalecany wgląd we wszystko, gotowe pouczenia, które może objawić człowiekowi,
jaki jest świat; każdy go musi odkryć dla siebie i sposób wniknięcia w istotę
rzeczy, i pouczenie. To nie były jej słowa; to tylko próba jej syna
zdefiniowania jej osobowości. Naturalnie, próba jałowa. Kiedy zmarł jego
ojciec, zrozumiał, „że najmniej wiemy o tych,
którzy są nam najbliżsi”, dlatego też starał się namówić matkę do opowieści
o jej życiu, chociaż gdy dwanaście lat później ona umarła, musiał przyznać się
przez samym sobą, że nie zmieniło się nic, przynajmniej, jeśli chodzi o wiedzę
o najbliższych. Polityka sprowadzała się dla niej do słów: „Zamienił stryjek siekierkę na kijek”; na określenie systemu, w
którym żyli, używała formuły: „Chcą być
sędzią i katem w jednej osobie”; a ona sama, jak mówiła była „pionierem Franciszka Józefa”. Nigdy do
końca nie zrozumiał tego ostatniego powiedzenia, jednak z rozlicznych
interpretacji najczęściej był skłonny przyjąć tę, iż osoba, która znalazła
szczęście w cesarstwie, a jego matka urodziła się właśnie w Austro- Węgrzech,
nie może się odnaleźć w żadnym innym tworze państwowym. Jeśli była w tym jakaś
prawda, to matka stale była na równi pochyłej; od cesarstwa, przez przedwojenną
monarchie jugosłowiańską, potem rzekomą demokrację zaraz po wojnie, do
jednopartyjnego komunizmu.
Matka urodziła się w
przeddzień rozpadu monarchii i w przededniu narodzin nowego państwa, i może
właśnie, dlatego przez całe swoje życie nie dowiedziała się, gdzie naprawdę
należy, co jest najtrudniejszą forma przynależności. Kiedy jej nowy kraj
Jugosławia, rozpadł się w czasie drugiej wojny światowej, jako człowiek
„bezdomny”, nie należąc do nikogo, mogła pomyśleć, choćby przez moment, choćby
tylko w swojej świadomości, że wreszcie jest wolna, „bo przecież największa wolność to ta, gdy do nikogo się nie należy”,
tak jak pięć lat później, gdy kraj już odbudowano, mogła pomyśleć, że moc
historii jest mniejsza niż kiedykolwiek, co czterdzieści pięć lat później okaże
się największym złudzeniem i historia z drobiazgową precyzją dokończy dzieło
rozpoczęte pół wieku wcześniej. Kiedy Jugosławia rozpadła się po raz drugi,
jego matka mogła umrzeć szczęśliwa, wolna od jakiegokolwiek zaczepienia. Nigdzie
niczego nie było: „była snem, który trwał
w cudzym śnie”. Nigdy nic nie miała, niczego nie dostawała, zawsze wszystko
jej odbierano, zawsze dawała i traciła, i jeśli było coś, o czym mogła pomyśleć
pod koniec życia, to tylko o nieegoistycznej miłości dwóch mężczyzn, w istocie-
o dwóch miłościach, osobnych, a jednocześnie ze sobą spojonych, pierwsza
przelewała się w drugą, a druga w pierwszą, i to było wszystko, o czym czasem
mogła pomyśleć.
Dalszy ciąg opowieści o
matce znajduje się na drugiej taśmie. Cała przeszłość utkana jest z drobnych
posunięć, których sens zupełnie nam umyka. W ogóle często wydaje nam się, że
czujemy, jakbyśmy istnieli jednocześnie w wielu miejscach, w różnych czasach, i
nieustannie powtarzamy te zdarzenia. Ktoś, kto umie pisać, mógłby z tego zrobić
dobre opowiadanie. Jeden z filozofów zwrócił kiedyś uwagę, iż najbardziej może
zwieść człowieka na manowce wiara, że doskonale panuje nad językiem, tymczasem
to język kieruje nami; coś w tym rodzaju. Bohater odczuł to na własnej skórze w
ciągu minionych dwóch lat w Kanadzie, z pewnością lepiej niż cokolwiek innego,
zresztą niczego nie znał tak dobrze, niczego nie zobaczył tak jasno, jak tej
mocy języka. Czuł, jak ten inny język go zagarnia, nagina do swoich wymagań,
jak sam staje się inną osobą. Wtedy, gdy usłyszał głos matki, wycofał się, nie
dlatego że jej głos dochodził z taśmy, jak to się mówi, zza grobu, ale dlatego
że poczuł, i to był rzeczywisty ból, jak jego własny język odcina go od nowego
gospodarza i nad wyraz szybko cofa go do pierwotnej formy.
