24 listopada 2024

Trybunał dusz

 

„Trybunał dusz„

Donato Carrisi

Autor/ włoski pisarz, scenarzysta i dziennikarz. Już debiutancka powieść pod tytułem „Zaklinacz” przyniosła mu międzynarodową sławę i uznanie wśród wielbicieli literatury kryminalnej. Carrisi pisze mistrzowsko prowadzone thrillery z wartką, sensacyjną akcją i mrocznym nastrojem, który kłóci się zupełnie z tym, co zwykliśmy myśleć o włoskiej prowincji. Urodził się w roku 1973. Z wykształcenia jest prawnikiem. Mieszka obecnie w Rzymie. Zanim w pełni poświęcił się pisaniu powieści kryminalnych, pracował jako dziennikarz. Tworzył także scenariusze. Wydany w 2009 roku „Zaklinacz” zaowocował pięcioma międzynarodowymi nagrodami literackimi. Powieść tę przełożono, jak do tej pory, na język angielski, francuski, duński, hebrajski i wietnamski. Książka „Trybunał dusz” to pierwsza część z cyklu „Marcus”, którego bohaterką jest Sandra Vega, młoda policjantka z Mediolanu. Na kartach powieści „Trybunał Dusz” będzie musiała zmierzyć się (jednak) z przeciwnikiem, który wydaje się być wcieleniem istoty zła i okrucieństwa.

Tłumaczenie/ Jan Jackowicz

Tytuł oryginału/ it Il Tribunale delle anime.

Tematyka/ Paenitentiaria Apostolica, zwana też Trybunałem Sumienia – powołany w XII wieku organ Kościoła zajmujący się osądzaniem ludzkich grzechów i gromadzący informacje pozyskane w trakcie spowiedzi, mający swoją siedzibę w Watykanie. Jego tajna baza danych to największe archiwum zła na świecie, kartoteka przestępców, o jakiej mogłoby tylko marzyć FBI. Penitencjariusze analizują wydarzenia kryminalne, wyjaśniają zbrodnie i – w razie potrzeby – interweniują lub dyskretnie informują władze. Choć w XX wieku działalność kongregacji została uznana za nielegalną, jej członkowie nadal działają z potrzeby sumienia.

Główny motyw/ Agenci Trybunału, Marcus oraz jego mentor i przyjaciel Clemente, próbują wyjaśnić zagadkę zniknięcia w Rzymie studentki Lary. Podejrzewają, że została uprowadzona. Choć okoliczności były podobne, policja nie łączy tego zdarzenia ze sprawą Jeremiaha Smitha – przebywającego w klinice Gemelli w stanie śpiączki mężczyzny, w którego willi znaleziono przedmioty dowodzące, iż jest seryjnym zabójcą czterech młodych kobiet. Marcus, człowiek obdarzony wyjątkowym zmysłem obserwacji, wierzy, że jest szansa na uratowanie dziewczyny, że Smith nie zdążył jej zabić. Czy jego przeczucie może mieć inną przyczynę, a on sam, nie zdając sobie z tego sprawy, jest zamieszany w porwanie Lary, a nawet gorsze zbrodnie? Jakiś czas temu został postrzelony w głowę, wskutek amnezji nic nie pamięta ze swojej przeszłości. Nieustannie dręczy go pytanie – kim jest? W tym samym czasie Sandra Vega, policjantka z Mediolanu, po otrzymaniu dziwnego telefonu od człowieka podającego się za agenta Interpolu, rozpoczyna prywatne śledztwo w sprawie zagadkowej śmierci męża. Jak się okazuje, nie była ona wypadkiem, lecz morderstwem.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Rzym to największe zamieszkane miejsce wykopalisk archeologicznych na świecie”.

„(…) mieszkania nigdy nie kłamią”.

„Mówiący o sobie ludzie, potrafią budować piętrowe opowieści, w które w końcu sami zaczynają wierzyć. Ale miejsce, w których żyją, nieuchronnie wyjawia wszystkie ich tajemnice”.

„(…) myśl o nieświadomości nadchodzącej śmierci jest pociechą tylko dla żywych”.

„Czasami Pan Bóg okazuje wielkość poprzez drobne akty zemsty”.

„Chrześcijanie przestali być prześladowani i wyszli z katakumb, za to schronili się w nich poganie”.

„(…) w grupie łatwiej wyzbyć się hamulców, a odpowiedzialność zbiorowa zwalnia od poczucia winy”.

„Czasami ludzie ulegają sile przesądów, pomyślał. I aby wypełnić czymś pustkę, są gotowi uwierzyć w cokolwiek”.

„(…) ból jest jedynym ludzkim doznaniem, które nie musi się wiązać z żadnym wspomnieniem”.

„Kiedy nie można wymierzyć sprawiedliwości, pozostaje tylko wybór między przebaczeniem a zemstą”.

„Każdą istotę ludzką, nawet taką, która wybrała samotny żywot, najbardziej przeraża śmierć w samotności, myśl, że nikt nie będzie po nas płakał, że nikt nie odczuje naszej nieobecności ani nie będzie nas wspominał’.

„Są rzeczy, które nosimy w sobie od dzieciństwa”.

„Potwory także były kiedyś dziećmi (…)”.

„Jest bardziej prawdopodobne, że zamorduje nas bliski krewny albo przyjaciel, z którym utrzymujemy od bardzo dawna zażyłe kontakty, a nie obca osoba”.

„Niełatwo jest wierzyć, że ktoś umieścił nas na świecie tylko po to, żeby patrzeć, jak cierpimy”.

„(…) jakiż to boski plan mógł się kryć za tym łańcuchem tragicznych zdarzeń, które zniszczyły życie dwojga wspaniałych młodych ludzi”.

„Wiara w Boga nie oznacza, że się go kocha”.

„Pytania służą kłamcy za pretekst”.

„W każdym człowieku jest coś, co wykracza poza świadomość, poza doświadczenia i wychowanie. Iskra, która określa go lepiej niż jego imię czy wygląd”.

„Kobiety nigdy nie uprawiają seksu przypadkiem (…)”.

„Za każdym razem, gdy umiera droga osoba, dla tych, którzy zostają, wspomnienia są bolesne”.

„Są rzeczy, które wiążą umarłych ze światem żywych”.

„(…) czas nie zawsze daje nam okazję do naprawienia błędów”.

„Życie jest jedynym antidotum na cierpienie (…)”.

„Nie można mieć do czynienia z mroczną siłą i nie odczuwać jej wpływu”.

„Każdy skończy we własnych odchodach, ale dopiero w takim dniu odkrywamy, kim naprawdę jesteśmy”.

„(…) między dobrem a złem znajduje się lustro. Jeśli w nie spojrzysz, odkryjesz prawdę”.

„Jeśli człowiek odpowiada za swoje czyny, to gdzie tkwi jego wina? W jego ciele, w jego duszy czy w jego tożsamości?”.

„Kiedy nie masz już nic, do czego mogłabyś się zwrócić, pozostaje ci tylko wiara w Boga, w którego nie wierzysz”.

„Potwory nie istnieją, są tylko ludzie, którzy popełniają straszliwe zbrodnie”.

„(…) patrzenie na świat oczami zła jest przekleństwem”.

Na początku należy wyjaśnić, czym we współczesnych czasach zajmuje się najstarsza Dykasteria Kurii Rzymskiej, jaką jest Penitencjaria Apostolska, jak działają jej struktury, uprawnienia, działalności. Zilustrowanie zarówno jej metody codziennej pracy, jak i sposobu traktowania spraw sumienia, pozwolą czytelnikowi zrozumieć, na czym oparł swój pomysł na książkę Donato Carrisi. Musimy mieć świadomość, że z racji swego ciężaru władzy nad ludzkimi sumieniami Dykasteria Kurii Rzymskiej jest zarezerwowana tylko dla Stolicy Apostolskiej. Nie jest znana precyzyjna data jej powstania, lecz na podstawie wiarygodnych źródeł historycznych wiadomo, że pod koniec XII wieku istniał urząd penitencjarza większego. Penitencjaria Apostolska, pomimo swej długiej historii, jest mało znana nawet w świecie kościelnym, głównie z racji natury swej działalności. Na forum wewnętrznym, zarówno sakramentalnym, jak i pozasakramentalnym, Penitencjaria Apostolska udziela „rozgrzeszeń”, „dyspens”, „łask”, „unieważnień”, „zamian” oraz wielu innych łask. Do kompetencji Penitencjarii Apostolskiej należą także sprawy związane z udzielaniem i praktyką odpustów, z wyjątkiem kwestii dogmatycznych tych odpustów, które są zarezerwowane dla Kongregacji Nauki Wiary. Ponadto troszczy się, nawiązując do swych historycznych korzeni sięgających XII wieku, o zapewnienie w bazylikach patriarchalnych Rzymu wystarczającej liczby spowiedników, wyposażonych w odpowiednie upoważnienia. Penitencjaria Apostolska jest więc organem służącym spowiednikom i penitentom. Słusznie można ją nazwać Trybunałem Miłosierdzia, ponieważ jej główną misją jest pomaganie w procesie pojednania z Bogiem i z Kościołem wiernego, który znalazł się w sytuacji niedającej się pogodzić z jego wiecznym zbawieniem.

„Nie istnieją tak straszliwi świadkowie ani tak nieubłagani oskarżyciele jak sumienie, które zamieszkuje w duszy każdego człowieka”. Tymi słowami Polibiusza zaczyna się thriller Donato Carrisi, który pokazuje, że nie trzeba epatować krwią i okrucieństwem na każdej stronie, by przykuć uwagę czytelnika do samego końca. Marcus to człowiek bez przeszłości, którego wspomnienia zostały wymazane przez dramatyczne wydarzenie, które odebrało mu tożsamość. Wskutek postrzału w skroń w pokoju hotelowym w Pradze, po którym pozostała mu widoczna blizna, doznał całkowitej amnezji. Nie pamięta niczego ze swej przeszłości i dręczy go pytanie, kim właściwie jest. Stara się on przypomnieć sobie, co zaszło w owym hotelu, kiedy to zginął ksiądz Devok. Ale Marcus – człowiek z pamięcią lub bez niej – wie, że ma zadanie do wykonania: ma wejść do najciemniejszych jaskiń Zła, gdzie dusza ludzka została bestialsko zbrutalizowana i stała się zdolna do wszelkich niegodziwości. Marcus posiada nadzwyczajny dar, potrafi znaleźć w ludziach anomalie, które mogą doprowadzić go do prawdy. Kiedy ty, praktykujący katolik, idziesz spowiadać się ze swoich grzechów, myślisz, że to sprawa między tobą, księdzem a Bogiem. Chyba że popełniłeś grzech śmiertelny. W tym momencie, bez względu na to, czy jesteś seryjnym mordercą, czy przypadkowym zabójcą, jesteś skatalogowany i zarchiwizowany. Na tym założeniu opiera się książka Donato Carrisiego. Co Kościół robi z tym archiwum, które przechowuje od setek lat? Archiwum początkowo poświęcone zrozumieniu zła, z czasem stało się narzędziem dla księży profilerów, mężczyzn o ukrytej tożsamości (księża-profilerzy się nie znają), którzy odkrywają spiski seryjnych morderców i pomagają policji w ich ujęciu (nie ujawniając przy tym ich tożsamości). Profilerzy ujawniają tylko motywy i działania morderców, sposób ich funkcjonowania, myślenia. Marcus jest jednym z tych Penitencjarzy – profilerów, którzy poruszają się na granicy dobra i zła. Na czym polega dar Marcusa? Autor, pisząc o jego anomalii, tak naprawdę nazywa zdolność Marcusa do empatii, do wczuwania się w psychikę ofiary i zabójcy, znajdowania wskazówek tam, gdzie nikt nie pomyślałby, że istnieją. W rzeczywistości wskazówki, które znajduje ksiądz-detektyw, mają taką spójność, że nie jest to tylko talent… 


            Tym razem Marcus zajmuje się zniknięciem pewnej studentki, Lary. Wszystko wskazuje bowiem na to, że została uprowadzona i może podzielić los czterech kobiet, które w przeciągu ostatnich sześciu lat zostały zamordowane. Gdzie obecnie znajduje się Lara? Czy faktycznie została uprowadzona? A jeśli tak, to czy jeszcze żyje? Pytań jest jednak więcej. Co łączy sanitariuszkę Monikę z mężczyzną po zawale, do którego została wezwana? Czemu na jego piersi wytatuowane zostały słowa „Zabij mnie”? Dlaczego Marcusa ciągle nawiedza ten sam przerażający sen? Czy policjantka Sandra, przez przypadek zaplątana w śledztwo, dowie się, w jaki sposób zginął jej mąż i jakie odkrył tajemnice? I co z tym wszystkim ma wspólnego instytucja rzymskokatolicka, zwana Trybunałem Sumienia, poza tym, że jest bazą danych?

            Donato Carissi podążając za Philipem Zimbardo, słynnym amerykańskim psychologiem, dowodzi w swoich książkach, że co do istoty zła – mylimy się. I to podwójnie. Mylimy się sądząc, że jest ono cechą, i że jest ono obce naszej naturze. Że nikt i nic nie przeciągnie nas na złą stronę, bo nie mamy takich skłonności, nie jesteśmy przecież zdolni do okrucieństwa. Wierzymy, że zło czynią tylko źli ludzie: sadyści, psychopaci, okrutnicy. Jednak codzienne życie pokazuje – a wiele eksperymentów z psychologii społecznej to potwierdza – że najczęściej zło czynią zwyczajni ludzie. I wynika ono z pokusy, z danej sytuacji. Możemy całe życie przeżyć i nie dowiedzieć się, do czego jesteśmy zdolni, bo nigdy nie znajdziemy się w pewnych sytuacjach. Sytuacja bywa jak choroba, czasem trudno jej nie ulec. Jak trafnie zauważył Stanisław Jerzy Lec „na drodze najmniejszego oporu zawodzą najsilniejsze hamulce”. Tym bardziej, że zarażanie złem dokonuje się stopniowo. Krok po kroku poddajemy mu się, zazwyczaj nieświadomi tego, co się z nami i wokół nas dzieje. A zło często nie wygląda na to, czym rzeczywiście jest. Ubiera się w piękne ramy idei, ukrywa we frazesach. Kusi w nieoczekiwanych momentach, poprzez tych, którym ufamy. I nie wymaga od nas żadnych czynów. Bo wystarczy nic nie robić, gdy komuś obok dzieje się krzywda. Philip Zimbardo pokazał krok po kroku, jak przebiega proces uwodzenia zwykłych ludzi przez zło. Jak sytuacja sprawia, że normalni, mili ludzie czynią rzeczy, o które nigdy by siebie nie podejrzewali. A przecież „Potwory także były kiedyś dziećmi (…)”  – napisał Donato Carissi w książce „Trybunał dusz”.

               Religioznawca Prof. Zbigniew Mikołejko problem zła wyjaśnia w taki sposób: „Począwszy od zaratustrianizmu, przez judaizm, chrześcijaństwo i islam – dobro jest uosobione. Ale też od początku sprzeciwia się mu zło. A więc i zło toczące bój z Bogiem zostaje upostaciowione. Pojawia się ten, którego z greckiego nazywamy diabolos, czyli rozdwojnik i potwarca. A poza tym, że sprzeciwia się Panu dobra, ma szczególne cechy. Niby jest postacią, ale także – nicością. Św. Augustyn twierdził, że zło to w istocie brak dobra, czyli niebyt – bo inaczej musiałoby być dziełem Bożym. A więc idąc tym śladem, powiemy, że diabeł jest nicością. To pierwszy paradoks. Jest też drugi: diabeł niby jest osobą, ale piekielnie rozmnożoną. Kim jest szatan w Starym i Nowym Testamencie? Demonem, zabójcą siedmiu mężów Sary, duchami Elilim, włóczącymi się po ruinach Babilonu – ma wiele imion. Pamiętamy, kiedy Jezus wypędza demona z opętanego z Gerazy. >Jak ci na imię?< – pyta. >Legion, bo jest nas wielu< – jest więc diabeł niepochwytny. Miotający się między nicością a istnieniem, między jednością a wielością. Ale jakie jest jego jestestwo? Oczywiście wyobraźnia ludzka, zwłaszcza ludowa, chwacko sobie z tym poradziła, wspomagana przez antypogańską postawę Kościoła, który od antyku jak lodowiec przesuwa się przez Europę. Część bogów pogańskich zostaje zdemonizowana: zmienia się w ikony piekielnych mocy. Mamy też istoty kozłowate, świniowate, ogoniaste, kopytne ze średniowiecznych wyobrażeń. Dziś wydają się śmieszne, wówczas budziły grozę. Podobnie jak cały entourage: piekielna rezydencja, smoła, ogień…

Jest też inny obraz szatana, zaczerpnięty z >Raju utraconego<. Milton pokazuje diabła nie do końca złego, który przygląda się miłości Ewy i Adama, który waha się, czy sprowadzić na nich zło. Wcześniej zaś widzimy diabelskie zastępy, które przed bitwą z aniołami śpiewają przy ognisku żałośnie, serdecznie – jak ludzie, którzy mają zniknąć. My zawsze widzimy diabła w jednoznaczności: zło–dobro, które nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego – a Milton idzie tropem chrześcijańskiej szansy dla diabła, którą widzimy np. u św. Franciszka, kiedy mówi: >I ty, diable, nie trać nadziei, też możesz być zbawiony<” (Tygodnik Powszechny TP 42/2011).

            Dzisiejsza wyobraźnia ironicznie odnosi się do dawnych upostaciowań diabelstwa. Widzimy to np. w filmie „Adwokat diabła”, gdzie szatan jest arcyludzki. Dziś szatan jest więc albo człowiekiem, albo abstrakcją. Współcześni teolodzy i filozofowie mówią: piekło to stan duszy. A gdzie diabeł, widły i rogi, siarka i smoła? – pytają tradycjonaliści. Można powiedzieć ironicznie, że nawet w Kościele szatan zatracił funkcję moralizatorską i wychowawczą. Tradycyjnie diabeł występuje w podwójnej i jakby wewnętrznie sprzecznej roli: wciąga w studnię grzechu, a jednocześnie jest tym, który doświadcza i przed grzechem na swój sposób przestrzega. To znów szczególna niejednoznaczność tej postaci. Przecież w Księdze Hioba diabeł działa niejako w porozumieniu z Bogiem. Ale tak naprawdę to my sami tam majstrujemy z diabłem, bo kto tak naprawdę doświadcza Hioba? Jego przyjaciele, a nawet żona!

            Świat wypełniony jest dobrem i złem od zawsze. Według mnie, zło rodzi się z potrzeby władzy, dominowania nad innymi. Polega na intencjonalnym wykorzystywaniu posiadanej władzy po to, by umyślnie krzywdzić ludzi. Szkodzić im: albo fizycznie – ranić, torturować, zabijać, albo psychologicznie – poniżać, niszczyć ich przekonania, religię. Większość z nas, niestety, daje się uwieść władzy – uczuciu mocy, przewagi nad innymi, którą władza daje. To nie samo zło, lecz władza nas fascynuje, władza nad ludźmi czy naturą i proces jej wykorzystania w jakiś nowy sposób. Mężczyźni częściej czynią zło, bo częściej posiadają władzę.

            Kiedy czyta się książkę „Trybunał dusz”, czytelnik podejmuje grę z Sandrą i Marcusem, próbując rozszyfrowywać wskazówki, aby móc wydedukować zabójcę zanim zrobią to bohaterowie książki, a to przecież część zabawy, jaką daje czytanie kryminałów. W książce istnieją teorie spiskowe, korupcja i tuszowanie przestępstw, z którymi należy się mierzyć. Fabuła opiera się na koncepcji, że bez człowieka nie ma zła. Co ciekawe, na światło dzienne wychodzą mało znane aspekty Kościoła katolickiego. Jest też oczywiście Rzym, który ma swój własny charakter. Zarówno to nowoczesne miasto, jak i to antyczne, łączą się ze sobą i opowiadają własną historię. Będąc w Wiecznym Mieście, łatwo jest sobie wyobrazić sceny, które wyłoniły się z tej historii. Jednak piękno książki, której akcja rozgrywa się w Rzymie, polega na tym, że jest ona tak ikoniczna, że miejsca te z łatwością przywołują wspomnienia ze spacerów po uliczkach Wiecznego Miasta. Jest ciekawie, inteligentnie i jest tajemniczo. W tym krótkim zdaniu zawiera się zasadniczo wszystko, co trzeba wiedzieć o „Trybunale dusz”. Dla tych, którzy rozważają sięgnięcie po tę pozycję, przyda się jeszcze jednak informacja – nie jest to lektura, którą szybko się zapomina i równie prędko przechodzi się po jej przeczytaniu do spraw codziennych.

 

 Polecam również:

„Zaklinacz” Książki i Psychoanaliza: Wyniki wyszukiwania: zaklinacz

„Hipoteza zła” Książki i Psychoanaliza: Wyniki wyszukiwania: hipoteza zła

 

 

           

           

 

 

 

22 listopada 2024

Szachownica flamandzka

 

„Szachownica flamandzka”

Arturo Pérez-Reverte

Autor/ Arturo Pérez-Reverte to hiszpański pisarz, dziennikarz i scenarzysta. Znany jest przede wszystkim jako autor powieści przygodowych, lecz jego książki mają często drugie dno: literackie aluzje, krytykę społeczną i polityczną. Ich bohaterami nierzadko są postacie historyczne. Pérez-Reverte jest laureatem wielu prestiżowych nagród i wyróżnień. Jako powieściopisarz zadebiutował wydaną w 1986 roku powieścią „Huzar". Światową sławę przyniósł mu jednak dopiero „Klub Dumas", na podstawie którego Roman Polański zrealizował film „Dziewiąte wrota". Na kartach książki „Terytorium Komanczów" opisał swoje doświadczenia z wojny w Chorwacji.

Tłumaczenie/ Filip Łobodziński

Tytuł oryginału/ es La tabla de Flandes

Tematyka/ Około 550 r. p.n.e. anonimowy indyjski mędrzec w traktacie filozoficznym znanym jako Bhavisya-Purana podał pierwszy znany opis gry zwanej Chaturanga (później znanej jako szachy) i wyjaśnił, że jest ona odzwierciedleniem bitew, które ludzie toczą w prawdziwym świecie. Pięć wieków później Omar Chajjam porównał nasze życie do gry w szachy. Życie jako gra, którą trzeba rozgryźć, oraz życie jako walka, w której wynik zależy od przemyślanych posunięć — to przekonania, które łączą szachy i opowieści detektywistyczne poprzez wspólny motyw intelektualnych łamigłówek. Tam też para przeciwników – przestępca, detektyw – spiskują przeciwko sobie zgodnie z prawami logiki. Hiszpański powieściopisarz Arturo Perez-Reverte, podobnie jak wielu jego czcigodnych poprzedników od czasów Sherlocka Holmesa, wykorzystał to pokrewieństwo  między grą w szachy a rozumowaniem przestępczym. Jej fabuła jest niezwykle prosta: utalentowana konserwatorka obrazów, Julia, otrzymuje zlecenie pracy nad XV-wiecznym flamandzkim obrazem zatytułowanym Gra w szachy: szlachcic i rycerz grają na szachownicy, obserwowani przez młodą kobietę.

Główny motyw/ Młoda konserwatorka Julia czyszcząc obraz, odkrywa napis po łacinie: „Kto zabił rycerza?". Ciekawość prowadzi ją do zbadania czegoś, co wydaje się być zbrodnią popełnioną pięć wieków wcześniej. W trakcie tego procesu kilkoro przyjaciół Julii zostaje zabitych w mniej lub bardziej straszny i tajemniczy sposób, a sama Julia też jest zagrożona. Ktoś najwyraźniej próbuje utrzymać średniowieczną zbrodnię w tajemnicy. Czytelnik zastanawia się, kto tak naprawdę porusza różnych bohaterów-graczy, z których wszyscy uparcie wierzą, że mają kontrolę nad własnymi działaniami. Wkrótce staje się oczywiste, że wszyscy oni rozgrywają grę zaplanowaną przez kogoś, kto musi pozostać nieznany (oczywiście), aż do rozwiązania. Nawet fakt, że sekretna historia obrazu w oczywisty sposób odzwierciedla wydarzenia z życia Julii, nie pomaga ani jej, ani innym zrozumieć, że oni również są tylko pionkami.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Zbliżała się już do pięćdziesiątki i była zdania, że każdy zakątek świata kipi seksem, nawet najsubtelniejsze detale dzieł sztuki”.

„W całej tej historii – tak to przynajmniej postrzegała, kiedy rozważała wszystkie za i przeciw – była jakaś nieuchronność, cudownie klasyczny fatalizm rozpisany przez Los”.

„W kwestiach sercowych, księżniczko – mawiał César – nie wolno dawać rad ani podsuwać rozwiązań… Co najwyżej czystą chusteczkę w stosownym momencie”.

„(…) życie jest jak droga restauracja, gdzie zawsze na koniec podsuwają ci rachunek, co wcale nie oznacza konieczności zapominania o delicjach, których się wcześniej kosztowało”.

„Zawsze mówiłeś, że wyobraźnia to nowotwór na zdrowej tkance prawdy historycznej”.

