01 kwietnia 2018

Szukajcie mego oblicza


„Szukajcie mego oblicza”

John Updike




Autor/ (ur. 18 marca 1932 w Reading, zm. 27 stycznia 2009 w Beverly Farms, Massachusetts) – amerykański pisarz i poeta. Odznaczony Narodowym Medalem Sztuki. Tematem jego książek było zazwyczaj życie przedstawicieli amerykańskiej protestanckiej klasy średniej z małego miasteczka. W swoich tekstach często zajmował się seksem, wiarą, śmiercią i ich wzajemnymi powiązaniami.

Tłumaczenie/ Jerzy Kozłowski

Tematyka/ Cała niemal historia podana jest w formie wspomnień osoby, która wywodzi się z artystycznego środowiska, więc zagłębiając się w retrospekcje, mamy wrażenie, że opowiadane zdarzenia są bardzo prawdziwe. Mało tego, opowiadająca o swym barwnym życiu starsza kobieta potrafi być bardzo krytyczna zarówno wobec swojego ówczesnego otoczenia, jak również wobec siebie.

Główny motyw/ Wiosną 2001 roku na odludziu w środkowym Vermoncie spotykają się dwie kobiety. 78-letnia malarka Hope udziela wywiadu młodej dziennikarce z Nowego Jorku Kathryn. Snując opowieść o swoim burzliwym życiu, niespodziewanych zakrętach własnej kariery, podsumowuje triumfalne, wzruszające, a czasem zabawne dzieje powojennej amerykańskiej sztuki. W czasie wywiadu między kobietami zawiązuje się przedziwna więź, która każe im nakładać kolejne maski: matki i córki, pacjentki i terapeutki, ofiary i drapieżcy, idola i wyznawczyni.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
 „Dziwne, pomyślała Hope, jak przedmioty ciągną za nami z miejsca na miejsce, bardziej lojalnie niż ograniczeni przyjaciele, którzy poprzez swoją śmierć opuszczają nas”.
„Od dłuższego czasu wiodę życie samotnicy, ponieważ boję się licznych dowodów nieobecności Boga, w które obfituje świat”.
„(…) w umyśle dziecka wszystko się dzieje w większej skali”.
„(…) to dzieci zawsze wstydzą się za dorosłych”.
„Teraz, gdy ludzie odcięli się od przodków i Biblii, nadają dzieciom najdziwniejsze imiona (…)”.
„Nigdy nie rozwinęła umiejętności rozpoznawania Żydów, którą posiadają antysemici i sami Żydzi”.
„W kręgach artystycznych przyjmuje się, że jeśli ktoś jest obdarzony odrobiną przebojowości lub charyzmy, to musi być Żydem, podobnie jak każdy, kto jest wygadany i specyficznie wymawia spółgłoski, ale nawet to nie zawsze się sprawdza”.
„(…) świat był linią montażową zrzucającą wszystko na stertę rzeczy straconych i zapomnianych”.
„(…) zakładali, że świat powstał dla ludzkiej przyjemności. Bardzo snobistyczny i barbarzyński pogląd, rzecz jasna, ale stanowił o ich atrakcyjności”.
„Każdy naród ma swoich komercyjnych artystów”.
„Pięknej osoby nie można opisywać szczegół po szczególe, trzeba patrzeć całościowo (…)”.
„(…) życie zakłóca nieświadomy, mineralny spokój materii, dlatego czasem pragniemy śmierci”.
„Stary przesąd mówił, że każdy nieznajomy może okazać się aniołem”.
„Seks powszednieje, majątek topnieje, sława trwa pięć minut”.
„Jeśli chodzi o alkoholików, nie ma nic wspaniałego, niż sposób, w jaki zmuszają świat do przyjęcia na swoje barki ciężaru ich niewłaściwego zachowania”.
„Kobiety mają mniejsze serce niż mężczyźni”.
„Romantyzm nie jest właściwością umysłu, lecz krwi; jest to gorączka, która umożliwia naturze dokonanie swego dzieła”.
„Dziwne, że w tych bezwstydnych czasach naruszenie prywatności daje temu, kto się tego dopuszcza, coraz więcej praw, jak gdyby włamywaczowi wolno było przestawiać meble i głośno szydzić z wystroju okradanego domu”.
„Cóż takiego usiłujemy wydobyć z naszej przeszłości, jakiż to zagubiony skarb zadeptany w pośpiesznym przeżywaniu kolejnych dni- dni, które, gdy już przeminą, nabierają majestatu wiecznego świadectwa (…)”.
„(…) cała sztuka, począwszy od jaskiniowej, jest pewnego rodzaju przedstawieniem. Z drugiej strony to, co powszednie rozumie się przez to określenie, kłóci się z moją definicją sztuki. Życie to przedstawienie; sztuka jest tym, co przeżywa życie”.
„(…) dawniej uważano, że poza boiskiem w pewnym wieku biegać już nie wypada”.
„Świat sztuki żyje pod stołem kapitalizmu, ciesząc się z rzucanych ochłapów. Niewolnicy nie zdają sobie sprawy, że przewrócenie stołu to jedyny sposób, żeby się najeść”.
„Okazuje się, że całe to kochanie, któremu się oddajemy i o którym marzymy, to feromony: jesteśmy bezmyślni jak owady”.
„(…) niektórych mężczyzn pociąga niezgrabność (…)”.
„Pożądanie po prostu ginie we wszystkich innych emocjach, takich jak poczucie winy (…)”.
„Dlaczego tak jest, że kiedy kobiety odchodzą od schematów, zarzuca im się niedbalstwo, tymczasem u mężczyzn uważa się to za przejaw siły?”.
„Niedoskonałości to nasze >>ja<<, które próbuje się wydostać”.
„Pieniądze były czymś, co go zupełnie nie interesowało, poza ich wyglądem- zawsze powtarzał, że amerykańskie pieniądze mają najlepsze wzornictwo”.
„Dla narodu wybranego związek z Bogiem wyklucza ewentualność zerwania i zamienił się w poufność, która rodzi lekceważenie”.
„(…) wystarczy tak skromne złagodzenie napięcia, by zaspokoić coś, co Freud nazywał zasadą przyjemności”.
„Ale czy to nie Freud w swojej teorii psychologii twierdził, że choćby rozmawiało się na dowolne tematy, i tak to, co najważniejsze, zawsze wypłynie?”.
„(…) religia bazuje na solidnej podstawie: naszym strachu i lęku (…)”.
„Sądzi pani, że autorzy rysunków w jaskiniach myśleli o czymś więcej niż kolejnym polowaniu?”.
„Realizowanie twórczych potrzeb, poszukiwanie piękna, to luksus, na jaki większość ludzi nie może sobie pozwolić”.
„Wzrok jest zmysłem najlepiej rozwiniętym u drapieżników, prawda? Słuchamy i wąchamy, żeby się bronić, ale patrzymy, żeby schwytać i zabijać”. 
„Jak się okazuje, tak niewiele rzeczy ma jakiekolwiek znaczenie”.
„Nasi afrykańscy przodkowie wierzyli, że poruszamy się wśród chmar duchów, i okazuje się, że rzeczywiście jesteśmy spowici niewidzialnymi mikroorganizmami”.


                     Książka „Szukajcie mego oblicza” Johna Updike to skrzyżowanie powieści o legendarnych amerykańskich malarzach XX wieku z wykładem o sztuce. Narratorką jest leciwa Hope, córka kwakrów, uczestniczka życia bohemy, malarka, kiedyś żona wielkich artystów - Zacka McCoya, a potem Guya Hollowaya. Udziela wywiadu młodej dziennikarce Kathryn, snując opowieść o życiu i sztuce. Pod fikcyjnymi nazwiskami jej partnerów ukrywają się autentyczne postacie - mistrza action painting Jacksona Pollocka i guru pop-artu Andy'ego Warhola. John Updike z nostalgią powraca do niemal mitycznych już czasów, gdy wielcy artyści wstrząsali Ameryką, a ich płótna były nie mniej ważne niż nuklearne kryzysy, zabójstwa prezydentów etc... Wpisuje w to zarazem psychologiczny portret swojej cichej bohaterki Hope, która po zderzeniu z wielkimi osobowościami stara się podsumować własne życie i twórczość.

