11 marca 2018

Kradnąc konie


„Kradnąc konie"

Per Petterson




Autor/ (ur. 18 lipca 1952 w Oslo) – norweski pisarz i eseista. Jego najbardziej znanym utworem jest wydana w 2003 powieść „Kradnąc konie”. Narratorem książki jest siedemdziesięcioletni mężczyzna, który u schyłku życia osiada na wsi

Tłumaczenie/ Iwona Zimnicka

Tematyka/ "Kradnąc konie" to powieść, w której znajdziemy niewiele poza wspomnieniami starzejącego się Tronda Sandera, uciekającego na wieś od miejskiego zgiełku, głównego bohatera. Lecz „to niewiele” bywa niezwykle wymowne, wstrząsające i wzruszające zarazem. Trond poszukuje spokoju, lecz odnajduje swoją przeszłość, dzieciństwo, które spędził wraz z ojcem w czasach II wojny światowej, pełne tajemnic, konspiracyjnych zabiegów, których jako dziecko nie był w stanie pojąć.

Główny motyw/ Trond Sander zawsze pragnął zamieszkać na pustkowiu. Swoje zamierzenie może zrealizować w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, po śmierci żony. Spokój, który spodziewa się znaleźć w mroźnych norweskich lasach, nie będzie jednak zupełny. Pewnej nocy Trond poznaje swojego jedynego sąsiada, a spotkanie z nim nieoczekiwanie budzi wspomnienia. Mężczyźni spotkali się już w 1948 roku, kiedy piętnastoletni bohater spędzał z ojcem wakacje na farmie. Doświadczenia, które chłopak zebrał tego niezwykłego lata - tragiczna śmierć niewinnej osoby, gorycz zdrady, pierwsza miłość i pierwsze doświadczenia erotyczne - miały wpływ na cały jego dalszy los.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Rozczarowanie ma smak popiołu w ustach, (...)”.
„(...) niekoniecznie musimy być głównymi bohaterami własnego życia”.
„Niektórzy mówią, że przeszłość to obca kraina, (...)”.



              Skrywasz jakiś sekret i bijesz się z myślami, czy go wyjawić? Psychologowie podpowiadają, czy warto trzymać tajemnice dla siebie. Zygmunt Freud uważał, że to sekretne myśli i popędy są najciekawszą częścią psychiki człowieka, a jednocześnie największym wyzwaniem dla terapeuty, który próbuje dostać się tam, gdzie mieszkają sekrety, – czyli do podświadomości. Freud twierdził też, że „żaden śmiertelnik nie jest w stanie dochować sekretu. Nawet, jeśli jego usta milczą, przemawiają palce. Zdrada wypływa z każdego pora jego skóry”. Innymi słowy, nawet, jeśli próbujemy coś ukryć, może nas zdradzić własne ciało. Tak powstają „freudowskie przejęzyczenia”, czyli językowe wpadki, które obnażają prawdziwe motywy i emocje człowieka.  Wiadomo, każdy ma sekrety. Ale niektórzy z nas są na tyle wstrzemięźliwi, że nigdy ich nie wyjawiają. Czy słusznie? Doktor Anita E. Kelly, psycholog z University of Notre Dame, która od lat studiuje sekretną naturę tajemnic, twierdzi, że chociaż nie ma bezpośredniej zależności między chowaniem wielu sekretów a słabym zdrowiem, ludzie skryci częściej cierpią na depresję, załamania psychiczne, lęki, a także najróżniejsze bóle psychosomatyczne. Co więcej, dzieci, które od najmłodszych lat muszą ukrywać niewygodne dla rodziny informacje, często zatrzymują się w rozwoju emocjonalnym. Nauka z tego wypływa taka, że może jednak warto, co jakiś czas wysprzątać szafę ze szkieletów, nawet, gdy ma się 67 lat jak bohater książki Per Peterrona „Kradnąc konie”. 

                Powieść ma wyraźnie zarysowanego bohatera, nie młodego, bo 67-letniego. Akcja z początku rysuje się bardzo blado: Trond przeżył wypadek, w którym zginęła jego żona, w ciągu miesiąca od wypadku żony na raka umiera jego siostra.  Postanawia, więc wycofać się z życia zawodowego, opuścić Oslo i osiąść samotnie w małym domku w lesie, a nawet ograniczyć do minimum kontakty z ludźmi. Nie podaje adresu córkom, nie zabiera telewizora, nie chce nawet mieć telefonu. Uważa, że do towarzystwa wystarczy mu pies i celebruje spacery z suką Lyrą nad jezioro. Nie chce jednak rozpamiętywać niedawnej tragedii, która dzięki świetnemu zdjęciu, zrobionemu przez przypadkowego fotoreportera, stała się pożywką dla mediów. Nie bardzo wie, o czym miałby z kimś rozmawiać. To jeden z powodów, dla których tu mieszka. Inny powód to las. Stanowił część jego życia przed wieloma laty, kiedy jako chłopiec przyjeżdżał tu podczas wakacji ze swoim ojcem.

             Nieoczekiwane spotkanie z sąsiadem, w którym Trond Sander rozpoznaje znajomego sprzed pięćdziesięciu lat, sprawi, że bohater wróci pamięcią do dalszej przeszłości. Niewielkie migawkowe obrazki składają się na szkicowy zarys historii Norwegii podczas II wojny światowej: okupacja, konspiracja, nielegalne wędrówki przez granicę, znikanie ojca z domu, i trochę kolorytu lokalnego: sianokosy, wyrąb drewna, spławianie go rzeką. Co właściwie działo się podczas wojny – bohater zrozumie dopiero latem 1948 r., które stanie się dla niego przełomowe, jako moment największej bliskości, a potem nieoczekiwanego rozstania z ojcem. U schyłku życia przypomina sobie czas wejścia w dorosłość i wtajemniczenia w sprawy płci. „Kradnąc konie” Per Pettersona to niespieszna opowieść, która bardzo powoli odsłania swoje tajemnice.

                 Podczas wieczornego spaceru nad jezioro Trond spotkał na swojej drodze sąsiada. Na początku go nie rozpoznał, ale po dłuższej rozmowie przypomniał sobie, że jest to Lars Haug brat Jona jego przyjaciela z dzieciństwa. Kiedy się spotkali obaj zdali sobie sprawę, że mieszkają obok siebie już od jakiegoś czasu a nigdy się sobie nie przedstawili, Trond wyciągnął, więc rękę i powiedział do Larsa: „Bardzo mi miło”, a te trzy słowa w ciemności nocy zabrzmiały równocześnie i obco jak zwrot: „Moje kondolencje”, wypowiedziane przez ojca Tronda, wiele lat temu na pewnym pogrzebie w głębi lasu, i natychmiast Trond pożałował, że je wymówił, ale Lars Haug w ogóle nie zareagował. Może uważał, że to całkiem na miejscu, że sytuacja wcale nie jest dziwniejsza niż jakakolwiek inna, w której dorośli mężczyźni przedstawiają się sobie po pięćdziesięciu latach na dworze. Lars opowiedział Trondowi historię o tym jak mając osiemnaście lat musiał w tym miejscu zabić ze strzelby psa, który gonił za młodymi łaniami.  Jednak w tym momencie Trond przypomniał sobie inna dramatyczną historię, która bezpośrednio dotyczyła Larsa...

               Mieli „kraść” konie. Tak powiedział Jon, stojąc przed drzwiami chaty w letniej zagrodzie, w której tego lata Trond mieszkał razem z ojcem. Miał piętnaście lat. To był roku 1948, jednego z pierwszych dni lipca. Niemcy opuścili Norwegię trzy lata wcześniej. Jon często stawał przed ich drzwiami, i rano, i wieczorem, i chciał, żeby gdzieś z nim iść: polować na zające, wędrować w kompletnej ciszy przez las w bladym świetle księżyca aż na wzgórze, łowić pstrągi w rzece, balansować na lśniących żółto balach, które przepływały niesione prądem rzeki. Jon nie chciał spędzać czasu z nikim innym oprócz Tronda. Jon miał dwóch młodszych braci, bliźniaków Larsa i Odda, ale Trond i Jon byli w tym samym wieku. Chłopcy chodzili „kraść” konie, co oznaczało wskakiwanie na nie z brzozy i próba jazdy na nich. Dzień wcześniej Jon zabrał swoją strzelbę i jak zwykle poszedł polować na zające. Trond nie mógł zrozumieć, skąd mu się wziął taki fioł na punkcie strzelania do zajęcy, ale to się stało jego specjalnością. Nie wiedział nawet, czy jego rodzina zjada wszystkie te zające? W każdym razie wrócił do domu z dwoma zającami związanymi za uszy sznurkiem, uśmiechnięty promiennie jak słońce, bo tego ranka strzelił dwa razy i dwa razy trafił. Wszedł do domu, rozglądając się za rodzicami, żeby pokazać im zdobycz, ale jego matka wybrała się tego dnia do Innbygda z wizytą do znajomych, a ojciec był w lesie. Jon w pospiechu o tym zapomniał i nie sprawdził, kto został w domu, a to przecież on miał pilnować bliźniaków. Odstawił strzelbę w sieni, zające powiesił na haku i przebiegł dom, szukając braci, nigdzie ich jednak nie było. Poszedł przejść się nad rzekę, pochylił się nad wodą i zanurzył w niej ręce, jakby chciałby rozgarnąć ja na boki, żeby lepiej widzieć, ale to przecież nie miało sensu, bo woda sięgała mu ledwie do kolan i była całkiem przezroczysta. Wyprostował się, nabrał powietrza, usiłując się skupić, i wtedy z domu usłyszał wystrzał.

                Strzelba. Zapomniał zabezpieczyć strzelbę, nie wyjął ostatniego naboju, co zawsze robił po powrocie do domu. Zawsze ją zabezpieczał, wyjmował nabój i odwieszał na stałe miejsce w komórce wysoko na haku. Ale tym razem po prostu postawił ją w sieni, bo nagle uświadomił sobie to, o czym zapomniał: że to on odpowiada za bliźnięta, które zostały same w domu. Miały dopiero dziesięć lat. Z pluskiem wyskoczył z rzeki, pobiegł kawałek wzdłuż brzegu i dalej do domu. W połowie drogi zobaczył ojca biegnącego z lasu po drugiej stronie zagrody. Tą strzelbą, która należała do Jona zaczęli bawić się bliźniacy. Wszystko, co robił Jon, dawało się naśladować w zabawie. Mały Lars dopadł pierwszy strzelby i zaczął ją wywijać. I wypalił. Huk i odrzut kolby był tak silne, że przewrócił się z krzykiem na podłogę. Nie trafił w żadną z tych rzeczy w domu, tylko w Odda, z bliska, prosto w serce. Jon leżał skulony w trawie i patrzył, jak ojciec wychodzi z domu, niosąc na rękach jego brata, a jedyną książką, w której zapisano imię Odda i z której nie dało się go wykreślić, była księga parafialna.

                Tej nocy, kiedy Trond spotkał na spacerze Larsa zastanawiał się nad tym, że było w tym mężczyźnie coś smutnego. Trond nabrał pewności. Lars to Lars, chociaż gdy go widział ostatnio, miał dziesięć lat, a teraz przekroczył już sześćdziesiątkę; gdyby coś takiego znalazł w powieści, tylko by się zirytował. Sporo przecież czytał, zwłaszcza w ostatnich latach, ale i wcześniej, oczywiście, i rozmyślał o tym, co przeczytał, a takie zbiegi okoliczności w literaturze pięknej, w każdym razie we współczesnych powieściach, sprawiają wrażenie sztucznych i trudno mu w nie uwierzyć. Może podobna historia przeszłaby w Dickensa, ale Dickens to przecież długa ballada o świecie, którego już nie ma, w której pod koniec wszystko musi się zgodzić jak w równaniu, zachwiana raz równowaga musi się wyprostować, aby bogowie mogli się uśmiechnąć. Może to stanowić pociechę albo protest przeciwko światu, który wypadł z zawiasów, ale tak już nie jest, jego świat już nie jest taki, nigdy zresztą nie miał zbyt dobrego mniemania o ludziach przekonanych, że naszym życiem steruje przeznaczenie. Tylko narzekają, umywają ręce i domagają się współczucia. Trond przekonany był, że sami tworzymy nasze życie, on w każdym razie sam je sobie stworzył, na tyle, na ile jest ono warte. Ale ze wszystkich miejsc, do których mógł się przeprowadzić, musiał trafić właśnie tutaj.

                   Nie żeby ten fakt coś zmieniał. Nie zmienił jego planów wobec tego domu, nie zmienił poczucia, ze mieszka tutaj, wszystko jest jak przedtem. Trzeba umieć mierzyć się z każdym dniem po kolei, jak ze wspomnieniami. Kolejnym wspomnieniem Tronda z dzieciństwa związanym z tym miejscem była miłość do matki Jona i Larsa. Pewnego dnia podczas wyrębu drewna piętnastoletni Trond doszedł do matki Jony, stanął tuż przy niej, biodrem dotykając jej biodra. Trond poczuł „porażenie prądem”, dostał erekcji, wyczuł też, że jego ojciec i ojciec Jona i Larsa patrzyli na to wydarzenie z góry i na moment wypadli z ról, a wtedy i on zrobił coś, co zaskoczyło go samego. Objął ją za ramiona i przyciągnął do siebie, jedyna osobą, z którą dotychczas tak zrobił, była jego matka. Ale to nie była jego matka. To była matka Jona, pachnąca słońcem i żywicą. Nie chciał żeby była czyjąkolwiek matką. A najdziwniejsze, że ona się nie odsunęła, tylko pozwoliła jego ręce tak leżeć i lekko oparła się o jego bark, a Trond objął ja jeszcze mocniej, śmiertelnie przerażony, podniecony i szczęśliwy. W tym momencie nie chciał być synem swojej matki, która została w Oslo, ani mężczyzny, który stał na stercie drewna. Ojciec Jona, który sprawiał wrażenie równie zaskoczonego, starał się utrzymać chwyt, ale mu się nie udało, bal obrócił się jak śmigło, trafił go w stopy i stoczył się krzywo po belkach. Było słychać jak ojcu Jona noga pęka niczym słucha gałązka, i po raz pierwszy Trond poczuł przypływ goryczy wobec tego mężczyzny, że zniszczył najbardziej idealny moment w jego dotychczasowym życiu. Drugim rozczarowaniem, którego dostąpił Trond a związanym był z matką Jona, było poznanie tajemnicy, że jego ojciec i matka Jona mają ze sobą romans.

                   Książka pokazuje także jak przerwana dziecięca oraz -co ciekawe także- ojca więź z matką Tondera wpływała na relacje miłosne i romantyczne bohatera w okresie dorastania. Sformułowane w okresie dziecięcym oczekiwania były jednym z czynników wpływających na to, w jaki sposób Tonder próbuje nawiązać bliską relację z matką swojego kolegi. Spodziewał się, że ta sytuacja sprawi, że ludzie będą wobec niego otwarci, gotowi, by brać jego potrzeby pod uwagę, lecz przeciwnie: przewidział też, że jego zdanie i samopoczucie dla nikogo- szczególnie dla jego ojca- nie będzie ważne. Ta sytuacja zmienia się, kiedy ojciec „niespodziewanie” bez wcześniejszego uprzedzenia odchodzi od matki i znika zostawiając im tylko 150 koron, które zarobił za spław drewna. Matka Tondera wypłaca je z banku i kupuje w pobliskim sklepie Tonderowi piękny garnitur szyty na miarę. Wtedy bohater poczuł, że jest ważny dla swojej matki, i że stał się w jej oczach prawdziwym „mężczyzną”.

                 Ta lektura przypomina o nieuchronności losu, o starości, o zbliżającym się końcu. Mówi o wydarzeniach, które chociaż przypadkowe – determinują resztę życia. My wszyscy uzmysławiamy sobie, że tak jak Trond wracamy do wspomnień i ciągle robimy swoisty rachunek sumienia. Powieść Pera Pettersona na długo pozostaje w myślach czytelnika, jest tak hipnotyczna jak gęsty norweski las, w którym częściowo toczy się akcja - chłopiec na skraju dorosłości, lato pełne tragedii, krajobraz i klimat Norwegii opisane pięknym, czystym i eleganckim stylem. Pettersonowi udało się znakomicie oddać dwie rzeczy: przeczucie, co do kruchości życia oraz pełne napięcia oczekiwanie na chwilę, kiedy to przeczucie stanie się faktem. Oszczędna, zaskakująca proza odbiera dech w piersiach jak silne uderzenie mroźnego skandynawskiego wiatru.


04 marca 2018

Droga bez dna


„Droga bez dna”


Ben Okri




Autor/ (ur. 15 marca 1959 w Minnie) – nigeryjski powieściopisarz i poeta. Większość życia, w tym dzieciństwo, spędził w Anglii. W Nigerii przeżył wojnę domową (secesja Biafry).

Tłumaczenie/ Krzysztof Mazurek

Tematyka/ Jest to nie tylko książka o świecie realnym i świecie duchów, nie tylko o sacrum i profanum, ale przede wszystkim o głębokich prawdach życiowych, opisanych mądrze i poetycko... Opowieść Bena Orkiego jest cudowną alegorią osadzoną w Afryce, opowieścią o miłości, śmierci i przemijaniu...

Główny motyw/ Głównym bohaterem (i narratorem) "Drogi bez dna" jest dziecko, chłopiec o imieniu Azaro. Jest to jednak dziecko niezwykłe, cudowne, dziecko „duchów”, któremu przyszło walczyć o przetrwanie nie tylko czysto fizyczne, ale przede wszystkim musi wciąż pokonywać w swym umyśle potęgi nie z tego świata przywołujące go do siebie, do swojej rzeczywistości.  Realizm magiczny, w nurt, którego wpisuje się powieść Okriego, pozwala na swobodne operowanie tym wszystkim, co dziwne, niezwykłe, zaskakujące, na nawiązywanie do legend i mitów oraz lokalnej tradycji. Poprzez połączenie różnych aspektów ludzkiej egzystencji, takich jak myśli, emocje, marzenia, wierzenia, z wyobraźnią przedstawia on rzeczywistość w sposób dokładny i dogłębny. Współistnienie świata zewnętrznego i wewnętrznego człowieka jest doskonale przedstawione w powieści. Dzięki temu my, czytelnicy, możemy wręcz odczuć duchowość lądu afrykańskiego.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„(…) wszyscy rodzą się ślepi, a zaledwie nieliczni uczą się widzieć”.
„Wiele jest powodów, dla których niemowlęta płaczą przy urodzeniu, a jednym z nich jest nagłe odcięcie od świata czystych marzeń, w którym wszystkie istoty złożone są z czarów i gdzie nie istnieje cierpienie”.
„Urodzić się to przyjść na świat z ciężarem przedziwnych darów duszy, z tajemnicami i z niewygasającym poczuciem wygnania”.
„(…) nie miałem wątpliwości, że moje życie rozciąga się na życie innych ludzi”.
„Czasami wydawało mi się, że przeżywam życie w paru osobach na raz”.
„Każdy świat zawiera przebłyski innych światów”.
„Mężczyzna musi umieć się napić, bo wypić czasem trzeba w tym trudnym życiu”.
„Życie jest pełne zagadek, na które tylko umarli potrafią odpowiedzieć”.
„W dzisiejszych czasach za całą moc ludzie mają egoizm, pieniądze i politykę”.
„Jedyną mocą, jaką mają biedacy jest ich głód”.
„Biedni nie mają przyjaciół”.
„(…) od trudów i zwoju tego świata nie ma żadnej ucieczki”.
„Polityka nie służy przyjaźni”.           
„Ludzi nic nie obchodzi. Nie wiedzą jak kochać. Nie wiedzą, czym jest miłość. Popatrz tylko na nich. Umierasz, a oni nic innego nie potrafią, jak tylko czyścic buty. Czy cię kochają? Nie!”.
„Z pewnego punktu widzenia wydaje się, że wszechświat jest zbudowany z paradoksów. Ale wszystko znajduje swoje rozwiązanie. To właśnie jest funkcja zaprzeczenia”.
„Można nie żyć na wiele sposobów”.
„Poza tym niedobrze jest mieć we wszechświecie zbyt wielu bogów”.
„Przeznaczenie to nasz przyjaciel”.
„Kiedy ludzie uciekają, coś ich goni”.
„Świat nie jest taki, jak się nam wydaje. Tajemnicze siły są wszędzie. Żyjemy w świecie zagadek”.
„Tam gdzie jest polityka, tam są i pieniądze”.
„Nawet komary wiedzą, że trzeba jakoś przetrwać”.
„Cały wszechświat może zmienić jedna, jedyna myśl”.
„Ludzie, którzy tylko korzystają z własnych oczu, nie WIDZĄ. Ludzie, który tylko korzystają z własnych uszu, nie SŁYSZĄ”.
„Trudniej jest kochać, niż umrzeć”.
„To nie śmierci ludzie się najbardziej boją, a miłości”.
„Serce jest większe niż góra. Pojedynczy człowiek jest głębszy niż ocean”.
„Wielu ludzi w nas mieszka”.
„Niebo może znaczyć różne rzeczy dla różnych ludzi”.
„Ludzie kryją w sobie wielką tajemnicę”.
„Marzenie może być najwznioślejszym punktem całego życia”.
     

                  W filozofii od dawna stwierdzano niemożliwość empirycznego poznania wielu spraw duchowych. Nie uprawniało to jednak do jej zakwestionowania. Soren Kierkegaard zauważył, że jedynie "zarozumiała mądrość" uznaje tylko to, co widzi oczyma ciała. W każdej kulturze można znaleźć silne przekonanie o istnieniu jakiejś formy istnienia "po śmierci". Świat duchów jest różnie przedstawiany i różnie opisywany.

Wierzenia dotyczące świata duchów można podzielić na trzy grupy, ze względu na religijne ujęcie tego zagadnienia: jedni zapełniają zaświaty duchami, cieniami, które przedłużają życie zmarłemu na ziemi (tak jest np. w religiach animistycznych, czy w starożytnych cywilizacjach Bliskiego Wschodu); inni uznają, że śmierć prowadzi do włączenia się w jakąś Całość (religie Indii), a inni jeszcze otwierają się na zmartwychwstanie (religie Księgi: judaizm, chrześcijaństwo, islam).

              Klasyfikacja świata niewidzialnego Afrykanów, rozciągającego się między człowiekiem a Bogiem Najwyższym, pozwala wyróżnić w nim: - duchy zmarłych przodków, pośredniczące między żywymi ludźmi a bogami; - złe moce pochodzenia ludzkiego, w rodzaju przywidzeń i upiorów ludzi zmarłych nagłą śmiercią (otrutych, zabitych, topielców, wisielców, porażonych piorunem innych), pogrzebanych bez należnych im obrzędów; - półboskie twory przyrody i antro- czy zoomorficzne wytwory ludzkiej wyobraźni (karły, olbrzymy, ludojady i wilkołaki); - małe bóstwa opiekuńcze poszczególnych osób; - bogów sprawujących kontrolę nad poszczególnymi sferami wszechświata.

            W teologii Afrykanów duchy są niewidzialne, lecz mogą się ukazywać pod postacią ludzką i tak można doświadczyć ich działań. Jedni twierdzą, że duchy stworzyły same siebie; inni, że się rozmnożyły, a jeszcze inni duchy są pozostałością po zmarłych istotach ludzkich. Ponieważ są niewidzialne, uważa się je za wszechobecne. Są w stanie zbiorowej nieśmiertelności. Już nie są „żywymi umarłymi", którzy odczuwają więź ze swoimi bliskimi, pomimo swej śmierci. Do piątego pokolenia zmarli znajdują się w innej kategorii niż kategoria duchów - są „żywymi zmarłymi", gdyż proces ich umierania nie uległ zakończeniu. Potem tracą one swe imię, są już „obcymi", a zdarza się, że umieszczone są pośród rzeczy. Ich cechą ontologiczną jest ich depersonalizacja, gdyż tworzą zbiorowość. Nie są z natury ani złe, ani dobre. Mają znaczenie dwojakie:, jako duchy orędownicze w stosunkach z bogami oraz jako wyznacznik znaczenia społecznego władzy wynikającej z primogenitury - władza należy do nich, gdyż przodkowie są starsi od najstarszych żywych, stąd władza starszych jest sprawowana w ich imieniu.

              W świecie duchów niektóre ludy podkreślają rolę duchów-karłów i duchów-olbrzymów. Duchy gnomiczne wyobraża się często pod postacią nikłych i przezroczystych przywidzeń, które dostrzec mogą jedynie wybrani ludzie. Czasem są traktowani, jako pierwsi mieszkańcy danej okolicy, gospodarze kraju, czasem, jako pierwsi kowale, którzy potrafili wykorzystać właściwości ognia. U ludów Akan nazywa się je "mmoatia". Aszantowie wyobrażali je sobie, jako półmetrowego wzrostu gnomów, o czarnym, czerwonym bądź białym ubarwieniu skóry, z odwróconymi stopami i porozumiewających się za pomocą gwizdów.

Zarówno Mumuye z Kamerunu, jak i z Nigerii, są z tradycyjnych religii animistycznych (wiara, że martwe przedmioty mają dusze). Wierzą w wielu bogów i duchy, ze słońcem (La) jako Istoty Najwyższej. Każda wioska ma dom „tsafi”, w którym obrazy tych bogów są przechowywane i gdzie składane są regularne ofiary. Również czczone są czaszki przodków, które są przechowywane przez Starszego wioski. Mumuye należą do różnych kultów, które czczą swoich przodków i niewidzialne moce, przy obrzędach także piją alkohol. Ceremonialne rogi i maski są używane do specjalnych tańców wykonywanych w swoich kultowych rytuałach. Wielu Mumuye wierzy, że nie ma życia po śmierci. Jednak niektórzy uważają, że dobrzy ludzie rodzą się ponownie, po tym jak są martwi przez dwa lata, a niesprawiedliwi nie mają życia w przyszłości. W przeszłości ludność Nigerii wyznawała tradycyjne religie politeistyczne. W pamięci kulturowej Jorubów zachował się rozbudowany system bóstw, zwanych orisa, duchów przodków i innych bytów nadprzyrodzonych. Podobnie u Ibów, u których wierzenia nie zostały skodyfikowane w postaci całościowych dogmatów, w tradycji ustnej zachowały się następujące kwestie: wiara w obecność licznych bóstw (w tym trzech bóstw domowych, odpowiedzialnych za osobisty sukces: chi, eke i ikenga), kult przodków, wiara w reinkarnację. Część populacji Jorubów i Ibów, pomimo przyjęcia chrześcijaństwa, odnosi swoje życie codzienne do tych dawnych praktyk religijnych. Postać tradycyjnego czarownika, wróżbity, znachora i kapłana uzdrowiciela, hausańskiego boka lub jorubskiego babalawo, do dziś pozostaje uznana za ważną wśród Nigeryjczyków, a usługi magiczne (wróżenie z orzechów kola, interpretowanie snów zgodnie z arabskim sennikiem) realizowane są mimo uznania chrześcijaństwa i islamu za powszechnie panujące religie.

                Bohater książki „Droga bez dna” Lazaro nie chciał przyjść na świat i miał ku temu poważne powody. Był jeszcze zupełnie mały, kiedy w półśnie zobaczył swojego ojca, którego „połykała” dziura w drodze. Innym razem widział matkę zwisającą z gałęzi niebieskiego drzewa. Miał siedem lat, kiedy śniło mu się, że ręce ma całe w żółtej krwi kogoś obcego. Nie miał pojęcia, czy te obrazy pochodzą z tego życia, czy z poprzedniego, czy z tego, które miało dopiero przyjść, a nawet czy nie są to jedynie wizje nawiedzające umysł wszystkich dzieci. Kiedy był bardzo mały, nie miał wątpliwości, że jego życie rozciąga się na życie innych ludzi. W ogóle tych rzeczy nie rozdzielał. Czasami wydawało mu się, że przeżywa życie w paru osobach na raz. Jedno przelewało się w drugie, a wszystkie razem wlewały się w jego dzieciństwo.

               Jako małe dziecko Lazaro czuł, że jest ciężarem dla matki. Czuł także, że obciąża go tajemniczość życia. Poród dla niego był szokiem, z którego nigdy się nie otrząsnął. Często nocą, czy też w ciągu dnia, słyszał głosy swoich duchowych współtowarzyszy. Pokazywali mu obrazy, których nie potrafił zrozumieć; więzienia, powodzie, trzęsienia ziemi, śmierć. Wtedy krzyczał. Pewnego razu matka weszła do jego pokoju i zapytała, z kim rozmawia? Po tych wizjach Lazaro był chory i spędzał większość czasu na „drugim świecie” spierając się ze swoimi współtowarzyszami i próbując ich przekonać, żeby zostawili go w spokoju. Dopiero o wiele później, kiedy chciał z powrotem wrócić do swojego ciała i nie był w stanie tego dokonać, zdał sobie sprawę, że udało im się oderwać go od życia. Kiedy się obudził był w trumnie. Rodzice oddawali go już umarłym. Rozpoczęli uroczystości pogrzebowe, gdy usłyszeli głos płaczu Lazaro byli, przerażeni. Z powodu cudownego powrotu na świat ochrzcili go po raz drugi i wydali przyjęcie, na które nie było ich stać.  Jednakże, kiedy stał się przedmiotem licznych żartów i dowcipów, i kiedy wielu ludzi poczuło niepewność z powodu związku pomiędzy Lazaro i Łazarzem, matka skróciła mu imię i zmieniła je na Azaro. Dowiedział się później, że trwał w stanie pomiędzy życiem a umieraniem przez dwa tygodnie. Dowiedział się także, że wyczerpał energię i zasoby finansowe rodziców. Wzywano wielokrotnie zielarza. Zielarz przyznał, że nie jest w stanie nic zrobić, żeby poprawić stan chłopca, ale kiedy rzucił muszle i odczytał z nich znaki, powiedział: „To dziecko nie chciało się urodzić, ale ono będzie walczyć ze śmiercią”. Dodał, że jeżeli wróci do zdrowia, rodzice powinni natychmiast dopełnić uroczystości, które przetną jego związki ze światem duchów. On pierwszy nazwał Azaro imieniem, które siało strach wśród matek. Powiedział, że chłopak ukrył specjalne symbole dokumentujące jego powiązania ze światem duchów na ziemi i dopóki się nie odnajdzie, ciągle będzie zapadał na zdrowiu i że prawie na pewno umrze nie osiągnąwszy dwudziestego pierwszego roku życia.
                        
             Azaro miał zdolność widzenia zmarłych. Kiedy pewnego razu zaginął, przygarnął go do swojego domu policjant. Mieszkał u policjanta wiele dni. Oczy żony policjanta były zawsze ogromne od niedokończonego płaczu. Azaro zorientował się z ich nocnych szeptów, że ich syn zginął w wypadku drogowym. Prawie cały czas kobieta traktowała go bardzo dobrze, robiła dla niego przepyszne ciastka i dania z warzyw. Po kąpieli go czesała i nacierała mu twarz oliwką. Przestraszył się dopiero wtedy, kiedy zaczęła nazywać go imieniem zmarłego syna. W pokoju, w którym spał Azaro ktoś w nocy hałasował, słyszał jak poruszają się szafki. Dzwoneczki pobrzękiwały, słychać było jak ktoś chodzi w kółko po pokoju. Azaro zaczął widzieć zmarłego chłopca, który nadal „mieszkał” w tym domu. Podczas kolacji Azaro widział jeszcze inne duchy, duchy ubrane w policyjne mundury. Po kilku dniach matka odnalazła Azaro, „porwała” go z tego nawiedzonego domu i zabrała do czarownika. Matka ściągnęła z niego ubrania umarłego chłopca, a potem spaliła je polewając naftą i olejkami ziołowymi. Mając w oczach blask zabobonów, „karmiła” duchy płomieniami z nafty. Kiedy ubranie wypaliło się tak, że zostały tylko odrobinki popiołu, zabrała resztki na gazetę i wyszła w ciemność w kierunku lasu. Zielarka powiedziała matce, że Azara przetrzymywał mężczyzna i kobieta, którzy chcą zatrzymać swoje własne dziecko, albo chcieli też oddać Azaro w ofiarę za pieniądze i że otaczają go mocne zaklęcia. Tego wieczoru matka użalała się nad losem, oskarżając się o utratę jedynego dziecka, dziecka, które zdecydowało się żyć.
                   Azaro spędzał dużo czasu w barze Madame Koto. Chłopiec zdawał sobie sprawę, że znaczna część klientów to wcale nie ludzie. Ich ciała były zniekształcone w tak zdumiewający sposób i wydawało się, że wcale im nie przeszkadza brak oczu, czy to, że są ślepi, garbaci albo bezzębni. Wyraz twarzy wielu z nich nie miał nic wspólnego z ruchem ciała. Wydawało się, że są przemieszaną zbieraniną ludzkich mięśni i kości. Według chłopca były to duchy, które pożyczyły sobie kawałki ludzkich ciał, żeby móc uczestniczyć w prawdziwej rzeczywistości. Powiadają, że duchy czasami tak robią, żeby poczuć się trochę jak ludzie. Chcą posmakować świata ludzi- bólu, pijackiego szumu w głowie, śmiechu i seksu. Robią to czasami, żeby siać niepokój, czasem, żeby uwodzić dorosłych albo porywać dzieci do swojego świata.
                      Innym razem Azaro spotkał ducha, który pokazał mu inne światy. W jednym ze światów zmarli budowali drogę już od dwóch tysięcy lat. Ich świat nazywał się Niebo. „Niebo może znaczyć różne rzeczy dla różnych ludzi”. W tym Niebie umarli chcieli żyć, chcieli być bardziej żywi. Chcieli wiedzieć, co to ból, chcieli cierpieć, czuć, kochać, nienawidzić, być ponad nienawiść, być niedoskonałym po to, żeby zawsze mieć, do czego dążyć, to znaczy do piękna. Chcieli także doznawać i przeżywać cuda. Śmierć jest zbyt doskonała. Ich prorok mówił wiele rzeczy, których nigdy do końca nie zrozumieli. Miedzy innymi to, że tej drogi nie można skończyć. Źle pojmując słowa proroka mieszkańcy Nieba nie mają nic więcej do zrobienia, nie mają żadnych marzeń i żadnych potrzeb. Ulegają zagładzie z powodu całkowitego spełnienia, z nudów. Ta droga to ich dusza, duch ich dziejów. Właśnie, dlatego, kiedy już zbudują jakiś dłuższy odcinek, albo zapomną o słowach proroka i zaczynają myśleć, że już skończyli, wtedy obsuwają się masy ziemi, bija pioruny, wybuchają niewidzialne wulkany, wylewają rzeki i zatapiają ich, huragany rozrywają ziemię, droga robi się wąska i kręta i niszczy sama siebie albo duch w ludziach opada i zaczynają się rozruchy i tysiące rzeczy odrywają ich od pracy i niszczą to, co już zbudowali i przychodzi nowe pokolenie i zaczyna wszystko od nowa, od ruin i rumowisk. Azaro spojrzał na drogę „nowymi oczami”. Była krótka i cudowna. Było to dzieło sztuki, niemal świątynia, piękniejsza niż można by opisać, zrobiona z najcenniejszych substancji świata- z ametystów i chryzoberyli, wyłożona karnelianem, błyszcząca turkusami ułożonymi w niesamowite wzory. Każde pokolenie mieszkańców Nieba zaczyna wszystko od niczego i wszystkiego zarazem. Znają wszystkie swoje błędy. Może nie wiedzą, że je znają, ale je znają. Znają wczesne plany, początkowe zamierzenia, najwcześniejsze marzenia. Każde pokolenie musi samo wrócić do początków. Są na ogół nieco mądrzejsi, ale nie posuwają się bardzo daleko. Możliwe, ze teraz pracują trochę wolniej i że będą robić większe błędy. Taki właśnie jest ten lud. Pisane im są nieskończone nadzieje i wieczność walki. Nic ich nie może zniszczyć, oprócz ich samych i nigdy nie skończą tej drogi, która jest ich duszą i nie wiedzą o tym.
                   Książka Bena Okri „Droga bez dna” skupia się także na codziennej egzystencji rodziny Azaro oraz mieszkańców „getta”, w którym przyszło im żyć. Matka Azaro to kobieta pewnie „chodząca po ziemi”, opiekująca się domem i zarazem sprzedawczyni na pobliskim bazarze. Ojciec to infantylny człowiek, nadużywający alkoholu mitoman, który pracuje, jako tragarz przy rozładunku kontenerów. Zaczął trenować boks, bo wmówił sobie, że zostanie mistrzem świata. Niekiedy budził się w środku nocy i zaczynał uderzać, kontratakować, wymierzał proste ciosy i haki, puszczał serie w powietrze i rzucał się na wyimaginowanych wrogów. Wypuszczał serie ciosów w sznur na bieliznę, aż się napiął i zerwał. Potem jeszcze bardziej mu się pogorszyło. Zaczął trenować z powietrzem po drodze do pracy. Bił się z wiatrem, z ćmami i z komarami. Boksował się z cieniami z okolicy i walczył z wieloma wymyślonymi wrogami naraz, jak gdyby cały świat był przeciwko niemu. Ludzie zaczęli patrzeć na rodzinę Azaro jak na odmieńców.
                 Książka „Droga bez dna” Bena Okri jest książką filozoficzną, której przesłanie jest dość zaskakujące. Zostaliśmy stworzeni cudowną ręką Boga po to, żeby móc smakować gorzkie owoce czasu. Jesteśmy bezcenni, pewnego dnia całe nasze cierpienie zamieni się w siedem cudów świata. Niebo nie jest naszym wrogiem. Są takie rzeczy, które dzisiaj palą nas od środka, ale które zmieniają się w złoto, kiedy jesteśmy szczęśliwi. Nie dostrzegamy tajemnicy naszego bólu. Tajemnicze cuda dokonują się tuż obok nas i tylko czas będzie mógł je ukazać światu.
                 Dziecko ze „świata duchów” to podróżnik, który niechętnie zapuszcza się w chaos i światło słoneczne, w otchłanie snów żyjących i umarłych. Każdy z nas może być takim dzieckiem, i na pewno jest wielu takich, którzy trwają w tym stanie, nie zdając sobie z niego sprawy. Jest wiele narodów, cywilizacji, idei, połowicznych odkryć, rewolucji, miłości, form sztuki, eksperymentów i wydarzeń historycznych, które znajdują się w tym stanie nic o tym nie wiedząc. Również ludzie. Dziecko ze „świata duchów” zawsze się buntuje, chce żyć życiem i jego przeciwieństwami. Takie dziecko chce stać się „duchem” swobodnym w klatce wolności. Biorąc pod rozwagę nieśmiertelność duchów, pozostaje pytanie, czy takie dziecko chce się urodzić z powodu życiowych paradoksów, odwiecznych zmian, zagadek życia? Książka Okri uczy, że żadna niesprawiedliwość nie trwa wiecznie, żadna miłość nigdy nie umiera, żadne światło naprawdę nigdy nie gaśnie, nie ma takiej drogi, której budowa jest zakończona, żaden sposób postępowania nie jest ostateczny, ani żadna prawda, naprawdę nie istnieje ani początek, ani koniec. Tak czy inaczej, wszystko jest możliwe. „Jest pośród nas wiele zagadek, których ani żyjący, ani umarli nie potrafią rozwiązać”.
                      „Cały wszechświat może zmienić jedna, jedyna myśl”. My, ludzie, należymy do rzeczy nieważnych. Życie to coś wielkiego. Na świecie istnieją dziwne „bomby”. Wielkie moce w przestrzeni walczą o władzę nad naszym losem. „Zjadają” nas maszyny, trucizny i egoistyczne marzenia. Ludzie, którzy wyglądają jak ludzie, wcale ludźmi nie są. Są pomiędzy nami stworzenia bardzo dziwne. Są między nami anioły i demony, przybierają różne postacie. Mogą w nas wejść i mieszkać w nas przez sekundę, albo połowę życia. „Szczury i żaby rozumieją swoje przeznaczenie. A dlaczego nie może go zrozumieć człowiek?”. „W ciele kota jest napisanych wiele historii, wiele książek”, i choć wszystkie drogi prowadzą do śmierci, a niektórych nie da się dokończyć to możemy jeszcze raz wyśnić ten świat i sprawić, by nasz sen stał się prawdą.

25 lutego 2018

Nauczyciel pożądania


„Nauczyciel pożądania”


Philip Roth



Autor/ (ur. 19 marca 1933 w Newark) – amerykański pisarz żydowskiego pochodzenia, od wielu lat wymieniany wśród kandydatów do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

Tłumaczenie/ Jacek Spólny

Tematyka/ Męski świat jest seksualny do bólu i do rozkoszy. Zaludniające go istoty bywają z tego powodu neurotyczne, despotyczne, cyniczne. Rozkosz (często tożsama z seksem) aspiruje do miana metanarracji, której bohater nieustannie poszukuje (pożąda?) w kolejnych łóżkach. Nie mają mocy spajającej ani wiara, ani nadzieja, ani miłość.

Główny motyw/ David Kepesh, inteligentny i uczuciowy student college`u stara się podążać szlakiem ku rozkoszy przez świat zmysłowych pokus, tytułując się największym rozpustnikiem wśród studentów i najwybitniejszym umysłem wśród rozpustników. Bohater nawet nie podejrzewa, jak prorocze i przeklęte stanie się dla niego w przyszłości to życiowe motto. Razem z Kepeshem przebywamy daleką drogę od beztroskiej swobody erotycznej młodości, przez skomplikowane relacje małżeńskiego trójkąta w Londynie, do bolesnej samotności Nowego Jorku.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Nie chcę- z niemożności, którą wynoszę do rangi zasady- opierać się temu, co nieodparte, chociaż osobom postronnym źródło fascynacji wydawałby się złudne albo przewrotne, dziecinne albo perwersyjne”.
„W ten sposób wyszukuję dziewczęta, które w innych okolicznościach wydawałoby mi się przeciętne, głupie lub nudne, lecz żyję w przekonaniu, że pod tą nudą coś się kryje, a mojego pożądania nie można bagatelizować ani nim pogardzać”.
„Namiętność to niewyczerpane szaleństwo, przy tym niezwykle odświeżające siły”.
„Świat jest ogromny, wystarczy na nim miejsca, żeby każdy robił, co lubi”.
„Rodzimy się winni, przeżywamy straszne rozczarowanie, nim zdobędziemy wiedzę, potem boimy się śmierci- a dla złagodzenia bólu dane jest nam tylko cząstkowe szczęście”.
„(…) nic nie zmieni ilość biżuterii, jaką kucharka uzbierała przez lata od żonatych milionerów, którzy preferują podlotki”.
„(…) czytanie to opium dla klas wykształconych”.

   

               Na początku należy wyjaśnić, że seksualność to bardzo kontrowersyjny a zarazem intrygujący temat. Z biegiem czasu coraz bardziej przełamywano bariery wstydu, więc seksualność stawała się obiektem zainteresowań wielu ludzi, w szczególności psychologów, lekarzy, psychiatrów a także pisarzy. Człowiekiem, który wręcz „obsesyjnie” sprowadzał wszystko do tej tematyki i jako pierwszy pisał o niej bez skrępowania był Zygmunt Freud. Freud twierdził, że główną siłą napędową w życiu człowieka jest libido, czyli popęd seksualny. Popęd ten budzi się bardzo wcześnie i jest zaspokajany kolejno za pomocą różnych stref erogennych naszego ciała. Według Freuda libido odgrywa szczególną rolę w życiu człowieka, w jego rozwoju i dojrzewaniu, szczególnie w dojrzewaniu seksualnym, a tym samym dojrzewaniu do miłości erotycznej. W centrum stoi tu miłość płciowa, której celem jest stosunek seksualny. Libido pojawia się już w dzieciństwie i ulega w ciągu życia różnym przemianom.

              Istnieje jeszcze miłość, która obok seksu dla Ericha Fromma „ jest sztuką, tak samo jak sztuką jest życie”. Jest to sztuka, której można się nauczyć. Nauka nie jest łatwa, ale jednak możliwa. W miłości konieczne jest zdyscyplinowanie, koncentracja, cierpliwość, pełne zaangażowanie. Przy tym należy wyzbyć się narcyzmu oraz należy być pokornym. Zdobycie natomiast obiektywizmu i rozumowego poglądu na świat oznacza, iż przebyliśmy połowę drogi do opanowania sztuki miłości. Ważna jest wiara we własną miłość, zdolność budzenia miłości u innych i jej trwałość. Wiara wymaga odwagi, gotowości na ryzyko, ból czy rozczarowanie.

                 Philip Roth porusza w swoich książkach najważniejsze kwestie zajmujące współczesnego człowieka: pisze o małżeństwie, seksie, miłości, polityce, religii. Zresztą część tych spraw była długo wyłączona z literatury amerykańskiej. Roth pochodzi z dobrego żydowskiego domu z Newark w stanie New Jersey. Z rodziny zadowolonej z tego, że wyrwała się z Europy Wschodniej. – „Nie pamiętamy już, skąd przyjechaliśmy” – mawiała jego babka. Rodzice Rotha chcieli powoli dorabiać się i asymilować z resztą społeczeństwa. On sam myślał nawet o karierze prawnika, ale później wybrał studia literackie. Coś go jednak w tym ułożonym, nieortodoksyjnym żydostwie drażniło. Był 26-letnim początkującym wykładowcą na uniwersytecie w Chicago, gdy w 1959 roku w „The New Yorker” opublikował opowiadanie „Defender of the Faith” („Obrońca wiary”). Opowiadanie opublikowane w poczytnym tygodniku wywołało burzę. Amerykańscy Żydzi nie potrzebowali, by jakiś młody żydowski pisarz tworzył postać, która utrwala negatywne stereotypy o nich. Rotha uznano za zdrajcę, nienawidzącego własnej tożsamości Żyda. Osobę, którą trzeba w najlepszym razie uciszyć. Do redakcji przyszły dziesiątki listów z protestami. Roth, który ze swej żydowskości uczynił jeden z wiodących tematów prozy, już od początku kariery, od debiutanckiego zbioru opowiadań "Goodbye Columbus", oskarżany był przez ortodoksów o nienawiść do Żydów, choć sam urodził się w tradycyjnej żydowskiej rodzinie pochodzącej z Galicji. Roth chodził nawet do jesziwy, choć ujawnił później, że okrutnie go ona męczyła i zdecydowanie wolał grać w baseball. Przyznawał też, że w dzieciństwie nie zetknął się z antysemityzmem, którego widmo wciąż dręczyło jego dziadków i rodziców. Drugim z wielkich tematów Rotha jest seks czy też, szerzej, relacje damsko-męskie w całym ich skomplikowaniu. Od tego czasu oprócz łatki żydowskiego antysemity zyskał Roth po takich książkach jak „Kompleks Portnoya" i „Nauczyciel pożądania” przydomek "chodzącego penisa", nawet u tych, którym książki się podobały.

                       Przez wieki Żydzi byli oskarżani o zbytnie interesownie się seksem, Freud był atakowany za nadmierny seksualizm w swojej pracy nad psychoanalizą. Naziści oskarżali Żydów o tak zwaną „wybujałą seksualność”, co źle wpływało na naród niemiecki, tak samo żydowscy pisarze byli i są „atakowani” za nadmierną tematyką seksu w swoich książkach. Czy Żydzi mają jakiś problem seksualny? Nie raczej nie, przecież każdy człowiek na świecie jest taki sam. Może oni potrafią bez lęków o tych sprawach myśleć i rozmawiać? Przecież w samej Biblii „kipi” seksualnością; Adam i Ewa byli w Raju nadzy, Lot i jego córki, Sodoma i Gomora, Batszeba żona Uriasza, król Salomon i jego harem, „Pieśni nad pieśniami”, Naomi i Ruth. To właśnie w Biblii istnieją najbardziej zagadkowe opowieści o seksie. W hebrajskiej Biblii poligamia jest normą. Abraham płodzi dzieci z Sarą i niewolnicą Hagar. Jakub żeni się z Rachelą i z jej siostrą Leą, a także z ich niewolnicami Bilhą i Zilpą. Żony są w istocie własnością mężów, a córki własnością ojców. Ojciec chroni dziewictwo córki, ale ta na jego życzenie w dowolnej chwili może je utracić. I tak Lot oferuje dziewictwo swoich dwóch córek rozjuszonemu motłochowi, który oblega jego dom w Sodomie. Sam seks w Biblii bywa ukryty, ale można go znaleźć na każdej stronie, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać. Pełne zrozumienie nauczania na temat seksu wymaga wyszkolonego oka. Kiedy biblijni autorzy chcieli mówić o genitaliach, pisali czasem – jak w „Pieśni nad Pieśniami” – o „rękach”, a innym razem o „stopach”.  
             
                   
Mając tak wielką władzę erotyczną nad sobą i nad obcymi ludźmi, stworzyliśmy gęstą, hipnotyczną atmosferę, która przenika przede wszystkim nasze niedoświadczone umysły. Kto nie pamięta Heleny Trojańskiej, Kleopatry, Mata Hari, Marlin Monroe kobiet, które miały wpływ –choćby maleńki- na losy świata? Seks ma bardzo wielką moc i działa tak samo na profesora i na zduna.  Z początku pożądanie jest dla Davida Kepesha naturalnym odruchem ciała i umysłu. Jest ono, zdawałoby się, czymś prostym, banalnym, prowadzącym do konkretnego celu. Bohater znakomicie zdaje sobie sprawę z konwencji kulturowych, które nakazują pożądającym się ludziom prowadzić długie rozmowy, zachwycać się sztuką, muzyką, przy czym, jak sam stwierdza, jest to jedynie maskowanie chuci.

                       Pierwsze spotkania z seksualnością bohater doświadcza jeszcze, jako mały chłopiec w hotelu jego rodziców, w którym pracował animator życia towarzyskiego Herbi. Herbi zahipnotyzowywał gości hotelowych śpiewem i bezwstydnym ekshibicjonizmem. Komu innemu talent pozwalał na naśladowanie głosu sławnych piosenkarzy, dźwięku szofaru i, na specjalną prośbę małego Davida, ryku myśliwca nurkującego nad ukrytym schronem Führera? Czasem zapał i wirtuozeria tak bardzo ponosiła Herbiego, że ojciec musiał go upominać, żeby niektóre imitacje zachowywał raczej dla siebie, choćby były najbardziej wyjątkowe. ”Cenzura” wprowadzona przez ojca Davida pana Abe Kapesha nie spodobała się gościom hotelowym szczególnie zamieszkującym tam kobietom. Kiedy dorośli pytali chłopca, kim chciałby być w przyszłości? Mały David odpowiadał, że Herbim. Ta odpowiedź niezmiernie bawiła wszystkich zebranych, tylko matka pani Bella Kapesh wyglądała na nieco strapioną.  W okresie szkolnym w życiu Davida pojawiała się jedna cheerleaderka Marcelli Walsh, przez którą David poznaje smak niezłagodzonej niczym frustracji seksualnej, nawet masturbacja nie łagodziła jego łajdackich marzeń. Skazana na niespełnienie tęsknota rodziła się, kiedy oglądał jej występy podczas meczów koszykówki. W jednym z układów dziewczęta stoją z jedną pięścią przyciśniętą do biodra, wymachując drugą w powietrzu, za każdym razem z coraz większym zamachem. Tylko w wolno unoszącym się brzuchu Marcelli Walsh David odnajduje „aluzję” wręcz zachętę, żądzę natychmiastowego zaspokojenia podniecenia. Kiedy David miał osiemnaście lat i zaczął studia na pierwszym roku w Syracuse, poznaje Louisa Jelinka młodego homoseksualistę, który pracował w budce z hot dogami i którego zapach unosił się po całym pokoju. Od tamtej pory każdy napotkany przez Davida homoseksualista będzie przywoływał z freudowską precyzją świat budek z hot dogami. Tak, więc świat stawiał liczne argumenty i przeszkody pomiędzy jego tęsknotami a przedmiotami pożądania. Ojciec go nie rozumiał, FBI go nie rozumiała, Marcelli Walsh go nie rozumiała, nie rozumiały go prymuski, ani dziewczyny pozujące na artystki- tak do głębi nie rozumiał go nawet Louise Jelinek, ten poszukiwany przez policję rzekomy homoseksualista, który, chociaż brzmi to mało prawdopodobne, był jego najlepszym kolegą. Tak, nikt go nie rozumiał, on sam siebie zresztą też nie. Wszystko, co nie do końca stłumione w tych schludnych, przyzwoicie wychowanych Amerykanach klasy średniej, z miejsca wychodzi na jaw (lub nawet na powierzchnię wyobraźni) w tej wszechogarniającej atmosferze decorum.

                 W tym czasie rozkwit przeżywała akurat mitologia Szwedek i ich erotycznej swobody, i mimo wrodzonego sceptycyzmu wobec opowieści o niezaspokojonych pragnieniach i dziwacznych skłonnościach, które słyszało się w colleg’u, bohater z radością odpuszcza sobie zajęcia z języka staronordyckiego i chodzi przekonać się, ile jest prawdy w tych pobudzających wyobraźnię, uczniowskich spekulacjach. Wędruje, więc nocami do pubów, gdzie kelnerki to podobno mające hopla na punkcie seksu boginie ze Szwecji, podając dania kuchni narodowej w barwnych strojach ludowych, malowanych drewniakach, w których nadzwyczaj korzystnie prezentują się złote nogi, i ludowych garsonkach, wiązanych od tyłu i od przodu i eksponujących apetyczne pagórki piersi.

                  Tutaj właśnie David poznaje Elisabeth Elverskog- a nieszczęsna Elisabeth poznaje jego. Elisabeth wzięła roczny urlop dziekański z uniwersytetu w Lund, żeby podszkolić się w angielskim. Mieszka z koleżanką, Brigittą, córką przyjaciół rodziny, która dwa lata wcześniej przerwała naukę na uniwersytecie w Uppsali. Na początku David sypiał tylko z Elisabeth, jednak wszyscy postanowili przerwać wreszcie tę grę pozorów i rozpoczął się seksualny trójkąt. Taka roznosiła go radość z powodu zmiany, jaka zaszła w jego życiu, taka zaślepiała go radość i szaleństwo przeżyć, którą doznawał w towarzystwie nie jednej, ale dwóch dziewcząt ze Szwecji, że nie zauważył, jak Elisabeth stopniowo załamuje się pod wpływem pełnienia roli jednej drugiej „haremu”. Bohaterowi dwie Szwedki też nie wystarczały i w pokoiku nad chińską pralnią próbuje „szczęścia” z dziwką o pseudonimie Lekka Liza za trzydzieści szylingów.  

                      Przyszedł na Davida czas ustatkowania, poznał Helen Baird, która została jego żoną. Helen, kobieta po przejściach po roku studiów na uniwersytecie stanowym w Kalifornii uciekła z dwa razy starszym od siebie dziennikarzem do Hongkongu. Helen, której przypisywano „otwartą” mentalność osoby wychowanej na czasopismach dla dziewcząt była gotowa opowiedzieć historię swego życia bez cienia wahania. Przekroczywszy trzydziestkę, tak zapiekli się we wzajemnej niechęci, że każde streściło się w najgorszych cechach. Podczas końcowych miesięcy małżeństwa ostatnie iskry energii tliły się w nich jak ogień w wypalonej zapaliczce. David zaczął rozumieć, że kiedy się kocha, to w swych rozważaniach o tej miłości trzeba wychodzić do spraw wyższych, bardziej ważnych niż szczęście czy nieszczęście, grzech czy cnota w ich potocznym znaczeniu albo nie trzeba wcale rozważać. Z rumowiska rozwodu wydobyła Davida po pierwsze propozycja pracy złożona przez Arthura Schonbrunna, który odszedł ze Stanford, po drugie David zaczął chodzić do psychoanalityka w San Francisco doktora Fredericka Klingera, który nie bał się szczerości w stosunkach z pacjentami, solidnego, rozumnego człowieka i specjalisty od zdrowego rozsądku.

              Latem tego samego roku David poznaje młodą kobietę zupełnie inną od tej grupki, które do tej pory znał. Claire Ovington sprawiła, że bohater powrócił znowu na łono społeczeństwa. Boże, jaka czułość duszy i ciała! Ten takt! Spokój! Mądrość! Fizycznie równie pociągająca jak Helen - ale na tym podobieństwa się kończą. Siła, determinacja i pewność siebie, ale u Claire wszystko podporządkowane jest czemuś więcej niż awantury sybaryty. Ma dwadzieścia cztery lata, skończyła psychologię eksperymentalną, jest magistrem pedagogiki. Jednak jak na kogoś, kto w pracy zawodowej emanuje taką rezerwą, chłodnym i pozornie niewzruszonym spokojem, zadziwiająco niewinnie i prosto traktowała swoje życie osobiste. David i Claire wybrali się w podróż po Europie z romantycznej Wenecji polecieli do Wiednia- gdzie oglądali dom Zygmunta Freuda, później do Pragi, gdzie kroczyli śladami Franza Kafki . W związku z Kafką bohater nie zwiedził tylko miejsca pochówku znanego dramaturga, lecz poznał także Evę starą, schorowaną kobietę, byłą prostytutkę, z której „usług” korzystał prekursor ekspresjonizmu Franz Kafka. Kobieta natychmiast zrozumiała, że David nie jest tylko turystą ciekawym szczegółów z życia Kafki, lecz znanym wykładowcą literatury. Zaproponowała, że dla podwyższenia statusu badawczego podciągnie spódnicę i pozwoli rzucić mu okiem na „to”, co „dotykał” Kafka. Tak chciała przyczynić się do ocalenia zabytku literatury narodowej. Starucha zapewniała przybyłych badaczy, że nie będzie to ich nic kosztować.

                  Książka Philipha Rotha „Nauczyciel pożądania” nie jest erotykiem, nie dotyka tylko spraw seksu, chuci i pożądania. To książka mówi o samotności, o ludzkich wyborach, o stracie i tęsknocie. Na końcu książki David i Claire goszczą w swoim mieszkaniu ojca Davida pana Abe Kapesha, któremu umarła żona matka Davida pani Bella Kapesh. Wśród gości jest także kolega ojca pan Bartniak, który pochował swoje dwie żony; pierwsza zginęła w Holocauście, druga zmarła na raka. Dwaj starsi panowie wspominają swoje żony i teraz, jako wdowcy wiedzą, że pustkę po swoich ukochanych kobietach nie da się niczym-nikim wypełnić. David zbiera całą miłość, na jaką go stać, i usiłuje wpić się wzrokiem w Claire. Z całą miłością, na jaką umie się zdobyć, patrzy na tę istotę wspaniale obdarzoną przez naturę, w momencie najpełniejszego rozkwitu, która wyciąga ku niemu dłoń. Trzeba przyznać, że w tym momencie kochanek czuje się bardziej niż ktokolwiek dotąd związany ze swym życiem- zakotwiczony w swym prawdziwym porcie! Mimo to nadal wyobraża sobie, że odciąga go stąd jakaś siła, tak samo nieubłagana jak siła grawitacji, co równie jest prawdą. Niczym spadające ciało, jabłko, które urwało się z drzewa i leci w stronę kuszącej je ziemi. Czy jest to ta sama siła, która zabrała matkę Davida i dwie żony pana Bartniaka? David i Claire po wysłuchaniu opowieści dwóch wdowców idą do ogrodu, żeby popatrzeć na planety, spadające gwiazdy. Unoszą lunety i wspominają przejażdżki wenecką gondolą.

            Książka „Nauczyciel pożądania” pokazuje, że wszyscy ludzie pragną być kochani, pożądani i pozostawać w centrum uwagi drugiej osoby. Nic, więc dziwnego, że nasze nadzieje wobec seksu są ogromne. Chcemy tych wszystkich pozytywnych emocji – namiętności, rozkoszy, miłości, spełnienia. To piękna i uwodzicielska strona seksu. Możemy w nim przeżywać więcej, niż gdziekolwiek indziej, może to być obszar najgłębszych poruszeń i trwałego zasilenia psychicznego. Nie bez kozery udany seks w połączeniu z miłością jest jednym z największych pragnień wielu ludzi. Jednocześnie niezwykle często doznajemy uczuć o zgoła przeciwnym ładunku emocjonalnym – lęku, odrzucenia, złości, frustracji. Ponieważ zbliżając się do drugiego człowieka, nieuchronnie narażamy się na liczne prawdopodobne komplikacje. Świat Rotha jest światem luster. Za alter ego autora można uznać Zuckermana (osiem tytułów) oraz Kepesha (trzy tytuły). „Nauczyciel pożądania” to trochę Roth w miniaturze: wykorzystane są chyba wszystkie ulubione tematy pisarza: żydowskość, amerykańskość, seksualność, masturbacja, tradycja. Całości dopełnia niezwykłe poczucie humoru Rotha. Książka wymagająca, niczego nie rozstrzyga, przeciwnie.