22 listopada 2017

Wakacje na południu



„Wakacje na południu”
*(„Bar Titanic”)

Ivo Andrić


Autor/ (ur. 9 października 1892 we wsi Dolac koło Travnika w Bośni, zm. 13 marca 1975 w Belgradzie) – jugosłowiański powieściopisarz, nowelista i poeta, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1961.

 Tłumaczenie/ Alija Dukanović

Tematyka/ "Wakacje na południu" to zbiór wybranych opowiadań Ivo Andricia dokonany przez Alija Dukanovicia na podstawie "Dzieł Zebranych". Książka zawiera 13 różnych opowiadań dziejących się w różnych czasach, dawnych i współczesnych autorowi.

Główny motyw/ Opowiadania są bardzo ciekawą podróżą przez różne odcienie życia, obrazują różne aspekty ludzkiego bytowania, od codziennych trosk związanych z miłością i przemijaniem, przez oddziaływanie wielkich historycznych zawieruch na relacje międzyludzkie i osobowości, po głupstwa popełniane z chorobliwych ambicji i pragnienia uznania. O ile w swoich najbardziej znanych dziełach skupia się na opisaniu relacji pomiędzy poszczególnymi społecznościami zamieszkującymi Bośnię i przedstawieniu różnic w postrzeganiu przez nie świata, to w tych opowiadaniach można zauważyć coś odmiennego. Mianowicie opowiadania te ukazują pewną "wspólnotę ludzkich trosk", za pomocą bohaterów reprezentujących różne środowiska prezentuje wspólne dla nich wszystkich i uniwersalne dla ludzi, niezależnie od kultury, z jakiej się wywodzą, pragnienia i obawy, żądze oraz ambicje.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Człowiek jest dłużnikiem swoich rodzinnych stron”.

„Pij, póki możesz, umrzyj, kiedy musisz, i basta”.

„Czegoż to na tym świecie nie ma! Człowiek nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, ile tego może być. Jest wszystko!”.

„Są takie kobiety, które mają w najwyższym stopniu rozwinięte, rzekłbyś: urodzone poczucie kolorów oraz harmonię. Te kobiety, jak rośliny, mówią i żyją kolorami”.

„Czyżby przekleństwo starzenia się było tak przemożne, że nie tylko zagarnia naszą teraźniejszość, ale panuje i nad naszymi wspomnieniami- snami?”.

„Taka już jest ta przeklęta starość, że w niej wszystko obraca się przeciw istocie, przeciwko której i tak, i tak wszystko się sprzysięga, ponieważ się starzeje”.

„Jak ciężko jest bronić prawdy, która brzmi nieprawdopodobnie”.

„[…] uciążliwi są źli władcy, ale jeszcze uciążliwsi są ich brutalni i zuchwali pachołkowie i sługusy”

„Nie było takiego pokolenia, które by nie miało wszystkiego potąd, w dodatku kilka razy w ciągu jednego ludzkiego życia”.

„[…] tak jakoś jest na tym świecie, ciągle ktoś kogoś popycha, nikt nie jest tam, gdzie chciałby być […]”.

„[…] samą rozmową nikt jeszcze niczego nie dokonał”.

„Pod ziemią bowiem znajdzie się tu miejsce dla każdego”.

„[…] każdy ludzki czyn i każde słowo mogą przynieść zło”.

„Jaki mały i pogmatwany jest świat rzeczy namacalnych wobec rozpalonych i nieprzejrzanych regionów bezsenności! Jakie mętne i pokraczne jest to, co zobaczyć mogą otwarte oczy!”.

„Wszystkie ciężkie próby, wszystkie pokuty i cierpienia, które bywają udziałem człowieka, można mierzyć natężeniem i długością następujących po nich bezsenności”.
 
                 
                  W opowiadaniach Ivo Andricia można się zetknąć z tym wszystkim, co zazwyczaj występuje w dużych społecznościach i małych wsiach – od miłości do nienawiści, od wspaniałej bezinteresowności do bezdusznego wyzysku, od podłości i tchórzostwa od prawdziwej wielkości i bezprzykładnego braterstwa. Najbardziej nawet niezwykłe losy mają tutaj swoją kopię w miniaturze.  Dziewczyny trują się sodą kaustyczną z powodu złych stopni, synowie robotników doktoryzują się z filozofii i ogłaszają w to w gazetach, żony w nocnych koszulach i boso oknem uciekają z domu przed mężami, którzy po pijanemu i w przystępie niczym nieuzasadnionej zazdrości ścigają je z nożem w ręce, zacne i pogodne małżeństwa starej daty obchodzą złote gody w gronie synów, córek, wnuków i prawnuków. Ambicje i tutaj zatruwają ludziom życie i wzajemne stosunki, nienawiści tlą się latami, wielkie miłości wybuchają nieoczekiwanie, aby następnie gasnąć powoli i żałośnie. Jednym słowem, można tu spotkać po trochu z tego wszystkiego, co zazwyczaj zdarza się wśród ludzi, co ich wiąże lub dzieli, podnosi albo niszczy.
               
               Jednym z najciekawszych opowiadań Ivo Andricia, które przedstawia historię relacji dwóch mężczyzn, których nie łączy nic poza wspólnym lękiem przed nadciągającą wojną światową jest opowiadanie *„Bar Titanic”. W zakątku Sarajewa, znajdującym się między elektrownią a fabryką tytoniu „Hisetą”, rozciągała się sieć cichych, jakby martwych uliczek. Jakkolwiek Hiseta położona była z dala od ruchliwej części miasta, czynnych było w niej kilka mniejszych i większych barów, a parę spośród nich cieszyło się nawet pewną sławą, to znaczy były znane i nie mogły narzekać na brak klientów; niejeden z mieszkańców innych, odległych nieraz dzielnic Sarajewa, zaliczał się do ich stałych gości.
                 
 

Ostatni z tych barów znajdował się przy ulicy Mutevelicia, tuż obok parku otaczającego fabrykę tytoniu. Był to jednopiętrowy dom, cały w strupach, niczym trędowaty. Okna bez firanek i kwiatów wyglądały jak oczy, którym choroba zżarła rzęsy i brwi. Budowa z czasów austriackiej okupacji Bośni – pokraczny mieszaniec, łączący w sobie elementy ówczesnych architektur Europy środkowej i Bliskiego Wschodu, pozbawiona wszelkiego uroku niemalownicza nędza, stanowiąca architektoniczny wyraz życia bez myśli i perspektyw. Na parterze, obok głównej bramy, znajdowały się drugie drzwi, węższe, wybite dodatkowo. Wisiała nad nimi zbyt duża, pomalowana na zielono deska z czerwonym napisem: „Bar >>Titanic<< wł. Mento Papo”. W gruncie rzeczy zaś było to na sześć kroków długie i na dwa szerokie obskurne pomieszczenie bez okien, stołów i krzeseł; na pięciu czy sześciu gości, bo więcej się tu nie mieściło. Towarzystwo, które przychodziło do „Titanica”, było nader urozmaicone. Do baru przychodzili odetchnąć trochę po pracy i pogawędzić przy kieliszku zarówno biedni mieszkańcy przyległych uliczek, niżsi urzędnicy, robociarze, tragarze ze stacji, jak też znane obiboki i pijusy z całego miasta.  Natomiast w pokoju do gry zbierali się specjalni goście, których bar raczej nie interesował.


                W pokoju przylegającym do szulerni mieszkał właściciel baru Mento Papo ze swoją nieślubną żoną Agatą, jeżeli oczywiście wszystko między nimi było w porządku i jeśli Agata nie włóczyła się akurat po innych lokalach Sarajewa i okolic. Mento był mężczyzną niedużym, jakby karłowatym i jeszcze młodym: jedno oko szpecił mu zez, twarz zaś miał czerwoną i spuchniętą. Był zawsze podpity i zawsze męczył go kac, niewylewający za kołnierz wesołek, bardziej znany w swoim towarzystwie pod przezwiskiem Hercyki aniżeli pod właściwym imieniem. Wysiłki rodziców, krewnych oraz innych sarajewskich Żydów, którzy od najmłodszych lat starali się zawrócić go ze złej drogi, nie dały rezultatów. Toteż w gminie zaczęto uważać Hercykę za człowieka straconego, za parszywą owcę, wyrodnika i zakałę, jakiej od dawna nie urodziła żadna matka-Żydówka. To właśnie w związku z jego osobą sarajewscy Żydzi powtarzali przy lada okazji swoją starą prawdę: „Nie ma nic gorszego jak jeden z naszych, gdy się rozbałamuci i rozpije”. Hercyka nie zwracał uwagi na opinię swych współplemieńców i w ogóle mało go obchodziło, co ludzie o nim myślą. Żył na uboczu, nie utrzymując żadnych kontaktów ani z rodziną, ani z gminą, ani z tym całym kręgiem ludzi, z którego się wywodził. Prowadził swój lilipuci bar, organizował grę w karty.
                   Jeszcze przed rokiem 1941, a więc przed wkroczeniem Niemców do Sarajewa w barze „Titanic” rozmawiano przy wódce o prześladowaniu Żydów w Niemczech i w krajach ujarzmionych przez Hitlera. Co prawda na sprawy wielkiej polityki bywalcy „Titanica”, patrzyli ze swego punktu widzenia, z perspektywy tej kiszkowatej knajpy, przesyconej oparami rakiji, dymem z papierosów i wonią zagrzybionych ścian. Wieści o hitlerowskich zbrodniach były dla nich po prostu pretekstem do strojenia żartów z właściciela baru. Nie można powiedzieć, żeby się te żarty gospodarzowi „Titanica” podobały. Oderwany od reszty swoich współplemieńców, nie dzielił z nimi ani dobrych, ani złych losów, choć właśnie te złe losy wiązały go z nimi nierozerwalnie.
                    Od pierwszego dnia okupacji Sarajewa gości w „Titanicu” zaczęło powoli ubywać. Pewnego dnia uciekła także „żona” Agata. Owego ranka, kiedy Mento zarejestrował się u władz, jako „Żyd” i przypiął żółtą opaskę z gwiazdą Dawida, Agata zabrała resztę pieniędzy i zniknęła bez śladu. Od tej pory nie mógł odzyskać równowagi. A w „Titanicu” pustki. Nie zaglądali tu nawet żebracy. Te beztroskie chwile, kiedy tak żartowano w „Titanicu” minęły bezpowrotnie. Lęk stał się dla niego miarą i wykładnikiem wszystkiego. W ciągu paru miesięcy Mento bardzo się zmienił. Nie jadł prawie nic, niewiele więcej pił.
                 Toteż, gdy pewnej nocy zapukano do drzwi „Titanica”, Mento oczywiście się przestraszył, lecz się nie zdziwił. Wszystko przyjmował, jako „los”, od którego nie ma ucieczki, wszystko wydawało mu się zwyczajną operacją matematyczną. Kto więc zapukał do drzwi lokalu? A w rzeczy samej zapukał Stjepan Ković, znany banjalucki próżniak i niebieski ptak, ostatnio zaś ustasza, należący do chorwackiej partii faszystowskiej gamoń, który co dopiero przyjechał z Banja Luki do Sarajewa.
                 Stjepan Ković bez względu na zawód, który wykonywał w oczach rodzinnego miasta stale uchodził za postać komiczną. Był to osobnik „jałowy, chybiony, jeden z tych, którzy nie mogą ani dojrzeć, ani zwiędnąć”, lecz którzy- choć nie mają sił ani zdolności, żeby się pracą i wytrwałością wznieść ponad przeciętność- nie godzą się na zwyczajne i przeciętne życie. Toteż od dzieciństwa ciążył sobie i innym. Pokazanie się na ulicy przyprawiało go o katusze. Również rozmowa była dla niego sprawą skomplikowaną i męczącą. Od chwili uświadomienia sobie faktu własnego istnienia ani na moment nie opuszczało Stjepana Kovicia pragnienie, aby być tym, kim nie jest. Utajone pragnienia były właśnie przyczyną, że od lat chłopięcych po wiek męski nie przestawał prowokować, rozśmieszać lub tez wprawiać w osłupienie mieszkańców rodzimego miasteczka Banja Luki. Swym sposobem bycia, ubierania się, mówienia i różnymi innymi dziwactwami rozśmieszał całą okolicę. Czegoż to nie robił, żeby w oczach ludzi być kimś, coś znaczyć. Tak, więc Stjepan Ković nie miał ani jednego wewnętrznego i ani zewnętrznego rysu, który byłby szczery, prawdziwy, który byłby jego stałą własnością. Wstąpił, więc do ustaszy i coraz bardziej uświadamiał sobie swoje pragnienie – prowadzić wyjątkowe życie. Przekonywał się o tym szczególnie wtedy, kiedy słuchał opowiadań innych ustaszów, młodszych i bardziej zuchwałych od niego, opowiadań o grabieżach i zbrodniach na Żydach.
                    To właśnie bar „Titanic” Stjepan Kovic obrał sobie za cel.  Ustasza zażądał od wystraszonego Mento Papo złota i pieniędzy. Ale ten „Żyd” Mento to jakaś ofiara losu, nie ma nawet porządnego ubrania, potrafił tylko kłaniać się, mrużyć oczy, trząść się ze strachu. Skoro jednak padło żądanie, skoro zagroził Żydowi, powinien być konsekwentny i działać dalej na zimno, ostro, skutecznie. Niestety nie wychodziło mu to. Zresztą, jak miało mu to wychodzić, skoro pełen był sprzecznych, obezwładniających myśli, z których każda ciągnęła go w inna stronę. Miał ochotę rozpłakać się, rzucić do ucieczki, zabijać z powodu swej bezradności. A bardziej niż Menta Papo nienawidził swojej własnej bezsilności. W wypełnionym półmrokiem pokoju krzyki Stjepana Kovicia brzmiały jak wołanie tonącego o ratunek...
                  Świat, którego kreśli Ivo Andrić w swoich opowiadaniach jest światem ludzi z znikąd. Logikę wzajemnych ludzkich stosunków określają bez reszty zamknięcie, izolacja, nienawiść. Wolność jest tutaj utożsamiana z „wolnością do nienawiści”. Oznacza wybór pomiędzy rolą kata lub ofiary, pomiędzy nieposkromionym ekscesem albo „roślinnym trwaniem”, pomiędzy samobójczym szaleństwem lub nieustannym, jałowym poniżeniem. Pomimo tego, że Ivo Andrić urodził się w chorwackiej, chrześcijańskiej rodzinie w Bośni a sam deklarował, że jest pisarzem Serbskim żadne z tych państw nie przyznaje się do niego. Chorwaccy nacjonaliści uważają go za zdrajcę nie mogąc mu wybaczyć tego, że tworzył w języku serbskim, Serbskim nacjonalistom przeszkadza jego katolickie, chorwackie pochodzenie. W jego rodzinnym bośniackim mieście się o nim nie wspomina a wręcz się go wypiera. Jeszcze gorsze zdanie mają o nim muzułmańscy radykaliści. Intelektualiści muzułmańscy oskarżają Andrića, że ukazał bośniackich muzułmanów, jako „gwałtowników, bandytów, pijaków, okrutnych morderców nabijających na pal, osobników perswazyjnych i szkaradnych”. Jego utwory charakteryzuje ukazywanie rodzinnej Bośni, jako pogranicza kultur, religii i ideologii, mistrzowsko opisywał zawiłe realia historyczne, napięcia i dialog, jaki zachodził pomiędzy Zachodem a Orientem. Są piękne, mistrzowskie pod względem stylu, bogate pod względem treści. Niezwykłe.
            Ivo Andrića nazywa się pisarzem samotnym i trudno się z tym nie zgodzić. Choć był pisarzem wybitnym i docenianym na świecie zasmuca fakt, że w rodzinnych stronach wszyscy starają się jak najbardziej odseparować od jego nazwiska. Całą uwagę pochłonęli tureccy twórcy, bez sentymentów zajęli miejsce ikony literatury Jugosłowiańskiej. Pod koniec życia Andrić żył w lęku przed tym, co będzie się o nim mówić po jego śmierci skoro już za życia padały na jego temat tak niepochlebne opinie z ust rodaków. Nie był to zresztą lęk bezpodstawny, do dziś jest pisarzem docenianym i uwielbianym na świecie, lecz nie tam gdzie najbardziej mu zależało.

14 listopada 2017

Wybawienie



„Wybawienie”

Jussi Adler Olsen


Autor/ urodził się 02.08.1950 w Kopenhadze, jako Carl Valdemar (Jussi) Henry Adler-Olsen, najmłodszy spośród czwórki dzieci i jedyny syn. Jako pięciolatek otrzymał specjalne królew­skie pozwolenie na posługiwanie się swoim oryginalnym imieniem Jussi. Wiedzę na temat międzynarodowych spisków i chorób umysłowych zdobył w trakcie studiów politologicznych, socjo­logicznych, medycznych i filmowych oraz wcześniejszych doświadczeń ze szpitali psychiatrycznych, gdzie się „wychował” z racji zawodu ojca.

Tłumaczenie/ Joanna Cymbrykiewicz

Tematyka/ Jussi Adler-Olsen w książce „Wybawienie” balansuje niebezpiecznie opisem, którego ksenofobiczne odcienie „zderzają się o mur” szczęśliwej, homogenicznej niegdyś Danii, w której zarodku kłębią się równie mroczne historie jak na ubogich, imigranckich przedmieściach większości krajów. I jak sądzę wiele spośród tych uprzedzeń znajdzie swoje rozwiązanie w kolejnych tomach z serii Departament Q. Autor w książkach o Departamencie Q opisuje także dwuznaczne sytuacje, w które zamieszany jest jego asystent Assad, którego detektyw Mørck podejrzewa, że może mieć coś wspólnego z aranżowanymi małżeństwami czy zabójstwami honorowymi. My z kolei podejrzewany go o konszachty z islamskimi terrorystami, a dwuznacznych sytuacji Adler-Olsen pozostawił wystarczająco dużo, żeby pomieszać naszymi emocjami i przykuć uwagę czytelnika.

 Główny motyw/ W odległym zakątku Szkocji na posterunku policji w Wick przez długi czas na parapecie stała zapomniana butelka z ledwo czytelnym listem. Kiedy wiadomość w butelce w końcu trafia do kopenhaskiego Departamentu Q, zajmującego się sprawami szczególnej wagi, odsłaniają się przerażające zdarzenia z przeszłości. Carl Mørck i jego asystent Assad odkrywają, że wołanie o pomoc, napisane ludzką krwią, jest prawdopodobnie ostatnim znakiem życia dwóch chłopców, którzy wiele lat temu zostali uprowadzeni. Dlaczego rodzice nie zgłosili ich zaginięcia? Czy to możliwe, że jeszcze żyją? Nagle staje się jasne, że sprawca jest wciąż na wolności…

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„[…] dom nie powinien być męczącym miejscem”.

„Złe przeczucia lubią się sprawdzać […]”.

„Coś dziwnego dzieje się ze zmysłem równowagi, kiedy człowiek zaledwie na parę sekund odetnie się zupełnie od świata zewnętrznego”.

„Jeśli chciało się poznać tajemnice innych ludzi, trzeba było zawsze zwracać uwagę na rzeczy, które się odznaczały”.

„Jestem tym, czym uczynił mnie Bóg”.

„[...] na rzeczywistość składa się wiele rzeczy”.

„Rzeczywistość to też to, co się jeszcze nie wydarzyło”.

„Niech mówi o życiu ten, kto znajduje się w godzinie śmierci, ten, kto wie, że ona wnet nadejdzie, ten, kto widzi nadciągającą ku sobie chwilę, w której wszystko przestanie istnieć”.

„W społeczeństwie multimedialnym plotki z czasem rozchodzą się szybciej niż same wydarzenia”.


                            
                   Wszyscy wiemy, jak wielką popularnością cieszą się skandynawskie kryminały. Oprócz Stiega Larssona i jego trylogii "Millenium", są jeszcze Henning Mankell z komisarzem Wallanderem, Jo Nesbø, Camilla Läckberg, Håkan Nesser… Ta lista jest długa, ale znajdują się na niej właściwie jedynie pisarze ze Szwecji i Norwegii. A co z Danią? O autorach z tego kraju nie jest może aż tak głośno, jednak nie znaczy to, że Duńczycy nie piszą świetnych książek w tym gatunku. Oprócz Sary Blædel i Michaela Katza Krefelda coraz większą popularnością cieszy się też Jussi Adler-Olsen, a dokładnie jego seria o Departamencie Q. Na podstawie tych powieści powstają bardzo udane filmy, według niektórych wcale nieodbiegające tak bardzo od znanych produkcji pod szyldem "Millenium". W Polsce wydano do tej pory trzy książki z tego cyklu (ogółem jest ich siedem) – "Kobietę w klatce", "Zabójców bażantów" oraz "Wybawienie". Wszystkie zostały zekranizowane.
           Ale czym tak naprawdę jest ten Departament Q? W Polsce mamy jego odpowiednik w prawdziwym życiu – jest nim Archiwum X, a więc zespół do spraw niewykrytych zabójstw. To jednostka od spraw niemożliwych. Wraca do starych niewyjaśnionych spraw kryminalnych i wykorzystując nowoczesne metody kryminologiczne, próbuje dojść do prawdy. Niedawnym sukcesem mogło pochwalić się krakowskie Archiwum X, z jego pomocą aresztowano sprawcę zabójstwa i pozbawienia skóry studentki z przed 19-tu laty.  Należący do niego pracownicy Wydziałów Kryminalnych oraz Dochodzeniowo-Śledczych zajmują się zbrodniami z przeszłości, śledztwami, które zostały umorzone. Dość regularnie słyszymy o ich kolejnych sukcesach. Departament Q z powieści Adlera-Olsena to bardzo podobna grupa, tyle, że dużo mniejsza. Jeden policjant oraz pomocnik. Później dołącza też do nich sekretarka. Mało imponujące, prawda? Departament Q jest, bowiem traktowany przez duńską policję jak zło konieczne. Rząd przeznaczył na niego pieniądze, ale wśród policjantów tak naprawdę nikt nie wierzy, że po latach może dojść do przełomu w którymkolwiek śledztwie. Chodzi raczej o dopięcie formalności.
            Do urządzonego w piwnicy Komendy Głównej biura gdzie sypie się na głowy azbest skierowany zostaje Carl Mørck – genialny detektyw, który zmaga się jednak z ogromnymi problemami osobistymi. Z wcześniejszych książek poznajemy go, kiedy jego oddział wpada podczas akcji w zasadzkę. Część policjantów ginie, najlepszy przyjaciel Mørcka zostaje sparaliżowany od szyi w dół, a on sam zmaga się z ogromnym poczuciem winy i depresją. Żona go zostawiła, z nastoletnim synem nie potrafi znaleźć kontaktu, w pracy jest totalnie nieprzydatny. Zamiast go zwolnić, przełożeni dają jednak Mørckowi bezpieczną posadę w równie nieprzydatnym jak on Departamencie Q. Do pomocy przydzielają mu syryjskiego imigranta, Assada, który może i nieporadnie mówi po duńsku, ale ma całkiem bystry umysł i kiedy trzeba, potrafi mocno przyłożyć. Mimo początkowej niechęci, rozczarowany życiem detektyw dostrzega w nim dobrego partnera.
                 W opinii wielu czytelników Adler-Olsen pisze coraz lepiej i każda kolejna książka jego autorstwa prezentuje wyższy poziom. "Wybawienie", trzeci tom z serii i ostatni, który wydano w Polsce, zbiera same pozytywne recenzje. Historia jest rzeczywiście bardzo ciekawa i nie powiela motywów prezentowanych we wcześniejszych częściach. Otóż pewnego dnia szkoccy rybacy wyławiają butelkę, która prawdopodobnie zawiera list. Według lokalnych przesądów, odczytywanie takich wiadomości przynosi pecha. Jeden z mężczyzn postanawia jednak oddać butelkę na posterunek policji. Oficer, który ją przyjmuje, stawia znalezisko na parapecie i jedzie do wezwania. Niestety ginie w czasie akcji. Butelka z listem leży tam kolejnych kilka lat. Część osób traktuje ją jak pamiątkę po policjancie, inni boją się ją otworzyć. Wreszcie interesuje się nią pewna urzędniczka. Okazuje się, że w środku znajduje się list napisany w obcym języku ludzką krwią. Przez dość długi czas butelka stała w nasłonecznionym kącie parapetu. Nikt na nią nie zwrócił uwagi, nikt się nie zatroszczył, że znajdującemu się w niej papierowi nie służy światło słoneczne i skondensowana woda, która z czasem osadziła się na wewnętrznej ściance szkła. Nikt nie raczył przeczytać paru na wpół rozmazanych liter, znajdujących się na samym początku, i dlatego nikt się nie zastanowił, co też może oznaczać słowo „POMOCY!”.

Butelka trafiła ponownie w ludzkie ręce przy okazji, kiedy pewien człowiek poczuł się niesprawiedliwie potraktowany z powodu żałosnego mandatu za złe parkowanie, zalał Internet posterunku policji w Wick potokiem wirusów. W takiej sytuacji dzwoniono zawsze po ekspertkę od komputerów, Mirandę McCulloch. Posadzono ją w gabinecie, gdzie bliski łez personel obsługiwał ją, jakby była królową. Ciągle pełne termosy z gorącą kawą, otwarte na oścież okna i radio nastawione na Radio Scotland. Z powodu otwartych okien i łopoczących firan dostrzegła butelkę już pierwszego dnia pracy. „Zgrabna buteleczka”- pomyślała i zainteresowała się cieniem w jej wnętrzu. Miranda potrzymała ją pod światło. Czy na kartce były litery? Trudno było to stwierdzić z powodu osadu kondensacyjnego po wewnętrznej stronie. Miranda dała buteleczkę koledze Douglasowi z Wydziału Technicznego, który potwierdził, że list był napisany ludzką krwią i prawdopodobnie jest wołaniem o pomoc. Kiedy tylko Szkoccy policjanci rozszyfrowali, że list jest napisany po duńsku, cała zawartość została wysłana do Danii, do Departamentu Q w Kopenhadze.
                Departamentowi Q długo zajmuje dojście do pełnej treści wiadomości – przez tyle lat większość liter zrobiła się nieczytelna. Wiadomo tylko, że autor listu, mający imię na literę P, został porwany razem z bratem. Policjanci stwierdzają, że musieli być to mali chłopcy. Nikt w ostatnich 20 latach nie zgłaszał jednak zaginięcia dzieci. List był napisany z błędami, co wskazywało, że ten, kto go pisał nie znał jeszcze ortografii, a więc było to dziecko lub jakiś imigrant uczący się dopiero tego języka. Treść listu brzmiała: „POMOCY!. Dnia. 6 lótego 1996 zostaliśmy óprowadzeni zabrano nas z pszystanku przy Lautropvang w Ballerup- Mężczyzna ma 18. Wzrostu krótkie włosy……– Ma bliznę na praw… Je… niebieską furgonetką. Tata i mama go znają- Fr.d…i na B– grosił nam… on nas zamorduje-… agną…. W … T.. najp….jehalismy prawie przez godzinę…. Az ….nad wodą… B…z…z i Tu pachnie brzydko-….szy….. t …. ry…g… lat. P…….”.
               Departament Q przystępuje do działania i z czasem odkrywa, że porwanym jest Poul Holt uzdolniony osiemnastolatek z zespołem Aspergera. Nauczycielka Poula powiedziała, że 16 lutego 1996 roku, chłopak był ostatni raz w szkole ze swoim bratem, po czym już nigdy do szkoły nie wrócił. Kiedy nauczycielka zadzwoniła do domu rodziny Holtów ojciec odpowiedział, że Poul skończył osiemnaście lat i nie chce dłużej kontynuować nauki. Nauczycielka była tą decyzją bardzo zdziwiona, ponieważ Poul Holt był w jej oczach najpewniejszym kandydatem do Nagrody Nobla. Nauczycielka poinformowała policjantów, że chłopak miał ścisły umysł, natomiast nie posiadał daru do przedmiotów humanistycznych. Tłumaczyłoby to błędy ortograficzne napisane w liście o pomoc z butelki. Ciekawe było też to, że rodzina zaginionych chłopców wyprowadziła się z Dani na północ Szwecji. Rodzice ofiar Martin i Laila Holt byli Światkami Jehowy.
                     Tu dochodzimy do ważnej informacji dotyczącej sprawcy i ofiar porwań. Sprawca „działa” w środowisku wspólnot religijnych takich jak: Świadkowie Jehowy, Kościół Matki Boskiej, Dzieci Boże, Kościół Zjednoczeniowy czy Misja Boskiej Światłości. Z książki dowiadujemy się, że porywacz planuje następne porwanie. Chodzi na nabożeństwa do zboru Kościoła Matki Bożej. Sprawia wrażenie szczerego, przyjezdnego i bogatego pod względem duchowym. Dość przystojny mężczyzna, który przyciąga wzrok kobiet ze wspólnoty. Po upatrzeniu dzieci na ofiary, włamuje się do mieszkań i sprawdza dokumenty potwierdzające majętność rodziny. Jego następnymi ofiarami staną się Samuel i Magdalena… Za każdym razem porwanie i morderstwo „działało”. Rodziny uciekały się do wiary i zanurzały się w niej. Martwe dziecko opłakiwano, a żywych strzeżono. Ich „kotwicą” była historia o próbach, którym został poddany biblijny Hiob. W kręgach swoich wspólnot wyjaśnienie zniknięcia dziecka będzie związane z wyklęciem. Morderca znakomicie potrafił wykorzystywać lęki, dosłowne interpretowanie Biblii oraz nieufność do policji rodzin osób porwanych.
            Jussi Adler Olsen opisuje profil psychologiczny przestępcy. Jest to człowiek, który wychowywany był w środowisku „ortodoksyjnych” wspólnot religijnych. Jego ojciec był surowym kaznodzieją a matka zimną, poddaną i ubezwłasnowolnioną przez męża kobietą. Kiedy jej dzieci wymagały emocjonalnego schronienia „odpychała” je mówiąc za każdym razem, że nie ma czasu, że w tej chwili musi przeczytać „List do Koryntian”. Chłopiec i jego siostra Eva wiedzieli, że nawet najmniejsze zerknięcie w stronę wolności i innego życia stanowi prostą drogę do piekła. Słyszeli o tym w zgromadzeniu, przy modlitwach przy stole i w każdym słowie pochodzącym z czarnej księgi, która niezmiennie czekała w ojcowskiej kieszeni. Szatan czaił się w wymianie spojrzeń. Szatan czyhał w uśmiechu i w każdym dotyku. Kiedy chłopiec coś spsocił, gdy tylko spojrzał na zabawki innych dzieci lub oglądał z wypiekami na twarzy film z Charlie Chaplinem ojciec karcił go słownie: „Ty czarci pomiocie. Niech cię Szatan zabierze, skąd pochodzisz. Niech ogień czyścowy osmali ci skórę i skaże cię na wieczne męczarnie”.  Za karę i religijne nieposłuszeństwo ojciec „dopilnował”, żeby wszystkie rzeczy z jego pokoju zostały wyniesione i ułożone w stos. Zabawki, książki, komiksy, obrazki zwierząt, drobiazgi, które chłopiec nazbierał. Słoiki ze szczypcami krabów, skamieniały jeżowiec i belemnit. Wszystko na zewnątrz i na stos. Przy stosie ojciec wymierzał mu kary cielesne. Pomimo długich pręg na plecach i silnych wybroczyn na karku, nie pisnął ani słowa. Jednak najtrudniej było mu powstrzymać się od płaczu dziesięć minut później, kiedy na podwórzu polecono mu podłożyć ogień pod wszystkie swoje skarby. Tak oto za sprawą źle pojmowanej religijności i pobożności stworzono z chłopca „potwora” późniejszego zabójcę. Był jeszcze młody, gdy zdał sobie sprawę, że potrafi kontrolować uczucia do tego stopnia, by nie było ich widać. Życie w domu pastora przyspieszyło ten proces. Tu nie żyło się w światłości Boga, ale w Jego cieniu. Tu uczucia najczęściej interpretowano niewłaściwie. Radość brano za płytkość, a gniew za niechęć i krnąbrność. Był karany za każdym razem, gdy go źle zinterpretowano. Dlatego zachowywał emocje dla siebie. To się najbardziej opłacało. Od tej pory bardzo mu to pomagało. Kiedy „dołowała” go niesprawiedliwość, a rozczarowania wymierzały ciosy. Dlatego nikt nie wiedział, co w nim siedzi.
               "Wybawienie" w nieco mniejszym stopniu skupia się na grzebaniu w przeszłości. Ten rozpaczliwy list w butelce staje się jedynie wskazówką do rozwikłania zagadki seryjnego mordercy, którego sposób działania wymyka się jakimkolwiek regułom. Jego ofiarami są tylko dzieci z rodzin należących do restrykcyjnych wspólnot religijnych. Kiedy okazuje się, że znowu zaatakował, rozpoczyna się polowanie. Nikt nie wie jednak, z jak niebezpieczną osobą będą mieli do czynienia. On sam mówi o sobie… "syn diabła".
         Autor powieści znakomicie potrafi prowadzić wielotorową narrację. Teraźniejszość miesza z przeszłością, a same śledztwa z wątkami społecznymi. W przeciwieństwie do wielu innych skandynawskich autorów kryminałów, ma też poczucie (czarnego) humoru. Choć Dania uchodzi za idealne miejsce do życia, kraj, który co roku przewodzi w rankingach najszczęśliwszych obywateli, Adler-Olsen pokazuje, że może być to sytuacja pozorna. Mieszka tam zaledwie 5,5 miliona ludzi, niektórzy żartują, że wszyscy powinni się tam znać. Owszem, z widzenia – tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. Pod przykrywką neutralnej poprawności ludzie nie dostrzegają czających się w cieniu demonów. Bo po prostu nie chcą ich widzieć. W książkach z cyklu Departament Q większość postaci jest niejednoznaczna, skrywa w sobie zarówno ciemne, jak i jasne strony. Każdy z oprawców ma za sobą historię, która ukształtowała to, kim dzisiaj jest.
                Ludzka psychika nie ma przed Adlerem-Olsenem tajemnic – jest synem znanego psychiatry i od dziecka wyczulany był na takie kwestie. Pisarz wprost przyznaje, że dzieciństwo spędził na terenie szpitali psychiatrycznych, w których pracował ojciec. On sam studiował medycynę, socjologię oraz reżyserię filmową. Widać to w jego twórczości. Seria o Departamencie Q to nie tylko kryminalne łamigłówki, godne najlepszych hollywoodzkich thrillerów, ale też ciekawe społeczne obserwacje i analiza tego, jak zwyczajni ludzie stają się źli do szpiku kości.