„Kobieta z wydm”
Kobo Abe
Autor/ (ur. 7 marca 1924 r. w Tokio, zm. 22 stycznia 1993 r. w Tokio) – japoński prozaik, dramaturg i autor scenariuszy. Jeden z
najbardziej innowacyjnych autorów w powojennej Japonii.
Tłumaczenie/ Mikołaj Melanowicz
Tematyka/ Piasek jest
więzieniem, dosłownym i symbolicznym, ale nie tylko dla bohatera. My też
jesteśmy zasypani. My też spędzamy życie na tak bezsensownych, ( jeśli nie dla
nas, to przynajmniej dla świata) zajęciach jak niekończące się przesypywanie
piasku do koszy, zaspokajanie podstawowych potrzeb. Kiedy czytamy o tej trudnej
sytuacji, w której znalazł się ten człowiek, (…) czytamy o sobie samych.
Główny motyw/ Niki Jumpei,
nauczyciel, z zawodu entomolog, wyrusza na wyprawę badawczą na wydmy. Jeszcze
nie wie, że nigdy z niej nie wróci. Uwięziony w domu- pułapce desperacko
próbuje uciec, ale magnetyczna siła tajemniczej kobiety, z którą mieszka,
sprawia, że to, co dotąd było przekleństwem, staje się sensem jego życia.
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„A może właśnie nieposiadanie
formy jest najlepszym wyrazem siły?”.
„Jego zainteresowania piaskiem i
owadami było w końcu tylko pretekstem do ucieczki- choćby na krótką chwilę – od
udręki tych zobowiązań i życiowej inercji”.
„Wszystko, co posiada formę,
jest ułudą”.
„Nonsensy też mają swoją
granicę!”.
„Nie udawaj obrońcy, gdy sama
jesteś niewolnikiem!”.
„Każdy człowiek posiada własną
filozofię, która dla innego nic nie znaczy”.
„Dwudziestoletni mężczyzna
podnieca się w myśli. Czterdziestoletni zaś- na powierzchni skóry. Lecz dla
trzydziestoletniego mężczyzny najniebezpieczniejsza jest kobieta widziana, jako
zarys kształtu”.
„Gdyby jednak życie składało się
z samych rzeczy ważnych, stałoby się niebezpieczną szklaną budowlą, która
rozsypałaby się przy byle dotknięciu”.
„[…] zdając sobie sprawę z
bezsensu egzystencji, wszyscy kierujemy wskazówki kompasu w stronę własnych
gniazd”.
„Jeśli chodzi o mnie, duże
wątpliwości budzi system nauczania zakładający, że życie ma jakiś sens…”.
„Gdy już raz umrzesz, nie
potrzebujesz martwić się śmiercią”.
„Każdy człowiek jest trochę
złośliwy w stosunku do czyjejś cnoty”.
„Powiadają, że nawet dżdżownica nie
rozwinie się w pełni bez bodźców…”.
„Życie ludzkie nie powinno być
rozerwaną na części księgą, lecz solidnie oprawionym tomem”.
„Większość kobiet uważa, że nawet,
gdy rozchylają uda-nie potrafią przekonać partnera o własnej wartości, jeśli
nie w tej scenie melodramatu”.
„ Żaden mężczyzna ani też żadna
kobieta nie dadzą się uwieść dla samej
teorii”.
„Miłość starzeje się
natychmiast, tak jak ubranie, które przestaje być nowe, gdy je raz włożymy na
siebie. Wystarczy jednak przeprasować zmarszczki i znowu wygląda jak nowa… A
potem znowu starzeje się…”.
„W zakresie seksu także
zaczynamy mieć niejasne przeczucia, że zostawiono nas z wekslem bez pokrycia”.
„Na szczęście pożądanie płciowe,
którego historia sięga kilkuset milionów lat, począwszy od ameby, nie wygasa
tak łatwo”.
„Spazmy ludzkości, przetrwały w
warstwach skamielin… ani kiedy dinozaury, ani ściany lodowe nie potrafiły powstrzymać
mechanizmu rozmnażania, prącego do przodu wśród jęków i szaleńczej ekstazy…”.
„Szansa powodzenia jest znacznie
większa w przedsięwzięciach spontanicznych niż w długo wypieszczonych,
ślamazarnych planach”.
„Cóż znaczy indywidualność, gdy
człowiek patrzy w oczy śmierci?”
„Lecz koniec końców, życie
niełatwo zrozumieć”.
„Gdyby nie było standardu
normalności, nie byłoby też ludzi nienormalnych!”.
Pewnego sierpniowego dnia
zaginął mężczyzna. Od chwili, gdy w czasie urlopu udał się nad morze odległe o
pół dnia drogi pociągiem – słuch o nim zaginął. Ogłoszenie w prasie i
poszukiwania policji nie dały żadnych rezultatów. W związku ze zgłoszoną w
Sądzie sprawą dotyczącą zaginięcia Niki Jumpei, po dokonaniu formalności
publicznego ogłoszenia stwierdzono:, „że
od dnia 18 sierpnia 1955 roku nie otrzymano wiadomości o życiu, ani o śmierci
ww. osoby i na podstawie powyższego wydano następującą decyzję. DECYZJA:
Nieobecny Niki Jumpei uznany został za zaginionego. 5 października 1962r., Sąd
do Spraw Rodzinnych”.
Oczywiście, zaginięcie człowieka
nie jest czymś niezwykłym. Statystyka notuje kilkaset wypadków rocznie;
jednakże procent odnalezionych jest zaskakująco mały. Zabójstwa czy
nieszczęśliwe wypadki pozostawiają dowody, w przypadku porwania zaś można
przynajmniej poznać jego motywy. Gdy okaże się, że zaginięcie człowieka nie
należy do żadnej z powyższych kategorii, niezmiernie trudno wpaść na trop
poszukiwanego. Przeważnie bywa to po prostu zwykła ucieczka, – jeśli już mamy
użyć tego słowa.
I w przypadku tego mężczyzny
niemożność odnalezienia jakiegokolwiek śladu nie była czymś wyjątkowym. I
chociaż wiadomo było, w jakim udał się kierunku, nie nadeszła żadna wiadomość o
znalezieniu ciała; charakter pracy zaginionego zaś nie nasuwał przypuszczeń, by
mógł zostać porwany na skutek uwikłania w jakieś tajemnicze sprawy. Unormowany
tryb życia tego człowieka nie pozwalał również myśleć o ucieczce.
Naturalnie, na początku wszyscy
przypuszczali, że zamieszana w to jest jakaś kobieta. Gdy żona zaginionego
powiedziała, że celem wyprawy męża było łowienie owadów, zarówno policja, jak i
koledzy z pracy poczuli się tak, jakby z nich zakpił. Butelka na owady i
siatka, jako czapka niewidka w ucieczce z dziewczyną – to zakrawało na komedię.
A jednak pracownik stacji kolejowej jedyny świadek, który ostatni widział zaginionego
stwierdził, że pamięta mężczyznę, który wyglądał raczej na alpinistę; na
plecach miał manierkę i drewniane pudełko przypominające skrzynkę na farby.
Mężczyzna był sam, zupełnie sam, więc domysły na temat dziewczyny okazały się
raczej bezpodstawne.
Przypuszczano również, że
mężczyzna, zmęczony życiem, popełnił samobójstwo. Pogląd ten lansował jego
kolega, zajmujący się po amatorsku psychoanalizą:, „który twierdził, że już samo oddalenie się w wieku dojrzałym tak
bezużytecznemu zajęciu jak kolekcjonowanie owadów jest dowodem psychicznej
ułomności. Niezwykłe zamiłowanie do zbierania owadów, które przejawiają dzieci,
wiąże się często z kompleksem Edypa. To w celu zaspokojenia swych
niespełnionych pragnień dziecko z upodobaniem wbija szpilki w martwy odwłok
owada, choć nie potrzebuje się już obawiać, że zdobycz mu ucieknie. Gdy
człowiek dojrzały czyni to samo, jest to niewątpliwie oznaka poważnej choroby.
Wcale nie przypadkowo zbieracze owadów są często albo ludźmi o niepohamowanej
żądzy zysku, albo krańcowymi odludkami, kleptomanami czy homoseksualistami.
Stąd już tylko o krok od samobójstwa z powodu znużenia życiem”. Jednakże
wszystkie te domysły amatora psychoanalityka okazały się bezpodstawne, ponieważ
nie znaleziono ciała.
I tak minęło siedem lat, w ciągu,
których prawda pozostała nieznana. W konsekwencji, zgodnie z art.30 Kodeksu
Cywilnego, człowiek ten został uznany za zaginionego.
Historia Niki Jumpei jest następująca.
Pewnego sierpniowego popołudnia mężczyzna wysiadł z pociągu i bez wahania
przesiadł się do autobusu. Bohater
jechał do samego końca. Gdy wysiadł teren był już mocno pofałdowany. Mężczyzna
minął wieś i szedł dalej w stronę morza. Po chwili skończyły się zabudowania i
zaczynał się las. Pofałdowany teren ciągnął się bez końca i zasłaniał horyzont.
Nagle jego widokowi ukazała się zwykła biedna wioska. Mężczyzna przybył tu, by
łowić owady zamieszkujące te piaszczyste tereny. Jego celem było odkrycie
nowych gatunków owadów. Gdyby to się mu udało, jego nazwisko zostałoby
utrwalone łacińskimi literami w ilustrowanej encyklopedii entomologicznej wraz
z długą, naukową nazwą łacińską i wtedy, być może przetrwałby po wsze czasy. A
jeśli zachowa się długo w ludzkiej pamięci choćby tylko dzięki owadowi – to już
trud wart jest wysiłku.
Słońce
zaszło i wiatr osłabł nieco. Mężczyzna wędrował po wydmach, dopóki mógł jeszcze
rozróżnić wzory wyrysowane w piasku przez wiatr. Nie było tu nic, co
zasługiwałoby na miano zdobyczy. Co najważniejsze, ostatni autobus już odjechał
i przybysz musiał nocować w wiejskiej chacie.
Napotkany na wydmach starzec
zaprowadził Nikiego na nocleg w kierunku jednej z jam, która znajdowała się u
stóp wydm, na końcu wsi. Starzec zawołał: „
Hej babciu, hej!”. W ciemności u ich stóp ukazało się światło lampy.
Mężczyzna zastanawiał się, czy kobieta jest stara. Musi mieć już swoje lata,
skoro wołano na nią „babciu”. Lecz osoba, która powitała go, trzymając lampę,
okazała się dość powabną kobietą około trzydziestki. W każdym razie był jej
bardzo wdzięczny, że go tak miło powitała, nie ukrywając swojej radości. Chata
okazała się jamą, z której bez drabiny nie można było ani zejść ani wyjść z
urwiska. Ściana wznosiła się prawie na trzy wysokości dachu, nawet po drabinie
niełatwo było się tam dostać. W tak głębokiej jamie żyło się chyba jak w
twierdzy.
Kobieta
poczęstował go kolacją oraz przeprosiła za warunki, w jakich musi spędzić noc-
bez elektryczności, wody i kąpieli. Rozbrajało go zachowanie kobiety. Wmawiał
sobie, że przeżycia tej nocy to bardzo rzadka okazja. Nie przeczuwał żadnego
niebezpieczeństwa. Po ugoszczeniu gościa kobieta zabrała się do pracy. Zaczęła
wydobywać piach ze skarpy i przesypywać go do koszy. Wydobyty piach miał być
rano zabrany i sprzedany do pobliskiego miasteczka. Poprosiła mężczyznę o
pomoc. Tutaj, w tym nieskomplikowanym świecie, było to zupełnie normalne, że
jednonocny gość otrzymywał łopatę do ręki. Zakres jej rozmów był ograniczony.
Ale gdy zaczynał mówić o własnym życiu, zmieniała się nie do poznania. „A więc tędy może prowadzi droga do jej
serca” – myślał Niki. Nie interesowało go specjalnie to, co kobieta mówiła,
„lecz słowa jej tchnęły ciepłem, które
sprawiało, że myślał o jej ciele ukrytym pod grubymi roboczymi spodniami”.
Mężczyzna
spędził bezsenną noc. Rozmyślał i nie mógł pojąć, że ta kobieta może prowadzić
taki tryb życia. Dlaczego się tak przyczepiła do tej wioski? Zły był na
wszystko. Ale czy nie było to jednocześnie pragnienie, by rzuciła pracę przy
piachu. W istocie jego wzburzenie nie było tylko po prostu gniewem z powodu
głupoty tej kobiety. Było w tym coś więcej, coś niezgłębionego. Zasnąć jednak
nie mógł. Słyszał, że kobieta pracuje bez przerwy. Zerwał się jak oparzony.
Zobaczył kobietę leżącą zupełnie nago. Leżała na wznak na macie; całe ciało, z
wyjątkiem głowy, było obnażone; lewa ręka spoczywała lekko na łonie, gładkim i
pełnym. Mężczyźnie wypłynęła nagle spod języka lepka ślina. Nie mógł jej
przełknąć. W dziennym świetle wczorajsze podniecenie i rozdrażnienie wydawało
mu się złudzeniem. Chciał uciec… Nie do wiary! Drabina zniknęła! Czyżby nie było miejsca, którędy można by się
wydostać na górę? Obszedł dom kilka razy. Zrozumiał, że jest w pułapce. Nagle
zdrętwiał, bo zorientował się, że drabina leżała na piasku. Tak, to była
drabina sznurowa. To znaczy, że drabinę zabrała nie kobieta, ale ktoś inny na
górze. A więc w jego uwięzieniu uczestniczyła cała wieś. Zrobiło mu się ciemno
przed oczami. „Co to ma znaczyć?” – mówił,
jąkając się z pośpiechu. „To…to…po prostu
spisek! Zastawiłaś pułapkę i myślałaś, że ja w nią wpadnę jak jakiś pies czy
kot, że polecę, gdy tylko zobaczę samicę?”. Lecz ona jej spokojnym monotonnym głosem,
za którym kryła się jej pewność siebie odpowiedziała: „Zbliża się teraz pora północnych wiatrów i wtedy zachodzi zawsze obawa
burzy śnieżnej…”. Kobieta usiadła i zaczęła przygotowywać posiłek.
Mężczyzna kątem oka obserwował jej sylwetkę, gdy ze spokojem obierała
ziemniaki. Czy powinien potulnie przyjąć jej posiłek, który przygotowuje? Myśl
ta pochłonęła go całkowicie. Koniec końców nic się jeszcze nie zaczęło, nic też
się jeszcze nie skończyło. „On sam jest
chyba bardzo dziwną istotą, skoro w takim miejscu rozmyśla nad dziwactwami tego
świata”.
Co chciał przekazać
czytelnikowi Kobo Abe w książce „Kobieta
z wydm”? Czy „uganianie” się za nieistotnymi rzeczami w życiu może być
więzieniem? Czy z łowcy człowiek sam może stać się ofiarą i ugrząźć w
psychologicznym więzieniu? Czy ten dramat w ascetycznej
rozgrywającej się formie jest swoistą przypowieścią o trudnym dojrzewaniu
człowieka do życia w społeczeństwie, o wyzbywaniu się egoistycznych pragnień i
podporządkowaniu swojego „ja” dla dobra ogółu? Kōbō Abe wykreował postać, która pozostaje
zagubiona we współczesnym świecie, nie potrafi się po nim poruszać, jest
bezbronny wobec otaczającej go rzeczywistości - osaczają go własne lęki i
wątpliwości. Pełnię wiedzy o bohaterze książki podobnie jak w prozie Franza
Kafki zdobywa się jednak stopniowo, gdyż jego osobowość nienakreślona jest
przez wewnętrzne monologi, filozoficzne rozważania narratora, czy wypowiedzi
innych postaci, lecz przez pełne absurdu sytuacje, w jakich bohaterowie ci się
znaleźli. Zarówno Józef K., jak i Niki Jumpei toczą niebezpieczną walkę. Nie
przewidują jej konsekwencji, nie szukają też przyczyn, a mimo to buntują się,
przynajmniej z początku. Podejmują walkę, gdyż wiedzą, że przeciwnik jest potężny, przegrywają ją, bo nie wiedzą, że wydany na nich „wyrok” dawno
już zapadł. Podobnie jak w greckiej tragedii, ich losy determinują siły
tajemnicze, nieokiełznane, całkowicie od nich niezależne. A jednak chwytają
kurczowo każdą pojawiającą się szansę w złudnej nadziei, że przezwyciężą
okrutne fatum.