„Pewnego dnia o zmierzchu
świata”
William Saroyan
Autor/ (ur. 31 sierpnia 1908, zm. 18 maja
1981 we Fresno w Kalifornii
w USA) – pisarz amerykański ormiańskiego
pochodzenia.
Tłumaczenie/ Kazimierz
Piotrowski
Tematyka/ Napisana prosto, powściągliwie, utrzymana w nastroju zadumy,
książka Saroyana nie jest pesymistyczna. Bohater o „zmierzchu” swojego życia
odnajduje jeszcze pogodne chwile; odnawia dawne przyjaźnie, odnajduje wspólny
język z najbliższymi. Książka tchnie atmosferą dobroci, ciepła, wiele w niej
także subtelnego humoru, tak charakterystycznego dla całej twórczości tego
pisarza.
Główny motyw/ „Pewnego dnia o zmierzchu świata” to powieść
w dużym stopniu autobiograficzna. Jej poetycki, metaforyczny tytuł i motto sygnalizują,
że będzie to pozycja utrzymana w nastroju refleksyjnym. Tematem książki jest
kilkudniowy pobyt w Nowym Jorku starzejącego się dramaturga. Bohater
przekroczył już „smugę cienia” i u schyłku życia zaczyna inaczej patrzeć na
otaczający go świat – świat, który w jego oczach także przeżywa swój zmierzch.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„(…) prawie wszystko zaczyna się od pocałunku- miłość,
małżeństwo, dzieci”.
„(…) w jesieni życia prędzej czy później przychodzi chwila,
kiedy człowiek chce tylko wyciągnąć się na łóżku i zamknąć oczy”.
„Pomyśl tylko. Ty miałeś siedemnaście lat i byłeś w
Kalifornii, a ja byłam w Nowym Jorku i właśnie się urodziłam. Trzy tysiące mil
jedno od drugiego. Komu by przyszło do głowy, że kiedyś będziemy mieli syna i
córkę?”.
„A jak się siedzi i myśli, też traci się dużo
czasu-człowiek jest sam. Wszystko jest bardzo realne i serce boli. I po co? Nie
cierpię tego”.
„Nie znoszę rzeczywistości, ale to też jest prawdziwe.
Akurat tak samo jak ból i samotność”.
„Myślę, że ten, co lubi swoją pracę, jest szczęśliwym
człowiekiem”.
„Każdy jest trochę stuknięty”.
„Każdy dzień wszystkich moich lat czuję w kościach”.
„Na to nigdy nie jest za późno. – Na co? Na
człowieczeństwo”.
„Dzieci wiedzą, jak być dziećmi. I nie potrzebują pomocy
pisarzy. Potrzebni im są tylko rodzice, a twoja robota polega na tym, by pomóc
mężczyznom, żeby byli dobrymi mężami i ojcami, i kobietom, żeby były dobrymi
żonami i matkami”.
„Po prostu nie ma już mężczyzn na świecie. Nie mówię o
żołnierzach, glinach, chuliganach, kanciarzach i sutenerach-ci tylko udają
mężczyzn. Mam na myśli mężczyzn w każdym calu, a zwłaszcza wobec kobiet”.
„Nie ciągnie mnie do żadnych tanich rzeczy między mężczyzną
a kobietą. Do śmiertelnie nudnych romansów”.
„Na co ci środki podniecające? Czyste powietrze i słońce to
jedyne potrzebne człowiekowi podniety”.
„Jeśli cmentarz uważasz za świat, to ja na tym świecie nie
żyję. Ale wy wszyscy też nie żyjecie. Tylko plączecie się po cmentarzu,
szukając grobu na tyle nie zatłoczonego, byście mogli się w nim położyć”.
„Wzajemne zrozumienie jest lepsze niż gniew”.
„Miłość każdemu wychodzi na zdrowie”.
„Któż potrafi być ojcem kobiety?”.
„Chcesz prowadzić dom, musi być w nim zapach dobrej kuchni.
Masz dom bez tego zapachu, to w ogóle nie masz domu”.
„Największą i najlepszą amerykańską rzeczą, jaka powstała w
Ameryce, był zwyczaj przyjmowania z otwartymi ramionami ludzi, którzy
przybywali tu z całego świata. Ale to się już skończyło”.
„Chodzi mi o to, że mężczyzna może być stuknięty i nikt na
to nie zwraca uwagi, ale jeśli stuknięta jest kobieta, wszyscy są zgorszeni,
zwłaszcza mężczyźni. A najbardziej wszyscy mężowie”.
„Ale pod tym wszystkim kryje się jedna rzecz-miłość, której
każdy pragnie, ale nikt nie otrzymuje albo ją ofiaruje i spotyka się z odmową.
Ostatecznie wszystko sprowadza się do miłości. A kocha się całe życie, jak o
tym wiesz”.
„Jedyną rzecz, jaką możemy zrobić nie tracąc twarzy -to
kochać”.
W książce „Pewnego
dnia o zmierzchu świata” William Saroyan „wraca” do Nowego Jorku
„przebrany” za Yepa Muscata, pisarza i znanego dramaturga. Gdziekolwiek
wędruje, świat jest smutny i samotny. Yep Muscata ma czterdzieści siedem lat i przeżył
już swoją „smugę cienia”[1],
z punktu widzenia psychologa chodzi o czas między trzydziestym piątym a
pięćdziesiątym rokiem życia. Nazwałabym to drugim dojrzewaniem - rewoltą, która
nas czeka, niezależnie od tego, co się dzieje w naszym życiu. Bohater podąża
myślami za słynną Conradowską „smugą cienia", która domaga się integracji.
Yep uruchomił w sobie trudny proces tworzenia prawdziwego swojego „Ja”. Już nie
skupia się na swoim zachłannym ego, typu: „Ja chcę coś mieć", „To jest
moje", tylko zadaje sobie pytania: „Kim jestem?", „Po co tu
jestem?", „Dlaczego się tu znalazłem?".
Aby zrozumieć bohatera z książki Williama
Saroyana należy wyjaśnić ten trudny dla człowieka proces. Między 40-tym a 50-tym rokiem życia mężczyzna
musi zmierzyć się ze sobą. To czas refleksji nad przeszłością i tym, jak
wyglądać ma jego przyszłość. Bilans nie zawsze wypada pomyślnie. Obszarem zmian
i perturbacji najczęściej staje się związek. Mężczyzna podczas kryzysu wieku
średniego ma do czynienia z utratą. To trudne. Żegna się z dotychczasowymi
rolami i możliwościami męskimi, które przynależą do czasu określanego
młodością. Świadomość upływu czasu jest odbierana, jako ograniczająca, bywa, że
rodzi frustrację i bunt. Tak to wygląda pobieżnie, z zewnątrz. Natomiast to, co
najważniejsze, rozgrywa się w głębi psychiki i polega na kryzysie tożsamości.
Do głosu dochodzą niewypowiedziane potrzeby oraz niedoświadczone części
osobowości. Mężczyzna czuje, że czegoś mu brakuje, za czymś ważnym tęskni,
chciałby doświadczyć siebie nieznanego. Jeśli to, co do tej pory znał, to na
przykład aspekt rodzinności, odpowiedzialności, lojalności wobec partnerki,
będzie odczuwał brak nieprzewidywalności, przygody, indywidualizmu. Na tyle, na
ile ktoś żył w zgodzie ze sobą, na tyle, na ile poznał się z różnych stron, na
tyle kryzys nie będzie przebiegał burzliwie. Zazwyczaj jednak, żyjemy według
społecznych norm, które hamują naturalny rozwój i poznawanie siebie na
głębszych poziomach i dlatego treści psychiczne ukryte w nieświadomości mogą
ukazać się w sposób burzliwy. Mężczyzna wtedy może dojść do wniosku, że
popełnił w życiu błędy, podjął nie te wybory, co trzeba i poczuć impuls do
ucieczki od dotychczasowego życia. Jeśli te sygnały odbierze, jako bodziec do
samopoznania i rozwoju psychologicznego – zyska. Kryzys wieku średniego może
doprowadzić do wzrostu. Zdarza się, że struktury dotychczasowego życia zostaną
w tym czasie zachwiane, a nawet zburzone, jeśli proces nie przebiega świadomie
i pod kontrolą.
Według psychologów jest to
jeden z najważniejszych etapów życia, bo właśnie wtedy następuje przełom i
zmiana fundamentalnych wartości, jakimi kieruje się człowiek do momentu jego
nadejścia. Psychologowie w tym aspekcie dzielą życie na dwie podstawowe fazy:
pierwsza to funkcjonowanie przed kryzysem wieku średniego i obejmuje ona przede
wszystkim wypełnianie narzuconych ról społecznych. Druga faza to życie po
kryzysie, kiedy człowiek szuka indywidualności i zmierza się z pytaniami
dotyczącymi ludzkiej egzystencji. Sam kryzys wieku średniego objawia się
najczęściej zmianami w postrzeganiu świata i podejmowaniu skrajnych decyzji. To
wtedy człowiek chce zmieniać swoje życie, rozwijać horyzonty i stara się, by
codzienność była bardziej atrakcyjna.
Niepokojący jest jednak fakt,
że u osób, u których kryzys wieku średniego wystąpił trwa już do końca życia,
dlatego tak istotna jest w tym przypadku rola psychoterapii, dzięki której
osoba przeżywająca tego rodzaju rozterki może zachować w swoim postępowaniu
zdrowy rozsądek. Wylicza się, że kryzys wieku średniego aż w 70% doprowadza do
zdrady bądź wielokrotnej zmiany partnera. Jest swoistą zmianą tożsamości
człowieka i często może być mylony z czasowym konfliktem wewnętrznym bądź nawet
depresją. Z kryzysem średniego wieku wiąże się najczęściej spadek energii,
poczucie bezsilności i beznadziei. Uaktywniają się również wszelkiego rodzaju
lęki a nawet nocne koszmary. Wszystko to jest skutkiem myśli o sensie istnienia
i podsumowań własnego życia. Osoby, których dopada kryzys wieku średniego
uważają przeważnie, że ich życie jest nic niewarte a sam nie osiągnął wiele
zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym.
Osoba, która zmaga się z kryzysem
wieku średniego ma poczucie przemijalności życia, widzi, że czas,
który jej pozostał jest niestety ograniczony. To właśnie taki rozrachunek
swoich doświadczeń i postępowań doprowadza do przewartościowania wewnętrznego
świata. Najgorszy jest symptom pesymistyczny, kiedy człowiek zauważa, że się
starzeje? Wycofuje się a nawet traci swoją witalność fizyczną.
Osoby, które przechodzą kryzys
wieku średniego dostrzegają swoje niedoścignione marzenia i wszystko, czego nie
udało im się do tej pory dokonać. Uznają, że to właśnie teraz nadszedł czas na
to, by przed starością zmienić życie na lepsze. To, dlatego mężczyźni uciekają
do młodszych partnerek a kobiety zaczynają bardziej o siebie dbać. Dobrym
sposobem na radzenie sobie z przygnębiającymi myślami o kruchości życia jest
odnalezienie nowej pasji? Zresztą jak twierdzą psycholodzy to właśnie tę formę
rozrywki wybierają najczęściej kobiety. Kursy tańca, siłownia, aerobic a nawet
prowadzenie bujnego życia towarzyskiego są najczęściej wybieraną odskocznią.
