07 czerwca 2021

Wyznaję

 

„Wyznaję”


Jaume Cabré


Autor/ (ur. 30 kwietnia 1947 w Barcelonie) – kataloński pisarz, filolog i scenarzysta. Ukończył filologię katalońską na Uniwersytecie Barcelońskim, obecnie jest wykładowcą i nauczycielem na uniwersytecie w Lleidzie.

Tłumaczenie/ Anna Sawicka

Tytuł oryginału/ ca „Jo confesso”

Tematyka/ Od początku widać, że jest to rzecz imponująca – niemal 800 stron, kilkaset lat akcji, wielu bohaterów, wiele języków i odwołań do literatury i filozofii, a wszystko to powiązane w precyzyjną układankę z sensacyjnym wątkiem w tle. Cabré napisał misterną opowieść o roli przeznaczenia w życiu, o wychodzeniu temu przeznaczeniu naprzeciw, o małości ludzkich działań i o tym, że w konfrontacji z szeroko rozumianym złem wciąż jesteśmy bezsilni i biernie się mu poddajemy. To książka o ludzkim okrucieństwie i okrucieństwie czasów, w jakich przyszło żyć tym, którzy powinni poznawać życie w innej epoce, na innej płaszczyźnie, w inny niż wyznaczony im sposób.

Główny motyw/ Poznajemy historię hiszpańskiej rodziny, do której trafiają niezwykle cenne skrzypce. Ojciec Feliks był kolekcjonerem sztuki i zdobył je od ukrywającego się faszysty, lekarza z Auschwitz. Syn Feliksa Adrian odziedziczył po ojcu pasję kolekcjonerską i łatwość nauki języków. Kształcony na skrzypka wirtuoza, został wykładowcą uniwersyteckim zajmującym się problemem zła. Cała powieść opowiada o różnych przejawach zła. Przenosimy się do klasztoru, w którym inkwizytor torturuje heretyka, uczestniczymy w scenie kamienowania niewinnej kobiety, jesteśmy w obozie koncentracyjnym. Elementami łączącymi poszczególne sceny z historii są tu przedmioty, które ma w swoim posiadaniu Adrian: medalik, skrzypce i szmatka żydowskiej dziewczynki z Auschwitz. W tle pojawiają się wielkie teksty i postaci kultury – Adorno, Celan, Levi. Imię Adriana przywołuje oczywiście „Doktora Faustusa” Tomasza Manna.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) przyjście na świat w tej rodzinie było niewybaczalnym błędem”.

„Ten gabinet to mój świat, moje życie, moje uniwersum, w którym jest wszystko poza miłością”.

„Ale są takie zakamarki duszy, które pozostają nieznane, bo nie da się poznać do końca drugiego człowieka, choćby nie wiem co”.

„(…) ludzie nie mieszkają w kraju, mieszkają w języku”.

„Zawieranie odpowiednich znajomości to sztuka”.

„W ich domu nigdy nie było miłości. Ja byłem tylko przypadkową konsekwencją wydarzeń”.

„Aż trudno uwierzyć, jakie niewiarygodne tragedie potrafią się wykluć z całkiem niewinnych myśli”.

„Innym razem to tak jak nigdy”.

„(…) myślałem wtedy, że dotknąłem nieba, nie mając nawet pojęcia o piekle, które było na wyciągnięcie ręki”.

„Nie wiedziałem, co było gorsze: matka, która nigdy na ciebie nie spojrzy, czy matka, która cię oskarża”.

„Bardzo trudno jest być dzieckiem, które udaje dorosłego (…)”.

„Nigdy nie byłem w odpowiednim wieku na cokolwiek. Albo byłem za młody, albo jestem za stary”.

„(…) rzeczywistość nigdy nie nadąża za pragnieniem (…)”.

„Myślę, że w życiu odbywamy drogę w jedną stronę, a potem wracamy do początków. Kiedyś przychodzi czas na powrót do korzeni. O ile śmierć nie stanie na przeszkodzie”.

„(…) ludzie w jarzmie dyktatury uczą się wyrażać treści między wierszami i między oklaskami, za pomocą niewinnych gestów (…)”.

„(…) chciałem powiedzieć, oddałbym pół życia, ale dzisiaj takie powiedzenie w moich ustach nie ma najmniejszego sensu”.

„Nie urodziliśmy się po to, żeby być szczęśliwi”.

„Dobry futerał nie kryje złego instrumentu”.

„Ale często mówił, że ocalenie życia może być gorsze od śmierci”.

„W jednej kwestii Eurypides miał rację: rozum ludzki nie potrafi przezwyciężyć irracjonalnej siły pierwotnych emocji”.

„Gdybym teraz mógł zacząć życie od nowa, zacząłbym od szukania szczęścia, a następnie, gdyby to było możliwe, chroniłbym je pancerzem i już niczego bym nie pragnął przez całe życie”.

„Dla prawdziwej wiary heretyk jest tysiąc razy bardziej niebezpieczny niż poganin”.

„Są takie chwile, że nawet przyzwoici ludzie cieszą się z czyjejś śmierci”.

„Wszystko w życiu i w opowiadaniu tak się zaczyna, kochana Saro, od niegroźnego ziarenka piasku, na które nie zwraca się uwagi”.

„Czym innym jest przedmiot, czym innym jego wartość”.

„I powiedział książkom bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście uczyniły sobie dom poddanym”.

„Piekło zawsze jest gotowe, żeby wcisnąć się do jakiegoś zakątka naszej duszy”.

„Goethe ostrzegał: jeżeli jakieś postaci próbują w wieku dojrzałym zrealizować marzenia młodości, szykują sobie zgubę”.

„Dla kogoś, kto nie poznał czy nie rozpoznał szczęścia w stosownym czasie, później, żeby nie wiem jak się wysilał, nie ma już szans. Miłość odnaleziona w wieku dojrzałym to w najlepszym wypadku czuła powtórka dawnych szczęśliwych chwil”.

„Wtedy zrozumiał, że ten człowiek jest niereformowalny i że będzie się potykał na tym samym kamieniu przez całe życie, nieskończenie wiele razy”.

„Kiedy człowiek zakosztuje piękna artystycznego, jego życie się zmienia. (…) po przeczytaniu Prousta nie jesteś już tym samym człowiekiem”.

„Człowiek niszczy człowieka, ale także komponuje Raj utracony. Tak, to nie do pojęcia”.

„Są sprawy, których nie da się rozwiązać nawet za pomocą odrobiny miłości”.

„Dzieła sztuki wywodzą się z nieskończonej samotności, mawiał Rilke”.

„Zbrodnia bez powodu jest czymś najbardziej nieludzkim, co można sobie wyobrazić”.

„Jeżeli mogę czynić zło, bo taką mam ochotę, i nic się nie dzieje to znaczy, że ludzkość nie ma przyszłości”.

„Zabijać w imię Boga czy w imię przyszłości to to samo. Kiedy pojawia się ideologiczne usprawiedliwienie, znika empatia i współczucie. Zabija się na zimno, bez najmniejszego zaangażowania sumienia. To coś jak bezinteresowna zbrodnia psychopaty”.

„Niczym od ziarenka piasku dramat może się zacząć również od niewinnego gestu bez znaczenia”.

„W moim wieku zacząłem rozumieć, że ważniejszy niż same rzeczy jest entuzjazm, który w nie wkładamy”.

„(…) wszystko wywodzi się z głębokiego poczucia braku satysfakcji, jakie ogarnia duszę człowieka”.

„W naszym życiu pojawiło się na ziemi stłuczone szkło i w każdej chwili można było się skaleczyć”.

„Pomyślałem o Szymborskiej, która mówiła, że choć kolejny dzień zapowiada się słonecznie, tym, którzy ciągle żyją, przyda się jeszcze parasol”.

              

            Głównym tematem powieści Jaume Cabré, ukrytym za rozpasaną narracją, jest zło, jakie od stuleci, ba, od zawsze przenika ludzki świat i to w taki sposób, że nie zawsze zdajemy sobie sprawę z jego obecności. Zło atakuje zawsze i wszędzie i niszczy co może, wykorzystuje ludzkie słabości, kryje się za religijnym integryzmem oraz ideologicznym doktrynerstwem, rozpala rasowe uprzedzenia i zastępuje nienawiścią miłość. Jaume Cabré opowiada o tym wszystkim portretując zło w najrozmaitszych jego wcieleniach. Począwszy od ludzkiej zawiści, która jest niejako punktem startowym snutej przez narratora opowieści, poprzez niegodziwości inkwizycji, a także barbarzyństwo hitlerowców, aż po zwyczajną chciwość i skądinąd szlachetną pasję kolekcjonerską, która prowadzi zaślepionych nią ludzi poza obszar obowiązywania elementarnych zasad etycznych. W takim świecie pojawiają się miłość i przyjaźń jako znaki dobra i moralnego ładu. Miłość jednak upada podcięta przez zło ukryte w napisanym nie wiadomo przez kogo liście. Pisarz nie gasi jednak swoim czytelnikom tego ostatniego światełka w ciemności – miłość udaje się bohaterom uratować, ale po krótkim i szczęśliwym wzlocie została ona wystawiona na straszne próby. Nic więc dziwnego, że w takim świecie ludzie muszą cierpieć z powodu niemożliwości spełnienia swoich marzeń. Jednym z nich (pomijając miłosne uwikłania) jest utalentowany i wybitny skrzypek, który cierpi, bo chce być pisarzem, ale w dziedzinie literatury utalentowany jest średnio i nie osiąga żadnych sukcesów, choć finałowe przekroczenie norm może to zmienić. Z kolei znakomity myśliciel, autor cenionych prac naukowych przez całe dorosłe życie ubolewał, że nie został skrzypkiem, bo uświadomił sobie, że nie dysponuje odpowiednimi zdolnościami i przestał ćwiczyć.

            Bohaterem najbardziej współczesnej części historii jest wybitny humanista, znający kilkanaście języków, piszący mistrzowskie rozprawy, starający się zgłębić istotę zła. Poznajemy go jako małego chłopca, którego rodzice podejmują decyzje mające zaważyć na całym jego życiu. Matka chce, żeby został skrzypkiem, ojciec zamierza wychować go na wybitnego humanistę. A ponieważ to ojciec rządzi, więc syn zaczyna się uczyć kolejnych języków. Przychodzi mu to z wyjątkową łatwością, a na dodatek uwodzi go świat, w którym żyje ojciec, kolekcjonujący stare rękopisy i handlujący antykami. Te stare przedmioty przemawiają do niego, a my poznajemy dzięki temu ich historie. Młodzieniec przesiąka pasją ojca i przejmuje po nim kolekcjonerską obsesję. Gdy ojciec chłopca ginie w tajemniczych okolicznościach, matka postanawia postawić na swoim i skrzypce znowu mają stać się najważniejsze w życiu naszego bohatera. Wie on już jednak dobrze, że nigdy nie zostanie naprawdę doskonałym skrzypkiem, a jego przeznaczenie jest zgoła odmienne.

Tak naprawdę to właśnie osiemnastowieczne skrzypce stają się główną osią tej historii. Poznając ich dzieje (zaczynamy w czasach, gdy nie były jeszcze skrzypcami, a drzewem rosnącym sobie spokojnie gdzieś w lesie), obserwujemy równocześnie różne oblicza ludzkiej niegodziwości - od tych najprostszych, codziennych (zazdrość, zawiść, uraza, uprzedzenia, nienawiść...), poprzez barbarzyństwo inkwizycji, aż po holokaust. Wolny od niegodziwości nie jest też nasz bohater (ze skrzypiec ojca, zdobytych bardzo nieuczciwie, nie chce zrezygnować nawet w imię miłości życia), ani jego wierny przyjaciel skrzypek, który za wszelką cenę chce zostać uznanym pisarzem. Dodam jeszcze, że nawet najbardziej przejmująca scena książki okazuje się w końcu zręczną mistyfikacją...

Bohater książki „Wyznaję” Adrian Ardèvol, syn barcelońskiego antykwariusza, zamiast miłości otrzymuje od ojca przytłaczające intelektualne wymagania. Trudno wyjaśnić, o czym jest ta powieść, bo jest o wszystkim. Jest w niej pasja do wiedzy, piękna, miłości, a nawet zła i zdrady, upływu historii, poczucia winy, relacji ojciec-syn, i nauki języków obcych... Najbardziej uderzające w sposobie jej napisania jest to, że daje ona czytelnikowi poczucie bycia jednocześnie we wszystkich miejscach i okresach historycznych w ciągu 600 lat- zdanie może zaczynać się w XVI wieku, a kończyć w XXI wieku. Postać, jak w przypadku średniowiecznego inkwizytora Nicolau Eimeric, może nagle zostać przekształcona w nazistowskiego zbrodniarza Rudolfa Hössa. Wzajemnie przenikają się również etapy życia bohaterów, od dzieciństwa do starości. Adrian dorasta w gabinecie swojego ojca wśród przedmiotów, które mają swoje własne życie. Są to oryginalne rękopisy średniowiecznych tekstów, japońskie antyki, kaiken, przedmioty badań naukowych, a nawet skrzypce. Wśród skarbów Feliksa Ardèvol, których Adrian nie może nigdy dotknąć, znajdują się XVIII-wieczne skrzypce wykonane przez mistrza rzemiosła Lorenza Storioniego.  Każdy przedmiot w sklepie i gabinecie miał swoją własną historię produkcji i własności, a historia tych skrzypiec i sposób, w jaki weszły one w posiadanie Feliksa, przenosi czytelnika do ich początków, począwszy od Jachiama z Muredów w średniowieczu, który posadził drzewa i obrobił drewno, z którego skrzypce są wykonane.  Podróż tych skrzypiec przez wieki to historia dobra i zła, walki o zadośćuczynienie za zbrodnie, które są niewybaczalne, oraz nieprzejednanej religijności i mitu ludowego, gdy jest on używany do utrwalania zła, takiego jak hiszpańska inkwizycja i nazistowskie ludobójstwo. Adrian traci miłość swojego życia z powodu tych skrzypiec, traci przy tym spokój ducha, tak jak mnich w klasztorze kilka wieków wcześniej... Skrzypce nie są zwykłym przedmiotem, co zresztą podkreślane jest wielokrotnie w powieści. Jeżeli jakiś przedmiot, bowiem posiada swoje imię, oznacza to, że żyje. A skrzypce, które należały do rodziny Ardèvol swoje imię posiadają i noszą je, wydaje się z dumą – Vial, czyli pierwsze skrzypce Storioniego. Vial, czyli nazwisko zabójcy. Przenoszony z rąk do rąk, znaczony krwią wielu, którzy usilnie pragnęli go zatrzymać, uwodzący swoim niskim brzmieniem. W czasach, kiedy Ziemia zaczynała być coraz bardziej okrągła skrzypkowie byli przyzwyczajeni do gry w małych, kameralnych salach, jednak z biegiem lat, kiedy muzyka przestawała być hobby tylko dla nielicznych koneserów, miejsca, w których występowali skrzypkowie, musiały być coraz większe. Stradivarius jest delikatniejszym instrumentem, Storioni jest bardziej szorstki, ale jego dźwięk jest zawsze doskonały. Budowniczy instrumentów muzycznych tacy jak Stradivarius, Amati czy Guarneri tworzyli je dla konkretnego skrzypka, a Lorenz Storioni tworzył instrumenty zupełnie inaczej, przy budowie myślał tylko o dziele, przystosowywał właściciela do skrzypiec, instrument nie należał do skrzypka, to muzyk należał do instrumentu.  

Powieść „Wyznaję” to wyznanie chłopca, utalentowanego i niekochanego, cóż jednak z tego, że urodzony był w rodzinie wysokiej burżuazji katalońskiej, pod koniec lat czterdziestych XX wieku, skoro musiał ukrywać mroczną przeszłość a przy tym próbował sobie wytłumaczyć, dlaczego zło, otacza jego rodzinę od samego początku jej istnienia. Jest to faustowska opowieść o stałej obecności zła w świecie i historii ludzkości, którą może uosabiać: piętnastowieczny kataloński inkwizytor lub lekarz w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. I to o wiele więcej, bo historia ta w mistrzowski sposób przechodzi przez historię cywilizacji Zachodu i „wrasta” w życie, w niezliczoną ilość bohaterów, co zmusiło autora do umieszczenia indeksu tak, aby czytelnik mógł się odnaleźć, jeśli się w niej zgubi. Jest to również portret duszy obsesyjnego kolekcjonera, ale w zasadzie książka „Wyznaję” jest powieścią o złu.

Cremona, Pardác/Predazzo, Paryż, Rzym, Auschwitz, klasztor Santa Maria del Burgal w Gironie, wyimaginowana muzułmańska wioska, Tybinga, Barcelona... Średniowieczny inkwizytor, mnich, chłop pachnący drewnem, lutnik, kompozytor, ksiądz, który stracił wiarę i stał się partyzantem, córka z nieprawego łoża, morderca, oficer SS, udręczony lekarz, ocalały, który stracił rodzinę... Skrzypce, złoty medal, sklep z antykami, rękopis w języku aramejskim, kilka figurek, zabawek, współczesny palimpsest... Ucieczka i kara w XIV wieku, morderstwo w XVIII wieku, staż na katolickim uniwersytecie przed i w czasie I wojny światowej, eksperymenty w obozie zagłady podczas drugiej wielkiej wojny, życie w kłamstwie, zdradzie i nielegalnym wzbogacaniu się w okresie powojennym w Hiszpanii... „Wyznaję” to powieść o życiorysach wielu ludzi, osobista i zbiorowa analiza zła, jako autentyczny, trwały element ludzkiej duszy. Zło w swoim czystym, wolnym stanie, bez przyczyny ideologicznej, towarzyszyło Adrianowi przez całe jego życie. Zło jest stałą w równaniu, a “X” w tym równaniu nie zostaje oczyszczone przez miłość, przebaczenie, odkupienie lub przyjaźń. Zło trwa, ponieważ pamięć bohaterów jest rozbita na kawałki i nigdy nie znika. A poczucie winy jest bezpośrednią tego konsekwencją: poczucie winy raz przyjęte, innym razem odrzucone, raz po raz zapomniane lub z kolei zapamiętane na tyle by zmusić bohatera do autoanalizy.  

Trudno jest recenzować powieść, która ma złożoną, ale nie gęstą fabułę, która porusza się praktycznie sama, ze stylem narracyjnym zrywającym z linearnością i która od początku wchodzi w przemienność głosów narracyjnych, czasów, gatunków... Formalnie jest to autobiografia, wyznanie, list miłosny, który otwiera się na inne głosy i w którym pierwsza osoba staje się trzecią, a bohater, który opowiada swoją historię, staje się z kolei bohaterem któremu teraźniejszość ustępuje miejsca przeszłości, aby stać się innym scenariuszem jego życia, w tym samym rozdziale lub nawet w tym samym zdaniu. Cabré bawi się hybrydyzacją, jako strukturą narracyjną i to właśnie ta hybrydyzacja sprawia, że tekst jest jedną z najbardziej oryginalnych powieści, jakie kiedykolwiek czytałem. Kończy się powieść i przychodzi emocjonalny „sierociniec”, uczucie porzucenia, pozostawienia po sobie literackiego i życiowego doświadczenia, osobistego i jednocześnie zbiorowego.

Adrian spędza swoje akademickie życie zgłębiając naturę zła, nie spodziewając się, że w swoim własnym życiu będzie musiał zmierzyć się z jego międzypokoleniowymi konsekwencjami, które dotykają w szczególności jego rodzinę.  Na początku czytelnik również tego nie dostrzega, ponieważ naszą uwagę i współczucie skupiamy na dzieciństwie Adriana oraz na trudnościach związanych w kształtowaniu jego relacji z rodzicami. Jego matka, zimna, odległa i pragmatyczna kobieta, pozostawia go w samotnej grze, pełnej niechcianych pytań. Bo w domu rodziny Ardèvol wszystkie sprawy załatwiało się szeptem i najbardziej donośnym dźwiękiem, jaki dało się słyszeć, poza ćwiczeniami portamento małego Adriana, był stukot wysokich obcasów, kiedy matka wkładała buty przed wyjściem z domu. Matka zawsze sprawiała wrażenie męczennicy, osoby zdominowanej, dyskretnej, która nigdy na nikogo, poza swoim synem, nie podnosiła głosu. W tym domu do zwierzeń służył papier, a rozmawiano ze sobą tylko wtedy, kiedy już naprawdę nie dało się uniknąć bezpośredniej konfrontacji twarzą w twarz. Tajemniczy wypadek kończy życie enigmatycznego ojca, wypełniając świat Adriana poczuciem winy, sekretami i głęboko niepokojącymi tajemnicami, których odkrycie zajmuje mu lata.

Ojciec Adiana, Félix Ardévol, pragmatyczny i chciwy do granic możliwości człowiek, niedyskretny kochanek, zły mąż i jeszcze gorszy ojciec; osoba oddana tylko swojej działalności, swojemu majątkowi i swoim pieniądzom. Ale jest to także człowiek bardzo inteligentny, który marnuje swoją mądrość. Symbolem jego zmarnowanych szans są półki pełne książek, starożytnych cennych przedmiotów, które zabierają nas z powrotem, poprzez dygresje, do przeszłości, gdzie ludzkość była wystawiana na próby, które zakończyły się indywidualnym lub zbiorowym szaleństwem; wojny, rewolucje, eksterminacja i barbarzyństwo. Sklep z antykami Felixa Ardévola jest, więc drzwiami do mądrości i wiedzy, ale także tunelem, który zabiera Adriana w przeszłość poprzez przedmioty, których dotyka. A potem jest pamięć, ta, którą bohater traci, albo wspomnienia, te, które bohater spisuje, bo jedyną ucieczką od utraty pamięci, od choroby na Alzehimera, jest pisanie, budowanie opowieści, historii; o tajemnicach ojca i rodziny, której członkowie ledwo się znają. Adrian za pomocą wspomnień, odtwarza historię swojego życia, tak jak samo życie ta rzeczywistość ubarwiona jest fikcją, która nadaje także naszej egzystencji barw i kolorów.

 Ambitna, potężna i głęboko poruszająca, ta wspaniała powieść ukazuje wielkie życiowe problemy i bada związek między winą a przebaczeniem, między złem a odkupieniem, a przede wszystkim między miłością a bólem. Poza tym, co mogę powiedzieć? Że struktura powieści zbudowana jest z perfekcyjnego rusztowania, że można czuć zapachy, dotykać i poznawać wszystkie przedmioty, widzieć dokładnie otoczenie, miejsca i krajobrazy, w których rozgrywa się powieść. Że jesteśmy w stanie zakochać się w skrzypcach i bohaterach, którzy żyją z nami nawet po skończeniu czytania tej powieści. Że jest to interesująca książka, a czytanie jej to czysta przyjemność. Że jest w tej książce mnóstwo poczucia winy, miłości i tajemnicy. To, jacy jesteśmy, zawdzięczamy w dużym stopniu wszystkim ludziom, którzy pojawili się w naszym życiu. Że jest znakomicie opowiedziana – w oryginale w języku katalońskim. Książka mówi także o przyczynowo – skutkowości naszego życia. Jak podsumował to sam bohater powieści: „Czy zauważyłaś, że całe nasze życie to nieodgadniony zbieg okoliczności? Z milionów plemników ojca tylko jeden zapładnia odpowiednie jajeczko. To, że ty się urodziłaś, że urodziłem się ja, to naprawdę niezwykły zbieg okoliczności. Moglibyśmy przyjść na świat, jako milion różnych ludzi, innych niż ty czy ja. Przypadkiem jest również to, że oboje lubimy Brahmsa. Że w twojej rodzinie było tylu zmarłych i że tak niewielu twoich krewnych przeżyło. Wszystko jest przypadkiem. Gdyby tor naszych genów, a potem naszego życia, na jednym z miliona możliwych zakrętów skierował się w inną stronę, nie powstałyby te słowa, nie wiadomo, dla kogo zapisane. Coś strasznego!”.

 

 

 

 



12 kwietnia 2021

Szpital Przemienienia

 

„Szpital Przemienienia”


Stanisław Lem


Autor/ Czołowy przedstawiciel polskiej fantastyki naukowej, filozof, futurolog i eseista, w swoim dorobku ma również powieści realistyczne i teksty satyryczne. Urodzony 12 września 1921 we Lwowie jako syn wziętego laryngologa Samuela Lehma i Sabiny Woller. Absolwent II Gimnazjum im. Karola Szajnochy, planował rozpocząć studia na Politechnice Lwowskej, jednak w okupowanym przez wojska radzieckie Lwowie okazało się to niemożliwe. Dzięki znajomościom ojca dostał się na studia medyczne, przerwane w okresie okupacji niemieckiej, kiedy to pracował jako pomocnik mechanika i spawacz. Lem kontynuował je również po wojnie, rezygnując jednak z ostatnich egzaminów, by uniknąć poboru do wojska. W 1946 cała rodzina przeniosła się do Krakowa, nie chcąc przyjąć obywatelstwa ZSRR.

Tytuł oryginału/ pl „Szpital Przemienienia”

Tematyka/ Szpital Przemienienia” jest książką zamykającą w sobie filozoficzne kłopoty, przed którymi stoi młody, ponad miarę inteligentny lekarz. Autor jej zdaje się desperacko szukać miejsca, w którym zakotwiczyć by można ludzkie „ja”. W psychice? Ale przecież dość kilku gramów takiej lub innej substancji chemicznej, by psychika objawiła swą zawstydzającą zależność od cielesnego substratu. W ciele? Z jego wątłą kompleksją, poddaną najlżejszym wpływom ze świata zewnętrznego? W rozumie? Z jego skłonnością do aberracji i autodestrukcji?

Główny motyw/ Młody lekarz, Stefan Trzyniecki, rozpoczyna praktykę w szpitalu dla umysłowo chorych w samych początkach okupacji niemieckiej (pewnie nie tyle zaraz po wrześniu 1939, ale po wkroczeniu Niemców na ziemie zabużańskie w 1941 r. — są tam pewne sytuacyjne niekonsekwencje, w których trudno się na pierwszy rzut oka zorientować, bo autor — znów chyba z politycznych powodów — musiał unikać zbyt wyraźnego umiejscowienia akcji). Sytuacja w tamtym wojennym czasie jest z narodowego punktu widzenia tragiczna, ale nie przekracza ostatecznie miary tej gorzkiej wiedzy o własnym losie, jaką Polacy zgromadzili przez półtora stulecia swojej najnowszej historii. W miarę rozwoju akcji powieściowej okazuje się, że tragedia ma jeszcze inne, bardziej uniwersalne wymiary, że polega na głębokich przemianach kultury, która przeżywa chorobę dehumanizacji i nihilizmu.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W jednolitą dotąd biel krajobrazu wstępował zwiastun przemian – chaos”.

„Jego umysł był jakby uwrażliwiony samotnością, i to, że różnice stanu posiadania trwają dalej w zgromadzeniu umarłych, wydawało mu się absurdalne i nikczemne”.

„Trafiają się w życiu sytuacje nieprzewidziane podręcznikiem dobrych manier, tak trudne i drażliwe, że pokonać je można tylko wielkim taktem i pewnością siebie”.

„Widzisz, gdyby umierającego spytać, czy chce jeszcze raz żyć od nowa, na pewno się zgodzi i nie będzie wcale pytać, po co ma żyć”.

„(…) wierzył bowiem czasami, że istnieje jakaś jedyna, ostateczna prawda o  ludziach i że można ją odkryć, podpatrując ich na gorącym uczynku samotności”.

„(…) odwołanie od medycyny tylko jedno: do trumniarza”.

„Masz miłość macierzyńską, najszczytniejsze uczucie: trochę chemikaliów we krwi!”.

„(…) widzisz przecie, że to los, a nie ja”.

„(…) bo na psychiatrię idą ludzie nienormalni (…)”.

„Zdaje się, że o naszym ciele wiemy nie więcej niż o najdalszej z gwiazd”.

„Kiedy większość tez biologicznych ma swoje antytezy. Teorie naukowe to psychiczna guma do żucia”.

„Niestety, każdy inny człowiek jest zawsze rzeczą”.

„Ale co to ma wspólnego z bliskością? Nikt nie może być mi bliższy ode mnie, a ja, ja jestem sobie czasem taki daleki…”.

„Wszystko to fizjologia mózgu, tresura, nic więcej”.

„Ale ostatecznie każdy z nas jest jakimś projektem na środek świata, tyle że nie zawsze dobrze wykończonym. Wiele, wiele jest partactwa w człekoróbstwie”.

„Ludziom jest zresztą zawsze źle. Kto szuka spokoju, ciszy, łagodności, znajdzie to wszystko na cmentarzu, ale nie w życiu”.

„W sztuce może być coś dobrze zrobione albo źle, nic więcej. Van Gogh namaluje panu stary nocnik tak, że tylko klękać. Tymczasem partacz z najpiękniejszej kobiety zrobi kicz”.

„Niech pan pamięta, że wszystko jest we wszystkim. Najdalsze gwiazdy wpływają na obwolutę kielicha kwiatowego. W rosie dzisiejszego poranka jest wczorajszy obłok. Wszystko splata wszechobecna zależność. Żadna rzecz nie może wyjść spod władzy innych. A tym bardziej rzecz myśląca, człowiek”.

„Uważam, że człowiek i świat zrobieni są z tej samej substancji, choć nie wiem, czym ona jest – poza granicą słów”.

„Dla jednych to są objawy, dla drugich objawienia”.

„Poeta to taki, co umie w ładny sposób być nieszczęśliwy”.

„To własne ciało zabija nas, poddane prawom jedynie rządzącym: natury, nie woli”.

„O tym, że się jest szczęśliwym, wie się dopiero potem, kiedy to minęło. Człowiek żyje zmianą”.

„Umysł mój, kochany panie doktorze przyrównałbym do instrumentu muzycznego, w którym kilka strun fałszowało… Tak więc dusza, ten przedziwny artysta, nie mogła odegrać właściwej melodii”.

„Sądzę, że są miejsca, w których nawet Bóg może się skompromitować”.


               Tytułowy „Szpital Przemienienia” to klinika dla psychicznie i umysłowo chorych. Lekarze dyskutują przy kolacji o teoriach psychiatrycznych, pacjentów zaś poddaje się bolesnym zabiegom, poniżającym eksperymentom lub zgoła się ich maltretuje. Akcja powieści Stanisława Lema (nota bene sam pisarz jej nie cenił) rozgrywa się na ziemiach polskich tuż po wybuchu II wojny światowej. Lada chwila zjawią się niemieckie oddziały, by pozbyć się tych wszystkich „niepotrzebnych” chorych ciał, które zaludniają szpital. W kontekście nadciągającej zagłady akademickie spory lekarzy brzmią dziwnie nie na miejscu. Obnażają bezsilność rozumu wobec przemocy fizycznej. W szpitalu, na początku okupacji, rozpoczyna pracę młody lekarz, Stefan Trzyniecki. Znany literat Sekułowski jest tu „niby na wczasach. Przed Niemcami się schował”. [...]. Stefan, z początku niechętny pisarzowi, ulega fascynacji jego osobowością. „Ich stosunek wyszedł z okresu niezdecydowania i ustalił się wyraźnie: mistrz i uczeń”. Ich długie rozmowy - a właściwie monologi poety - zajmują dużo miejsca w powieści, dotyczą sztuki i filozofii, są pełne paradoksów, ironii, szyderstwa, drwiny, unoszą się nad sprawami życiowymi, czasem ozdabiane są poetyckimi improwizacjami.

            „Szpital Przemienienia” to jedna z najdziwniejszych książek Lema. Nosi datę ukończenia: wrzesień 1948, i w swojej dzisiejszej formie zdaje się być zamkniętą i spuentowaną. A przecież ukazała się początkowo jako część pierwsza dzieła w trójnasób obszerniejszego i noszącego tytuł „Czas nieutracony”. Autor opisywał wielokrotnie, jak doszło do powstania tego niezwykłego tworu. Naciski władz komunistycznych spowodowały, że pisarz musiał nakreślić w dalszych tomach książki wątki partyjno-komunistyczne, stosowną apoteozę nowego ustroju, demaskację wrogów, spekulantów i szpiegów, opis dojrzewania bohaterów w drodze do służby sadowiącej się w Polsce Władzy Ludowej. Młody pisarz dał się przekonać i dopisywał, dopisywał – a jego mentorom wciąż było mało – aż w końcu powstała olbrzymia, trzyczęściowa powieść. Autor po latach nie daje zgody na wznowienie i dodrukowanie książki oprócz pierwszej części zatytułowanej „Szpital Przemienienia”.

O czym jest, więc ta historia? Książka jest rodzajem traktatu filozoficzno-moralnego, nieukrywającego swych związków z „Czarodziejską górą” Tomasza Manna. Z opus magnum Manna łączy ją przede wszystkim „laboratoryjny”, by tak rzec, charakter miejsca akcji, którym jest oddzielone od reszty świata sanatorium, wątek edukacyjny, a nade wszystko połączenie perypetii bohaterów z wielką dyskusją na tematy filozoficzne, która jest zarazem próbą diagnozy sytuacji kultury europejskiej. Różnica przede wszystkim w tym , że Lem – w odróżnieniu od Tomasza Manna – naprawdę był lekarzem, dlatego wątek choroby i w ogóle ciała w jego powieści nie jest tylko metaforą, ale ma całkiem realistyczny wydźwięk.

Młody lekarz, Stefan Trzyniecki przyjeżdża na pogrzeb swojego stryja i rozpoczyna rozważania na temat śmierci,  absurdalności pochówków i rytuałów z tym związanych.  Dobrze wiemy, że śmierć, podobnie jak życie, przychodzi tylko raz. Jej immanentna niepowtarzalność czyni absurdalnym jakiekolwiek doradzanie „jak umierać”. Co najwyżej można samemu się przygotować, biorąc za dobrą monetę słynny aforyzm Marka Tuliusza Cycerona (Rozmowy tuskulańskie, I, 31), sparafrazowany później przez Montaigne’a, że „studiowanie filozofii to nic innego, jak przygotowywanie się, aby umrzeć”. Naprawdę jednak nikt z żyjących nie może mieć osobistego doświadczenia w skutecznym umieraniu, bo może tylko być jego zewnętrznym obserwatorem.  Nasz bohater będąc na cmentarzu - przy okazji jadł chleb z szynką - doszedł do przekonania, że troska o groby jest wyrazem niepamiętnych czasów sięgającej wiary, iż mimo twierdzenia religii, wbrew oczywistości gnicia, na przekór świadectwu zmysłów zmarli wiodą w głębi ziemi jakieś istnienie, może niedogodne, wstrętne nawet, ale przecież istnienie, toczące się póty, póki nad ziemią stoją jeszcze jakieś znaki rozpoznawcze w postaci krzyży lub płyt nagrobnych. W głowie Stefana myśli „biegały” dalej. Tak, to zupełnie pewne, rozważał, że ludzie jakąś najbardziej głuchą na argumenty świata częścią swego jestestwa wierzą w owo właśnie przez niego odkryte „trwanie zmarłych”, gdyby bowiem troska o groby była tylko wyrazem miłości i żalu za utraconym, zadowoliliby się opieką nad naziemnym, widomym kształtem grobu. Sprowadzając jednak motywy cmentarnej działalności ludzi do takich uczuć, nie sposób wytłumaczyć dbałości o wygodę zwłok, która każe zmarłych ubierać, kłaść im poduszeczki pod głowy i zamykać ich w futerałach jak najodporniejszych na działanie sił przyrody. Postępującymi tak musi powodować ciemna i nierozumna wiara w dalsze trwanie zmarłych – to okropne, przerażające żywego, trwanie w ciasnym zamknięciu trumny, które widać lepsze być musi jednak w ich instynktownym mniemaniu od całkowitego unicestwienia i zespolenia z ziemią.

To właśnie po pogrzebie Stefan Trzyniecki spotyka swojego kolegę ze studiów medycznych- Stanisława, który zaproponował mu pracę w szpitalu dla umysłowo chorych w samych początkach okupacji niemieckiej. Sytuacja w tamtym wojennym czasie jest z narodowego punktu widzenia tragiczna, ale nie przekracza ostatecznie miary tej gorzkiej wiedzy o własnym losie, jaką Polacy zgromadzili przez półtora stulecia swojej najnowszej historii. W miarę rozwoju akcji powieściowej okazuje się, że tragedia ma jeszcze inne, bardziej uniwersalne wymiary, że polega na głębokich przemianach kultury, która przeżywa chorobę dehumanizacji i nihilizmu. Diabeł gospodarujący w europejskiej spuściźnie wieków działa, najogólniej rzecz biorąc, w dwóch kierunkach: powoduje zanik poczucia sensu, obejmujący wizję świata, własnej egzystencji, wszelkich tradycyjnych systemów wartości (w tym epatuje kabotyński literat Sekułowski), a z drugiej strony na pozór odwrotnie: instaluje ów diabeł w ramach kultury pewien typ chłodnej racjonalizacji działań, w której nie ma już miejsca na najprostsze odruchy moralne, a przede wszystkim – na poczucie solidarności z innymi ludźmi (klinicznym przykładem takiej postawy jest dr Kauters, a potem psychiatra niemiecki deklamujący o „chirurgicznych zabiegach”, w drodze których naród pozbywa się swych schorzałych członków). Rezultaty obydwu stanowisk nie odbiegają zbytnio od siebie: człowiek, jako przypadkowy wyskok białka i człowiek, jako biologiczny agregat, który lepiej lub gorzej funkcjonuje, dając się zredukować do swej mechanicznej sprawności – jednako mało są warci, a przynajmniej jednakowo mało ważne jest ich jednostkowe istnienie. Skutki takich pomysłów nie dają długo na siebie czekać: w momencie próby, kiedy nad psychicznie chorymi zawisa groźba nakazanej przez hitlerowską władzę masowej eksterminacji, nihiliści zawodzą, rzecz jasna, od pierwszej chwili, a godność człowieczeństwa i zawodu lekarza ratują humaniści starej daty. 

Wiele poglądów i zachowań Sekułowskiego wskazuje, że Lem przy pisaniu „Szpitala Przemienienia” inspirował się postacią Witkacego. Ale poeta Sekułowski jest fikcyjną postacią, jego działania, jego los należą do planu powieści, do zamiaru pisarza. Stanisław Lem pisał o powieści: "[...] jest realistyczna, napisałem ją [...] po to, żeby pozbyć się ciążących doświadczeń wojny, aby wyrzucić je z siebie niczym ropę i pozbyć się ich ciśnienia i ciężaru (być może jednak napisałem tę książkę także i dlatego, aby nie zapomnieć; jeden motyw mógł towarzyszyć drugiemu). Powieść nosi tytuł „Szpital Przemienienia”. Pewien niemiecki recenzent dopatrzył się w niej dalszego ciągu „Czarodziejskiej Góry" Tomasza Manna: „To, co u Manna było jedynie zwiastunem, odległym pomrukiem wówczas jeszcze skrywającej się za horyzontem czasu burzy, w mej powieści przeobraża się w ostatni piekielny krąg, logiczne następstwo przewidywanego upadku Zachodu w postaci masowej zagłady. Wieś, szpital dla umysłowo chorych, zespół lekarzy - nic takiego w rzeczywistości nie istniało, było jedynie owocem mojej wyobraźni. Jednak osoby chore umysłowo - i nie tylko one - rzeczywiście masowo mordowano w okupowanej Polsce. [...] Przekonałem się także jak ludzie zachowują się w warunkach ekstremalnych, jak nieprzewidywalne może okazać się ich zachowanie w wielkim napięciu. [...] Niepojętej daremności ludzkiego istnienia w obliczu masowej zagłady nie sposób przekazać techniką literacką, która jądrem opowieści czyni jednostki lub niewielkie grupy.” Sekułowski jest nihilistą: „Zgubiłem Boga. Nie, żebym przestał wierzyć: zgubiłem go tak, jak niektórzy tracą kobiety — bez powodu i bez możliwości powrotu.” Zastąpił go Ślepą Siłą, jak Schopenhauer Wolą. „Modlę się do Ślepych Sił. Bo właściwie to one rządzą i ciałem naszym, i światem, i słowami, które wypowiadam w tej chwili. Wieczność to dla niego łańcuch chemicznych reakcji: Rozmienimy się na stadia bakterii azotowych w ziemi, wstąpimy w korzenie drzew, zwiążemy się w jabłuszka, które będzie ktoś jadł, filozofując jak my teraz i ciesząc oko zaróżowionymi obłokami, w których będzie woda naszych ciał. Tak w koło”. Poglądy i działania Sekułowskiego, mogą być interpretowane, jako zachowanie cynika, kabotyna, komedianta czy nawet kretyna, są w perspektywie nihilizmu wyrazem dramatycznego załamania wartości i pesymizmu, zaś kabotyńskie gesty - prowokacją wobec filistrów. W zakończeniu powieści Lem poddaje Sekułowskiego i jego poglądy okrutnej i kompromitującej go próbie: Sekułowski - nihilista - traci głowę w śmiertelnym niebezpieczeństwie, zagubiony, przerażony, błaga na kolanach o darowanie życie, szukając ratunku zdradza swych współtowarzyszy - i ginie, jako wariat.

Opowiedziana w taki sposób, fabuła „Szpitala Przemienienia” zdaje się aż nadto prosta, a wymowa powieści – aż nazbyt oczywista. Rzecz skomplikuje się, jeżeli przyjrzymy się bliżej paradoksom Sekułkowskiego: jego wywody o przypadkowości i niecelowości bytu wyglądają bowiem, jakby je, kto wyjął z później napisanych traktatów samego Lema. Nie ulega wątpliwości, że demoniczny, ucharakteryzowany trochę na Witkacego poeta jest naprawdę atrakcyjny intelektualnie, a jego adwersarze – humaniści wypadają w dyskusjach dość blado. Że zakończenie oddaje im w pełni sprawiedliwość? No tak, trudno inaczej rozumować nazajutrz po zbrodniach zorganizowanego nihilizmu. Moralność jednak (niestety!) nie jest ani ostateczną, ani wystarczającą odpowiedzią na szatańskie dylematy tkwiące w porządku świata. A tu pytania Sekułowskiego nie tracą ani trochę ze swej destrukcyjnej siły.

            Stefan Trzyniecki boryka się przez cały czas z problemem, jaki mu Sekułowski zadał: czy istnieją w świecie jakiekolwiek trwałe struktury – systemy odniesienia, względem których można by oceniać moralność czy normalność? Służą temu w powieści najbardziej nawet trywialne, zdawałoby się, wątki – jak owa nieszczęsna namiętność przyjaciela do doktor Nosilewskiej, którą Stefan próbuje leczyć jakimiś bzdurami w stylu „psychotestów” z tygodników ilustrowanych. Lekarze dusz i mózgów, okazują się nagle bezradni jak dzieci, gdy przychodzi im rozwikłać własne problemy.

            Umysł i ciało łączy w książce Stanisława Lema relacja niejasna i paradoksalna, ten sam motyw powtórzy autor w książce „Solaris”. I nie wiadomo, któremu z tych elementów przyznać nadrzędność. Z jednej strony Sekułowski, w którym zwierzęcy strach ciała pokonuje na koniec silnego tylko pozornie ducha, z drugiej – mizernej postury, groteskowy staruszek Pajączkowski, który w chwili próby potrafi zapanować nad cielesną słabością i lękiem. A Kauters ze swymi bezlitosnymi eksperymentami na żywym ludzkim organizmie? Pozornie widzi tylko ciało; traktuje człowieka jako biologiczną maszynę, aparat, który może się zepsuć, nie zaś, jako żywą, czującą jednostkę. Ale czyni to przecież z wyżyn zorganizowanego ducha – nauki.

            Narrator w „Szpitalu przemienienia” jest wszechwiedzący. Podąża wszakże za jednym z bohaterów − za młodym lekarzem, Stefanem Trzynieckim, który, w pewnym sensie próbując poznać i zrozumieć samego siebie, przygląda się spotkanym medykom i ich podopiecznym w szpitalu psychiatrycznym, do którego trafia właściwie przez przypadek. Poprzez jego zachowania i spostrzeżenia możemy spróbować lepiej poznać przestrzeń szpitala i ludzi, dla których stała się ona azylem lub pułapką – a czasem jednym i drugim. Dlatego też Stanisław Lem akcję swojego utworu osadził w roku 1939, kiedy do Polski wkraczają wojska hitlerowskie. Konsekwencją tego jest silne oddziaływanie dramatycznych zewnętrznych zdarzeń na – dotąd dość zamkniętą − enklawę, w której nieraz prości ludzie szukają ratunku przed zesłaniem do obozów pracy czy przed głodową śmiercią, a intelektualiści liczą, że grube jej mury zabezpieczą ich naukowy dorobek, im samym pozwalając doczekać spokojniejszych czasów. Lem z jednej strony na przykładzie dyrektora szpitala, Pajączkowskiego, pokazuje, jak ludzka dobroduszność i łatwowierność mogą doprowadzić do tragedii z powodu wpuszczenia w mury szpitala niekompetentnych i psychicznie skrzywionych pracowników. Z drugiej − prezentuje pewien paradoks polegający na tym, że odizolowana od świata instytucja totalna zostaje odarta z fałszu i gry pozorów przez – odsłaniający prawdę o pracujących w niej ludziach − system totalitarny. To, co wewnętrzne (i dla pacjentów pełniące rolę wyroczni), staje się nagie i bezbronne w konfrontacji z tym, co przychodzi z zewnątrz. Brutalne oblicze faszyzmu, niestety, nie stanowi kontrastu nawet dla części przestrzeni szpitala, która także okazuje się przestrzenią zła i zadawania śmierci – a zatem i faszyzmu swoistą antycypacją.

            W „Szpitalu Przemienienia” jest już cały przyszły Lem – z jego nieufnością wobec nauki czystej, ekspertów, racjonalności absolutnej, a zatem wypranej z etyki. A jednocześnie jest tam Lem, który pewnych zasadniczych, diabolicznie brzmiących pytań o naturę świata i życia nie potrafi wytłumaczyć łatwymi formułkami na temat moralności i humanizmu. W tym ateistycznym świecie diabeł naprawdę zgrzyta zębami i czuć z otchłani piekielna siarkę. Szpital psychiatryczny to we wspomnianych utworach miejsce szczególne, jako przestrzeń, w której to, co oczywiste i logiczne, przeobraża się w niezrozumiałe i skomplikowane. Wpływ na ten stan rzeczy ma wiele czynników. Decydują o tym konkretne choroby pacjentów szpitala: schizofrenia, zaburzenia maniakalno-kompulsywne, depresja, zaburzenia wzroku i słuchu wywołane guzami mózgu zakłócającymi percepcję otaczającego świata, urojenia. Pacjenci szpitala w większości przypadków nie potrafią jasno ocenić otaczającej ich rzeczywistości zewnętrznej, są w swych osądach nadzwyczaj subiektywni, a ich dominujący świat wewnętrzny odbiera im zdolność realistycznej oceny rzeczywistości zewnętrznej. Mamy tu przykłady chorych, reprezentowanych m.in. przez księdza, któremu w drodze przywileju pozostawiono sutannę, tworząc nieregularną czarną plamę na białym tle szpitalnego pokoiku. Miał on halucynacje o niezmiennej treści: podpiwszy na jakiś chrzcinach, usłyszał głos kobiety przemawiający zza jego pleców. Był to głos pięknej perskiej księżniczki. Z drugiej strony mamy pacjentkę, która twierdziła, że sypia z Chrystusem, jeszcze inna, była profesor, deklamowała Iliadę po grecku prawidłowo akcentując cezury heksametru.

            Doktor Orybald Kauters ze „Szpitala przemienienia” Stanisława Lema traktuje szpital psychiatryczny, jako miejsce realizacji swoich osobliwych fascynacji i upodobań. Za jego grubymi murami może bezkarnie prowadzić  nieludzkie eksperymenty. Przedstawiony jest, jako człowiek szczególny – typ samotnika, który nie znosi sprzeciwu. Kauters nie ma też wielu pacjentów. Jego sadystyczne skłonności i przedmiotowe traktowanie ludzi sprawiają, że coraz trudniej jest mu przeprowadzać neurochirurgiczne badania i eksperymenty. To specyficzny człowiek. W swoim mieszkaniu kolekcjonuje dzieła sztuki i eksponaty ewokujące tematykę śmierci i wynaturzenia. Łacińskie nazwy egzemplarzy wskazują na to, że w słojach zamknięte są ludzkie płody. Oephalotho-racopagus to tzw. zroślak głowowo-piersiowy, z kolei craniopagus parietalis to płody zrośnięte czaszkami, a określany mianem rzadkiego okazu epigastrius to zdeformowany płód, u którego występuje tzw. nadbrzusze. Ostatni, należący do tego nietuzinkowego zbioru i z dumą prezentowany przez właściciela diprosopus to jedno ciało rozrywane niejako przez dwie istoty, dodatkowo okaleczone przy porodzie. Zniekształcone embriony, te wybryki natury, od wieków dostarczały pola badawczego przyrodnikom. W powieści Lema stanowią elementy przerażającego panopticum, o którym właściciel wypowiada się niemal z sentymentem i czułością, zarazem z dumą je prezentując. Zdeformowane ludzkie zarodki to niejedyne odpychające dziwactwa, jakie znajdują się w mieszkaniu doktora i jego żony. Ściany tego lokum zdobi galeria masek i ludzkich karykatur, wśród nich twarz Leonarda da Vinci z wywiniętą brodą, sugerującą szaleństwo artysty. Podobizny wielkiego malarza sąsiadują z największymi dziełami Goi, pełnymi czaszek o przypominających skrzydła nietoperza uszach oraz skośnie zaciętych szczękach. Z kolei między oknami, z których światło pada na tę niezwykłą kolekcję owładniętych szaleństwem ludzkich twarzy, widnieje gipsowa maska pochodząca z kościoła Santa Maria Formosa. Składa się ona z dwóch części – prawa przedstawiała dwuznacznie uśmiechającego się opoja, lewa z kolei jest obrazem lica zdeformowanego przez chorobę, pełnego wybrzuszeń, z rozdętym okiem i łopatkowatymi zębami. Wszystko to, co trawi człowieka od wewnątrz, pozostawia swój niezmywalny ślad w jego ciele. Ten rodzaj naznaczenia przedstawiają twarze składające się na niezwykłą kolekcję portretów doktora. Ból i cierpienie człowieka to tematyka, która w tej przestrzeni jest wszechobecna. Świadczą o tym również albumy sztychów Meuniera, przedstawiające dawne, pełne niepohamowanej przemocy, pozbawione humanizmu i refleksji nad uczuciami chorego człowieka terapie.

            Ta wizja szpitala psychiatrycznego, jako instytucji totalnej stanowiącej azyl dla lekarzy-morderców jest mroczna i przygnębiająca zarazem. Co gorsze, wejście do szpitala faszystów sprawia, że doktor, aby się ratować, ujawnia swoje niemieckie pochodzenie i już, jako von Kauters – i dyrektor nowego szpitala SS, który powstanie w miejsce splądrowanej placówki dla umysłowo chorych – będzie swobodnie i bez żadnych ograniczeń mordował pacjentów, prowadząc swoją pseudonaukową działalność. Symbolem nauki i braku moralności jest książka oprawiona w ludzką skórę, pochodzącą z wewnętrznej części ud kobiecych – ulubiony eksponat lekarza. Tomy oprawiane w skórę zwierzęcą były w kręgu zachodniej cywilizacji uznawane za dzieła sztuki. Zastąpienie skóry zwierzęcej ludzką sprawia, że książka przestaje być szlachetnym wytworem ludzkiego kunsztu, staje się ilustracją wynaturzenia, która przywodzi na myśl fascynację tym, co barbarzyńskie i przypisane do pozaeuropejskiego kręgu kulturowego. Wszystkie te sadystyczne zainteresowania w połączeniu z tajemniczą aurą, jaką wytwarza wokół siebie ten bohater, odsłaniają przed czytelnikami mroczną stronę szpitala, a także stwarzają określony obraz samej postaci jak i czasów, kiedy popełniano zbrodnie hitlerowskie.