                Bohaterka książki Hope Chafetz znała ich niemal wszystkich. Dwaj byli jej mężami, kochankami, a jeszcze inni przyjaciółmi. Ona sama również jest malarką, tyle, że z cienia mężczyzn, z którymi była związana, wyszła dopiero na starość. 80-letnia Hope udziela wywiadu, który jest próbą podsumowania życia, a najważniejszymi punktami odniesienia są dla niej dwa nieudane małżeństwa. Pierwszym mężem Hope był Zack McCoy, gwiazda abstrakcyjnego ekspresjonizmu. Updike nie usiłuje nawet udawać, że ukrywa pod tym nazwiskiem kogoś innego niż Jackson Pollock. To on wynalazł dripping - co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Pollock być może, jako pierwszy malarz w historii nie używał pędzla. Dripping polega na rozpryskiwaniu farby i nanoszeniu jej na płótno z wykorzystaniem przypadkowych narzędzi w sposób pozornie przypadkowy. To technika znamionująca gwałtowność. McCoy, czyli Pollock, był gwałtowny, agresywny i wiecznie pijany. Zdawać by się mogło, że zajmuje go wyłącznie autodestrukcja, poza sztuką, oczywiście. W sztuce zaś zawsze pragnął przeskoczyć siebie i innych. Pragnął wielkości, jak mówi jego powieściowa żona, co kończy się przedwczesną i tragiczną śmiercią.

                    Dziadek Hope był członkiem starszyzny kwakrów, ale ojciec, zwłaszcza po przeprowadzce do Ardmore, bywał na zgromadzeniach modlitewnych tylko raz lub dwa razy do roku. Rodzina Ouderkirków miała holenderskie korzenie. Jej matka była dość liberalna, niezbyt żarliwa w swej wierze, choć nigdy nie powiedziałaby o sobie, że jest niereligijna. W jej pierwszym mężu w Zacku nie było ani krzty kwakra. Nie miał w sobie zupełnie wewnętrznego spokoju. Jego matka, kiedy odszedł ojciec Zacka, próbowała wciągnąć rodzinę do jednej z tych groteskowych zachodnich sekt, które wdrapują się na wzgórza i czekają, aż Pan zstąpi na Ziemię i ze wszystkim skończy. Była to jedna z tych rzeczy, o których Zack nie lubił mówić. Jedna z wielu rzeczy. Wciąż tlił się w nim gniew. Wtedy też nastał okres buntu przeciwko konserwatywnemu sposobowi życia. Ówcześni nie mieli jeszcze AIDS, ale mieli ciążę i trypra, tak go wtedy nazywano. Do tego dochodził syfilis, jeśli ktoś naprawdę miał pecha. Niektórym dopisywało szczęście innym niestety nie. Hope przeżywała swe życie w naiwny, szczery, płodny sposób, jaki nie był dany innym kobietom, modelkom malarzy; Hope kochała siebie, wychowana w ułudzie miłościwego Boga; sprawy związane z cielesnością wprawiały ją w zdumienie, wyłaniając się z spod kołder i kwarskiego milczenia na ten temat. Z każdym nowym dniem zastanawiała się, jaki cud może ją spotkać. Szczęśliwa, że mogła przebywać wśród tych wszystkich zwariowanych artystów i ich rozmów na temat sztuki jej technik i filozofii. Dowiedziała się na przykład, że kiedy narysuje się na kartce pojedynczą linię, nie wiadomo, jaki jest jej kierunek. Ale jeśli pod nią dorysuje się krótszą linię, ta dłuższa zostaje wprawiona w ruch, a ta druga zmierza w przeciwnym kierunku. Mówi się wtedy, że kartka staje się wtedy wszechświatem w ruchu, że krawędzie kartki też stają się liniami. Sztukę porównywano do filozofii Hegla i Kanta, tezy i antytezy. Jak w muzyce, gdzie dwie nuty łączą się, by tworzyć trzeci dźwięk, ten trzeci element jest duchowy, niematerialny, surrealistyczny. Kiedy tego wszystko słuchała, czuła, że tkwi w tym jakaś magia. To od Zacka nauczyła się malować tak, aby przestrzeń i figura na płótnach stopiły się w totalną psychiczną istotę i uwolniły ją od ograniczeń każdej z nich, stworzyły przy tym narzędzie ograniczone jedynie jej energią i intuicją. Jej poczucie wolności było pełne i na wskroś porywające. Jedyny ruch pędzlem, jedyny ruch wspary umysłem, który pojmuje swoją moc i możliwości, potrafi przywrócić człowiekowi wolność utraconą przez dwadzieścia wieków upokorzeń. Przekonała się, że w procesie malowania szuka się jednego z dwóch doświadczeń. Jedno nazywano „stanem odkrywania i wynajdowania”, drugie -„stanem radości i różnorodności”. Pierwszy wyraża najgłębsze problemy malarza, największe trudności: by odrzucić wszystko, czego się nie czuje i w co się nie wierzy. Drugi występuje wtedy, kiedy artysta chce malować dla czystej przyjemności. Napięcie wywołane obcowaniem z nieznanym, z absolutem, mija. Kiedy malarz potrzebuje radości, znajduje ją w tworzeniu różnych wersji tego, co już odkrył, co wie, że jest jego.
              