Bohater często żałuje, że nie zadał
swojej matce więcej pytań, że pozwalał na to, by sama znajdowała nici łączące
poszczególne fragmenty życia, ale bał się, że gdzieś popełnił błąd, i popełnił
go, nie rozpoznał, bowiem jej potrzeby zrozumienia, mówiąc dokładniej,
dodatkowego zrozumienia, którego, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała,
łaknęła po śmierci ojca. Bo też, kiedy ojciec umarł, w niej także coś się
zatrzymało; Jakby już nie była w stanie znosić ataków losu i liczby grobów,
które odwiedzała. Dopiero po śmierci matki zrozumiał, jacy byli jego rodzice
krusi, ile bólu im sprawiało każde jego oddalenie się, nie otwierając rany,
tylko pustkę, której nie mogły wypełnić żadne słowa. Może zawsze tak jest, gdy
opuszcza się rodziców, może mniejsza nawet zdrada pozostawia po sobie takie samo
wrażenie, ale to nie osłabia naszego poczucia winy.
W rozmowie z Donaldem bohater
uzmysławia sobie, że Europejczycy zawsze myślą, że życie jest czymś więcej niż tym,
co widać, że za każdym lustrem istnieje paralelny świat. Europejczycy wierzą,
że każda powierzchnia jest przezroczysta i że czasem trzeba za nią zajrzeć, by
widzieć, co kryje się w głębi, i to jest sedno sprawy. Amerykanin zawsze jest w
pojedynkę, zawsze sam, a Europejczyk, zwłaszcza, jeśli pochodzi z Europy
Wschodniej, zawsze stanowi tylko cząstkę masy. Dla tych dwóch tak różnych nacji
historia też jest czymś innym. Dla Amerykanina to historia kieruje naszym
życiem jak dyrygent orkiestrą symfoniczną: wszystko widzi, jako całość, jest
doskonale świadomy, skąd bierze się każdy poszczególny dźwięk. Europejczykowi
historia przypomina lalkarza, który ukryty przed spojrzeniami pociąga za
sznurki nad małą sceną i kolorowymi kulisami. Tyle trudu musiał włożyć, by
wytłumaczyć Donaldowi, kto był w Jugosławii, za kim, a kto, przeciw komu
podczas drugiej wojny światowej, a następnie podczas wojny domowej, która wciąż
jeszcze trwała, tyle trudu tylko po to, by zapamiętać nazwy różnych walczących ze
sobą grup, że myśl odnosząca się do umierania w ogóle, niezdefiniowanego przez
historię ani ideologię, przyniosła mu ulgę. Jak można wytłumaczyć te wszelkie
etniczne konflikty człowiekowi żyjącemu w świecie, gdzie wszyscy jedzą ryż nie
tylko Chińczycy, w świecie gdzie czysto narodowa kuchnia należy do przeszłości,
w każdym jadłospisie można znaleźć i sos sojowy, i baklawę, i humus, i pizzę, i
kiełbaski z kiszoną kapustą, nieważne czy jesteś na wschodzie, czy na
zachodzie, północy czy południu. W tym rzecz:, kto mówi, że strony świata nie
są już ważne, dla tego i świat nie jest już ważny, podobnie jak dla tego, kto
twierdzi, że wszyscy są tacy sami, nie istnieją pojedynczy ludzie, tylko
wzburzone morze bezosobowych jednostek, jakby ludzie byli rybami albo
pomidorami. „Północ to północ, południe
to południe, i ten, kto tęskni za północą, nie może stać się miłośnikiem
południa” – kwituje bohater.
Nie ma nic gorszego niż
wyobrazić sobie życie, jako ciąg możliwości, zamiast przyjmować je takim, jakie
jest. Bezimienny bohater książki „Mamidło”
po przesłuchaniu wszystkich taśm z nagraniami ma pewność, że to jest
właśnie to, czego matka próbowała go nauczyć przez całe życie i czego w istocie
nigdy się nie nauczył, ale nie może jej za to winić, bo też, jako nauczycielka
była niemal w jego oczach idealna, czyli nauczała, nie zdradzając absolutnie
niczym, że uczy, i nigdy jej nie było, kiedy miała być nieobecna, i jeśli nawet
myśli sobie teraz, skulony przy magnetofonie, że jego życie potoczyłoby się inaczej,
gdyby wcześniej dowiedział się o pewnej radzie wróżki Cyganki, to i tak nic nie
zmieni, jeśli będzie się „czepiał” tonacji głosu matki usłyszanego z taśmy. Być
może zdołał tylko powiedzieć samemu sobie, że jest szalony, bo rozmawia z
magnetofonem. Ktoś na półce nad kominkiem trzyma urnę z prochami przedwcześnie
zmarłego dziecka bądź też ukochanego męża, a on ma na stole magnetofon z
nagranym głosem, który dociera z „tamtego” świata. Głos, popiół, co za różnica?
Czy opowieść jest w ogóle
możliwa, mając przy tym na myśli skrajne skostnienie struktur czasowych, w
których żyjemy? Przecież sztuka -w tym pisarstwo-, jako najwyższa forma
działalności ludzkiej istnieje po to właśnie, by te struktury przezwyciężać,
czego w żadnym razie książka Davida Albahari nie poddaje w wątpliwość. O każdej
istocie ludzkiej można napisać książkę i że wszystkie byłyby równie
wartościowe, i to jest ta mądrość, którą bohater otrzymał w spadku po matce, że
pełnię się osiąga, po prostu przeżywając życie, nie przesiewając go stale przez
sito niczym robaczywą mąkę. Kiedy taśma magnetofonu przewija się z wolna,
bohater wyobraża sobie, że unosi się nad nią niby jakiś wyższy intelekt, niby jakaś
nadprzyrodzona istota nad marnym stworzeniem ziemskim, na które nawet trzask
spółgłosek w jego ustach działa niby gwiezdne fajerwerki. Przypuszczalnie
chciał w ten sposób wyrazić triumf nad życiem, którego pełnia, jak wtedy
uważał, składa się z pustki, z nieobecności, z nieustannych starań, by elementy
rozłączone trzymać razem, podczas gdy jego życie będzie odzwierciedleniem
pełni, nagromadzeniem obecności, wytrwałym wspinaniem się, czystym duchem. W
istocie jednak tamtej nocy pojął coś innego: był to wgląd w łatwość, z jaką
możemy przekroczyć w sobie każdą granicę, miłość zmienić w nienawiść, spokojną
akceptację w gwałtowny gniew. A to, co czuł, nie był to triumf, tylko strach,
strach, że życie nie jest niczym innym, jak źdźbłem rzuconym w wir historii, i
że cokolwiek byśmy uczynili, nie możemy uczynić nic, by to zmienić. Krótko
mówiąc, wciąż jeszcze wierzymy w daną pojedynczemu człowiekowi wolność
budowania swojego świata, a to, co opowiadają nam rodzice, dziadkowie,
przodkowie, potwierdza, że jednostka żyje w świecie, w którym bez względu na
system polityczny jakikolwiek aspekt wolności jest praktycznie nieuchwytny, w
którym, jak w tragedii greckiej, jednostka służy bogom i siłom wyższym dla ich
rozrywki bądź też, co jest pewnie najprecyzyjniejszym określeniem, dla zabicia
czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz