07 sierpnia 2020

Podróż do kresu nocy


„Podróż do kresu nocy”

Louis-Ferdinand Céline
Autor/ właśc. Louis-Ferdinand Destouches (ur. 27 maja 1894 w Courbevoie na przedmieściach Paryża, zm. 1 lipca 1961 w Meudon) – francuski prozaik; pisarz i eseista, zwany „enfant terrible świata literackiego”. Uczestnik I wojny światowej. Jeden z najważniejszych, najbardziej wpływowych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych pisarzy XX wieku, prekursor egzystencjalizmu w literaturze, porównywany nieraz do Markiza de Sade. Z wykształcenia lekarz, co znalazło odzwierciedlenie w percepcji świata w jego powieściach. Innowator języka literackiego, który wzbogacił o argot i specyfikę języka mówionego, wyzwolonego ze składni francuskiej. Znany zwłaszcza dzięki skandalizującej powieści „Podróż do kresu nocy”, określanej przez Jerzego Stempowskiego, jako powieść bez estetyzmu. Wyróżniał się ostrym, prowokacyjnym stylem obfitującym w wulgaryzmy, pełnym ironii, satyry i czarnego humoru. Uznany za jednego z największych (obok Jeana-Paula Sartre’a, Alberta Camusa i Samuela Becketta) pisarzy opisujących kondycję człowieka XX wieku.
Tłumaczenie/ Oskar Hedemann
Tytuł oryginału/ fr „Voyage au bout de la nuit”
Tematyka/ Ostry, prowokacyjny, obfitujący w wulgaryzmy, ironię i czarny humor. Taki jest styl, którym posługiwał się jeden z najbardziej kontrowersyjnych pisarzy XX wieku, a zarazem najwybitniejszych prozaików i eseistów francuskich – Louis-Ferdinand Céline. Literaturoznawcy, niezależnie od poglądów ideologicznych, zgadzają się w zupełności, że Louisa-Ferdinanda Céline’a można określić, jako wielkiego geniusza i reformatora języka francuskiego, ale wielu ludzi nie zapomina mu tego, że był bardzo mocno uwikłany w pewien rodzaj kolaboracji z niemieckim okupantem w czasie II wojny światowej. Do dziś toczą się spory i kontrowersje wokół antysemickich poglądów Céline'a. Ja jednak spróbuję skupić się na twórczości pisarza, a nie na jego poglądach.
Główny motyw/ Dzieje bohatera przedstawiają spory przekrój społeczeństwa przedwojennego. Wędruje on pośród różnych środowisk społecznych, walczy na wojnie, pracuje w koloniach, podróżuje do Stanów Zjednoczonych, by wreszcie osiąść w Paryżu, jako źle opłacany lekarz. Wiedzie czytelników przez fabryki, pola bitew, kiepskie dzielnice i podłe przybytki – w każdym z tych miejsc ukazuje patologie, zachowania skrajnie egoistyczne i bezmyślne. Bezwzględnie obnaża ludzkie grzechy i grzeszki, nie oszczędza żadnej z pobocznych postaci, nawet samego narratora. Céline unika taniego podziału na „złych bogaczy" i „niewinnych prostaczków". Równie ostro atakuje kolonizatorów, jak i kolonizowanych. Nikt nie pozostaje bez winy, wszyscy tworzą piekło na ziemi.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Z więzienia wychodzi się żywym, z wojny – nie”.
„Nigdy już nie będę wierzył w to, co mówią, w to, co myślą. Bo to właśnie ludzi i tylko ludzi należy się bać, i to zawsze”.
„Kiedy brak wyobraźni, umieranie to pryszcz, ale kiedy wyobraźnia jest, śmierć to za dużo”.
„Największą klęską, tak naprawdę i całkiem poważnie, jest to, że się zapomina, zwłaszcza o tym, co was wykańcza za życia, i że zdycha się, nie zdając sobie sprawy, do jakiego stopnia człowiek potrafi być ścierwem".
„Koty, gdy już zanadto zagraża im ogień, mimo wszystko decydują się wskoczyć do wody”.
„Inwokacja do potomności to jak przemowa do robali”.
„Podczas starannie dopracowanych pogrzebów zdarza nam się, że bywamy smutni, ale kiedy się pomyśli o spadku, o przyszłych wakacjach, o tej wdówce, która wydaje się milutka i która, podobno, ma temperament, to myśli się też i o tym, że chciałoby się, dla kontrastu, pożyć jeszcze długo i może w ogóle nigdy nie zdechnąć… Kto to wie?”.
„Smutek tego świata ogarnia ludzi na różne sposoby, lecz, ogarniając ich, niemal zawsze dociera do samego sedna”.
„Najlepsze, co pozostaje do zrobienia, kiedy się już jest na tym świecie, to się od niego oderwać! I wszystko jedno, czy jest się wariatem, czy nie… Z lękiem czy bez”.
„(…) aby was uważano za sensownych, wystarczy mieć po prostu chamski tupet. A kiedy już posiadamy tenże tupet, to jesteśmy w domu, wszystko wtedy wam wolno, zupełnie wszystko. Mamy za sobą większość i to ona wydaje dekrety stanowiące o tym, co jest szaleństwem, a co nim nie jest”.
„W tej kwestii, myślę tu o sprawach męsko-damskich, odrobina perwersji to tak jak dodanie pieprzu do sosu, coś, co jest naprawdę niezbędne i co mocno wiąże”.
„Kiedy wszystko na tym świecie dzieje się na opak i kiedy szaleństwem nazywa się to, że ktoś ośmiela się zapytać, dlaczego mają go zamordować, to, rzecz jasna, niewiele już potrzeba, aby w każdym widzieć wariata”.
„Bo tak naprawdę to, co interesujące, odbywa się w cieniu i doprawdy niewiele wiemy o prawdziwej historii ludzkości”.
„Moje sumienie stało się całkowicie odporne na wszelkie wyrzuty sumienia”.
„(…) ostrzegam was, że kiedy wielcy tego świata zaczynają was kochać, to oznacza, że chcą was przerobić na mięso armatnie… To czytelny i nieomylny znak… Zaczyna się wszystko od przyjaznych uczuć”.
„Trudniej jest zrezygnować z miłości niż z życia. Całe nasze życie na tym padole wypełnione jest zabijaniem lub uwielbieniem, a wszystko to dzieje się równocześnie”.
„Ale śmierci z nikim się nie dzieli…”.
„Wojna bez wątpienia działa mocno na jajniki, więc panie domagały się bohaterów, a wszyscy ci, którzy nimi nie byli ani trochę, musieli się za takich podawać, bo inaczej czekał ich nieprawdopodobnie okrutny los”.
„Kiedy nienawiść ludzka jest wolna od wszystkiego ryzyka, ich głupota szybko bierze górę, a motywy i powody zawsze znajdą się same”.
„Kiedy żołnierz nie zajmuje się zabijaniem, jest właściwie jak dziecko”.
„I nie ma takiej istoty ludzkiej, która w pierwszej kolejności nie byłaby przede wszystkim próżna”.
„We śnie psy także przypominają wilki”.
„Świat potrafi jedynie zabijać, tak jak ktoś, kto, śpiąc, obraca się na bok i zabija przez sen pchły”.
„A zaufać ludziom to jest tak, jakby się trochę zabijało samego siebie”.
„Ale na tym świecie życzliwość nigdy nie trwa zbyt długo (…)”.
„Za mało jest już w nas muzyki, aby zatańczyło w nas życie i tyle”.
„Prawda jest jak niekończąca się agonia. Prawdą tego świata jest śmierć. Trzeba, więc wybierać pomiędzy śmiercią a kłamstwem. A ja nigdy nie byłem w stanie się zabić”.
„Prawie wszystkie pragnienia biednych ludzi kończą się karą więzienia”.
„Wśród snów wybierać zaś trzeba te, które najbardziej rozgrzewają duszę”.
„Bo niemożliwe jest zasnąć w samotności…”.
„Filozofowanie jest po prostu inną formą lęku i prowadzi jedynie do zalęknionych wyobraźni”.
„Egzystencja ludzi, którzy nie mają pieniędzy, jest jedyną wielką odnową pogrążoną w obłędzie, a poznać dobrze samego siebie można jedynie wtedy, gdy wyzwolimy się od tego, co posiadamy”.
„Życie to jedna wielka bujda”.
„Okropne, jak straszną niechęć wzbudzają w nas ludzie, których zamierzamy prosić o przysługę”.
„Odwaga nie polega na wybaczaniu, gdyż i tak wybacza się za dużo!”.
„Nic dziwnego, piękno jest jak alkohol albo jak komfort: przyzwyczajamy się i przestajemy na to zwracać uwagi”.
„Po raz pierwszy jakaś ludzka istota zainteresowała się mną, tak od wewnątrz, jeżeli mogę to tak określić, ktoś wreszcie pomyślał o moim egoizmie, postawił się w mojej sytuacji, a nie tylko oceniał ze swojego miejsca, tak jak wszyscy to czynią”.
„Życie to najbardziej autentyczna kochanka prawdziwych mężczyzn”.
„Mózg jest jak nieporównywalny w niczym tyran”.
„Deklasacja. Kiedy chcemy stracić resztki szacunku dla samych siebie, wyruszamy w objęcia ludu”.
„W naszych czasach sława uśmiecha się już jedynie do bogatych, czy są uczeni, czy nie”.
„(…) obłęd jednych niekoniecznie przynosi szczęście innym (…)”.
„Gdy nie ma się co robić z własnym sercem, to chętnie się je oddaje”.
„Tym właśnie jest życie, odrobina światła, które ginie w ciemności”.
„Zdrada… Łatwo powiedzieć. Ale jeszcze trzeba znaleźć odpowiednią okazję, żeby móc zdrady dokonać. Bo to zupełnie tak jak otwarcie okna w celi więziennej. Wszyscy mieliby na to ochotę, ale rzadko kiedy można to zrobić”.
„Oznacza to, że nie można istnieć bez przyjemności, nawet przez sekundę, i że ciężko jest tak naprawdę żyć w rozpaczy. Takie już jest to nasze życie”.
„Powagę można tolerować tylko wtedy, gdy jest odpowiednio zagrana”.
„Dzisiaj ordery przypina się wszędzie, w kiblu, w rzeźni, w lombardzie, a wszystko po to, żeby się zabawić, rozerwać, zapomnieć na chwilę o Przeznaczeniu”.
„Życie na trzeźwo, to ci dopiero męka”.
„Ludzie się może zmienili, ale nie zmieniły się idee”.
„Rodzina jest dobra na wszystko, z wyjątkiem tego, aby ją oglądać”.
„… życie jest jedynie jednym wielkim obłędem, w którym króluje kłamstwo (…)”.
„Nigdy nie mamy za dużo czasu, to fakt, żeby chociaż zdążyć pomyśleć o nas samych…”.
„Samotność to takie przysposobienie się do śmierci”.
„Pomijając wszystko, kiedy egoizm odpuści nam przez chwilę, kiedy nadchodzi czas rozliczenia się z życiem, jedyne wspomnienia, jakie pozostały w sercu, to te o kobietach, które kochały mężczyzn naprawdę (…)”.
„Nie ma nic gorszego od zafiksowanych przekonań”.
„Każdy ma swoje powody, żeby uciec od własnej, intymnej udręki i każdy z nas, aby to osiągnąć, wybiera sobie z tego, co podsuwają mu okoliczności, swoją własną drogę. Szczęśliwi ci, którym wystarcza burdel!”.
„Miałem tak spapraną przeszłość, że nawet wtedy odbijało mi się niewąsko moim Przeznaczeniem”.

               „Podróż do kresu nocy” to nowatorskie arcydzieło, które nie zatraciło swej zdumiewającej siły i nadal może budzić wstrząs. Swobodna, autobiograficzna narracja w pierwszej osobie opisując historię młodego Bardamu, który po wybuchu I wojny światowej jest 21-letnim ochotnikiem służącym w wojsku, a na początku lat 30. XX wieku zostaje dyplomowanym lekarzem. W tym czasie przechodzi załamanie nerwowe, podróżuje do Afryki Środkowej i USA, a następnie wraca do Francji, aby uzupełnić studia medyczne. Powieść, napisana aroganckim, naturalistycznym językiem, przesyconym sardonicznym humorem i zjadliwym cynizmem, jest zarazem liryczna i wymowna, choć narracja obfituje w wyrażenia slangowe zapożyczone przez pisarza z języka argot, czyli żargonu. Bohater powieści, Bardamu ujawnia bezlitośnie ponure poglądy na temat człowieczeństwa („ludzkość składa się z dwóch bardzo różnych ras, bogatej i biednej”) i, chociaż więcej łączy go z tą drugą rasą, odczuwa pogardę dla obu. Jedyne, czego możemy być pewni w życiu to ból, starość i śmierć. Nawet mimo tych nihilistycznych poglądów bohatera Céline nasyca narrację sporą dawką humoru, który nigdy nie przestaje bawić. Wpływ oryginalnej, anarchistycznej powieści Céline jest nieoceniony; William Burroughs był jej znanym wielbicielem. Reprezentanci świata przestępczego krytykowanego przez Céline’a stanowią oczywisty pierwowzór pesymistycznego antybohatera Becketta. Ta książka doskonale obrazuje gatunkową ewolucję powieści. Wielokrotnie podkreślano podwójny czy nawet potrójny wymiar jego życia – życia wybitnego literata, apolitycznego lekarza, ale też głośnego zwolennika rasizmu i antysemityzmu, autora zarówno wolnych od ideologii książek, jak i politycznie zaangażowanych i wzbudzających ogromne oburzenie pamfletów. Można powiedzieć, że jego życie miało schizofreniczny charakter. Pacjenci człowieka przedstawiającego się, jako doktor Destouches nie mieli często pojęcia, że ten sam lekarz pisze powieści, ukrywając się pod pseudonimem Céline. Na nagrobku pisarza czytamy: Louis-Ferdinand Céline. Pod tym napisem jest drugi: Docteur L.F. Destouches. Céline jest obecnie we Francji powszechnie uznawany za wybitnego pisarza, a jego książki można kupić w niemal każdej księgarni. „Podróż do kresu nocy” ma wysokie, szóste miejsce na głównej liście 100 książek stulecia dziennika Le Monde. Pisarzowi poświęcono dwa pełnometrażowe filmy dokumentalne, a jego zasług dla literatury raczej nikt nie kwestionuje. Niektórzy stawiają go na równi z Proustem.
            Szukając porównań, można powiedzieć, że pisarstwo Céline’a w pewnym stopniu przypomina twórczość Emila Zoli (swoisty naturalizm). Céline przedstawia człowieka w pełni jego biologiczności, mechanizmy, które nim sterują, są atawistyczne: lęk, głód, pragnienie. Działa jak zwierzę – cała bohaterskość, na jaką od czasu do czasu zdobywa się jednostka, dość szybko zamienia się w krwawą farsę. Bardzo ważnym elementem pisarstwa Célina jest język: brutalny, miejscami szalony, agresywny, żywy, który pulsuje na stronach powieści jak serce. Jest to żywy, przeniesiony ze świata studentów, nędzarzy, starców i drobnych kryminalistów w domenę literatury pięknej argot, slang. Rozwibrowane zdania stają się znakomitym nośnikiem dla potężnych emocji (a wszystkie te emocje są w jakiś sposób skorelowane z fizjologią, ów lęk bohaterów Célina to ten sam lęk, który powoduje skurcze w jelitach). Przy okazji jednak nie wytraca się warstwa artystyczna dzieła, (co współcześnie dzieje się dość często). Opis Afryki, który znajduje się w „Podróży do kresu nocy”, jest jednym z lepszych, a na pewno jednym z bardziej wyrazistych opisów Czarnego Lądu, zaraz za „Jądrem ciemności” Conrada, czy za „Biblią jadowitego drzewa” Barbary Kingslover. Niezmiernie plastyczny, oszałamiający zmysłowo (Céline w jakiś sposób przemyca Levi-Straussowy smutek tropików), działa na czytelnika tak, jak zapewne na samego autora zadziałał kontakt z lepkim, malarycznym powietrzem Kamerunu. Pisarz buduje atmosferę znużenia, wyczerpania, blazy: Europejczycy, którzy umierają przez tak im obcy, afrykański klimat, nie zdając sobie z tego sprawy, tylko sączą whisky i rozmawiają o poceniu się – majstersztyk! Zmusza czytelnika do poczucia lepkiego powietrza, którym oddycha się jak wodą, zmusza do usłyszenia różnych, dziwacznych odgłosów, prezentuje przed nim klaustrofobiczną atmosferę – innymi słowy: porywa czytającego przez książkę, niczym przez lustro, do swojej Afryki. Bohater, aby poznać Prawdę, wyrusza w podróż na trzy kontynenty. Po Europie podróżuje jako żołnierz – ta wyprawa jest z tego punktu widzenia „prośbą” o pacyfizm. Bardamu lawiruje między tchórzostwem a duchem heroizmu. Poprzez tchórzliwość wyraża się jego instynkt przetrwania. W Afryce odnajduje się jako pracownik kolonialny. Autor opisuje ten świat, jako zgniły, nękany alkoholizmem i niskimi pobudkami przybyłych tam osadników. Tak zwana cywilizacja, przyniesiona przez Zachód, jest kłamstwem. W Ameryce natomiast główny bohater pracuje w fabryce Forda, gdzie odkrywa stan odrętwiającej pracy przy linii montażowej. 

Bardamu przechodzi przez cztery kręgi piekła: I wojnę światową, Afrykę, Amerykę, aż w końcu wraca do domu we Francji, aby dokończyć studia medyczne. Na wszystkich tych etapach martwi się swoim życiem, perspektywami i stanem świata; nieustannie boi się i wprawia w zakłopotanie sytuacjami i niebezpieczeństwem, w których się znalazł. Jest archetypowym królikiem w lesie rojącym się od wilków.
Najbardziej imponujący z czterech rozdziałów to fragment, zajmujący około 100 pierwszych stron, który dotyczy doświadczeń Bardamu podczas I wojny światowej. Bardamu, jako samozwańczy ostatni tchórz na ziemi, jest całkowicie poza swoim żywiołem. Nie może zrozumieć, dlaczego Niemcy chcą go zabić, ani dlaczego jego rodacy chcą go skazać na śmierć. Każda chwila jest dla niego wysiłkiem, by pozostać przy życiu, oszukać los; jest najlepszym antybohaterem i antypatriotą. W pewnym momencie próbuje nawet dać się schwytać, by pójść do niewoli, ponieważ widzi w tym najpewniejszy sposób na uratowanie swojej skóry. W zasadzie kilkaset stron powieści opisuje wyłącznie parszywe i odrętwiałe życie. Céline opowiada o wojnie w sposób, który musi zaszokować czytelnika; bezsensowna jatka, z elitami, dla których życie ludzkie nie ma najmniejszej wartości. Co więcej, pisze to z perspektywy osoby, która sama zgłosiła się do wojska, by walczyć w imię Francji. W gruncie rzeczy jednak ta Francja ma go zupełnie gdzieś, a na konflikcie zbrojnym zarabiają wszyscy tylko nie żołnierze. Nie ma bohaterów. Jest strach i tchórzostwo. Kilka dekad temu każdy młody pacyfista byłby zachwycony tą oczywistą prawdą o wojnie i jej skutkach.
Następna część książki, opowiadająca o przygodach Bardamu w Afryce, to fragment według mnie ciekawy jeszcze z innego powodu. Na pozór niewiele odróżnia ją od rozdziału dotyczącego wojny – Ferdynand wciąż jest uciskany przez innych, wciąż się boi i stara się przetrwać dzień. Rzeczywiście, ten rozdział podobny jest do książki Josepha Conrada „Jądro ciemności”. Europejczyk wkracza do skolonizowanej, niegościnnej Afryki, która wydaje mu się niebezpieczna i obca, i poszukuje zagadkowej postaci. Jednak różni się od książki Josepha Conrada jednym kluczowym aspektem, po doświadczeniach wojennych zaczynamy lepiej rozumieć bohatera książki, zauważamy, że Céline nie idealizuje Afryki, pokazuje, że wszyscy są szaleni, niebezpieczni i w stosunku do siebie obcy.
            Jaki jest świat według Celine’a w „Podróży do kresu nocy”? Śmierć, rozpacz, cierpienie, rozkład, hipokryzja, podłość… Lista mogłaby być o wiele dłuższa. Wszystko zmierza do upadku, żadnej nadziei, znikąd pomocy – to potworna i przygnębiająca wizja tego, co nas otacza. Ale przecież jest to książka ważna, bardzo ważna, uznawana za jedną z najważniejszych powieści dwudziestego wieku. Wiele powiedziane już zostało na temat politycznych wyborów pisarza, jego drapieżnego antysemityzmu, kolaboracji z Niemcami, lecz nie miejsce tu na dogłębną analizę jego biografii w kontekście tego, jak wyglądała, co odczuwała i przeżywała Francja w latach trzydziestych XX wieku.
Autor wiele razy w książce daje czytelnikowi jasno do zrozumienia, że lepiej jest nie robić sobie złudzeń, bo ludzie i tak nie mają sobie nic do powiedzenia, mówią tylko o swoich własnych troskach i bólu. Wszyscy chcą się pozbyć egzystencjalnego bólu i starają się zrzucić ten swój żal na innych. Starzejąc się, stajemy się w tej grze życiowej coraz brzydsi i bardziej odpychający, coraz trudniej jest też ukryć rozczarowanie losem. Zdajemy sobie z tego najlepiej sprawę po sposobie, w jaki wbrew sobie kochamy nasze nieszczęścia. Natura jest od nas silniejsza, i tyle. Testuje nas w jednej roli, a później nie umiemy się od niej oderwać. W całym naszym życiu odkrywamy tyle śmieszności właśnie, tyle oszustw i tyle łatwowierności. Celine prowadzi bohatera przez kolejne kręgi: rynsztoki miasta, szpital dla wariatów. Przedziera się przez to z całkowitą pewnością, że Nieba nie ma. Nie ma też żadnej miłości poza syfilitycznymi prostytutkami. Raz, może dwa pojawia się w tej podróży jakieś pozaziemskie światło, jak ów przegrany Alcide z odległej kongijskiej placówki, który dobrowolnie zostaje w tropikach, by za zarobione pieniądze móc leczyć swoją – choć właściwie nieznaną sobie – bratanicę.
            Jak pisze Elwira Przyjemska, „Pewna dama w pociągu powiedziała kiedyś: >>Egzystencjalizm – cóż za okropność, proszę pana! Syn mojej koleżanki jest egzystencjalistą; mieszka z Murzynką w czyjejś kuchni!<<. Trudno mówić o jakiejkolwiek filozofii w oderwaniu od jej genezy, pierwszej iskry czy twórcy.” W związku z tym cała książka Céline’a oparta jest na elementach autobiograficznych, ale z rzeczywistością transponowaną przez autora. Sam powiedział: „Jestem człowiekiem stylu, a nie pomysłów”. Pierwszym elementem autobiograficznym, który można dostrzec w „Podróży do kresu nocy”, jest oczywisty znak łączący Bardamu z autorem: ich wspólne imię, Ferdynand. Praca społeczna, pobyt na froncie podczas I wojny światowej, pobyty w Afryce i Stanach Zjednoczonych, praktykowanie medycyny na ubogich przedmieściach Paryża to elementy życia pisarza zawarte w powieści. Istnieją jednak znaczące różnice między historią wyobrażoną przez autora a jego życiem. Céline został odznaczony medalem podczas wojny, a następnie odbywał rekonwalescencję po doznanych ranach, podczas gdy Bardamu okazał się dezerterem. W latach dwudziestych XX wieku pojawiły się ważne teksty Freuda, zwłaszcza dotyczące traumy wojennej. Odnajdujemy w książce „Podróż do kresu nocy” strukturę, która nawiązuje do reaktywacji traumy wojennej w snach weteranów, o których Freud wspomina w swoich pismach. Rzeczywiście, Bardamu przywołuje wspomnienia o wojnie przywoływane przez różne drobne elementy: na przykład poprzez napisy na murach wojskowych koszar.
            Po rekonwalescencji, Bardamu postanawia wyjechać do Afryki. Tam odkrywa koszmar kolonialnego wyzysku. Na „Czarnym Lądzie” spotyka Robinsona, znajomego z czasów wojny, którego zastępuje w jego obowiązkach, przejmując kierownictwo nad placówką handlową. Z czasem zapada na malarię, która doprowadza go do napadów majaczenia. Na wpół żywy, wykończony opuszcza Afrykę na hiszpańskim statku i trafia do Nowego Jorku. Po przybyciu zostaje umieszczony w kwarantannie. Choroby na Manhattanie szerzyły się tak samo, jak w Afryce Céline’a. Podobnie jak tam, do głównych winowajców należała żółta febra, przenoszona przez moskity, świetnie radzące sobie w letnim klimacie Manhattanu, na bagnach i w stojących wodach. Do symptomów choroby poza gorączką, wypryskami skórnymi, mdłościami, czarnymi wymiotami zaliczano także brak kontroli nad czynnościami fizjologicznymi, żółtaczkę, a w końcu śmierć. W tym mieście, o którym Ferdynand tak dużo marzył, doznaje tylko samotności i biedy. Bohater jedzie do Detroit, aby podjąć pracę w fabryce Forda. Spotyka Molly, prostytutkę, która wyciąga go z piekła fabryki. Molly kocha Bardamu, utrzymuje go i dzieli się z nim swoim szczęściem. Jednakże jego pragnienie odkrywania życia popycha go do porzucenia tej hojnej kobiety.
Za pomocą tych wszystkich amerykańskich doświadczeń bohatera książki, Celine pokazuje, że egzystencja w kapitalizmie jest tak samo wyniszczająca, jak wojna i kolonializm. Możemy zauważyć, że ruch ludzi w Nowym Jorku jest ograniczony nie tylko racjonalną topografią, ale także pogonią za pieniędzmi i ich akumulacją o tyle, o ile prostopadła siatka ulic stanowi analogię dla siatki kapitalizmu z krótkoterminowymi planami (ulice) i długoterminowymi wizjami przyszłości. Do tego czasu jest jasne, że Bardamu staje się coraz bardziej rozczarowany Ameryką – na przestrzeni mniej więcej trzydziestu stron po tym, jak zostaje odnotowane przybycie do Nowego Jorku w trajektorii zachowań cielesnych i percepcji, można prześledzić to, jak początkowa romantyczna fantazja i podniecenie związane z przyjazdem przemieniają się w obrzydzenie i rozpacz. Bardamu czuje się uwięziony między różnymi modalnościami doświadczenia, które wyraża się na poziomie jego rozpadającego się zaufania, ciała, które nie znajduje bezpiecznej przestrzeni zamieszkania. Opuszcza Stany Zjednoczone i wraca do Paryża. Powraca do Francji z „opuchniętym i posiniaczonym sercem”.
„Podróż do kresu nocy” jest wciągającą książką, prowokującą do myślenia, eksploracją zmieniającego się świata, w szczególności kapitalistycznej nowoczesności, w której obecnie żyjemy. Autor jest wyraźnym prekursorem egzystencjalizmu. Céline był człowiekiem empatycznym, który widział świat taki, jakim jest, pomagał biednym i chorym, dlatego tym bardziej jesteśmy zaskoczeni informacją, że był rasistą, antysemitą i nazistą. Może, dlatego w tytule książki istnieje słowo „noc”, będące metaforą wewnętrznej ciemności nie tylko bohatera, ale samego pisarza. Jego popularność opierała się na dwóch ważnych elementach w jego twórczości. Często kolokwialne, szorstkie i proste słownictwo, które stosował plus brak długich, arystokratycznych, proustowskich zdań sprawia, że książka lepiej przemawia do niewymagającego czytelnika. Dostajemy bardzo jasny obraz refleksji narratora na temat jego życia i otaczających go ludzi. Narrator, Ferdynand Bardamu, jest bezkierunkową porażką, zmaltretowaną przez życie i przenoszącą się z jednego negatywnego środowiska do drugiego. Zawsze czuje się wyobcowany i samotny, a nawet znienawidzony. „Podróż do kresu nocy” reprezentuje – bez wątpienia – najbardziej ponure spojrzenie na ludzkość i życie, jakie kiedykolwiek spotkałem w poważnej powieści. Bohaterowie przeżywają wydarzenia i doświadczenia, które sugerują, że dla Celine życie (podróż do końca tytułowej nocy) jest bezsensowną męką, którą trzeba znosić, zanim umrzemy. W rezultacie występki i zbrodnie bohaterów są rzadko opisywane z dramatyczną atmosferą lub oburzeniem, jakie można spotkać w powieściach Camus lub Zoli. „Imadło” życia dla pisarza jest naturalne, zbrodnie nie mają znaczenia. Bohaterowie są zbyt zmęczeni, by znaleźć w swoich życiowych dramatach większy sens, zbyt małostkowi i za bardzo świadomi beznadziejności życia, by być na nie lub na Boga oburzonym.
Wybrana przez Céline’a forma powieści na wpół autobiograficznej, jaką stanowi „Podróż do kresu nocy”, dokumentująca drogę, którą przebył on z Europy do Afryki Zachodniej, a następnie Ameryki, unika spójności niezbędnej naukom społecznym i staje się bogatym materiałem umożliwiającym badanie różnych sposobów cielesnego doświadczenia, wyobrażeń moralnych i świadomości estetycznej, związanych z podróżowaniem i przemieszczaniem się. Percepcja, świadomość i przedstawienie świata u Céline’a zmieniają się nieustająco wraz z niespójnością jego stanów umysłowych i cielesnych. Ludzie i miejsca są doświadczane poprzez zasłonę przelotnych nastrojów: zmęczenia, choroby, euforii, pożądania, wstydu, lęku, radości, nocnego sentymentalizmu, chorobliwej obsesji i pragnienia odwetu. Świat Céline’a, nawet, jeśli został ujęty w codziennej poufałości, jest niespójny, nieuporządkowany i uwikłany emocjonalnie. Pozostaje raczej tworem niedoskonałości i różnorodności ludzkiej percepcji niż usystematyzowanych metod i racjonalnej teorii. Jego podróż stawia wiele pytań na temat, jakości prawd wytwarzanych dzięki badaniom etnograficznym oraz tego, w jaki sposób zmiany cielesne, nastrój i percepcja wpływają na ich status epistemologiczny i ontologiczny. Bohater ma świadomość tego, że owa nazbyt krótka chwila nie ujawni prawdy wiecznej, lecz taką, która będzie się zmieniać na skutek kolejnych sposobów bycia. Może najlepiej będzie oddać ostatnie słowo Bardamu: „W takich chwilach wszystko składa się na nasze nieludzkie zagubienie, zmuszając nas bezsensownie do postrzegania rzeczy, ludzi i przyszłości takich, jakie są, to znaczy szkieletów, czegoś, co jest uboższe od nicości, a przecież będziecie musieli je pokochać, wielbić, bronić, ożywiać tak, jakby one rzeczywiście istniały. Inny kraj, inni ludzie wokoło, rozbiegani w trochę dziwny sposób (…)”.



31 lipca 2020

Rubio


„Rubio”

William Wharton
Autor/ William Wharton urodził się w Ameryce w rodzinie robotniczej, tam spędził pierwsze lata swego życia i odebrał wykształcenie, ale większość swojego dorosłego życia spędził we Francji. Jego prawdziwe nazwisko brzmi Albert DuAime, a przodkowie przybyli do Ameryki właśnie z Francji. W 1943 r. ukończył Upper Darby High School. W czasie II wojny światowej zgłosił się ochotniczo do armii amerykańskiej i walczył na terenie Europy. W czasie ofensywy w Ardenach odniósł rany i został wysłany do Ameryki. Do końca życia nie odzyskał pełnej sprawności. Renta inwalidzka pozwoliła mu na podjęcie studiów – ukończył wydział sztuk pięknych na University of California w Los Angeles, zdobył także doktorat z psychologii.
Tłumaczenie/ Zbigniew Batko
Tytuł oryginału/ an-us „Rubio”
Tematyka/ Mężczyzna po 30/40. może być sexy. Jeśli tylko dba o siebie i nie wyhodował brzuszka, to ciało powinien mieć całkiem do rzeczy. Ewentualna siwizna na skroniach może być nawet atutem, bo pozwala mieć nadzieję, że ten facet przestał już być (totalnym) chłopcem, posiada trochę doświadczenia i można z nim porozmawiać na różne tematy i nawet oddać się pod jego opiekę. Zmarszczki, gdy się już pojawią, dodają męskości – zwłaszcza, jeśli za młodu miał „zbyt gładką buzię. Dla wielu, szczególnie młodych, kobiet jest to wyznacznik, że mają do czynienia z dojrzałym mężczyzną, a to obiecuje z kolei, że ma on im więcej do zaoferowania niż tylko silne męskie ramię. Kobiety mogą wówczas zakładać, że może wie coś więcej o uczuciach i partnerstwie, i o tym, że w życiu nie są ważne pieniądze i seks, tylko samorealizacja i miłość. Czy zatem tytułowy Rubio okaże się dojrzałym i odpowiedzialnym mężczyzną, tak jak go widzi młoda hiszpańska dziewczyna Dolores?
Główny motyw/ Trzydziestotrzyletni Amerykanin, porzucony przez żonę i dopiero co rozwiedziony, udaje się do Hiszpanii, by odzyskać równowagę emocjonalną. Przemierza cały kraj i w końcu na skraju półwyspu znajduje samotnię, w której ma nadzieję dojść z sobą do ładu. Z pasją remontuje zrujnowany dom na wzgórzu, w czym znajduje ukojenie. Z czasem zżywa się z hiszpańską rodziną, która nazywa go Rubio, „blondyn, i traktuje jak swego. Rubio jest w Hiszpanii, a nie w Ameryce. Tu sprawy nie układają się tak prosto, jak by chciał. Czy naprawdę umie nie tylko brać, ale i dawać szczęście?
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Jak można być nieszczęśliwym, żyjąc w tak pięknym miejscu?”.
„Po dwudziestu sześciu latach wykonywania cudzych poleceń trudno wziąć własne sprawy w swoje ręce”.
„Boże, jak trudno czasem pozbyć się pewnych natrętnych myśli! Krążą obsesyjnie wokół jednej sprawy i nic nie można na to poradzić”.
„Jest to jedna z najlepszych stron życia: być z kimś i czerpać z tego radość graniczącą ze szczęściem”.
„(…) jeżeli można się zakochać, to można się też odkochać. Ale czasami bywa to bardzo trudne”.
„(…) może miłość jest czymś, czego wszyscy pragną, a nikt nie osiąga? Może to pustka, której nie można wypełnić? Jak pojęcie Boga?”.
„(…) seks musi nieuchronnie zakłócić relacje pomiędzy kobietą i mężczyzną”.
„Dawanie siebie wzajemnie rozkoszy jest rozkoszą największą”.
„Szczęście wydaje się czymś nieosiągalnym, dopóki się go nie zazna”.

Nie jest łatwo pisać w Polsce o twórczości Williama Whartona. Pozorne bogactwo materiałów jest w przypadku tego pisarza złudne, ponieważ publikacje dzielą się w ogromnej części na panegiryki i krytyki totalne. W obu przypadkach teksty te służą przede wszystkim wyrażeniu osobistego stosunku autorów do jego pisarstwa – niezwykle rzadko posuwają się oni przy tym do próby obiektywnego opisu czy analizy. Czytelnicy Whartona także dzielą się na dwa antagonistyczne obozy – miłośników i zażartych wrogów. Niewątpliwie znakomita większość krytyków należy do obozu drugiego. Twórczość Williama Whartona funkcjonuje zatem często jako synonim wszelkiego zła w literaturze, sam zaś Wharton obarczany jest odpowiedzialnością za zjawiska negatywne: od spadku zainteresowania literaturą polską poprzez spadek sprzedaży książek innych autorów aż po postępującą amerykanizację społeczeństwa. Wharton był wielbiony przez polskich czytelników. Lata dziewięćdziesiąte były czasem jego największej popularności w Polsce. Odwiedził Polskę dziesięć razy, gościł w ponad trzydziestu miastach, w niektórych kilkakrotnie. Na spotkania z nim przychodziły tysiące czytelników.
Na amerykańskim rynku Wharton radził sobie nieco gorzej. Jego proza jest bardzo osobista, skupiona na znaczeniu podstawowych emocji: miłości, tęsknoty, gniewu, żałoby. Tymczasem w amerykańskiej literaturze lata 90. to okres triumfu tzw. brat pack, grupy cynicznych pisarzy wyśmiewających wszelkie moralizatorstwo, jak Bret Easton Ellis czy Chuck Palahniuk. W Polsce z lat 90. cynizm sprzedawał się gorzej niż w Ameryce i chyba gorzej niż w Polsce XXI wieku. Woleliśmy wtedy czytać proste i wzruszające opowieści z pasją, przekonujące o tym, jak wielką wartość mają ludzkie życie, uczucia, rodzina. Teraz się chyba zmieniliśmy, jako czytelnicy – ale czy to dobrze?
Analizując biografię i całą twórczość Williama Whartona, dochodzi się do wniosku, że pisze on o wieloaspektowości życia, trudnych decyzjach, reakcjach człowieka na tragedię, ale przede wszystkim o codzienności, która nie musi być szara ani rutynowa, z której można czerpać pełnymi garściami. Postacie z jego książek świadomie przeżywają to, co je spotyka i czego są autorami, korzystają z talentów i oddają się pasji, pomimo tego, że nie zawsze jest ona opłacalnym zajęciem.
Wśród wielu książek Whartona jedna ma szczególny charakter: „Rubio”, opowiadająca o romansie nastolatki z dojrzałym mężczyzną. Powieść Whartona opowiada o trzydziestotrzyletnim Amerykaninie, który porzucony przez żonę szuka równowagi emocjonalnej w hiszpańskiej „pustelni”. Z czasem zaprzyjaźnia się z hiszpańską rodziną, która nazywa go Rubio, blondyn, i traktuje jak swego. Mężczyzna, choć wydawało mu się, że nie jest zdolny do miłości, namiętnie i z wzajemnością zakochuje się w hiszpańskiej siedemnastolatce. Miejscem akcji książki jest mała wioska w Hiszpanii niedaleko Malagi. Tam główny bohater zauważa stary walący się dom i postanawia go kupić i wyremontować. Przy okazji chodzi do wiejskiego fryzjera, senora Ramosa, i tak zaprzyjaźnia się z jego hiszpańską rodziną oraz zakochuje się w jego 17-letniej córce Dolores. Uczucie wybucha z taką siłą, jakiej tytułowy Rubio (blondyn) jeszcze nigdy nie zaznał. Zapomina tylko, że jest na hiszpańskiej prowincji, gdzie sprawy nie układają się tak prosto, jak w Ameryce.
Przez większą część książki obserwujemy bohatera próbującego własnymi siłami wyremontować stary dom. Jeździ samochodem po potrzebne narzędzia i materiały budowlane na Gibraltar. Kupuje osła (nazywa go Jozue), który służy mu do przewożenia piachu, żwiru i kamieni. Rubio korzysta z zaproszeń seniora Ramosa na rodzinne kolacje – nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ Hiszpanie swoją miłość dzielą, więc pomiędzy życie i jedzenie oraz rodzinę – i tam pada propozycja pracy dla Dolores. Dziewczyna ma pomóc Rubio w prowadzeniu domu. Można by kolokwialnie powiedzieć, że „wrzucono młodą kurkę do klatki z głodnym lisem”. Wyobraźmy sobie dojrzałego mężczyznę, w którego domu „kręci się” hiszpańska młoda piękność. Nie ma chyba w tym nic dziwnego, że traci on bez pamięci głowę dla młodej dziewczyny. Jest to zjawisko stare jak świat. Trzeba zaznaczyć, że Dolores zaręczona jest z młodym Hiszpanem, Antoniem, który jest w wojsku i regularnie pisze do niej miłosne listy, w których snuje plany na wspólną przyszłość. Hiszpańska prowincja nie różni się niczym od prowincji w Polsce, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Nie będziemy zdziwieni, kiedy w książce „ktoś życzliwy” wysyła list do Antonia o rzekomym romansie Dolores z Amerykaninem. Chłopak ucieka z wojska z bronią, aby przeprowadzić prywatne „śledztwo” w tej sprawie. 

W książce pada bardzo ważne pytanie w sprawie remontu starego domu zadane „blondynowi” przez Dolores: „Po co robisz to wszystko, Rubio? Pochłania to cały twój czas. Nie rozumiem tego. Czy twoje życie polega na budowaniu domu dla siebie? Jaki masz cel?”. Rubio zaczyna się zastanawiać nad swoim życiem, szczególnie, kiedy zauważa, że w wyobraźni Dolores są już małżeństwem. Poczuł, że zachowuje do niej z rezerwę, kręci, lawiruje. Co z nim jest nie tak, że nie potrafi stawić czoła takim sytuacjom? Czy rzeczywiście jest „patologicznie nieszczery wobec własnych emocji”, jak to określiła jego była żona Gerry? Po pierwsze, Rubio zastanawia się nad efektami swoich dotychczasowych wyborów i działań. Po drugie, zaczyna do niego docierać, że jego ciało się zmienia, nie jest już tak niezawodne i sprawne, w związku z czym zmieniają się również jego możliwości. Uświadamia sobie, że nie uniknie podjęcia decyzji, czy ma kontynuować tę ścieżkę, czy raczej rozmontować system, w którym do tej pory funkcjonował: „Po dwudziestu sześciu latach wykonywania cudzych poleceń trudno wziąć własne sprawy w swoje ręce”pomyślał Rubio. Mężczyzna zaczyna rozumieć, że ścieżka zawodowa, którą szedł, wypaliła się, zaczyna więc spokojnie poszukiwać innego sposobu na życie. I robi to w sposób, który jest histerycznym zerwaniem czy paleniem mostów, nie uwzględnia relacji, w których żyje. Taki rodzaj przewartościowania to klasyczny „kryzys” wieku średniego. Widzi, że nie ma prostej recepty. Zaczyna marzyć równocześnie o dwóch różnych życiowych światach. Czasem czuje wielkie pragnienie posiadania własnego potomstwa – przypomina mu o tym mała siostra Dolores, Tia – ale system, w którym do tej pory funkcjonował, absolutnie mu na to nie pozwalał. Zastanawia się nad związkiem z Dolores. Pożądana przez niego dziewczyna sprawia, że Rubio musi zmienić swoje nastawienie do życia, zmienić także swoje plany. Jak to osiągnąć? Odpowiedź jest ciągle jedna i ta sama: bliskość. A bliskość to nic innego jak dialog autentyczności. Innym rodzajem obrony przed dostrzeżeniem przemijalności życia jest po prostu fantazja o wolności, dlatego wybrał na zamieszkanie dom na hiszpańskiej prowincji, ale wiemy, że dom symbolizuje rodzinę, symbolizuje go młoda seksowna Dolores. A jak wiemy pożądanie niezaspokojone, bywa traktowane, jako źródło cierpienia. Może się trzeba trochę zestarzeć, żeby docenić sam fakt jego istnienia? Trzeba dojrzeć do tej świadomości, ponieważ wymaga ona autorefleksji, której na ogół brak młodym ludziom. Konieczna jest analiza własnych przeżyć, zastanowienie się nad ich treścią i umiejętność ich nazwania. Tymczasem człowiek ma często kłopot z odróżnieniem pożądania od podniecenia. I tak Rubio zaczął wpadać w błędne koło w rozumowaniu swoich pragnień.  
Ja używam słowa „kryzys” w rozumieniu zmiany. Zmiana jest pewną informacją, że określony stan przestaje spełniać swoje funkcje, ponieważ zmieniły się warunki. Kryzys wieku średniego jest momentem, w którym mężczyzna zaczyna się konfrontować ze swoimi słabymi stronami, i to na bardzo różnych poziomach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby jeszcze nie to pożądanie, ostatnie akty udowadniania sobie swoich samczych ambicji. A kiedy taka dziewczyna, jak Dolores wyznaje mu miłość i dochodzi jeszcze do tego pikantna różnica wieku, urzeka piękno młodego ciała, to wszystko działa niczym lont z krótkim zapłonem. Otóż to, w tym sedno sprawy. Tuż przed rozwodem była żona bohatera, Gerry, powiedziała mu, że nie sądzi, aby mógł kochać jakąkolwiek kobietę, bo nie potrafi żadnej tak naprawdę poznać; że kobiety są dla niego jakimś innym „gatunkiem” stworzeń. Uważał, że kochał swoją żonę, ale ona miała rację – nie potrafił nawet określić, na czym polega miłość. Nie miał o tym pojęcia.
Pierwszy raz spotkałem w literaturze tak subtelny opis śpiącej dziewczyny. Autor pokazał w kilku krótkich zdaniach swój literacki kunszt. To niewątpliwa korzyść bycia mężczyzną, patrzeć na śpiącą kobietę i zatracić się do granic pożądania. To stan najbardziej odległy od samotności, jej absolutne zaprzeczenie: „Rozpuszczone włosy układają się na poduszce jak czarna aureola”. „Pod jej oczami księżyc maluje głębokie cienie, usta ma rozchylone, oddycha równo, głęboko”. „Między zębami lśni jej srebrzyście cienka niteczka śliny, nozdrza poruszają się miarowo. Trudno uwierzyć, że to nieskazitelnie piękne stworzenie ulegnie kiedyś procesowi starzenia i umrze”.
William Wharton obrał ciekawą drogę w prowadzeniu czytelnika po kartach swojej powieści. Przez większość część książki mamy szczegółowe opisy remontowania domu, wesołe spotkania przy kolacji. Do czasu. Sytuacja się zmienia prawie przy końcu książki, kiedy Rubio i Dolores jadą na górski spacer w Sierra Nevada. Tam w jednej z jaskiń natrafiają na zagryzioną przez wilki ciężarną kozicę. Wyglądała na świeżo zabitą; wnętrzności walały się w pyle, jasnobrązową sierść pokrywała zakrzepła krew. Jest to moment, od którego zaczyna się dramat. Napięcie pod koniec gwałtownie wzrasta, po czym Wharton funduje nam niespodziewanie dreszczowiec. Ostatnie strony powieści pokazują, jak nie do końca przemyślane decyzje mogą zakłócić sielankowy obraz wsi i niewinnej miłości.
Niektórzy czytelnicy nie lubią książek Whartona. Myślę, że to zależy od gustu, upodobań, oczekiwań, charakteru człowieka... To, czy dana książka się spodoba, czy nie. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Powieści Whartona należy czuć sercem. Nie wiem, dlaczego, ale tylko w taki sposób przypadły mi do gustu – choć też nie wszystkie, czego również nie potrafię wyjaśnić. Uważam, że książki są wartościowe, wcale nie płytkie. Może to zależy od naszych oczekiwań, od tego, co chcemy w nich znaleźć? Mnie osobiście kilka z nich dało do myślenia – o życiu, o rodzinie, o śmierci. W swoich najlepszych książkach opisuje niezwykłe historie z dużym wyczuciem psychologii bohaterów. Bardzo to sobie w nich cenię. Wharton trafia do czytelników przystępnym językiem, autentycznością bohaterów, realnością miejsc, zwięzłą fabułą, zaskakującymi wtrąceniami. Wreszcie odrobiną miejsca na wyobraźnię i interpretację. Życie Whartona nie rozpieszczało go od najmłodszych lat, a i potrafiło dotkliwie zranić, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Udział w wojnie, z której wyniósł trwałe inwalidztwo, całkowite unicestwienie w pożarze pierwszego domu, tragiczna śmierć córki, zięcia i dwóch wnuczek, to dużo jak na jednego człowieka.
Po pióro sięgnął w latach czterdziestych, traktując pisanie, jako swoistą terapię – by uporać się z wojennymi koszmarami, potem pisał dla dzieci, rodziny, przyjaciół. W końcu zaczął swoje powieści wydawać. Pisał o swoim własnym życiu, takim, jakim było na poszczególnych etapach - raz lepszym, innym razem gorszym. I to jest chyba siłą jego opowieści - są autentyczne. Niektóre z nich mogą wydawać się nieco nużące, bo kogo obchodzi na przykład przycinanie desek i wbijanie gwoździ, ale za to są szczere. William Wharton tworzył psychologiczne powieści, w których bohaterem było zawsze jego alter ego. Przekazywał w nich wyjątkową filozofię życiową, którą warto poznać.

18 lipca 2020

Nieoswojona ziemia


„Nieoswojona ziemia”

Jhumpa Lahiri
Autorka/ (ur. 11 lipca 1967) – amerykańska powieściopisarka, autorka opowiadań. Jej rodzice pochodzą z Bengalu. Ona sama urodziła się w Londynie, od trzeciego roku życia mieszka w Stanach Zjednoczonych. Studiowała na Boston University.
Tłumaczenie/ Anna Kołyszko
Tytuł oryginału/ en-us „Unaccustomed Earth”
Tematyka/ Jhumpa Lahiri pisze o tym, co zna. O tożsamości składanej z przemieszanych puzzli. Dla pierwszego pokolenia Hindusów z Bengalu Zachodniego, które, ukształtowane w Indiach, tworzy nową tożsamość na emigracji, ilość rdzennych puzzli jest większa. Wyraźniejsza siła kontrastu, konieczność potwierdzenia umiejętności zawodowych, zaradności życiowej, utrzymania się na fali przy diametralnie innych wiatrach. To prawdziwa fuzja. Drugie pokolenie ma do dyspozycji puzzle o stonowanych barwach, ale i tu, gdyby zabrakło kilku cząstek tradycji, mozaika tożsamości byłaby niepełna. Te proste historie mieszczą w sobie znacznie więcej. Opowiedziane sprawnie, bez dłużyzn, wybrzmiewające na koniec finałem zamykającym pewien rozdział w życiu postaci. Dobrze skomponowane, z rewelacyjnie ustawioną perspektywą oglądu. Teraz, gdy wertuję tę książkę, podpatruję, jak ciekawie autorka rozdzielała rolę narratora. Delikatnie obecny jest narrator nadrzędny (auktorialny), raz po raz wprowadzone są osoby trzecie (kilkakrotnie dziecko, ściślej: wspomnienia z czyjegoś dzieciństwa), to znów naprzemiennie główni bohaterowie.
Główny motyw/ Osiem opowiadań obyczajowych, rozgrywających się w środowisku Bengalczyków rzuconych na amerykańską ziemię. Autorka analizuje ludzkie emocje, życiowe wybory i skomplikowane międzypokoleniowe i międzykulturowe relacje. W tytułowej „Nieoswojonej ziemi” Ruma zaprasza do siebie osamotnionego po śmierci matki ojca, obserwuje więź tworzącą się pomiędzy nim a wnukiem. Waha się pomiędzy poczuciem obowiązku a lękiem. Czy przyjąć go na stałe pod swój dach ryzykując, że jego ciągła obecność zdominuje jej życie? Okaże się, że jej ojciec ma własne plany... „Samo dobro” opowiada o utracie niewinności i poczuciu winy. Sudha czuje się odpowiedzialna za kłopoty młodszego brata, a jednocześnie próbuje ułożyć sobie życie. Kulminacja następuje, gdy Rahul przyjeżdża do niej w odwiedziny. Upija się i pozostawia jej dziecko samo w wannie.... Trzy ostatnie opowiadania tworzące elegię o życiu, miłości, śmierci i przeznaczeniu wiąże para bohaterów: dziewczyna i chłopak. Hema kocha Kaushika pierwszą dziecięcą miłością. On nie zwraca na nią uwagi. W końcu otwiera się przed nią, by jej powiedzieć, że jego matka umiera na raka. Drogi życiowe obojga się rozchodzą. Po latach Hema i Kaushik spotykają się przypadkowo w Rzymie i wdają w romans. Niestety los ludzki jest nieodgadniony a szczęście ulotne...
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Najpierw człowiek latami żyje, myśli, oddycha, je, doświadcza miliona trosk, uczuć i myśli, zajmuje miejsce w świecie, a potem w jednej chwili staje się nieobecny, niewidzialny”.
„Cała ta historia brzmiała jak mit grecki albo opowieść biblijna, niosła wybawienie i zwiastun dobrego (…)”.
„Po co kupować książki komuś, kto nie umie czytać?”.
„Ci mężczyźni wcale nie chcieli jej poznać. Interesowała ich mityczna istota stworzona w wyniku pogmatwanej sieci plotek, myślenia życzeniowego kręgów Hindusów (…)”.
„(…) pani Gharibian miała rację, że najgorsze jest czekanie na śmierć, że pustka potem okazuje się łatwiejsza do zniesienia niż straszliwe brzemię poprzedzających ją dni”.
„W końcu na tym polega życie: kilka talerzy, ulubiony grzebień, para kapci, sznur dziecięcych koralików”.
     
„Nieoswojona ziemia” opisuje indyjskie doświadczenia emigrantów w Ameryce zarówno z punktu widzenia starszego pokolenia emigrującego do Stanów Zjednoczonych, jak i ich dzieci, które urodziły się już w Ameryce, ale nadal są „obciążone” indyjską przeszłością kulturową. Wszyscy oni odnieśli sukcesy zawodowe i pochodzą z wyższej klasy średniej, ich dzieci także odniosły wielki sukces albo przynajmniej otrzymały narzędzia, by go zdobyć. W opowiadaniach Jhumpy Lahiri drugie pokolenie odrzuciło tak wiele ze swojej kultury poprzez zawarcie małżeństwa lub założenie rodziny z nie-Indyjczykami, że doświadczenia te stały się główną siłą narracyjną tej książki. Życie imigranta jest naznaczone cechami pamięci. Doświadczenie życia w obcym kraju jest zawsze historią podzielonego „ja”: z jednej strony istnieje potrzeba zachowania więzi z tradycją, ojczyzną i wspomnieniami, a z drugiej strony słodki smak wolności, jaki daje kontakt z inną kulturą. Jhumpa Lahiri, laureatka Nagrody Pulitzera, od czasu swojej pierwszej książki zajmuje się doświadczeniem życia w dwóch odrębnych kulturach i tym, jak ludzie radzą sobie z jedną i drugą. Książka „Nieoswojona ziemia”, ukazuje, jak funkcjonują wewnętrzne relacje między wspominaniem a zapominaniem i jak ta dynamika staje się problematyczna w świetle wydarzeń, które kiedyś były obecne, a obecnie stają się normalne.
Książki pisane przez dzieci imigrantów (w tym przypadku przez Jhumpę Lahiri) skupiają się zazwyczaj na złożoności relacji między pokoleniem, które żyło w diasporze a ich dziećmi, urodzonymi na „obcej ziemi”, które, inaczej niż ich rodzice, nie miały ani ojczyzny do zapamiętania, ani tradycji do podtrzymania ich więzi kulturowych w innym kraju niż Indie. Według Maurice'a Halbwachsa, twórcy pojęcia „pamięć społeczna”, zachowanie pamięci jest odpowiedzialne za utrwalenie poczucia tożsamości i to właśnie w swojej grupie kulturowej, religijnej ludzie zazwyczaj zdobywają, przypominają, rozpoznają i lokalizują swoje wspomnienia. Twierdził on zatem, że niemożliwe jest, aby jednostki pamiętały o swojej kulturze w sposób spójny i wytrwały poza kontekstem grupowym. Jednostka jest częścią konstruktu własnych doświadczeń i produktem zbioru reguł społecznych, zinternalizowanym poprzez działanie pamięci zbiorowej. Oprócz tego, że przynależność do grupy dostarcza materiałów do pamięci i promuje jednostkę w przywracaniu jej w kontekście konkretnych wydarzeń i zapominaniu innych, grupy mogą nawet tworzyć w jednostkach wspomnienia o wydarzeniach, których te nigdy bezpośrednio nie doświadczyły. Dzieci imigrantów doświadczają tego, że zapożyczają pamięć w sposób bardziej dotkliwy, ponieważ nigdy nie miały prawdziwego kontaktu z ziemią swoich rodziców. Będąc dzieckiem imigrantów, urodzonym w Anglii i wychowanym w USA, Jhumpa Lahiri jest prawdziwym przykładem „przetłumaczonej" jednostki, jak określa termin używany przez Salmana Rushdiego w odniesieniu do ludzi, którym doświadczenie migracji nadało kosmopolityczny pogląd, istniejący ponad ścisłym znaczeniem przynależności.
Tytułowa opowieść „Nieoswojona ziemia” zawiera narrację wewnętrznego konfliktu hindusko-amerykańskiej kobiety, Rumy, która wyszła za mąż za Amerykanina i która wkrótce ma urodzić drugie dziecko. Kiedy odwiedza ją ojciec, hinduski emeryt, w jej nowym domu w Seattle, wizyta ta wywołuje niezliczoną ilość uczuć, przywołując stare urazy i głęboką refleksję nad jej związkiem z przeszłością. Podobnie jak w poprzednich książkach, bohaterami Jhumpy Lahiri są zazwyczaj imigranci z Indii i ich wychowane w Ameryce dzieci, wygnani, którzy przemierzają dwa kraje, dwie kultury i nie należą do żadnego z nich; ludzie zbyt przyzwyczajeni do wolności, by zaakceptować rytuały i konwencje domowe, a jednak zbyt pochłonięci tradycją, by w pełni przyjąć amerykańskie obyczaje. Historia zaczyna się od retrospektywy ostatnich działań ojca Rumy: jego podróży po Europie, po przejściu na emeryturę w firmie farmaceutycznej. Ukazuje też dyskomfort Rumy przed zwięzłą komunikacją z ojcem, a także jej niechęć do bycia tak bardzo od niego oddaloną emocjonalnie. Jako młoda dziewczyna, Ruma uważała, że niezwykle trudno jest żyć według indyjskich obyczajów. Ku niezadowoleniu jej rodziców, ją i jej brata Romi za bardzo pociągał amerykański styl życia. Do tego stopnia, że kiedy Ruma i Adam, jej przyszły mąż, zaczęli się spotykać, trzymała to w tajemnicy aż do dnia oficjalnego ogłoszenia zaręczyn. Jej rodzice interpretowali jej wybór jako wstyd własnych korzeni, odrzucenie pochodzenia. Jeszcze przed ślubem jej stosunki z rodzicami były trudne, a po ślubie z Adamem stały się jeszcze trudniejsze. Kiedy ojciec zapowiedział odwiedziny w jej nowym domu w Seattle, zaczęła się obawiać, że zechce zamieszkać wraz z nią i jej rodziną. Obawiała się także, że ojciec przypomni jej stare nawyki, do których nie jest już przyzwyczajona, i wskrzesi przeszłość, którą już kiedyś „pochowała”. Zgodnie z indyjską tradycją to córka opiekuje się ojcem na starość, ale Ruma nie czuje się na to przygotowana. Wie, że wizyta odbędzie się między dwoma wyjazdami ojca: staruszek ma wrócić z wakacji we Włoszech, a następnym jego celem ma być Praga. Od samego początku czytelnik ma świadomość niejednoznaczności uczuć Rumy, kiedy kobieta jest zła z powodu odwiedzin ojca, w tym samym czasie ogląda wiadomości, aby upewnić się, że nie doszło do żadnej katastrofy lotniczej. Po śmierci matki, przyjęła na siebie obowiązek komunikowania się z nim każdego wieczoru. W miarę upływu czasu rozmowy telefoniczne stały się wyjątkową, cotygodniową rozmową, zwykle w niedzielne popołudnia.
Ruma robiła karierę w kancelarii prawnej, ale po dwóch tygodniach żałoby spowodowanej śmiercią matki postanowiła rzucić pracę i pozostać w domu, aby opiekować się dzieckiem. W rzeczywistości jej rezygnacja rozpoczęła się jeszcze wcześniej, gdy po urodzeniu Akasha poprosiła o pracę w niepełnym wymiarze godzin. Nieświadomie, Ruma postawiła sobie warunek, który w pewnym sensie dał jej niezależność, jako jednostce, by poświęcić się domowi, z drugiej strony zaczęła powtarzać społeczną rolę kobiety tak, jak przed laty jej matka. Jej samotność pojawia się, gdy widzi ojca wysiadającego z wypożyczonego samochodu po przyjeździe z Włoch. Wtedy uświadamia sobie, że jej ojciec jest zaskakująco stary, a ubrany w zachodnim stylu, wyglądał bardziej amerykańsko niż hindusko. Miał kosmopolityczny wygląd, bez śladów pochodzenia hinduskiego. Gdyby żyła, jej matka, ubierałaby się w kolorowe sari. Ta myśl pozwoliła jej zrozumieć, jak bardzo różniły się one od siebie. Sama starała się utrzymać jedną nogę w przeszłości, ucząc Akasha kilku słów w języku bengalskim, ale kiedy jej syn stał się trochę starszy, nie miała wystarczającej dyscypliny, aby kontynuować lekcje. W rzeczywistości jej świat był podzielony na dwa języki: bengalski, z dzieciństwa, i angielski, w jej dorosłym życiu. 

Stopniowo w jej umyśle zaczynają pojawiać się rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślała. Doskonałość matki prowadzącej dom, jej zdolności, jako kucharki, która nigdy nie była chwalona przez męża oraz jej oddanie rodzinie, bez uznania najbliższych. Osamotnienie Rumy spowodowane zbliżającym się porodem sprawia, że przypomina ona sobie, jak ważna była obecność matki, która w chwili narodzin jej pierwszego syna, Akaszu, dała jej poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Jej matka, w całym swoim tradycjonalizmie, powiązaniu z korzeniami, była jej „prawdziwą ojczyzną”. Określenie to jest tu użyte w znaczeniu nadanym przez Rushdiego, jako wyimaginowana ojczyzna, w której zakotwiczona jest tożsamość. Ze względu na swoją mityczną naturę przyjmuje ona cechy wyidealizowane, nierzeczywiste.
W „Refleksjach na temat wygnania” Edward Said argumentował, że choć emigranci, którzy dobrowolnie mieszkają w obcym kraju, żyją w samotności i wyobcowaniu, niektórzy z nich zdają się wyznawać odwieczne poczucie bezdomności, próbując odtworzyć w nowej ziemi zasady, które kierowały ich życiem w ojczystym kraju. „Wszystkie rodziny wymyślają swoich rodziców i dzieci, dają każdemu z nich historię, charakter, przeznaczenie, a nawet język” – tak rozpoczynają się wspomnienia Saida zatytułowane „Out of Place” [„Poza miejscem”], będące jedną z najważniejszych jego prac, a na pewno kluczem do wszystkich pozostałych. Dla czytelnika nie bez znaczenia jest fakt, że przez lata Ruma budowała paradoksalną relację ze swoją matką. Jednocześnie uznawała w matce atrybuty, których sama nigdy by nie uznała, odrzuciła poddanie się tradycji. Istotą tej relacji był konflikt, z którym Ruma borykała się przez całe życie: jej trudność w zrozumieniu, kim właściwie była i do jakiego świata należała.
Poglądy autorki na doświadczenia związane z migracją aktualizują refleksje nad pamięcią zbiorową. Dla niej miejscem przynależności jest to, co pozwala jednostce być tym, czym faktycznie jest, niezależnie od tego, gdzie się urodziła, niezależnie od tradycji, z którymi się zetknęła. Dialektyczna walka między pamięcią a zapomnieniem towarzyszy migrantowi, który przemierza drogę między przeszłością a teraźniejszością. Jednak będąc migrantem w drugim pokoleniu, Lahiri nadaje tej dialektyce szczególny niuans. „Nieoswojona ziemia” nie skupia się ani na tradycji, ani na procesie akulturacji. Jest to narracja, która obnaża konflikty właściwe dla tożsamości hybrydowej, wynikającej z negocjacji między różnymi kulturami.
Druga część książki składa się z trzech części: „Raz się żyje”, „Koniec roku” i „Upragniony brzeg”. Narracja personalna raz oddaje głos Hemie, raz Kaushikowi. Ich matki poznały się, gdy jedna zajęta była radosnym macierzyństwem, a druga właśnie dowiedziała się, że jest w ciąży. Przyjaźń obu rodzin, ukazana w kilku odsłonach stanowi tło znajomości i preludium historii miłosnej między Hemą a Kaushikiem. Historii zawiłej, pełnej zakrętów, wydarzeń możliwych, choć niespodziewanych, rozgrywającej się w perspektywie kilkudziesięciu lat. To nietypowe. Pierwszych pięć opowiadań rozpisanych jest znacznie skromniej. Postaci umieszczone są w ciaśniejszym pierścieniu czasu i przestrzeni. Nie dzieje się wiele, lecz nawet w niepozornym zdarzeniu uruchamia się wszystko, co ważne w danej relacji. Jej zdystansowana narracja uwydatnia wpływ tych historii, dzięki czemu czytamy o wielu wydarzeniach, nie doświadczając ich bezpośrednio. Prosi po prostu, byśmy zwracali uwagę i obserwowali szczegóły światów jej bohaterów z taką samą starannością, z jaką stara się je przedstawić, ufając, że ujawni ich znaczenie w odpowiednim momencie emocjonalnym. Agrafka trzymająca razem sari nabierze szokującego, tragicznego znaczenia. Nowe kafelki na ścianie w kuchni z perspektywy czasu wydadzą się złowieszcze. Złota bransoleta będzie symbolizować cały łuk romantycznego związku. Choć utrata czegoś w życiu często definiuje jej bohaterów, opowieści Lahiri z takiej straty czynią jej powieści bardzo interesujące i nadają im większy wymiar psychologiczny.
 Najbardziej emocjonalna z tych wszystkich opowieści przedstawionych w książce „Nieoswojona ziemia” dotyczy właśnie tych dwojga bohaterów: Hemy i Kaushika. Historia ich życia przedstawiona jest w zestawie trzech luźno splecionych opowiadań. Śledzimy w nich dwoje dzieci bengalskich imigrantów, od czasów ich dorastania do dorosłości. Historia zaczyna się od ich znajomości od czasów dzieciństwa, poprzez wiek dojrzewania, kiedy Hema rozbudza w sobie niewypowiedziane uczucie do Kaushika. Historia ta rozwija się przez lata, kiedy bohaterowie dorastają i rozwijają swoją karierę, ale życiowe okoliczności rozdzielają ich od siebie. W końcu spotykają się po latach dzięki wspólnemu przyjacielowi, kiedy to oboje są już dojrzałymi, dorosłymi ludźmi. Budzi się między nimi uczucie i zainteresowanie, które przeradzają się w namiętny romans, choć Hema jest zaręczona i wkrótce ma wyjść za mąż za Navina. Tak, jak powinno być w dobrej powieści, autorce udaje się głęboko wciągnąć czytelników w życie swoich bohaterów, którym trudno jest zinterpretować prawdziwe znaczenie „domu". Czytelnicy śledzący na kartach książki dziesiątki lat podróży Hema i Kaushika, będą głęboko poruszeni ostatnimi akapitami opowieści, ponieważ oboje bohaterowie spotykają się z różnymi życiowymi tragediami.
Podobał mi się sposób, w jaki Lahiri radzi sobie z emocjami swoich bohaterów. Czasami wydawało mi się, że to ja jestem tłumaczem książki. Odczuwałem każdą z tych emocji, czułem się niczym towarzysz, biorący bezpośredni udział w ich życiu, patrząc jak radzą sobie z trudnymi emocjami. Historia Hemy i Kaushika jest moją ulubioną ze wszystkich, pięknie utkanych, melancholijnych historii z tej książki. Autorka w zachwycający, psychoanalityczny wręcz sposób dotyka problemów kreowanych przez siebie postaci. Widzimy jak utrata matki głęboko wpływa na syna i córkę. Kaushik, który nie może znieść oglądania zdjęć swojej matki, jedzie do najbardziej wysuniętego na wschód parku stanowego w kraju i zakopuje pudło z fotografiami tuż obok miejsca, gdzie wcześniej rozsypano jej prochy. W innej wzruszającej scenie, Ruma przykleja znaczek na pocztówce, którą wyśle do nieuznawanej przez nią nowej towarzyszki życia ojca, co symbolizuje akceptację dla śmierci matki i zrozumienie potrzeby ojca do życia z kobietą inną niż jej matka. Lahiri jest utalentowaną pisarką, jej talenty sięgają daleko poza sztukę opowiadania historii. Jej opowiadania oferują ciekawe, egzystencjalne spostrzeżenia i odrobinę mądrości, nadające jej dobrze opowiedzianym historiom dodatkową psychologiczną i filozoficzną głębię. W opowiadaniu „Koniec roku" Kaushik zastanawia się nad bolesnym procesem oczekiwania na śmierć matki. Wie, że matka umrze i wie także, że człowiek nigdy nie jest przygotowany na niczyją śmierć.
Dzieci rodziców imigrantów w tych opowieściach, niektóre urodzone w Indiach, a niektóre w Stanach Zjednoczonych, na ogół radzą sobie lepiej w tej często szokującej „nieoswojonej ziemi" niż ich rodzice.  Odrzucają aranżowane małżeństwa na rzecz małżeństw mieszanych, mówią lepiej po angielsku niż po bengalsku, zamiast sari noszą spódnice i spodnie, a zamiast curry i dal jedzą makarony w pudełkach i ser. Ostatecznie niektórzy z ich rodziców decydują się na powrót do ojczyzny swojego dzieciństwa, ale ich dzieci niezmiennie zostają w Ameryce, nawet jeśli czują się wyobcowane i samotne.