„Szukajcie mego
oblicza”
John Updike
Autor/ (ur. 18 marca 1932 w Reading, zm. 27 stycznia 2009 w Beverly
Farms, Massachusetts) – amerykański pisarz i poeta. Odznaczony Narodowym Medalem Sztuki. Tematem jego książek było
zazwyczaj życie przedstawicieli amerykańskiej protestanckiej klasy średniej z małego miasteczka. W swoich
tekstach często zajmował się seksem, wiarą, śmiercią i ich wzajemnymi
powiązaniami.
Tłumaczenie/ Jerzy
Kozłowski
Tematyka/ Cała niemal historia podana jest
w formie wspomnień osoby, która wywodzi się z artystycznego środowiska, więc
zagłębiając się w retrospekcje, mamy wrażenie, że opowiadane zdarzenia są
bardzo prawdziwe. Mało tego, opowiadająca o swym barwnym życiu starsza kobieta
potrafi być bardzo krytyczna zarówno wobec swojego ówczesnego otoczenia, jak
również wobec siebie.
Główny motyw/ Wiosną 2001
roku na odludziu w środkowym Vermoncie spotykają się dwie kobiety. 78-letnia
malarka Hope udziela wywiadu młodej dziennikarce z Nowego Jorku Kathryn. Snując
opowieść o swoim burzliwym życiu, niespodziewanych zakrętach własnej kariery,
podsumowuje triumfalne, wzruszające, a czasem zabawne dzieje powojennej
amerykańskiej sztuki. W czasie wywiadu między kobietami zawiązuje się
przedziwna więź, która każe im nakładać kolejne maski: matki i córki, pacjentki
i terapeutki, ofiary i drapieżcy, idola i wyznawczyni.
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Dziwne, pomyślała Hope, jak przedmioty ciągną
za nami z miejsca na miejsce, bardziej lojalnie niż ograniczeni przyjaciele,
którzy poprzez swoją śmierć opuszczają nas”.
„Od dłuższego czasu wiodę życie
samotnicy, ponieważ boję się licznych dowodów nieobecności Boga, w które
obfituje świat”.
„(…) w umyśle dziecka wszystko
się dzieje w większej skali”.
„(…) to dzieci zawsze wstydzą
się za dorosłych”.
„Teraz, gdy ludzie odcięli się
od przodków i Biblii, nadają dzieciom najdziwniejsze imiona (…)”.
„Nigdy nie rozwinęła
umiejętności rozpoznawania Żydów, którą posiadają antysemici i sami Żydzi”.
„W kręgach artystycznych
przyjmuje się, że jeśli ktoś jest obdarzony odrobiną przebojowości lub
charyzmy, to musi być Żydem, podobnie jak każdy, kto jest wygadany i
specyficznie wymawia spółgłoski, ale nawet to nie zawsze się sprawdza”.
„(…) świat był linią montażową
zrzucającą wszystko na stertę rzeczy straconych i zapomnianych”.
„(…) zakładali, że świat powstał
dla ludzkiej przyjemności. Bardzo snobistyczny i barbarzyński pogląd, rzecz
jasna, ale stanowił o ich atrakcyjności”.
„Każdy naród ma swoich
komercyjnych artystów”.
„Pięknej osoby nie można
opisywać szczegół po szczególe, trzeba patrzeć całościowo (…)”.
„(…) życie zakłóca nieświadomy,
mineralny spokój materii, dlatego czasem pragniemy śmierci”.
„Stary przesąd mówił, że każdy
nieznajomy może okazać się aniołem”.
„Seks powszednieje, majątek
topnieje, sława trwa pięć minut”.
„Jeśli chodzi o alkoholików, nie
ma nic wspaniałego, niż sposób, w jaki zmuszają świat do przyjęcia na swoje
barki ciężaru ich niewłaściwego zachowania”.
„Kobiety mają mniejsze serce niż
mężczyźni”.
„Romantyzm nie jest właściwością
umysłu, lecz krwi; jest to gorączka, która umożliwia naturze dokonanie swego
dzieła”.
„Dziwne, że w tych bezwstydnych
czasach naruszenie prywatności daje temu, kto się tego dopuszcza, coraz więcej
praw, jak gdyby włamywaczowi wolno było przestawiać meble i głośno szydzić z
wystroju okradanego domu”.
„Cóż takiego usiłujemy wydobyć z
naszej przeszłości, jakiż to zagubiony skarb zadeptany w pośpiesznym
przeżywaniu kolejnych dni- dni, które, gdy już przeminą, nabierają majestatu
wiecznego świadectwa (…)”.
„(…) cała sztuka, począwszy od
jaskiniowej, jest pewnego rodzaju przedstawieniem. Z drugiej strony to, co
powszednie rozumie się przez to określenie, kłóci się z moją definicją sztuki.
Życie to przedstawienie; sztuka jest tym, co przeżywa życie”.
„(…) dawniej uważano, że poza
boiskiem w pewnym wieku biegać już nie wypada”.
„Świat sztuki żyje pod stołem
kapitalizmu, ciesząc się z rzucanych ochłapów. Niewolnicy nie zdają sobie
sprawy, że przewrócenie stołu to jedyny sposób, żeby się najeść”.
„Okazuje się, że całe to
kochanie, któremu się oddajemy i o którym marzymy, to feromony: jesteśmy
bezmyślni jak owady”.
„(…) niektórych mężczyzn pociąga
niezgrabność (…)”.
„Pożądanie po prostu ginie we
wszystkich innych emocjach, takich jak poczucie winy (…)”.
„Dlaczego tak jest, że kiedy
kobiety odchodzą od schematów, zarzuca im się niedbalstwo, tymczasem u mężczyzn
uważa się to za przejaw siły?”.
„Niedoskonałości to nasze
>>ja<<, które próbuje się wydostać”.
„Pieniądze były czymś, co go
zupełnie nie interesowało, poza ich wyglądem- zawsze powtarzał, że amerykańskie
pieniądze mają najlepsze wzornictwo”.
„Dla narodu wybranego związek z
Bogiem wyklucza ewentualność zerwania i zamienił się w poufność, która rodzi
lekceważenie”.
„(…) wystarczy tak skromne
złagodzenie napięcia, by zaspokoić coś, co Freud nazywał zasadą przyjemności”.
„Ale czy to nie Freud w swojej
teorii psychologii twierdził, że choćby rozmawiało się na dowolne tematy, i tak
to, co najważniejsze, zawsze wypłynie?”.
„(…) religia bazuje na solidnej
podstawie: naszym strachu i lęku (…)”.
„Sądzi pani, że autorzy rysunków
w jaskiniach myśleli o czymś więcej niż kolejnym polowaniu?”.
„Realizowanie twórczych potrzeb,
poszukiwanie piękna, to luksus, na jaki większość ludzi nie może sobie
pozwolić”.
„Wzrok jest zmysłem najlepiej
rozwiniętym u drapieżników, prawda? Słuchamy i wąchamy, żeby się bronić, ale
patrzymy, żeby schwytać i zabijać”.
„Jak się okazuje, tak niewiele
rzeczy ma jakiekolwiek znaczenie”.
„Nasi afrykańscy przodkowie
wierzyli, że poruszamy się wśród chmar duchów, i okazuje się, że rzeczywiście
jesteśmy spowici niewidzialnymi mikroorganizmami”.
Książka „Szukajcie mego oblicza” Johna Updike to
skrzyżowanie powieści o legendarnych amerykańskich malarzach XX wieku z
wykładem o sztuce. Narratorką jest leciwa Hope, córka kwakrów, uczestniczka
życia bohemy, malarka, kiedyś żona wielkich artystów - Zacka McCoya, a potem
Guya Hollowaya. Udziela wywiadu młodej dziennikarce Kathryn, snując opowieść o
życiu i sztuce. Pod fikcyjnymi nazwiskami jej partnerów ukrywają się
autentyczne postacie - mistrza action painting Jacksona Pollocka i guru
pop-artu Andy'ego Warhola. John Updike z nostalgią powraca do niemal mitycznych
już czasów, gdy wielcy artyści wstrząsali Ameryką, a ich płótna były nie mniej
ważne niż nuklearne kryzysy, zabójstwa prezydentów etc... Wpisuje w to zarazem
psychologiczny portret swojej cichej bohaterki Hope, która po zderzeniu z
wielkimi osobowościami stara się podsumować własne życie i twórczość.
Bohaterka książki Hope Chafetz
znała ich niemal wszystkich. Dwaj byli jej mężami, kochankami, a jeszcze inni
przyjaciółmi. Ona sama również jest malarką, tyle, że z cienia mężczyzn, z
którymi była związana, wyszła dopiero na starość. 80-letnia Hope udziela
wywiadu, który jest próbą podsumowania życia, a najważniejszymi punktami
odniesienia są dla niej dwa nieudane małżeństwa. Pierwszym mężem Hope był Zack
McCoy, gwiazda abstrakcyjnego ekspresjonizmu. Updike nie usiłuje nawet udawać,
że ukrywa pod tym nazwiskiem kogoś innego niż Jackson Pollock. To on wynalazł
dripping - co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Pollock być może, jako
pierwszy malarz w historii nie używał pędzla. Dripping polega na rozpryskiwaniu
farby i nanoszeniu jej na płótno z wykorzystaniem przypadkowych narzędzi w
sposób pozornie przypadkowy. To technika znamionująca gwałtowność. McCoy, czyli
Pollock, był gwałtowny, agresywny i wiecznie pijany. Zdawać by się mogło, że
zajmuje go wyłącznie autodestrukcja, poza sztuką, oczywiście. W sztuce zaś
zawsze pragnął przeskoczyć siebie i innych. Pragnął wielkości, jak mówi jego
powieściowa żona, co kończy się przedwczesną i tragiczną śmiercią.
Dziadek Hope był członkiem
starszyzny kwakrów, ale ojciec, zwłaszcza po przeprowadzce do Ardmore, bywał na
zgromadzeniach modlitewnych tylko raz lub dwa razy do roku. Rodzina Ouderkirków
miała holenderskie korzenie. Jej matka była dość liberalna, niezbyt żarliwa w
swej wierze, choć nigdy nie powiedziałaby o sobie, że jest niereligijna. W jej
pierwszym mężu w Zacku nie było ani krzty kwakra. Nie miał w sobie zupełnie
wewnętrznego spokoju. Jego matka, kiedy odszedł ojciec Zacka, próbowała
wciągnąć rodzinę do jednej z tych groteskowych zachodnich sekt, które wdrapują
się na wzgórza i czekają, aż Pan zstąpi na Ziemię i ze wszystkim skończy. Była
to jedna z tych rzeczy, o których Zack nie lubił mówić. Jedna z wielu rzeczy.
Wciąż tlił się w nim gniew. Wtedy też nastał okres buntu przeciwko
konserwatywnemu sposobowi życia. Ówcześni nie mieli jeszcze AIDS, ale mieli
ciążę i trypra, tak go wtedy nazywano. Do tego dochodził syfilis, jeśli ktoś
naprawdę miał pecha. Niektórym dopisywało szczęście innym niestety nie. Hope
przeżywała swe życie w naiwny, szczery, płodny sposób, jaki nie był dany innym
kobietom, modelkom malarzy; Hope kochała siebie, wychowana w ułudzie
miłościwego Boga; sprawy związane z cielesnością wprawiały ją w zdumienie,
wyłaniając się z spod kołder i kwarskiego milczenia na ten temat. Z każdym
nowym dniem zastanawiała się, jaki cud może ją spotkać. Szczęśliwa, że mogła
przebywać wśród tych wszystkich zwariowanych artystów i ich rozmów na temat
sztuki jej technik i filozofii. Dowiedziała się na przykład, że kiedy narysuje
się na kartce pojedynczą linię, nie wiadomo, jaki jest jej kierunek. Ale jeśli
pod nią dorysuje się krótszą linię, ta dłuższa zostaje wprawiona w ruch, a ta
druga zmierza w przeciwnym kierunku. Mówi się wtedy, że kartka staje się wtedy
wszechświatem w ruchu, że krawędzie kartki też stają się liniami. Sztukę
porównywano do filozofii Hegla i Kanta, tezy i antytezy. Jak w muzyce, gdzie
dwie nuty łączą się, by tworzyć trzeci dźwięk, ten trzeci element jest duchowy,
niematerialny, surrealistyczny. Kiedy tego wszystko słuchała, czuła, że tkwi w
tym jakaś magia. To od Zacka nauczyła się malować tak, aby przestrzeń i figura
na płótnach stopiły się w totalną psychiczną istotę i uwolniły ją od ograniczeń
każdej z nich, stworzyły przy tym narzędzie ograniczone jedynie jej energią i
intuicją. Jej poczucie wolności było pełne i na wskroś porywające. Jedyny ruch
pędzlem, jedyny ruch wspary umysłem, który pojmuje swoją moc i możliwości,
potrafi przywrócić człowiekowi wolność utraconą przez dwadzieścia wieków
upokorzeń. Przekonała się, że w procesie malowania szuka się jednego z dwóch
doświadczeń. Jedno nazywano „stanem odkrywania i wynajdowania”, drugie -„stanem
radości i różnorodności”. Pierwszy wyraża najgłębsze problemy malarza,
największe trudności: by odrzucić wszystko, czego się nie czuje i w co się nie
wierzy. Drugi występuje wtedy, kiedy artysta chce malować dla czystej
przyjemności. Napięcie wywołane obcowaniem z nieznanym, z absolutem, mija. Kiedy
malarz potrzebuje radości, znajduje ją w tworzeniu różnych wersji tego, co już
odkrył, co wie, że jest jego.
Czasem Hope widziała, że
Zack nabiera powietrze albo porusza ustami, jak gdyby chciał coś powiedzieć,
ale nie wydobywał z gardła żadnego dźwięku, a jego twarz i czoło ściągał
poruszający wyraz jakiegoś napięcia. Twarz miał bardziej umięśnioną niż
większość ludzi. Czoło łatwo się marszczyło, a mięśnie tworzyły dołeczki przy
zmarszczkach obok kącików zadumanych ust i na środku podbródka. Nie był stary,
choć starszy od niej o jakieś dziesięć lat. Zack miał ciało jak z dawnych
malowideł ściennych, robotnika obsługującego kapitalistyczną maszynerię. Zawsze
stronił od ćwiczeń fizycznych, nie było w tym nic narcystycznego. Zadowolenie z
własnego ciała naruszyłoby jego poczucie męskości. Sztukę Zacka, dopóki nie
stała się czymś wielkim, dławiła samokontrola, ale tak się składa, że jego
ciało zawsze miało ten wdzięk, poza jedną rzeczą: nie umiał tańczyć. Po prostu
nie potrafił dostosować się do czyichś kroków ani nie pozwalał się dostosować
partnerce. To Hope nalegała, żeby się w ogóle pobrali. Co innego było żyć w
„grzechu” w mieście, a co innego na prowincji, na Long Island w 1945 roku, jednak
Zack tracił we wszystko wiarę, wpadał w coraz gorsze ciągi alkoholowe, czasem
znikał na dwie, trzy noce.
W swoich pracach odszedł od
sztuki figuratywnej i rozwijał swój własny, unikatowy styl. Niecodzienne
podejście do sztuki zaowocowało licznymi dziełami malowanymi m.in. mchem,
palcami, patykami czy podziurawioną puszką farby. „Moje malarstwo nie pochodzi ze sztalug. Rzadko bywa, abym przed
malowaniem rozciągał płótno. Chętnie przytwierdzam je do muru albo rozpościeram
na podłodze” – twierdził Zack (Jackson Pollock). Na pytania, dlaczego jego styl
to „chlapanie” farbą pędzlem po płótnach odpowiadał historią ze swojego
dzieciństwa; kiedy jako mały chłopiec pojechał z ojcem nad kanion, jego ojciec
w pewnej chwili wyciągnął ze spodni penisa i zaczął beztrosko sikać żółtym
moczem raz w prawą a raz w lewą stronę. Od tamtego czasu dla Zacka ta krótka
chwila spędzona z ojcem, który jak mały chłopczyk sikał w dół w przepaść stała
się oznaką męskości- „rytuałem” przejścia z dzieciństwa do dorosłości. Jednak
dla wielu psychoanalityków ta chwila wręcz przeciwnie zahamowała jego rozwój
psychoseksualny.
Swoje dzieła pozbawiał linii prostych
i jakichkolwiek wzorów geometrycznych. Zack (Pollock) dążył do tego, by wedle jego
słów „Obrazy żyły swoim własnym
życiem” bez ingerencji techniki czy sztuki. „Ja tylko pomagam im się ujawnić”- tłumaczył, opisując swoje
dzieła. Na płótnach rozsiane są widoczne znaki i litery, można rzec, fragmenty
doświadczeń, wykraczających poza granice postrzegania, doświadczenia niedające
się przedstawić, w sposób prosty i równoznaczny. Na wielu obrazach artysty,
wyróżnić można charakterystyczne cechy, takie jak: tonacja monochromatyczna lub
wielobarwność.
Wbrew pozorom, Zack (Pollock) nieustannie
analizował swoje własne ruchy i na każdym etapie zamierzonej wcześniej
kompozycji, musiał zmagać się z ryzykiem braku równowagi i „nutką” zwątpienia.
Często zmieniał style i techniki, inspirując się kolejno dziełami Picassa z
końca lat dwudziestych, Miro, twórczością Massona, z której przyswoił malarstwo
gestu i Picabia, (od którego zaczerpnął przejrzystość barw). Mitologia i sztuka
Indian to również źródło artystycznych inspiracji Pollocka. Świat symboliki
życia czy płci, opisywany przez Junga i Freuda to główne motywy, pobudzające
artystę do działania. Zack (Jackson Pollock) całe życie zmagał się z
alkoholizmem, poddając się nawet terapii psychiatrycznej, mającej wyleczyć go z
nałogu. Niestety, w 1956 nie wygrał z „utrapieniem”, ginąc w wypadku samochodowym.
Młoda,
trzydziestokilkuletnia wdowa wiąże się z Guyem Hollowayem. Ta postać ma wiele z
Andy'ego Warhola, choć w tym wypadku nie jest to podobieństwo stuprocentowe.
Niektórzy krytycy twierdzili, że Holloway ma również coś z Roya Lichtensteina.
Nie jest to jednak aż tak bardzo istotne. Najważniejsze, że jest to guru
pop-artu malujący puszki, dolary i "cały
ten śmietnik" - jak pisze Updike. Holloway, podobnie jak 15 lat
wcześniej McCoy-Pollock, wywiera decydujący wpływ na swoją generację i kolejne
artystyczne pokolenia. Potem wypala się i porzuca Hope.
Guy wynajmował wielkie
mieszkanie na poddaszu zawalone najróżniejszymi śmieciami, które zebrał z
ulicy, chociaż dało się zauważyć, że w miejscu, gdzie malował, panował dużo
większy porządek niż w szopie Zacka. Jego dzieła na pierwszy rzut oka niełatwo
było odróżnić od miejskich odpadów zebranych z chodników i podwórek
południowego Manhattanu. Były tam wypchane zwierzęta (lis, orzeł, kogut
nadymający pierś przed zapianiem), których pozbył się wypychacz zwierząt lub
wdowa po nim, sterta puszek (po piwie, zupach, oleju) zgniecionych w
rozpłaszczone kształty przez toczący się bez końca uliczny ruch, połamane
parasole porzucone w trakcie ulewy, pasiaste fragmenty roztrzaskanych
policyjnych barierek, zabrudzone uliczne znaki, które spadły lub zostały
zerwane ze słupków, tekturowe pudła z przestemplowanymi znakami firmowymi i
napisami, bezużyteczne sprzęty, stare pisma, wyrzucone zdjęcia, podarte
plakaty. Niektóre z tych rzeczy zostały przytwierdzone do zagruntowanych
tablic, a następnie schlapane i pomazane w sposób, który wydawał się
przypadkowy i niechlujny, a jednak wywołały wrażenie czystości i świeżości: oto
ludzki obserwator pokrył chlapnięciem farby odpady używane zazwyczaj za
niegodne uwagi, łuski zrzucane przez smoka przemysłowego nadmiaru. Guy Holloway
ożywił na nowo koncepcję średniowiecznego warsztatu, sprawił, że sztuka
przestała byś spowiedzią, czymś całkowicie indywidualnym, stała się zaś
przedmiotem kultury materialnej, czymś, co należy do wszystkich i do każdego. W
pewnym sensie sięgnął poza kategorie wartościujące: jeśli jego asystent użył
złego koloru albo rozmazał farbę w trakcie wykonywania kopii serigraficznych,
Guy rzucał na nie okiem i stwierdzał, że tak może być, artysta nie jest sędzią,
nie siedzi w todze i peruce i nie feruje wyroków.
Ona sama jest szczęśliwa
dopiero w trzecim małżeństwie z biznesmenem Jerrym Chafetzem. I wreszcie
realizuje się też, jako artystka. Ale nawet, jako staruszka nie jest pewna
wartości swoich prac, tak jak nie jest pewna wartości swojego życia. Nie wie,
czy przeżyła je dobrze, czy warto było je poświęcić poszukiwaniu artystycznej
doskonałości, i to nawet nie własnej, lecz dwóch mężów.
Ta ludzka strona opowieści
bohaterki książki Updike'a jest zdecydowanie najciekawsza, bo długie erudycyjne
rozważania na temat technik malarskich i różnych trendów w sztuce zwyczajnego
czytelnika mogą nużyć. Czy aby Updike, wielki pisarz, autor panoramy Ameryki
drugiej połowy XX wieku, czyli cyklu książek o Harrym Angstromie - Króliku, nie
powinien był napisać eseju, zamiast udawać, że pisze powieść? Hope mówi o
swoich mężach malarzach, że wierzyli, iż "porządek
i piękno muszą być stworzone przez człowieka, osiągnięte tytanicznym, świadomym
wysiłkiem". To ten wysiłek, na który nie potrafi zdobyć się
powieściowy Królik, a także zdaniem Updike'a współcześni artyści
postmodernizmu.
Hope podczas rozmowy wywiadu z Kaathryn
nie potrafi sobie wyobrazić, jak ta młoda kobieta postrzega własną, jedyną
egzystencję- jako niepodlegający żadnym rozrachunkom czas teraźniejszy,
pozbawione teraz, które narzuca jej obowiązki takie jak ten wywiad, nie
przewidując drastycznej, wiecznej porażki. Hope zna wystarczająco grono
młodszych ludzi, choćby swoje dzieci i ich dzieci, którzy nigdy nie wpadliby na
to, żeby poczuć wdzięczność za swoją egzystencję; z tego, co wie, wszechświat
jest dla nich pewnego rodzaju błahym żartem, kosmicznym „kichnięciem” szybko
rozpływającym się w pierwotną nicość.
Ta powieść powstała, żeby
pokazać prawdziwych tytanów ducha, którzy niegdyś uprawiali sztukę. I za
wszelką cenę próbowali "dogonić rzeczywistość", wierząc, że ta pogoń
ma sens. Dogonić rzeczywistość to określenie czeskiego entuzjasty dokonań
Pollocka, malarza Vladimira Boudnika, który stał się bohaterem „Czułego barbarzyńcy"
Bohumila Hrabala. Ranga Boudnika i Pollocka jest nieporównywalna, a mimo to do
historii literatury wszedł nieznany czeski malarz, a nie amerykański geniusz.
Książka Johna Updike'a jest bardzo trudną w tym sensie, że trzeba, choć trochę
znać się na sztuce i jej twórcach. Należy zaznaczyć, że nie jest to biografia
malarzy, ale fikcja literacka oparta na ich niezwykłym życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz