08 grudnia 2018

Pewnego dnia o zmierzchu świata


„Pewnego dnia o zmierzchu świata”


William Saroyan



Autor/ (ur. 31 sierpnia 1908, zm. 18 maja 1981 we Fresno w Kalifornii w USA) – pisarz amerykański ormiańskiego pochodzenia.

Tłumaczenie/ Kazimierz Piotrowski

Tematyka/ Napisana prosto, powściągliwie, utrzymana w nastroju zadumy, książka Saroyana nie jest pesymistyczna. Bohater o „zmierzchu” swojego życia odnajduje jeszcze pogodne chwile; odnawia dawne przyjaźnie, odnajduje wspólny język z najbliższymi. Książka tchnie atmosferą dobroci, ciepła, wiele w niej także subtelnego humoru, tak charakterystycznego dla całej twórczości tego pisarza.

Główny motyw/ „Pewnego dnia o zmierzchu świata” to powieść w dużym stopniu autobiograficzna. Jej poetycki, metaforyczny tytuł i motto sygnalizują, że będzie to pozycja utrzymana w nastroju refleksyjnym. Tematem książki jest kilkudniowy pobyt w Nowym Jorku starzejącego się dramaturga. Bohater przekroczył już „smugę cienia” i u schyłku życia zaczyna inaczej patrzeć na otaczający go świat – świat, który w jego oczach także przeżywa swój zmierzch.



  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) prawie wszystko zaczyna się od pocałunku- miłość, małżeństwo, dzieci”.

„(…) w jesieni życia prędzej czy później przychodzi chwila, kiedy człowiek chce tylko wyciągnąć się na łóżku i zamknąć oczy”.

„Pomyśl tylko. Ty miałeś siedemnaście lat i byłeś w Kalifornii, a ja byłam w Nowym Jorku i właśnie się urodziłam. Trzy tysiące mil jedno od drugiego. Komu by przyszło do głowy, że kiedyś będziemy mieli syna i córkę?”.

„A jak się siedzi i myśli, też traci się dużo czasu-człowiek jest sam. Wszystko jest bardzo realne i serce boli. I po co? Nie cierpię tego”.

„Nie znoszę rzeczywistości, ale to też jest prawdziwe. Akurat tak samo jak ból i samotność”.

„Myślę, że ten, co lubi swoją pracę, jest szczęśliwym człowiekiem”.

„Każdy jest trochę stuknięty”.

„Każdy dzień wszystkich moich lat czuję w kościach”.

„Na to nigdy nie jest za późno. – Na co? Na człowieczeństwo”.

„Dzieci wiedzą, jak być dziećmi. I nie potrzebują pomocy pisarzy. Potrzebni im są tylko rodzice, a twoja robota polega na tym, by pomóc mężczyznom, żeby byli dobrymi mężami i ojcami, i kobietom, żeby były dobrymi żonami i matkami”.

„Po prostu nie ma już mężczyzn na świecie. Nie mówię o żołnierzach, glinach, chuliganach, kanciarzach i sutenerach-ci tylko udają mężczyzn. Mam na myśli mężczyzn w każdym calu, a zwłaszcza wobec kobiet”.

„Nie ciągnie mnie do żadnych tanich rzeczy między mężczyzną a kobietą. Do śmiertelnie nudnych romansów”.

„Na co ci środki podniecające? Czyste powietrze i słońce to jedyne potrzebne człowiekowi podniety”.

„Jeśli cmentarz uważasz za świat, to ja na tym świecie nie żyję. Ale wy wszyscy też nie żyjecie. Tylko plączecie się po cmentarzu, szukając grobu na tyle nie zatłoczonego, byście mogli się w nim położyć”.

„Wzajemne zrozumienie jest lepsze niż gniew”.

„Miłość każdemu wychodzi na zdrowie”.

„Któż potrafi być ojcem kobiety?”.

„Chcesz prowadzić dom, musi być w nim zapach dobrej kuchni. Masz dom bez tego zapachu, to w ogóle nie masz domu”.

„Największą i najlepszą amerykańską rzeczą, jaka powstała w Ameryce, był zwyczaj przyjmowania z otwartymi ramionami ludzi, którzy przybywali tu z całego świata. Ale to się już skończyło”.

„Chodzi mi o to, że mężczyzna może być stuknięty i nikt na to nie zwraca uwagi, ale jeśli stuknięta jest kobieta, wszyscy są zgorszeni, zwłaszcza mężczyźni. A najbardziej wszyscy mężowie”.

„Ale pod tym wszystkim kryje się jedna rzecz-miłość, której każdy pragnie, ale nikt nie otrzymuje albo ją ofiaruje i spotyka się z odmową. Ostatecznie wszystko sprowadza się do miłości. A kocha się całe życie, jak o tym wiesz”.

„Jedyną rzecz, jaką możemy zrobić nie tracąc twarzy -to kochać”.

  

                    W książce „Pewnego dnia o zmierzchu świata” William Saroyan „wraca” do Nowego Jorku „przebrany” za Yepa Muscata, pisarza i znanego dramaturga. Gdziekolwiek wędruje, świat jest smutny i samotny. Yep Muscata ma czterdzieści siedem lat i przeżył już swoją „smugę cienia”[1], z punktu widzenia psychologa chodzi o czas między trzydziestym piątym a pięćdziesiątym rokiem życia. Nazwałabym to drugim dojrzewaniem - rewoltą, która nas czeka, niezależnie od tego, co się dzieje w naszym życiu. Bohater podąża myślami za słynną Conradowską „smugą cienia", która domaga się integracji. Yep uruchomił w sobie trudny proces tworzenia prawdziwego swojego „Ja”. Już nie skupia się na swoim zachłannym ego, typu: „Ja chcę coś mieć", „To jest moje", tylko zadaje sobie pytania: „Kim jestem?", „Po co tu jestem?", „Dlaczego się tu znalazłem?".

                   Aby zrozumieć bohatera z książki Williama Saroyana należy wyjaśnić ten trudny dla człowieka proces. Między 40-tym a 50-tym rokiem życia mężczyzna musi zmierzyć się ze sobą. To czas refleksji nad przeszłością i tym, jak wyglądać ma jego przyszłość. Bilans nie zawsze wypada pomyślnie. Obszarem zmian i perturbacji najczęściej staje się związek. Mężczyzna podczas kryzysu wieku średniego ma do czynienia z utratą. To trudne. Żegna się z dotychczasowymi rolami i możliwościami męskimi, które przynależą do czasu określanego młodością. Świadomość upływu czasu jest odbierana, jako ograniczająca, bywa, że rodzi frustrację i bunt. Tak to wygląda pobieżnie, z zewnątrz. Natomiast to, co najważniejsze, rozgrywa się w głębi psychiki i polega na kryzysie tożsamości. Do głosu dochodzą niewypowiedziane potrzeby oraz niedoświadczone części osobowości. Mężczyzna czuje, że czegoś mu brakuje, za czymś ważnym tęskni, chciałby doświadczyć siebie nieznanego. Jeśli to, co do tej pory znał, to na przykład aspekt rodzinności, odpowiedzialności, lojalności wobec partnerki, będzie odczuwał brak nieprzewidywalności, przygody, indywidualizmu. Na tyle, na ile ktoś żył w zgodzie ze sobą, na tyle, na ile poznał się z różnych stron, na tyle kryzys nie będzie przebiegał burzliwie. Zazwyczaj jednak, żyjemy według społecznych norm, które hamują naturalny rozwój i poznawanie siebie na głębszych poziomach i dlatego treści psychiczne ukryte w nieświadomości mogą ukazać się w sposób burzliwy. Mężczyzna wtedy może dojść do wniosku, że popełnił w życiu błędy, podjął nie te wybory, co trzeba i poczuć impuls do ucieczki od dotychczasowego życia. Jeśli te sygnały odbierze, jako bodziec do samopoznania i rozwoju psychologicznego – zyska. Kryzys wieku średniego może doprowadzić do wzrostu. Zdarza się, że struktury dotychczasowego życia zostaną w tym czasie zachwiane, a nawet zburzone, jeśli proces nie przebiega świadomie i pod kontrolą.

                   Według psychologów jest to jeden z najważniejszych etapów życia, bo właśnie wtedy następuje przełom i zmiana fundamentalnych wartości, jakimi kieruje się człowiek do momentu jego nadejścia. Psychologowie w tym aspekcie dzielą życie na dwie podstawowe fazy: pierwsza to funkcjonowanie przed kryzysem wieku średniego i obejmuje ona przede wszystkim wypełnianie narzuconych ról społecznych. Druga faza to życie po kryzysie, kiedy człowiek szuka indywidualności i zmierza się z pytaniami dotyczącymi ludzkiej egzystencji. Sam kryzys wieku średniego objawia się najczęściej zmianami w postrzeganiu świata i podejmowaniu skrajnych decyzji. To wtedy człowiek chce zmieniać swoje życie, rozwijać horyzonty i stara się, by codzienność była bardziej atrakcyjna.

                Niepokojący jest jednak fakt, że u osób, u których kryzys wieku średniego wystąpił trwa już do końca życia, dlatego tak istotna jest w tym przypadku rola psychoterapii, dzięki której osoba przeżywająca tego rodzaju rozterki może zachować w swoim postępowaniu zdrowy rozsądek. Wylicza się, że kryzys wieku średniego aż w 70% doprowadza do zdrady bądź wielokrotnej zmiany partnera. Jest swoistą zmianą tożsamości człowieka i często może być mylony z czasowym konfliktem wewnętrznym bądź nawet depresją. Z kryzysem średniego wieku wiąże się najczęściej spadek energii, poczucie bezsilności i beznadziei. Uaktywniają się również wszelkiego rodzaju lęki a nawet nocne koszmary. Wszystko to jest skutkiem myśli o sensie istnienia i podsumowań własnego życia. Osoby, których dopada kryzys wieku średniego uważają przeważnie, że ich życie jest nic niewarte a sam nie osiągnął wiele zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym.


                       
           Osoba, która zmaga się z kryzysem wieku średniego ma poczucie przemijalności życia, widzi, że czas, który jej pozostał jest niestety ograniczony. To właśnie taki rozrachunek swoich doświadczeń i postępowań doprowadza do przewartościowania wewnętrznego świata. Najgorszy jest symptom pesymistyczny, kiedy człowiek zauważa, że się starzeje? Wycofuje się a nawet traci swoją witalność fizyczną.
              Osoby, które przechodzą kryzys wieku średniego dostrzegają swoje niedoścignione marzenia i wszystko, czego nie udało im się do tej pory dokonać. Uznają, że to właśnie teraz nadszedł czas na to, by przed starością zmienić życie na lepsze. To, dlatego mężczyźni uciekają do młodszych partnerek a kobiety zaczynają bardziej o siebie dbać. Dobrym sposobem na radzenie sobie z przygnębiającymi myślami o kruchości życia jest odnalezienie nowej pasji? Zresztą jak twierdzą psycholodzy to właśnie tę formę rozrywki wybierają najczęściej kobiety. Kursy tańca, siłownia, aerobic a nawet prowadzenie bujnego życia towarzyskiego są najczęściej wybieraną odskocznią.
                    Wróćmy do książki i tego, co chciał autor przekazać czytelnikowi. Yep Muscata zatrzymuje się na kilka dni w Nowym Jorku. Przekroczył już swoją „smugę cienia” i zaczyna inaczej patrzeć na otaczający go świat- świat, który w jego oczach także przeżywa swój zmierzch. Bohater odnawia dawne przyjaźnie, odnajdując wspólny język z byłą żoną, dziećmi i starymi przyjaciółmi. Lata minęły, a oni jakoś się nie zmienili. Na przykład w hotelu, w którym Yep zatrzymał się na nocleg, pracował powolny, zwalisty Rosjanin z czarną brodą, wyrudziałą wokół ust od papierosów. Rosjaninowi stale towarzyszył chudy, pełen szacunku dla niego, nerwowy młodszy mężczyzna, który przynosił mu jedzenie i napoje, a z nimi były zawsze dwie kobiety- młodsza, ładniejsza, o łagodnym głosie, uprzedzająco grzeczna, a druga wesoła, uśmiechnięta, w podeszłym wieku i brzydka. Za każdym razem, kiedy zameldowywał się w tym hotelu, nie zdarzyło mu się jeszcze przyjść do baru i nie zastać ich tutaj. Nie zawsze byli w tym samym komplecie. Ale za każdym razem było ich czworo i mówili między sobą jakimś obcym językiem, jakby byli w swej ulubionej kawiarni w Petersburgu, Warszawie, Budapeszcie, Berlinie lub Paryżu. Zawsze z przyjemnością ich spotykał. W barze stale widywał też elegancką Murzynkę, która siedziała sama i piła herbatę.  Wytrawnym gościem był również tłuścioch, który zawsze jadł coś nietuczącego, na przykład twarożek.  Kiedy Yep opuszczał hotel i Szóstą Aleją szedł w stronę Central Park, tu też nic się nie zmieniło; płyty ze skał Manhattanu, drzewa, trawa, ludzie i dzieci w wózkach.
                     I tak minął pierwszy dzień w Nowym Jorku- pomyślał. Spotkał się z agentem producenta teatralnego. Dogadał się z kolegą Piperem w sprawie sztuki telewizyjnej i ustalił jej cenę. Uściskał córkę Rosey, miał rozmowę z synem Vanem, zjadł z nimi kolację i z ich matką w jej nowojorskim mieszkaniu. Rozmawiał z przyjacielem Zakiem Avakinem po prawie dwudziestoletniej przerwie. Nie kupił sobie porządnych butów, jak zamierzał ani przyzwoitego krawata. Wydał czterdzieści dolarów na nic- w każdym razie na nic takiego, co by się dało potrącić z podatku. Na dodatek rozbolał go ząb i umówił wizytę u dentysty. Po krótkiej drzemce w hotelu wypił dwie szklanki wody i znów się położył, by przejrzeć pierwszą z czterech porannych gazet, które kupił po drodze do hotelu. W gazetach były te same stare nazwiska, te same stare plotki: miłość, romans, ślub, dzieci, zdrada, rozwód, nienawiść. 
                       Podczas wszystkich swoich spotkań szczególnie z agentami teatralnymi i reżyserami Yep „wyłączał” się z rozmów i myślami „wędrował” w dziecięce lata spędzone w Kalifornii. Działo się to na łące usianej makami, wśród których barwiły się kępki innych polnych kwiatów, niebieskich, białych i czerwonych. Najmłodsza z jego sióstr, która miała wtedy trzynaście albo czternaście lat, i dwie jej najbliższe przyjaciółki, jedna Asyryjka, a druga daleka kuzynka, wzięły go wraz z małym braciszkiem Asyryjki, Joe’em, na spacer boso wczesnym rankiem. Postanowiły nazbierać maków i sprzedać je po pięć centów za bukiecik. Chłopcy poszli, jako ochrona dziewczynek. Mieli pomóc im w zbieraniu kwiatów i odprowadzić bezpiecznie do domu. Yep przy rozmowie zastanawiał się gdzie oni teraz są? Ano, siostra jest mężatką z czworgiem małych dzieci, Joe zginął w wypadku samochodowym. Siostra Joe’ego wyszła za malarza pokojowego w San Francisco, ale rozwiedli się i wróciła do domu z dwoma małymi chłopcami. Daleka kuzynka została pielęgniarką w Chicago. W ciągu dwudziestu lat napisała do niego parę razy. Czy ją pamięta? Oczywiście, doskonale ją pamiętał, poważną dziewczynkę z surową miną- dopóki się nie uśmiechnęła.
                  Teraz po tylu latach dokonywał przeglądu. Za osiem godzin miną równo dwie doby od jego przyjazdu do Nowego Jorku. Ubił interes z „Samym Życiem”, pieniądze, które zarobił pójdą na spłatę podatków. Pospacerował po mieście z przyjacielem Zakiem. Przespacerowali się do Bowery, gdzie jego ojciec chodził w roku 1905. Doktor Levy wyrwał mu bolący ząb. Pewien pisarz wynurzył się z przeszłości. Wziął udział w przyjęciu na jego cześć i poznał córkę innego wielkiego pisarza. No to –pomyślał- mam fabułę, mam akcję, postaci, miejsce i czas akcji, atmosferę, nastrój, punk kulminacyjny i nic więcej do nowej sztuki nie potrzebuje. Yep był świadomy tego, że śmierć „czeka” na niego jak i na innych ludzi, ale nic nie miał przeciw temu. Co dzień odwalał kawał roboty i też nie miał nic przeciw temu. Gdyby wszystko przyjęło obrót, na jaki przez tyle lat liczył, byłoby lepiej, czy też w tej także chwili układały się inaczej, ale nie zgłaszał do życia pretensji.  Zdawał sobie sprawę, że nabrał do życia dystansu. Według Yepa kłopot człowieka polega na tym, że jego świadomość siebie i otaczającego świata jest oddzielona od czystej percepcji, a powinny one stanowić jedność. Gdy tak się dzieje, nawiązujemy kontakt z „prawdziwą” świadomością, której nie dotykają tak mocno dramaty życia. Jest to bezcielesna, niezmienna i trwała samoświadomość, która jedynie obserwuje otaczający świat. Człowiek, który akceptuje otaczającą go rzeczywistość, który pogodził się z przeszłością skupia w sobie znajomość wszystkich form, dźwięków, zapachów, smaków, wrażeń dotyku oraz myśli. Tylko z miejsca dojrzałego obserwatora osiągniemy głęboki wewnętrzny spokój. Bez połączenia się z nim jesteśmy ograniczeni błędną wizją rzeczywistości. Wtedy rządzą nami dawne psychiczne wzorce, infantylizm, jesteśmy jak zaprogramowane maszyny odtwarzające ciągle te same bolesne emocje – lęk, złość, winę, wstyd. I wówczas myśli i czynności rodzą cierpienie.
                    Ciekawym motywem w książce jest powtarzający się opis bólu zęba Yepa. Chociaż autor tego nie sugeruje możemy domyślać się, że chodzi o „ząb mądrości”. Kiedy jest się w procesie „smugi cienia” częstym odczuwalnym przeżyciem jest cierpienie, stąd człowiek stawia sobie pytanie o jego sens i znaczenie. Sens życia natomiast określa dążenie do celów i wartości, ale także poczucie akceptacji własnego życia. Psychologowie słusznie zauwa­żyli, że jeśli człowiek chce zachować zdrowie, tak fizyczne, jak i duchowe, potrzebuje przede wszystkim odpowiedniego celu życia. W przeciwnym razie poczucie braku sensu doprowadzi go do utarty własnej wartości i wrażenia totalnej bezsensowności. W ujęciu psychologicznym największym osiągnięciem człowieka jest urzeczywistnianie wartości związanych z po­stawą, a te dochodzą do głosu w sytuacjach granicznych. Człowieka, według Victora Frankla [2], charakteryzuje przede wszystkim dążenie do nasyconego sensem i znaczeniem życia. Zdaniem autora „Homo patiens” [3] to poczucie bezsensu życia, jego jałowości, pustka egzystencjalna i pozbawienie życia treści stanowią podstawowe cierpienie ludzkości w naszych czasach. Tak jak człowiek starożytny lękał się fatum, średniowieczny boskiej kary, tak współczesny boi się bezsensu.
                    Yep kochał swoją córkę Rosey i syna Vana. Akceptował też ich matkę, niezrealizowaną aktorkę, z wiecznymi pretensjami, że nie napisał specjalnie sztuki dla niej - pod jej aktorskie predyspozycje. Yep zaczął „kochać” przypadki, bo nie miał nic przeciw przypadkom w życiu, które nadawały kolorytu jego egzystencji. Kochał wszystko i wszystkich, bo trzymał za rękę córkę i razem szli przez świat. Kochał ją tkliwie, kimkolwiek była-istotą pochodzącą od niego i jego nieznanej prawdy, istotą wydana na świat przez matkę i jej nieznaną prawdę. Albowiem Rosey, choć nieprzenikniona, była miłością, i teraz, na chwilę, miłość ta znajdowała się blisko niego. Z rączki, którą trzymał podczas wspólnych spacerów, miłość nieustanie przepływała do niego i przywracała mu „zdrowie”. W takich chwilach zapominał o bólu zęba, o smaku eteru w ustach, głuchocie prawego ucha, w którym bez przerwy coś mu syczało. Zapominał o tłuszczu, jakim w ciągu lat udręki obrosły jego mięśnie i kości. Zapominał o chronicznym pośpiechu, arogancji ludzi, gniewie, opryskliwości, nieodpartym popędzie do wplątywania się w coraz to nowe prace, do robienia czegoś bez przerwy, o długach, biedzie, stratach, zmarłych członkach rodziny, o szaleńcach w rodzinie i tych spośród przyjaciół, którzy zmarli lub postradali zmysły. Zapominał o wszystkim z wyjątkiem miłości, tej miłości, która z dłoni córki płynęła do jego ręki.
                   Yep w ciągu sześciu dni napisał nową sztukę. Ktoś w tej sztuce mówi: „Myślałem, że umarłem, ale był to, zdaje się, ktoś inny”. Kiedy kochamy żyjemy wiecznie, bo żyje nie ten, kto tylko je i pije, ale ten, kto naprawdę kocha. „Umieć kochać i pracować” – odpowiedział Zygmunt Freud studentowi, który zapytał go, jakie są podstawowe oznaki dojrzałości i zdrowia psychicznego. Ta wypowiedź twórcy psychoanalizy przeszła do historii, jako najbardziej lakoniczne określenie tego, co decyduje, o jakości naszego życia. Trudno się z tym nie zgodzić.

      

[1] „Smuga cienia”- jest powieścią psychologiczno-moralną napisaną w 1917 roku przez Josepha Conrada i należącą do kanonu literatury światowej. W psychologii nazywa się tak wkroczenie w kryzys wieku średniego.


[2] Viktor Emil Frankl (ur. 26 marca 1905 w Wiedniu, zm. 2 września 1997 w Wiedniu) – austriacki psychiatra i psychoterapeuta, więzień obozów koncentracyjnych, m.in. Auschwitz, jeden z twórców humanizmu psychologicznego.

_____________________________
[3] Autor w książce przedstawia losy jednostki ludzkiej, uwikłanej w problemy własnej egzystencji. Człowiek musi pytać o sens swego życia wcześniej, niż pytanie takie postawi przed nim samo życie.


     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz