„Wszystko jest iluminacją”
Jonathan
Safran Foer
Autor/ (ur. w 1977), amerykański pisarz pochodzący z rodziny
polskich Żydów z Bielska
Podlaskiego, studiował filozofię; jego opowiadania publikował m.in. „New
Yorker”.
Tłumaczenie/ Michał Kłobukowski
Tematyka/ Jest to
opowieść o poszukiwaniu ludzi i miejsc już nieistniejących, prawd, które nie
dają spokoju wielu rodzinom, opowieści ulotnych, ale istotnych, które łączą
przeszłość z przyszłością poprzez nić teraźniejszości.
Główny motyw/ Jonathan młody Amerykanin żydowskiego pochodzenia z podniszczoną
fotografią w ręku przybywa na Ukrainę w poszukiwaniu Augustyny, kobiety, która
w czasie wojny ukrywała jego dziadka. W towarzystwie wyjątkowo niekompetentnego
tłumacza i starca nawiedzonego przez wojenne wspomnienia przemierza zaniedbaną
okolicę, z każdym krokiem cofając się w przeszłość.
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Dziadek nauczał, że Odessa to
najpiękniejsze miasto świata, bo wódka tu tania i kobiety też”.
„Każdy szczegół, ma własne
oczy”.
„[…] a jedyne, co może być
gorsze od spóźnienia się na własny ślub, to zbyt
późno pojawić się na ślubie
swojej niedoszłej żony”.
„[…] ciekawość była bowiem
jedyną wspólną im własnością”.
„Każdy z nas jest przecież taki
dobry, że inni nie są go warci”.
„[…] życie i sztuka mogłyby
zamienić się rolami…”.
„Oczywiście nijak nie trzyma się
to kupy. Ale co się trzyma?”
„Czym jest jawa, jeśli nie
interpretowaniem snów, albo i śnienie, jeśli nie interpretowaniem jawy?”.
„Życie było nie do zniesienia,
ale śmierć też”.
„[…] bo gorsze niż smutek może
być tylko to, że o naszym smutku wiedzą właśnie inni”.
„W Ameryce wszystko jest
przynajmniej po jednym egzemplarzu”.
„Humor to sposób, żeby zrobić
unik przed tym cudownym, a zarazem straszliwym światem”.
„ Żydzi mają po sześć zmysłów.
Dotyk, smak, wzrok, węch, słuch… pamięć”.
„Artefakt powstaje, jako efekt
udanej próby przerobienia faktu uprzeszłościowionego na bezużyteczną, piękną
rzecz do niczego. Nigdy nie wyjdzie z tego ani sztuka, ani fakt. Żydzi to takie
artefakty Edenu”.
„Gdybyśmy porozumiewali się za
pomocą czegoś w rodzaju muzyki, nigdy by nas źle nie rozumiano, bo w muzyce nie
ma nic do rozumienia. To właśnie przekonanie dało początek śpiewaniu Tory, a
zapewne i językowi jidysz, najbardziej onomatopeicznemu z rzeczy świata”.
„Bóg kocha plagiatorów. Napisane
jest zatem: >> Bóg stworzył rodzaj ludzki na obraz swój, na obraz Boga
stworzył go<<. Bóg jest prekursorem sztuki i plagiatu”.
W granicach przedwojennej Polski istniało tysiące
małych miasteczek zwanymi sztetlami. „Sztetl” (jid. miasto,
miasteczko) to żydowska wspólnota lokalna o specyficznym układzie społecznym i
obyczajowości. Termin ten odnosi się głównie do miasteczek w przedwojennej
wschodniej Europie – Polsce, Rosji, na Litwie oraz we wschodniej części
cesarstwa austro-węgierskiego.
Sztetl stanowił rodzaj miasteczka wielokulturowego,
gdzie nawzajem przenikały się różne narodowości i religie. Zdominowany był
przez społeczność żydowską, jednak zamieszkiwali tam także przedstawiciele
innych narodów, miedzy innymi Polacy oraz Ukraińcy. Sztetl był głównym
ośrodkiem demograficznym Żydów aszkenazyjskich, posługiwano się w nim językiem
jidysz. Miasteczko posiadało własne elity kulturalne i intelektualne, pełniące
rolę lokalnych autorytetów (nie zawsze byli to ludzie bogaci). Szewc był
„filozofem”, krawiec „teologiem” a stolarz „kompozytorem”. W centrum miasteczka
często stały obok siebie kościół, synagoga i cerkiew. Takie
zdarzenia, jak narodziny, małżeństwo, śmierć, zbiorowość przeżywała wspólnie.
Opiekowano się miejscowymi żebrakami i chorymi. Dawało to poczucie bezpieczeństwa,
z drugiej jednak strony życie każdego mieszkańca poddane było społecznej
kontroli, a potrzebę prywatności uważano za coś podejrzanego. Żydowskich
mieszkańców łączyło poczucie silnej więzi lokalnej, a słowo sztetl nabrało
emocjonalnie zabarwionego znaczenia, odpowiadając dzisiejszemu terminowi „mała
ojczyzna”. Pomimo zdążających się napięć między Żydami a nieżydowskimi
mieszkańcami sztetla, obie społeczności łączyły liczne więzy.
Fabuła
powieści Jonathana Safrana Foera „Wszystko
jest iluminacją” krąży wokół młodego Amerykanina pochodzenia żydowskiego,
który uzbrojony wyłącznie w wyblakłą fotografię przyjeżdża na Ukrainę w
poszukiwaniu Augustyny – kobiety, która prawdopodobnie uratowała życie jego
dziadkowi w czasach nazistowskiej okupacji. Większą część powieści stanowi seria
retrospektywnych listów, które do Jonathana pisze Alex Perchow zwany przez
najbliższych „Szapka”, nastoletni Ukrainiec wynajęty przez biuro „Zwiedzania Dziedzictwa”,
jako tłumacz. Ograniczona znajomość angielskiego, do której Alex się przyznaje:
„mój drugi język nie być tak super” oraz
źle pomyślane wykorzystanie tezaurusa są ukazane w formie porywającej językowej
pomysłowości. Mimo że jego błędy są często komiczne, „Szapka” nie jest
prostakiem. W dalszych partiach powieści jego godność i dar obserwacji ciągle
się rozwijają i zaskakują. Przewodnikiem oraz szoferem w tej podróży do
„przeszłości” jest niedowidzący dziadek „Szapki”. Towarzyszy im także pies „przewodnik”, „mentalnie obłąkańcza” suczka zwana
Sammy Davis Junior. Podróż starym samochodem, który wyciągał prędkość 60 km/h
miała odbyć się trasą Odessa-Lwów- Łuck. Dwadzieścia godzin w jedną stronę.
Listy „Szopki” do Jonathana są przedzielone dziwnymi i zaskakującymi
epizodami utrzymywanymi w stylu realizmu magicznego, które opowiadają historię
rodzinnego sztetla Jonathana od dnia jego założenia z końcem XVIII wieku do
tragicznych czasów zagłady Żydów.
Książka Jonathana Safrana Foera „Wszystko
jest iluminacją” jest rozmyślnym połączeniem faktów i fantazji- zuchwałą
wizją Holocaustu i jego dziedzictwa prezentowaną przy pomocy spaczonych
tłumaczeń, zakrętów losu, na wpół zapomnianych rozmów, kruchych przyjaźni oraz
konkurujących ze sobą głosów narratorów.
Rodzinny
sztetl Jonathana Trachimbrod
nazwę zawdzięcza jego prapraprapradziadkowi Trachimowi oraz rzece Brod. W
sztetlu zachodziły niezrozumiałe wydarzenia jak w filmowym „Miasteczku Twin Peaks”
Davida Lyncha. Wszyscy obywatele sztetla, w sumie trzysta osób, gromadzili się,
żeby debatować nad czymś, o czym nic nie wiedzieli. Im mniej, kto widział, tym
zapalczywiej dowodził swojej racji. Nie była to żadna nowość. Dyskutowano
między innymi nad tym, czy nie wywarłoby lepszego wpływu na dzieci, gdyby tak
wreszcie zaszpuntować dziurę w bajglu. W przyszłości miano jeszcze rozważać
inne kwestie, a po nich jeszcze inne, co wielu rozśmieszało, a innych
dyskutantów skłaniało do podnoszenia dalszych kwestii.
Wszystko zaczęło się 18 marca 1791
roku, kiedy ośmiokołowy wóz Trachima przygwoździł go albo i nie przygwoździł do
dna rzeki Brod. Młode bliźniaczki córki rabina Chana i Hanna były świadkami
owego nieszczęścia. Na ratunek "robiąc" nurka w nurtach rzeki Brod pobiegł Szlomi
skromny handlarz antyków, który trzymał się przy życiu wyłącznie dzięki cudzej
dobroczynności, bo odkąd jego żona umarła, nie umiał się rozstać z choćby
jednym kandelabrem, figurynką czy klepsydrą. Lecz topielca nie odnaleziono. W
miasteczku dyskutowano, spekulowano, co stało się z Trachimem. Każdy miał swoją
wersję wydarzeń. Inną wersję miał lichwiarz Jankiel, jeszcze inną Szanda wdowa
po filozofie Pinchasie a jeszcze inną Chaim największy w całym sztetlu logik, a
zarazem zboczeniec. Niektórzy twierdzili, że Trachima nigdy nie uda się
odnaleźć, bo rzeczny nurt namiótł na jego ciało grubą warstwę mułu i sprawił mu
pod nią należyty pochówek. Jeszcze inni podejrzewali, że Trachim w ogóle nie
utonął, lecz popłynął z prądem rzeki ku pełnemu morzu, na zawsze unosząc w
sobie sekrety swojego życia, „niby list
miłosny, który podróżuje w butelce”. Całkiem możliwe, że wyrzuciło go – lub
jakąś jego część- na piaszczysty brzeg Morza Czarnego albo w Rio.
Ale co w tym wydarzeniu było tak
nadzwyczajnego? Przecież każda rzeka ma swojego topielca? Otóż bliźniaczki
Chana i Hanna w kłębowisku potopionych przedmiotów zauważyły, maleńką
dziewczynkę, która „wciąż jeszcze lśniąca
od śluzu” leżała spokojnie przy brzegu rzeki. Była to praprapraprababka
Jonathana. Z tego oto powodu wszystkich gapiów „sparaliżowało”. „Prehistoryczna mrówka w pierścieniu
Jankiela, znieruchomiała w miodobarwnym bursztynie już na długo przedtem, zanim
Noe przybił pierwszą deskę, skryła głowę w gęstwie własnych odnóży,
zawstydzona”. Odtąd przez 150 lat w sztetlu odbywały się coroczne zawody
„poławiaczy Trachima”, a dziewczęta ze sztetla podczas festynu ubierały się
tak, jak owego fatalnego dnia ubrane były rabinowe córki-bliźniaczki.
Siódmego dnia od wydarzenia nad
rzeką Brod rabin zamieścił w cotygodniowej gazecie ogłoszenie następującego
anonsu: „[…] otóż nie z całkiem ściśle
wiadomych przyczyn trafiło do sztetla niemowlę, bardzo piękne i dobrze ułożone,
bynajmniej też nie smrodliwe, rabin zaś postanowił- zarówno dla jej, jak i
własnego dobra – oddać małą pierwszemu lepszemu porządnemu człowiekowi, który
zgodzi się uznać ją za córkę”. Nazajutrz
rano znalazł pod drzwiami synagogi pięćdziesiąt dwie kartki z nazwiskami
chętnych, którzy podejmą się adopcji.
Były tam nazwiska między innymi wytwórcy bibelotów Peszla, samotnego świecarza
Mordechaja, bezdomnego Rozlazłego Lumpa, nawet od nieboszczyka filozofa Pinchasa,
który był mistrzem w odwoływaniu się do nieczytelnych pism, aby roztrząsać na
pozór nierozwiązane dylematy religijne, lecz o życiu nie wiedział prawie nic i od
wielu innych zainteresowanych… Rabin podjął decyzję: „ najlepsza decyzja to brak decyzji” – zdecydował w końcu i włożył
wszystkie listy do kołyski przysięgając oddać małą autorowi tego, po który
dziewczynka najpierw sięgnie. Przez kilka dni dziewczynka nie wykazała żadnego
zainteresowania kartkami, na których były nazwiska przyszłych opiekunów tylko
domagała się pokarmu. Podczas modlitw cała synagoga modliła się o to, aby
dziecko wreszcie podjęło decyzję. Nagle w synagodze zaczął unosić się smród nie
do zniesienia. Dziecko wciąż leżało w absolutnym milczeniu, w absolutnym bezruchu.
Rabin postawił kołyskę na podłodze, wyciągnął z pod małej ubrudzoną od fekaliów
kartkę i zawrzasnął: „Wygląda na to, że
dziecko wybrało sobie Jankiela na ojca!”. I tak oto praprapraprababka Jonathana trafiła w dobre ręce. Ta dziewczynka -
uparta, inteligentna, smutna i wyjątkowo piękna, stanie się obiektem kpin i
zazdrości mieszkańców sztetla. Będzie także autorką tajemniczego „Spisu sześciuset trzynastu smutków”,
dzięki której poznamy innych, barwnych bohaterów …
„Wszystko
jest iluminacją” Jonathana Safrana Foera to powieść, która mocno angażuje
się w temat polityki pamięci; w to, jak nasz związek z przeszłością jest
określany poprzez potrzeby teraźniejszości. Jest to także książka o starych
tajemnicach, o ignorancji i wiedzy, o niewinności i zdobywaniu doświadczeń, o
pokucie i winie. Jest ona w równym stopniu hałaśliwie zabawna, co
przytłaczająca w swym spokoju.