22 grudnia 2024

Tako rzecze Zaratustra

 

„Tako rzecze Zaratustra”

Friedrich Nietzsche

Autor/ ur. 15 października 1844 w Röcken, zm. 25 sierpnia 1900 w Weimarze) – niemiecki filozof, filolog klasyczny, prozaik i poeta, jeden z założycieli (obok Wilhelma Diltheya) filozofii życia w Niemczech. Kategorią centralną filozofii Nietzschego jest filozofia życia, ujmowanie rzeczywistości, a więc także człowieka, jako życia. Prowadzi to do zanegowania istnienia ukrytego sensu i układu świata – esencji, rzeczywistość staje się wobec tego chaosem. Konsekwencję tego stanowi radykalna krytyka chrześcijaństwa oraz współczesnej autorowi zachodniej kultury, jako opartych na tym złudzeniu. Podejście Nietzschego do religii i moralności cechował ateizm, psychologizm i historyzm; uważał je (religię i moralność) za wytwory ludzkie obarczone błędem zamiany przyczyny i skutku. Istotny u niego był także szacunek wobec wartości obecnych w antycznej kulturze greckiej, wraz z postulatem powrotu do niej.

Tłumaczenie/ Wacław Berent

Tytuł oryginału/ de Also sprach Zarathustra. Ein Buch für Alle und Keinene.

Tematyka/ Z „osamotnieniem” nadczłowieka łączy się ważny w filozofii Nietzschego  paradygmat – Bóg umarł. Ciekawe stwierdzenie. Pisarz nie mówi, że Boga nie ma i nie było, mówi, że Bóg umarł. Był i zmarł. Zmarł przez człowieka – swoje dzieło. Zabiła go litość i miłość do ludzi. A skoro nie ma już Boga, to nie ma też nikogo, kto mógłby krępować i ograniczać nadczłowieka w jego dziele. Co to jednak oznacza: „śmierć Boga”? Z pewnością nie chodzi o śmierć dosłowną. Nie chodzi więc o to, że jakaś boska istota, np. zamieszkujący niebiosa starzec z długą siwą brodą, po eonach istnienia znienacka dokonała żywota. Nic podobnego. Śmierć Boga jest po prostu metaforą momentu historycznego, którego nadejście Nietzsche doskonale przeczuł. Momentu, w którym religia – zarówno jako pewna perspektywa postrzegania rzeczywistości, jak i konkretna doktryna, w szczególności chrześcijaństwo – musi ulec nieodwołalnej dekompozycji.

Główny motyw/ Książka składa się z czterech części oraz z przedmowy. W skrócie „fabuła” książki traktuje o poszukiwaniu nadczłowieka przez Zaratustrę. Zaratustra, pustelnik-filozof, schodzi ze swej góry i wyrusza do miasta, do ludzi, i zaczyna ich nauczać na rynku miejskim. To nieudane wystąpienie jest źródłem jego nowych przemyśleń o naturze człowieka. Dalej poznajemy jego nauki wygłaszane już do  uczniów, przygody podczas wędrówek, które zawsze służą głoszeniu prawd o nadczłowieku. W książce jednak nadczłowieka nie ujrzymy. Jedynie jego „protoplastów”, ludzi wyższych, pewnego etapu w drodze ludzkości do nadczłowieka.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Byliśmy kiedyś małpami i dziś jest jeszcze człowiek bardziej małpą niż jakakolwiek małpa”.

„Zaklinam was, bracia, pozostańcie wierni ziemi i nie wierzcie tym, co wam o nadziemskich mówią nadziejach!”.

„Człowiek jest liną rozpiętą między zwierzęciem i nadczłowiekiem, liną ponad przepaścią”.

„Jedna cnota jest większą cnotą niż dwie, bowiem bardziej staje się owym węzłem, na którym zawiesza się przeznaczenie”.

„Czyżby należało najpierw uszy im poniszczyć, aby się nauczyli słuchać oczami?”.

„>Myśmy szczęście wynaleźli< - mówią ostatni ludzie i mrużą niedbale oczy”.

„Kto inaczej czuje, idzie dobrowolnie do domu obłąkanych”.

„Ma się swą przyjemność na dzień i swą przyjemność na czas nocy”.

„Dla ludzi jestem jeszcze czymś pośrednim między błaznem i trupem”.

„Niebezpieczniej było mi wśród ludzi niż wśród zwierząt (...)”.

„Zgoda z Bogiem i z sąsiadem: tego wymaga dobry sen”.

„O, bracia, Bóg, którego stworzyłem, był ludzkim dziełem i obłędem jak wszyscy bogowie”.

„Ze wszystkiego, co czytałem, lubię to tylko, co krwią było pisane”.

„Niegdyś duch był bogiem, potem przedzierzgnął się w człowieka, dziś staje się motłochem”.

„Prawdą jest: kochamy życie nie dlatego, żeśmy do życia, lecz żeśmy do kochania przywykli”.

„Nieco obłędu jest zawsze w miłości, lecz i w obłąkaniu zawsze nieco rozsądku”.

„I mnie, com przychylny życiu, wydaje się, że motyle, bańki mydlane oraz ludzie tego gatunku najwięcej wiedzą o szczęściu”.

„Wierzyłbym tylko w Boga, który tańczyć by potrafił”.

„Najnielitościwiej dręczą nas i naginają niewidzialne dłonie”.

„Życie jest tylko cierpieniem”.

„Rodzenie jest mozolne – mówią inni – i po cóż jeszcze rodzić? Rodzi się wszak tylko nieszczęśliwych!”.

„(...) każdy naród mówi językiem dobra i zła (...)”.

„Nieraz błoto spoczywa na tronie – a nierzadko i tron na błocie”.

„Zbyt długo tkwił w kobiecie niewolnik i tyran. Dlatego nie dojrzała jeszcze kobieta do przyjaźni: zna ona tylko miłość. W miłości kobiety jest niesprawiedliwość i zaślepienie na wszystko, czego nie kocha”.

„(...) boga chcesz sobie stworzyć z siedmiu diabłów swoich!”.

„Wszystko w kobiecie jest zagadką i wszystko w kobiecie ma jedno rozwiązanie: zwie się ono brzemiennością”.

„Dwóch rzeczy pragnie prawdziwy mężczyzna: niebezpieczeństwa i igraszki. Dlatego pożąda kobiety jako najniebezpieczniejszej igraszki”.

„(...) gorzka jest najsłodsza nawet kobieta”.

„Szczęście mężczyzny brzmi: ja chcę. Szczęście kobiety: on chce”.

„Gorycz jest w kielichu najlepszej nawet miłości (...)”.

„Wielu umiera za późno, niektórzy umierają zbyt wcześnie. Obco brzmi jeszcze nauka: >Umieraj w porę<”.

„Bóg jest domniemaniem: lecz ja pragnę, aby domniemania wasze nie wykraczały poza to, co jest do pomyślenia”.

„Lecz niech wam to wolę prawdy znamionuje, że wszystko przeistacza się w myślenie po ludzku, po ludzku widzialne, po ludzku odczuwalne!”.

„Twórczość – oto jest wielkie wyzwolenie z cierpień i polepszenie życia. Lecz żeby twórca powstał, wiele cierpień tu trzeba i wiele przeistoczeń”.

„[Twórcy] I tak stajecie się orędownikami i obrońcami wszystkiego, co przemija”.

„I Bóg ma swoje piekło: jest nim miłość ludzi”.

„Lecz krew jest najgorszym świadkiem prawdy; krew zatruwa najczystszą nawet naukę, czyniąc z niej obłęd i nienawiść serc”.

„(...) nie cierpię jednak cicho stąpających męskich nóg, przy których ostroga nie szczęka”.

„Ziemia – mówił on – ma skórę; na skórze tej są choroby. Jedna z tych chorób zwie się, na przykład: >człowiek<”.

„Największe wydarzenia – to nie nasze najgłośniejsze, lecz nasze najcichsze godziny”.

„Gdy się ślepemu wzrok przywraca, widzi zbyt wiele złego na świecie: tak, iż przeklina tych, co go wyleczyli”.

„Zaś kto pośród ludzi zmarnieć nie chce, musi się nauczyć z każdej pijać szklanicy; kto zaś między ludźmi czystym pozostać pragnie, winien potrafić i w brudnej umywać się wodzie”.

„Czyż urażona próżność nie jest matką wszelkich tragedii?”.

„Nieomal w kołysce dają nam już ciężkie słowa i wartości jak owo: >dobro< i >zło< - tak się posag nasz zwie”.

„A wiele wewnętrznego w człowieku jest jak ostryga: wstrętne, śliskie i trudne do uchwycenia (...)”.

„(...) zaś najohydniejsze zwierzę ludzkie, które kiedykolwiek spotkałem, nazwałem pasożytem: zwierzę, co kochać nie chciało, a z miłości żyć pragnęło”.

„Lecz oto ma nauka: kto się kiedyś chce lotu nauczyć, winien się najpierw nauczyć stać, chodzić, biegać, wdrapywać i tańczyć – nie wzlatuje się od razu do lotu!”.

„Oto siedzę tu i czekam, wokół mnie stare potrzaskane tablice, zarówno jak i nowe na poły zapisane”.

„To właśnie jest boskością, że są bogowie, a Boga nie ma”.

Zacznijmy od dość znanego cytatu z „Tako rzecze Zaratustra”, w którym zawarte są wszystkie istotne wątki, które chciałbym poruszyć w mojej recenzji. Na samym wstępie wymienionego dzieła Fryderyk Nietzsche wprowadza postać proroka Zaratustry, który przybywa do miasta o nazwie Pstra krowa, żeby głosić nowe prawdy, w tym ideę nadczłowieka. Dociera na rynek miasta tuż po tym, jak zgromadzonej tam gawiedzi zapowiedziano rychły występ linoskoczka. Zaratustra jest rozczarowany tym, że mieszkańcy miasta bardziej zainteresowani są tym występem, niż jego słowami. Nietzsche następująco przedstawia ten moment:

„Gdzież jest ten piorun, który was liznął swym językiem? Gdzież jest ten obłęd, który by wam zaszczepić należało? Patrzcie, ja was uczę nadczłowieka. On jest tym piorunem, on jest tym obłędem. Gdy Zaratustra tak zakończył, krzyknął jeden z ludu: >Słyszeliśmy już dość o linoskoku, pokażcie nam go wreszcie!< I lud cały śmiał się z Zaratustry. Jakoż linoskok, sądząc, że na niego przyszła kolej, imał się swego dzieła. Zaratustra jednak spoglądał na lud i dziwił się. Poczem rzekł temi słowy: Człowiek jest linią rozpiętą między zwierzęciem i nadczłowiekiem, – linią ponad przepaścią. Niebezpieczne to przejście, niebezpieczne podróże, niebezpieczne wstecz spoglądanie, niebezpieczne trwożnie zachwianie i zatrzymywanie się. Oto, co wielkie jest w człowieku, iż jest on mostem, a nie celem; oto co w człowieku jest umiłowania godne, że jest on przejściem i zanikiem”. Nietzsche nie napisał niczego nowego, ponieważ Psalm 8;6 naucza: „Człowiek jest niewiele mniejszy od tego co boskie i niewiele większy od zwierząt” (tłumaczenie oryginalne). Nasza egzystencja waha się między zwierzęcością a boskością. Lekceważąc nasze zobowiązanie wobec tej wizji, przestajemy rozumieć sens naszej egzystencji. „W tako rzecze Zaratustra” nie przypadkowo Fryderyk Nietzsche pierwszym swoim bohaterem uczynił linoskoczka, który maszerował po linie ku uciesze gawiedzi, i który został przez błazna spłoszony, wytrącony z równowagi. Linoskoczek spada i ginie, Zaratustra bierze go na ręce, taszczy jego ciało, chroni przed dzikimi zwierzętami w dziupli drzewa i uznaje za swojego pierwszego ucznia. Samotność poruszania się po chybotliwej linie życia jest przerażająca.

            Dzieło „Tako rzecze Zaratustra” rozpoczyna się w momencie, w którym czterdziestoletni Zaratustra po dziesięciu latach rozmyślań w górskiej jaskini dojrzewa do roli proroka-nadczłowieka. W swojej przemowie zwraca się do Słońca. Zaratustra darzy gwiazdę sympatią, ponieważ w jej dobowym ruchu po widnokręgu odnajduje odbicie własnego, przyszłego losu. Zejście ze szczytu góry w doliny, do ludzi, którym niesie nowinę o nadczłowieku, porównuje do punktu, w którym Słońce w południe, osiągnąwszy zenit na nieboskłonie, rozpoczyna ruch w dół ku zachodowi. Metafora dobowego ruchu słońca i kolejnych jego faz związana jest z trzema przemianami ducha. W „Przedmowie Zaratustry” metafora ta nie jest przedstawiona jeszcze w pełni. Wraz z rozwojem fabuły nabiera ona kolejnych elementów, uzyskuje odniesienie do całości dzieła. Metafora o kompletnej treści zawiera, oprócz elementów południa i zachodu (wieczoru), jeszcze dwa składniki: poranek i północ. Poranek oznacza pojawienie się znaku zwiastującego ostatnią z trzech przemian. Południe, a „raczej wielkie południe”, to czas osiągnięcia zenitu rozwoju świadomości, czyli fazy dziecka. Droga od południa ku zachodowi jest drogą powolnego schyłku, wyczerpywania się sił duchowych, a północ oznacza śmierć, która jednakże w perspektywie wiecznego powrotu uzyskuje afirmatywny charakter. Wielkie południe i droga ku zachodowi posiadają, oprócz jednostkowego, także gatunkowy kontekst, w którego obszarze symbolizują osiągnięcie przez ludzkość najwyższego stopnia rozwoju, a w konsekwencji powolne wyczerpywanie się potencjału i mocy w człowieku, jego zanik, który zgodnie z regułami życia i woli mocy, ma przygotować grunt na nadejście wyższego bytu, czyli nadczłowieka.

            Pierwszą osobą, jaką napotyka prorok, jest kontemplujący bożą doskonałość stary pustelnik. Rozpoznaje on Zaratustrę, którego dziesięć lat temu napotkał, gdy ten szedł w kierunku góry, na szczycie której urządził swoją samotnię. Starzec zauważa, że w mężczyźnie zaszła duchowa odnowa, mówi nawet, że stał się on „dziecięciem”. Słowa te brzmią dwuznacznie, sugerują czystość, niewinność proroka, nowy początek jego życia albo to, że osiągnął on już fazę dziecka – taka diagnoza okaże się jednakże, z perspektywy przyszłych wydarzeń, pomyłką. Pustelnik twierdzi też, że miłość do ludzi obraca się przeciwko miłującemu – słowa te, w odróżnieniu od nazwania proroka „dziecięciem”, z perspektywy przyszłych wydarzeń okażą się trafne, ponieważ miłość, a raczej współczucie, jakim Zaratustra darzy ludzi, jest spolaryzowane i dzieli się na pozytywne i negatywne. Pozytywne współczucie kieruje on ku wszystkim zwyczajnym, przeciętnym ludziom, ponieważ ich przeznaczeniem, po osiągnięciu najwyższego punktu rozwoju i wyczerpaniu potencjału mocy, jest zanik, wycofanie się ze sceny życia, ustąpienie miejsca wyższemu człowiekowi i w konsekwencji – nadczłowiekowi. Współczuciem negatywnym obdarza on wyższych ludzi, twórców, z których, z biegiem czasu, ma się wyłonić nadczłowiek. Ludzie wyżsi są największą słabością Zaratustry, dlatego pragnie on ich oszczędzić zamiast przezwyciężyć, a przecież to oni powinni doświadczyć ogromu twórczego cierpienia, jeżeli mają doprowadzić do pojawienia się nadczłowieka. W czasie rozmowy z pustelnikiem prorok nie jest jeszcze świadomy błędu, który popełnia. Współczucie negatywne stanie się największą przeszkodą w walce z duchem ciężkości. 


Zaratustra skierował się do pobliskiego miasta. Widząc tłum na rynku oczekujący na występ linoskoczka, zapragnął oświecić lud nowiną o nadczłowieku. Według proroka człowiek nie jest w hierarchii istot ziemskich ostatecznym bytem, i tak, jak usytuowane niżej stworzenia, powinien wyłonić z siebie (zgodnie z ideą woli mocy i nieustannie wypiętrzającego się życia) byt doskonalszy. Nadczłowiek jest celem człowieka, racją, która usprawiedliwia i nobilituje jego egzystencję. Zaratustra, przepowiadając drogę do nadczłowieka, posługuje się metaforą liny zaczepionej nad dwoma odległymi krańcami przepaści, z których jeden oznacza zwierzę i początek drogi, a drugi nadczłowieka i kres wędrówki. Lina oznacza most wypiętrzony z egzystencji przeciętnych ludzi, których przeznaczeniem jest wytworzenie tej budowli, a następnie zanik, czyli „zejście z drogi” wyższemu człowiekowi, który przechodząc po moście, stopniowo zbliżając się do drugiego krańca, przeistacza się w nadczłowieka. Przemówienie Zaratustry przerwał linoskoczek rozpoczynający swój występ przejścia po linie pomiędzy dwiema wieżami. Gdy akrobata dotarł do połowy drogi, z wieży którą miał za plecami wyszedł karzeł. Błazen szybko zbliżał się do sparaliżowanego nagłym zdarzeniem cyrkowca, a gdy był już przy nim, przeskoczył go. Linoskoczek stracił równowagę i runął w stojący pod nim tłum. Scena z akrobatą symbolizuje nie tylko drogę od zwierzęcia do nadczłowieka, lecz także walkę z duchem ciężkości, którym jest oczywiście przeskakujący śmiałka karzeł. Na te dwie metafory nakłada się jeszcze jedna, symbolizująca nieodwracalność biegu linearnego czasu (linoskoczek nie może cofnąć się na linie), co może stać się przyczyną niezdolności jednostki do utożsamienia się z własną przeszłością, niemożnością wypowiedzenia afirmatywnego: „«lecz tak ja właśnie chciałam!»” co skutkuje negacją ziemskiego świata. Karzeł w kontekście trzeciej metafory oznacza niezaakceptowaną przeszłość linoskoczka, która paraliżuje jego teraźniejsze i przyszłe działania, ostatecznie prowadząc do jego zagłady. Dlatego akrobata zatrzymuje się w połowie liny (która oznacza linearny czas) i spada z niej, gdy jego własna przyszłość go wyprzedza. Te trzy metafory dotyczą również przyszłych losów Zaratustry – on również, przechodząc trzy przemiany ducha, będzie przechodził po linie prowadzącej od zwierzęcia do nadczłowieka, chwiejąc się na niej, walczył z duchem ciężkości i własną przeszłością. Ich ostateczne pokonanie będzie wymagało odrzucenia negatywnego współczucia do wyższego człowieka. Interesującą interpretację zdarzenia z akrobatą przedstawia K. Löwith. Filozof ten twierdzi, że linoskoczek uosabia kondycję człowieka po śmierci Boga, w wyniku której utracił klarowną i bezpieczną pozycję w hierarchii stworzenia, sytuując go pomiędzy zwierzętami a Bogiem. W nowej hierarchii – pomiędzy zwierzęciem a nadczłowiekiem, egzystencja człowieka, uwikłana w możliwość samoprzezwyciężania, przypomina niebezpieczne balansowanie linoskoczka na linie.

Zaratustra wędrował, głosząc swoje proroctwo i gromadząc wokół siebie wyznawców. Wreszcie podjął decyzję o powrocie do pustelni. Przepowiedział uczniom, że powróci do nich dwukrotnie, a w czasie drugich odwiedzin świętować będą nadejście wielkiego południa. Kończy się pierwsze „znijście” mędrca. Następne lata spędził Zaratustra w górskiej samotni. Pewnej nocy miał proroczy sen, w którym nawiedziło go „dziecię ze zwierciadłem”, proszące, aby przejrzał się w lustrze. Zaratustra, zamiast własnego oblicza, ujrzał demoniczną kreaturę śmiejącą się szyderczo. Senne przesłanie prorok odczytał jako znak, że w czasie, gdy on oddawał się rozmyślaniom, przeciwnicy jego nauk rozpoczęli walkę z nowiną nadczłowieka. Sen ma też drugie przesłanie, którego Zaratustra nie zna (lub odrzuca jako niewygodne): maszkara w lustrze ukazuje ducha Zaratustry, który w tym momencie jest jeszcze, jako wielbłąd, niezdolny do przeistoczenia się w dziecko. Zjawa jest pierwszym z upiorów, jakie nawiedzą Zaratustrę. Skłonią go one do zejścia na drogę prowadzącą do przemiany w lwa. Prorok, kierowany miłością ku uczniom, gotowy na obronę idei, jakie rozpowszechnił, rozpoczyna drugie zejście.

Metafora wiecznego powrotu należy do tych metafor, których nie da się przełożyć na język niemetaforyczny. Jedna metafora odsyła do drugiej: pierścień, krąg, koło, kula, wąż, klepsydra bytu, kołowrót, brama; pojawia się też gra przeciwieństw: ciężar-lekkość, zgrzytanie zębów-śmiech, trwoga-rozkosz, choroba-zdrowie, zejście-przejście, szczyt-przepaść itd. Jest ona głównym motywem „Tako rzecze Zaratustra”. Najpełniejszy jej obraz znajdziemy w przypowieści „O widmie i zagadce”.

Stój! karle! rzekłem. Ja! Albo ty! Jam silniejszy z nas dwu: ty nie znasz mej myśli przepaścistej! Jej udźwignąć byś nie zdołał!“ (...)  „Spojrzyj, karle, na ten gościniec pod bramą; — mówię do niego: dwa oblicza ma on w tem miejscu. Dwie drogi zbiegają się tutaj: nikt jeszcze dróg tych do końca nie zeszedł.  Ta długa droga wstecz: po wieczność ciągnie się ona. Owa zaś droga przed się — to druga jest  wieczność.  Przeczą sobie te drogi; zderzają się one ze sobą głowami: — i tu oto przy tej bramie zbiegają się ze sobą. Imię podbramia stoi oto wypisane: „Chwila“.  Lecz gdyby ktoś jedną z tych dróg poszedł dalej, jeszcze dalej i wciąż jeszcze dalej: sądzisz, karle, że te drogi wiecznie sobie przeczą?„ —  „Wszystko proste kłamie — odparł karzeł wzgardliwie. Wszelka prawda jest krzywa, czas nawet jest kołem“.  „Ty duchu ciężkości! odparłem gniewnie, nie ułatwiajże sobie zbytnio! Albo cię tu pozostawię, gdzie utkwiłeś, kuternogo! — a zaniosłem cię wszak wysoko!  Spojrzyj — mówię dalej — na tę chwilę! Od tego podbramia chwili bieży długa wieczna droga wstecz: poza nami leży wieczność.  Nie przebiegłoż wszystko, co z rzeczy wielkich biedz tylko zdoła, już raz tej drogi? Nie musiałoż wszystko, co pośród rzeczy wszelkich stać się może, już raz się stawać, dokonywać, przebiegać? A skoro wszystko już było: co sądzisz, karle, o tej oto chwili? Czyż to podbramie — nie było już raz niegdyś?  I czy rzeczy wszelkie nie są tym ładem ze sobą zwikłane, że ta oto chwila wszystkie przyszłe rzeczy za sobą wlecze? A więc i samą siebie nadomiar?  Gdyż co z rzeczy wszelkich biedz może: i tę długą drogę, przed się wiodącą, raz jeszcze przebiedz musi! —  I ten pająk powolny, co w świetle księżycowem pełza, i ta poświata księżycowa, i ja, i ty na gościńcu pod bramą zaszeptani obaj, o rzeczach wiecznych zaszeptani, — czyż my wszyscy nie musieliśmy już niegdyś tu oto być?  — i czyż nie musieliśmy powrócić, — tą oto drogą wciąż na nowo biedz, aby tamtą długą, okrutną drogą — wiecznie na nowo powracać?   Takem mówił, a coraz to ciszej: gdyż trwożyły mnie myśli nie jawne i ukryte. I oto, nagle, usłyszałem psa wyjącego.  Czyżbym ja już słyszał psa tak wyjącego? Myśl ma wstecz pobiegła. Tak jest! Ongi, gdy dziecięciem byłem, w najodleglejszem dzieciństwie:  — wówczas słyszałem psa tak oto wyjącego. I widziałem go wówczas o zjeżonej sierści, z głową do góry zadartą, drżącego na całem ciele, w tę najcichszą widziałem go noc, kiedy i psy, zda się, w upiory wierzą:  — aż mnie litość zdjęła. Właśnie księżyc o tę porę w pełni wschodził, w milczeniu grobowem stanął ponad domem krągłą żagwią, — stanął cicho na płaskim dachu, jak na cudzej własności: — przeto przeraził się wonczas pies: gdyż psy wierzą w złodziei i upiory. A gdym go po raz drugi tak wyjącego słyszał, zdjęła mnie litość ponownie.  Lecz gdzie się karzeł podział teraz? Gdzie podbramie? I pająk? I szeptanie nasze? Czyżbym śnił? Czyżbym się przebudził? Oto pośród dzikich zwałów skalnych staję nagle samotny w głuszy okolnej, w najgłuchszej poświacie księżyca.  Lecz tam oto leży człowiek! Zaś tu! Pies najeżony skacze do pana, — a skoro mnie tylko ujrzał — zawył ponownie, zakrzyczał: — czyżbym już słyszał niegdyś psa tak o pomoc wołającego?  I, zaprawdę, com ujrzał, tegom nigdy jeszcze nie widział. Ujrzałem młodego pastucha, miotającego się po ziemi, dławiącego się w kurczowych podnietach, o twarzy potwornie wykrzywionej: długi czarny wąż zwisał mu z gęby.  Czyżem widział kiedykolwiek tyle wstrętu i bladego przerażenia w cudzej twarzy? On spał zapewne? I wąż wpełzł mu w gardziel — i wgryzł się w nią mocno.  Dłoń moja targała węża, targała co sił: — daremnie! wydrzeć węża z gardzieli nie zdołała. Wówczas krzyknęło coś ze mnie: „Ukąś! Gryź!“  „Głowa precz! Gryź!“ — tak oto krzyczały ze mnie przerażenie, nienawiść, wstręt i litość społem: wszystko nie zło i dobro krzyknęło ze mnie tym jednym okrzykiem. —  Do mnie, odważni! Wy poszukiwacze, usiłowacze, wy wszyscy, co powierzając się żaglom podstępnym, wypływacie na niezbadane morza! Wy zagadką weselni!  Zgadnijcież mi oto zagadkę, na którą wonczas patrzałem, wytłumaczcież mi to widmo największego samotnika!  Gdyż widmem to było i przyszłości widzeniem, — com wonczas w przenośni widział? I kim jest ten, co kiedyś przyjść jeszcze musi?  Kim jest ów pastuch, któremu wąż w gardziel wpełzł? Kim jest ten człowiek, któremu tak oto wszystko, co najcięższe, najczarniejsze, w gardziel wpełznie?  — Pastuch wszakże ugryzł, jak mu to krzyk mój radził; przygryzł dobrym kęsem! Daleko od siebie wypluł głowę węża: i skoczył na nogi. —  Nie pasterz to, nie człowiek już, — przeistoczony, olśniony, co śmiał się wraz! Przenigdy nie śmiał się na świecie człowiek, jako ten się śmiał!  O, bracia moi, śmiech jam słyszał, co człowieczym nie był śmiechem, — — i oto pragnienie mnie pali, tęsknoty która się nigdy nie ukoi.  Tęsknota za owym śmiechem trawi mnie: och, jakże ja zdołam żyć jeszcze! I jakżebym zdołał teraz umrzeć! — Tako rzecze Zaratustra.

Parabola rozmowy Zaratustry z karłem pod bramą oraz parabola pasterza z wężem w gardle są pełne symboliki, która doczekała się obszernych komentarzy. Zaratustra, płynąc statkiem, opowiada miłującym niebezpieczeństwo żeglarzom (symbolizują „wolne duchy”) zagadkę o swoim przewidzeniu. Jak sugeruje sam autor, zamiast zagadki rozwiązywać (losen), najlepiej je uwalniać (erlosen), tak jak uwalnia się własne potwory i zamienia w „niebiańskie dzieci”. Konfrontacja z karłem odbywa się pod bramą, która nosi nazwę „Augenblick”, co można tłumaczyć jako „chwila”, a co dosłownie oznacza „okamgnienie”. Ta metafora odnosząca się do patrzenia jest pomocna w zrozumieniu problemu czasu. Tak jak patrząc nie widzimy nigdy pojedynczych elementów, z których składa się obraz, ale widzimy od razu obraz w całości, tak samo przeżywamy czas nie w oddzielnych „punktualnych” chwilach, ale w pewnej ciągłości (trwaniu). Brama-chwila jest punktem, w którym zbiegają się dwie przeciwne drogi, z których jedna wiedzie w przeszłość, a druga w przyszłość. Karzeł twierdzi, że czas jest kołem, więc ciągnące się w nieskończoność drogi nie przeczą sobie nawzajem, tylko łączą się, stając się jedną z drugą. Odpowiedź karła przypomina pesymistyczną filozofię Schopenhauera, którego ponadhistoryczną podstawę negującą czas, Nietzsche pragnie przezwyciężyć. Nieprzypadkowo karzeł nazywany jest kuternogą, diabłem czy duchem ciężkości, który zatruwa wewnętrznie, fałszuje nasz obraz i hamuje rozwój.

Właściwa nauka o wiecznym powrocie, która jest przewidzeniem Zaratustry i zagadka dla wolnych duchów, nie objawia się w słowach karła czy zwierząt, ale w opowieści Zaratustry o pasterzu z wężem w gardle. Metafora pasterza może być ironicznym nawiązaniem do Ewangelii, przedstawiających Jezusa jako pasterza (Mk 6,34; Mk 14,26; J 10,1-21; Mt 26,31). Symbolika węża jest bogata – jest symbolem mądrości (jako jedno ze zwierząt Zaratustry), a także chrześcijańskim symbolem grzechu czy wreszcie pogańskim symbolem odrodzenia i przemiany (z uwagi na zrzucaną przez węża skórę). Pasterz uwalnia się od dławiącego go węża, odgryzając mu głowę, co odmienia go i przywraca radość. Odgryzienie i wyplucie głowy węża może więc oznaczać odrzucenie pragnienia wieczności zawartej w chwili, jako symbolu skończonego i doskonałego bytu. Nietzsche posługuje się swego rodzaju przypowieścią, opisującą to, co nazywa trzema przemianami ducha. Pierwszą figurą jest wielbłąd – dzieciństwo i młodość. Wielbłąd klęka i mówi: „Nałóż na mnie brzemię”. To pora posłuszeństwa oraz przyjmowania pouczeń i informacji od społeczności, niezbędnych do prowadzenia w tejże społeczności życia odpowiedzialnego, zgodnie z jego wymaganiami. Kiedy jednak wielbłąd jest już dobrze obładowany, zrywa się na równe nogi i biegnie na pustynię, gdzie przemienia się w lwa – tym silniejszego, im cięższy dźwigał ładunek. Zadaniem lwa jest zabić smoka, którego imię brzmi „Powinieneś”. Na każdej łusce tego łuskowatego zwierza wypisane jest to „powinieneś”; niektóre z „powinieneś” pochodzą sprzed czterech tysięcy lat, inne – z tytułów porannych gazet czy mediów społecznościowych. Podczas gdy wielbłąd – dziecko – musiał podporządkować się owym „powinieneś”, lew – czyli młodzieniec – ma je odrzucić i zająć się urzeczywistnieniem własnych celów. I właśnie wówczas, gdy z tego smoka jest już zimny trup, a wszystkie jego „powinieneś” zostały pokonane, lew przemienia się w dziecko posłuszne tylko własnej naturze, tak jak koło napędzane wyłącznie przez własną piastę. Nie ma już reguł, których trzeba słuchać. Żadnych praw wyprowadzanych z konieczności historycznych i celów lokalnej społeczności, lecz tylko czysty impuls witalny, pchający do życia życiem kwiatu.

Nietzsche uważa, że właśnie negacja życia w imię wartości uważanych za ważniejsze od życia jest iluzoryczna, niebezpieczna i perwersyjna zarazem. Iluzoryczna, ponieważ tkwiąc w środku życia, w rzeczywistości nie możemy sami oceniać go „z zewnątrz”. Niebezpieczna, ponieważ osłabia nas, tłumi nasze siły witalne. Perwersyjna, ponieważ stłumienie naszych instynktów popycha nas do tego, by ponownie potajemnie zainwestować je w taki sposób, żeby zaspokoić je pod zwodniczymi pozorami najszlachetniejszej moralności. Przytłaczające stwierdzenie: „Bóg umarł” (które w języku niemieckim brzmi jeszcze bardziej dojmująco) jest chyba najbardziej reprezentatywnym cytatem w całej filozofii Nietzschego. Ale co ono w rzeczywistości oznacza? Słyszeliśmy je tyle razy, że wydaje się nam niemal oczywiste i niewinne. Jest jednak zupełnie odwrotnie, ponieważ Nietzsche widzi śmierć Boga, jako gigantyczny problem. „Bóg nie żyje” w naszych umysłach. To metafora stwierdzenia: „wiara w chrześcijańskiego Boga stała się czymś niewiarygodnym” dla jemu współczesnych mieszkańców Europy. W XIX w. Pojawienie się wizji świata sprzecznych z religią (darwinizm, scjentyzm, socjalizm, itd) spowodowało powolny upadek wiary we wszystkich warstwach społeczeństwa. W pewnym fragmencie „Tako rzecze Zaratustra” Nietzsche przypomina, że dawniej bluźnierstwo było oskarżeniem skierowanym przeciwko Bogu, przeciwko religii, przeciwko świętym bożkom ludzi wierzących. W związku z tym, zgodnie z nową mądrością, którą chce ustanowić, bluźnierstwo polegać będzie na wznoszeniu oskarżeń nie przeciwko niebu, lecz przeciwko ziemi: „Zaklinam was, bracia, pozostańcie wierni ziemi i nie wierzcie tym, co wam o nadziemskich mówią nadziejach!”. Prawdziwy bluźnierca to nie jest ten, kto złorzeczy Bogu, lecz ten, kto złorzeczy ziemi, ponieważ to ona jest prawdziwą boskością. Jak wymownie te słowa brzmią w dzisiejszych czasach, ponieważ do degradacji środowiska naturalnego w największym stopniu przyczynia się człowiek.

 

 

 

 

21 grudnia 2024

Wiedza radosna

 

„Wiedza radosna”

Friedrich Nietzsche

 

Autor/ urodził się w 1844 roku w Röcken. Filozof, filolog, poeta. Na jego religijne wychowanie olbrzymi wpływ miał jego ojciec, który był pastorem. Studiował filozofię i teologię na uniwersytecie w Bonn, a także literaturę klasyczną w Lipsku. W 1869 roku zaoferowano mu profesurę nadzwyczajną na katedrze filologii klasycznej uniwersytetu w Bazylei. Po ponad 10 latach spędzonych w Bazylei, zrezygnował z pełnionych tam funkcji ze względu na narastające objawy choroby. Jej nawrót miał miejsce w 1889 roku, został wtedy częściowo sparaliżowany. Zmarł opuszczony i samotny w Weimarze w sierpniu 1900 roku. Do jego największych dzieł należą: „Narodziny tragedii”, „Jutrzenka”, „Wiedza radosna”, „Poza dobrem i złem”,  „Z genealogii moralności”, „Ecce homo” i „Tako rzecze Zaratustra”.

Tłumaczenie/ Leopold Staff

Tytuł oryginału/ de Fröhliche Wissenschaft

Tematyka/ Powiedzenie Fryderyka Nietzschego „Bóg umarł” skupia jak w soczewce jego poglądy na temat religii i jej roli w kulturze. Pojawia się ono kilkakrotnie w jego pismach, wkładane początkowo w „Wiedzy radosnej” (1882) w usta szaleńca, a potem traktowane w „Tako rzecze Zaratustra”, jako oczywisty fakt, o którym po prostu ktoś mógł nie słyszeć. Wraz z tradycyjną religijnością umiera bowiem tradycyjny pogląd na świat i chrześcijańska moralność ascetyczna, wymagająca doskonalenia się w cnotach czysto duchowych i pogardy dla ciała. Mogłoby się zdawać, że Nietzsche prezentuje tu pogląd niczym polscy decydenci w latach dziewięćdziesiątych, którzy zaproponowali zajęcia z etyki dla osób nieuczestniczących w katechezie szkolnej. Zastępowanie religii etyką sugeruje bowiem, że niewierzący to nihiliści, którzy odrzucają wszelkie moralne wartości. Dlatego właśnie potrzebują dodatkowych lekcji etyki, aby stali się moralni.

Główny motyw/ Dlaczego Bóg umarł? Otóż Europejczycy zrozumieli, że etyka jest od religii niezależna. Religia przestała funkcjonować jako uzasadnienie moralności, bo już wiemy, że nie może jej uzasadniać. Wartości chrześcijańskie nie mogą już uchodzić za wartości moralne. Są tylko arbitralne – bądź mają niezależne od religii uzasadnienie, a wtedy nie są tylko chrześcijańskie. Sekularyzacja, czyli obumieranie bogów, jest wedle Nietzschego konsekwencją rozpadu złudzenia, że religia jest źródłem uprawomocnienia wszelkich wartości. Tak myśląc o sekularyzacji, Nietzsche jawi się jako kontynuator oświecenia z jego hasłem „Bądź odważny myśleć”. To w oświeceniu Kant podkreślał, że prawdziwa moralność musi być autonomiczna, to znaczy nie może odwoływać się do uzasadnień pozamoralnych. Gdyby moralność odwoływała się tylko do strachu lub autorytetu władzy, nie byłaby godna pochwały: byłaby tylko bezmyślnym i mechanicznym posłuszeństwem. Wtedy jednak nie byłaby wcale moralnością. Moralność musi być autonomiczna, aby była moralnością. Tylko wolny człowiek jest moralny.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Podwójną boleść łatwiej jest znieść i lżej

Niż jedną (...)”.

„Istotę wielu ludzi znam,

A nie wiem, kim ja jestem sam!”.

„Może i śmiech ma jeszcze przyszłość przed sobą!”.

„Cóż oznacza to coraz nowe pojawienie się owych twórców moralności i religii, owych sprawców walki o oceny moralne, owych nauczycieli wyrzutów sumienia i wojen religijnych?”.

„(…) krótka tragedia zmieniała się ostatecznie zawsze na powrót w wieczną komedię istnienia (…)”.

„(…) człowiek musi co pewien czas wierzyć, że wie, dlaczego istnieje, rodzaj jego nie może się rozwijać bez periodycznie powracającego zaufania do życia! Bez wiary w rozum życia!”.

„Najsilniejsze i najbardziej złe duchy popychały dotąd ludzkość najbardziej naprzód: zawsze na nowo zapalały one usypiające namiętności (…)”.

„Dobrymi ludźmi w każdym okresie czasu są ci, którzy stare myśli w głąb zagrzebują i z nich hodują owoce, rolnicy duchowi”.

„W rzeczywistości jednak złe popędy wiodą w tym samym wysokim stopniu do celu, podtrzymują rodzaj i są niezbędne, jak dobre – tylko ich funkcje są odmienne”.

„Często to już syn zdradza swego ojca: ojciec rozumie samego siebie lepiej, odkąd ma syna. Wszyscy mamy w sobie ukryte ogrody i szczepionki; i używając innego porównania, wszyscy jesteśmy rosnącymi wulkanami, dla których nastąpi godzina wybuchu (…)”.

„Życie jest długim zgonem!”.

„Działa tu po prostu prawo nędzy: jeżeli chce się żyć, to trzeba się sprzedać (…)”.

„Zbudziłem się nagle wśród tego snu, lecz tylko dla świadomości, że właśnie śnię i dalej śnić muszę, aby nie zginąć: jak lunatyk dalej śnić musi, by nie runąć”.

„Ludzie, których życie nie jest >działaniem<, lecz zajęciem, siedzą przed sceną i przyglądają się obcym istotom, dla których życie jest czymś więcej niż zajęciem?”.

„Kto ma dosyć w samym sobie tragedii i komedii, będzie najchętniej trzymać się z dala od teatru (…)”.

„Niegdyś wszystkie dzieła sztuki ustawione były przy wielkiej uroczystej drodze ludzkości, jako wspomnienia i pomniki wzniosłych i błogich chwil. Dziś chce się dziełami sztuki zwabić biednych wyczerpanych i chorych z wielkiego ludzkiego gościńca cierpienia na ubocze, dla rozkosznej chwileczki; ofiaruje się im chwilowe odrzucenie i szaleństwo”.

„(…) >śmierć jest właściwie celem istnienia< (…)”.

„(…) Żydzi są przecież wynalazcami chrześcijaństwa!”.

„Po śmierci Buddy pokazywano jeszcze przez stulecie cień jego w jaskini – olbrzymi, straszliwy cień. Bóg umarł: lecz taki jest już rodzaj ludzki, że będą może jeszcze przez stulecia istniały jaskinie, w których będą pokazywali cień jego. – A my – my musimy jeszcze cień jego zwyciężać!”.

„Strzeżmy się myśli, że świat jest żywą istotą”.

„Strzeżmy się mówić, że istnieją prawa w przyrodzie. Są tylko konieczności”.

„Nie ma wcale innych wydarzeń życiowych, oprócz moralnych, nawet w dziedzinie spostrzeżeń zmysłowych”.

„Człowieka wychowały własne błędy”.

„Czy nie słychać jeszcze zgiełku grabarzy, którzy grzebią Boga?”.

„Czymże są jeszcze te kościoły, jeśli nie są grobowcami i pomnikami Boga?”.

„(...)>grzech< jest uczuciem żydowskim i żydowskim wynalazkiem, i ze względu na to tło wszelkiej chrześcijańskiej moralności dążyło chrześcijaństwo w rzeczy samej do >zżydzenia< całego świata”.

„Ktoś jak Jezus Chrystus mógł istnieć tylko wśród krajobrazu żydowskiego (...)”.

„Jeśli Bóg chciał stać się przedmiotem miłości, to powinien był wpierw zrzec się sądzenia i sprawiedliwości – sędzia nawet sprawiedliwy sędzia, nie jest wcale przedmiotem miłości”.

„Zbiegły ksiądz i wypuszczony skazaniec stroją ustawicznie miny: chcą mieć minę bez przeszłości”.

„Trzeba Niemcom wybić z głowy ich Mefistofelesa: i Fausta w dodatku. Są to dwa moralne przesądy wrogie wartości poznania”.

„Nie jest się niegrzecznym, jeśli się stuka kamieniem do drzwi, u których brak dzwonka”.

„Chociaż najbystrzejsi sędziowie czarownic, a nawet czarownice same, przekonani byli o winie czarownictwa, mimo to wina nie istniała. Tak ma się rzecz z wszelką winą”.

„>Dobro i zło są przesądami Boga< - rzekł wąż”.

„Bo, wierzcie mi! – tajemnica, by zebrać żniwo największego urodzaju i największej rozkoszy z istnienia, zwie się: żyć niebezpiecznie! Budujesz miasta swe na Wezuwiuszu!”.

„Nie chciałoby się dziś rzecz o moralności, jak Mistrz Eckhart: >proszę Boga, by mnie skwitował z Boga?<”.

„Myśli się z zegarkiem[1] w ręku, jak się je obiad (...)”.

„Bo szczęście i nieszczęście to dwoje rodzeństwa i bliźniąt, które wzrastają razem (...)”.

„Sokratesa, Sokratesa bolało życie!”.

„Wieczna klepsydra istnienia odwraca się jeno – a ty z nią, pyłku z pyłu!”.

„(...) życie zbudowane jest na pozorze, to znaczy na biedzie, oszukaństwie, przebraniu, oślepieniu, samozaślepieniu (...)”.

„(...) jeśli nic więcej nie okazuje się boskim, oprócz błędu, ślepoty, kłamstwa – jeśli Bóg sam okazuje się naszym najdłużej trwającym kłamstwem?”.

„To znaczy, im mniej kto rozkazywać umie, tym usilniej pożąda kogoś, kto rozkazuje, surowo rozkazuje, pożąda Boga, księcia stanowiska, lekarza, spowiednika, dogmatu, sumienia partii”.

„Nie ma bowiem nic demokratycznego nad logikę”.

„Wszędzie, gdzie Żydzi doszli do wpływu, nauczyli bardziej drobiazgowo odróżniać, bystrzej wnioskować, jaśniej i przejrzyściej pisać: zadaniem ich było zawsze jakiś naród >uczyć rozumu<”.

„Dodajmy, że nie tylko mowa służy za most między człowiekiem i człowiekiem, lecz i spojrzenie, ucisk, gest”.

Czy można powiedzieć, że dzieje chrześcijańskiej Europy otwiera i zamyka zarazem śmierć Boga? Czy chrześcijańska perspektywa ujmowania śmierci Boga jako warunku ustanawiającego najistotniejszy sens istnienia człowieka, ale i sens samego chrześcijaństwa jako religii, nie została unicestwiona przez parodystyczny (czy aby na pewno tylko?) gest Nietzschego ogłaszającego śmierć Boga właśnie? Bóg, o którym mówi Nietzsche, także został zamordowany przez ludzi. Tyle że, i to jest pierwsza dostrzegalna różnica, nie zmartwychwstaje. Zostaje po Nim puste miejsce. Nicość. Wprawdzie problem śmierci Boga pojawił się w przemyśleniach Nietzschego, jak uważa Karl Jaspers, jeszcze przed rokiem 1872, a później pojawiać się będzie od lat 80. jeszcze przy różnych okazjach (na przykład w „Tako rzecze Zaratustra”), to jednak po raz pierwszy sformułowany został w dobitny i poetycki sposób w „Wiedzy radosnej” z 1882 roku. W rozdziale zatytułowanym „Szalony człowiek” pojawia się postać z latarnią, która szuka Boga (co można interpretować jako echo znanej historii o Diogenesie, który biegał z latarnią, krzycząc, że szuka człowieka). Ci, do których jednak się zwraca, drwią z niego, wzruszając ramionami. Szalony człowiek krzyczy wtedy:
 „Gdzie jest Bóg? […] powiem wam! Zabiliście go – wy i ja! Wszyscy jesteśmy jego mordercami. Ale jakże to uczyniliśmy? Jak mogliśmy wypić morze? Kto dał nam gąbkę, aby zetrzeć cały horyzont? Cóż uczyniliśmy, uwalniając Ziemię z łańcucha jej słońca? Dokąd zdąża teraz? Dokąd my zdążamy? Jak najdalej od wszystkich słońc? Czy nie spadamy nieustannie? I do tyłu, i w bok, i do przodu, ze wszystkich stron? Czy istnieje jeszcze jakaś >góra< i jakiś >dół<? Czy nie błąkamy się jakby w jakiejś nieskończonej nicości? Czy nie czujemy podmuchu pustej przestrzeni? Czy nie stało się zimniej? Czy nie nadchodzi ciągle noc, noc coraz większa? Czy nie musimy zapalać latarni w przedpołudnie? Czy nie słychać jeszcze zgiełku grabarzy, którzy pogrzebali Boga? Czy nic jeszcze nie czujemy z boskiego gnicia? – bogowie także gniją! Bóg umarł! Bóg jest martwy! I my go zabiliśmy! Jakże się pocieszymy sami, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najpotężniejsze z tego, co świat dotąd posiadał wykrwawiło się pod naszymi nożami - kto zetrze z nas tę krew? Jakaż woda oczyścić by nas mogła? […] Czy wielkość tego czynu nie jest dla nas zbyt wielka? Czy sami nie musimy stać się bogami, by tylko wydawać się jego godnymi? Nigdy nie było większego czynu – i ktokolwiek tylko po nas się narodzi, należeć będzie gwoli czynowi temu do wyższych dziejów niż wszelkie dzieje dotąd!”.

Ta pełna dramatyzmu i patosu mowa „szalonego człowieka” nie znajduje jednak zrozumienia, odbija się o mur obojętności tłumu. „Szalony człowiek” pojmuje więc, że prawda, którą głosi, niejako wyprzedza czas, nie jest jeszcze pojmowalna. O czym zatem traktuje ta historia? Trudno rościć sobie pretensje do pełnego i oryginalnego wyłożenia jej, zważywszy, że stała się już ona przedmiotem wielu niezwykle ważnych interpretacji. Spróbujmy jednak nakreślić to, co wydaje się tu najistotniejsze. Na wstępie powiedzieć należy, że formuła Nietzschego nie jest wyrazem jakiegoś ateizmu (ten nie jest przecież czymś oryginalnym, odnajdujemy go już w starożytności w poglądach na przykład Gorgiasza z Leontinoi, Prodikosa z Keos, czy Teodora Ateisty). Można by wręcz uznać, że prawdziwymi ateistami okazują się w przytoczonej opowieści ludzie, do których zwraca się „szalony człowiek”. Najbardziej radykalny ateizm to szczególnego rodzaju obojętność na Boga (w tym sensie dotyczy on zarówno części zdeklarowanych ateistów, jak i tak zwanych ludzi wierzących, żyjących wiarą wyłącznie „zautomatyzowaną”, pozbawioną religijnego doświadczenia). 


Marta Soniewicka w książce „Utrata Boga” Wydawnictwa Copernicus Center Press[2] wyjaśnia, że wypowiedź „oszalałego człowieka” z wyżej przytoczonego fragmentu różni się od słów głupca z 14 psalmu, który w swoim sercu mówi: „Nie ma Boga” (Ps 14(13),1). Ze stwierdzenia śmierci Boga wynika bowiem, że Bóg musiał wcześniej żyć. W zacytowanym fragmencie pojawia się wyraźny zarzut, że Bóg nie tyle umarł, co „został zabity” i ten właśnie niewyobrażalny czyn budzi tak wielkie emocje. Nadaje to nowy sens śmierci Boga, która nie tylko jest faktem, ale staje się dla Nietzschego „wyczynem”. Nietzsche przypisuje „śmierć Boga” ludziom; jedną z przyczyn wspomnianego morderstwa jest to, że ludzie chcieli usunąć wszechwidzącego świadka, który widział ich wszystkie nikczemności.

Wiara w Boga, udzielającego schronienia przed rzeczywistością, jest również archaiczną odmianą wiary. Szukanie w Bogu pocieszenia wynika z duchowej słabości człowieka i jest według Nietzschego formą znieczulenia. Nietzsche oskarża taką wizję chrześcijaństwa o to, że jest szkodliwym dla ludzi oszustwem, wynikającym z uczucia resentymentu ludzi słabych, którzy szukają pocieszenia w tym, że zostaną wynagrodzeni za swoje ziemskie niedole w zaświatach. Forma niewinnego chrześcijaństwa, które sprowadza się do szukania w zaświatach ucieczki przed światem, jest określana przez niego „platonizmem dla ludu”. Nietzsche wyszydził wiarę z potrzeby, która czyni Boga „zapchajdziurą” dla ludzkiej niemocy, w tym również niewiedzy. Spór pomiędzy nauką a religią często opierał się na takim właśnie podejściu, w którym Bóg był pożyteczną hipotezą wyjaśniającą procesy naturalne, stopniowo dyskredytowaną przez naukę. Ten sam argument krytyczny wobec traktowania Boga jako protezy poznawczej jest określany również przez teologów mianem argumentu z „Boga-zapchajdziury” i uznawany za błąd. Niemiecki teolog Dietrich Bonhoeffer zauważa, że ludzie religijni mówią często o Bogu wówczas, gdy zawodzą ludzkie środki percepcji; przywołują Boga na pomoc, „albo dla tzw. rozwiązania nierozwiązalnych problemów, albo dla wsparcia w ludzkich porażkach – zawsze, można rzec, jako wyobrażenia ludzkiej słabości i na granicach ludzkiej egzystencji”.[3]

W „Wiedzy radosnej” krytyka chrześcijaństwa stała się już bezwzględna. Nietzsche przeprowadził ją z dwu zasadniczych pozycji: estetyka i demaskatora ukrytych za wiarą intencji. W paragrafie 132 za kryterium oceny oskarżonej wyznaniowości uznany zostaje „smak”. Zastąpi „rozumowanie”, chociaż i ono nie straci swojej ewentualnej atrakcyjności, co potwierdzi już to złośliwa trawestacja Marcina Lutra: Bogu, do tego, by istniał, w większym jeszcze stopniu niż ludzi mądrych, potrzeba głupców (por. § 129), już to określenie genezy modlitwy: wynaleźli ją ludzie „którzy właściwie nigdy nie mają myśli z siebie i którym podniesienie  ducha jest nieznane lub przebiega niepostrzeżenie” (§ 128). Za nieznośną z estetycznego punktu widzenia uzna Nietzsche fundamentalną dla chrześcijaństwa kategorię grzechu (por. § 135). Autor ( por. § 43) opisuje różnego interpretacje prawa: „Mylimy się, jeśli badamy prawa karne jakiegoś narodu, jak gdyby był wyrazem jego charakteru. Prawa wyrażają nie to, czym jest naród, lecz to, co mu się zdaje obce, dziwne, potworne, cudzoziemskie. Prawa odnoszą się do wyjątków obyczajowości obyczaju; a najostrzejsze kary spotykają to, co zgodne jest z obyczajem narodu sąsiedniego. Na przykład istnieją u Wahabitów tylko dwa grzechy śmiertelne: mieć boga innego, jak bóg Wahabitów i palić tytoń (nazywają to >haniebnym sposobem picia<). A jakże jest z zabójstwem i cudzołóstwem?” – zapytał mnie Anglik, który się o tym dowiedział. >Bóg jest łaskaw i miłosierny!< - odpowiedział naczelnik szczepu. – Istniało tak samo u dawnych Rzymian wyobrażenie, że kobieta może tylko w dwojaki sposób śmiertelnego dopuścić się grzechu: po pierwsze cudzołóstwem, następnie – piciem wina. Stary Kato mniemał, że całowanie wśród krewnych wprowadzono tylko po to w zwyczaj, by mieć na tym punkcie nad kobietami kontrolę; pocałunek znaczył: czy nie czuć od niej wina? Rzeczywiście kobiety, które pochwycono na piciu wina, karano śmiercią; i z pewnością nie tylko dlatego, że kobiety czasem  pod działaniem wina zapominają, że można czegoś odmówić; Rzymianie  bali się przede wszystkim pierwiastku orgiastycznego i dionizyjskiego, który wówczas, gdy wino jeszcze nowością było w Europie, nawiedzał  niekiedy kobiety z europejskiego Południa; bali się go, jako potwornej cudzoziemszczyzny, obalającej podwalinę rzymskiego odczuwania; było to dla nich jakby zdradą Rzymu, jakby przyswajaniem swemu ciału obczyzny”.

Dla Nietzschego źródłem resentymentu, który „psuje Europę” pozbawiając ją mocy sprawczej, było właśnie chrześcijaństwo. To ono z cnoty zrobiło wadę, a wady nazwało zaletami. Zakłamało więc wszystkie wartości, zaleciło pasywność, ustępowanie, życiową nieudolność, wycofywanie się. Godne pogardy stały się natomiast wartości, które świadczą o witalnej sile ludzi i społeczeństw: bogactwo i wpływy, powodzenie seksualne, ekspansja – tego wszystkiego „dzięki” chrześcijaństwu należy się wstydzić. Celem chrześcijaństwa jest według Nietzschego wmówienie ludziom, że są słabi, by zrobić z nich niewolników przeżywających poddaństwo jako duchowe bogactwo. Zjawisko resentymentu może dotyczyć nie tylko jednostek, ale i społeczeństw. I być źródłem negatywnych emocji zbiorowych. Niemiecki socjolog Max Weber idąc tropem Nietzschego uważał, że to resentyment sprawia, że grupy upośledzone w społeczeństwie mogą nie tylko odnaleźć sens swego cierpienia, ale i czerpać z niego poczucie godności. Idea Polski jako Chrystusa narodów, jest w myśl teorii Webera czystym przejawem resentymentu. Dlaczego? Bo gloryfikuje cierpienia negatywnie uprzywilejowanych, interpretuje istniejący porządek społeczny jako niesprawiedliwy oraz daje nadzieję na jego odwrócenie i przyszłą zemstę na ciemiężcach.

Wróćmy jeszcze do koncepcji „Śmierci Boga”. Po raz pierwszy o śmierci Boga pisze Nietzsche w 125 fragmencie „Wiedzy radosnej”, zatytułowanym „Człowiek szalony”. Przypominam treść tego bardzo ważnego fragmentu w pełnym brzmieniu. „Człowiek szalony. - Czyż nie słyszeliście o tym człowieku szalonym, który w jasne przedpołudnie zapala latarnię, biegnie na rynek i nieustannie krzyczy: „Szukam Boga! Szukam Boga!” — Wielu spośród tam zgromadzonych nie wierzy w Boga, dlatego (krzyczący) wywołuje szalony śmiech. A więc on się zgubił? mówi jeden. Czy zabłąkał się jak dziecko? mówi inny. A może się schował? Boi się nas? Odpłynął okrętem? Wywędrował? - tak krzyczą i śmieją się wszyscy. Szalony człowiek skoczył między nich i wiercił ich swym wzrokiem. „Gdzie jest Bóg? wołał, chcę wam to powiedzieć! Uśmierciliśmy go — wy i ja! Wszyscy jesteśmy jego mordercami! Ale jak tego dokonaliśmy?”. Bóg zatem jest, skoro istnieją kościoły zwane domami bożymi, skoro wielu ludzi twierdzi, że słucha w nich Słowa Bożego. Jest, ale jaki? Co oznacza jego obecność, a co nieobecność? Z cytowanego fragmentu wynika, że ogłoszenie śmierci Boga nie oznacza po prostu postawy ateistycznej: „wielu spośród tam zgromadzonych nie wierzy w Boga”, a mimo to nie rozumieją, o co chodzi szalonemu człowiekowi. Wydaje się, że stanowisko Nietzschego bardzo trafnie charakteryzuje David Laing, nota bene również rzecznik „ludzi szalonych”. „W wierze w Boga — pisze on — nigdy nie chodziło o >wiarę< w jego istnienie, lecz o ufność w jego obecność, która była doświadczana i uznawana za fakt oczywisty. Natomiast wydaje się, że w naszych czasach o wiele więcej ludzi nie doświadcza ani obecności Boga, ani obecności jego braku, lecz jedynie brak jego obecności”.[4] Dla osób, którzy nie rozumieją koncepcji „śmierci Boga” rozwiązanie daje prof. Tadeusz Gadacz, który powiedział: „Wraz ze >śmiercią Boga< żyje Bóg, którym nie można już wyobrażać Go sobie na własne podobieństwo, manipulować nim, wkładać mu w usta swoją wolę, w Jego imię zabijać”.

Słowa Lainga można chyba interpretować w następujący sposób: w społeczeństwie, w którym powszechnie odczuwano obecność Boga, problem ateizmu nie istniał, i to nie dlatego, że niewiara karana była instytucjonalnie, lecz dlatego, że nieprzestrzeganie praw bożych było równoznaczne ze skazaniem się na zagładę w sposób naturalny. Analogicznie jak np. we współczesnym społeczeństwie industrialnym nieprzestrzeganie praw ekonomicznych. W porównaniu z mocą Boga odczuwaną w czasach przedchrześcijańskich, to, co dziś stanowi obiekt kultu religijnego, jest zaledwie godną politowania karykaturą. Tak w każdym razie należy rozumieć martwotę Boga w filozofii Nietzschego.” — Nie to nas oddziela, że nie odnajdujemy Boga ani w dziejach, ani w przyrodzie, ani poza przyrodą — pisze on — lecz że tego, co jako Bóg czczone było, nie odczuwamy jako >boskie<, lecz jako politowania godne, jako niedorzeczne, jako szkodliwe, nie tylko jako błąd, lecz jako zbrodnię względem życia … Zaprzeczamy Boga jako Boga…”.[5]

Śmierć Boga ponad wszelką wątpliwość nie jest jeszcze w filozofii Nietzschego zjawiskiem negatywnym samym przez się. Przypomnijmy słowa szalonego człowieka: „Jakie święto pojednania, jaką świętą grę będziemy musieli wynaleźć? Czy wielkość tego czynu nie jest dla nas zbyt wielka? Czy nie musimy sami stać się bogami, by okazać się go godnymi? Nie było nigdy większego czynu — i kto tylko po wsze czasy po nas się narodzi, będzie dzięki niemu należeć do dziejów wyższych niż wszelkie dzieje, jakie były dotychczas”. Bóg-despota, jednolita moc, rozciągnięta nad ludzkością i odczuwana przez każdą jednostkę jako nieuchronny przymus, musiał umrzeć. Bez jego śmierci niemożliwe byłoby przecież przejście na nowy etap człowieczeństwa — od człowieka do nadczłowieka, od istoty bezwzględnie podległej jednolitej, zewnętrznej mocy do istoty będącej jednością swej własnej, bezwzględnej mocy. Tragiczne jest natomiast, że umarł z litości i jako martwy fetysz wciąż jeszcze wegetuje w ludzkim świecie.

 

 


[1] W czasach dzisiejszych ze smartfonem w ręku!

[2] Marta Soniewicka „Utrata Boga. Filozofia woli Fryderyka Nietzschego” Data publikacji 2016-11-25 Wydawnictwo: Copernicus Center Press Data wydania: 2016

[3] Bonhoeffer 1959 r.

[4] D. Laing, Doświadczenie schizofreniczne, w: Literatura na Świecie 1976 nr 11, s. 263.

[5]  F. Nietzsche, Antychryst. Warszawa 1907, s. 71.