                     Czasem Hope widziała, że Zack nabiera powietrze albo porusza ustami, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobywał z gardła żadnego dźwięku, a jego twarz i czoło ściągał poruszający wyraz jakiegoś napięcia. Twarz miał bardziej umięśnioną niż większość ludzi. Czoło łatwo się marszczyło, a mięśnie tworzyły dołeczki przy zmarszczkach obok kącików zadumanych ust i na środku podbródka. Nie był stary, choć starszy od niej o jakieś dziesięć lat. Zack miał ciało jak z dawnych malowideł ściennych, robotnika obsługującego kapitalistyczną maszynerię. Zawsze stronił od ćwiczeń fizycznych, nie było w tym nic narcystycznego. Zadowolenie z własnego ciała naruszyłoby jego poczucie męskości. Sztukę Zacka, dopóki nie stała się czymś wielkim, dławiła samokontrola, ale tak się składa, że jego ciało zawsze miało ten wdzięk, poza jedną rzeczą: nie umiał tańczyć. Po prostu nie potrafił dostosować się do czyichś kroków ani nie pozwalał się dostosować partnerce. To Hope nalegała, żeby się w ogóle pobrali. Co innego było żyć w „grzechu” w mieście, a co innego na prowincji, na Long Island w 1945 roku, jednak Zack tracił we wszystko wiarę, wpadał w coraz gorsze ciągi alkoholowe, czasem znikał na dwie, trzy noce. 

                    W swoich pracach odszedł od sztuki figuratywnej i rozwijał swój własny, unikatowy styl. Niecodzienne podejście do sztuki zaowocowało licznymi dziełami malowanymi m.in. mchem, palcami, patykami czy podziurawioną puszką farby. „Moje malarstwo nie pochodzi ze sztalug. Rzadko bywa, abym przed malowaniem rozciągał płótno. Chętnie przytwierdzam je do muru albo rozpościeram na podłodze” – twierdził Zack (Jackson Pollock). Na pytania, dlaczego jego styl to „chlapanie” farbą pędzlem po płótnach odpowiadał historią ze swojego dzieciństwa; kiedy jako mały chłopiec pojechał z ojcem nad kanion, jego ojciec w pewnej chwili wyciągnął ze spodni penisa i zaczął beztrosko sikać żółtym moczem raz w prawą a raz w lewą stronę. Od tamtego czasu dla Zacka ta krótka chwila spędzona z ojcem, który jak mały chłopczyk sikał w dół w przepaść stała się oznaką męskości- „rytuałem” przejścia z dzieciństwa do dorosłości. Jednak dla wielu psychoanalityków ta chwila wręcz przeciwnie zahamowała jego rozwój psychoseksualny. 