Wróćmy do książki i tego,
co chciał autor przekazać czytelnikowi. Yep Muscata zatrzymuje się na kilka dni
w Nowym Jorku. Przekroczył już swoją „smugę cienia” i zaczyna inaczej patrzeć
na otaczający go świat- świat, który w jego oczach także przeżywa swój zmierzch.
Bohater odnawia dawne przyjaźnie, odnajdując wspólny język z byłą żoną, dziećmi
i starymi przyjaciółmi. Lata minęły, a oni jakoś się nie zmienili. Na przykład
w hotelu, w którym Yep zatrzymał się na nocleg, pracował powolny, zwalisty
Rosjanin z czarną brodą, wyrudziałą wokół ust od papierosów. Rosjaninowi stale
towarzyszył chudy, pełen szacunku dla niego, nerwowy młodszy mężczyzna, który
przynosił mu jedzenie i napoje, a z nimi były zawsze dwie kobiety- młodsza,
ładniejsza, o łagodnym głosie, uprzedzająco grzeczna, a druga wesoła,
uśmiechnięta, w podeszłym wieku i brzydka. Za każdym razem, kiedy zameldowywał się
w tym hotelu, nie zdarzyło mu się jeszcze przyjść do baru i nie zastać ich
tutaj. Nie zawsze byli w tym samym komplecie. Ale za każdym razem było ich
czworo i mówili między sobą jakimś obcym językiem, jakby byli w swej ulubionej
kawiarni w Petersburgu, Warszawie, Budapeszcie, Berlinie lub Paryżu. Zawsze z
przyjemnością ich spotykał. W barze stale widywał też elegancką Murzynkę, która
siedziała sama i piła herbatę. Wytrawnym
gościem był również tłuścioch, który zawsze jadł coś nietuczącego, na przykład twarożek.
Kiedy Yep opuszczał hotel i Szóstą Aleją
szedł w stronę Central Park, tu też nic się nie zmieniło; płyty ze skał
Manhattanu, drzewa, trawa, ludzie i dzieci w wózkach.
I tak minął pierwszy dzień
w Nowym Jorku- pomyślał. Spotkał się z agentem producenta teatralnego. Dogadał
się z kolegą Piperem w sprawie sztuki telewizyjnej i ustalił jej cenę. Uściskał
córkę Rosey, miał rozmowę z synem Vanem, zjadł z nimi kolację i z ich matką w
jej nowojorskim mieszkaniu. Rozmawiał z przyjacielem Zakiem Avakinem po prawie
dwudziestoletniej przerwie. Nie kupił sobie porządnych butów, jak zamierzał ani
przyzwoitego krawata. Wydał czterdzieści dolarów na nic- w każdym razie na nic
takiego, co by się dało potrącić z podatku. Na dodatek rozbolał go ząb i umówił
wizytę u dentysty. Po krótkiej drzemce w hotelu wypił dwie szklanki wody i znów
się położył, by przejrzeć pierwszą z czterech porannych gazet, które kupił po
drodze do hotelu. W gazetach były te same stare nazwiska, te same stare plotki:
miłość, romans, ślub, dzieci, zdrada, rozwód, nienawiść.
Podczas wszystkich
swoich spotkań szczególnie z agentami teatralnymi i reżyserami Yep „wyłączał”
się z rozmów i myślami „wędrował” w dziecięce lata spędzone w Kalifornii.
Działo się to na łące usianej makami, wśród których barwiły się kępki innych
polnych kwiatów, niebieskich, białych i czerwonych. Najmłodsza z jego sióstr,
która miała wtedy trzynaście albo czternaście lat, i dwie jej najbliższe
przyjaciółki, jedna Asyryjka, a druga daleka kuzynka, wzięły go wraz z małym
braciszkiem Asyryjki, Joe’em, na spacer boso wczesnym rankiem. Postanowiły
nazbierać maków i sprzedać je po pięć centów za bukiecik. Chłopcy poszli, jako
ochrona dziewczynek. Mieli pomóc im w zbieraniu kwiatów i odprowadzić
bezpiecznie do domu. Yep przy rozmowie zastanawiał się gdzie oni teraz są? Ano,
siostra jest mężatką z czworgiem małych dzieci, Joe zginął w wypadku
samochodowym. Siostra Joe’ego wyszła za malarza pokojowego w San Francisco, ale
rozwiedli się i wróciła do domu z dwoma małymi chłopcami. Daleka kuzynka
została pielęgniarką w Chicago. W ciągu dwudziestu lat napisała do niego parę
razy. Czy ją pamięta? Oczywiście, doskonale ją pamiętał, poważną dziewczynkę z
surową miną- dopóki się nie uśmiechnęła.
Teraz po tylu latach
dokonywał przeglądu. Za osiem godzin miną równo dwie doby od jego przyjazdu do
Nowego Jorku. Ubił interes z „Samym Życiem”, pieniądze, które zarobił pójdą na
spłatę podatków. Pospacerował po mieście z przyjacielem Zakiem. Przespacerowali
się do Bowery, gdzie jego ojciec chodził w roku 1905. Doktor Levy wyrwał mu
bolący ząb. Pewien pisarz wynurzył się z przeszłości. Wziął udział w przyjęciu
na jego cześć i poznał córkę innego wielkiego pisarza. No to –pomyślał- mam
fabułę, mam akcję, postaci, miejsce i czas akcji, atmosferę, nastrój, punk
kulminacyjny i nic więcej do nowej sztuki nie potrzebuje. Yep był świadomy
tego, że śmierć „czeka” na niego jak i na innych ludzi, ale nic nie miał
przeciw temu. Co dzień odwalał kawał roboty i też nie miał nic przeciw temu.
Gdyby wszystko przyjęło obrót, na jaki przez tyle lat liczył, byłoby lepiej,
czy też w tej także chwili układały się inaczej, ale nie zgłaszał do życia
pretensji. Zdawał sobie sprawę, że
nabrał do życia dystansu. Według Yepa kłopot człowieka polega na
tym, że jego świadomość siebie i otaczającego świata jest oddzielona od czystej
percepcji, a powinny one stanowić jedność. Gdy tak się dzieje, nawiązujemy kontakt
z „prawdziwą” świadomością, której nie dotykają tak mocno dramaty życia. Jest
to bezcielesna, niezmienna i trwała samoświadomość, która jedynie obserwuje
otaczający świat. Człowiek, który akceptuje otaczającą go rzeczywistość, który
pogodził się z przeszłością skupia w sobie znajomość wszystkich form, dźwięków,
zapachów, smaków, wrażeń dotyku oraz myśli. Tylko z miejsca dojrzałego
obserwatora osiągniemy głęboki wewnętrzny spokój. Bez połączenia się z nim
jesteśmy ograniczeni błędną wizją rzeczywistości. Wtedy rządzą nami dawne
psychiczne wzorce, infantylizm, jesteśmy jak zaprogramowane maszyny odtwarzające
ciągle te same bolesne emocje – lęk, złość, winę, wstyd. I wówczas myśli i czynności
rodzą cierpienie.
Ciekawym motywem w książce
jest powtarzający się opis bólu zęba Yepa. Chociaż autor tego nie sugeruje
możemy domyślać się, że chodzi o „ząb mądrości”. Kiedy jest się w procesie
„smugi cienia” częstym odczuwalnym przeżyciem jest cierpienie, stąd człowiek
stawia sobie pytanie o jego sens i znaczenie. Sens życia natomiast określa
dążenie do celów i wartości, ale także poczucie akceptacji własnego życia.
Psychologowie słusznie zauważyli, że jeśli człowiek chce zachować zdrowie, tak
fizyczne, jak i duchowe, potrzebuje przede wszystkim odpowiedniego celu życia.
W przeciwnym razie poczucie braku sensu doprowadzi go do utarty własnej
wartości i wrażenia totalnej bezsensowności. W ujęciu psychologicznym największym
osiągnięciem człowieka jest urzeczywistnianie wartości związanych z postawą, a
te dochodzą do głosu w sytuacjach granicznych. Człowieka, według Victora Frankla [2],
charakteryzuje przede wszystkim dążenie do nasyconego sensem i znaczeniem
życia. Zdaniem autora „Homo patiens” [3] to
poczucie bezsensu życia, jego jałowości, pustka egzystencjalna i pozbawienie
życia treści stanowią podstawowe cierpienie ludzkości w naszych czasach. Tak
jak człowiek starożytny lękał się fatum, średniowieczny boskiej kary, tak
współczesny boi się bezsensu.
Yep kochał swoją córkę Rosey i syna Vana.
Akceptował też ich matkę, niezrealizowaną aktorkę, z wiecznymi pretensjami, że
nie napisał specjalnie sztuki dla niej - pod jej aktorskie predyspozycje. Yep
zaczął „kochać” przypadki, bo nie miał nic przeciw przypadkom w życiu, które nadawały
kolorytu jego egzystencji. Kochał wszystko i wszystkich, bo trzymał za rękę
córkę i razem szli przez świat. Kochał ją tkliwie, kimkolwiek była-istotą
pochodzącą od niego i jego nieznanej prawdy, istotą wydana na świat przez matkę
i jej nieznaną prawdę. Albowiem Rosey, choć nieprzenikniona, była miłością, i
teraz, na chwilę, miłość ta znajdowała się blisko niego. Z rączki, którą
trzymał podczas wspólnych spacerów, miłość nieustanie przepływała do niego i
przywracała mu „zdrowie”. W takich chwilach zapominał o bólu zęba, o smaku
eteru w ustach, głuchocie prawego ucha, w którym bez przerwy coś mu syczało.
Zapominał o tłuszczu, jakim w ciągu lat udręki obrosły jego mięśnie i kości.
Zapominał o chronicznym pośpiechu, arogancji ludzi, gniewie, opryskliwości,
nieodpartym popędzie do wplątywania się w coraz to nowe prace, do robienia
czegoś bez przerwy, o długach, biedzie, stratach, zmarłych członkach rodziny, o
szaleńcach w rodzinie i tych spośród przyjaciół, którzy zmarli lub postradali
zmysły. Zapominał o wszystkim z wyjątkiem miłości, tej miłości, która z dłoni
córki płynęła do jego ręki.
Yep w ciągu
sześciu dni napisał nową sztukę. Ktoś w tej sztuce mówi: „Myślałem, że umarłem, ale był to, zdaje się, ktoś inny”. Kiedy
kochamy żyjemy wiecznie, bo żyje nie ten, kto tylko je i pije, ale ten, kto
naprawdę kocha. „Umieć kochać i pracować” – odpowiedział Zygmunt Freud studentowi,
który zapytał go, jakie są podstawowe oznaki dojrzałości i zdrowia
psychicznego. Ta wypowiedź twórcy psychoanalizy przeszła do historii, jako
najbardziej lakoniczne określenie tego, co decyduje, o jakości naszego życia.
Trudno się z tym nie zgodzić.
[1] „Smuga cienia”- jest powieścią
psychologiczno-moralną napisaną w 1917 roku przez Josepha Conrada i należącą do
kanonu literatury światowej. W psychologii nazywa się tak wkroczenie w kryzys
wieku średniego.
[2] Viktor Emil Frankl (ur. 26 marca
1905 w Wiedniu,
zm. 2 września
1997 w Wiedniu)
– austriacki
psychiatra i psychoterapeuta, więzień obozów koncentracyjnych, m.in. Auschwitz, jeden z twórców humanizmu psychologicznego.
_____________________________
[3] Autor
w książce przedstawia losy jednostki ludzkiej, uwikłanej w problemy własnej
egzystencji. Człowiek musi pytać o sens swego życia wcześniej, niż pytanie
takie postawi przed nim samo życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz