„Kłamstwa”
Enrique De Heriz
Autor/ (urodził się w Barcelonie, w Hiszpanii w 1967 roku). Studiował
filologię hiszpańską na Uniwersytecie w Barcelonie. Przełożył na język
hiszpański powieści m.in. Annie Proulx, Nadine Gordimer, Stephana Kinga i Johna
Fowlesa.
Tłumaczenie/ Wojciech
Charchalis
Tematyka/ "Kłamstwa" to misternie
skonstruowana, wielogłosowa powieść, w której przeszłość wciąż splata się z
teraźniejszością. Gdy Isabel i Serena opowiadają intrygujące historie rodzinne,
wszystkie luki się wypełniają, kłamstwa wychodzą na jaw, a sam proces
opisywania dziejów rodu staje się skutecznym sposobem na odzyskanie własnej
tożsamości. Narracje obu kobiet pełne są fascynujących dygresji na temat
zwyczajów plemiennych oraz rytuałów pogrzebowych gwatemalskich Indian.
Główny motyw/ Isabel
Azuera, antropolog badająca rytuały pogrzebowe, wyjeżdża do Gwatemali, by
zbierać tam materiał do swoich prac naukowych, a także odpocząć od własnej
rodziny. Kiedy dowiaduje się, że uznano ją za zmarłą w wypadku, a dzieci
zidentyfikowały jej ciało, postanawia wykorzystać sytuację i się nie ujawniać.
Samotna w dżungli, powraca do mitów i kłamstw, na których została zbudowana jej
rodzinna historia. Tymczasem córka Isabel, Serena, zaczyna prowadzić dziennik,
w którym próbuje odtworzyć dzieje Azuerów. Jej głos powtarza, wzmacnia i
uzupełnia wspomnienia matki, częściej jednak rzuca im wyzwanie.
Cytat
z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Czasami życie robi
za ciebie rzeczy, których ty nie robisz dla życia”.
„Człowiek uczy się
płakać i każdy płacze tak jak umie, albo jak może”.
„Każdy płacze tym, co
ma”.
„(…) przeszłość, tak
jak i przyszłość można sobie tylko wyobrazić”.
„Kiedy w końcu
człowiek umiera, zaczyna się okres chaosu. To jest wspólne dla wszystkich
zmarłych mi kultur. Śmierć wprowadza chaos społeczny, dopóki żywi nie uporządkowują
w jakiś sposób rzeczywistości. Temu służą rytuały pogrzebowe, aby symbolizować
nadejście nowego porządku”.
„Opowiadanie czyjegoś
życia to praca dla archeologa”.
„Nikt lepiej ode mnie
nie wie, że zmarły przeżywa tylko w toczącym go robaku (…)”.
„Im bardziej rzucał
się w ramiona swego marzenia, tym bardziej był świadomy wielkiej odległości,
dzielącej go od rzeczywistego życia (…)”.
„(…) nie potrafię
przestać się dziwić, zważając, że tak nieznaczny fałsz, i tak usprawiedliwione
okoliczności, miał tak istotne znaczenie w jego życiu”.
„Poszukuję latarni
morskiej na pustyni”.
„Zakłada się, że
wszystkie samice z królestwa zwierząt poszukują najdoskonalszego dostępnego
samca do prokreacji”.
„(…) status kobiety
od lat nie jest określany macierzyństwem”.
„Może moje milczenie
czyni mnie współwinną, ale nie czyni mnie ślepą”.
„Pewnego dnia
będziesz musiał przyjąć do wiadomości, że pewne rzeczy nie zależą od twojej
woli…”.
„ (…) i jeśli nie
popadasz w bezsenność i szaleństwo, nie jesteś zakochany (…)”.
„Jednak zostało
powiedziane, że panika nie liczy się z żadną logiką”.
„We wszystkich
kulturach są dobre i złe formy umierania”.
„ Z naszych ciał
wypływają kłamstwa, zanim wypłyną robaki”.
„ (…) często
widywałam we wszystkich zakątkach świata, jak obecność zmarłych wpływa czasem
na maskowanie normalności żywych”.
„Rozmowa jest wielkim
zaklinaniem śmierci. Tak samo w cieniu szałasu, w afrykańskim buszu czy w
kuchni naszych mieszkań”.
„Przyznaję, że cisza
jest czasem jedną z najbardziej wyrafinowanych form kłamstwa”.
„Ona zawsze nam
wyjaśniała, że rytuały śmierci nie służą składaniu hołdu zmarłemu, ale mają
pozwolić żywym przywrócić porządek w ich życiu i że należy dokonać tego jak
najszybciej”.
„Jedna rzecz to
teoria, a druga to praktyka”.
„Uraza to kotwica
trzymająca nas w przeszłości (…)”.
„Widzę ciągle jeszcze
ludzi zdolnych do zadawania sobie pytania o to, skąd przychodzimy i dokąd
zmierzamy, jakby proch nie przynosił odpowiedzi na te pytania. I wyobraźnia”.
„Ogólnie rzecz
biorąc, czas i przestrzeń określają jakość śmierci, jak również życia”.
„Nie sądzę, by
najlepszym sposobem na postawienie kropki w tej tragikomedii było
przekształcenie jej w melodramat”.
„Cisza jest bardzo
dobrą alternatywą dla kłótni”.
„Wszyscy mamy
założony kaganiec kulturalnego współżycia”.
„Chcemy być dziećmi
miłości, a jesteśmy dziećmi seksu”.
„Nie wszystko, czego
nie wiesz, jest kłamstwem”.
„Zakłada się, że
miejsca, w których żyjemy, w końcu upodabniają się do nas”.
Bodaj głównym źródłem powstawania mitów
rodzinnych jest potrzeba oswajania świata, czynienia go mniej zagrażającym,
bardziej zrozumiałym. Rodzimy się z zalążkiem jakichś cech, ale od tego, jakie
są nasze pierwsze relacje z najważniejszymi osobami, czyli rodzicami, zależą
nasz charakter i nasze relacje z ludźmi. Osoby, które nas kształtują, też
zostały przez kogoś ukształtowane. Czasem z pokolenia na pokolenie przekazywane
są w niezmienionej formie – niczym święta wiedza – pewne mity rodzinne i
przekonania. Enrique de Heriz w książce „Kłamstwa”
zadaje pytanie, po co kłamiemy? Jaką moc ma kłamstwo? Czy między tym, co
zmyślone a rzeczywistym obrazem rzeczy lub idei tworzy się jakieś napięcie? Czy
rodzinne mity sankcjonują kłamstwo? Czy można w neurotycznym drżącym świecie
oszustw odnaleźć spokojną przystań prawdy? Na te i wiele innych pytań odpowie
powieść utkana z kłamstw, a jednocześnie stawiająca im wyzwanie. Hiszpański
pisarz, bowiem stworzył swoistą rodzinną antysagę, będącą jednocześnie
złudzeniem. Nic w „Kłamstwach” nie
jest tym, czym się wydaje i nic tak naprawdę nie utwierdzi nas w przekonaniu,
że któraś z części tej zawikłanej opowieści jest historią autentyczną. Jeśli
jesteście gotowi zmierzyć się z fałszem nadającym nowych znaczeń prawdzie,
możecie śmiało stanąć w szranki ze wszystkimi konfabulacjami, tworzącymi nową
powieść Enrique de Heriza. Lektura będzie jednak utrudniona, uwierzyć w niej
będzie można, bowiem tylko swojej własnej intuicji, a rozwijane historie dość
brutalnie rozprawią się z naszymi oczekiwaniami, aby nadać im potem prawdziwe
znaczenie, obiektywnie wydedukowany sens. Stańcie, zatem do walki o prawdę,
jaką autor toczy za pomocą drażliwych półprawd. Posłuchajcie dwóch wzajemnie
uzupełniających się opowieści. Czy z różnych kłamstw wykrystalizuje się coś, co
będzie w stanie stawić im opór? Rodzinny dramat opisany przez Heriza zawiera
filozoficzne pytania o naturę prawdy i drzemiącą w każdym z nas potrzebę
ubarwiania rzeczywistości poprzez półprawdy, uciekanie się do „białych” kłamstw
czy przemilczeń.
Isabel
przeżywa jesień swojego życia. Nie może pogodzić się z tym, że zmierza ku
śmierci, że całe jej dotychczasowe życie aktywnie wędrującego po świecie antropologa
rozpadnie się i utkwi w szczelinach starości skutecznie blokujących jej pęd ku
wiedzy o zwyczajach i obyczajach egzotycznych plemion. Kiedy wyjedzie do
Gwatemali, szybko okaże się, iż jest to – pozornie – jej ostatnia podróż. W
wyniku, bowiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zostanie uznana za zmarłą… i
dopiero, kiedy uświadomi sobie to naprawdę, zacznie ożywać wewnętrznie i
porządkować dotychczasowe życie oparte na kłamliwych legendach snutych głównie
przez jej męża. Dlaczego Isabel nie chce
powiadomić opłakującej jej rodziny o tym, że jednak nie umarła? Czyżby ta
sytuacja pozwalała jej na to, by narodzić się ponownie, dokonać rachunku
sumienia i demistyfikacji tego wszystkiego, co dotychczas stanowiło o jej
wartości, jako kobiety, żony, matki i badaczki rytuałów śmierci? Okaże się z
czasem, iż stan, w jakim się znalazła, jest jednocześnie niepowtarzalną okazją
ku temu, aby z mroku kłamstw przeszłości zbudować na nowo jasny i uporządkowany
świat teraźniejszej prawdy. „Życie,
niewyczuwalne życie jest bardzo podobne do śmierci. Dlatego tworzymy legendy.
(…) Dlatego jestem tutaj i wykorzystuję fakt, że śmierć, ta fałszywa śmierć,
pozwala mi budować życie niemal bez nazw, prawdziwe życie”. Czy wiwisekcja,
jakiej poddaje się Isabel z dala od rodziny, oswajając się jednocześnie z myślą
o tym, że ponownie będzie zmuszona stanąć przed nimi, jako żywa osoba, nie jest
jednocześnie kolejnym kłamstwem, wmówieniem samej sobie nowej roli i nowej świadomości?
Czy bolesne wspomnienia pomogą jej dotrzeć do istoty tego, co zawsze
definiowała, jako umiejętność oszukania czasu i co w różnych przejawach
obserwowała w swojej pracy badawczej?
Bez względu na to jak żałosna,
absurdalna i makabryczna mogła wydawać się ta sytuacja, posiadała pełną i
przejrzystą logikę. Niemal podczas wszystkich podróży Isabel znajdowała coś, co
ją zatrzymywało, co skłaniało ją do pozostania. Jednak nigdy się nie odważyła
na taki krok. Zawsze zwyciężał w niej strach przed bólem, jaki ucieczka
spowodowałaby u jej męża Julia i ich dzieci. Jednak tym razem jest inaczej;
dzieci są już dorosłe. Jej pragnienia pozostania gdzie indziej nie oznaczały,
że ich nie kocha. Teraz przyznaje, że kilka razy bawiła się wyobrażeniem sobie
tego cudownego rozwiązania, które teraz ofiarowało jej przeznaczenie: uznanie
jej za zmarłą. Isabel niedawno skończy sześćdziesiąt lat. Nie miała czasu na
wymyślanie swojej śmierć. To, co się zdarzyło, mogło być zbieżne z jej
pragnieniami, ale nie znaczy to, że było owocem jej woli. „Czasem życie robi za ciebie rzeczy, których ty nie robisz dla życia”.
Jest więcej powodów, aby przyjąć z
radością tę pomyłkę. Śmierć była „specjalnością” Isabel, nie zmarli tylko,
śmierć, dokładniej mówiąc to, co my żywi robimy ze zmarłymi. Jako antropolog zjechała
ponad pół świata, żeby badać rytuały bólu, aby dociekać, w jaki sposób
mężczyźni i kobiety wszystkich ras i kultur stawiają czoło stracie kochanych
osób. Opublikowała siedem książek o tych sprawach, setki artykułów, badań
terenowych, danych porównawczych. Zakładała, że wie wszystko na temat tego, jak
żywi opłakują zmarłych. Gdyby mogła wybrać ostatnie badanie, największą i
definitywną dysertację, absolutny doktorat, nie znalazłaby niczego lepszego niż
jej własna upozorowana śmierć. Straciła rachubę, ile to już razy uczestniczyła
w pogrzebach przez całe swoje życie. Podczas wszystkich przychodziło jej do
głowy pytanie, jaki będzie jej pogrzeb, co zrobi i co da z siebie każda z jej
ukochanych osób. Jeśli ktoś będzie ją winić za to, że przypadek postawił w
zasięgu jej rąk tę możliwość, przyjmie to z uśmiechem.
Pozostaje jeszcze jeden powód,
nie mniej ważny. Mogło jej się to zdarzyć w każdym innym miejscu na ziemi.
Dżungla nie ma wyłączności na przypadkowe i niewyjaśnione śmierci. A jednak
musiało się to zdarzyć tutaj, w miejscu takim jak to, w miejscu, którego nawet
nie znała przed dwoma miesiącami, ale czuła, że do niego należy w sposób
absolutny. Poza działalnością zawodową z rzadka pisywała znaczące listy. Teraz
dla odmiany w dżungli ma potrzebę zapisywać słowa wypływające z niej potokami,
żeby je utrwalić, choćby nie było w tym „królestwie” umarłych, które los dla
niej przygotował, żadnego potencjalnego czytelnika. Kiedy dowiedziała się, że
uznano ją za zmarłą, postanowiła zapisać swoje przemyślenia. Tylko w ten sposób
mogła się ich pozbyć, zrobić autoterapię. Oczywiście słowa mają wielką władzę,
czasem przewrotną, ale nie mogą wrócić pod prąd rzeki czasu, żeby zmienić jego
bieg.
Kiedy Serena dowiaduje się o
śmierci matki, próbuje na nowo uporządkować przeszłość, oddzielić ziarno prawdy
od plew kłamstw, jakie budowały fałszywy wizerunek rodziny i wskrzesić
wspomnienia, których iluzoryczność jest tak samo silna, jak przekonanie, że to,
co jest teraz, wyraźnie wynika z tego, co było. W rozmyślaniach Sereny dużo
jest niepewności. Jej matka konstatuje, analizuje i na nowo buduje, ona zaś
przede wszystkim pyta i wciąż podważa te pewniki, w jakie przez lata wierzono w
rodzinie Azuerów. Co pragnie uczynić Serena? Do czego zdolna jest w
demaskowaniu urojonych mitów rodzinnych, by powiązać słowa teraźniejsze z myślą
wynikającą z przeszłości? „Jedynym
związkiem pomiędzy tymi słowami i teraźniejszością jest moje pragnienie, by
służyły wyjaśnieniu przeszłości, która uczyniła je możliwym”. W momencie,
kiedy wskrzeszanie legend i opowiadań o dziadku Simonie, tajemniczej Rosjance i
chińskim poecie Li Po służyć ma Serenie za fundament porozumienia demonów
przeszłości i lęków teraźniejszości, dla jej matki, zaszytej gdzieś w
gwatemalskiej dżungli, jest próbą ponownego przeżycia tego, co stało się już
jej bezpośrednim doświadczeniem. Pomiędzy pytającą córką w Hiszpanii a
odpowiadającą jej niejako matką w Gwatemali dokonywać się będzie swoisty proces
transformacji. Oto, bowiem wszystkie kłamstwa zostaną zdemaskowane, ale o ich
roli przekonamy się dopiero wówczas, kiedy dojdzie do oczekiwanej konfrontacji
dwóch kobiet…
Być może w celu opowiedzenia
historii dziadka Simona, ojca jej ojca, trzeba by na chwilę zapomnieć o
pytaniach i odwracać twarz, kiedy będą pojawiać się przeszkody. To znaczy,
uznać, że jest prawdziwa i opowiedzieć ją tak, jak tyle razy opowiadał ją
ojciec. W 1922 roku dziadek Simon liczył sobie niewiele ponad dziewiętnaście
lat. On chciał być aktorem, a ojciec nie pozwalał mu zrealizować pragnienia.
Simon wielokrotnie prosił o pozwolenie, ale nic nie zdołało osłabić ojcowskiego
uporu. Jednak po kryjomu Simon wymykał się wieczorami z domu i przygotowywał
się do roli, jako główny aktor amatorskiej trupy, której członkowie byli
wzgardliwie określani przez jego ojca mianem „bogatych próżniaków”. Nie
do końca precyzyjne byłoby stwierdzenie, że Simon prowadził podwójne życie, bo
były to trzy, a nie dwa istnienia, które musiał ze sobą pogodzić. Trzy życia
kompletnie od siebie różne, by nie powiedzieć nieprzystawalne; trzy osobowości
niemal sobie przeciwne. Simon codziennie rano wstawał, żeby towarzyszyć ojcu w
drodze do sklepu. Trzy pierwsze godziny – przeznaczone były całkowicie na pracę
fizyczną, taką jak zamiatanie i zmywanie podłogi w lokalu, rozładowywanie
ciężarówek i rozkładanie towaru według monotonnych instrukcji ojca. Później szedł
na wykłady na wydział prawa, choć nie czuł do praktyki adwokackiej niczego, co
choćby z daleka można by nazwać powołaniem. Wieczorami natomiast dyskretnie
wymykał się na próby teatralne. Uwięziony z rana, student z przymusu, wieczorem
stawał się aktorem. Tylko jego trzecie życie- utrzymywanie tajemnicy, w cieniu
wyszukanych kłamstw i przemyślanych alibi – dawało mu satysfakcję i
przyjemność, choć nigdy w pełni nie kompensowało mu goryczy pozostałych dwóch.
Pewnego razu pod wpływem młodzieńczych
emocji założył się z kolegą, który miał samochód o to czy w dwie godziny da się
przejechać z Barcelony do miejscowości Malespina. Dotarli tam nad ranem. Simon
postanowił wypłynąć z rybakami na połów ryb. Rozpętała się burza, kutry
zatonęły, jedynym, który ocalał z tej katastrofy dryfując przez pięć dni na
desce bez jedzenia i picia był Simon, którego uratował statek płynący do
Brazylii. Po latach, kiedy Serena szukała w archiwum „śladów” tej katastrofy
odkryła, że w dzienniku latarnika z tego dnia została wytargana karta.
Dlaczego? Pomału rozdział po rozdziale
dochodzimy do prawdy. Jej ojciec urodził się bez ojca. Jego matka Amparo
stworzyła dla niego legendę. Chciała przekazać synowi oczyszczony obraz
nieobecnego ojca: najbardziej dobrotliwy jak to możliwe, nawet najbardziej
heroiczny, choć niekoniecznie fałszywy. Z czystej logiki, kiedy pojawiły się
dzieci, ojciec poświęcił się opowiadaniu im tego, co przez lata opowiadał sobie
samemu, słowami tak dawnymi, że może nawet nie należały do niego, lecz do jego
matki. Opowiadanie tej legendy było tak przekonujące, że ich ojciec zbudował w
miejscowości Malespina domek letniskowy z widokiem na plażę, z której dziadek
Simon wypłynął feralnego dnia na połów ryb. Nie można przecież obwiniać Juliana
za kłamstwo, którego on wszak był pierwszą ofiarą.
Druga legenda, która żyła
własnym życiem to opowieść o obrazie namalowanym przez Julio. Obraz
przedstawiał nagą Rosjankę. Jakie to dziwne?! Rosjanka po spędzeniu połowy
życia w ukryciu, pozwalając- niemal prowokując to-, że cała wioska Malespina
zmieniła ją w legendę właściwie z powodu rzadkiego publicznego pojawiania się,
nagle zdecydowała się pozować jej ojcu nago. Kiedy ojciec namalował ten obraz,
ona miała ponad sześćdziesiąt lat i aż do ostatniej chwili zgodnie ze swą
sławią kobiety wyniosłej, w tym czasie przestała farbować włosy nosiła je
splecione w gruby szpakowaty warkocz, sięgający do połowy pleców. Jeśli ojciec
kiedyś zbliżył się do mistrzostwa, jako artysta, to z pewnością wtedy. To najlepszy
portret Julio. W sumie nie sposób było go porównać z innymi, które namalował.
Co ciekawe, portret Rosjanki był jego ostatnim obrazem. Nikt w rodzinie nie
mógł tego zrozumieć i to nie, dlatego, żeby nie istniały jakieś wyjaśnienia.
Im bardziej porównujemy opowiadania z danymi,
które uważamy za sprawdzone, tym bardziej zachwyca nas inteligencja, z jaką
kłamca popuszcza wodze fantazji. Bo bardzo łatwo jest wskazać, jeden po drugim,
wszystkie elementy opowiadania, które nie są zbieżne z biografią, wszystkie,
które wynikają z pragnienia ubarwiania historii i nadania jej formy legendy.
Dlatego opowiadanie Julio o wygnaniu chińskiego pisarza Li Po jest historią
niemal doskonałą. Gdyby jednak Julio zdał sobie trud zajrzenia do kilku szanowanych
antologii, gdyby zamiast podniecać się życiem Li Po, zatrzymał się przy jego
licznych wcieleniach. Julio wmówił sobie, że jest „strażnikiem” jego dorobku
literackiego, udawał, że zna wszystkie wiersze Li Po a tak naprawę sam je
układał.
Skomplikowana struktura książki
ma za zadanie utrudnienie nam wyciągnięcia jakichkolwiek pewnych wniosków na
temat tego, co łączyło i łączy matkę z córką. De Heriz w mistrzowski sposób
buduje polifoniczne napięcie różnych opowieści, dla których wspólnym
mianownikiem będzie to, co dzieje się obecnie w rodzinie Azuerów. I jak Isabel
przeżywa swoją śmierć za życia, tak czytelnik ma nadzieję na to, że kolejne
autorskie kłamstwo pozwoli mu, paradoksalnie, przybliżyć się do skrywanych
rodzinnych prawd. „Kłamstwa” operują
słowami, które mają moc niszczenia słowami, które się odradzają. Konstruują dwa
różne światy przeżyć i sprowadzają je do wspólnej przestrzeni doznawania i
odczuwania. Dajemy się okłamać tej powieści. Dajemy jej także możliwość pokazania
nam, gdzie wśród kłamstw szukać prawdy.
Julo przyjął legendę o bohaterstwie swojego
ojca, gloryfikowaną przez lata: najpierw w swojej pamięci, potem w wyobraźni.
Kartka z dziennika latarni, porażający dowód, że Simon nie istniał, obróciła
legendę w pył. Bo życie poświęca się właśnie temu: nieustającemu osaczaniu
każdej legendy o bohaterstwie, która nie ogranicza się do zwykłej walki o
przetrwanie. A potem nie zostaje nic. Zaledwie krótkie, efemeryczne legendy:
namiętność, doskonałość, idealne i niedotykalne piękno. Rosjanka.
Średniowieczne bitwy. Historie o chińskim poecie Li Po. Przekonujemy siebie, że
warto żyć dla tych rzeczy, choć życie się kończy. Najpierw wymyślamy
nieśmiertelność kruchą jak klepsydra: czas przewraca ją i widzimy, jak ziarenka
piasku spadają, wiedząc, że w każdej chwili cios przypadku rozbije na kawałki
szkło i je rozsypie. Później wymyślamy idee, które są zegarem mechanicznym:
przechowujemy klucz w bezpiecznym miejscu i nakręcamy go od czasu do czasu,
kiedy staje, wierząc, że nawet śmierć nie będzie w stanie go zatrzymać, albo
licząc na to, że przynajmniej pozostanie po nim pamięć, jakby po zniknięciu
zegara miało zostać jeszcze zawieszone w powietrzu wahadło, zaznaczające dwa
ekstrema naszej egzystencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz