29 kwietnia 2018

Kłamstwa


„Kłamstwa”


Enrique De Heriz




Autor/ (urodził się w Barcelonie, w Hiszpanii w 1967 roku). Studiował filologię hiszpańską na Uniwersytecie w Barcelonie. Przełożył na język hiszpański powieści m.in. Annie Proulx, Nadine Gordimer, Stephana Kinga i Johna Fowlesa.

Tłumaczenie/ Wojciech Charchalis

Tematyka/ "Kłamstwa" to misternie skonstruowana, wielogłosowa powieść, w której przeszłość wciąż splata się z teraźniejszością. Gdy Isabel i Serena opowiadają intrygujące historie rodzinne, wszystkie luki się wypełniają, kłamstwa wychodzą na jaw, a sam proces opisywania dziejów rodu staje się skutecznym sposobem na odzyskanie własnej tożsamości. Narracje obu kobiet pełne są fascynujących dygresji na temat zwyczajów plemiennych oraz rytuałów pogrzebowych gwatemalskich Indian.

Główny motyw/ Isabel Azuera, antropolog badająca rytuały pogrzebowe, wyjeżdża do Gwatemali, by zbierać tam materiał do swoich prac naukowych, a także odpocząć od własnej rodziny. Kiedy dowiaduje się, że uznano ją za zmarłą w wypadku, a dzieci zidentyfikowały jej ciało, postanawia wykorzystać sytuację i się nie ujawniać. Samotna w dżungli, powraca do mitów i kłamstw, na których została zbudowana jej rodzinna historia. Tymczasem córka Isabel, Serena, zaczyna prowadzić dziennik, w którym próbuje odtworzyć dzieje Azuerów. Jej głos powtarza, wzmacnia i uzupełnia wspomnienia matki, częściej jednak rzuca im wyzwanie.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Czasami życie robi za ciebie rzeczy, których ty nie robisz dla życia”.
„Człowiek uczy się płakać i każdy płacze tak jak umie, albo jak może”.
„Każdy płacze tym, co ma”.
„(…) przeszłość, tak jak i przyszłość można sobie tylko wyobrazić”.
„Kiedy w końcu człowiek umiera, zaczyna się okres chaosu. To jest wspólne dla wszystkich zmarłych mi kultur. Śmierć wprowadza chaos społeczny, dopóki żywi nie uporządkowują w jakiś sposób rzeczywistości. Temu służą rytuały pogrzebowe, aby symbolizować nadejście nowego porządku”.
„Opowiadanie czyjegoś życia to praca dla archeologa”.
„Nikt lepiej ode mnie nie wie, że zmarły przeżywa tylko w toczącym go robaku (…)”.
„Im bardziej rzucał się w ramiona swego marzenia, tym bardziej był świadomy wielkiej odległości, dzielącej go od rzeczywistego życia (…)”.
„(…) nie potrafię przestać się dziwić, zważając, że tak nieznaczny fałsz, i tak usprawiedliwione okoliczności, miał tak istotne znaczenie w jego życiu”.
„Poszukuję latarni morskiej na pustyni”.
„Zakłada się, że wszystkie samice z królestwa zwierząt poszukują najdoskonalszego dostępnego samca do prokreacji”.
„(…) status kobiety od lat nie jest określany macierzyństwem”.
„Może moje milczenie czyni mnie współwinną, ale nie czyni mnie ślepą”.
„Pewnego dnia będziesz musiał przyjąć do wiadomości, że pewne rzeczy nie zależą od twojej woli…”.
„ (…) i jeśli nie popadasz w bezsenność i szaleństwo, nie jesteś zakochany (…)”.
„Jednak zostało powiedziane, że panika nie liczy się z żadną logiką”.
„We wszystkich kulturach są dobre i złe formy umierania”.
„ Z naszych ciał wypływają kłamstwa, zanim wypłyną robaki”.
„ (…) często widywałam we wszystkich zakątkach świata, jak obecność zmarłych wpływa czasem na maskowanie normalności żywych”.
„Rozmowa jest wielkim zaklinaniem śmierci. Tak samo w cieniu szałasu, w afrykańskim buszu czy w kuchni naszych mieszkań”.
„Przyznaję, że cisza jest czasem jedną z najbardziej wyrafinowanych form kłamstwa”.
„Ona zawsze nam wyjaśniała, że rytuały śmierci nie służą składaniu hołdu zmarłemu, ale mają pozwolić żywym przywrócić porządek w ich życiu i że należy dokonać tego jak najszybciej”.
„Jedna rzecz to teoria, a druga to praktyka”.
„Uraza to kotwica trzymająca nas w przeszłości (…)”.
„Widzę ciągle jeszcze ludzi zdolnych do zadawania sobie pytania o to, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy, jakby proch nie przynosił odpowiedzi na te pytania. I wyobraźnia”.
„Ogólnie rzecz biorąc, czas i przestrzeń określają jakość śmierci, jak również życia”.
„Nie sądzę, by najlepszym sposobem na postawienie kropki w tej tragikomedii było przekształcenie jej w melodramat”.
„Cisza jest bardzo dobrą alternatywą dla kłótni”.
„Wszyscy mamy założony kaganiec kulturalnego współżycia”.
„Chcemy być dziećmi miłości, a jesteśmy dziećmi seksu”.
„Nie wszystko, czego nie wiesz, jest kłamstwem”.
„Zakłada się, że miejsca, w których żyjemy, w końcu upodabniają się do nas”.



                      Bodaj głównym źródłem powstawania mitów rodzinnych jest potrzeba oswajania świata, czynienia go mniej zagrażającym, bardziej zrozumiałym. Rodzimy się z zalążkiem jakichś cech, ale od tego, jakie są nasze pierwsze relacje z najważniejszymi osobami, czyli rodzicami, zależą nasz charakter i nasze relacje z ludźmi. Osoby, które nas kształtują, też zostały przez kogoś ukształtowane. Czasem z pokolenia na pokolenie przekazywane są w niezmienionej formie – niczym święta wiedza – pewne mity rodzinne i przekonania. Enrique de Heriz w książce „Kłamstwa” zadaje pytanie, po co kłamiemy? Jaką moc ma kłamstwo? Czy między tym, co zmyślone a rzeczywistym obrazem rzeczy lub idei tworzy się jakieś napięcie? Czy rodzinne mity sankcjonują kłamstwo? Czy można w neurotycznym drżącym świecie oszustw odnaleźć spokojną przystań prawdy? Na te i wiele innych pytań odpowie powieść utkana z kłamstw, a jednocześnie stawiająca im wyzwanie. Hiszpański pisarz, bowiem stworzył swoistą rodzinną antysagę, będącą jednocześnie złudzeniem. Nic w „Kłamstwach” nie jest tym, czym się wydaje i nic tak naprawdę nie utwierdzi nas w przekonaniu, że któraś z części tej zawikłanej opowieści jest historią autentyczną. Jeśli jesteście gotowi zmierzyć się z fałszem nadającym nowych znaczeń prawdzie, możecie śmiało stanąć w szranki ze wszystkimi konfabulacjami, tworzącymi nową powieść Enrique de Heriza. Lektura będzie jednak utrudniona, uwierzyć w niej będzie można, bowiem tylko swojej własnej intuicji, a rozwijane historie dość brutalnie rozprawią się z naszymi oczekiwaniami, aby nadać im potem prawdziwe znaczenie, obiektywnie wydedukowany sens. Stańcie, zatem do walki o prawdę, jaką autor toczy za pomocą drażliwych półprawd. Posłuchajcie dwóch wzajemnie uzupełniających się opowieści. Czy z różnych kłamstw wykrystalizuje się coś, co będzie w stanie stawić im opór? Rodzinny dramat opisany przez Heriza zawiera filozoficzne pytania o naturę prawdy i drzemiącą w każdym z nas potrzebę ubarwiania rzeczywistości poprzez półprawdy, uciekanie się do „białych” kłamstw czy przemilczeń.

                 Isabel przeżywa jesień swojego życia. Nie może pogodzić się z tym, że zmierza ku śmierci, że całe jej dotychczasowe życie aktywnie wędrującego po świecie antropologa rozpadnie się i utkwi w szczelinach starości skutecznie blokujących jej pęd ku wiedzy o zwyczajach i obyczajach egzotycznych plemion. Kiedy wyjedzie do Gwatemali, szybko okaże się, iż jest to – pozornie – jej ostatnia podróż. W wyniku, bowiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zostanie uznana za zmarłą… i dopiero, kiedy uświadomi sobie to naprawdę, zacznie ożywać wewnętrznie i porządkować dotychczasowe życie oparte na kłamliwych legendach snutych głównie przez jej męża.  Dlaczego Isabel nie chce powiadomić opłakującej jej rodziny o tym, że jednak nie umarła? Czyżby ta sytuacja pozwalała jej na to, by narodzić się ponownie, dokonać rachunku sumienia i demistyfikacji tego wszystkiego, co dotychczas stanowiło o jej wartości, jako kobiety, żony, matki i badaczki rytuałów śmierci? Okaże się z czasem, iż stan, w jakim się znalazła, jest jednocześnie niepowtarzalną okazją ku temu, aby z mroku kłamstw przeszłości zbudować na nowo jasny i uporządkowany świat teraźniejszej prawdy. „Życie, niewyczuwalne życie jest bardzo podobne do śmierci. Dlatego tworzymy legendy. (…) Dlatego jestem tutaj i wykorzystuję fakt, że śmierć, ta fałszywa śmierć, pozwala mi budować życie niemal bez nazw, prawdziwe życie”. Czy wiwisekcja, jakiej poddaje się Isabel z dala od rodziny, oswajając się jednocześnie z myślą o tym, że ponownie będzie zmuszona stanąć przed nimi, jako żywa osoba, nie jest jednocześnie kolejnym kłamstwem, wmówieniem samej sobie nowej roli i nowej świadomości? Czy bolesne wspomnienia pomogą jej dotrzeć do istoty tego, co zawsze definiowała, jako umiejętność oszukania czasu i co w różnych przejawach obserwowała w swojej pracy badawczej?

                 Bez względu na to jak żałosna, absurdalna i makabryczna mogła wydawać się ta sytuacja, posiadała pełną i przejrzystą logikę. Niemal podczas wszystkich podróży Isabel znajdowała coś, co ją zatrzymywało, co skłaniało ją do pozostania. Jednak nigdy się nie odważyła na taki krok. Zawsze zwyciężał w niej strach przed bólem, jaki ucieczka spowodowałaby u jej męża Julia i ich dzieci. Jednak tym razem jest inaczej; dzieci są już dorosłe. Jej pragnienia pozostania gdzie indziej nie oznaczały, że ich nie kocha. Teraz przyznaje, że kilka razy bawiła się wyobrażeniem sobie tego cudownego rozwiązania, które teraz ofiarowało jej przeznaczenie: uznanie jej za zmarłą. Isabel niedawno skończy sześćdziesiąt lat. Nie miała czasu na wymyślanie swojej śmierć. To, co się zdarzyło, mogło być zbieżne z jej pragnieniami, ale nie znaczy to, że było owocem jej woli. „Czasem życie robi za ciebie rzeczy, których ty nie robisz dla życia”.
                    
                 Jest więcej powodów, aby przyjąć z radością tę pomyłkę. Śmierć była „specjalnością” Isabel, nie zmarli tylko, śmierć, dokładniej mówiąc to, co my żywi robimy ze zmarłymi. Jako antropolog zjechała ponad pół świata, żeby badać rytuały bólu, aby dociekać, w jaki sposób mężczyźni i kobiety wszystkich ras i kultur stawiają czoło stracie kochanych osób. Opublikowała siedem książek o tych sprawach, setki artykułów, badań terenowych, danych porównawczych. Zakładała, że wie wszystko na temat tego, jak żywi opłakują zmarłych. Gdyby mogła wybrać ostatnie badanie, największą i definitywną dysertację, absolutny doktorat, nie znalazłaby niczego lepszego niż jej własna upozorowana śmierć. Straciła rachubę, ile to już razy uczestniczyła w pogrzebach przez całe swoje życie. Podczas wszystkich przychodziło jej do głowy pytanie, jaki będzie jej pogrzeb, co zrobi i co da z siebie każda z jej ukochanych osób. Jeśli ktoś będzie ją winić za to, że przypadek postawił w zasięgu jej rąk tę możliwość, przyjmie to z uśmiechem.

                Pozostaje jeszcze jeden powód, nie mniej ważny. Mogło jej się to zdarzyć w każdym innym miejscu na ziemi. Dżungla nie ma wyłączności na przypadkowe i niewyjaśnione śmierci. A jednak musiało się to zdarzyć tutaj, w miejscu takim jak to, w miejscu, którego nawet nie znała przed dwoma miesiącami, ale czuła, że do niego należy w sposób absolutny. Poza działalnością zawodową z rzadka pisywała znaczące listy. Teraz dla odmiany w dżungli ma potrzebę zapisywać słowa wypływające z niej potokami, żeby je utrwalić, choćby nie było w tym „królestwie” umarłych, które los dla niej przygotował, żadnego potencjalnego czytelnika. Kiedy dowiedziała się, że uznano ją za zmarłą, postanowiła zapisać swoje przemyślenia. Tylko w ten sposób mogła się ich pozbyć, zrobić autoterapię. Oczywiście słowa mają wielką władzę, czasem przewrotną, ale nie mogą wrócić pod prąd rzeki czasu, żeby zmienić jego bieg.

                Kiedy Serena dowiaduje się o śmierci matki, próbuje na nowo uporządkować przeszłość, oddzielić ziarno prawdy od plew kłamstw, jakie budowały fałszywy wizerunek rodziny i wskrzesić wspomnienia, których iluzoryczność jest tak samo silna, jak przekonanie, że to, co jest teraz, wyraźnie wynika z tego, co było. W rozmyślaniach Sereny dużo jest niepewności. Jej matka konstatuje, analizuje i na nowo buduje, ona zaś przede wszystkim pyta i wciąż podważa te pewniki, w jakie przez lata wierzono w rodzinie Azuerów. Co pragnie uczynić Serena? Do czego zdolna jest w demaskowaniu urojonych mitów rodzinnych, by powiązać słowa teraźniejsze z myślą wynikającą z przeszłości? „Jedynym związkiem pomiędzy tymi słowami i teraźniejszością jest moje pragnienie, by służyły wyjaśnieniu przeszłości, która uczyniła je możliwym”. W momencie, kiedy wskrzeszanie legend i opowiadań o dziadku Simonie, tajemniczej Rosjance i chińskim poecie Li Po służyć ma Serenie za fundament porozumienia demonów przeszłości i lęków teraźniejszości, dla jej matki, zaszytej gdzieś w gwatemalskiej dżungli, jest próbą ponownego przeżycia tego, co stało się już jej bezpośrednim doświadczeniem. Pomiędzy pytającą córką w Hiszpanii a odpowiadającą jej niejako matką w Gwatemali dokonywać się będzie swoisty proces transformacji. Oto, bowiem wszystkie kłamstwa zostaną zdemaskowane, ale o ich roli przekonamy się dopiero wówczas, kiedy dojdzie do oczekiwanej konfrontacji dwóch kobiet…

                  Być może w celu opowiedzenia historii dziadka Simona, ojca jej ojca, trzeba by na chwilę zapomnieć o pytaniach i odwracać twarz, kiedy będą pojawiać się przeszkody. To znaczy, uznać, że jest prawdziwa i opowiedzieć ją tak, jak tyle razy opowiadał ją ojciec. W 1922 roku dziadek Simon liczył sobie niewiele ponad dziewiętnaście lat. On chciał być aktorem, a ojciec nie pozwalał mu zrealizować pragnienia. Simon wielokrotnie prosił o pozwolenie, ale nic nie zdołało osłabić ojcowskiego uporu. Jednak po kryjomu Simon wymykał się wieczorami z domu i przygotowywał się do roli, jako główny aktor amatorskiej trupy, której członkowie byli wzgardliwie określani przez jego ojca mianem „bogatych próżniaków”.  Nie do końca precyzyjne byłoby stwierdzenie, że Simon prowadził podwójne życie, bo były to trzy, a nie dwa istnienia, które musiał ze sobą pogodzić. Trzy życia kompletnie od siebie różne, by nie powiedzieć nieprzystawalne; trzy osobowości niemal sobie przeciwne. Simon codziennie rano wstawał, żeby towarzyszyć ojcu w drodze do sklepu. Trzy pierwsze godziny – przeznaczone były całkowicie na pracę fizyczną, taką jak zamiatanie i zmywanie podłogi w lokalu, rozładowywanie ciężarówek i rozkładanie towaru według monotonnych instrukcji ojca. Później szedł na wykłady na wydział prawa, choć nie czuł do praktyki adwokackiej niczego, co choćby z daleka można by nazwać powołaniem. Wieczorami natomiast dyskretnie wymykał się na próby teatralne. Uwięziony z rana, student z przymusu, wieczorem stawał się aktorem. Tylko jego trzecie życie- utrzymywanie tajemnicy, w cieniu wyszukanych kłamstw i przemyślanych alibi – dawało mu satysfakcję i przyjemność, choć nigdy w pełni nie kompensowało mu goryczy pozostałych dwóch.

                  Pewnego razu pod wpływem młodzieńczych emocji założył się z kolegą, który miał samochód o to czy w dwie godziny da się przejechać z Barcelony do miejscowości Malespina. Dotarli tam nad ranem. Simon postanowił wypłynąć z rybakami na połów ryb. Rozpętała się burza, kutry zatonęły, jedynym, który ocalał z tej katastrofy dryfując przez pięć dni na desce bez jedzenia i picia był Simon, którego uratował statek płynący do Brazylii. Po latach, kiedy Serena szukała w archiwum „śladów” tej katastrofy odkryła, że w dzienniku latarnika z tego dnia została wytargana karta. Dlaczego?  Pomału rozdział po rozdziale dochodzimy do prawdy. Jej ojciec urodził się bez ojca. Jego matka Amparo stworzyła dla niego legendę. Chciała przekazać synowi oczyszczony obraz nieobecnego ojca: najbardziej dobrotliwy jak to możliwe, nawet najbardziej heroiczny, choć niekoniecznie fałszywy. Z czystej logiki, kiedy pojawiły się dzieci, ojciec poświęcił się opowiadaniu im tego, co przez lata opowiadał sobie samemu, słowami tak dawnymi, że może nawet nie należały do niego, lecz do jego matki. Opowiadanie tej legendy było tak przekonujące, że ich ojciec zbudował w miejscowości Malespina domek letniskowy z widokiem na plażę, z której dziadek Simon wypłynął feralnego dnia na połów ryb. Nie można przecież obwiniać Juliana za kłamstwo, którego on wszak był pierwszą ofiarą.

                Druga legenda, która żyła własnym życiem to opowieść o obrazie namalowanym przez Julio. Obraz przedstawiał nagą Rosjankę. Jakie to dziwne?! Rosjanka po spędzeniu połowy życia w ukryciu, pozwalając- niemal prowokując to-, że cała wioska Malespina zmieniła ją w legendę właściwie z powodu rzadkiego publicznego pojawiania się, nagle zdecydowała się pozować jej ojcu nago. Kiedy ojciec namalował ten obraz, ona miała ponad sześćdziesiąt lat i aż do ostatniej chwili zgodnie ze swą sławią kobiety wyniosłej, w tym czasie przestała farbować włosy nosiła je splecione w gruby szpakowaty warkocz, sięgający do połowy pleców. Jeśli ojciec kiedyś zbliżył się do mistrzostwa, jako artysta, to z pewnością wtedy. To najlepszy portret Julio. W sumie nie sposób było go porównać z innymi, które namalował. Co ciekawe, portret Rosjanki był jego ostatnim obrazem. Nikt w rodzinie nie mógł tego zrozumieć i to nie, dlatego, żeby nie istniały jakieś wyjaśnienia.

                Im bardziej porównujemy opowiadania z danymi, które uważamy za sprawdzone, tym bardziej zachwyca nas inteligencja, z jaką kłamca popuszcza wodze fantazji. Bo bardzo łatwo jest wskazać, jeden po drugim, wszystkie elementy opowiadania, które nie są zbieżne z biografią, wszystkie, które wynikają z pragnienia ubarwiania historii i nadania jej formy legendy. Dlatego opowiadanie Julio o wygnaniu chińskiego pisarza Li Po jest historią niemal doskonałą. Gdyby jednak Julio zdał sobie trud zajrzenia do kilku szanowanych antologii, gdyby zamiast podniecać się życiem Li Po, zatrzymał się przy jego licznych wcieleniach. Julio wmówił sobie, że jest „strażnikiem” jego dorobku literackiego, udawał, że zna wszystkie wiersze Li Po a tak naprawę sam je układał.

                  Skomplikowana struktura książki ma za zadanie utrudnienie nam wyciągnięcia jakichkolwiek pewnych wniosków na temat tego, co łączyło i łączy matkę z córką. De Heriz w mistrzowski sposób buduje polifoniczne napięcie różnych opowieści, dla których wspólnym mianownikiem będzie to, co dzieje się obecnie w rodzinie Azuerów. I jak Isabel przeżywa swoją śmierć za życia, tak czytelnik ma nadzieję na to, że kolejne autorskie kłamstwo pozwoli mu, paradoksalnie, przybliżyć się do skrywanych rodzinnych prawd. „Kłamstwa” operują słowami, które mają moc niszczenia słowami, które się odradzają. Konstruują dwa różne światy przeżyć i sprowadzają je do wspólnej przestrzeni doznawania i odczuwania. Dajemy się okłamać tej powieści. Dajemy jej także możliwość pokazania nam, gdzie wśród kłamstw szukać prawdy.

                   Julo przyjął legendę o bohaterstwie swojego ojca, gloryfikowaną przez lata: najpierw w swojej pamięci, potem w wyobraźni. Kartka z dziennika latarni, porażający dowód, że Simon nie istniał, obróciła legendę w pył. Bo życie poświęca się właśnie temu: nieustającemu osaczaniu każdej legendy o bohaterstwie, która nie ogranicza się do zwykłej walki o przetrwanie. A potem nie zostaje nic. Zaledwie krótkie, efemeryczne legendy: namiętność, doskonałość, idealne i niedotykalne piękno. Rosjanka. Średniowieczne bitwy. Historie o chińskim poecie Li Po. Przekonujemy siebie, że warto żyć dla tych rzeczy, choć życie się kończy. Najpierw wymyślamy nieśmiertelność kruchą jak klepsydra: czas przewraca ją i widzimy, jak ziarenka piasku spadają, wiedząc, że w każdej chwili cios przypadku rozbije na kawałki szkło i je rozsypie. Później wymyślamy idee, które są zegarem mechanicznym: przechowujemy klucz w bezpiecznym miejscu i nakręcamy go od czasu do czasu, kiedy staje, wierząc, że nawet śmierć nie będzie w stanie go zatrzymać, albo licząc na to, że przynajmniej pozostanie po nim pamięć, jakby po zniknięciu zegara miało zostać jeszcze zawieszone w powietrzu wahadło, zaznaczające dwa ekstrema naszej egzystencji.

                             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz