04 września 2017

Cockpit



„Cockpit”

Jerzy Kosiński


Autor/ Jerzy Nikodem Kosiński, urodzony, jako Józef Lewinkopf (ur. 14 czerwca 1933 w Łodzi, zm. 3 maja 1991 w Nowym Jorku) – polsko-amerykański pisarz pochodzenia żydowskiego, piszący w języku angielskim.

Tłumaczenie/ Mira Michałowska

Tematyka/ Niewiarygodne studium umysłu psychopaty, opisane z podręcznikową precyzją. Nasycenie szczegółami budzi jednocześnie odrazę i pewnego rodzaju podziw. Niezwykła płynność w opisie wydarzeń i przejścia do kolejnych, często niepowiązanych epizodów, pozwala autorowi przeprowadzić czytelnika do końca powieści bez cienia zniecierpliwienia. Książka jest tyleż samo dobra, co irytująca, bez fabuły, bez powiązanych ze sobą wątków, a przedstawione historie przeskakują jedna w drugą, bez jakiejkolwiek przyczyny.
  
Główny motyw/ Bezimienny, pozbawiony wieku, bogaty i przebiegły mężczyzna z nudów bawi się w Boga. Obserwuje rzeczywistość i wyłania z niej wybrane jednostki, po czym podburza je przeciwko sobie, stwarza skrajne sytuacje, testuje je, aż w końcu "wydaje wyrok" - dobro zostaje wynagrodzone, zło potępione. Chociaż często postępuje w ten sposób dla samego spektaklu charakterów, przejawia też dziwne zafascynowanie swoimi "ofiarami". Czerpie też niebywałą przyjemność z wkradania się w ich życie, robienie zamieszania lub wręcz przeciwnie - zamianę szarej egzystencji w nagły raj. Ma również niebywałą wnikliwość, która pozwala mu na odmienne postrzeganie świata i zauważanie rzeczy nieistotnych dla wielu.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

Są inne sposoby oddawania czci bóstwom”.

„Wszystko ma swój koniec”.

                 Jerzy Kosiński z wielkim talentem i fantazją wymyślał swoje życie, tworzył swoje liczne fikcyjne życiorysy. Niemal do końca życia pozostał wierny zasadzie obudowywania swojej osoby opowieściami nieprawdziwymi, które częstokroć raz wypowiedziane, stawały się faktami. Czynił to zarówno w kontaktach z innymi ludźmi, kiedy to kreował swój niepowtarzalny intelektualny i seksualny wizerunek, jak też, przede wszystkim, w literaturze. Bujnemu rozkwitowi mitotwórstwa Kosińskiego sprzyjał jego wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie w nowym, nieznającym go środowisku bez wielkiego ryzyka demaskacji mógł nie tylko snuć swoje opowieści i autobiografie, ale też wymyślić od nowa całą swoją przeszłość. Do dziś - o czym najlepiej wiedzą zagubieni biografowie i zdezorientowani czytelnicy poszukujący prawdy o autorze „Cockpitu” - istnieje nie tylko bardzo wiele białych plam życiorysu Kosińskiego, ale też towarzysząca pisaniu o nim niepewność: jak odcedzić prawdę od tego, co mówił o sobie i co mówili o nim inni. Warto pamiętać, również czytając te słowa, że każda kolejna biografia Kosińskiego jest tylko kolejną, sfabularyzowaną opowieścią o człowieku, który w mniejszym lub większym stopniu wiódł życie bohatera literackiego. Czyżby w książce „Cockpit” Jerzy Kosiński stworzył bohatera na „swój obraz i swoje podobieństwo”? Czy bohater spełniał rolę alter ego pisarza?
                  
                Większość ludzi podporządkowuje się całkowicie wszechobecnej sile państwa. Bohater książki „Cockpit” Tarden zignorował jego potęgę. Wywodzi się z kraju, gdzie panuje ustrój totalitarny. Sprytnie wprowadzając w błąd władze, wykorzystując po prostu głupotę, a nawet tępotę urzędników prowincjonalnych urzędów opuszcza ojczyznę. W Ameryce za sprawą przypadkowego romansu z Theodorą zostaje agentem służb specjalnych, uzyskuje niezależność finansową i odtąd na swój sposób próbuje kształtować życie zarówno własne, jak i innych, manipulując ludźmi, nagradzając dobro i bezlitośnie mszcząc się na tych, którzy jego zdaniem nie dochowali wobec niego lojalności. W późniejszych latach jego służby w wywiadzie wysyłany był często w charakterze przedstawiciela wielkich firm do zachodniej Europy. Przemawiał na dużych zebraniach, brał udział w konferencjach, dawał wywiady do prasy i występował w telewizji w wielu stolicach.
                
                  Od chwili, kiedy rozstał się z służbami specjalnymi, odnalazł w dużych miastach kilka prawie jednakowych mieszkań. W każdym mieszkaniu przechowywał klucze do wszystkich pozostałych, by móc łatwo się tam dostać, nie nosząc „żelastwa po kieszeniach”; poza tym w każdym z budynków ukrył ich duplikaty. Mieszkania były wyposażone tak, aby można było przebywać w nich godzinami, niewidzialny dla nikogo.
         

                
                     W ciągu minionych kilku lat zmuszony był do tak częstej zmiany tożsamości, że zaczął uważać przebierankę za coś więcej aniżeli sposób na osiągnięcie osobistego bezpieczeństwa, po prostu za konieczność. Życie Tardena zależało wszak tyle razy od błyskawicznego zmieniania się w kogoś zupełnie innego, od całkowitego odcięcia się od przeszłości. Co do ludzi, z którymi się stykał, jego zmiany osobowości nigdy nie były obliczone na zaszkodzenie im lub ich oszukanie. Dla bohatera była to w gruncie rzeczy próba poszerzenia ich percepcji. To oni w konfrontacji z jego kamuflażem oszukiwali samych siebie, ich oczy patrząc na Tardena przydawały autentyzmu i wiarygodności nowej wersji jego osoby. Bohater twierdził, że ich nie oszukiwał, to oni albo akceptowali, albo odrzucali nową prawdę, którą przed nimi roztaczał. Tarden zamówił sobie u najlepszego krawca we Florencji kilka oficerskich mundurów, na stanie posiadał też mundur listonosza oraz klucz do skrzynek na listy. Zatrudnił się w drukarni tylko po to, aby wykraść czyste arkusze z nadrukami najrozmaitszych osób, zaproszeń, recept, przedsiębiorstw, urzędów i agent rządowych. Wykradał te, które mogłyby mu się przydać w każdym z jego wcieleń. Niektóre dokumenty sam zaprojektował i wydrukował.
              

                 
                      Bohater z nudów i z nadmiaru pieniędzy stworzył sobie zabawę. Spośród setek anonimowych twarzy, na chybił trafił wybierał jedno istnienie ludzkie i zanurzał się w nie niezauważalnie: żaden człowiek nie wiedział i nie dowiedział się nigdy, jak Tarden zdobył wstęp w jego życie. Pewnego razu w sklepie z walizkami wybrał sobie niemłodą sprzedawczynię, by pomogła mu wybrać walizkę. Udawał, że często zmieniał zdanie, był kapryśny i niezdecydowany. Ekspedientka jednak była na tyle cierpliwa dla jego kaprysów, że za każdym razem uśmiechała się do niego promiennie. Nazajutrz Tarden wziął papier listowy z nadrukiem jednego z najsłynniejszych w kraju przedsiębiorstw i napisał do dyrektora domu towarowego. Powinszował mu doskonałego, wyjątkowego, sprawnego i uprzejmego personelu i wymienił nazwisko kobiety, która go obsługiwała, jako przykład wzorowego pracownika sklepu. Wielokrotnie wkraczał w cudze losy przez penetrację firm. Udawał niepełnosprawnego, chorego, potrzebującego pomocy. Kiedy pragnął zawrzeć nową znajomość lub poznać jakiegoś człowieka, zawsze próbował się zapoznać ze szczegółami jego życia zawodowego. Tak wpływał na życie redaktorów, pisarzy, polityków, artystów i zwykłych ludzi.
                
                       Bohater miał też „drugą twarz”, był mściwy i okrutny dla tych, którzy go w jakiś sposób zdradzili lub zawiedli. Mścił się w okrutny sposób, nie zważając na wiek i płeć zdrajcy. Niszczył wszystkich, którzy w jego oczach popełnili „zdradę” szczególnie „jego kobiety”. Tarden to człowiek-bóg irytuje, ale jest też obiektem podziwu, nawet zazdrości. To człowiek ponad wszystkimi prawami i zasadami oprócz prawem swojej własnej przyjemności. Ta zabawa w "boga" jest sensem i celem jego życia, a "ofiary" są zupełnie nieświadome roli, jaką on odegrał w ich drodze na szczyt lub upadku.  Wykorzystuje seksualnie swoje kochanki oraz napotkane na swojej drodze kobiety. Swoje potrzeby seksualne zaspokaja w sposób perwersyjny. Powieść ogniskuje się wokół charakterystycznych dla Kosińskiego obsesji: seksu, zła tkwiącego w ludziach, zemsty i ingerencji w życie innych. Szkoda tylko, że kończy się w tak banalny sposób. Rozumiem, że tak miało być, ale o wiele lepiej by się stało, gdyby książka kończyła się o kilkadziesiąt wierszy wcześniej i była zakończona jakimś morałem lub „wielkim znakiem zapytania”. Autor nie daje odpowiedzi, dlaczego bohater tak postępuje. Czy jest zaburzony, chory psychicznie, a może to mitoman, który wszystko sobie wymyślił? Kosiński doskonale wie, co to panika. „Tańczył na linie” całe życie. Przed wojną żydowski chłopak, Lewinkopf. Czarne oczy, orli nos, burza czarnych włosów. W czasie wojny ukrywa się razem z rodzicami na wsi w Tarnobrzeskiem. „Pisarz zawsze pisze o sobie”, przyznaje autor.
                 
                      Jerzy Kosiński wykreował postać człowieka, który chce mieć kontrolę nad wszystkimi i nad wszystkim. To bajka dla dorosłych o dorosłym- dziecku, który chce posiadać kontrolę nad innymi, bo nie ma kontroli nad własnym życiem. Człowiek rodzi się z poczuciem omnipotencji, ale z czasem doświadcza tego, że tej omnipotencji tak naprawdę nie ma. Omnipotencja jest mechanizmem obronnym, który polega na poczuciu wielkości, wyższości wobec otoczenia i często zachowywaniu się zgodnie z tym przeświadczeniem. Doktor psychologii Ronald Siegel wskazuje, że odpuszczenie potrzeby ciągłej kontroli oraz widzenie rzeczy takimi, jakimi one są, ułatwia nam pogodzenia się z nieuchronnością zmian oraz faktem, że nie zawsze wszystko wychodzi tak, jakbyśmy tego chcieli. Kiedy przestaniemy starać się kontrolować całą rzeczywistość, w mniejszym stopniu będziemy przeżywać codzienne życiowe zawirowania, a zarazem będziemy mniej podatni na problemy emocjonalne. Tego bohater książki „Cockpit” Tarden nie potrafi.
             
                  W książce możemy „wychwycić” to, co Kłosiński uwielbiał w swoim życiu prywatnym: jazdę na nartach, fotografowanie, przebywanie na urlopie w Szwajcarii. Autor w swoich powieściach przedstawił wiele scen z własnego życia, dzielił się też swoimi doświadczeniami m.in. był podejrzewany o morderstwo. Kosiński, zatem chciał przedstawić swoją zmitologizowaną osobę w książce „Cockpit”; być może chciał w ten sposób zbudować swoją legendę, jednocześnie nie radząc sobie z prawdziwym złem, które go spotkało. „Był za razem ulubieńcem kobiet – według Janusza Głowackiego - lgnęły do niego zarówno wielkie damy jak i studentki”.(…) Jest królem mistyfikacji. Konfabuluje, zmyśla, gra. Dla niego życie to teatr. Zamawia u krawca kilka mundurów i cieszy się, gdy ludzi traktują go jak oficera. W towarzystwie budzi furorę okrutnymi opowieściami z czasów wojny”- kontynuuje dalej Głowacki. Sam Kosiński miał zamiłowanie do sadomasochizmu, co nie było podobno tajemnicą w Nowym Jorku. Mottem pisarza było zdanie: „Trzeba kłamać, żeby przeżyć”. Czy zatem Tarden bohater z „Cockpitu” to Jerzy Kosiński?!

08 sierpnia 2017

Austerlitz


„Austerlitz”


W.G. Sebald

Autor/ (ur. 18 maja 1944 w Wertach im Allgäu, zm. 14 grudnia 2001 w hr. Norfolk, Wielka Brytania), niemiecki prozaik. Podpisywał się inicjałami, gdyż swe imiona uważał za nazistowskie. Uznawany za jednego z największych niemieckich pisarzy XX wieku. W 2007 roku wymieniony przez byłego sekretarza Akademii Szwedzkiej Engdahla, jako pisarz, który zasłużył na literackiego Nobla. Przedwczesna śmierć odebrała mu szansę na nagrodę.

Tłumaczenie/ Małgorzata Łukasiewicz

Tematyka/ W.G. Sebald podąża śladem człowieka boleśnie poszukującego swego miejsca. Losy Austerlitza są dla autora pretekstem do rozważań nad okrucieństwem, znaczeniem przypadku i historią minionego wieku. Sebald wirtuozowsko tworzy swoją opowieść na granicy gatunków literackich, mieszając fikcję z faktami. Powrót do korzeni Austerlitz rozpocznie jednak dopiero po wielu latach. Zafascynowany architekturą dworców raz po raz przypomina sobie sytuacje, które skłaniają go do wędrówki w przeszłość. Czy pustka po utraconym życiu okaże się możliwa do wypełnienia? W powieści „Austerlitz” W.G. Sebald w sobie tylko właściwy, zadziwiający sposób podąża śladem człowieka wykorzenionego, tworzy wizerunek człowieka boleśnie poszukującego domu.

Główny motyw/ Początek II wojny światowej. Pięcioletni Jacques Austerlitz trafia w transporcie dziecięcym do Wielkiej Brytanii. Tam adoptuje go rodzina walijskiego kaznodziei. W szkole chłopiec dowiaduje się, że jest Żydem i że opiekunowie zniszczyli wszystkie dokumenty poświadczające jego prawdziwe pochodzenie. Austerlitz w wieku dojrzałym rozpoczyna wędrówkę do czasów dzieciństwa. Czy będzie umiał wypełnić pustkę po utraconym życiu?

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

 „[…] czas stał się niekwestionowanym panem świata”.

„Cóż, prawie wszystkich decydujących posunięć w naszym życiu dokonujemy pod wpływem jakiegoś niejasnego wewnętrznego impulsu”.

„Nie sądzę byśmy rozumieli prawa, które rządzą powrotem przeszłości, ale coraz mocniej przekonany jestem, że czasu w ogóle nie ma, są tylko różne, zazębiające się ze sobą wedle wyższych zasad stereometrii przestrzenie, pomiędzy którymi żywi i umarli mogą się przemieszczać, jeśli chcą, i im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej mi się wydaje, że my, jeszcze żywi, w oczach umarłych jesteśmy nierealnymi istotami, widzialnymi tylko czasem, w określonych warunkach świetlnych i atmosferycznych”.

„[…] granica między śmiercią a życiem jest bardziej przypuszczalna, niż zazwyczaj sądzimy […]”.
   
                      
                    Powieść W.G Sebalda pt. „Austerlitz” rozpoczyna się od przypadkowego spotkania na stacji kolejowej w Antwerpii bezimiennego narratora z tytułowym Austerlitzem, który wyruszył na poszukiwanie swoich korzeni, w Europie, kiedy odkrył, że jest w rzeczywistości synem Żydów z Pragi. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych, częściowo w celach naukowych, częściowo w innych, dla samego siebie nie całkiem jasnych powodów, raz po raz bohater jeździ z Anglii do Belgii. W trakcie jednej z tych belgijskich wypraw, bez zastrzeżeń otworzył się przed obcym człowiekiem. Te antwerpskie konwersacje, jak później je niekiedy nazywał były historią jego życia. Od pozostałych podróżnych różnił się tym, że jako jedyny nie patrzył obojętnie przed siebie, lecz zajęty był sporządzaniem rysunków i szkiców, które najwyraźniej miały jakiś związek ze wspaniałą architekturą dworca kolejowego w Antwerpii. Rozmowa dwóch mężczyzn na dworcu kolejowym skupia się na związku architektury z czasem historycznymi trwa przez kilka godzin, a później będzie podejmowana na nowo, kiedy mężczyźni będą się spotykać ze sobą systematycznie, ( lecz zawsze przypadkowo) na przestrzeni wielu lat. Ich stosunki pozostaną zimne i odległe, aż do chwili, kiedy Austerlitz zdecyduje się opowiedzieć narratorowi historię swojego życia. Historię, którą wciąż usiłuje sobie przypomnieć.
                    
                       Z jego opowieści dowiadujemy się, że Austerlitz został wychowywany, jako Daffyd Elias przez surowego walijskiego pastora i jego żonę. Pozbawiony był także informacji o swym prawdziwym nazwisku oraz okresie wczesnego dzieciństwa, które spędził ze swą biologiczną rodziną w Pradze. Od czasów dzieciństwa i młodości nie wiedział, kim naprawdę jest. Z późniejszej perspektywy rozumiał naturalnie, że już jego nazwisko oraz fakt, że poznał prawdę dopiero w wieku lat piętnastu, powinny naprowadzić go na ślad pochodzenia, ale uświadomił sobie też, dlaczego „jakaś instytucja, nadrzędna wobec jego władz umysłowych” i najwyraźniej bardzo przemyślnie zawiadująca jego mózgiem, zawsze strzegła go przed jego własną tajemnicą, systematycznie odwodziła od wyciągnięcia oczywistych wniosków i wszczęcia odpowiednich dociekań.        
                    Okazuje się, że został ewakuowany do Walii przed wybuchem drugiej wojny światowej, gdzie rozpoczęło się jego życie przesiedleńca. Został Daffydem Eliasem, osobą dotkniętą amnezją. Co się tyczy powodów, jakie latem 1939 roku skłoniły pastora Eliasa i jego mizerną żonę, aby wziąć chłopca do siebie? Byli bezdzietni, może, więc mieli nadzieję, że poświęcając się wspólnie wychowaniu wówczas czteroipółletniego chłopca, zdołają uniknąć zapewne z każdym dniem bardziej doskwierającego odrętwienia uczuciowego albo wyobrażali sobie, że są wobec jakiejś wyższej instancji zobowiązani podjąć dzieło daleko wykraczające poza zwykłą dobroczynność, związane z osobistym oddaniem i ofiarą serca.  Wspomnienia nachodziły Austerlitza na dworcu Liverpool Street, a każde ciągnęło za sobą łańcuch kolejnych, sięgających coraz dalej w głąb, zupełnie jak zwielokrotniający się w nieskończoność labirynt sklepień, który majaczył mu w zasnutym szaro powietrzu.

Faktycznie miał poczucie, że poczekalnia, w której tkwił jak oślepiony, mieści w sobie wszystkie godziny jego przeszłości, wszystkie jego tłumione, wygaszane lęki i pragnienia, jak gdyby czarno-białe kwadraty podłogi u jego stóp były polem gry końcowego życia, jak gdyby rozciągały się na całą płaszczyznę czasu. Gromadzenie przez dziesiątki lat wiedzy, służyły mu w celu zastępczej, kompensacyjnej pamięci. Ta autocenzura myślenia, nieustanne odpędzanie się od wspomnień, które gdzieś go tam nurtowały, wszystko to wymagało coraz większych wysiłków i z konieczności doprowadziło ostatecznie do kompletnego paraliżu zdolności mowy, do zniszczenia wszystkich zapisków i notatek, do niekończących się wędrówek po Londynie i coraz częściej nawiedzających go halucynacji, a wreszcie do załamania nerwowego.
                       
 
                        Siedząc już, jako starszy mężczyzna w poczekalni stacji Liverpool Street „widział” w półmroku sali dwie ubrane w stylu lat trzydziestych osoby w średnim wieku, kobietę z lekkim gabarytowym płaszczu i przekrzywionym kapeluszu na głowie, a obok niej żylastego mężczyznę w ciemnym garniturze i koloratce wokół szyi. Austerlitz „widział” nie tylko pastora i jego żonę, ale także chłopca, po którego przyszli. Siedział z boku, sam jeden, na ławce. Nie przypominał sobie by pastor Elias i jego żona Gwedolyn kiedykolwiek wspominali o działaniach wojennych na kontynencie europejskim. W domu pastora panował chłód i milczenie. Pastorowa wiecznie zajęta była gospodarstwem, odkurzaniem i wycieraniem podłogi, praniem bielizny, polerowaniem mosiężnych okuć drzwi albo przygotowywaniem chudych posiłków, które potem spożywali w milczeniu. Pastor tymczasem, co było jego niezmiennym zwyczajem, przesiadywał w gabinecie wychodzącym na ponury zakątek ogrodu, i obmyślał kazanie na najbliższą niedzielę. Po kilku latach stan zdrowia Gwendolyn, najpierw prawie niezauważalnie, potem coraz szybciej zaczął się pogarszać. Pastorowa zawsze najskrupulatniej zważająca na porządek, zaczęła najpierw zaniedbywać dom, potem własną osobę. Stała bezradnie w kuchni, a gdy pastor, w miarę swoich umiejętności, przyrządził posiłek, prawie nic nie brała do ust. W związku z tym jesienią 1946 roku, kiedy Austerlitz miał dwanaście lat, wysłano go do prywatnej szkoły z internatem. Kilka miesięcy później stan zdrowia Gwendolyn się pogorszył i zmarła. Nagromadzone nieszczęście zniszczyło wiarę pastora w momencie, kiedy jej najbardziej potrzebował. Pewnego dnia wszedł na ambonę i łamiącym głosem przeczytał werset z Trenów: ”Kazał mi mieszkać w ciemnościach jak dawno zmarłym”. Potem zszedł z ambony na dół i opuścił kaplicę. Pastor trafił do zakładu opiekuńczego i tam dokończył żywota.  Był to przełomowy okres w życiu Austerlitza, w szkole zakomunikowano mu, że otrzymał stypendium na dalszą naukę oraz pokazano mu dokumenty z prawdziwym nazwiskiem. Na arkuszach egzaminacyjnych ma od tej pory podawać nie nazwisko Dafydd Elias, ale Jacques Austerlitz.
                       Jak spędził te wszystkie lata sam nie umiał powiedzieć; wiedział tylko, że w czasie „wyprawy” do antykwariatu, dokąd przedtem zwykle regularnie zaglądał w poszukiwaniu architektonicznych rycin usłyszał w radiu audycję. Słychać było wspomnienia dwóch kobiet, rozmawiających o tym, że latem 1939 roku, jako dzieci zostały specjalnym transportem wysłane do Anglii. Wymieniały cały szereg miast- Wiedeń, Monachium, Gdańsk, Bratysławę, Berlin, –ale dopiero, kiedy jedna z nich zaczęła mówić, że jej transport, po trwającej dwa dni podróży dotarł do Harwich na promie „PRAGUE” przez Morze Północne, wiedział ponad wszelkie wątpliwości, że te strzępki wspomnień należą również do jego własnego życia. W czechosłowackiej ambasadzie dowiedział się o adresy instytucji kompetentnych w takich przypadkach i wyruszył do Pragi na poszukiwanie rodzinnych korzeni.
             
                     Podróż do Pragi okazała się „owocna”, tam za sprawą Terezy Ambrosovej pracownicy archiwum otrzymał wszelkie dokumenty. Jedno pod drugim figurowały tam nazwiska Austerlitz w tym jego rodziców Maximiliana i Agaty. Pod wskazanym adresem odnalazł Verę siostrę jego matki. Vera w popłochu zasłoniła twarz dłońmi, tak dobrze mu znanymi dłońmi, popatrzyła na Austerlitza przez rozcapierzone palce i powiedziała: „Jacquot, est-ce que c’est vraiment toi?” („Jakubie, czy to naprawdę ty?”)– tak dokładnie brzmiały słowa Very, w których streszczało się całe jego życie. Vera po raz pierwszy opowiedziała mu bardziej wyczerpująco o jego rodzicach, o ich pochodzeniu, tyle, ile sama wiedziała, o ich drodze życiowej i o końcu, który miał nastąpić ledwie za parę lat po wyjeździe Austerlitza do Walii.
                 
                       Austerlitz próbuje odzyskać stracony czas w mrokach drugiej wojny światowej –czas, który jest już nieosiągalny z powodu okropności popełnionych przez nazistów. Uświadamia sobie, że przemożne poczucie pustki, które prześladuje go w codziennym życiu, może wywodzić się z faktu, że został on odcięty od swych korzeni- dopóki nie odkryje przeszłości, jego życie pozostanie niespełnione. Styl narracji odtwarza z nieprawdopodobną wiernością proces przypominania sobie.