„(…) obrazy i lustra kreują światy zbyt niespójne, owszem, zajmujące, jeśli obserwuje się je z zewnątrz, ale bardzo kłopotliwe, gdy trzeba wniknąć do wewnątrz”.

„Szach – mat to tylko przykra kropka nad i, wymuszony powrót do rzeczywistości”.

„Wszelki sztucznie stworzony świat, jak na przykład ten obraz, rządzi się tymi samymi regułami, co świat rzeczywisty”.

„Podczas gry [w szachy] człowiek staje wobec nieskończoności możliwych sytuacji”.

„Według reguł logiki, gdy wyeliminowaliśmy wszystko, co jest niemożliwe, to, co zostaje, choćby było nieprawdopodobne albo trudno wykonalne, musi z konieczności być prawdziwe”.

„Rzecz oczywista, że sam talent jeszcze nie otwiera w życiu wszystkich bram…”.

„Wszystko jest tylko etapem tej samej historii. A może to po prostu historia się powtarza?”.

„Uważam, że wszelkie podziały, klasyfikacje, porządki i systemy, które przypisujemy wszechświatu, są arbitralną fikcją… Nie ma takiego układu, który nie zawierałby własnego przeciwieństwa”.

„Prawda jest jak doskonałe zagranie szachowe: istnieje, ale trzeba ją znaleźć”.

„Życie nie jest łatwe, a co dopiero stosunki między ludźmi”.

„Ciekawe, że wbrew wszelkiej logice człowiek przywiązuje się do własnej egzystencji  z siłą odwrotnie proporcjonalną do tej resztki życia, jaka mu została”.

„Wyjątek nie tyle potwierdza, ile unieważnia albo niszczy wszelkie reguły…”.

„Na szachownicy można zrealizować zmysły, które w praktyce, to znaczy w rzeczywistym życie, zdają się niewykonalne…”.

„Poza tym życie jest ciągiem wypadków, który wynikają z siebie nawzajem, często bez udziału woli…”.

„Nigdy nie mamy pewności, czy w popielisku nie tli się żar…”. [czy stara miłość nie umarła].

„(…) Dobro i Zło nie są od siebie oddzielone na podobieństwo białych i czarnych pól na szachownicy. (…) Wszystkie pola są szare, córeczko, co wynika z uświadomienia sobie, że Zło jest pochodną doświadczenia. I że to, nazywamy Dobrem, jest często jałowe, bezczynne i niesprawiedliwe”.

„Nie dowierzam ludziom lojalnym bezinteresownie”.

„W moim fachu, i nie tylko w moim, niepokalana uczciwość to stuprocentowa gwarancja śmierci głodowej…”.

Niemożliwe jest rozegranie partii szachów bez eliminowania bierek przeciwnika. W nawiązaniu do batalistycznej metafory szachów można stwierdzić, że „nie da się wygrać wojny bez zabijania". W szachach każde zbicie figury przeciwnika jednoznacznie przynosi korzyść stronie bijącej, bez żadnych negatywnych konsekwencji – zbity pionek to „martwy rycerz": znika z planszy na zawsze i przestaje stanowić zagrożenie. W tej grze dostrzegalne jest więc odbicie wizji świata, w której człowiek ma pełną kontrolę nad swoim życiem, gdzie może przewidzieć skutki każdego ruchu i decyzji. Równocześnie jednak jest skazany na „zabijanie”, które przestaje być wyborem moralnym, a staje się naturalnym elementem życia – jak polowanie lwa na antylopę. Zbijanie w szachach jest koniecznością wynikającą z zasad gry. Zgoda na grę jest zatem równoznaczna z akceptacją „zbijania”.

„Zabijanie” to pojęcie o podwójnym znaczeniu. Pierwsza, dosłowna interpretacja, traktuje szachy jako metaforyczną wojnę, gdzie „zabijanie” oznacza „pozbawianie życia na polu walki”. Niektórzy jednak widzą w szachach coś więcej niż symbol wojny, dostrzegając w niej metaforę morderstwa – jak napisał Arturo Pérez-Reverte w „Szachownicy flamandzkiej”: „Bo gra w szachy to faktycznie namiastka wojny, ale jeszcze czegoś więcej... Mam na myśli ojcobójstwo. (…) Szach królowi (…) to mord na ojcu. Powiedziałbym wręcz, że szachy mniej mają wspólnego ze sztuką wojenną, a bardziej ze sztuką mordowania”. Można pokusić się o stwierdzenie, że gra w szachy przedstawia rozgrywkę psychologiczną znaną ludzkości od wieków, ale opisaną przez Zygmunta Freuda, które znamy jako kompleks Edypa. „Zazwyczaj to ojciec uczy syna pierwszych kroków na szachownicy. A marzeniem każdego syna grającego  w szachy jest wygrać z ojcem. Zabić króla… Poza tym w szachach szybko możemy się zorientować, że ów ojciec, ów król, jest najsłabszą figurą z całego kompletu. Wciąż jest obiektem nagonki, wciąż potrzebuje ochrony, roszady, posuwa się tylko o jedno pole… Ale paradoksalnie jest to niezbędna. Przecież sama jego nazwa dała imię całej grze, bo słowo >szachy< pochodzi od perskiego shah, czyli >król<, i na dobrą sprawę w każdym języku brzmi podobnie”. „To matka, kobieta. Przy każdym ataku na króla jest jego najskuteczniejszym obrońcą, dysponuje po temu największą siłą… My nazywamy ją hetmanem, bo pełni rolę królewskiego dowódcy. A obok tej pary monarchów stoi goniec, po angielsku bishop, czyli >biskup<: ten, który błogosławi ich związkowi i wspiera ich w walce. Nie zapominajmy o arabskim faras, czyli skoczku, który przeskakuje ponad liniami nieprzyjaciela, zwanym po angielsku knight, a więc >rycerz<…”. Druga, metaforyczna interpretacja „zabijania” pojawia się, gdy postrzegamy zasady gry jako symbol funkcjonowania społeczeństwa i jednostki. Wówczas „zabijanie” oznacza skupienie się na własnych korzyściach (zwycięstwo w grze), co usprawiedliwia wszystkie działania na drodze do celu.

Arturo Pérez-Reverte, pisarz zafascynowany szachami, stworzył dwie kluczowe powieści, które eksplorują tę grę i jej filozofię: „Szachownicę flamandzką z 2000 roku oraz „Mężczyznę, który tańczył tango” z 2018 roku. W jego twórczości szachy stanowią nie tylko motyw przewodni, lecz także swoistą metaforę życia i jego nieprzewidywalnych ruchów. W wielu jego dziełach odnajdziemy subtelne aluzje do tej gry, które wplatane są z precyzją przypominającą ruchy figur na szachownicy. Pérez-Reverte odnosi się do szachów nie tylko przez ich strategię i taktykę, ale także przez ich symboliczne znaczenie w kontekście życia, logiki oraz narracyjnych zagadek. 


To właśnie „Szachownica flamandzka” i „Mężczyzna, który tańczył tango”, powieści powstałe w odstępie ponad dwóch dekad, najlepiej kondensują tę „szachową filozofię". W pierwszej z nich, poprzez misternie utkaną fabułę, Pérez-Reverte łączy elementy sztuki i matematyki, gdzie nawiązania do kompozycji i muzyki Bacha tworzą intelektualną grę. Z kolei w „Mężczyźnie, który tańczył tango”, autor wprowadza taniec, polityczne niuanse i skomplikowane układy sił, które wciągają czytelnika w sam środek historycznych rozgrywek. Obie powieści przyciągają fanów szachów i literatury, bo Pérez-Reverte w niezwykle kreatywny sposób ukazuje, jak sztuka i logika potrafią splatać się, tworząc nie tylko literacki, ale i filozoficzny labirynt.

W „Szachownicy flamandzkiej” Pérez-Reverte konstruuje intrygę opartą na zagadce sprzed wieków. Julia, młoda konserwatorka, odkrywa ukrytą inskrypcję na obrazie Pietera Van Huysa z 1471 roku, przedstawiającym partię szachów. Napis „Quis necavit equitem” — „Kto zabił rycerza?” — obserwując scenę z obrazu, a w szczególności szachownicę, która tworzy jego serce, prawidłowo przetłumaczone pytanie może także brzmieć: Kto zbił konika? Pytanie intrygujące i fascynujące, tym bardziej, gdy wziąć pod uwagę historyczne tło w jakim powstała „Partia Szachów” i postacie na niej przedstawione. Ktoś zginął, ktoś kogoś zabił, a odpowiedzi należy wyszukać poprzez rozegranie rozgrywki z obrazu. Julii pomaga wieloletni przyjaciel i opiekun antykwariusz César oraz wybitny szachista Muñoz, który rekonstruuje kolejne ruchy i odkrywa  sekrety. A wokół nich zaczynają ginąć kolejne osoby, bo ktoś przenosi partię z obrazu do prawdziwego życia, w którym rolę bierek odgrywają kolejni bohaterowie i inicjuje jej podróż po śladach tajemniczej zbrodni. Szachowa rozgrywka, z precyzyjnie rozmieszczonymi figurami, stanowi zagadkę nie tylko artystyczną, ale także kryminalną. Postacie namalowane na obrazie wydają się żyć własnym życiem, z każdą figurą reprezentującą kluczowe osobowości – od książąt i księżnych, po tajemniczych rycerzy, których losy splatają się z politycznymi rozgrywkami średniowiecznej Europy. „Tak. Świat nie jest tak prosty, jak niektórzy chcieliby nam wmówić” – wnioskuje Arturo Pérez-Reverte w książce „Szachownica flamandzka” – „Kontury są niewyraźne, liczą się odcienie. Nic nie jest czarne albo białe. Zło może skrywać dobro albo piękno i na odwrót, a żadne z tych pojęć nie wyklucza drugiego. Istota ludzka potrafi kochać i zdradzić ukochaną osobę, co w niczym nie zaprzecza autentyczności jej uczuć. Może być zarazem ojcem, bratem, synem i kochankiem, ofiarą i katem… Weź pierwszy z brzegu przykład. Życie to niebezpieczna przygoda w zamglonym pejzażu o ruchomej powierzchni i sztucznie wyznaczonych granicach”.

Prowadzona przez Julię analiza obrazu przeradza się w niebezpieczne śledztwo, pełne zwrotów akcji i intelektualnych wyzwań. Jej przewodnikiem staje się César, elegancki antykwariusz o tajemniczej przeszłości, który wspiera ją w odkrywaniu sekretów obrazu. W rozgrywce tej kluczową rolę odgrywa także Muñoz, niepokonany szachista z klubu Capablanki, który metodą retrospekcji analizuje historyczną grę. Szachownica staje się lustrem ukazującym nie tylko tajemnicę zabójstwa sprzed pięciu wieków, lecz także mroczną sieć relacji i interesów, które mogą przyczynić się do kolejnych tragedii w teraźniejszości. Poproszony o konsultację, mistrz szachowy Muñoz przeprowadza retrospektywną analizę sytuacji na szachownicy przedstawionej na obrazie. Z jego wnikliwej analizy wynika, że białego skoczka (ang. knight, czyli rycerz) mogła wyeliminować jedynie czarna królowa. Jest to możliwe do prześledzenia na diagramie, przy wykonaniu ruchu oznaczonego zerem. Po tym ruchu powstaje przedstawiona na obrazie pozycja wyjściowa, która posłużyła do dalszej analizy wstecznej. Ku zaskoczeniu bohaterów książki, tajemnicza rozgrywka toczy się dalej, mimo że figury dawno już przestały istnieć. Czarna królowa znów zaczyna zbierać śmiertelne żniwo: tajemniczy morderca przekazuje kolejne ruchy, a partia zatrzymana w XV-wiecznym obrazie nabiera życia. Najpierw ginie dawny znajomy Julii (biały skoczek), a później jej bliska przyjaciółka (biała wieża). Julia i jej konsultant, mistrz szachowy Muñoz, dochodzą do wniosku, że sami stali się figurami w tej morderczej rozgrywce – Julia jako biała królowa, a Muñoz jako drugi biały skoczek. Jednak Muñoz zaczyna dostrzegać, że przeciwnik dyskretnie chroni Julię, pomimo że stanowi ona główny cel.

Jednakże białe figury także starają się zachować królową, nawet za cenę pogorszenia swojej pozycji. Wypad białego gońca – zdrajcy (4. Gf1-d3?) okazuje się niezwykle słabym ruchem, ponieważ niemalże całkowicie pozbawia białe szans na zwycięstwo. Cenną, choć ryzykowną opcją było złożenie ofiary z białej królowej, co prowadziłoby do możliwej wygranej (4. He1 ! H 5. Wa2+ Ha3 6. W mat). Rola białej królowej potwierdza się także w siódmym ruchu czarnych, gdy przeciwnik zamiast zbić pionka czarną królową (7. ... H !) decyduje się na słabsze zagranie gońcem (7... Gc8 ?), pomijając okazję do eliminacji białej królowej. Nim dochodzi do „zabicia" drugiego białego skoczka, Muñoz – potencjalna ofiara – wskazuje mordercę. Rola mordercy była na szachownicy odzwierciedlana ruchami nie jednej, ale dwóch figur: czarnej królowej i białego gońca. Goniec był fałszywym sprzymierzeńcem i powiernikiem króla oraz białej królowej. Zdemaskowany gracz sam zadaje sobie śmiertelny cios (13.Gd3:b1), bo dalszy hipotetyczny przebieg partii prowadzi i tak do jego zguby oraz nieuniknionego zwycięstwa białych.

W „Szachownicy flamandzkiej” Pérez-Reverte splata ze sobą elementy literatury detektywistycznej, historycznej i filozoficznej, a szachy stają się metaforą życia i śmierci – rozgrywki, której kolejne ruchy pozostają nieprzewidywalne, a jednocześnie bezlitosne. Arturo Pérez-Reverte twierdzi, że „szachy są najlepszą metaforą życia”. Dlatego czarno-biała plansza z 64 polami stanowi nie tylko częsty motyw w jego twórczości, lecz także podstawowy element „Szachownicy flamandzkiej”. Być może jedną z największych zalet tej książki jest właśnie ukazanie sztuki gry w szachy – złożonej, wymagającej i bezwzględnej dyscypliny, która uczy nas znacznie więcej niż tylko zasad ruchu figur. Już Zweig, Tołstoj i Puszkin wykorzystywali szachowe pola w swoich dziełach, choć z różnym skutkiem.

W „Szachownicy flamandzkiej” czytelnik znajdzie liczne odniesienia do klasyki literatury detektywistycznej – niektóre subtelne, inne wyraziste. Przewijają się postacie takie jak Sherlock Holmes i jego niezawodny towarzysz Watson, stworzeni przez Arthura Conan Doyle’a, a także aluzje do twórczości Agathy Christie. Te nawiązania stanowią echo literatury, która kształtowała wczesną ideologię twórczą Arturo Péreza-Reverte.

Książka zaczyna się prostym, przystępnym stylem, który pozwala pochłaniać kolejne strony w szybkim tempie. Gdy jednak czytelnik złapie haczyk i fabuła zaczyna się zagęszczać, Pérez-Reverte płynnie przechodzi do bardziej wyrafinowanej i bogatej stylistycznie narracji, dodając kolejne warstwy intrygi i skłaniając do głębszej refleksji. Choć autor z najdrobniejszymi szczegółami opisuje obraz Pietera van Huysa – Julia, César i Muñoz analizują każdy jego centymetr – dla rozwiania wątpliwości tropicieli historii uprzedzam, że owo dzieło nie istnieje, podobnie jak sam malarz, będący postacią fikcyjną. Prawdziwy Huys żył i tworzył dopiero w XVI wieku, zaś królowa Beatrycze Burgundzka istniała, ale w wieku XII. Pérez-Reverte nie zamierzał jednak wprowadzać nikogo w błąd, mieszając fakty historyczne z fikcją. Jego celem było stworzenie wiarygodnej opowieści, która mogłaby się wydarzyć. Należy mu się uznanie za przenikliwość w oddaniu zarówno świata sztuki średniowiecznej, jak i świata szachów. Nie wiem, co trudniejsze dla amatorów obu tych dziedzin. Jako osoba, która, jest amatorem w jednym i drugim, przyznam, że pisarz stawia niemałe wyzwanie, by z cierpliwością i skupieniem śledzić kolejne ruchy Muñoza oraz mordercy lub morderczyni na szachownicy, a także nie zgubić się w rozważaniach na temat malarstwa sprzed 500 lat, prowadzonych przez Julię i innych znawców. Jest to jednak konieczne, jeśli chce się dotrwać do rozwiązania zagadki zabójstwa zarówno XV-wiecznego rycerza, jak i przyjaciół konserwatorki. Na tym obrazie jest wszystko: życie, piękno, miłość, śmierć, zdrada. Szkoda tylko, że obraz z książki Péreza-Reverte jest literacką fikcją. Ta dębowa deska jako dzieło sztuki mogłaby być doskonałym przykładem malarstwa, które przetrwało zarówno swojego twórcę, jak i tych, których przedstawia. Możemy jedynie przypuszczać, że gdyby stary mistrz flamandzki rzeczywiście namalował to dzieło, z pewnością poczułby chłodny powiew nieśmiertelności. „Ostatecznie wszystkie obrazy są obrazami jednego obrazu, wszystkie lustra są odbiciami jednego lustra, wszystkie śmierci są śmierciami jednej Śmierci. Wszystko jest szachownicą nocy i dni, na której Los gra ludźmi niczym figurami”.

 

 

 

02 listopada 2024

Zbyt głośna samotność

 

„Zbyt głośna samotność”

Bohumil Hrabal

Autor/ (ur. 28 marca 1914 w Brnie, zm. 3 lutego 1997 w Pradze) – czeski pisarz, wybitny twórca światowej literatury XX wieku. Jego książki zostały przetłumaczone na 27 języków, a na podstawie twórczości powstało kilkanaście filmów, z których najbardziej znane są Pociągi pod specjalnym nadzorem Jiříego Menzla, nagrodzone w 1968 r. Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny. Częstymi motywami książek (większość to zbiory luźno powiązanych ze sobą opowiadań) są: obraz Pragi, w której mieszkał przez większość swego życia, jako miejsca magicznego; prowincjonalne miasteczko Nymburk, z którego się wywodził, często w początkach XX w. i w połączeniu z wątkami autobiograficznymi, wydarzenia związane z okupacją niemiecką oraz szeroko pojęta kultura piwno-barowa. Miejsca, które opisywał są dziś odwiedzane przez wielbicieli jego prozy z całego świata.

Tłumaczenie/  Piotr Godlewski

Tytuł oryginału/ cs Příliš hlučná samota

Tematyka/ Jeśli spojrzeć więc na tę niepozorną, krótką historię przez pryzmat tego, co napisałem poniżej w recenzji, trzeba przyznać, że jest to imponujące (mimo skromnych gabarytów) dzieło, piękne opowiadanie, w którym można się rozsmakować. Patrząc na dorobek Czecha, czuję, że to zaledwie przystawka przed jego innymi książkami, na które mam zresztą ogromny apetyt.

Główny motyw/ Bohaterem „Zbyt głośnej samotności” Hrabala jest Haňťa który trzydzieści pięć lat pracuje przy starym papierze i to jego love story. Pierwowzorem Haňťi był przyjaciel Hrabala, którego poznał w składzie makulatury na ulicy Spalonej w Pradze w latach 50′ – Jindrich Paukert. Haňťa jest człowiekiem wykształconym wbrew własnej – jak często powtarza – woli. Przy okazji prasowania papieru zdobywa, zabija, ale i ratuje cenne książki, przenosi je do swojego domu, po czym czyta. Nie są to byle jakie książki, a arcydzieła literatury, „perełki” najznakomitszych pisarzy. Tak więc na co dzień przy pracy Haňťi towarzyszy Lao-cy, Sartre, Camus, Nietzsche, Goethe, Rimbaud, Immanuel Kant… I dzbanek piwa. I myszy. Haňťa wypija dzbanek piwa, stara się odgonić z papieru myszy, po czym i tak sprasowuje je maszyną, bo za bardzo kochają, tak jak on, książki, aby je opuścić. Myszy pożerają książki w sensie dosłownym, Haňťa w sensie przenośnym.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody (…)”.

„(…) jeszcze piękniejsze musiały być czasy, kiedy wszelka myśl zapisana była tylko w ludzkiej pamięci (…)”.

„(…) bowiem podzielam pogląd Hegla, że człowiek szlachetny nie musi być szlachcicem, a złoczyńca – mordercą”.

„Gdybym ja umiał pisać, to napisałbym książkę o większym szczęściu i o większym nieszczęściu człowieka”.

„Nie jestem niczym więcej niż subtelnym rzeźnikiem”.

„Ja zaś kulę się u podnóża góry papieru jak Adam w krzakach, z książkę w palcach otwieram zalęknione oczy na inny świat niż ten, w którym akurat przebywałem (…)”.

„Codziennie z dziesięć razy zdumiewa mnie, że mogłem sam od siebie tak się oddalić”.

„(…) niebiosa nie są humanitarne i człowiek, który się para myśleniem, także humanitarny nie jest”.

„(…) jakbym prasował zdania z Talmudu: Jesteśmy jako oliwki, dopiero kiedy nas miażdżą, wydajemy z siebie to, co najlepsze”.

„(…) Praga jest taka pełna greckiego ducha nie tylko na fasadach swoich czynszówek, ale również w głowach mieszkańców, jedynie dlatego, że klasyczne gimnazja i humanistyczne uniwersytety namaściły Grecją i Rzymem miliony czeskich głów”.

„Wiedziałem, że Jezus modlitwą zaklina rzeczywistość, która zmierza do cudu, podczas gdy Lao-cy >Drogą do nieba< śledzi prawa natury i jedynie w ten sposób dochodzi do uczonej niewiedzy”.

„(…) jakoś zakręciło mi się w głowie od tej mojej zbyt głośnej samotności (…)”.

„(…) codziennie czeka na mnie miecz Damoklesa, który sobie sam zawiesiłem (…)”.

 

Jednym z ważniejszych czeskich pisarzy obok Milana Kundery, który na kartach swych utworów rozliczał się z wydarzeniami Praskiej Wiosny, był Bohumil Hrabal. Szczególnie istotne miejsce w jego spuściźnie literackiej odgrywa powieść „Zbyt głośna samotność”. Tekst dłuższej formy prozatorskiej został ukończony przez pisarza w lipcu 1976 roku, jednak nie mógł się ukazać w oficjalnym obiegu wydawniczym. Zastrzeżenia cenzorów dotyczyły przede wszystkim podejmowanych przez Hrabala wątków politycznych i ideologicznych. Autor nie należał do grona zwolenników ustroju komunistycznego, w latach sześćdziesiątych publicznie wyrażał poparcie dla reform, dlatego w okresie normalizacji stał się twórcą zapomnianym. Jego utwory literackie publikowano w nieformalnych oficynach wydawniczych, nazywanych samizdatami. Na postępowanie komunistów wobec Hrabala wpłynęła jego zdecydowana postawa w czasie wiosennego „przesilenia”. Aleksander Kaczorowski wspominał: „Podczas Praskiej Wiosny Hrabal udzielił wielu wypowiedzi, w których popierał reformatorską politykę Dubčeka. Osobiście poznał go 30 kwietnia, podczas uroczystości na praskim Zamku, kiedy to wraz z Jiřím Menzlem otrzymali najważniejszą nagrodę państwową imienia Klementa Gottwalda za >Pociągi pod specjalnym nadzorem<. Było to już po ogłoszeniu projektu powszechnej amnestii ofiar represji stalinowskich, ustąpieniu Novotnego z funkcji prezydenta i zapowiedzi reform, między innymi zalegalizowania małych prywatnych firm i uznania prawa obywateli do zgromadzeń, zrzeszania się i wyjazdów za granicę”.

Pisarz, w przeciwieństwie do Kundery, nie zdecydował się na emigrację po stłumieniu Praskiej Wiosny. Mając świadomość, że jego twórczość, a szerzej osobę, niemile widziano na forum publicznym, postanowił przenieść się z Pragi do Kerska. Tam poświęcił się działalności literackiej, jednak jego utwory ukazywały się tylko w samizdacie, bądź pisane były „do szuflady”. W tym czasie powstała powieść „Zbyt głośna samotność”, w której w sposób emocjonalny opisał trudny czas normalizacji, prezentując przy tym negatywne skutki, jakie niosły za sobą praskie wypadki. Uwagę poświęcał przede wszystkim wywodzącym się ze społeczeństwa jednostkom skazanym na marginalizację z powodu aktywnego wsparcia protestów społecznych. Pisał o przedstawicielach stołecznej inteligencji masowo pozbawianych pracy zawodowej. Rozpamiętywał, że: „Najbardziej lubiłem chodzić do chłopaków z piwnicy z centralnym ogrzewaniem, gdzie niczym psy do budy uwiązani byli robotą ludzie z uniwersyteckim wykształceniem, którzy w trakcie swej pracy pisali historię naszych czasów, takie badania socjologiczne, tutaj w piwnicach dowiedziałem się, jak stan czwarty się przerzedził, jak robotnicy z nizin szli do nadbudowy, a znów osoby z wykształceniem uniwersyteckim pracują jako robotnicy. Najchętniej jednak przestawałem z kanalarzami, pracowali tam dwaj członkowie Akademii Nauk, a przy tym pisali książkę o ściekach i kanałach, które przechodzą i krzyżują się pod całą Pragą […].”

„Zbyt głośną samotność” uznano za jeden z najważniejszych utworów w spuściźnie literackiej Hrabala. Odczytywano ją jako swoiste rozliczenie autora z czasem normalizacji. Zawarta w tytule samotność nawiązywała do osobistych odczuć twórcy. W swoim dziele zwracał uwagę na zmiany, jakie zaszły w mentalności obywateli. Podkreślał fakt, że komunistyczni karierowicze pięli się po drabinie społecznej, zastępując ludzi, którzy należeli do grona specjalistów w swoich zawodach, m.in. lekarzy czy wykładowców akademickich. Prezentował, w jak drastyczny sposób władza pozbawiała wyżej wymienionych pracy zawodowej, zmuszając ich do podjęcia się zajęć fizycznych dla niewykwalifikowanych osób. Zmiany, jakie zaszły w życiu społecznym Czechosłowacji, stały się dla pisarza wątkiem często poruszanym w jego twórczości literackiej.

Przyjrzyjmy się pierwszym zdaniom książki Bohumila Hrabala: „Trzydzieści pięć lat pracuję przy starym papierze i to jest moja love story. Trzydzieści pięć lat prasuję stary papier i książki, trzydzieści pięć lat tytłam się w literach, wskutek czego upodobniłem się do leksykonów, których przez ten czas sprasowałem pewnie ze trzydzieści kwintali, jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody, starczy, bym się lekko nachylił, a cieką ze mnie same piękne myśli, jestem wbrew własnej woli wykształcony, tak więc właściwie nawet nie wiem, które myśli są moje i ze mnie, a które wyczytałem, tak więc w ciągu tych trzydziestu pięciu lat zjednoczyłem się z samym sobą i światem wokół mnie, bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych”. Bohater książki Haňťa, wygnaniec ze świata nadziemnego, skazany na karę przebywania na śmietniku, zdaje się być ostatnim, który umie czytać dzieła uznawane przez wieki kultury elitarnej za przejaw najwyższego wzlotu ludzkiego ducha. Jest samotny samotnością ostateczną. Nie ma żadnej nadziei. Akordeon w jego rękach wydaje z siebie tylko głuchy syk. Jedyne dźwięki w tym sprasowanym świecie to tupot buciorów, hałas bezdusznej prasy, łomot blachy. Samotność zbyt głośna, ale niesłyszalna, bo zagłuszana mechanicznym jazgotem cywilizacji, która nie może sobie pozwolić na skupienie, gdyż pędzi  za tym, co użyteczne teraz i zaraz. „Zbyt głośna samotność” to elegia na śmierć wartości przeznaczonych na zmielenie i opowieść o Ostatnim, który potrafi po nich rozpaczać. Z potoczystej mowy Hrabala, z nieokiełznanego bogactwa anegdoty i lepkości przedstawionego świata, pozostał mrok piwnicy i ciemna smuga ludzkiego losu. Hrabal odczytany przez Kafkę. Czytelników zaprasza do piwnicy, do składnicy makulatury, w której swoje życie wiedzie niezguła i marzyciel, wsłuchujący się w chlupot fekaliów, odgłosy niekończącej się wojny pomiędzy szczurzymi klanami i książkowy szelest wartości najwyższych. Wczytujący się w Europę, która dotarła do tej piwnicy wraz z greckim detalem architektonicznym i wynalazkiem Gutenberga. Przemierza on przestrzeń swojego podziemia, swojego raju i więzienia, naznacza swoją obecnością każdy jego kąt. Pulsuje tutaj prawdziwe i bogate, chociaż skryte przed światłem życie. Żyje tutaj ćma, szczur, robak i ludzie, którzy nie zmieścili się na tytułowej stronie życia. 


Ból egzystencjalny, którego wytłumaczenia poszukiwał Hrabal w pismach Schopenhauera, Laozi czy w powieściach Camusa, ma u niego towarzystwo w nadprzyrodzonej sile – być może sile sprawczej. Smutek i dramat jawi się Hrabalowi jako element koncepcji tego świata, jego piękna i pełni. Hrabal niejednokrotnie mówił, że lepiej jest żyć na dnie i spoglądać w górę. Najbardziej komfortowo czuł się wśród prostych ludzi, których historii lubił słuchać, ich opowieści zamieniać w miąższ literacki swoich książek. Hrabal jest mi bardzo bliski, ponieważ podobnie jak on widzę ludzi jako tragikomicznych, czyli śmiesznych i tragicznych zarazem. Oczywiście jest to ukryte za całym repertuarem póz, masek i tak dalej. Żeby wydobyć to, co tkwi naprawdę w danym człowieku, Hrabal lekko przerysowuje swoich bohaterów. Bardzo ważną sprawą jest to, że Hrabal nigdy ich nie wyśmiewa, nie poniża ich, nie atakuje, przeciwnie, traktuje ich z czułością, lubi ich po prostu. Warto zwrócić uwagę, że u Hrabala nie ma postaci negatywnych. Wszyscy są zagubieni w absurdalności świata, z którą usiłują sobie jakoś radzić, ale zawsze są przegrani, choć nie do końca, zawsze pozostaje iskierka nadziei. Bohaterowie Hrabala to są „zwykli ludzie”, ani specjalnie wykształceni, ani cieszący się autorytetem. Mimo to jest w tych książkach głęboka mądrość, wynikająca z afirmacji życia, jakie by ono nie było, i godności szarych ludzi.

Mamy tu zatem do czynienia z motywem zniszczenia biblioteki, motywem bibliotek unicestwionych. Książki nie są tu palone, lecz prasowane w prasie hydraulicznej. Dokonuje tego pracownik składu makulatury, codziennie niszczący w ten sposób tony zadrukowanego papieru. Trzydzieści pięć lat takiej pracy wywarło na nim niezatarte piętno, stał się „wykształcony wbrew swojej woli”, niczym rzesze bibliotekarzy stykających się z książkami w swojej codziennej pracy. Specyficzne w jego sytuacji jest to, że ma kontakt z tomami odrzuconymi, przeznaczonymi do zniszczenia przez kolejne reżimy, potraktowanymi jak niepotrzebny papier, śmieci do usunięcia. Niezwykła historia i sposób zdobycia wykształcenia „wbrew woli” opisane już w drugim zdaniu całej opowieści ukazują także zmysłowy, cielesny wymiar jego obcowania z książką. Teksty książek przenikają do niego przez skórę rąk, którymi pracuje, brudząc ją. Akt lektury przypomina akt kontemplacji, powolne smakowanie pojedynczego zdania w ustach, wreszcie wchłonięcie myśli z książki przez mózg i serce, i rozpłynięcie się jej żyłami po całym ciele. W ten sposób bohater, jak twierdzi, osiągnął jedność ze sobą samym i światem oraz pełnię życia wewnętrznego −„jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody” − mówi. Nazywa się „czułym rzeźnikiem” i nie ma poczucia uczestniczenia w dziele zniszczenia, ponieważ wierzy w transsubstancjację myśli, które są niematerialne jak krew w hostii. Właśnie dlatego, jego zdaniem, wysiłek Koniaszy[1] całego świata, palących książki, spełza na niczym. [2]

Równocześnie jednak stwierdza, że to książki nauczyły go radości z niszczenia i przytacza po raz pierwszy cytat, przewijający się następnie przez cały tekst, o niebiosach, które nie są humanitarne, podobnie jak człowiek myślący. Jeżeli czytelnik rozpozna cytat: „niebiosa nie są humanitarne”, jako pochodzący z Tao Te King−Księgi Drogi i Cnoty, część 5 i uświadomi sobie jego dalszy ciąg, zrozumie pozorną sprzeczność w określeniu „czuły rzeźnik”, podobnie jak w pojawiającym się później sformułowaniu „nieszczęśliwie szczęśliwy”. Proponuję zatem prześledzenie stopniowego, dokonującego się przed oczami czytelnika, przekształcenia motywu biblioteki i bibliotekarza w „Zbyt głośnej samotności” Bohumila Hrabala poprzez przeanalizowanie najczęściej przywoływanych lektur ze zbiorów Hańty. Księga Drogi i Cnoty to jeden z najstarszych tekstów filozoficznych taoizmu.

Hrabal miał się z nim okazję zapoznać dzięki zainteresowaniom filozoficznym swojego przyjaciela Egona Bondego. W „Zbyt głośnej samotności” pojawia się też postać samego Lao Tsy, uważanego za twórcę taoizmu i autora Księgi Drogi i Cnoty. Towarzyszy mu Jezus, a oprócz cytatu z Lao Tsy pojawia się przywołanie Koheleta i Salomona. To harmonizowanie przeciwieństw także jest charakterystyczne dla myśli taoistycznej. Wspomniany kompletny cytat o niehumanitarnych niebiosach, z Księgi Drogi i Cnoty, brzmi: „Niebo i ziemia nie są humanitarne. Do wszystkich rzeczy i spraw odnoszą się jak do trawy i psów. Człowiek mądry nie jest humanitarny. Do wszystkich rodów odnosi się jak do trawy i psów. Przestrzeń między niebem i ziemią −czyż nie jest podobna do miecha kowalskiego lub fletu? Ponieważ jest pusta, jest nie do wyczerpania. Im silniejszy ruch, tym większy skutek. Gadulstwo sprowadza niepowodzenie − lepiej przestrzegać środka”[3]. We fragmencie tym zawarte zostało jedno z najistotniejszych pojęć taoizmu, mianowicie wu-wei, czyli niedziałanie. Chodzi tu o działanie bez wysiłku w harmonii z nurtem wszechświata. Niedziałanie polega na nieingerowaniu w prawa świata. Brak humanitaryzmu niebios i ziemi stanowi właśnie jedno z takich praw.

Jednak nie tylko postawa godna mędrca taoistycznego pozwala bohaterowi znieść stratę. Pomaga mu w tym także znajomość wielu innych tekstów literackich, filozoficznych i religijnych. Na pogrzebie matki jest w stanie zachować spokój dzięki przywołaniu w myślach wiersza amerykańskiego poety Sandburga, mówiącego o tym, że z człowieka zostaje na koniec tylko tyle fosforu, ile by wystarczyło na pudełko zapałek i tyle żelaza, ile potrzeba na kłódkę, na której mógłby się powiesić dorosły człowiek. Przy prasowaniu książek myśli o zdaniu z Talmudu: „Jesteśmy, jako oliwki, dopiero gdy nas miażdżą, wydajemy z siebie to, co najlepsze”.[4]

W poradzeniu sobie ze stratą pomaga także estetyzacja śmierci. Ciało stryja Hańta traktuje jak książki w składzie makulatury. Umieszcza je w trumnie ze studium Immanuela Kanta, otwartym na słynnych zdaniach: „Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i wzmagającym się podziwem... niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie...”. Ostatecznie wybiera jednak inne zdanie Kanta: „Gdy migotliwe światło gwiazd przebłyskuje w brunatnych cieniach nocy, a samotny księżyc wschodzi w pełni, spokój cichego letniego wieczoru budzi z wolna uczucia przyjaźni, pogardy dla świata, wieczności”. Dobiera zatem starannie zdanie-epitafium, które przeznacza zmarłemu niczym ostatni akt kontemplacyjnej lektury, podczas którego dojdzie do dosłownego wchłonięcia tego zdania, tej myśli przez rozkładające się ciało. Potem jeszcze obsypuje ciało zmarłego różnokolorowymi blaszkami z miedzi, cyny i mosiądzu, należącymi do zbiorów stryja, który kładł je na szynach, a przejeżdżający pociąg nadawał im niezwykłe kształty. Estetyzuje śmierć w ten sam sposób, jak estetyzuje niszczenie książek.

Niektóre książki zabiera ze sobą do domu, do własnej biblioteki, żeby przeczytać je wieczorem i dowiedzieć się z nich o sobie czegoś, czego jeszcze nie wie. Jego biblioteka domowa także go przytłacza, książki są wszędzie, pozostawiając niewiele miejsca gospodarzowi. Są nad łóżkiem, a nawet w łazience. Przestrzeń mieszkalna ciągle się kurczy, podobnie jak sam właściciel mieszkania, który nie może się w nim wyprostować ani swobodnie poruszać bez lęku, że książki runą i zasypią go. Zbiera je i przechowuje, by na emeryturze móc już w spokoju tworzyć z nich artefakty takie jak te, które tworzy codziennie w składzie makulatury. „Potem jest moją mszą, mym rytuałem, bym każdą taką książkę nie tylko przeczytał, ale po przeczytaniu włożył do serca każdej paczki, bowiem ja każdą paczkę muszę przystroić w czaprak, muszę nadać jej swój charakter, złożyć na niej swój podpis”. Do paczek, wyłożonych papierem po cemencie lub zakrwawionym papierem z rzeźni, wkłada otwartego „Fausta” Goethego, „Don Carlosa” Schillera, „Hyperiona” Hölderlina, „Tako rzecze Zarathustra” Nietzschego, owija je następnie reprodukcjami dzieł znanych malarzy europejskich: Rembrandta, Halsa, Moneta, Maneta, Klimta i Cezanne’a. Będąc zarazem twórcą i jedynym widzem tego działania artystycznego, przeżywa uniesienie grabarza relikwii odkrytych i pogrzebanych przez siebie. Na emeryturze zamierza udostępnić swoją bibliotekę także innym pragnącym podobnego doznania, by mogli stworzyć swoją paczkę-artefakt z książką w środku.

Bohater jest zajęty twórczym niszczeniem, które stało się jego taoistycznym sposobem na pogodzenie się z likwidacją dóbr kultury w powojennej Czechosłowacji, rozumianą przezeń jako nieubłagane prawo. Zaabsorbowany, nie od razu zwraca uwagę na istoty, które przy tej okazji uśmierca. W końcu jednak je dostrzega i przypomina sobie myśl Schopenhauera, że najwyższym prawem jest miłość, a miłość to współczucie. Kiedy więc także w jego domowej bibliotece zalęgną się myszy, poczuje strach na myśl o sprawiedliwej odpłacie, jaką mu zgotują za brak współczucia, nadgryzając całą konstrukcję półek nad łóżkiem, która kiedyś zawali się na niego. Zdanie z Schopenhauera budzi też wspomnienie dawnej miłości do młodej, milczącej Cyganki, niewinnej istoty, którą spotkała podobnie okrutna śmierć jak niewinne myszy. Skłania to Hańtę do zweryfikowania swojego wcześniejszego światopoglądu: „Niebiosa nie są humanitarne, lecz jest chyba coś więcej, niż te niebiosa: współczucie oraz miłość, o której już zapomniałem, o której już nie pamiętam”. Współczucie i miłość w filozofii Schopenhauera stanowią − jak wiadomo − pokłosie jego zainteresowań buddyzmem, podobnie jak przekonanie o metafizycznej jedności wszystkich istot żywych. Schopenhauerowską, zaczerpniętą z buddyzmu, etykę współczucia bohater Hrabala zaczyna zatem stawiać ponad postawę taoistycznego mędrca.

Wśród autorów, do których lektury przyznaje się Hańta, pojawiają się także Sartre i Camus. Wiele już napisano o aktualizacji mitu Syzyfa w „Zbyt głośnej samotności”. Bohater staje się Syzyfem, usiłując poradzić sobie z zasypującymi go w składzie makulatury górami papieru, wśród których są nie tylko książki, ale też ulotki, wizytówki, bilety, plakaty, broszury, papier do pakowania, stare gazety i zużyte zakrwawione papiery z rzeźni. Syzyfem jest także tworząc swoje dzieła w ciągłym braku czasu, odkładając wiele z nich na później. Końcowe słowa „Mitu Syzyfa” Alberta Camusa brzmią: „Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu. Zostawiam Syzyfa u stóp góry. Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej, która neguje bogów i podnosi kamienie. On także mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. Każda z cząstek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy same w sobie tworzą świat. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym”.

 

 

 


[1] Pater Antonı´n Konia´sˇ − jezuita, który w okresie kontrreformacji spalił około 30 000 ksiąg czeskich uznanych za heretyckie.

[2] JOANNA KRÓLAK Instytut Slawistyki Zachodniej i Południowej Uniwersytet Warszawski „WYKSZTAŁCONY WBREW SWEJ WOLI”− MOTYW BIBLIOTEKI W ZBYT GŁOŚNEJ SAMOTNOŚCI BOHUMILA HRABALA

[3] Laozi, Księga dao i de z komentarzami Wang Bi, trans. Anna Iwona Wójcik (Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2006).

[4] Po wnikliwym sprawdzeniu muszę stwierdzić, że nie ma takiego cytatu w Talmudzie. Hrabal coś gdzieś usłyszał i powtórzył.