01 września 2023

Zaklinacz

 

„Zaklinacz”

Donato Carrisi


Autor/ urodził się 25 marca 1973 roku w mieście Martina Franca we Włoszech. Pisarz ukończył studia prawnicze o specjalności kryminologia i behawiorystyka. Już w okresie studiów zainteresował się teatrem i scenopisarstwem. Założył wówczas Grupę Teatralną Vivarte, na potrzeby której napisał kilka sztuk oraz musicali.

Tłumaczenie/ Jan Jackowicz

Tytuł oryginału/ it „Il suggeritore”

Tematyka/ Czasami zło nas okłamuje, przyjmując kształt najprostszych rzeczy”. O tym, jak wiele prawdy kryje się w tych słowach, już wkrótce przekona się Mila Vasquez, młoda  policjantka, specjalistka w odnajdywaniu zaginionych dzieci. Wiele wymyślanych przez autora opowieści jest bardzo mocno opartych na faktach, na starych  sprawach, które badał jeszcze jako student.

Główny motyw/ Seryjny morderca bawi się ze śledczymi, pokazując raz po raz jak skrupulatnie wszystko zaplanował. Kryminolog Goran Gavila zawsze był dobry w dostrzeganiu niuansów, których nie byli w stanie zobaczyć inni, ale i dla niego ta sprawa okaże się ogromnym wyzwaniem. Donato Carrisi stawia na wyrazistych bohaterów, ale jednocześnie nie kreuje ideałów. Każdy dźwiga jakiś bagaż doświadczeń i problemów, z którymi musi się mierzyć i czasami spychać na boczny tor, w obliczu pojawiających się wyzwań. Sześć odciętych rąk zakopanych w ziemi. Pięć zaginionych dziewczynek. Kim jest ta szósta? Czy istnieje choć cień szansy, że jeszcze żyje? Na czele zespołu dochodzeniowego, do którego należy młoda policjantka Mila Vasquez, stoi profiler, doktor Goran Gavila, ekspert w odnajdywaniu zaginionych dzieci. Oboje zdają sobie sprawę, że przyjdzie im się zmierzyć z sadystycznym mordercą, który podsuwa tropy prowadzące do sprawców kolejnych zbrodni – tak zwanych porządnych obywateli. Mila i Goran nie mają jednak pojęcia, jak perfidna jest gra, którą prowadzi tajemniczy przeciwnik. I nie wiedzą, że w tej grze również im została przypisana określona rola.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Ziemia oddawała jedynie szczątki w stanie rozkładu, ale źródło tego zła należy umiejscowić wcześniej, przed tą pełną niepewności, nierealną chwilą”.

„Czym one są? Zwyczajnym zjawiskiem. Ale także ofiarami iluzji. A trzeba uważnie przyglądać się iluzjonistom: czasami zło nas okłamuje, przybierając kształt najprostszych rzeczy”.

„(…) domy i żywoty mieszkańców były do siebie podobne”.

„To pierwsza rzecz, o której człowiek myśl, gdy staje w obliczu zbrodni przeciwko nieletnim. Własne dzieci”.

„Dworce są czymś w rodzaju przedpiekła, gdzie gromadzą się zagubione dusze w oczekiwaniu, że ktoś przyjdzie, żeby je stamtąd zabrać”.

„Ponieważ nadzieja zabija wolniej”.

„Śmierć to bardzo uwodzicielska pani”.

„Najczęściej wpisywanym do wyszukiwarek słowem jest <seks>. Drugim <Bóg>. I za każdym razem, kiedy Goran o tym rozmyślał, zadawał sobie pytanie, dlaczego ktoś miałby szukać Boga właśnie w Internecie?”.

„Gdyż za każdym cierpieniem stoi jakiś dramat, który powinien być uszanowany”.

„Dzieci potrafią wycisnąć szczęście ze wszystkiego, co im się przytrafia”.

„Seryjny morderca porusza się w świecie symboli”.

„To jest wpisane w ludzką naturę, rozmyślała. Trzeba żyć. Umarli zostaną pogrzebani i z czasem wszystko się zatrze. Pozostanie tylko niejasne memento w duszy, pozostałość nieuchronnego procesu wymuszonego przez instynkt samozachowawczy”.

„Nie wiedziała natomiast, że oko ludzkie wytwarza trzy rodzaje łez. Podstawowe, które bezustannie zwilżają i odżywiają gałkę oczną, odruchowe, płynące, gdy do oka dostanie się ciało obce, oraz uczuciowe – reakcja na ból i cierpienie. Te ostatnie mają inny skład chemiczny (…)”.

„Doszła do wniosku, że dobro i zło często się ze sobą mieszają. Że to pierwsze jest czasami narzędziem drugiego, i na odwrót”.

„Bóg milczy. Słychać tylko szept diabła…”.

„Mogę mieć wszystko, czego zapragnę. Ale właśnie dlatego nie wiem, co to jest pragnienie”.

„Władza i pragnienie są ze sobą związane. To rzeczy tej samej przeklętej materii”.

„Mają naszą miłość i opiekę, a wierz mi, kiedy boże stworzenie dociera do kresu swoich dni, nie potrzebuje niczego więcej”.

„Zło rodzi zło. To było zawsze jego głośną cechą”.

„Z rąk seryjnego mordercy nie uchodzi się z zżyciem”.

„Urodziłam się w miasteczku, w którym uroda może stać się przekleństwem”.

„Jest jeden powód dla którego kucyki tak bardzo podobają się dzieciom: nie rosną i na zawsze pozostają w zaczarowanym  świecie dzieciństwa. Stan godny pozazdroszczenia”.

„Wydaje nam się, że doskonale znamy osoby, z którymi obcujemy, a tymczasem nie wiemy o nich nic…”.

Wszystko zaczęło się od tego, że podczas studiów promotorem Donato Carrisi był profesor medycyny sądowej, który zaproponował mu, aby w ramach pracy magisterskiej opisał przypadek Luiggiego Chiattiego znanego, jako „Potwór z Foligno”. To był morderca dwójki dzieci. Autor przeprowadził z nim wywiady w więzieniu. Szokujące było już to, że z jego wypowiedzi bił narcyzm. Opowiadał o swoich zbrodniach z dumą, nie ukrywając żadnych szczegółów. Cieszył się, że w końcu ktoś go słuchał i znalazł uwagę, której szukał przez całe życie. Nagle stał się kimś ważnym, kimś o kim się mówi i do kogo się przychodzi. Po ich wspólnych rozmowach cały świat Carrisiego wylądował mu na głowie. Z jednej strony był poruszony emocjonalnie, a z drugiej czuł fascynację tym człowiekiem. Wtedy zaczął się zastanawiać, co tak bardzo pociąga go w tej postaci. Przede wszystkim jednak nurtowało autora, ile podobnego potwora ma w sobie. To się przecież tyczy nas wszystkich, bo z jakiegoś powodu ulegamy takiemu pierwotnemu złu. W przeciwnym razie nie czytalibyśmy, ani nie oglądalibyśmy tylu kryminałów.

Człowiek jest z natury zły. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się wokół nas ostatnio – choćby ten wybuch epidemii, który całkiem dobrze demaskuje prawdziwą naturę człowieka. Okazuje się, że człowiek wcale nie jest istotą solidaryzującą się z innymi. Przeciwnie, jest dosyć bezwzględny – egoistycznie skupia się na sobie, zamiast okazać troskę o innych, szczególnie tych słabszych. Dba tylko o siebie, a inni po prostu go nie obchodzą. Inspirację do pisania Donato Carrisi znajduje w prawdziwych postaciach i wydarzeniach. Zbrodnia i zbrodniarze działają na niego hipnotyzująco, bo zło ma wielką moc – czai się w każdym człowieku, zawsze gotowe, by wyrwać się spod kontroli i siać spustoszenie. Ludzie wolni od zła po prostu nie istnieją, dlatego wszyscy bohaterowie Carrisiego są w pewnym sensie przeklęci. Jednak główny bohater jego powieści – czarny charakter, zakulisowy siewca zła – pozostaje niewidoczny i niemy, ponieważ przez większą część powieści jego anonimowość ma nam dać do zrozumienia, że tym mordercą może jesteśmy my sami. Budzi strach, ale jego obecność jest zaledwie zasugerowana. To postać rodem z najlepszego horroru: przyczajona w ukryciu i stamtąd pociągająca za sznurki. Z kolei ofiary zawsze są młode i nieskazitelnie niewinne, tak żeby czytelnik odebrał ich śmierć jako wyjątkową krzywdę i niesprawiedliwość. W obliczu bezsensownego zła, jakie spotkało ofiary, czytelnik ma odczuć ból, wściekłość i szok. Tragedia ofiar budzi w czytelnikach dobro, postępowanie sprawcy wydobywa ich mroczne „ja” – tak Carrisi inteligentnie i bezlitośnie gra na emocjach tych, którzy sięgają po jego powieści.

Przechodnie odnajdują przerażający grób w pokrytym mgłą lesie. Pięć lewych rąk, pochowanych w kole, pięć ramion amputowanych zaginionym dziewczynkom. Każda ofiara była jedynaczką. Gavila, profesor i kryminolog i jego oddział są pewni, że to dzieło seryjnego mordercy. Po krótkim czasie zostaje znaleziona szósta ręka dziecka, którego zaginięcia nikt nie zgłosił, co daje nadzieję, że dziewczynka może wciąż żyje. Mila Vasquez, specjalistka od lokalizowania zaginionych dzieci, zostaje przydzielona do ekipy detektywów. Śledztwo rusza pełną parą, a zabójca rozpoczyna psychologiczną grę z detektywami.  Podsuwa im nowe tropy, a pomimo to wydaje się nieuchwytny. Starannie wybiera miejsca, w których ukrywa ciała ofiar. Okazuje się przy tym, że ich wybór nie jest przypadkowy, ukazuje bowiem niewykryte dotąd zbrodnie i ludzi, którzy je popełnili. Napotykamy na agenta handlowego, księdza, pomocnika murarza. Wszyscy oni wydają się porządnymi obywatelami i są przykładem na to, jak bardzo mogą mylić pozory.



Wszystko zaczęło się od wzmianki w prowincjonalnej gazecie o zniknięciu młodej uczennicy college’u dla dzieci z zamożnych rodzin. Wszyscy przypuszczali, że to ucieczka. Dwunastoletnia bohaterka miała na imię Debby. Jej koleżanki zapamiętały, że widziały ją, jak wychodziła po zakończeniu lekcji. W żeńskim internacie zauważono jej nieobecność dopiero podczas wieczornego apelu. Sprawa pod każdym względem przypominała jedno z tych wydarzeń, które kwitowane są krótkim artykulikiem na trzeciej stronie, po czym zainteresowanie słabnie w oczekiwaniu na przewidywane szczęśliwe zakończenie. Ale potem zaginęła kolejna dziewczynka, Anneke. Doszło do tego w małej osadzie, składającej się z drewnianych domów i białego kościoła. Anneke miała dziesięć lat. Z początku myślano, że może zabłądziła w lesie, po którym często jeździła na rowerze górskim. W poszukiwaniach uczestniczyli wszyscy mieszkańcy. Bez skutku. Zanim ktokolwiek zdał sobie sprawę z tego, co się naprawdę dzieje, wydarzyło się to znowu.

Trzecia dziewczynka miała na imię Sabine i była najmłodsza ze wszystkich. Siedem lat. Stało się to w mieście, w sobotni wieczór. Rodzice zabrali ją do wesołego miasteczka, jak wiele innych rodzin mających dzieci. Tam wsiadła na konika karuzeli, która była zapełniona dziećmi. Jej matka patrzyła, jak mija ją po raz pierwszy, i pomachała jej. Potem pokazała się po raz drugi i matka pomachała znowu. Gdy konik wrócił po raz trzeci, Sabine nie było. Dopiero wtedy ktoś pomyślał, że zniknięcie trzech dziewczynek w ciągu zaledwie trzech dni jest dziwne.

Podjęto poszukiwania dziewczynek na szeroką skalę. Ukazały się apele w telewizji. Od razu zaczęto mówić o jednym lub kilku maniakach, może nawet o bandzie. W rzeczywistości brakowało elementów, które pozwoliłyby sformułować dokładniejszą hipotezę śledczą. Policja udostępniła linię  telefoniczną przeznaczoną do zbierania informacji, także od anonimowych informatorów. Były setki sygnałów, na sprawdzenie wszystkich potrzeba było miesięcy. Ale żadnego śladu dziewczynek. Co więcej, ponieważ zaginęły w różnych miejscach, lokalne posterunki policji nie mogły się porozumieć co do jurysdykcji. Dopiero wtedy działania podjęła jednostka śledcza badająca poważne zbrodnie, którą kierował inspektor Roche. Przypadki zaginięć nie wchodziły w zakres jego kompetencji, ale narastająca psychoza sprawiła, że zrobiono wyjątek.

Roche i jego ludzie zajmowali się już sprawą, gdy zniknęła dziewczynka numer cztery: Melisa była najstarsza, miała trzynaście lat. Jak w przypadku wszystkich dziewczynek w jej wieku także jej rodzice zakazali wychodzenia wieczorem, obawiając się, że mogłaby paść ofiarą maniaka, który terroryzował kraj. Zakaz ten zbiegł się jednak z dniem jej urodzin, a Melissa miała na ten wieczór inne plany. Wraz z koleżankami zaplanowała wymknięcie się z domu, żeby świętować urodziny w kręgielni. Zjawiły się tam wszystkie. Nie pokazała się tylko Melissa.

Rozpoczęto polowanie na potwora, często chaotycznie i improwizowane. Do działania ruszyli sąsiedzi, gotowi także dokonać samosądu. Policja ustawiła blokady na drogach. Zaczęto przeprowadzać dokładniejsze kontrole osobników skazanych w przeszłości albo podejrzanych o przestępstwa przeciwko nieletnim. Rodzice nie mieli odwagi pozwalać dzieciom na wyjście z domu nawet do szkoły. Wiele szkół zamknięto z powodu małej frekwencji. Ludzie opuszczali domy tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. W pewnych godzinach małe i duże miasta pustoszały.

Przez kilka dni nie było doniesień o nowych zniknięciach. Wielu zaczęło myśleć, że podjęte środki i zabezpieczenia odniosły skutek, pozbawiając maniaka odwagi. Mylili się. Porwanie piątej dziewczynki było najbardziej sensacyjne. Miała na imię Caroline i jedenaście lat. Została porwana z własnego łóżka, gdy spała w pokoju sąsiadującym z sypialnią rodziców, którzy niczego nie zauważyli. Pięć dziewczynek uprowadzonych w ciągu tygodnia. A potem siedemnaście dni spokoju. Aż do tej chwili. Aż do pięciu rąk zakopanych w ziemi. Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline. Od tej chwili było jasne, że nie chodzi o zwykłe zaginięcia.

Od samego początku wydawało się śledczym, że jest w tym jakiś „sens”. Pięć rąk zakopanych w ziemi. Członki. Bez ciał. Można by pomyśleć, że brak w tym logiki. Bez ciała nie ma twarzy. Bez twarzy nie ma konkretnych jednostek, nie ma osób. Nie można spojrzeć im w oczy. Nie można nawet stwierdzić, że są takie jak my. Ponieważ w istocie nie ma w tym niczego ludzkiego. Są tylko członki… Żadnego współczucia. Morderca pozostawił tylko strach i niepewność. Nie można poczuć litości dla tych małych ofiar. Chciał dać policjantom do zrozumienia, że nie żyją… Widzi w tym jakiś „sens”. Kiedy śledczy z ekipą kryminologów odkopywali ręce z masowego grobu tysiące ptaków w ciemnościach, zmuszonych było do krzyku wokół świateł bijących od zapalonych lamp, które nie miały się w tej godzinie pojawić. Śledczy nie widzieli tych ptaków, ale one obserwowały ich ze swoich gniazd. Czym one byłe? Symbolem?  Zwyczajnym zjawiskiem? Nie, one także były ofiarami iluzji. A trzeba uważnie przyjrzeć się iluzjonistom: „czasami zło nas okłamuje, przybierając kształt najprostszych rzeczy”. Każdy seryjny morderca ma „plan”, precyzyjny szablon, który dostarcza mu satysfakcji, napawa dumą. Najtrudniejszym zadaniem dla śledczych jest zrozumieć tę jego wizję. Właśnie, dlatego przybył na miejsce zbrodni najbardziej doświadczony kryminolog profesor Goran. Został wezwany, aby odkrył to niewytłumaczalne zło, wykorzystując swoją wiedzę.

Jak wszyscy kryminolodzy, którzy pracowali dla policji, miał własne sposoby pracy. Doświadczenie podpowiadało mu, że po pierwsze, należy przypisać zbrodniarzowi jakieś cechy, aby nadać jego rozwodnionej i nieokreślonej sylwetce ludzki rys. Albowiem w obliczu tak okrutnego i bezinteresownego zła zawsze ma się skłonność do zapominania, że jego sprawca, podobnie jak ofiara, jest osobą, która często prowadzi normalne życie, ma pracę, a może nawet rodzinę i dzieci. Na poparcie tej tezy można przytoczyć akta śledczych, którzy podkreślali, że prawie za każdym razem, gdy aresztują seryjnego mordercę, jego sąsiedzi, domownicy i członkowie rodziny twardo lądują na ziemi. Określamy ich mianem potworów, ponieważ oceniamy ich, jako ludzi nam dalekich, chcemy, żeby byli „inni”. Tymczasem oni przypominają nas wszystkich i pod każdym względem. Wolimy jednak wykluczyć myśl, że ktoś podobny do nas jest zdolny do takich rzeczy. Służy to po części rozgrzeszeniu naszej natury. Antropolodzy nazywają to odpersonalizowaniem przestępcy i często jest to główna przeszkoda na drodze do identyfikacji seryjnego mordercy. Ponieważ człowiek ma słabe punkty i może zostać schwytany. A potwór nie.

Z tego powodu Goran zawsze wieszał na ścianie sali wykładowej czarno-białe zdjęcie dziecka, pucołowatego bobasa: bezbronne, ludzkie, małe. Jego studenci widywali je codziennie i w końcu przywiązywali się do tego obrazka. Gdy – mniej więcej w połowie semestru – ktoś zbierał się na odwagę, żeby zapytać, co to za dziecko, Goran rzucał im wyzwanie, żeby zgadli. Odpowiedzi były najróżniejsze i najbardziej fantastyczne. A jego bawiły miny, gdy wyjawiał im, że ten dzieciak to Adolf Hitler. W okresie powojennym nazistowski przywódca stał się w zbiorowej wyobraźni potworem i przez całe lata narody, które wyszły z wojny, jako zwycięzcy, sprzeciwiały się przedstawianiu innego jego obrazu. Dlatego nikt nie znał zdjęć Führera z okresu dzieciństwa. Potwór nie mógł być kiedyś dzieckiem, nie mógł żywić uczuć innych niż nienawiść ani prowadzić życia podobnego do egzystencji swoich rówieśników, którzy później mieli stać się jego ofiarami. Wiele osób rozumie „humanizowanie” Hitlera, jako „usprawiedliwianie” go. Tymczasem społeczeństwo pragnie, aby skrajne zło nie znalazło wytłumaczenia ani zrozumienia. A tego rodzaju próba oznacza poszukiwanie jakiegoś usprawiedliwienia również dla niego.

Kiedy trwają poszukiwania zaginionych dziewczynek liczy się chociażby na mały trop, który pozwoli pchnąć trudne śledztwo do przodu. Mila Vasquez, która specjalizuje się w odnajdywaniu dzieci zauważyła, że dziewczynki zostały porwane z rodzin o różnej pozycji społecznej, o zróżnicowanych dochodach i poziomie życia. Spostrzegła, że rodzice zaginionych dziewczynek mają tylko jedno dziecko, kobiety były grubo po czterdziestce, biologicznie pozbawione nadziei na nową ciążę. Małżonkowie zaginionych dzieci będą musieli pamiętać o tym, co im zrobił, do końca swoich dni. Morderca powiększył ich ból, zabierając przyszłość. Pozbawił ich możliwości przeniesienia pamięci o sobie na przyszłe lata, przeżycia własnej śmierci… I cieszył się tym. To nagroda za jego sadyzm, źródło jego rozkoszy.

Z literatury na temat seryjnych morderców, łącznie z filmowym opracowaniem ich sylwetek, wiadomo, że seryjny morderca zawsze stara się znaczyć swoją drogę, pozostawiając śledczym kilka ścieżek, którymi mogą podążać… Każdy pozostawiony znak możne określać pewien modus operandi. Zanim morderca zacznie szukać przedmiotu swego pożądania w realnym świecie, przez długi czas tylko go sobie wyobraża. Wiemy, że wewnętrzny świat seryjnego zabójcy jest kłębowiskiem bodźców i napięć, ale kiedy jego wnętrze nie może już go pomieścić, nieuchronnie następuje przejście do działania. Życie wewnętrzne, jego urojenia biorą w końcu górę nad życiem realnym. To wtedy seryjny morderca zaczyna modelować rzeczywistość, która go otacza, według swoich wyobrażeń. W książce „Zaklinacz” Donato Carissi oparł myślenie mordercy na karze, nie wybierał dziewczynek, ale ich rodziny. Jego prawdziwym celem byli rodzice, którzy postanowili mieć tylko jedno dziecko. Chciał ich ukarać za egoizm…

Powieść od początku nie pozostawia wątpliwości, że jest przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. Carissi korzysta z kilku form narracji, aby urozmaicić treść, stąd też poza klasycznym śledzeniem poczynań detektywów przytaczanie raportów czy strategia punktowego uzupełniania psychologii mordercy – w myśl koncepcji niejawnego, urywanego pisania o nim, czasem wchodzenia w przestrzeń zbrodni niebezpiecznie blisko, poniekąd towarzyszenia sprawcy w ukartowanej po mistrzowsku grze. Jedyny minus, na który natrafiłem podczas czytania „Zaklinacza” jest rozdział (na szczęście krótki) poświęcony medium zakonnicy w celu osiągnięcia przełomu w śledztwie. Kryminolodzy powinni bardziej polegać na empirycznych dowodach.

 

 

Hipoteza zła

 

„Hipoteza zła„

Donato Carrisi


Autor/ Donato Carrisi urodził się w 1973 roku we włoskiej miejscowości Martina Franca. Obecnie mieszka w Rzymie. Ukończył studia prawnicze, w ramach których skupił się na kryminalistyce i behawioryzmie. W tamtym okresie założył Grupę Teatralną Vivarte, w której spełniał się jako autor sztuk i musicali. Związany z telewizją jako scenarzysta takich seriali jak Casa Famiglia, Il Croupier Nero, Falene, Nassirya i Squadra Antimafia.
Pierwszą powieść Donato Carrisi wydał w 2009 roku i był to duży sukces ze względu na ilość sprzedanych egzemplarzy oraz przekładów (na ponad 20 języków). W swojej powieściowej bibliografii ma następujące książki: Zaklinacz, Hipoteza zła, Trybunał dusz, Łowca cieni.

Tłumaczenie/ Jan Jackowicz

Tytuł oryginału/ it „L'ipotesi del male“.

Tematyka/ Hipoteza zła głoszona w książce Donato Carrisiego, o takim samym tytule, obejmuje wszystkie istoty żyjące na świecie, jednakże najbardziej dotyka ludzi, gdyż tylko oni mają wolną wolę i wybór, którego mogą dokonać nie instynktownie, a z pełną świadomością. Według tego twierdzenia zawsze kiedy czynimy dobro, gdzieś na świecie, dla równowagi, dokonuje się akt przemocy. Czy dobro może ostatecznie zwyciężyć? Czy do końca świata ten spór nie znajdzie rozwiązania? Są to podstawowe pytania, które krążą nam po głowie w trakcie lektury „Hipotezy zła". Główną bohaterkę utworu, Milę Vasquez, poznajemy w pierwszej powieści kryminalnej Carrisiego, czyli w „Zaklinaczu". Od naszego ostatniego spotkania z nią mija siedem lat, policjantka nadal zajmuje się sprawami zaginionych ludzi i tkwi w „Przedpieklu”, najgorszym wydziale, gdzie ściga się nie przestępców a „uśpionych", ludzi, których „połknął" mrok.

Główny motyw/ Pewnego dnia pełniąca funkcję telefonistki w siedzibie wydziału Clara Salgado odbiera dość nietypowe połączenie, którego wykonawcą jest dziesięcioletni Jes Belman, dzwoniący z rodzinnego domku letniskowego. Chłopiec dzwoni w celu poinformowania pani funkcjonariusz o tym, że pewien obcy pan, który przed chwilą jadł z nim śniadanie, parę godzin wcześniej wybił w pień całą najbliższą rodzinę Jesa. Mało tego, nieznany mężczyzna sam wręczył chłopcu telefon do ręki, jednocześnie każąc mu podać policji swoje dane personalne! Niedługo później sprawa trafia na biurko Mili Vasquez. Dlaczego? – mógłby ktoś zapytać. Ano dlatego, że mężczyznę, który zaszlachtował rodzinę Belmanów, nasza pani detektyw widzi dzień w dzień, wpatruje się on w nią bowiem z jednego ze zdjęć zawieszonych na ścianach Przedpiekla. Zaginął siedemnaście lat wcześniej.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Często w tych obrazkach ze świata fantazji kryło się rzeczywiste życie”.

„(...) nadzieje na zrobienie kariery nikną, gdy ze ścian wpatrują się w ciebie niewyjaśnione śledztwa”.

„W sytuacjach zagrożenia najczęstszą reakcją nie jest obawa, lecz niedowierzanie”.

„Instynkt macierzyński przeważył nad instynktem przeżycia”.

„Bez względu na to, jak daleko się ucieknie, dom jest miejscem, które podąża za nami wszędzie tam, gdzie idziemy. Możemy często zmieniać miejsce zamieszkania, ale zawsze istnieje to jedno, z którym pozostajemy związani na zawsze. Jakbyśmy to my należeli do niego, a nie na odwrót. Jakbyśmy składali się z tych samych materiałów – ziemi zamiast krwi, drewna w stawach, cementu w kościach”.

„Pod pewnymi względami te książki były balastem zapewniającym zakotwiczenie w życiu, ponieważ miały jakieś zakończenie”.

„Gdyż ktoś, kto naprawdę kocha, potrafi też nienawidzić”.

„Nie nasza wina, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Zależy to zawsze od tego, kto poprzedzi nas na tym pieprzonym świecie”.

„Wszyscy nosimy maskę, żeby ukryć pod nią to, co w nas najgorsze. Maską Ericka były miętowe cukierki”.

„Dzień poprzedzający koniec świata jest zazwyczaj spokojny”.

„Wyglądało to tak, jakby nigdy nie istnieli, a tylko pojawili się następnym razem, żeby zniknąć znowu. Ponieważ byli pozbawieni wszelkiego znaczenia, co jest dużo gorsze niż bycie niewidzialnym. Skazani na to, żeby nie pozostawiać żadnego śladu w życiu innych”.

„Także to, co niebezpieczne, może wydawać się piękne”.

„Sen jest stanem, w którym wszyscy jesteśmy najbardziej bezbronni”.

„Hipoteza zła stwierdza w istocie, że: >Dobro doznawane przez jednych zbiega się zawsze ze złem doznawanym przez innych, ale ważność zachowuje także twierdzenie odwrotne<”.

„Przecież nieszczęścia innych interesują nas tylko o tyle, o ile odbijają nasze własne”.

„Być może jednak rodzice są zawsze odpowiedzialni za to, co przydarza się ich dzieciom, z tego powodu, że powołali je do życia w świecie, który jest mroczny, okrutny i irracjonalny, w świecie, w którym wydaje się, że tylko zło ma jakiś sens”.

„Na tym świecie jest więcej diabłów niż w piekle”.

„Przesądom nie ulegają również zmarli, ponieważ nie może być większego nieszczęścia niż śmierć”.

„Koniec końców wszyscy pamiętają zawsze tylko nazwiska sprawców, a o ofiarach się zapomina”.

„Tak to już jest z dziećmi: jednego dnia proszą cię o kakao, a następnego domagają się niezależności”.

„Zawsze żądamy odpłaty za nasze uczucia, a kiedy zostajemy bez niej, uważamy to za zdradę”.

                Istnieje uczucie, którego każdy z nas prędzej czy później doświadcza w życiu: pragnienie zniknięcia. By uciec od wszystkiego. Zostawić wszystko za sobą. Ale dla niektórych nie jest to tylko przelotna myśl. Staje się obsesją, która ich pożera i pochłania. Ci ludzie znikają w ciemności. Nikt nie wie dlaczego. Z drugiej strony Mila Vasquez jest otoczona ich spojrzeniami. Za każdym razem, gdy stawia stopę w biurze osób zaginionych, w którym pracuje, setki oczu wpatrują się w nią ze ścian Przedpiekla, pokrytego fotografiami. Ona nie potrafi o nich zapomnieć, zadając sobie pytanie w jaki sposób i dlaczego rozpłynęli się w powietrzu? Może dlatego Mila jest najlepsza w tym, co robi: w polowaniu na tych, o których świat zapomniał. Ale co, jeśli nagle niektórzy z nich wracają z mrocznymi zamiarami? Wyglądają identycznie jak wcześniej, ale zniknięcie spowodowało, że zło ich zmieniło. Książka stawia trzy pytania: Kto ich porwał? Gdzie byli przez cały ten czas? I dlaczego wrócili?

Kryminalna zagadka w książce „Hipoteza zła” obraca się wokół seryjnego mordercy. Trafiamy do Przedpiekla, czyli biura osób zaginionych w siedzibie policji federalnej. Ściany biura zdobią fotografie tych, którzy zniknęli bez wieści. Podobna sala znajduje się w lokalnej kostnicy w pomieszczeniu numer 13. Trafiają tam ciała tych, których nie udało się zidentyfikować, tak zwani „uśpieni". To czyściec – nie da się go opuścić, zanim ktoś nie wypowie imienia zmarłego.

Punkt wyjścia, przyznać trzeba, mroczny. Dalej jest co najmniej równie mroczno. Zaczyna się od rzezi w podmiejskim domku. Gdy wydaje się, że za zbrodnią kryje się morderca masowy (od seryjnego różni go to, że wybucha raz, dokonuje masakry i znika), pojawiają się kolejne ofiary, pozornie niezwiązane z zabójstwem szefa koncernu farmaceutycznego. Okazuje się, że za morderstwami stoją ludzie, którzy przepadli przed laty – nie byli nikomu potrzebni, właściwie nikt nie zauważył ich braku, zaoferowano im nowe życie, a teraz z niewiadomych powodów wracają jako zabójcy.

Sprawa wiąże się zaś z dawno umorzonym śledztwem, mającym konsekwencje dla co najmniej czworga wysoko postawionych funkcjonariuszy policji. Mila Vasquez, ze swym nieudanym życiem osobistym, jest nie tylko ścigającą, ale i potencjalnym materiałem na kolejną ofiarę tajemniczego Kairusa, tym bardziej że do pomocy ma tylko skompromitowanego policyjnego wyrzutka Simona Berisha, którego koledzy podejrzewają o korupcję (choć nie został wyrzucony, to jako enfant terrible odgrywa w wydziale rolę przesłuchującego, w czym zresztą doszedł do mistrzostwa). Carrisi intrygę zaplata z wielką wprawą. Nie sposób się domyślić, kto jest guru sekty zwanym Panem z Dobranocki, Magiem czy też Kairusem. Może Pan z Dobranocki tak naprawdę nie istnieje? I czy w ogóle dotarcie do jądra sekty pozwoli zatrzymać spiralę przemocy? Czy zło da się pokonać i czy dobro nie powróci jako zło? Napięcie spada dopiero pod koniec, ale „Hipoteza zła" dostarcza rozrywki, której oczekuje czytelnik od dobrego thrillera. Niejako przy okazji Carrisi flirtuje z literaturą wysoką i antropologią, przywołując zabarwioną gnozą teorię dobra i zła, a także odwołując się zręcznie do „Moby Dicka" Hermana Melville'a.

W swoim domu zostaje zamordowany biznesmen, jego żona oraz dwójka starszych dzieci. Morderca oszczędził tylko najmłodszego synka po to, aby pomógł on policji ustalić sprawcę zbrodni. Detektyw Mila Vasquez, idąc tropem pozostawionej wskazówki, odkrywa następne morderstwo. Jego ofiarą pada adwokat znany z tego, że pogrążał przed sądem kobiety i bronił przed wysokimi karami znęcających się nad nimi mężów. Sprawczyni przestępstwa, popełnia samobójstwo na oczach Mili, pozostawia jednak wskazówkę umożliwiającą odkrycie kolejnego zabójstwa… Odsunięta od sprawy Mila podejrzewa, że morderstwa mają związek z toczącym się dwadzieścia lat wcześniej śledztwem dotyczącym zaginięć osób, które łączyło to, że cierpiały na bezsenność. Do wszystkich ofiar miał dzwonić  tajemniczy Zaklinacz z pytaniem „Czy chciałbyś rozpocząć nowe życie?”. Odpowiedź brzmi: „A kto by nie chciał”.



Autorowi udaje się zręcznie wniknąć w psychikę Mili Vasquez, w jej nieumiejętność nawiązywania relacji międzyludzkich, w jej samookaleczenia, w trudności z zaakceptowaniem roli matki. Mila jest świadoma wszystkich swoich problemów, nigdy nie szuka rozgrzeszenia u innych. Element, który czyni ją jeszcze bardziej realną i ludzką. Postać Simona Berisha, z jego cichym znoszeniem obelg i zniewag, jest jednym z najciekawszych elementów fabuły. Jego sylwetka stanowi ważny punkt zwrotny dla postaci policjantki,  znajdującej się obok mężczyzny, który potrafi czytać w duszach otaczających go osób. Ich zawodowe i osobiste relacje kładą podwaliny pod postępującą ewolucję ich osobowości, które będą doskonałym punktem wyjścia dla kolejnych powieści poświęconych Mili Vasquez. Donato Carrisiemu udaje się rozwinąć oryginalną i pełną wydarzeń fabułę, destabilizując czytelnika w poszukiwaniu wskazówek i prowadząc go przez najciemniejsze i najbardziej kręte ścieżki ludzkiego umysłu. Decyzja o połączeniu rzeczywistości osób zaginionych z niejednoznaczną postacią, która ucieleśnia hipotezę zła („Dobro doznawane przez jednych, zbiega się zawsze ze złem doznawanym przez innych, ale ważność zachowuje także twierdzenie odwrotne.”) ma ogromne znaczenie. Śledztwo toczy się wzdłuż tej cienkiej linii z coraz bardziej niepokojącymi i osobistymi implikacjami. Powieść „dręczy” czytelnika strona po stronie, aż do nieco stonowanego, ale nie pozbawionego niespodzianek finałowego epilogu. Kim są: Roger Valin, Nadia Niverman, Eric Vincenti… „duchy”, które pojawiły się ponownie z odległej przeszłości i wyszły z ciemności, by dokonać okrutnej zemsty i bezwzględnych egzekucji, kierowane niewidzialną ręką zła?

            W tej powieści obserwujemy najmroczniejsze i najbardziej niewymowne zło, czytamy o kruchości ludzkiego umysłu i o tym, jak łatwo można go kształtować, jeśli znajdzie się w rękach niewłaściwej osoby. Po raz kolejny zło nie ma sklepienia ani głosu. Jest podstępne i małostkowe, działające w ukryciu i mające zamiar dotknąć, spalić i przemienić najbardziej kruche, odsłonięte i bezbronne dusze. Hipoteza zła głoszona w książce Donato Carrisiego, o takim samym tytule, obejmuje wszystkie istoty żyjące na świecie, jednakże najbardziej dotyka ludzi, gdyż tylko oni mają wolną wolę i wybór, którego mogą dokonać nie instynktownie a z pełną świadomością. Według tego twierdzenia zawsze kiedy czynimy dobro, gdzieś na świecie, dla równowagi, dokonuje się akt przemocy. Czy dobro może ostatecznie zwyciężyć? Czy do końca świata ten spór nie znajdzie rozwiązania? Są to podstawowe pytania, które krążą nam po głowie w trakcie lektury „Hipotezy zła".

            Dlaczego lubimy czytać kryminały? W kryminałach pociąga nas nie tylko emocjonująca fabuła i zwroty akcji, ale szerokie tło społeczno-obyczajowe, które obok zbrodni, staje się głównym składnikiem powieści. To okazja, aby zajrzeć do środka małej społeczności, obserwować zachowania ludzi i ich motywy, zobaczyć jak radzą sobie z problemami. Dobry kryminał, poszerzony o tło społeczno-obyczajowe i świetne portrety psychologiczne zbrodniarzy, ale i pozytywnych bohaterów, staje się powieścią psychologiczną. Od początku istnienia świata ludzie tworzyli legendy i baśnie o walce dobra ze złem. W ostatecznym rozrachunku dobro zwycięża, a zło zostaje pokonane. Tak jest także w powieściach kryminalnych, gdzie mimo turbulencji i przeciwności losu, zbrodniarze zostają złapani i ukarani. Dobro i sprawiedliwość triumfuje, pozytywni bohaterowie po raz kolejny odnoszą sukces.

Istnieje także inna teoria. Niewielu z nas zdaje sobie jednak sprawę, że w świetle badań psychologa ewolucyjnego Davida M. Bussa większość ludzi byłaby w stanie zabić. Według Bussa tysiące lat ewolucji nie wymazały z naszych mózgów tendencji do zabijania. „Nie zabijaj” – to przykazanie okazało się najbardziej rozpoznawalne wśród wszystkich dziesięciu... A w następnym rozdziale czytamy: „Idź do Kanaanu i zabij wszystkich, którzy tam są”. A więc jest to pole zamknięte. Kryminały bezwiednie pokazują jeden z najważniejszych mechanizmów psychologicznych zainstalowanych w mózgu każdego człowieka – tworzenie scenariuszy i planów morderstwa. Analizując ludzkie fantazje o zabijaniu, zastanawiam się, czy myśli, fantazje, sny, marzenia, dialogi wewnętrzne, plany i scenariusze dotyczące odebrania życia innej osobie wraz z rozpowszechnieniem kryminałów zostały przeniesione z ludzkiej psychiki na karty książek? Badania przeprowadzone wśród tysięcy osób reprezentujących sześć kultur i pochodzących z rozmaitych środowisk wykazało, że czytanie kryminałów pomaga ukierunkowywać mordercze zamiary i poszukiwać innych form rozładowywanie emocji; wreszcie, że w procesie podejmowania decyzji dotyczących tego, czy wprowadzić daną fantazję w życie, czy też pozostawić ją w sferze wyobraźni ogromną rolę odgrywa to czy w krymianałach zabójca zostaje złapany i czy wygrywa sprawiedliwość. Istotą kryminału jest przecież kwestia zmagania się dobra ze złem, prawdy z fałszem. To wymiar metafizyczny, którego nie należy lekceważyć. Potem są zbrodnia, zagadka, pościg, wina i kara. I nie waham się tego nazwać - sacrum. Wszystko inne to tylko rozpychanie kolanem tekstu.

            U Carrisiego nic nie jest takie, jak się wydaje, jego introspektywna wizja pozwala nam poznać bohaterów, zagłębiając się w ich głębię, aż do odkrycia ich najbardziej ukrytej strony. Na tym założeniu opiera się natura jego bohaterów, których tak naprawdę nie ma, za to na ich miejscu są prawdziwi ludzie z krwi i kości, którzy, jakkolwiek pozytywni, są ludźmi i wszyscy mają własne szkielety w szafie. Mila Vasquez jest tego symbolem: nieufna, bez krzty empatii, nie lubi być dotykana, pociąga ją otaczające niebezpieczeństwo i mrok. Jest w nieustannej walce ze sobą i ze swoimi demonami, by móc siebie zaakceptować i pokochać za to, kim jest. „Czasami trzeba zejść na dno piekła, żeby poznać prawdę o nas samych”. „Hipoteza zła” skłania do refleksji nad dwoistością dobra i zła: czy mogą one istnieć bez siebie, czy też są ze sobą nierozerwalnie związane? Gdyby na świecie był tylko jeden człowiek, byłby dobry czy zły? Pomiędzy tajemnicą a złem czytamy historię osadzoną na nowo w nieokreślonym miejscu, jakby po to, by pokazać, że zło czai się wszędzie.

„Sen jest stanem, w którym wszyscy jesteśmy najbardziej bezbronni” pisze Donato Carrisi w książce „Hipoteza zła”. Od czasu opublikowania przez Freuda książki „O marzeniu sennym” uznaje się powszechnie znaczenie snów, dlatego, że sen to osobiste przeżycie tego głębokiego, mrocznego fundamentu naszego nieświadomego życia. Tak jak mit jest publicznym snem, tak sen jest prywatnym mitem. Kryminały stały się snami-mitami świata. Snami archetypowymi, o wielkich ludzkich problemach, o lękach że zostaniemy zamordowani albo, że to my możemy komuś odebrać życie. Można zadać pytanie: czy oczy zaginionych osób spoglądające ze ścian sali zwanej Przedpiekłem nie przypominają ludzi, którzy zasnęli wiecznym snem? Czy zbudzić ich może tylko odszyfrowanie ich tożsamości i nadanie im imienia i nazwiska? Wśród śledczych rodzi się teoria, że może chodzić o organizację terrorystyczną i jej zemstę na społeczeństwie. Ale czy jest prawdziwa? A może seria morderstw zaczęła się dużo wcześniej, zanim w ogóle Mila pojawiła się na miejscu pierwszej zbrodni, wezwana przez kolegów? Co łączy dawnych zaginionych i obecne morderstwa? Intryga się zagęszcza, przybywa kolejnych tropów, robi się naprawdę przerażająco. Czyżby ktoś wykorzystywał powracających z „zaświatów” do swoich niecnych celów?

 

 

 

 

 

 

 





 

 

26 sierpnia 2023

Profesor Stoner

 

„Profesor Stoner”

John Williams


Autor/  (ur. 29 sierpnia 1922 w Clarksville, zm. 3 marca 1994 w Fayetteville) – amerykański pisarz, wykładowca i wydawca. Laureat National Book Award za powieść Augustus (1972). W czasie II wojny światowej służył w lotnictwie Stanów Zjednoczonych w Azji. Doktoryzował się z literatury angielskiej w 1954 roku na University of Missouri i w tym samym roku objął stanowisko asystenta na swojej alma mater, University of Denver, zostając później profesorem na tej uczelni.

Tłumaczenie/ Paweł Cichawa

Tytuł oryginału/ an-us „Stoner”

Tematyka/ Można podejrzewać, że powieść Williamsa jest po części autobiograficzna. On też wywodził się z niebogatej farmerskiej rodziny, doktorat zrobił na tym samym Uniwersytecie Missouri, a potem przez długie lata wykładał na podobnie prowincjonalnej uczelni w Denver. Najważniejsze jest to, że „Stoner" opowiada o życiu właściwie ubogim w spektakularne wypadki, lecz pełnym zmagania się z przeciwnościami losu. I o nierównej walce z losem o drobne chwile szczęścia i możność wypełnienia swego powołania.

Główny motyw/ William Stoner, tytułowy bohater powieści, to syn ubogich farmerów, którego poznajemy w chwili, gdy rozpoczyna studia na Uniwersytecie w Missouri. Choć początkowo ma uczęszczać na agronomię, pod wpływem jednego z wykładowców decyduje się na studiowanie literatury angielskiej; murów wydziału anglistyki nie opuści on do końca życia. Czytelnik zaś ma okazję wraz ze Stonerem przeżywać kolejne etapy naukowej i osobistej drogi: obronę doktoratu na zdziesiątkowanej Wielką Wojną uczelni, zawarcie małżeństwa, narodziny jedynego dziecka oraz coroczne przygotowania do zajęć dydaktycznych. Alma mater szybko okazuje się areną osobistych walk, polem zmagań ze studentami, ale również miejscem narodzin gorącego romansu, który dla starzejącego się profesora będzie interludium pomiędzy kolejnymi bezbarwnymi wydarzeniami.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Szekspir przemawia do pana sprzed trzystu lat. Słyszy go pan, Stoner?”.

„Myślał o swoich rodzicach, którzy wydawali mu się niemal tak samo dziwni jak dziecko, które spłodzili”.

„Jesteś marzycielem, szaleńcem w obłąkanym świecie, naszą własną wersją Don Kichota bez Sancha, hałasującego pod błękitnym niebem środkowego zachodu”.

„Ponieważ zawsze oczekiwałbyś, że świat będzie inny, niż jest naprawdę, dostrzegałbyś w nim coś, czym nawet nie chce się stać”.

„Ludzkość toczy także i takie wojny, które nie mają militarnego charakteru, a niektóre jej zwycięstwa oraz porażki nie są odnotowywane w annałach”.

„Uniwersytet Missouri w Columbii zapewnił mu poczucie bezpieczeństwa i ciepło, którego nie zaznał jako dziecko w domu rodzinnym”.

„Literaturę możemy więc tylko wyznawać, jak wiarę, ponieważ jesteśmy kompletnie bezradni wobec jej potęgi”.

„W czterdziestym trzecim roku życia William Stoner odkrył to, czego inni, znacznie młodsi, dowiedzieli się przed nim: że na końcu kochamy inaczej niż na początku, a miłość nie jest celem tylko procesem, w którym jeden człowiek próbuje poznać drugiego”.

„Potrzeba dopiero miłości, żebyśmy mogli czegoś się dowiedzieć o sobie samych”.

„(…) zdarzały się jednak chwile kiedy niecierpliwie patrzył w przyszłość – czasem wszak czekamy na początek podróży, w którą niespecjalnie chcemy się udać”.

„Chciał miłości, ale kiedy przyszła, się jej wyrzekł, pozwalając, żeby pozostała w sferze niespełnionych możliwości”.

„Śmierć wywołuje egoizm, pomyślał. Umierający zazdrośnie strzegą każdej chwili, jak dzieci”.

The New Yorker nazywa książkę „Profesor Stoner”„największą amerykańską powieścią, o której nigdy nie słyszałeś". Powieść „Profesor Stoner”, historia skromnego angielskiego profesora na Uniwersytecie w Missouri, przeszła praktycznie niezauważona, gdy została opublikowana w 1965 roku (mniej niż 2000 sprzedanych egzemplarzy). Dopiero po tym, jak książka zaczęła przyciągać uwagę czytelników w Europie,   Amerykanie zaczęli dostrzegać oraz potwierdzać jej wartość literacką. Obecnie jej sprzedaż liczona jest w milionach egzemplarzy i została przetłumaczona na ponad 20 języków. Dla mnie „Profesor Stoner” jest powieścią niemal idealną. Prozę można określić jednym słowem-  jako piękną. Ma strukturę, postacie, symbolikę, obrazowość, nastrój – to rodzaj książki, która sprawia, że zaczynamy żałować, że nie studiowaliśmy literatury.

Tytułowy bohater, William Stoner, jest introwertykiem. Dorastając na farmie, nie ma żadnych planów, żadnych oczekiwań na przyszłość, dopóki pewnego dnia nie pojawi się jako student na uniwersytecie w  sali , w której wykłada się literaturę angielską. Kiedy usłyszał skierowany do niego głos profesora Archera Sloane: „Szekspir przemawia do pana sprzed trzystu lat. Słyszy go pan, Stoner?” i pytanie co oznacza konkretny sonet szekspirowski – jakby po raz pierwszy – rozumie, że istnieje sens wykraczający poza to, co pozorne. Oraz to, że można umrzeć czując, że życie poświęcone czemuś wartościowemu, sprawi, że nieuchronność śmierci stanie się mniej tragiczna. W tym momencie Stoner znajduje wewnętrzne pozwolenie na porzucenie rolnictwa i zajęcie się literaturą.

W trakcie swojego życia kocha trzy kobiety: żonę Edith, córkę Grace i kochankę Katherine. Ale największą miłością w jego życiu jest literatura. Ta trwająca całe życie pogoń kończy się najbardziej przejmującą sceną śmierci, jaką czytałem we współczesnej literaturze. Jarosław Kuisz w „Krytyce Politycznej” w artykule:  Jak powinien umrzeć profesor? O „Stonerze” Johna Williamsa (Nr 403(39/2016) 27 września 2016) opisał zaskakujący renesans twórczości pisarza i jego spojrzenie na przemijalność ludzkiego życia. „Sztuka dobrego umierania to zagadka. Dawniej bohater utworu literackiego wdawał się po prostu w rozmowę ze Śmiercią. Ona pouczała go, co robić, aby w ostatniej godzinie zachować spokój duszy. >Ars moriendi< stanowiła warunek zbawienia. Niemniej już za życia nieść miała uśmierzenie metafizycznych niepokojów. W rozmowie z Mistrzem Polikarpem trup kobiety w stanie rozkładu podkreślał, że pobożne życie powinno iść w parze z sumiennym wypełnianiem obowiązków zawodowych. Wspominam o tym, gdyż współcześnie cichy renesans przeżywa powieść, którą można potraktować jak świecki odpowiednik dawnych moralistyczno-dydaktycznych dialogów. Ukojenie metafizycznej trwogi w tym wypadku miałaby przynosić wiara w sens pracy… na wyższej uczelni”. A jak umierał profesor Stoner? Kilka minut przed zamknięciem na wieki swoich oczu zaczął przeprowadzać dialog sam ze sobą: „Pragnął wyjątkowego małżeństwa, w którym zrealizuje swoją pasję, a gdy je zawarł, nie wiedział, co z nim począć, i się rozpadło. Chciał miłości, ale kiedy przyszła, się jej wyrzekł, pozwalając, żeby pozostała w sferze niespełnionych możliwości. Katherine, pomyślał. Chciał być nauczycielem – i nim został. Wiedział jednak, nie miał co do tego wątpliwości, że przez większość życia wykonywał ten zawód obojętnie. Marzył o prawości i czystości absolutnej, a znalazł kompromis i obezwładniającą trywialność. Wymarzył sobie mądrość, a po wielu latach znalazł ignorancję. (…) Odwrócił głowę. Na stoliku przy jego łóżku piętrzyły się sterty książek, których nie tknął od dłuższego czasu. Pozwolił swojej dłoni dotykać ich przez chwilę. Nie mógł się nadziwić smukłości swoich palców i ulotnej zwiewności ścięgien, kiedy je napinał. Poczuł w nich siłę, dzięki której z bezładnego stosu książek wyciągnął jedną, swoją własną. Uśmiechnął się, kiedy wziął ją do ręki. Przez lata znajoma czerwona okładka mocno wyblakła i pokryła się rysami. Nie liczyło się zupełnie, że książka została zapomniana i nikt z niej już nie korzystał. Pytanie o jej wartość wydawało mu się niemal trywialne. Nie miał złudzeń, że w blaknących literach znajdzie siebie, a przecież wiedział, że jakaś jego cząstka, której nie mógłby się wyprzeć, naprawdę w nich tkwiła. Że zostanie tam na zawsze”. (…) „Potem palce zwiotczały, książka wysunęła się z nich powoli, dotknęła stężałego ciała, ześlizgnęła się po nim szybko i upadła w ciszę”.

W życiu profesora istnieje dwóch antagonistów – jego żona Edith, kobieta zaburzona, obarczona złośliwością i złą naturą oraz profesor Hollis Lomax, mściwy garbus, przewodniczący departamentu literatury angielskiej na Uniwersytecie. Cały czas szuka okazji do zemsty na Stonerze za działanie przeciwko pewnemu studentowi, protegowanemu Lomaxa. Te dwie siły tworzą interesującą paralelę między „miłościami" Stonera i, co ważniejsze, sam bohater jest zmotywowany, aby stanąć w obronie siebie przeciwko nim. Zbroją Stonera przeciwko rozczarowaniom jego życia jest literatura, a nie alkohol. Wierzy, że literatura może być bodźcem do odkrycia tej tajemnicy, do odnalezienia ścieżki istnienia. Jego życie zmienia się całkowicie od tego momentu: odkryje piękno gramatyki oraz niezwykły sposób, w jaki literatura może oddziaływać na świat nawet przez samo opisywanie go. Zostaje nauczycielem, dla którego w książkach tkwi prawda, na którego spływa godność sztuki, która ma niewiele wspólnego z głupotą i słabością ludzi. U kresu życia, wspominając rozczarowania i porażki w życiu myśli o akademii jako jedynej prawdzie, która go nie zdradziła. I zrozumiał też, że toczy się stała walka między akademią i światem: uczelnia musi być strażnikiem wartości, aby świat mógł trwać. To właśnie jego pierwszy wykładowca Archer Sloane odmienia jego życie. Stoner porzuca studia rolnicze dla literatury. Za namową swojego mentora kontynuuje naukę, pracując w gospodarstwie kuzyna, dopóki nie uzyska magisterium. Kiedy rodzice przyjeżdżają na ceremonię rozdania dyplomów, Stoner informuje ich, że nie zamierza wracać do rodzinnego domu. „Skoro sądzisz, że powinieneś tu zostać i dalej studiować te swoje książki, to tak powinieneś zrobić”- stwierdza ojciec pod koniec tej poruszającej sceny.

John Williams, autor powieści, przedstawił obraz bohatera zagubionego, świadomego przemijania ludzkiego życia i poszukującego sensu wszelkich dotychczas podjętych działań. Od momentu rozpoczęcia studiów William Stoner stopniowo zamyka się w sobie, a jego życie wypełnia się ciszą, spokojem i pogłębiającą się samotnością. Każdy następujący po sobie rok jest dla mężczyzny kolejnym etapem, przynoszącym coraz więcej wątpliwości i cierpienia. We wszystkim, co go otacza, dostrzega prawdę tak brutalną, że nie jest w stanie z nikim innym się nią podzielić. Pozostaje więc uwięziony w świecie własnych myśli, który od zawsze nie tolerował kompromisów. Autor w mistrzowski sposób daje wyraz tragicznego losu niepogodzenia się ze światem, a mimo tego podporządkowaniu się mu w każdym momencie swego istnienia. Idąc o krok dalej, można łatwo dojść do wniosku, że w trakcie procesu tworzenia postaci Profesora Stonera posłużono się pewną podstawą przyjętych teorii i idei, silnie powiązaną z poglądami głoszonymi między innymi przez Kanta czy Schopenhauera. Taki zabieg w znakomity sposób podnosi wartość tej powieści.



W lekturze „Profesora Stonera” znajdziemy rozrywkę najwyższych lotów, którą John Williams opisuje jako „ucieczkę od realności”, ale też ból i radość. Już sama jakość prozy sprawia czytelnikowi niekłamaną przyjemność.

To „zaledwie” opowieść o chłopcu ze wsi, tytułowym Williamie Stonerze, którego ojciec wysyła na studia agronomiczne. Syn porzuca praktyczne zainteresowania i oddaje się zgłębianiu historii literatury pięknej. Po kilku latach uzyskuje stopień doktora nauk humanistycznych i podejmuje pracę na Uniwersytecie Missouri. Na prowincjonalnej uczelni pracuje aż do śmierci w 1956 r. Dorobek naukowy pozostawia znikomy, względnie szybko ludzie o nim zapominają. Jako bardzo młody chłopak Stoner wyobrażał sobie, że miłość to absolutny stan istnienia, do którego – przy odrobinie szczęścia – można zyskać dostęp; jako młody mężczyzna uznał, że jest obiecywanym przez fałszywą religię niebem, na które powinno się patrzeć z pełnym rozbawieniem niedowierzaniem, delikatnie znajomą  pogardą i pełną zażenowania nostalgią. Jako już dojrzały mężczyzna, dowiedział się, że miłość nie jest ani stanem łaski, ani iluzją. Postrzegał ją jako ludzki akt stawania się; zrozumiał, że miłość jest stanem nieustannie odkrywanym i ciągle zmienianym, dzień po dniu, przez wolę, inteligencję oraz serce. Stoner wykłada, prowadzi badania naukowe, pisze książkę, zawiązuje przyjaźnie, zakochuje się w wyidealizowanej kobiecie, żeni się z nią, aby następnie powoli i z goryczą odkrywać kobietę, którą poślubił, oraz patrzeć, jak wykorzystuje ona ich delikatną, uległą córkę jako oręż w małżeńskiej walce. Namiętny romans Stonera z doktorantką daje środowisku okazję do pełnych goryczy i mściwych intryg.

Małżonka Stonera reprezentuje typ kobiety często portretowanych przez amerykańskich pisarzy o tak różnej wrażliwości jak O'Neill, Tennessee Williams, Faulkner czy Scott Fitzgerald - piękna, niezrównoważona, nauczona dostrzegać tylko wąskie problemy uprzywilejowanych warstw społeczeństwa. Kiedy biorą ślub, nie znają się nawzajem, a łączy ich tylko pożądanie (tylko ze strony Stonera). Występujące między nimi różnice potrzeb w tym względzie są ogromne. Jeśli powieściowemu portretowi Edith moglibyśmy cokolwiek zarzucić, to chyba tylko bezwzględność opisu, który jednak przedstawiony jest z tak wielkim zrozumieniem postaci, że dostrzegamy w nim odzwierciedlenie stanu faktycznego, tak samo jak opis romansu Stonera z Katherine Driscoll przedstawia możliwy stan rzeczy. Na pierwszy rzut oka fikcyjny profesor na drodze do wzniosłości przegrywa na każdym polu. Awans społeczny odcina go od wiejskich korzeni. Małżeństwo, zawarte z młodzieńczego porywu serca, szybko okazuje się obustronną męczarnią. W intrygach akademickich Stoner nie radzi sobie do tego stopnia, że w ich wyniku traci ostatnią miłość w swoim życiu (do młodszej kochanki).

Romans dwojga inteligentnych ludzi opisany jest z rzadką delikatnością. Zmysłowość spotyka się z wrażliwością i bezbronnością, kiedy odkrywają wspaniałość pierwszego dnia stworzenia świata „(…) ich wspólne życie okazało się dalekie od tego, które każde z nich sobie wyobraziło. Przeszli od pasji przez pożądanie do głębokiej zmysłowości, która odnawiała się z każdą kolejną chwilą”. Czytają, rozmawiają, bawią się. „Uczyli się być razem bez słów i wyrobili nawyk odpoczywania”. Znaleźli w sobie nawzajem nie tylko przyjemność, ale i sens, który pokazany jest z żartobliwą, czułą ironią: „Jak wszyscy kochankowie, dużo rozmawiali o sobie, jakby mogli w ten sposób zrozumieć świat, który umożliwił im istnienie”. Romans z Katherine był dla Stonera jak poznawanie dopiero co niedawno odkrytej planety. Ślub z córką dyrektora banku, wrodzona godność i delikatność przeczyła temu pierwszemu wrażeniu, pod koniec powieści zaś sam Stoner zdaje się zyskiwać milczącą, cierpliwą siłę w małżeństwie z Edith.

Wiele drugoplanowych postaci sportretowanych zostało z taką samą zwięzłością i psychologiczną wrażliwością. Poznajemy przyjaciół Stonera - błyskotliwego Dave'a Mastersa, wyraziciela niektórych poglądów samego Johna Williamsa na istotę uniwersytetu, który pada ofiarą wojny we Francji, oraz zaradnego Gordona Fincha, który obsypany wojskowymi zaszczytami wraca po wojnie na swoją macierzystą uczelnię, gdzie awansuje na stanowisko dziekana. Finch pozostaje lojalnym, choć czasem zdesperowanym sojusznikiem i protektorem Stonera na uczelni, a na jego nieskomplikowaną przyjaźń Stoner może liczyć przez całe życie. Obserwujemy powolny upadek Archera Sloane’a oraz rozwój kariery jego następcy Hollisa Lomaxa, który stał się z czasem nieprzejednanym wrogiem Stonera. Jeden z najbliższych przyjaciół naszego bohatera, choć nie ma pojęcia o przyczynach konfliktu za oceanem, zgłasza się na ochotnika. Motywację stanowi mieszanka ignorancji, nudy i młodzieńczego nihilizmu („robię to chyba dlatego, że jest zupełnie wszystko jedno jak się zachowam”). Inni studenci i doktoranci podejmują decyzje pod wpływem patriotycznej presji otoczenia. Niektórzy w imię walki ze Złem poszukują „męskich” przygód na froncie, wyobrażają sobie wojnę jako ciąg dalszy zdobywania harcerskich sprawności itp. Wszystko to dobrze znamy z innych miejsc i innych czasów. Na tym tle intrygujące okazuje się zachowanie młodego Stonera. Odporność na zbiorowe szaleństwa wyraża się w wahaniu przed podjęciem decyzji. Syn farmera nie jest tchórzem. Nie potrafi jednak wzbudzić w sobie nienawiści do ludzi, których nie widział na oczy.

Williams realia akademickie znał jak własną kieszeń. Do emerytury pracował na Uniwersytecie Denver, akcję kampusowej powieści umieścił na Uniwersytecie Missouri, gdzie wcześniej trudził się nad rozprawą doktorską. Miał świadomość, że wysiłki wielu naukowców z zewnątrz mogą wydawać się marnowaniem życia. Poczucie absurdu może być jednak słabsze lub mocniejsze. W „Profesorze Stonerze” wzniosły sens akademickiej pracy obracają w karykaturę intrygi pomiędzy naukowcami. „Na uniwersytecie profesorowie i inne osoby zawsze rywalizują o władzę, choć właściwie nie ma o co” – gorzko stwierdził Williams w jednym z wywiadów. W powieści wątek rywalizacji pomiędzy profesorami okazuje się jednak wyjątkowo atrakcyjny. Wyrafinowane zadawanie bólu przeciwnikowi, upokorzenia wymierzane dzięki pozycji zajmowanej w hierarchii przynoszą dramatyczne, „sensacyjne” momenty powieści. Rywalizacja o władzę upaja naukowców jako rodzaj gry. To także niezbędny warunek powiązania ich w jakąkolwiek wspólnotę. Okrucieństwo wiąże się z bezinteresownością poszukiwań naukowych.

Jeśli w ogóle można powiedzieć, że powieść zawiera jedną główną myśl, to ta z pewnością jest powieścią o miłości, o wielu formach, które miłość przybiera, oraz o siłach, które jej przeciwdziałają.