                Swoje dzieła pozbawiał linii prostych i jakichkolwiek wzorów geometrycznych.  Zack (Pollock) dążył do tego, by wedle jego słów „Obrazy żyły swoim własnym życiem” bez ingerencji techniki czy sztuki. „Ja tylko pomagam im się ujawnić”- tłumaczył, opisując swoje dzieła. Na płótnach rozsiane są widoczne znaki i litery, można rzec, fragmenty doświadczeń, wykraczających poza granice postrzegania, doświadczenia niedające się przedstawić, w sposób prosty i równoznaczny. Na wielu obrazach artysty, wyróżnić można charakterystyczne cechy, takie jak: tonacja monochromatyczna lub wielobarwność.

                 Wbrew pozorom, Zack (Pollock) nieustannie analizował swoje własne ruchy i na każdym etapie zamierzonej wcześniej kompozycji, musiał zmagać się z ryzykiem braku równowagi i „nutką” zwątpienia. Często zmieniał style i techniki, inspirując się kolejno dziełami Picassa z końca lat dwudziestych, Miro, twórczością Massona, z której przyswoił malarstwo gestu i Picabia, (od którego zaczerpnął przejrzystość barw). Mitologia i sztuka Indian to również źródło artystycznych inspiracji Pollocka. Świat symboliki życia czy płci, opisywany przez Junga i Freuda to główne motywy, pobudzające artystę do działania. Zack (Jackson Pollock) całe życie zmagał się z alkoholizmem, poddając się nawet terapii psychiatrycznej, mającej wyleczyć go z nałogu. Niestety, w 1956 nie wygrał z „utrapieniem”, ginąc w wypadku samochodowym.

                    Młoda, trzydziestokilkuletnia wdowa wiąże się z Guyem Hollowayem. Ta postać ma wiele z Andy'ego Warhola, choć w tym wypadku nie jest to podobieństwo stuprocentowe. Niektórzy krytycy twierdzili, że Holloway ma również coś z Roya Lichtensteina. Nie jest to jednak aż tak bardzo istotne. Najważniejsze, że jest to guru pop-artu malujący puszki, dolary i "cały ten śmietnik" - jak pisze Updike. Holloway, podobnie jak 15 lat wcześniej McCoy-Pollock, wywiera decydujący wpływ na swoją generację i kolejne artystyczne pokolenia. Potem wypala się i porzuca Hope.

                   Guy wynajmował wielkie mieszkanie na poddaszu zawalone najróżniejszymi śmieciami, które zebrał z ulicy, chociaż dało się zauważyć, że w miejscu, gdzie malował, panował dużo większy porządek niż w szopie Zacka. Jego dzieła na pierwszy rzut oka niełatwo było odróżnić od miejskich odpadów zebranych z chodników i podwórek południowego Manhattanu. Były tam wypchane zwierzęta (lis, orzeł, kogut nadymający pierś przed zapianiem), których pozbył się wypychacz zwierząt lub wdowa po nim, sterta puszek (po piwie, zupach, oleju) zgniecionych w rozpłaszczone kształty przez toczący się bez końca uliczny ruch, połamane parasole porzucone w trakcie ulewy, pasiaste fragmenty roztrzaskanych policyjnych barierek, zabrudzone uliczne znaki, które spadły lub zostały zerwane ze słupków, tekturowe pudła z przestemplowanymi znakami firmowymi i napisami, bezużyteczne sprzęty, stare pisma, wyrzucone zdjęcia, podarte plakaty. Niektóre z tych rzeczy zostały przytwierdzone do zagruntowanych tablic, a następnie schlapane i pomazane w sposób, który wydawał się przypadkowy i niechlujny, a jednak wywołały wrażenie czystości i świeżości: oto ludzki obserwator pokrył chlapnięciem farby odpady używane zazwyczaj za niegodne uwagi, łuski zrzucane przez smoka przemysłowego nadmiaru. Guy Holloway ożywił na nowo koncepcję średniowiecznego warsztatu, sprawił, że sztuka przestała byś spowiedzią, czymś całkowicie indywidualnym, stała się zaś przedmiotem kultury materialnej, czymś, co należy do wszystkich i do każdego. W pewnym sensie sięgnął poza kategorie wartościujące: jeśli jego asystent użył złego koloru albo rozmazał farbę w trakcie wykonywania kopii serigraficznych, Guy rzucał na nie okiem i stwierdzał, że tak może być, artysta nie jest sędzią, nie siedzi w todze i peruce i nie feruje wyroków.

                   Ona sama jest szczęśliwa dopiero w trzecim małżeństwie z biznesmenem Jerrym Chafetzem. I wreszcie realizuje się też, jako artystka. Ale nawet, jako staruszka nie jest pewna wartości swoich prac, tak jak nie jest pewna wartości swojego życia. Nie wie, czy przeżyła je dobrze, czy warto było je poświęcić poszukiwaniu artystycznej doskonałości, i to nawet nie własnej, lecz dwóch mężów. 

                Ta ludzka strona opowieści bohaterki książki Updike'a jest zdecydowanie najciekawsza, bo długie erudycyjne rozważania na temat technik malarskich i różnych trendów w sztuce zwyczajnego czytelnika mogą nużyć. Czy aby Updike, wielki pisarz, autor panoramy Ameryki drugiej połowy XX wieku, czyli cyklu książek o Harrym Angstromie - Króliku, nie powinien był napisać eseju, zamiast udawać, że pisze powieść? Hope mówi o swoich mężach malarzach, że wierzyli, iż "porządek i piękno muszą być stworzone przez człowieka, osiągnięte tytanicznym, świadomym wysiłkiem". To ten wysiłek, na który nie potrafi zdobyć się powieściowy Królik, a także zdaniem Updike'a współcześni artyści postmodernizmu.

                      Hope podczas rozmowy wywiadu z Kaathryn nie potrafi sobie wyobrazić, jak ta młoda kobieta postrzega własną, jedyną egzystencję- jako niepodlegający żadnym rozrachunkom czas teraźniejszy, pozbawione teraz, które narzuca jej obowiązki takie jak ten wywiad, nie przewidując drastycznej, wiecznej porażki. Hope zna wystarczająco grono młodszych ludzi, choćby swoje dzieci i ich dzieci, którzy nigdy nie wpadliby na to, żeby poczuć wdzięczność za swoją egzystencję; z tego, co wie, wszechświat jest dla nich pewnego rodzaju błahym żartem, kosmicznym „kichnięciem” szybko rozpływającym się w pierwotną nicość.

                  Ta powieść powstała, żeby pokazać prawdziwych tytanów ducha, którzy niegdyś uprawiali sztukę. I za wszelką cenę próbowali "dogonić rzeczywistość", wierząc, że ta pogoń ma sens. Dogonić rzeczywistość to określenie czeskiego entuzjasty dokonań Pollocka, malarza Vladimira Boudnika, który stał się bohaterem „Czułego barbarzyńcy" Bohumila Hrabala. Ranga Boudnika i Pollocka jest nieporównywalna, a mimo to do historii literatury wszedł nieznany czeski malarz, a nie amerykański geniusz. Książka Johna Updike'a jest bardzo trudną w tym sensie, że trzeba, choć trochę znać się na sztuce i jej twórcach. Należy zaznaczyć, że nie jest to biografia malarzy, ale fikcja literacka oparta na ich niezwykłym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz