17 listopada 2018

Klucz do ogrodu


„Klucz do ogrodu”


Jenny Erpenbeck



Autorka/ (ur. 12 marca 1967 w Berlinie Wschodnim) – niemiecka pisarka i reżyserka teatralna. Jest córką fizyka i filozofa Johna Erpenbecka oraz arabistki Doris Kilias. Jej dziadkowie ze strony ojca, Fritz Erpenbeck i Hedda Zinner także zajmowali się pisarstwem. Erpenbeck uczęszczała do szkoły Erweiterte Oberschule w Berlinie Wschodnim, gdzie w roku 1985 zdała maturę. Ukończyła także 2-letnią naukę introligatorstwa, po czym przez pewien czas pracowała w różnych teatrach, jako reżyserka i garderobiana. W latach 1988–1990 studiowała teatrologię na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie. W 1990 przeniosła się na studia reżyserskie (uczona m.in. przez Rutha Berghausa, Heinera Müllera i Petera Konwitschny’ego) do konserwatorium im. Hannsa Eislera. Po ukończeniu studiów w roku 1994 pracowała, jako asystentka reżysera w Operze Graz.

Tłumaczenie/ Eliza Borg

Tematyka/ Książka „Klucz do ogrodu” pielęgnuje pamięć minionych stu lat urokliwie położonej parceli na ziemi niemieckiej. Przesycona jest miłością do ogrodu i domu. Przypomina o ich zmiennych losach, włącznie z niemym świadectwem okresów wojny. Przywołuje sceny sielskie, bogate w obrzędy minione i współczesne zwyczaje, czasem dotyka codzienności i brzydoty. Literackimi zabiegami obrazuje też dramat pojedynczych losów z okresu wojny z jej brutalnością i bezsensem. Dzięki pisarce wkraczamy w świat refleksji nad życiem, jego nieprzewidywalnością i nieuchronnością kresu.

Główny motyw/ Jenny Erpenbeck w książce „Klucz do ogrodu” opisuje dzieje ojca (sołtysa) i jego czterech córek z początku ubiegłego wieku, w które wpisuje – odległe już w formie - zwyczaje z życia: obrzęd zaślubin, chowania nieboszczyka. Wszystko w klimacie wiejskiej, bogatej obrzędowości.  Nieco dalej przechodzi do kresu II wojny światowej. Nawiązuje do tematu grabieży ziemi niemieckiej przez Rosjan podczas tej wojny, ich „wchodzenia w ziemię”, penetrowania ogrodów, szukania ukrytych skarbów. Komentuje, że nawet ogrodnika to rozżaliło. Refleksje autorki są objętościowo powściągliwe, lecz ujawniają esencję doświadczanych emocji.  W jednym z rozdziałów przejmujące swym dramatyzmem są myśli małej Żydówki ukrywającej się przed światem wojny w ciemnej i ciasnej komórce. Dziewczynka fantazjuje na temat podwodnego świata jeziora swego dzieciństwa. Żyje jedynie wspomnieniem ciepłego pomostu, pamięcią o zwyczajowych zajęciach członków swojej rodziny. Myśli te, choć iluzorycznie chronią ją przed zagładą. Potęgują jednak bezmiar bezsensu rasowej eksterminacji. Kumulują ból wspomnień o zagładzie narodu żydowskiego.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nawet na Saharze była niegdyś woda”.

„Dom więc także milczy, tak jak jego właściciel, i jak to jest z każdym milczeniem, może to wprawdzie oznaczać, że kryje jakąś tajemnicę, ale równie dobrze, że jest w nim po prostu wielka pustka”.

„Dom, trzecia skóra po tej na ciele i po ubraniu”.

„Ten, kto buduje, przykleja swoje życie do ziemi, tak to jest”.

„(…) jedna z najwspanialszych przygód w życiu może polegać na tym, że zostaje się poślubioną”.

„(…) finalny krzyk jest we wszystkich językach zawsze taki sam”.

„To jasne, że lepiej być obcym na obczyźnie niż we własnym domu”.

   

                 Ta historia zaczyna się od geologicznego prologu, który mówi o topniejącym lodowcu, który tysiąclecia później doprowadził do powstania Jeziora Brandenburgii gdzie rozgrywa się akcja książki. Około dwudziestu czterech tysięcy lat temu do masywu skalnego, który teraz widoczny jest tylko, jako łagodny wzgórek powyżej domu, dotarł lodowiec. Wskutek potwornego ciśnienia, jakie wywierał lód, połamane i zmiażdżone zostały zamarznięte pnie dębów, olch i sosen, masyw skalny został zgruchotany, starty na pył, a lew, gepard i tygrys szablasty musiał uciekać w cieplejsze, południowe regiony. Poza ten masyw skalny lodowiec się nie wdarł. Potem stopniowo narastała cisza, a lodowiec rozpoczął swą „pracę- sen”.  Przez całe tysiąclecia przesuwając i obracając swe potężne, zimne cielsko tylko o centymetry, cierpliwie wygładzał ostre kanty skalnych brył pod sobą.  W cieplejszych latach, dziesięcioleciach, stuleciach woda na powierzchni lodowego bloku topniała po trochu i w miejscach, gdzie piasek pod lodowcem dawał się łatwo wypłukać, ściekała pod jego ciężkie, masywne ciało. Około trzynaście tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa przemienił się znowu w wodę, wsiąkł w ziemię. Tak pomału powstawało Jezioro Brandenburskie, ale pewnego dnia i ono zniknie, gdyż, jak każde jezioro, i to będzie tylko czymś przejściowym, jak wszystkie formy życia. „Nawet na Saharze była niegdyś woda”.

                Od czasów topnienia lodowca książka przenosi nas do nowo zjednoczonych Niemiec w lata 90-te XIX wieku, gdzie bogaty rolnik sprawuje opiekę nad ziemią - i który ostatecznie sprzedaje posiadłość w czasach Weimaru architektowi i żydowskiemu wytwórcy tkanin. Rosyjskie siły wyzwoleńcze grabią posiadłość pod koniec II wojny światowej. Jego mieszkańcy uciekają do Berlina Zachodniego, zanim zostanie pobudowany mur berliński.  Niemieccy komuniści wracają z wygnania w czasie wojny z Syberii i osiedlają się na nieruchomości, obecnie skolektywizowanej przez władze miejskie NRD. Upadek muru prowadzi do sporów o to, kto jest prawowitym właścicielem. Dom popada w ruinę, a na końcu książki zostaje zrównany z ziemią.

                Wydarzenia te tworzą ramy narracyjne i są na tyle kuszące, aby wyczytać z nich skomplikowaną historię Niemiec; jednak Erpenbeck jest ostrożna, aby książka nie stała się „zimną” relacją kronikarską. Położenie domu poza Berlinem stawia go poza politycznymi wpływami, a jego główne zastosowanie, jako domu letniskowego lub weekendowego nadaje inny sposób pomiaru czasu, który lepiej opisuje odwieczne sygnały przyrody i krajobrazu. Podczas gdy w brytyjskiej tradycji okazałe domy wiejskiej Anglii zwykle są gospodarzem symbolicznego upadku jednej rodziny, dom w powieści Jenny Erpenbeck ujawnia jeszcze bardziej ekspansywną historię. Korzysta z doświadczeń swoich mieszkańców w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat, aby przedstawić wykresy wstrząsów dwudziestowiecznych Niemiec. Historia każdego mieszkańca zajmuje rozdział a każdy rozdział, podobnie jak refren w piosence, kończy się „litanią” pracy ogrodnika; spulchnianiem gleby, rozłupywaniem drewna, podlewaniem, kompostowaniem, przycinaniem i innymi jego różnymi rutynami. Ogrodnik podlewa róże, krzewy i młode drzewka, w lecie dwa razy dziennie, raz wczesnym rankiem i drugi raz, gdy się ściemnia, polewa gołą ziemię na obu łąkach tak długo, aż trawa zacznie kiełkować. Ogrodnik, przycina wszystkie krzewy porastające obramowanie z kamienia. Wyrywa chwasty spomiędzy róż, przycina róże, od chłopów bierze nawóz krowi i rozrzuca go pod czerwonym głogiem i japońską wiśnią. Jesienią obcina długą piłą suche gałęzie wysokich drzew, wykurza dymem krety, grabi liście na łące i pali je, z końcem jesieni spuszcza wodę ze wszystkich rur domu i zakręca główny zawór. Pamięć o wojnie pokazana jest alegorycznie przez ogrodnika, który zastanawia się nad chrząszczem, który dokonuje inwazji na rośliny w ogrodzie, tak jak Niemcy dokonali inwazji na Polskę. Bezimienny i scharakteryzowany wyłącznie przez swoją pracę, którą wykonuje ogrodnik, pozostaje „zakorzeniony”, nie tylko do ziemi, ale także do kolejnych jej posiadaczy.  

               Najtrudniejszy rozdział książki „Klucz do ogrodu” rozgrywa się poza miejscem akcji. Po zlikwidowaniu getta warszawskiego dwunastoletnia siostrzenica żydowskiego producenta odzieży ukrywa się w jednej z kamienic w przechowalni mioteł. Ma głębokie przekonanie, że albo umrze, czekając na odnalezienie, albo okaże się, że zostanie zabita. Ukrywając się w ciemnościach i ciasnocie, jej strach zamienia się pod wpływem wspomnień o tym, że spędza lato w domu wujka nad Jeziorem Brandenburskim, ponieważ było to jedyne miejsce, które wciąż może być uznane w jej wyobraźni za bezpieczne. Ten rozdział książki Jenny Erpenbecka jest najtrudniejszy i zarazem najlepszy.

                 Dom nad jeziorem pochodzi z „przeklętego” dziedzictwa. Początkowo królewska ziemia należała do rodziny sołtysa wsi od 1650 roku. Krótka historia córek sołtysa, opisanych w pierwszym rozdziale, pokazuje umiejętności autorki w tworzeniu zagrożenia, jakie wywołuje cykliczność przemijania. Matka czterech dziewcząt zmarła przy narodzinach Klary. Sołtys nie ma syna. Są we wsi komornicy i chałupnicy, jest dwóch zagrodników i paru gospodarzy, ale sołtys jest tylko jeden. Pierwsza córka Greta nie wyjdzie za mąż, bowiem najstarszy syn chłopa Sandkego, z którym się zaręczyła, jedyny spośród sześciu synów, który się wyuczył gospodarstwa, bo miał objąć zagrodę po ojcu, tuż przed ślubem ku zaskoczeniu swojemu, a także swego ojca, nie został przez właściciela majątku wyznaczony na spadkobiercę. Druga córka Hedwig zadała się z wyrobnikiem, który latem „młócił zboże” w ich gospodarstwie. Gdy ojciec dowiedział się o tym od sąsiada, wpadł w środku dnia do stodoły, wyrwał robotnikowi cep z ręki i ze słowami: „Jak wezne zaraz siekierę, to cie ubije!”, wygnał go z zagrody. Ojciec zamknął Hedwig na kilka dni do wędzarni na strychu, gdzie straciła dziecko, które było w tym czasie malutkim krwawym strzępkiem. Trzecia z kolei córka sołtysa Emma, z pewnością nadawałaby się na ten urząd, gdyby przyszła na świat, jako mężczyzna. Pomagała ojcu we wszystkim, pod jego nieobecność decydowała o świadczeniach od mieszkańców, zatrudniała parobków i dziewczyny, doglądała wycinki, pól i bydła. Na temat zamążpójścia Emmy nigdy nie padło nawet jedno słowo, ani w rodzinie, ani we wsi. Z kolei Klarze, najmłodszej córce sołtysa, jako część ojcowizny przypadł w udziale las, który na dole graniczył z Jeziorem Brandenburskim. Z początku siostry nic nie zauważyły, no może czasem Klara znikała i nie wiedziały gdzie jest. Klara często wychodziła z kubłem, w którym były odpadki dla świń, na drogę, zamiast opróżnić go w chlewie. Czyżby Klara się z kimś potajemnie spotykała? Kiedy ojciec zabronił jej opuszczać zagrodę, Klara z czasem zaczęła tracić rozum. Siostry zaczęły chować wszystkie ostre noże do zamykanej na klucz szafy, parobcy kładli siekiery na wysoką półkę w bramie wjazdowej, gdzie kobieta nie sięgnie bez drabiny, a w pokoju Klary ojciec odkręcił uchwyty okienne i wewnętrzną klamkę w drzwiach. Następnego dnia Emma odkryła ślady Klary na świeżo spadłym śniegu. Nieco później znajduje ciało, na brzegu przy cegielni.         
             
                  Lista rytuałów weselnych opisana jest na kilka stron, zamieniając antropologiczną relację ciekawych regionalnych obyczajów w coś ciemniejszego - listę praw odróżniającą konwencjonalność od niekonwencjonalności, a więc oddzielającą osobę wewnętrzną od intruza. Jednak przy wszystkich tych matrymonialnych przepisach żadna z córek burmistrza nie wychodzi za mąż. Zamiast tego jedna z nich traci swojego narzeczonego, który wyjechał na emigrację, druga rujnuje swoją reputację jeszcze inna pozostanie w celibacie a Klara popełnia samobójstwo. Nie mając żadnych spadkobierców, burmistrz dzieli działkę w latach 30-tych i sprzedaje część nienazwanemu architektowi, żydowskiemu handlarzowi sukna. Gdy Arthur obserwuje budowę domu sąsiada, planuje dom dla swojego jedynego syna, Ludwiga, który w planach zamierza całą posiadłość dziedziczyć. Jednak Holocaust przerywa ich plany.  
                Tymczasem, obok, architekt buduje swój wymarzony dom, aby rozkoszować się swoją młodą żoną. Wypełnia go ukrytymi szafami, tajnymi punktami widokowymi, balkonem z dekoracjami żelaznych ptaków. „Dom, trzecia skóra po tej na ciele i po ubraniu”- uważa architekt, którego duma z jego stworzenia jest wyszczególniona z charakterystyczną dla Erpenbecka dokładnością. Małżonkowie cenią sposób, w jaki schody skrzypią przy pierwszym, drugim, trzecim kroku aż do ostatniego schodka. Ale po prawie dwudziestu latach życia w domu architekt musi go porzucić. W 1951 r., wyjeżdża do Berlina Zachodniego, uciekając z powodu grożącego mu uwięzienia za kupno śrub z Niemiec Zachodnich - nie ma ich na Wschodzie - w celu ukończenia budowy zamówionej przez rząd NRD. Wraz z żoną przenosi się do mieszkania w Berlinie Zachodnim, a państwo przejmuje dom.
                 W następnych rozdziałach Erpenbeck opowiada historie innych osób związanych z domem, w tym z żoną architekta, handlarza suknem; jego dwunastoletnią wnuczkę, ukrywająca się w warszawskim getcie; rosyjskiego majora, który zajmuje dom w czasie wojny; po wojnie pisarką, która nabywa dom dzięki nieskazitelnym autorytetom komunistycznym; i jej wnuczką, która ostatecznie musi sprzedać dom, gdy okazuje się, że rachunki bankowe we wschodnich Niemczech są o połowę mniejsze. Pomiędzy każdym z tych rozdziałów znajduje się opis ogrodnika, który opiekuje się ogrodem, bez względu na to, kto tam mieszka. Inną postacią powieści jest sam czas, który często nęka bohaterów, przybierając niemal fizyczną obecność. Chociaż architekt był mistrzem trzech wymiarów, dopadł go czwarty wymiar: czas, który teraz wypędza go z domu. O tym, że dziecko ukrywa się w getcie, pisze Erpenbeck: czas ją zawlekał i zamknął ją w tej ciemnej komnacie. Jednak dom nad jeziorem stanowi schronienie dla swoich mieszkańców, jakkolwiek tymczasowe. W ciągu dwudziestu lat mieszka tam żona architekta, dla której czas wydaje się być na jej wezwanie.
                     W czasie ofensywy Armii Czerwonej na Berlin dom zajmują pijani i agresywni żołnierze. Gdy przychodzą Rosjanie, stawiają w ogrodzie ze dwieście skradzionych koni, około siedemdziesięciu na mniejszej łące przed samym domem i ze sto trzydzieści na większej, po prawej stronie dróżki prowadzącej do jeziora.  Konie grzebały kopytami w ziemi, która akurat rozmarzała i w ciągu jednego dnia zamieniła się w błoto, i zżarły wokół wszystko, co nadawało się do jedzenia: świeże listki i kwiaty forsycji, młode pędy świerków, pączki leszczyny i bzu.
                  O Jenny Erpenbeck można powiedzieć, że jest mistrzem ukrywania i opóźnień. Pomija niemal całkowicie dialogi i interakcję; każdy rozdział zanurza czytelników w umyśle tytułowego bohatera, tworząc luki, które mogą być wypełnione dopiero późniejszymi relacjami z życia innych. Z początku sympatyzujemy z uciekającym architektem, ale potem dowiadujemy się, że w 1939 r., "Zapłacił Żydom połowę wartości rynkowej" za kąpielisko, nawet używał ich ręczników - towaru najwyższej, jakości, własnej marki handlarza tkaninami, które tam zostawili. Podaje słabe uzasadnienie, że pieniądze, które zapłacił Żydom, pozwoliły im uciec do Afryki lub Szanghaju.
                   Strategia Jenny Erpenbecka - to „ukrywanie i stopniowe ujawnianie” - tworzy subtelną warstwę opowieści, która jest największą siłą książki, to powiedziawszy, czasami pragnie się, aby „Klucz do ogrodu” pozostawił nieco więcej wyobraźni, np. Erpenbeck opisuje pełną historię 12-letniej wnuczki żydowskiego kupca tkanin, której wspomnienia z jeziora zapewniają komfort, gdy ukrywa się w warszawskim getcie. Czytelnik zastanawiają się nad późniejszym losem wnuczki. Autorka powtarza poszczególne zdania, pozwalając nam prześledzić świat naszego zrozumienia, ponieważ stopniowo ujawnia czytelnikowi więcej dzięki koncentrycznym opisom.              
               Tłumaczenie Elizy Borg finezyjnie oddaje język Jenny Erpenbeck, która w przekonujący sposób przedstawia grupę bohaterów - Rosjan i Niemców, chrześcijan i Żydów, dzieci i dziadków, komunistów i kapitalistów - jednocześnie wyrażając swój wspólny ból po utracie kraju i domu. Pokazuje, że przemijanie dotyka nie tylko materialnej strony życia. Dowodzi, że wszystko, co doczesne, czeka kiedyś kres. Początków takiego myślenia upatrywać można w biblijnej „Księdza Koheleta” oraz w poglądach filozoficznych Heraklita z Efezu. Motyw przemijania w książce „Klucz do ogrodu” przejawia się w akcentowaniu nieuchronnego upływu czasu i zmian, jakie ze sobą pociąga. Zmiany te mogą dotyczyć zdrowia, miłości, urody, kondycji fizycznej i psychicznej człowieka. Mogą być jednak rozumiane szerzej – wówczas przemijanie oznacza kres pewnej formacji kulturowej, odchodzenie w niepamięć aktualnych nie tak dawno idei i prądów myślowych, postępujących zmian społecznych, gospodarczych, historycznych. Przemijaniu towarzyszy bolesna świadomość śmierci.  

11 listopada 2018

Ludzie Julya


„Ludzie Julya”


Nadine Gordimer




Autorka/ (ur. 20 listopada 1923 w Springs, zm. 13 lipca 2014 w Johannesburgu) – południowoafrykańska pisarka, pisząca w języku angielskim, laureatka literackiej Nagrody Nobla w 1991. Była córką żydowskich imigrantów. Jej ojciec – Isidore Gordimer – był zegarmistrzem z Litwy. Matka – Hannah „Nan” z d. Myers – pochodziła z Londynu. Mimo żydowskiego pochodzenia obojga rodziców, Gordimer została wychowana w duchu świeckości, a w życiu dorosłym deklarowała się, jako ateistka. W swojej twórczości poruszała sprawy konfliktów społecznych i psychologicznych następstw systemu apartheidu w RPA, a także inne tematy społeczno-polityczne swojego kraju i innych krajów afrykańskich. Była zaangażowana w zwalczanie apartheidu, została członkinią Afrykańskiego Kongresu Narodowego.

Tłumaczenie/ Dariusz Żukowski

Tematyka/ Osią powieści południowoafrykańskiej noblistki jest skomplikowana relacja między małżonkami Maureen i Bamfordem Smalesami oraz ich czarnoskórym służącym Julyem. July nie ma się, za co mścić. Smalesowie zawsze traktowali go z godnością i darzyli dużym zaufaniem, dlatego też nawet po nieoczekiwanym przewrocie wciąż zachowuje się względem nich jak oddany służący. Na jak długo jednak wystarczą zakodowane w świadomości zasoby służalczości? Jak długo żywa będzie pamięć o wyświadczonych mu przez przełożonych dobrodziejstwach? Świadomość, że to on jest panem sytuacji narasta w nim powoli, Smalesowie natomiast z lękiem wypatrują jakiejkolwiek zmiany w jego zachowaniu, zdając sobie sprawę ze swego położenia. Nie pomaga również presja ze strony żony i matki Julya, którym nie podoba się obecność białoskórych gości.

Główny motyw/ Podczas krwawych zamieszek w Soweto rodzina Smalesów decyduje się uciekać do wioski ich wieloletniego służącego, Julya. Biali Smalesowie stopniowo tracą na rzecz Julya atrybuty władzy: kluczyki do samochodu, pieniądze, wreszcie broń, bez których są nikim. I w końcu nie wiadomo, czy ucieczka do buszu była sposobem na ocalenie białej rodziny, czy wręcz przeciwnie…

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W różnych wyjątkowych sytuacjach pewne osoby i przedmioty okazują się niezbędne”.

„Podróż przebiegła pomyślnie jednym wielkim cudownym zrządzeniem losu, a z dziejów świętych męczenników wiadomo, że cudom towarzyszą cierpienia”.

„To, czy ktoś jest uczciwy, zależy po prostu od tego, ile o nim wiemy”.

„Należała do osób obchodzących się z własnym >ja< niczym z elektrycznym przyrządem, który może poranić człowieka, jeśli użyje się go w niewłaściwy sposób”.

„(…) biali ludzie przynoszą kłopoty”.

„A kiedy nikt ci nie wierzy, zaczynasz adaptować się do sytuacji, dopasowywać do oskarżenia (…)”.

„Prawdziwe fantazje dziczy oszukują zmysły skuteczniej niż atrakcje romantycznych lasów braci Grimm i Disneya”.



                      Akcja tej apokaliptycznej powieści rozgrywa się w czasie fikcyjnej wojny domowej, która wybuchła po inwazji dokonanej przez Mozambik na RPA w 1980 r. Miasta ogarnia pożoga, płoną farmy. Maureen i Bam Smales wraz z dziećmi i służącym Julym wyruszają furgonetką („żółtym pikapem z otwartym tyłem”), by szukać schronienia w odległej wiosce, z której July pochodzi. Maureen świetnie sobie radzi w trudnych realiach wioskowego życia, natomiast Bam – bez swojej strzelby czuje się po prostu zagubiony- zachowuje się jak pokonany człowiek. Relacje Bamy z Julyem stają się coraz trudniejsze, kiedy „białe” małżeństwo zaczyna dzień po dniu tracić kontakt z kulturą. Maureen pozuje niczym modelka na furgonetce, ale July nie rozpoznaje znaczenia tej chwili. Pożądanie i powinności są teraz w znacznym stopniu kształtowane przez względy ekonomiczne, a „białe”, liberalne założenia dotyczące wspólnej części natury ludzkiej stają pod znakiem zapytania.

                 Na powierzchownym poziomie książka wydaje się być opisem wspaniałej przygody. Ma pomysłowość „Robinsona Crusoe", jednak rodzina Smalesów, których pośpiesznie zapakowany bagaż zawiera gadżet do usuwania etykietek z pralni chemicznych bez uszkadzania paznokci, w jednej chwili zmuszona jest przystosować się do życia jak ludy prymitywne: w zbieraniu roślin, gotowaniu posiłków na ognisku, przeżywają lęki i dreszcze w czasie burzy, podczas gdy ściany chaty stają się mokre, a biegające karaluchy zamieniają się w jeden wielki „dywan”. Naczynia gliniane, które Maureen zbierała, jako ozdoby, są teraz jej naczyniami kuchennymi. W tej wiosce, którą kiedyś wyobrażali sobie, jako „opcję” na wakacje - kojarząc ją z wyprawą fotograficzną i przenośną lodówką - Maureen musi szorować w pobliskiej rzece naczynia gdzie obok kobiety odbywają ablucje menstruacyjne. Wszystkie stare życiowe „gry i zabawy”, podniecające strzelanie do tarczy przez Bama, pozorowane kryjówki podczas paintballu, nagle stały się rzeczywistością. Banknoty były tu jedynie kawałkami papieru. Nie reprezentowały w ich oczach niczego, za drobniaki z szafki nocnej tutaj nic nie dało się kupić. Kiedy Maureen lub Bam, będąc całkowicie uzależnieni od miejscowych, dawali im te kawałki papieru, gdyż nie mogli oddać nawet ubrań tak pożądanych przez ubogich, wieśniacy chowali banknoty do szmacianych zawiniątek i dziwnych pomarszczonych woreczków noszonych przy ciele. Potrafili połączyć abstrakcyjny symbol z konkretną rzeczą. July i jemu podobni- wszyscy zdrowi mężczyźni wyjeżdżali do pracy- przysyłali te papierki od bardzo dawna, lecz dla tubylców nic nie znaczyły.

                            W „poprzednim życiu” Bam Smales był architektem, posiadał samochód, dom i prowadził wygodne życie na przedmieściach. W wiosce, jest po prostu „białym” człowiekiem z rodziną na łasce swojego służącego i jego najbliższych.  Jednak zarówno Maureen, jak i Bam są im wdzięczni za pomoc w ucieczce, przed możliwą przemocą i śmiercią w czasie zamieszek. Przede wszystkim życie w wiosce oznacza prymitywne warunki i utratę własności.  W celu pozyskania żywności i innych potrzebnych rzeczy dla rodziny Smalsów, July używa - bez ich zgody- z pomocą przyjaciela z wioski Daniela ich samochodu, aby dotrzeć do najbliższego sklepu. Oboje Bam i Maureen są bardzo zdenerwowani jego świadomym zachowaniem. Pik-up należał do Bama, był prezentem urodzinowym, który służył mu, jako pojazd na „polowania” z aparatem fotograficznym. Co więcej, był to jedyny przystosowany pojazd do ucieczki z Johannesburga, samochód, który z łatwością mógł pokonać sześciuset kilometrową trasę.  Tak, więc samochód Bama jest symbolem jego poprzedniej pozycji społecznej. Chociaż Bam wyraża swoje niezadowolenie i złość na całą sytuację, wydaje się, że dostosował się do nowego życia w wiosce. Jego dni wydają się być wypełnione pracą; pomaga naprawiając narzędzia rolnicze, a także tworzy własne „aranżacje”, takie jak zbiornik na deszczówkę. Zaangażowanie Bama w codzienne zadania wioski imponuje tubylcom i w związku z tym zostaje zaproszony na spotkanie z okazji sobotniego picia piwa. Po tym zaproszeniu, Bam odczuwa akceptację innych mężczyzn, ma nadzieję, że ułatwi mu to dostosowanie się do ich mentalności i kultury.

                 Załamania się reżimu apartheidu spodziewał się zarówno Bam, jak i Maureen, a nawet próbowali sobie wyobrazić życie w RPA bez przywilejów dla białych ludzi. Pomimo poglądów liberalnych Bam nie spodziewał się, że można odebrać mu przywileje i majątek. Jego liberalne poglądy zostały skonfrontowane w sytuacji korzystania przez July z jego samochodu. Nie był przygotowany na taką ewentualność, że ktoś pozbawi go dobytku. Inny aspekt zmienionego zachowania Bama można dostrzec, gdy przyczynia się do dostarczenia wiosce mięsa. Ustrzelił wieprza z karabinu, który pierwotnie był przeznaczony na ptaki. Dreszczyk, którego doświadczył podczas swoich poprzednich wypraw myśliwskich, gdzie
zabijanie wydawało mu się być tylko przyjemnością i grą, całkowicie zmieniło się w tych prymitywnych warunkach. Bam uświadamia sobie prawdziwą „rzeczywistość” polowania, zdaje się żałować wieprzy, których zabił i porównuje ich widok z ptakami, które fotografował podczas swoich poprzednich wypraw „myśliwskich”. Warto zauważyć, że Bam, w przeciwieństwie do swojego życia na przedmieściach, teraz wydaje się mieć bardziej ojcowską postawę w stosunku do swoich dzieci.

                    Dla Maureen, ucieczka z Johannesburga oznaczała uczucie „przemieszczenia” się także w życiu wewnętrznym. Jako gospodyni domowa w domu na bogatych przedmieściach, lubiła czytać i to była jej jedyna droga ucieczki od rzeczywistości. Natomiast życie w wiosce oferuje jej ciągle nowe wrażenia, rzeczywistość przewyższa fikcję i dlatego nie jest w stanie skupić się na lekturze, którą zabrała ze sobą, kładąc ją do torby z papierem toaletowym. Po paru dniach deszczu wszystko parowało roślinność, strzechy, wilgotne koce o najróżniejszych wzorach i barwach rozwieszone na każdym krzaku i paliku, który mógł wytrzymać ich ciężar. Tam, w mieście, życie na łasce żywiołów było czymś zupełnie nieznanym. Teraz Maureen dygotała, nie miała suchych ubrań na zmianę. Wypełniające chatę dymem palenisko stanowiło centrum świata. Dzieci, kury, psy, koty podchodziły do niej na tyle blisko, na ile pozwalała im na to ich pozycja w hierarchii istnienia. Dzięki palenisku jedzenie było gorące, owsianka bulgotała na przezroczystych od żaru szczapach drewna, a krew zaczynała żywiej krążyć w żyłach. Bamowi i Maureen brakowało papierosów, wina i innych trunków, ich dzieci pragnęły słodyczy. Jednak w czasie deszczowych dni małe palenisko zaspokajało wszystkie potrzeby. Gliniane naczynia, które Maureen niegdyś zbierała, teraz służyły jej za sprzęty domowe. Robaki, kury, słabe dzikie koty, które by przetrwać, otwarcie lub skrycie chodziły za nią, wyczuwając zapach jedzenia na jej rękach i słysząc bliskość jedzenia w jej krokach, świnie, które podążały za nią, by pożreć jej odchody- wśród nich pojawiały się dodatkowo małe kocięta. Kotka, która je urodziła, zrobiła sobie legowisko na chlebaku, którego Bam używał, jako poduszki. Ostrożnie ją stamtąd przegonił. Ich dzieci Gina i Victor bawiły się starymi obręczami rowerowymi. Maureen demonstruje, że zmieniła swoje zachowania społeczne, gdy kradnie z apteki pigułki na malarię. Funkcjonowanie w wiosce oznacza, że musi podejmować najlepsze decyzje dla rodziny i w rezultacie stała się przez to bardziej niezależna, teraz sama podejmuje inicjatywy. Rosnąca niezależność Maureen wzrasta, lecz częściowo jej poczucie macierzyństwa maleje, ponieważ dzieci same sobie radzą w towarzystwie innych dzieci, ale także, ponieważ uczestniczą w codziennych zajęciach w wiosce. Dlatego jest też bardziej świadoma tego, że nie wypełnia obowiązków matki, zgodnie z normami i wartościami wsi; okoliczności zmieniły się radykalnie, co oznacza, że Maureen nie jest w stanie zapewnić dzieciom jak najwięcej uwagi.
                           
                   Maureen widząc jak inne kobiety z wioski również zapewniają żywność dla swoich rodzin, wyraża swoje pragnienie przyłączenia się do nich na polach, podobnie, kiedy widzi nad rzeką kobiety piorące ubrania. I kiedy myślimy, że wszystko układa się pomyślnie, na stosunki w wiosce zaczynają wpływać drobne incydenty i kłótnie. Ktoś ukradł broń Bama. Maureen widząc, że July broni przed oskarżeniami o kradzież swojego przyjaciela Daniela oskarża byłego służącego o kradzieże w przeszłości w ich domu. Zarówno Bam, jak i Maureen, zauważają w chatach innych tubylców skradzione przedmioty z ich domu. W osadzie odkryła wiele rzeczy dawniej należących do niej: małą szlifierkę do noży, nożyczki w kształcie bociana z ostrzami w miejscu dzioba, które zobaczyła w ręku Julya po tym, jak skarcił staruszkę za przycinanie paznokci u stóp jego dziecka za pomocą brzytwy. Te przedmioty, tam, daleko, należały kiedyś do niej. Musiał je zwędzić dawno temu. Co jeszcze zabrał przez te wszystkie lata? A przecież był bardzo uczciwy- gdy znalazł centa podczas mycia podłogi, odkładał go na szafkę nocną. Nigdy niczego nie zamykali, nawet barku. Gdyby zrządzeniem losu nie trafiła do tej osady- szansa jedna na milion, która ziściła się wskutek powolnego mielenia młynów historii i zemsty- nigdy nie zauważyłaby braku różnych przedmiotów. „To, czy ktoś jest uczciwy, zależy po prostu od tego, ile o nim wiemy”.  July broniąc się przed zarzutami oskarżył „białe” małżeństwo o rasizm. Maureen i Bam „rekompensowali” sobie te drobne straty, sytuacją, jaka gwałtownie nastąpiła. Przecież żona Julya zaakceptowała jego decyzję, kiedy przyjechał w aucie „białego” człowieka w otoczeniu pięciu „białych” twarzy unoszących się w ciemnościach. Oddała im drugie łóżko, pożyczyła piecyk parafinowy. Patrzyła, jak mąż rankiem wyjmuje piękne szklane filiżanki, które kiedyś przywiózł z miejsca swojego „drugiego życia”. Jego matka oddała własną chatę- drewno na konstrukcję dachu i ścian ściął on, a kobiety we dwie zmieszały błoto i postawiły ściany- która w następnym sezonie miały mieć wymienioną strzechę. Matka i żona bez słowa postępowały zgodnie z jego wolą. I teraz mieli oskarżać go o te wszystkie drobne kradzieże? „W różnych wyjątkowych sytuacjach pewne osoby i przedmioty okazują się niezbędne”. Sama natura walki o przetrwanie sprawia, że nie sposób zawczasu określić, które. Wydarzeń nie da się skalkulować, nie sposób określić, co się dokładnie stanie, nawet, jeśli kierując się politycznymi czy apokaliptycznymi przesłankami, można przewidzieć nadejście katastrofy. Nie można też przewidzieć, kto w takich warunkach nam pomoże.

                     Przez lata w mieście zachowanie July było zadowalające i Smalsowie nie mieli powodów do narzekań; został uznany za wiarygodnego. Z punktu widzenia Smalesa ich nierówny związek działał bez większych problemów i czuli, że mogą mu ufać. Jednak teraz, we wsi, July podejmuje własne decyzje i swoje inicjatywy bez pozwolenia Bama. W wiosce, jest to całkiem naturalne, że on jest odpowiedzialny za kluczyki do samochodu, ponieważ zapewnia im niezbędne bezpieczeństwo w czasie ich pobytu w wiosce. Co więcej, kłopot z Julym jest wyraźnie widoczny, kiedy Smalsowie zgłaszają krytyczne uwagi dotyczące brakujących kluczy do ich samochodu. Smalsowie zostali pozbawieni majątku, a w konsekwencji ich związek z byłym służącym, jako „pan i sługa”, jest inny.  Dominująca postawa Julya jest dostrzegalna, kiedy instruuje Bama i Maureen w obecności ich dzieci i wyjaśnia im, że mają obowiązek przyjść do niego za każdym razem, gdy on ich do siebie wzywa. Po jakim czasie okaże się, że fotele wyjęte z samochodu przestaną być częścią jego wyposażenia, a zaczną stanowić umeblowanie chaty. Oczami wyobraźni Smalsowie widzieli, że auto tam, za doliną będzie porośnięte wilczomleczem i ostem, i tylko kozy będą zaglądać do niego przez okna. Wkrótce zardzewieje i zostanie rozebrany do kadłuba, chyba że zdarzy się cud i ruszą w drogę powrotną, i to szybko.

                Kiedy mieszkali na przedmieściach, małżeństwo Bama i Maureen opierało się na ich życiu towarzyskim oraz na pozycji, która obejmowała ich własności i prawa. Dlatego nigdy nie zastanawiali się poważnie nad stanem ich związku. Najwyraźniej życie w wiosce przekształca ich role płciowe, które mają głęboki wpływ na ich małżeństwo. Bam i Maureen rzadko rozmawiają ze sobą, tylko od czasu do czasu, kiedy omawiają sprawy dotyczące ich rodziny. Nawet podczas takich dyskusji odległość w ich związku jest ogromna; Maureen kwestionuje ich ucieczkę do wioski i oskarża Bama o tę decyzję. Jej oskarżenia zostały odrzucone przez męża, który stanowczo stwierdza, że ucieczka była ich wspólną decyzją. Ich dyskusja charakteryzuje się wzburzonymi uczuciami i brakiem wzajemnego szacunku oraz zrozumienia dla siebie nawzajem.

                  Trudna proza Gordimer w nadzwyczaj aluzyjny i implikacyjny sposób zestawia ze sobą pewność przeszłości z wątpliwością teraźniejszości, niewiele akapitów jest osadzonych w spokojnej współczesności. Ciężko znaleźć odpowiedzi na te głębokie pytania. Kiedy w wiosce ląduje helikopter, Maureen rzuca się w jego stronę, choć nie wie czy jest to maszyna wojskowa, czy rewolucjonistów. W tym miejscu powieść się kończy: rozstrzygnięcia nie ma. Książka „Ludzie Julya” daleka jest od wiernego przekazania historii i samego momentu zmian w RPA. Z pewnością jednak dokonuje szczegółowej analizy słabości człowieka. Książka bada naturę wstrząsu zarówno na poziomie osobistym, jak i społecznym. Przedstawia przeznaczenie rodziny Smalsów, która ucieka na wieś. Uciekają przed przemocą, ale po drodze tracą także status ekonomiczny, społeczny i tożsamość.

28 października 2018

Chłopiec i gołąb


„Chłopiec i gołąb” 


Meir Shalev




Autor/ (ur. 29 lipca 1948 w Nahalal) – izraelski pisarz. Jest synem jerozolimskiego poety Jicchaka Szalewa. Po ukończeniu psychologii na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie Shalev rozpoczął pracę, jako redaktor programów radiowych i telewizyjnych. Prowadził m.in. program Erew Szabat („Wieczór szabatowy”) w izraelskim Programie 1. W Izraelu znany jest, jako autor wielu książek dla dzieci oraz komentator weekendowego wydania dziennika Yedioth Ahronoth.

Tłumaczenie/ Magdalena Sommer

Tematyka/ Starożytna Grecja, kraje arabskie, wojny napoleońskie, I i II wojna światowa – wszędzie gołębie pocztowe odegrały ważną rolę, uratowały wiele ludzkich istnień. Są symbolem pokoju, miłości, a w powieści Shaleva są łącznikami między, rozłączonymi na czas wojennych działań, zakochanymi gołębiarzami, a jednocześnie „pracownikami” Palmachu, paramilitarnej izraelskiej organizacji niepodległościowej. Hodowanie gołębi otacza pewna magia. Ptaki odwdzięczają się tylko odpowiednim osobom, tym, które okazują im zarówno serce, jak i stanowczość, konsekwencję. W książce Shaleva najlepszymi gołębiarzami okazują się dzieci, a najpiękniejsza historia miłosna zapisana zostaje w gołębich telegramach – gołębiogramach wysyłanych do siebie przez dwoje bardzo młodych i bardzo zakochanych.

Główny motyw/ Historia dwóch wyjątkowych związków miłosnych, rozgrywających się w różnych czasach, lecz odkrywanych przez czytelnika równolegle. Pierwsza z nich, osadzona w roku 1948, w czasach wojny o niepodległość Izraela, to historia uczucia dwojga młodziutkich gołębiarzy - chłopca z kibucu i pięknej dziewczyny o błękitnych oczach, której imienia nie znamy. Ginąc na polu bitwy, chłopiec wysyła do swej ukochanej gołębia. Przekazuje jej tajemnice, której rozwiązanie poznamy na końcu powieści. Wątek współczesny skupia się na życiu Jaira Mendelsona, mężczyzny w średnim wieku, przewodnika turystycznego. Jair opowiada nam o kochankach i o gołębiach, o swoim dzieciństwie i swej matce, która zapisuje mu w testamencie nieoczekiwany prezent - pieniądze na remont domu, dzięki którym będzie mógł zakończyć swoje nieudane małżeństwo. W następstwie tej decyzji Jair spotyka ponownie przyjaciółkę z dzieciństwa, Tircę, i odnajduje miłość swego życia.


Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Dzwony są przeznaczone do uderzeń ze środka, a nie z zewnątrz”.

„(…) gołębie muszą kochać swój dom. Bo inaczej nie będą chciały wracać”.

„Umarli nie lubią czekać”.

„(…) słowa mnożą się i powstają w najrozmaitsze sposoby: jedne dzielą się, jak ameby, inne wypuszczają korzenie i pąki. U tego mężczyzny słowa i wspomnienia się zapładniały”.

„W rozrośniętym drzewie wiatr szumi całkiem inaczej niż w młodych drzewkach”.

„Czego właściwie potrzebuje człowiek? (…) – Niewiele: czegoś słodkiego, opowieści, czasu i miejsca, mieczyków w wazonie, pary przyjaciół, dwóch górskich szczytów, by na jednym z nich stać, a na drugi patrzeć. Dwojga oczu, by wpatrywać się w niebo i czekać. Rozumiesz, o czym mówię, Jairze?”.

„Nasze kłopoty są niezwykle do siebie podobne, ale twój jest bardziej paskudny, a mój bardziej gówniany”.

„(…) człowiek w moim wieku i w mojej sytuacji powinien planować swoje życie mądrze, akceptując wyroki losu”.

„Po to Bóg stworzył kobietę. Ją obudź”.

„Czytelnik natomiast może się przekonać, że nie trzeba trzęsień ziemi ani wojen światowych, by zmienić bieg życia człowieka i wprowadzić w nim całkowitą rewolucję. Czasem wystarczą kocie pazury, proca jakiegoś chłopca albo jastrząb, który wykorzystał sytuację”.

„Tylko ile miłości można wyrazić na takiej malutkiej karteczce? – Trzy słowa. >>Tak czy nie?<<”.

„Gołąb znika z oczu wypuszczającego, kiedy ukazuje się oczom tego, kto na niego czeka”.

„(…) kiedy silni ludzie się załamują, pęknięcie jest większe, a odłamki są drobniejsze”.

„(…) to jedyny chasyd na świecie, który ma tałes od Versacego”.

„Taki właśnie jestem. Odróżniam się nawet w swojej własnej rodzinie”.

„Oto prawdziwa niezależność. Nie pieniądze. Czas”.

„Żeby żyć razem, trzeba jeszcze kilku rzeczy oprócz miłości”.

„Nie zawsze widać, czy ktoś jest mądry. Ale idiota ma to wypisane na twarzy”.

„Jeśli siedzi się grzecznie z boku i czeka, aż się coś wydarzy, wtedy się nic nie wydarzy. Czasami trzeba wetknąć nos, i nie tylko raz, a jeśli drzwi uchylą się, choć odrobinę, trzeba wetknąć też czubek buta i ramię, a czasem warto wepchnąć też kutasa, i to dobrze. Bo daleko od fiuta znaczy daleko od serca. Tak to jest w miłości”.

„Ma rzadką cechę, którą zostały obdarzone tylko najszczęśliwsze kobiety: z biegiem lat staje się coraz piękniejsza”.

„(…) w odróżnieniu od ludzi, którzy poświęcają wiele energii na głupstwa, zwierzęta to niezwykle praktyczne stworzenia. Każde ich zachowanie ma przyczynę (…)”.

„(…) pozyskanie sympatii mężczyzn jest po wielokroć trudniejsze od zdobycia kobiety. –Bo jeśli chodzi o kobiety, możemy wykorzystać ciało, żeby pokonało pierwsze bariery. A w przypadku mężczyzny wszystko zaczyna się od umysłu, nie od serca”.

„To bardzo zdrowe samemu robić sobie prezenty”.

„Cudownie jest spać z kochaną kobietą”.

„Kiedy traci się życie, traci się wszystko. Miłość, odwagę, świadomość i pamięć”.

„Nocą wszystko wydaje się inne, niż jest naprawdę”.



                      Choć izraelski autor Meir Shalev przyciąga przede wszystkim czytelników żydowskich w Stanach Zjednoczonych, jego nowa powieść, przetłumaczona przez Magdalenę Sommer, mniej interesuje się zawiłościami konkretnej religii niż pytaniem, czego każda osoba potrzebuje, aby być szczęśliwą. „Chłopiec i gołąb” może jest po części wypełniony odwołaniami do żydowskiej tradycji, ale z jasno świeckiego punktu widzenia jest to opowieść o Jairze Mendelsohnie, izraelskim przewodniku, który uważa się za ofiarę współczesnego życia.

                    Jair pracuje, jako pilot wycieczek po Izraelu, wskazuje turystom Dolinę Hinnom, umieszcza ich w pokojach hotelowych, przypomina im historię Mojżesza na Górze Nebo i zamawia im kawę - wszystko z tą samą pilnością i zaangażowaniem. Obwozi ornitologów ze Skandynawii i Niemiec, z Holandii i Stanów Zjednoczonych, od doliny Hula do Morza Martwego. Ale kiedy wydaje mu się, że ma już dość zarówno niewdzięcznej pracy, jak i wyczerpującego małżeństwa, matka daje mu trochę pieniędzy i porad: „odejdź i znajdź tylko dwie rzeczy, których naprawdę potrzebujesz, historię i własne miejsce”. Powieść służy także czytelnikowi, jako relacja, opowiadająca historię tajemniczego „żołnierza” i gołębiarza, znanego, jako „Maluch”, który zginął podczas izraelskiej wojny o niepodległość Izraela oraz poszukiwaniu przez Jaira własnego miejsca, miłości i domu.

                    Małżeństwo Jaira i jego żony Liory zaczęło się psuć, kiedy ich dwoje nienarodzonych dzieci zmarło jeszcze w „grobie jej łona” po kolei, w dokładnie tym wieku- po dwudziestu dwóch tygodniach. Raz na miesiąc Liora odwiedzała Jaira w pokoju, na treatment dla complexion, i po wszystkim wracała znowu do siebie. Jair zadawał sobie pytanie: „Dlaczego się nie urodziliście?”. Może to był zły traf, drgnięcie ręki losu, a może ich matka miała rację i żaden związek chemiczny przez ich małżeństwo stworzony- dom, dziecko, praca, sen nie miał prawa się udać.

                   Historia Malucha może początkowo wydawać się dla czytelnika odległa i wymyślona w porównaniu z żywymi postaciami i ostrymi dialogami z dzisiejszych wędrówek Jaira, ale w miarę jak powieść się rozwija, te dwa wątki wywołują interesujące „tarcie”, poprzez opowiadanie historii w opozycji do siebie- teraźniejszości i przeszłości, Shalev stawia pod znakiem zapytania ważność i niezawodność pamięci. Podobnie, niezwykłe obrazy i symboliczny język Shaleva wzmacniają związek między Jairem i jego matką, która umiera, zanim jego „misja” zostanie ukończona. Kiedy Jair zakłada, że dziwne odgłosy w jego nowym domu są wynikiem „dyskusji między cegłami skazanymi na życie obok siebie przez całe ich życie", nie jest to zwykły kaprys. Jego matka, „mistyczka rodziny”, nauczyła go, aby zobaczył „tysiąc niebieskich oczu" w winnicy porannej i powiedziała mu, że zawsze musi powitać swój dom po powrocie: „Przywitaj się także z domem" – uczyła go. – „I uważnie słuchaj, bo ci odpowie”. - A więc Jair wie, że dźwięki skrzypiących żaluzji to „głos” jego domu oddychający, rozszerzający się, kurczący. Poszukiwania domu przez Jaira zamieniają się także w poszukiwanie zagubionej miłości, jego ukochanej z dzieciństwa, Tircy, która jest, jak sugeruje Shalev, ponownie spotkaną miłością w średnim wieku. Jair o wiele bardziej wdzięczny jest teraz losowi, niż był w młodości. Dlaczego? Jest oczarowany dojrzałym ciałem Tircy - nawet jej siwymi włosami „lekkim wybrzuszeniem jej brzucha". Podziwiając jej zmarszczki na twarzy, żałuje, że nie było go w pobliżu, gdy pojawiła się jedna: „Która z was została wyryta przez czas?", chce zapytać. „Czy przez śmiech?". Dzięki takim osobom jak Tircy i matka, pod koniec powieści Jair odkryje, czego przez całe życie potrzebował: „Tworzyłem, byłem stwarzany, kochałem i byłem kochany, otoczyłem moją duszę skórą, dałem sobie podłogę, ściany i dach. Mam drewniany taras i prysznic na dworze, mam czas, opowieść i krajobraz, mam blachę, o którą będą stukać krople deszczu podczas nadchodzącej zimy, mam dwoje oczu, by osłaniać je dłonią, patrzeć w niebo i czekać”.

                 Opowieść o Maluchu rozpoczyna się w kibucu. Dziecko w kibucu nie ma takich chwil, które należą wyłącznie do niego. „Tam nawet czas należy do wszystkich”. Poza tymi krótkimi prywatnymi momentami wokół czai się wszystko, co zaraz się wydarzy i czego nie można uniknąć ani odsunąć w czasie. Maluch był tak zwanym dzieckiem z zewnątrz. Miał rodziców, ale jego matka nie mogła znieść życia w Palestynie, tutejszych ludzi, upałów, biedy i wysiłku. Zostawiła syna z ojcem i wróciła do kraju, w którym się urodziła. Czekały tam na nią teatr i muzyka, którą kochała i których jej brakowało, czekały język i klimat, i śmierć, która przyszła za wcześnie-jako kara po latach. Ojciec ożenił się z inną kobietą, a ta odsunęła go od jego przyjaciół i zażądała, by dokądś odesłał także i syna. I tak, został wygnany do nowego miejsca. Właśnie skończył siedem lat, ale ze względu na niemowlęce dołeczki, które wciąż ozdabiały wierzchy jego dłoni, oraz na smagłe pucowate policzki otrzymał przezwisko „Maluch”. Chłopcem w kibucu zaopiekowali się stryj i ciotka i wychowywali go z miłością. Byli starszymi ludźmi, a ich jedyny syn już się ożenił i przeniósł się do innego kibucu. Wizyty ojca stawały się coraz rzadsze i krótsze, toteż Maluch zaczął mówić „mamo” i „tato” do ciotki i stryja. Po pewnym czasie chłopiec zainteresował się książką, stryj i ciotka pozwolili mu przeglądać album: francuską książkę z ilustracjami stającą na regale. Nie rozumiał słów, a oni, prawdę mówiąc, też nie rozumieli, ale oglądał fotografie i piękne rysunki zamków i gór, motyli i gadów, kwiatów, kryształów i ptaków. Stryj malucha mówił sobie w duchu, że trzeba uważać, bo taki album może obudzić w sercu młodego czytelnika nie tylko pożądaną chęć nauki, lecz także niebezpieczne pragnienie kolekcjonerstwa.
                         
                 Istotnie, chodząc po kibucowych ścieżkach, Maluch miał oczy wiecznie wbite w ziemię. Nie ze strachu ani z nieśmiałości, ale dlatego że rozglądał się za połyskującym żukiem czy „ładnym kamykiem” albo przemykającą-jak zielona błyskawica- jaszczurką. Tak, więc pewnego ranka stał sobie w grupie dzieci, czekając na transport do zbiorowej szkoły. Nagle podjechała nieznana ciężarówka i zatrzymała się na poboczu. Wszystkie dzieci przyglądały się jej z ciekawością. Pojazdy mechaniczne nie były wtedy częstym widokiem i każdy samochód budził zainteresowanie dzieci, a tym bardziej ciężarówka.  Z samochodu wysiadł mężczyzna w roboczym ubraniu i w ciężkich butach, jeden z tych chudych mężczyzn, którzy mogą być w dowolnym wieku i wydają się zarazem znajomi i całkowicie obcy. Gość poszedł do obozowiska namiotów Palmachu[1], przedstawił się komendantowi okręgu i obaj zaaferowani udali się do stolarni. Tam czekały na nich deski, gwoździe, siatki, narzędzia i utyskujący stolarz. W każdym kibucu była wówczas taka stolarnia, a w każdej stolarni był narzekający stolarz. Ale ten mężczyzna przywykł do narzekających stolarzy, znał ich obyczaje i z łatwością potrafił zyskać ich przychylność: pokazywał im pewne „ściśle tajne” szkice. Obaj zaczęli pracować nad czymś, co z początku przypominało ogromną skrzynię albo domek z rozmaitej wielkości otworami umieszczonymi na różnych wysokościach. W środku mógł zmieścić się dorosły człowiek, wyprostowany, z rozpostartymi rękami. Szybko też skonstruowali wewnętrzne przegrody, zewnętrzne półki, zakryte siatką okienka osłonięte drewnianymi okapami, i drzwi z siatki, za którymi znajdowały się drugie drzwi, silniejsze drzwi z dykty.

                   Przez dwa dni w stolarni rozbrzmiewały: stukanie młotka, dźwięk piłowania, dyskusje i polecenia.  Trzeciego dnia komendant posłał po kilku chłopaków z obozu. Załadowali domek na wózek, zaciągnęli go do kącika ze zwierzętami domowymi, przeznaczonego dla dzieci, i tam ustawili wejściem na wschód. Jak się okazało stolarz zbudował prawdziwy profesjonalny gołębnik. Mężczyzna, który przyjechał ciężarówką otworzył pokrywę wyplatanego kosza, który ze sobą przywiózł, i ze środka wyjął gołębia. Wszyscy zrozumieli, że to gołębnik, ale nie wiedzieli, w jakim celu go zbudowano. Mężczyzną, który zlecił budowę gołębnika i wpuścił pierwszego gołębia był doktor z Laufer z telawiwskiego ZOO. Doktor Laufer nie czekał na rozstrzygnięcie niezwykle istotnej kwestii i poinformował, że gołębnik z gołębiami pocztowymi stanowi „tajne i znaczące” przedsięwzięcie. Poprosił jeszcze o jedno: żeby nikt bez potrzeby nie kręcił się przy gołębniku i, oczywiście, żeby nikt go nie otwierał, nie wkładał do środka rąk, nie hałasował, nie płoszył ptaków. W kibucu pojawiła się także gołębiarka Miriam, która jak się później okaże odkryje talent gołębiarza u Malucha.

                  W tym samym czasie zbieg okoliczności, którego wtedy Maluch jeszcze nie rozumiał, lecz z czasem dowie się, jakie było jego znaczenie: w dniu, w którym doktor Laufer zostawił Miriam i jej gołębie w gołębniku własnoręcznie zbudowanym w kibucu, na pewnym balkonie domu na ulicy Ben Jehudy w Tel Awiwie usiadł ranny gołąb. Na wpół usiadł, na wpół upadł, przez chwilę chwiał się na nogach, znacząc ceramiczne płytki kropeczkami krwi, a potem stracił przytomność.

               Na balkonie znajdowali się młody chłopiec i dziewczynka. Ona miała około dwunastu lat i była jedynaczką swoich rodziców. Leżała na brzuchu i czytała. On zaś miał lat piętnaście i pół i był synem sąsiadów z trzeciego piętra; kilka minut wcześniej przyszedł po koszulę, która spadła ze sznurka z praniem na balkon poniżej. Oboje prędko podeszli do zranionego ptaka, pochylili się i zaczęli mu się przyglądać. Był to niczym niewyróżniający się, błękitnoszary gołąb o czerwonych nóżkach, podobny do tysiąca innych gołębi. Ale oczy miał zamglone z bólu, a prawe skrzydło wykręcone i bezwładne. Chłopak pobiegł do domu i przyniósł stamtąd pudełko. Wyjął bandaże i środki dezynfekujące, przetarł ranę jodyną, a złamane prawe skrzydło usztywnił za pomocą patyczka i pasma rafii. Dziewczynka, by lepiej widzieć, przesunęła do niego głowę pokrytą jasnymi lokami, aż przebiegł go delikatny, przyjemny dreszcz, jakiego nie odważył się poczuć nawet w swoich marzeniach o niej. Dziewczynka, która nie miała pojęcia, jakie uczucia wywołuje w jego sercu, wskazała palcem ogon gołębia. Istotnie, jedno z dwóch piór było łyse i nie wyrastało z ciała, a sądząc po grubości, kiedyś należało do kury lub może nawet do gęsi. Chłopiec przeciął nitkę małymi nożyczkami, odczepił obce pióro i podniósł je do światła. W duce coś tkwiło. Maleńka, zwinięta w rulonik karteczka. Wyciągnął ją, pomagając sobie zapałką, rozwinął i zobaczył, że była to jakaś wiadomość. Na kartce widniały tylko trzy słowa: „Tak czy nie?”. Serce dziewczynki mocno zabiło. Od razu pomyślała, że to pytanie w sprawie miłości. „Ktoś chce wiedzieć, czy ona się zgadza”. – powiedziała do chłopca. Wtedy ani ona ani chłopiec ani nawet Maluch w kibucu pod Jerozolimą nie zdawali sobie sprawy, jaki skutki wywoła przybycie zranionego gołębia na balkon w budynku w Tel Awiwie. „Czytelnik natomiast może się przekonać, że nie trzeba trzęsień ziemi ani wojen światowych, by zmienić bieg życia człowieka i wprowadzić w nim całkowitą rewolucję. Czasem wystarczą kocie pazury, proca jakiegoś chłopca albo jastrząb, który wykorzystał sytuację”.

                       Chłopiec i dziewczynka wzięli, więc starą drewnianą skrzynkę, przykryli ją z wierzchu siatką, umieścili w środku rannego gołębia i zanieśli go do telawiwskiego ZOO, do doktora Laufera, który niedawno wrócił z kibucu gdzie montował tajny gołębnik. Doktor Laufer od razu zapytał, czy gołąb miał obrączkę na nodze i czy miał przy sobie list lub wiadomość. Dziewczynka przy tym pytaniu bardzo się zarumieniała. Doktor pochwalił dzieci za prawidłowo założony opatrunek i zaproponował, by codziennie po szkole przychodziły do ZOO opiekować się chorym gołębiem. I tak się stało. Gołąb zamieszkał w gołębniku ogrodu zoologicznego, a dziewczynka odwiedzała go codziennie po lekcjach. Gołąb powoli odzyskiwał zdrowie, a ona go obserwowała- jak ćwiczy rozkładanie i napinanie skrzydła, jak stopniowo podfruwa coraz wyżej. Doktor Laufer po kilku dniach powiedział do dziewczynki: „Znam tylko dwóch ludzi, którzy wkładają wiadomość do dudka skrzydła. Jeden studiował z nami w Niemczech i tam został, podczas gdy my wyemigrowaliśmy. Inny przyjechał z nami, ale już nie żyje”.  I znowu mamy kolejną reakcję przyczyno-skutkową. I stało się tak, że na początku tysiąc dziewięćset czterdziestego roku pewien chłopiec z Tel Awiwu zaczął studiować podręcznik anatomii Kornina i słownik angielski, a dwoje dzieci rozpoczęło pracę w dwóch gołębnikach z gołębiami pocztowymi i naukę sztuki gołębiarstwa- dziewczynka w ogrodzie zoologicznym w Tel Awiwie, a Maluch w kibucu w Emek Ha-Jarden. Ponieważ w Izraelu nie było wtedy gołębiarzy, wszyscy byli w jakiś sposób związani z Haganą[2] i od czasu do czasu spotykali się na zjazdach gołębiarzy. Ale przede wszystkim, dlatego, że tak chciał los-, którego powody zostały już wcześniej wyłożone- dziewczynka i Maluch mieli się spotkać, a chłopiec miał wyjechać do Ameryki i wrócił do Tel Awiwu dopiero po studiach. I tak po kilku latach do ogrodu zoologicznego przyjedzie Maluch i pozna się z dziewczyną, która kilka lat wcześniej uratowała na balkonie swojego mieszkania zranionego gołębia.

                      Niezapomniany zarówno w jego szczegółach, jak i wymianie, „Chłopiec i gołąb” to opowieść o kochankach wtedy i teraz - o tym, jak głęboko kochamy, o tym, czym jest dom i dlaczego my, tak jak gołębie szkolone, by latać tylko w jednym kierunku, wracamy do niego. Meir Shalev opowiada głosem, który jest zarazem zabawny, mądry i całkowicie urzekający, opowiada historię tak uniwersalną jak wojna i intymną jak skrzydlata deklaracja miłości. Większa część książki opowiada o potrzebie istnienia w naszym życiu historii w ogóle i o tym, co ma zrobić człowiek, w którego opowieści punk kulminacyjny nastąpił jeszcze przed jego narodzinami.



[1] Palmach (hebr. פלמ"ח, akronim od פלוגות מחץ, Plugot Mahatz; pol. Siły Uderzeniowe) – żydowski elitarny związek taktyczny stanowiący siły specjalne paramilitarnej organizacji Hagana podczas wojny domowej w Mandacie Palestyny i wojny o niepodległość w latach 1947-1948.

[2] Hagana (hebr. ההגנה, Ha-Hagana, pol. Obrona) – żydowska organizacja paramilitarna, działająca w latach 1920-1948 w ówczesnym Mandacie Palestyny. Z początku organizacja o charakterze samoobrony, stopniowo rozszerzyła pole działania na akcje odwetowe wobec atakujących gangów arabskich, by przekształcić się w organizację typowo wojskową. Po II wojnie światowej organizowała nielegalną imigrację ocalonych z Holocaustu. W 1948 roku stosowała w swojej działalności również metody terrorystyczne. Po utworzeniu niepodległego państwa Izrael stała się podstawą Sił Obronnych Izraela.